30/12/2015

blue lagoon (rozdział 52)

               - Park Minyeong!
Nie, to nie może być prawda. To nie głos Leo. Po prostu się przesłyszała! Co robiłby przed jej domem w tak duszne, poniedziałkowe popołudnie?
- Park Minyeong, czekałem na ciebie.
Ach tak, to wiele wyjaśnia. Nastolatka odwraca się niepewnie. Mogłaby udawać, że go nie słyszy, ale jeszcze podbiegłby z zaskoczenia, a tego nie chciała. Leo stoi przy swoim samochodzie, w czapce z daszkiem i okularach przeciwsłonecznych.
- Co to za kamuflaż? - zagaduje Minyeong.
- Nie chce dać się rozpoznać i wywoływać sensacji - odpowiada z powagą Leo - no chyba, że w tobie.
Minyeong prycha pogardliwie. Leo? Wywołać sensację we mnie?!
- O to musisz się trochę postarać. Nie jestem czuła na twoje wdzięki. A przepraszam, ty nie masz wdzięków.
- Ile jeszcze zamierzasz traktować mnie tak ostro?
- Nie wiem. Już wymiękłeś? Jeśli tak, po prostu mnie sobie odpuść.
Leo zastanawia się nad czymś przez chwilę. To refleksyjne spojrzenie wygląda naprawdę pociągająco.
- Powiedziałem, że tym razem nie pozwolę ci odejść. Pojedziemy coś zjeść? Pewnie jesteś głodna po pracy.
- Powiedziałam, że wróciłam na tę imprezę dla świętego spokoju, a nie, że ci wybaczyłam. Nie możesz tego zrozumieć? Musisz mnie prześladować i denerwować?
- Denerwować? Zapraszam cię tylko na jedzenie. Co w tym denerwującego?
Minyeong nie ma ochoty na bezsensowne dyskusje. I rzeczywiście, czuje się głodna. Zjadłaby coś w domu, ale wcześniej musiałaby sobie podgrzać, a podgrzewane już nie jest tak dobre. Tylko dlatego przyjmuje propozycję Leo. Wsiada z nim do samochodu i nie odzywa się po drodze. Robi to celowo. Ciężko jej się powstrzymywać od komentowania choćby tego, co się dzieje na ulicach. Jest rozmowną osobą i zachowanie ciszy to nie lada wyczyn. Na szczęście przynosi oczekiwane rezultaty. Leo, przyzwyczajony do wiecznego gadania Minyeong o wszystkim i o niczym, gdy jeszcze u niego pracowała, nie wie, czemu stała się nagle taka wycofana i milcząca. Stara się zacząć jakąkolwiek rozmowę, ale kiepsko radzi sobie z zagadywaniem jej. Ona odpowiada jedynie monosylabami. I ledwie powstrzymuje się, by nie wybuchnąć śmiechem z tych nieudolnych starań Leo. Zatrzymują się przy ekskluzywnej restauracji w dzielnicy Gangnam. Wnętrze przystrojone jest kwiatami orchidei i zwisającymi paprociami. Leo zadbał wcześniej o rezerwację. I co, jak co, znalazł całkiem przyjemnie miejsce. Kelnerka zaprowadza ich do stolika, zostawia menu. Zamawiają przystawki, dania główne, desery oraz coś do picia. Zjadają, zasłuchani w muzykę, wypełniającą restaurację nastrojowym brzmieniem. Leo dawno dał sobie spokój z zagadywaniem Minyeong. Jedynie jej się przygląda. Zajęta piciem swojej latte macchiato, nie zwraca na niego najmniejszej uwagi. Nawet obrażona wygląda ślicznie. Słońce zostawiło na policzkach dziewczyny delikatną opaleniznę, co jeszcze dodawało jej uroku. Tylko gdzie się podziała wrodzona radość i optymizm, który tak się Leo w Minyeong podobał? Czy specjalnie zachowywała się przy nim, jakby cierpiała? Chciała go zdołować, pogrążyć? Zasługiwał na taką zemstę? Czy Minyeong nie widzi, że naprawdę nie chce jej więcej zawieść i rozczarować? Ma nadzieję, że to tylko udawana ignorancja... Zwyczajna gra, by go zniechęcić. Gdyby ta obojętność była prawdziwa, Minyeong nie uciekałaby od niego spojrzeniem. Ze spuszczonym wzrokiem, głośno odstawia szklankę i oznajmia:
- Zjadłam. Odwieziesz mnie do domu?
- Już?
- A co, coś jeszcze masz w planach?
- Moglibyśmy pogadać...
- Przez dwie godziny wypytywałeś mnie o szkołę i inne głupoty. Zmarnowałeś wystarczająco dużo czasu i nie mam zamiaru tu zostawać, bo nagle zachciało ci się pogadać. Jutro odpowiadam z chemii i nic nie umiem, więc odwieziesz mnie grzecznie do domu. Nie wszyscy mają czas opierdzielać się w burżujskich restauracjach - wypowiada te słowa z irytacją i zastanawia się, czy trochę nie przesadziła.
W odpowiedzi Leo wzywa kelnerkę i prosi o rachunek. W samochodzie włącza radio i nuci koreańskie piosenki. Nie odzywa się, dopóki nie dojeżdżają przed jej kamienicę.
- Minyeong - zaczyna i chwyta dziewczynę za rękę.
To wywołuje w jej ciele przyjemne dreszcze. Tylko z tego powodu nie od razu cofa dłoń. Choć rozum podpowiada, że powinna.
- Ty! Jung Taekwoon, nie pozwalaj sobie...
- Powiedziałaś, że muszę się trochę postarać... Postaram się, obiecuję - zapewnia Leo z uśmiechem. 
No naprawdę, z uśmiechem!
Na moment zapada cisza. Jedynie Minyeong głośno przełyka ślinę. Leo zachowuje się, jakby rzeczywiście się starał... Lecz postanowiła, że nie wybaczy mu zbyt szybko. Niech zapracuje sobie na wybaczenie. Jednocześnie chciałaby, aby jeszcze chwilę trzymał jej dłoń w swojej... By ją przytulił... Ach! Powstrzymuje te pragnienia.
- Powodzenia - odpowiada ozięble i wysiada z samochodu.


***

               Sangbae zagląda do łazienki i śmieje się do, zajętej robieniem makijażu, Hyeyoon.
- Gotowa?
- Jeszcze nie... Od miesięcy nie byłam na imprezie. W ogóle, nigdzie nie byłam! Chcę dziś dobrze wyglądać.
Nakłada na policzki jeszcze trochę pudru. Okropnie schudła przez dochodzenie do siebie po wypadku. Nie podoba jej się ta zapadnięta twarz. Jakkolwiek Hyeyoon starała się przytyć kilka kilo, bez skutku. Wymiotowała po większości posiłków, zwłaszcza z rana. Dziwnie, skoro po wypadku zupełnie wyzdrowiała, powinna wrócić do poprzedniej figury. Nie chciała niepokoić Sangbae, więc przeważnie ukrywała przed nim swoje kiepskie samopoczucie. I sama zaproponowała, by poszli dziś do klubu z Jyuni i Seunghyunem. Wreszcie naprawdę nieźle się z nimi dogadywali. Hyeyoon jeszcze spryskuje się perfumami. Niestety, ten zapach znów powoduje mdłości. Sangbae widzi co się dzieje, tego już nie da się przed nim zataić. Hyeyoon długo wymiotuje i osłabiona, przy pomocy swojego chłopaka, dochodzi do pokoju.
- Połóż się. Przyniosę ci wody - mówi Sangbae.
Jest wystarczająco przekonany, że powinni dziś zostać w domu, ale Hyeyoon zapewnia, że czuje się już lepiej.
- Chcę iść do klubu i się bawić. Chyba na to zasłużyłam, nie? Mam dość siedzenia w domu!
- O nie, jak chcesz gdzieś iść, lepiej idź do lekarza.
- Sangbae, nie zaczynaj...
- Możesz udawać, że wcale nie czujesz się źle, ale mnie nie nabierzesz. Chcę wiedzieć, co ci jest...
- Przesadzasz. Jestem zupełnie zdrowa. Niepotrzebnie się przejmujesz...
- A to wymiotowanie? Idź do lekarza, proszę.
- Już byłam...
- Tak?
- No tak.
- I co...?
Zapada chwilowe milczenie. Wreszcie Hyeyoon podnosi się do pozycji siedzącej i obejmuje dłońmi twarz Sangbae.
- Chcesz wiedzieć? Ok... Jestem w ciąży. Zatkało, co?
               Sangbae jedynie wgapia się w Hyeyoon z ustami otwartymi z zaskoczenia. Czy naprawdę to powiedziała? Ciąża? Dziecko?! Tak, chciała być matką. Marzyła o tym. A Sangbae marzył, by ją uszczęśliwić. Tylko czy był gotowy na taką odpowiedzialność? Ta wiadomość spadła na niego zbyt szybko, zbyt nagle. Milczenie się przeciąga.
- Sangbae... powiesz coś wreszcie?
- Jesteś... pewna?
- Tak. Zrobiłam test i byłam u lekarza.
- Kiedy się dowiedziałaś?
Znów milczenie. A, więc nie wczoraj i nie przedwczoraj. Hyeyoon wbija wzrok w kanapę.
- Przepraszam, że ci nie powiedziałam... Bałam się... że zapeszę... Byłam spanikowana i nadal jestem. Lekarz kazał mi się uspokoić. Uważać na siebie, ale nie przesadzać... Nie myśleć wiecznie o zagrożeniach. Próbowałam. Chciałam iść do klubu, bawić się, jak gdyby nigdy nic. Nie bać się... ale nie umiem. Jeżeli znów... o Boże, nie przeżyję tego! - zaczyna cicho popłakiwać.
Sangbae zmusza Hyeyoon, by na niego spojrzała. Serce mu bije, jak oszalałe.
- Wszystko będzie dobrze - powtarza - urodzisz zdrowe i piękne dziecko. Nasze dziecko.
Hyeyoon natychmiast się uspokaja. Pyta z nadzieją:
- Ty... cieszysz się?
- Chcę tego, czego ty chcesz. Cieszę się, choć też cholernie się boję... czy ja w ogóle umiem zajmować się dzieckiem...
- Byłbyś najlepszym ojcem na świecie.
Byłby... gdyby co?
- Hyeyoon, nie nastawiaj się na najgorsze... - Sangbae kładzie dłoń na jej brzuchu - z naszym dzieckiem... wszystko musi być dobrze. Musi.
Przytulają się mocno. Wieczorem spotykają się  z Jyuni i Seunghyunem, nie w klubie, a w kinie. Nie wspominają o ciąży. Na razie nie zamierzają z nikim dzielić się swoim szczęściem.

28/12/2015

apeiron (rozdział 22)

Be the light


NAEUN

               
                Wdech, wydech... Siedziałam na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i próbowałam dotknąć kolanami do drewnianych desek. Choć zawsze byłam dość porozciągana, bolało. Ból odciągał ode mnie niebezpieczne myśli. Pozwalał nie koncentrować się na przeszłości i przyszłości, a żyć teraźniejszością. Tak mi radziła pani psycholog. Musiałam znaleźć spokój i równowagę. Ćwiczenia w tym pomagały. Nadal mieszkałam z tatą u cioci. Od niedawna zaczęłam chodzić do nowej szkoły i na lekcje z psychologiem. Czasami spotykałam się z klasą na mieście i choć właściwie z nikim nie rozmawiałam, miałam wrażenie, że jestem lubiana. Albo po prostu interesowali się moimi bliznami na nadgarstkach. Nie ukrywałam ich, to część mnie, jak każda inna. Im więcej na nie patrzyłam, tym mniej wydawały się istotne. Życie w zobojętnieniu pozwalało mi przetrwać. A kiedy zaczynałam zbyt dużo myśleć, wykonywałam ćwiczenia. Wytrzymałam jeszcze chwilę w tej niewygodnej pozycji. Nie sięgnęłam kolanami podłogi, ale może kiedyś to zrobię. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, mimo że stresowałam się niespodziewanymi wizytami, gdy byłam sama. Pomyślałam, że pewnie jakaś sąsiadka coś potrzebuje. Pogadam z nią i dokończę serię ćwiczeń. Nic złego się nie wydarzy... Ale to nie była sąsiadka, tylko... dostawca pizzy. Otaksowałam go ciekawskim spojrzeniem: ciemne dżinsy, niebieska koszulka polo, czerwona czapka z daszkiem. Wydawało mi się, że... NIE! Czy ty oszalałaś, Son Naeun? To przecież niemożliwe.
- Zapłacona? - spytałam.
- Co?
Ten głos... Widziałam, co chciałam widzieć. Słyszałam, co chciałam słyszeć... Chyba miałam omamy! Son Naeun, jeden psycholog ci nie pomoże. Drżałam cała i na pewno zbladłam, bo czułam, jakby cała krew odpływała mi z twarzy.
- Ta pizza... czy zapłacona - powtórzyłam.
Ja jej nie zamawiałam, ale może tata... albo ciocia... Próbowałam znaleźć logiczne wytłumaczenie.
- Nie jestem żadnym dostawcą! Po prostu przyniosłem ci pizzę. Naprawdę mnie nie poznałaś? - w jego głosie usłyszałam rozbawienie, ale i rozczarowanie.
Nie, to nie wydarzyło się tylko w mojej głowie!
- Kim Yukwon...
Stałam bez ruchu i śmiałam się, jak popieprzona. Położył pizzę na podłodze i pocałowaliśmy się. To było zupełnie naturalne. Już wcześniej, w szpitalu pocałowalibyśmy się, gdyby nie zabrakło czasu. Oboje to wiedzieliśmy. Gdy ostatnio widziałam Yukwona, był cały w siniakach i zadrapaniach. Teraz dotykałam jego gładką twarz, obejmowałam dłońmi policzki. Przypadkowo zrzuciłam mu czapkę. Nasze języki się splatały, wargi pochłaniały wzajemnie. Jednocześnie nadal się śmiałam i zaraz zabrakło mi tchu.
- Myślałam, że masz siedzieć do listopada!
- To ty nic nie wiesz?
- A co powinnam wiedzieć?
Yukwon schylił się po pizzę i czapkę. Wszedł do mieszkania i zdecydowanym gestem zatrzasnął drzwi. Poszliśmy do mojego pokoju. Pachniało kadzidłem, które zapaliłam do ćwiczeń i usiedliśmy na podłodze, gdzie je przedtem wykonywałam. Yukwon dał mi pizzę.
- Jedz. Opowiem ci wszystko.
Nie jadłam, tylko słuchałam. Miałam ściśnięte gardło.
- Twój ojciec odwiedził mnie w więzieniu. Załatwił mi osobną celę, sam się zastanawiam jakimi sposobami. Poszedł też do Minhyuka. Przekonał go, żeby przyznał się do wszystkiego. To dzięki ich pomocy wyszedłem. Naprawdę o niczym nie wiedziałaś?
- Nie... tata nic mi nie powiedział. Nie wspomniał słowem ani o Minhyuku, ani o tobie... Jak to możliwe, że ci pomaga?
- Dla ciebie, Naeun... Widział nas w szpitalu.... Uważa, że jestem jedynym, który może cię wyciągnąć z depresji...
Depresja... instynktownie spojrzałam na zabliźnione nadgarstki. Myślałam o Minhyuku, o ojcu, o wszystkich, co przyczynili się do tego, że siedziałam tu teraz z Yukwonem. Tyle im zawdzięczałam! Pizza wystygła, a my nie tknęliśmy nawet kawałka. Yukwon złapał mnie za ręce.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - zapytał i natychmiast spuściłam wzrok - kocham cię od dawna i nie mogłoby być inaczej, niż tak, jak jest teraz. Nawet Minhyuk zrozumiał od razu, że to przeznaczenie.
- Wiem... Ja też cię kocham... - wyznałam i pojedyncza łza popłynęła mi po policzku. Otarłam ją szybko.
- Czy to powód, żeby płakać?
- Och, jak ja mam ci to wytłumaczyć? Tyle we mnie ran... Jestem... niestabilna emocjonalnie. W nocy wciąż śni mi się ogień. Nie umiem uwolnić się od przeszłości... Ja sama jestem tym ogniem.
Yukwon nadal trzymał mnie za ręce. Zastanawiałam się, czy zrozumiał. Nie powinnam go obarczać swoimi problemami. Zdawałam sobie sprawę, że ktoś taki jak ja byłby dla kogoś innego ciężarem. Yukwon nie chciał słyszeć nic więcej. Zmusił mnie, bym popatrzyła mu w oczy.
- Ogień to światło - zaczął z uśmiechem - ty jesteś moim światłem.

U-KWON

                Spędziłem z Naeun sporo czasu. Wieczorem przyszedł jej ojciec, ciotka przygotowała spóźniony obiad. Zjedliśmy z apetytem, bo zimną pizzą średnio zaspokoiliśmy głód. Siedzieliśmy razem przy stole i byliśmy jak jedna rodzina. To szczęście, że mam ich po swojej stronie. Pożegnałem się i obiecałem Naeun niedługo znów wpaść. Pojechałem do Zico. Jemu też coś obiecałem. Siedział na kanapie i wpatrywał się w swoje dłonie. Naprawdę, interesujące zajęcie. W dodatku w pokoju panował taki bałagan, że wywaliłem się w stertę śmieci, zanim usiadłem obok niego na kanapie, również nie sprawiającej wrażenia czystej. Zapytałem go, czy nie może czegoś zrobić z tym burdelem w pokoju, na co wypalił:
- Lepiej mieć burdel w pokoju, niż pokój w burdelu.
Ciekawe stwierdzenie. Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
- Jiho - potrząsnąłem nim lekko, bo odpłynął.
- Czasami mam wrażenie, że nie umiem myśleć logicznie - wyżalał się.
W tym momencie z łazienki wyłonił się Kyung.
- Zico jest ostatnio jakiś dziwny - podsumował i zwrócił się do mnie - jak tam randka? Spokojny seks, czy ostre pieprzenie?
Walnąłem go w łeb.
- Wyjaśnij lepiej, co ty wyprawiasz w nocy w łazience Zico.
- Może to zabrzmi podejrzanie, ale ubrania sobie piorę.
- Rzeczywiście, zabrzmiało podejrzanie.
- Pralka mi się rozjebała.
- Ej! - wrzasnął Zico - czy kogoś w ogóle obchodzi do jakich doszedłem wniosków z postrzeleniem Jaehyo?
Zamilkliśmy. Zico dokończył z głupkowatym uśmiechem:
- Do żadnych.
Wiedziałem, że jest rozczarowany i to tylko pozorne rozbawienie. Taki sposób na rozładowanie emocji.
- Tym pieprzonym zabójcą może być teoretycznie każdy. Jak chcesz go złapać? - zapytałem.
Zico podniósł się z kanapy i zaczął krążyć po pokoju.
- Nie, to nie może być każdy! I mam już pewien pomysł.
Ja i Kyung wykrzyknęliśmy zgodnie:
- Co?!
- Siadajcie. Już wam wszystko wyjaśniam.
Tak zrobiliśmy. Zico przybrał głos nauczyciela i zaczął opowiadać:
- Zabójca to ktoś z innego gangu, potężniejszego. Z nas wszystkich Jaehyo najsłabiej angażował się w sprawy Apeiron. Postrzelili najniższego w hierarchii, by dać nam ostrzeżenie, że jeśli się nie poddamy, sprzątną i najważniejszych. Zrobiliśmy coś, co im się nie spodobało: wyrobiliśmy sobie pozycję w świecie gangsterów. Ktoś stara się wykluczyć nas, czyli konkurencję, ale jeszcze nie wie, że włożył rękę w gniazdo żmij. Mam listę wszystkich gangów, o których się dowiedziałem. Możecie coś dodać?
Rzucił w nas kartką. Były tam nazwy, niewiele nam wyjaśniające. Wiedzieliśmy tylko, że zadzieranie z takimi osobami to wielkie ryzyko. Jak gdyby obok było napisane: niebezpieczeństwo. Wszyscy popatrzyliśmy na siebie porozumiewawczo.
- To mafia - podsumowałem - Woo Jiho, co chcesz zrobić?
- Sprowokować ich. Tylko jeszcze nie wymyśliłem jak.
- To dopiero wkładanie łap w w gniazdo żmij! - zauważył Kyung.
Wiedziałem, że Zico jest zbyt uparty, by się poddać, jak już coś postanowił. Łapanie gangsterów zupełnie go pochłonęło. Jeżeli mu nie pomogę, weźmie się za to sam. W jego ruchach, słowach, nerwowych krokach dookoła pokoju czułem determinację. Złapałem go za rękaw porozciąganej koszulki.
- Chyba mam pewien pomysł.
Tamci popatrzyli na mnie.
- U-Kwon, ty też wchodzisz w tę śmiertelną wyliczankę?! - wykrzyczał Kyung.
Aż się zaśmiałem.
- Nie obawiam się śmierci. Jestem członkiem Apeiron.
- Co to za pomysł? - emocjonował się Zico.
- Ten skurwiel, z którym siedziałem, co wpieprzył Taeilowi, Sangwoo, przechwalał się, że ma gdzieś zakopane pieniądze.  To zapewne pieniądze mafii. Moglibyśmy je podpierdolić.
Jak zwykle przy tematach $, oczy Zico zabłyszczały.
- To... to by było genialne! - powtarzał - ale... Jak my się do nich dobierzemy?!
- Ja wiem, gdzie są te pieniądze - odezwał się Kyung - taka stara wierzba przy rzece za pubem... z inicjałami "N" i "S".
Zatkało mnie. Zico też, ale ten szybko oprzytomniał. Popukał Kyunga po głowie.
- We łbie ci się poprzewracało, czy jesteś ukrytym szpiegiem?
- Ex facetem ex dziewczyny Sangwoo - zaśmiał się gorzko Kyung.
- Nie jesteś już z Namjoo? - zdziwiłem się.
- To długa historia - odszczeknął, co znaczyło, że nie ma zamiaru o tym opowiadać.
- A więc do roboty - popędził nas Zico.
Kazał nam jak najszybciej zorganizować łopaty. W drodze nad rzekę podwędziliśmy dwie z czyjegoś ogrodu.

***

                Otaczała nas ciemność. Drzewa szumiały dookoła, było chłodno i nieprzyjemnie wilgotno. Zico stwierdził, że to świetnie, wilgotną ziemię powinno się lepiej rozkopywać. Założyliśmy kominiarki i zgasiliśmy latarkę. Kilka ostatnich metrów przeszliśmy na oślep. Tylko woda w rzece odbijała księżycowe światło i wydawała się granatowa. Stanąłem na straży, wypatrywałem cieni i wsłuchiwałem się w ciszę. W tym mrocznym otoczeniu wszystko sprawiało wrażenie podejrzanego. Kyung dziwnie sapał, chyba się denerwował. Zico kazał mu się opanować. Chwycili łopaty i kawałek po kawałku okopywali drzewo dookoła. Na nic nie natrafili. Kyung zapewniał, że się nie pomylił, a w pobliżu pubu przy rzece były tylko dwie wierzby i jedna, jedyna z inicjałami "N" i "S" otoczonymi sercem. Najmoo i Sangwoo... Zgodnie doszliśmy do wniosków: albo nikt nigdy tu tych pieniędzy nie zakopał, albo ktoś już je sprzątnął. Zico nie zamierzał się poddawać, nawet jeśli dokopie się do wód gruntowych. I zaczął sprawdzać głębiej. Nagle usłyszeliśmy brzęk, jakby łopata natrafiła na przeszkodę. Zico zaklął z zadowolenia. W tym momencie coś zaszeleściło, zdeptane liście...
- Spierdalamy - zasyczałem.
Kyung był gotowy do ucieczki, ale Zico nie przestawał odkopywać znaleziska. Aż posypały się strzały. Kule świszczały między drzewami. Odruchowo rzuciłem się pędem naprzód i Kyung też. Odwróciłem się tylko raz i widziałem, że Zico, zamiast uciec, wskoczył w wykopaną dziurę. Czy mu życie niemiłe?! Jeżeli miałbym go ratować, sam zginąłbym przeszyty kulami. Biegłem tak szybko, na ile starczało mi sił. Co pewien czas migała mi gdzieś sylwetka Kyunga. Nie byliśmy łatwym celem w ciemności, wśród rzecznych szuwarów. Choć wreszcie wszystko ucichło, nadal pędziliśmy. Zatrzymaliśmy się dopiero przy wiadukcie. Fuck, to niezbyt szczęśliwe miejsce. Zdjęliśmy kominiarki i ruszyliśmy do domów, spokojnie, by nie wywoływać niczyich podejrzeń, ale ostrożnie, jakby na każdym rogu czaił się strzelec. Na próżno próbowaliśmy dodzwonić się do Zico. Nigdy jeszcze tak się o niego nie martwiliśmy. Może nadal mogliśmy go uratować? Zastrzelili go od razu, czy zabrali na przesłuchanie? Okropne myśli krążyły mi po głowie. Najcichszy odgłos mnie przerażał. Wzdrygnąłem się, gdy zadzwonił telefon. To Zico. A może ci, co go załatwili?
- Wyszliście z tego żywi? - usłyszałem pełen ulgi głos Woo Jiho.
- My?! Oczywiście, że tak. A ty? Myśleliśmy, że cię zabili!
- Odwróciliście ich uwagę. Nie widzieli, że wskoczyłem do dołu i rzucili się za wami. Jak was gonili, uciekłem. Jestem u P.O. Przyjdziecie?
Właściwie byliśmy niedaleko. Poszliśmy tam i wyściskaliśmy Zico, jakby powrócił ze świata zmarłych. Obok stał P.O z czarną walizką.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że w tym rozpierdzielu kasa była więcej warta, niż własne życie! - opieprzyłem Zico.
- A ty nie ryzykowałbyś życiem dla takich pieniędzy? - zapytał i kazał P.O otworzyć walizkę.
Zamilkliśmy wszyscy. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy naraz tyle kasy! Zgodziliśmy się, by została u P.O. Posiadał sejf i mógł bezpiecznie przechowywać kapitał gangu. Do rana siedzieliśmy i piliśmy za sukces. O świcie wróciłem do siebie. Ledwo się położyłem, zadzwonił do mnie Zico. Ktoś doszczętnie przeszukał jego mieszkanie. Oboje wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec.

OD AUTORKI:

Chcę was poinformować, że piszę 2 część o Ravim, mam tak 1/3, więc jeszcze troszkę czasu potrzebuję:)

23/12/2015

blue lagoon (rozdział 51)

               Jiyong nie chwalił się, że ma dziś urodziny, lecz współpracownicy i tak składają mu życzenia. W ramach prezentu planują wyciągnąć go wieczorem na piwo.
- A nie da się w sobotę? Na dziś Hayi przygotowała dla mnie jakąś niespodziankę - wyjaśnia Jiyong.
Zack, Christopher i Elena pogwizdują znacząco. Nie przestają żartować, co takiego przygotowała Hayi (zapewne coś lepszego, niż piwo ze znajomymi). Striptiz? Masaż erotyczny? Seks w nowej pozycji? Jiyong czuje, że od samego wysłuchiwania tych domysłów jego penis twardnieje. Niestety, to chyba nie taka niespodzianka. Hayi lubi sprawiać wrażenie niewinnej. Lecz jeżeli to Jiyong proponuje jej coś nowego, zgadza się wyjątkowo chętnie.
- Ale się rozochocił! - śmieje się Elena, filigranowa blondynka.
To wyrywa go ze świata fantazji.
- Spadajcie! Klienci czekają - zauważa i podchodzi do dziewczyny przy stanowiskach informacyjnych.
Zack krzyczy za nim:
- Sobota? Ok!
               Po pracy Jiyong wraca szybko do domu. Ledwie wysiada z windy na trzydziestym trzecim piętrze, Hayi rzuca mu się w ramiona, śpiewając "saengil chukha hamnida".
- Wszystkiego najlepszego, oppa! Chciałam ci złożyć życzenia rano, ale oczywiście akurat dziś mnie nie obudziłeś! - żali się.
- Nie obudziłem... Nie chciałem spóźnić się do roboty... - odpowiada ze śmiechem.
Hayi zaciąga go do mieszkania.
- Nie jesteś ciekawy co to za niespodzianka?
- Zack, Chris i Elena mówili, że powinnaś zrobić dla mnie striptiz, masaż erotyczny, albo... - Jiyong nadal się śmieje.
Zgorszona, a może tylko udająca zgorszenie, Hayi nie pozwala mu dokończyć.
- Niech Zack, Chris i Elena lepiej zajmą się pracą i przestaną o mnie plotkować. Rozumiem, że faceci, ale Elena... Gdzie solidarność jajników?! Co to w ogóle za pomysły...
- Seks w pozycji 69?
- Oppa! Naprawdę nie interesuje cię niespodzianka?
W odpowiedzi Jiyong kładzie się na podłodze i pyta ze słodkim uśmiechem:
- To co?
- Co "co"? Ja powinnam zapytać, co ty wyprawiasz?!
- Po prostu zaraz zdechnę z ciekawości.
Hayi zostawia go tak. Przynosi z lodówki tort z owocami i to natychmiast podnosi chłopaka na nogi.
- Mam nadzieję, że nadaje się do zjedzenia... Zrobiłam go dla ciebie sama. Zupełnie sama!
Jiyong wkłada paluch w tort i oblizuje.
- Yhm... Pyszny...
- Tak? Naprawdę??? Cieszę się, ale wolałabym, żebyś zjadł go widelcem...
Jiyong palcami wysmarowanymi kremem obejmuje i następnie oblizuje jej policzki. Jak kiedyś, kiedy przygotowywali sos u niego w apartamencie, w Seulu.
- To najlepsza niespodzianka. Ale świeczki było sobie odpuścić...
- Nie! Taka tradycja. Wymyślasz życzenie i zdmuchujesz świeczki.
- Ok... Muszę się chwilę zastanowić.
- To zastanawiaj się. Ja zapalę świeczki.
Jiyong zdmuchuje wszystkie przy jej pomocy.
- Ale jestem stary. Dwadzieścia dziewięć świeczek... Aish!
- Tylko bez użalania się! Bo nie dam ci prezentu.
- Jest jeszcze prezent?!
Hayi podarowuje Jiyongowi koszulkę z napisem "THE BEST BOY IN THE WORLD" i znów składa mu życzenia:
- Żebyś nigdy nie zapomniał, kim jesteś! - mówi i zbliża usta do ust chłopaka - więc co? Striptiz? Masaż erotyczny? 69?
- Wszystko!
- Hi hi, żartowałam!
- O nie, doigrałaś się!
I zaczynają gonić się po pokoju.


***

               Jiyong nakłada sobie jeszcze kawałek tortu. Hayi nie chce więcej, zdążyła się zasłodzić. Wyleguje się w pogniecionej pościeli, zupełnie niezdziwiona, że ich przekomarzanki skończyły się seksem. Nad Los Angeles zapada zmrok, nie jest jeszcze ciemno, ale słońce powoli zachodzi. Hayi uważa, że to najpiękniejsza pora. Przez okno obserwuje ocean. Słońce nigdy nie chce się poddać i zawsze świeci tak mocno, zanim chowa się w wodzie. Dzwoni domofon. Po szybkiej sprzeczce, kto idzie otworzyć, Jiyong niechętnie ustępuje i słyszy  przez słuchawkę głos Delilah. Lekko zdziwiony, pośpiesznie wciąga na siebie ubrania. Hayi ma lepiej, zakłada tylko sukienkę. Jiyong jeszcze zapina spodnie, gdy Delilah dzwoni do drzwi mieszkania.
- "The best boy in the world"? - czyta nastolatka z uśmiechem - chciałam ci życzyć wszystkiego naj, zdrowia, szczęścia, pomarańczy... no wiesz!
Niepewnie wręcza mu torebkę z prezentem. Jiyong rzuca jedynie nędzne "dziękuję". Nie rozmawiał z Dee odkąd pokłócili się w Sacramento. Ba, nawet jej nie widział. Nie spodziewał się, że przyjdzie z życzeniami i jeszcze postara się o prezent! Z opowieści Hayi wywnioskował, że Delilah była na niego śmiertelnie obrażona! A wcale na taką nie wygląda.
- Dee... sorry, że na ciebie nawrzeszczałem i w ogóle...
- Ok. Trochę se zasłużyłam, ale tylko trochę! I przepraszam, że cię walnęłam w ryj, ale mnie zdenerwowałeś okropnie!
- Haha. Przejdziemy się po plaży?
- A Hayi?
- Przygotuje coś do żarcia. Ostatnio nieźle jej idzie.
- No dzięki, Ji - odpowiada Hayi.
Nie zamierza nawet wstawać, a co dopiero jedzenie przygotowywać.
- Chcesz popływać? Nie mam kostiumu - wypytuje Delilah.
- Nie, chcę pogadać.
- Poważna rozmowa?
- Yhm.
- Zabrzmiało groźnie.
- GROŹNA atmosfera chyba ci odpowiada.
- Co?! W sensie, że Sinister? Nie, nie odpowiada mi. Rzuciłam go jeszcze w Sacramento.
Zjeżdżają windą na dół i wychodzą na dwór. Tam Jiyong zauważa, że nadal trzyma prezent od Delilah, postanawia go rozpakować. Woli się nie zastanawiać ile kosztowały te markowe okulary przeciwsłoneczne.
- Podobały ci się, pamiętasz? W tym wielkim centrum handlowym w Sacramento, gdzie robiliśmy zakupy. Specjalnie zostałam dzień dłużej, by ci kupić te pieprzone okulary na prezent urodzinowy. Nie miałabym lepszego pretekstu, żeby przyjść i się pogodzić... Smok, obiecuję, nie będę już jarać marychy... będę se wstrzykiwać fetę!
- Dee!
- Ojej, żartowałam - śmieje się, lecz Jiyong nie wygląda na rozbawionego.
- Wiesz, że ćpałem? - zagaduje po chwili milczenia.
- Co? Ty?!
Jiyong proponuje, żeby usiedli na plaży. Wpatrują się we wzburzony ocean i nie odzywają przez pewien czas. Mijają ich pojedynczy ludzie, którzy wyszli pospacerować wieczorem.
- Ćpałem, z przerwami przez siedem lat. Nie wiesz ile osób skrzywdziłem... Wrobiłem Hakyeona, to taki "zaprzyjaźniony" diler, w porachunki z mafią... Wykorzystywałem laski, bo potrzebowałem kasy i nienawidziłem się za to, ale nie przestawałem... Przeze mnie... Hayi tyle się nacierpiała. I gdyby mi nie wybaczyła, pewnie nie żyłbym już. Leczyłem się na odwyku. I wiesz co? Nie życzę tego wszystkiego nawet wrogowi.
Delilah nie odpowiada. Co miałaby odpowiedzieć? Nie spodziewała się takich wiadomości. Wiedziała, że Jiyong lubi wypić i zawsze ma przy sobie paczkę papierosów, ale... narkotyki?! Nawet Hayi nic jej nie powiedziała... Zapewniała tylko, że wywołał taką aferę z troski. Delilah wie, że opowiedział o swojej przeszłości, nie by się usprawiedliwiać, że nakrzyczał na nią w Sacramento, a jako przestrogę. Przytula się do niego.
- Smok, po prostu nie wracajmy do tego więcej, ok?
Jiyong potakująco kiwa głową. Pogodzili się, więc czemu chce mu się płakać? By nie pokazywać, że ma w oczach łzy, zakłada okulary i robi sobie z Dee zabawne fotki.
- Jak wyglądam? - zagaduje.
- Jak "the best boy in the world"!
- Haha.
- Co?
- Chodź do domu. Hayi pewnie przygotowała coś do żarcia.
- Wierzysz w to?
- Szczerze? Nie.
- Ja też.
- Ale w lodówce jest mnóstwo jedzenia. I picia... Zapraszam cię na urodzinową imprezę!
- Ok, przekonałeś mnie.

21/12/2015

apeiron (rozdział 21)

Not strong enough to stay away


TAEIL

                - Szybciej, szybciej, szybciej! - dopingował mi Zico i sam zapierdzielał na bieżni, jakby startował w zawodach z przewidzianą, niemałą nagrodą. A ja już zwyczajnie padałem na ryj. Biegi to zdecydowanie nie sport dla mnie. Tak naprawdę w ogóle sport to nie dla mnie. Mam za krótkie nogi, żeby szybko biec, za krótkie ręce, żeby grać w cokolwiek, jednym słowem, jestem za niski. Nie, wcale nie szukam wymówki! 
Pojechałem na siłownię tylko dlatego, by pogadać z Zico. Ostatnio często odwiedzał to miejsce. Taką sobie wyrobił kondycję, że pozazdrościć. Nie zazdrościłem, ledwo się powstrzymywałem, by go nie walnąć. Przyspieszyłem na chwilę, bo akurat przełaziły obok 2 sexy laski, wystrojone w obcisłe, sportowe ciuszki.
- Halo, halo, odbiór! Na mnie się gapiły, nie na ciebie - zaśmiał się Zico.
Bezczelny! Popchnąłem go. Zamiast zrąbać się z bieżni (tego mu życzyłem!), złapał mnie rękę, powalił na ziemię i przycisnął stopą do podłogi.
- Aaaa! Ałaaa! - jęczałem - złaź ze mnie, idioto!
Wlazł na bieżnię z głupkowatym śmiechem i oczywiście nie powstrzymał się od komentarza:
- To się nazywa kondycja! Bierz ze mnie przykład.
Uciekłem.
- Spadam stąd. A ty rób, co chcesz.
- Chcę ścigać przestępców, yeah - odpowiedział Zico.
Pojechałem z powrotem do Sabuk.


***

                Wszedłem do bloku, śpiewając usłyszaną w radiu piosenkę, ale zagłuszyła mnie wiązanka przekleństw. Od razu rozpoznałem, że te wszystkie niecenzuralne słówka padają z ust, o których nadal jeszcze skrycie marzyłem. Dodatkowo Oh Hayoung kopała w drzwi do piwnicy, jakby winne były jej największych nieszczęść. A chyba powinna się czuć szczęśliwa, nie? Niedługo wychodzi za mąż. Podobno czasami przed ślubem dziewczyny wariują. Może to właśnie spotkało Hayoung?
- Mam zadzwonić po policję i zgłosić akt wandalizmu? - zastanawiałem się głośno.
Odwróciła się i popatrzyła na mnie nienawistnie. Za co?! Co ja jej zrobiłem? Jeszcze nic...
- Akt wandalizmu? Przecież nie popsułam tych głupich drzwi...
- Niewiele brakowało. Czemu nie pokopiesz sobie własnych, zamiast niszczyć dobro publiczne? - zasugerowałem.
Podeszła do mnie i szarpnęła za koszulkę.
- Ty! Musisz zawsze zjawiać się w najmniej odpowiednim momencie?! Nie możesz po prostu mnie ignorować tak, jak ja ciebie?! Powiedziałam ci: mam narzeczonego! Czy to nie oznacza "spadaj"?!
Nie spodziewałem się takiego wybuchu. Stała na przeciwko mnie i wydzierała się. Po schodach potoczyła się piłka. Kilkuletni syn sąsiadów zbiegł po nią, popatrzył na nas i wyszedł z bloku. Miałem nadzieję, że przez tę chwilę Hayoung trochę się opanowała. Tylko dlatego odważyłem się zapytać:
- Kochasz go? Hayoung, tak naprawdę... czy ty go kochasz?
Pewnie wyglądałem śmiesznie, kiedy zadawałem te idiotyczne pytania. Na sekundę popatrzyliśmy sobie w oczy i wydawało mi się, że dostrzegłem prawdziwą Hayoung, wystraszoną, szukającą pomocy. Później wstąpiła w nią złość. I poczułem bolesne kopnięcie w piszczel, aż złapałem się za łydkę. Hayoung wsiadła do windy i odjechała. Doszedłem do siebie po tym niespodziewanym ataku i wkurzony na maxa wróciłem do mieszkania. W takich sytuacjach odechciewało mi się wszystkiego. Siedziałem przed telewizorem i popijałem piwo. Wreszcie poszedłem się wykąpać po siłowni. Lodowaty prysznic troszkę złagodził moje nadszarpnięte nerwy. To, że uganiałem się za Hayoung, jak jakiś prześladowca, nie dawało jej prawa poniżania mnie. Wciągnąłem czyste gatki na tyłek i wziąłem z lodówki kolejne piwo. Ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłem bez zastanowienia. Tym "kimś" okazała się Hayoung. Otaksowała mnie wzrokiem, zatrzymała się na moich czerwonych gatkach, jedynym elemencie mojego ubrania.
- Teraz sama zjawiam się w nieodpowiednim momencie... -zaczęła, speszona.
- Nie. Jestem czysty, pachnący i wyluzowany. Nie trafiłabyś lepiej - opowiedziałem z uśmiechem i zapomniałem o wszystkim, co złe, że na mnie nakrzyczała i że mnie skopała. Cieszyłem się, że tu jest i chciałem jej tak wiele powiedzieć. Niestety, właściwe słowa zatrzymywały się jeszcze w gardle.
- Przepraszam... czasami jestem okropna. Nie miałam powodu denerwować się na ciebie... Przepraszam. 
Już zamierzała odejść, odwróciła się.
- Hayoung!.. nie idź...
- Czemu chcesz, żebym została?
Wiedziałem, że się waha. Ale nie wiedziałem jak ją namówić, by nie odchodziła. W jej obecności czułem, jakbym był ważniejszy, niż w rzeczywistości jestem. Nawet jeżeli mieszała mnie z błotem, poniżała, ośmieszała, odrzucała...
- Zjedzmy coś - zaproponowałem.
- Ok. Możemy coś zjeść... Tylko ubierz się... rozpraszasz mnie.
Podobam jej się, myślałem. Ale wciągnąłem spodnie i koszulkę. Ugotowaliśmy ryż oraz zupę z wodorostów. Milczeliśmy. Jedyne zdania, które wymieniliśmy, to: "Ile ma się gotować?" - H "Piętnaście minut" - JA "Piętnaście minut? Ok".- H. Zjedliśmy, dyskutując sobie o pogodzie. "Padało dziś" - H "Tak, wczoraj też" - JA "Jutro nie ma padać"- H "Nie?" - JA "Jutro będzie słońce" - H. Usiedliśmy na parapecie w szeroko otwartym oknie. Na niebie były chmury i zapadał zmrok.
- Zaraz będzie ciemno -stwierdziłem.
- Yhmm... - przytaknęła Hayoung.
Siedziała u mnie od dwóch godzin i chyba wcale nie miała ochoty sobie iść. Czuła się dobrze. Była po prostu spokojna.
- Gdybym ci powiedziała, czemu się zaręczyłam... zrozumiałbyś to?
- Gdybyś mi powiedziała...
- Dongjun to syn właścicieli pewnej firmy, największej konkurencji moich rodziców. Zakochał się we mnie. Ignorowałam go, bo był wrogiem. Niestety... mój ojciec źle zainwestował pieniądze... stracił wszystko i zadłużył firmę. Jesteśmy biedakami... żyjemy tak od dwóch lat. A Dongjun... zaproponował, że jeśli za niego wyjdę, połączymy rodzinne interesy...
- Co ty mówisz?! - przerwałem jej - małżeństwo dla pieniędzy?
- Nie! Nie dla pieniędzy. Mój ojciec po tym wszystkim zupełnie się załamał. Moi bracia chcieliby iść na studia. Jestem odpowiedzialna za przyszłość rodziny. Wiedziałam, że tego nie zrozumiesz. Czy poświęciłbyś się tak dla swojej?
- Nie.
- To dlatego jesteś samotny.
- Nie jestem samotny.
- Kogo próbujesz okłamać?
Złapałem jej rękę. Była spocona.
- Teraz... kiedy jesteś tu, mam wszystko, co mi potrzebne...
- Szukasz w hazardzie tego, czego nie znajdujesz w ludziach: emocji, ekscytacji, chcesz wygrywać. Możesz wygrać mnóstwo pieniędzy w najlepszych kasynach świata, ale nie możesz wygrać miłości. Ludzie nie dadzą ci nic, jeżeli i ty nie dasz czegoś od siebie.
- A co tobie, oprócz pieniędzy, da ten... Dongjun? Nie kochasz go. Oh Hayoung, nie kochasz go! Sama to powiedziałaś! Nie kochasz go!!! - powtarzałem, aż oberwałem w twarz.
- Lee Taeil! Przestań... Miłość pojawia się z czasem.
- Nie, miłość pojawia się pierwsza!
- Co ty wiesz o miłości?
- Nic nie czułaś? Naprawdę nic nie czułaś, kiedy leżałem pobity z głową na twoich kolanach? Kiedy patrzyłem ci w oczy, jak jedynej osobie, której zaufałem?
- Proszę, przestań.
- Nie odpowiedziałaś mi - nalegałem i trzymałem się za obolały policzek.
- A co miałabym czuć?! Było mi ciebie żal. Nie codziennie pobity sąsiad mdleje mi w drzwiach. Chciałam ci pomóc, uspokoić cię. Kim ty jesteś... - zamilkła na chwilę, a gdy znów się odezwała, miała łzy w oczach - kim ty jesteś, że czułam jakbym znała cię od zawsze?
- Ja... jestem tym, co poświęciłby się dla ciebie...
- Jak?
- Rzuciłbym hazard...
- Nie.
- Tak.
- Taeil...
- Ja... jestem tym, co... I can't...help... falling in love... with... you... - dokończyłem, śpiewając i również powstrzymując łzy. 
Za oknem z hukiem przeleciał samolot. Hayoung zlazła z parapetu i chciała tak po prostu odejść. Zawołałem jej imię. Zatrzymała się, ale na mnie nie spojrzała. Wolała nie pokazywać mi swojej twarzy. Dlaczego?
- Nie ułatwiasz mi tego - przyznała.
- Jeszcze możesz wszystko odkręcić.
- Nie.
- Hayoung. Nie jestem wystarczająco silny, by być z dala od ciebie. Pozwól mi się postarać. Chcę ci pokazać, co mam do zaoferowania. Sama zdecydujesz, czy to przyjmiesz, czy nie. A jeśli mnie nie wybierzesz, będę cię ignorować, jak chciałaś. Tylko pozwól mi spróbować...
Wreszcie się odwróciła. Wyglądała na zupełnie spokojną.
- Ja nie zmienię zdania - oznajmiła - po wszystkim będziesz tylko jeszcze więcej cierpieć, ale jeżeli tak chcesz...
- Chcę cię uratować! - podniosłem głos - czy ty tego nie widzisz, naprawdę? Nie ważne, ile mam cierpieć. Chcę cię uratować.
Bez wahania podszedłem i pocałowałem Hayoung. Nie odwzajemniła, ale i nie odepchnęła mnie. Płakała, gdy po niezdarnym i szybkim pocałunku odskoczyliśmy od siebie.
- Jak możesz uratować mnie przede mną samą? - zapytała.

16/12/2015

blue lagoon (rozdział 50)

               Do pokoju wpadają słoneczne promienie. Jiyong wraca z plaży, zrzuca z siebie ręcznik oraz kąpielówki. Jak co dzień obudził się wcześnie przed pracą i poszedł popływać w oceanie. Nagi, mokry i zziębnięty wsuwa się pod kołdrę, przytula do pleców swojej dziewczyny.
- Oppa...
- Co?
- Torturujesz mnie...
- Tak.
- Jesteś okropny.
- Rozgrzejesz mnie?
Jiyong podnosi jej koszulkę. Wchodzi w Hayi niespodziewanie, a ona głośno krzyczy:
- Aaa! Oppa!
- Przepraszam. Zabolało?
- Nie, no ale gdzie z takim zimnym?! Chcesz mnie zabić.
- Tak - odpowiada Jiyong ze śmiechem.
- To takie zabawne?! Aaa ah! Nienawidzę cię. Ah! Zawsze mnie budzisz, zanim wyjdziesz do pracy...
- Bo to niesprawiedliwe! Ja muszę pracować, a ty masz wakacje.
- O wypraszam sobie, zapierdalam we wszystkie weekendy!
Zatrudniła się w azjatyckiej restauracji, jako kelnerka. Pracowała tylko w soboty i niedziele, żeby pogodzić to ze studiami. A teraz były wakacje. I miała więcej czasu dla siebie.
Jiyong wysuwa się z Hayi, by zaraz wbić się w nią jeszcze głębiej. Słyszy jej ciche pojękiwania. Z podniecenia zaczyna głośno oddychać.
- Hayi... mam przestać?
- Nie...
- Jak wolisz, szybciej czy wolniej?
- Obojętnie, tylko nie przestawaj!
Hayi dochodzi z niekontrolowanym jękiem. Zaraz później Jiyong. I zanurza twarz w jej włosach.
- Ty nadal drżysz - zauważa - zimno ci?
- Nie, gorąco! I ty też drżysz.
- To przez ciebie. Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Hayi wyswobadza się z uścisków chłopaka. Siada i przeciera dłońmi spoconą twarz.
- Wiesz za co nienawidzę cię najbardziej? Za to, że podoba mi się, gdy tak mnie budzisz...
- Jesteś przezabawna. Pośpij sobie jeszcze, wieczorem dokończymy, co zaczęliśmy rano...
Hayi całuje go na pożegnanie. Gdy zostaje sama, zapada z powrotem w niespokojny sen.


***


               Hayi i Jiyong załatwiają sobie wolne i jadą na Festiwal Letni do Sacramento. Wszyskie atrakcje odbywają się na stadionie i są finansowane przez urząd miasta: koncerty, spektakle, kabarety. Przez całe trzy dni: piątek, sobotę i niedzielę coś się dzieje, od rana do późnych godzin wieczornych. W nocy Hayi i Jiyong zwiedzają miasto, idą potańczyć, albo przesiadują w ogródkach barów i kawiarni. Wysyłają pocztówki do rodziny dziewczyny i do Jyuni z Seunghyunem. W niedzielę przyjeżdżają Delilah i Dave. Wynajmują pokój w tym samym pensjonacie, co Hayi i Jiyong. Właściwie to dom prywatny, położony w spokojnej dzielnicy, lecz z dogodnym połączeniem komunikacyjnym z centrum miasta. Wieczorem wszyscy wybierają się na koncert znanej, rockowej grupy. Zmęczeni skakaniem i wydzieraniem się przez prawie dwie godziny oraz spożytym alkoholem, wracają taksówką, by szybko położyć się wreszcie i zasypiać przy śpiewie ptaków. Hayi bierze prysznic. Jiyong uświadamia sobie, że skończyły mu się papierosy i postanawia wyskoczyć do sklepu całodobowego. Przed domem słyszy śmiechy Delilah i Dave'a. Zauważa ich na drewnianej huśtawce, popalających papierosy. Jiyong myśli sobie, żeby pożyczyć jednego i sam zaopatrzyć się w zapas rano. Rozbawieni nawet nie zauważają, że podchodzi. Dave trzyma rękę pod czarną spódniczką dziewczyny, szepcze jej coś na ucho i oboje wybuchają dzikim śmiechem. Jiyong właśnie zamierza poprosić o papierosa, gdy odkrywa, że... to marihuana.
- Pojebało was? - pyta z powagą.
- O co ci znowu chodzi? - odpowiada agresywnie Dave, podnosi się i w tym momencie Jiyong wali go w twarz.
- Ty jej dałeś to gówno?!
- Sam jesteś gówno, frajerze!
Zaczynają się szarpać. Przewracają się na ziemię, walą po twarzach i przeklinają. Dave radzi sobie lepiej. Jiyong chce przewrócić chłopaka z powrotem na ziemię, lecz ten kopie go w krocze.
- Sinister! Przestań! Słyszysz?! Uspokój się! - drze się przestraszona Delilah.
Dave podnosi jej podbródek, by spojrzała mu prosto w oczy.
- Po czyjej jesteś stronie, co?
- Po niczyjej! Co to w ogóle ma być?! Przestańcie, błagam was, przestańcie!
- Jebcie się wszyscy - rzuca Dave i odchodzi.
Jiyong powoli wstaje, nadal trzyma się za krocze i boleśnie pojękuje. Jest zdenerwowany i brudny od ziemi.
- Co ci odbiło?! - krzyczy kuzynka.
Chce dogonić Dave'a, ale Jiyong ściska jej nadgarstek zbyt mocno, by zdołała się wyrwać.
- Mi?! Czy ty jesteś nienormalna?! Nie widzisz, że kolesiowi chodzi tylko o zabawę?! W dupsku ma twoje dobro!
- Ja pierdolę, to zwykła trawka...
- Dziś trawka, a jutro amfa, koka, kwas! - wymienia Jiyong.
Zaciąga Delilah do swojego pokoju, a ona wyrywa się i krzyczy.
- Puść mnie!
- Żebyś polazła się naćpać z tym skurwysynem?!
- A co cię to obchodzi?!
Jiyong wreszcie puszcza jej nadgarstek. Wściekła Delilah, wali go z pięści w twarz i przewraca na podłogę. Przez chwilę po prostu na siebie patrzą.
- Ty gówniaro... - zaczyna Jiyong.
W ustach czuje krew. Delilah rzuca się do ucieczki, ale on jej przeszkadza. Przypiera dziewczynę do drzwi szafy. Nie zamierza puścić. Uchwyty wbijają jej się w plecy.
- Smok, proszę, zostaw mnie, to boli!
W tym momencie z łazienki wybiega Hayi owinięta ręcznikiem. Widzi, co się dzieje i choć nic nie rozumie, wie, że powinna interweniować.
- Kwon Jiyong! Przestań! Przestań natychmiast!
I to wystarcza. Jiyong puszcza Delilah, jest już spokojny. Wstydzi się za ten wcześniejszy "popis". Ale gdy sam zaczął ćpać, Hakyeon potraktował go o wiele gorzej, bo bał się o niego. Życzył mu czegoś lepszego, niż uzależnienie. Nie chciał, by skończył jak jeden z tych, których zaopartywali w towar. Na wszystkie możliwe sposoby starał się go ratować, jeżeli nie prośbami, to groźbami. Czy Delilah potrafiłaby coś takiego zrozumieć? Jak jej to powiedzieć? Przeprosić, a jednocześnie przestrzec, wystraszyć na tyle, by więcej niczego nie brała? Jiyong czuje się pokonany. Wyszedł na "tego złego", a przecież chciał dobrze.
- Pewnie, znienawidźcie mnie - rzuca i wychodzi.
Hayi go nie dogania. Zrezygnowana i przerażona wraca do pokoju. Delilah osuwa się na podłogę i zaczyna płakać.
- Unni...
Hayi obejmuje ją mocno. Dee opowiada o wszystkim, co się wydarzyło.
- Myślałam, że jestem ważna dla Dave'a. Ale tak naprawdę nikogo nie obchodzę. Matka ma mnie gdzieś, ojciec chyba w ogóle nie pamięta, że istnieję. Chciałam zwrócić na siebie ich uwagę, ale nic nie pomaga... Pewnie gdybym umarła, nawet by nie zauważyli. Jestem aż taka okropna?
- Nie jesteś, jesteś wspaniała. To strata twoich rodziców, jeżeli cię nie doceniają. Może trochę się pogubułaś, ale wszystko da się jeszcze naprawić. Nie musisz zwracać na siebie niczyjej uwagi. Zamiast pakować się w kłopoty, lepiej pogadaj z rodzicami. I jakbyś nie zauważyła, to nie tak, że nikogo nie obchodzisz... Jiyong nie zdenerwowałby się na ciebie, gdybyś go nie obchodziła, a ja nie siedziałabym tu teraz z tobą.
- Zdenerwował? Napadł na mnie, jakbym kogoś zamordowała!
- Bo troszczy się o ciebie. Może zareagował zbyt impulsywnie, ale chodziło mu tylko o twoje dobro, naprawdę...
- Skąd wiesz? I po co robić aferę, że od czasu do czasu zapalę sobie trawkę?
- Powinnaś pogadać z Jiyongiem.
- Na razie nie mam ochoty z nikim gadać. Idę pospacerować. Sama.
Delilah wyciera łzy i podnosi się z podłogi.
- Dee... nie zrobisz niczego głupiego, prawda?
- Co ty, aż tak się nie przejęłam gadaniem sfrustrowanego facia, który uważa, że może mi ojcować.
- Ok, gdyby coś, jestem tu.
- Dzięki, unni.
Delilah wychodzi. Hayi kładzie się do łóżka i próbuje skontaktować z Jiyongiem. Nie zabrał telefonu. No super. I nie wraca do rana.
- Idioto, przez ciebie całą noc nie spałam! - denerwuje się Hayi, gdy tylko Jiyong się zjawia.
- Przepraszam... musiałem ochłonąć...
- Gdzie byłeś?
- Siedziałem w pubie. Piłem. Tylko piłem... Wierzysz mi?
- Tak, oppa, wierzę.
Hayi przytula się do niego z westchnieniem ulgi. Delilah też przychodzi dopiero rano. Idzie do swojego pokoju i natychmiast zasypia. Nie wraca do Los Angeles z Hayi i Jiyongiem, a wieczorem z Dave'em, który zjawia się wreszcie, nietrzeźwy.

10/12/2015

apeiron (rozdział 20)

You're not who I thought you were


KYUNG

                Przyśniło mi się, że Namjoo rzucała książkami. Obudziłem się i... Namjoo rzucała książkami. Brała po jednej z nocnego stolika i ciskała o podłogę. Wydawała przy tym pełne niezadowolenia pomruki. Chociaż coś, niszczenie dóbr literackich nie sprawiało jej przyjemności. Zaraz, to były moje książki! Przecież spaliśmy dziś u mnie!
- Yyy... rozumiem... Jesteś artystką, inna wrażliwość, głębsze postrzeganie świata, tak? Ale sporo za te książki zapłaciłem...
Namjoo zatrzymała się z "Czarownicą z Portobello" Coelho w ręce i padła obok mnie na łóżko.
- Kyyyyung! Znów mi się śnił ten idiota.
- Kto?
- Sangwoo. Latał za mną po całym mieście z kamerą.
- Z... kamerą?
- Eh, nieważne.
Namjoo wstała, odłożyła Coelho na stolik i zapytała co z naszymi wakacjami.
- Ej, czy Sangwoo kontaktował się z tobą z więzienia? - zainteresowałem się, bo to jej "nieważne" niezbyt mnie przekonało.
- Nie... zadzwonił tylko raz. Chciał, żebym zapłaciła za niego kaucję i gadał coś o naszym drzewie. Za romantycznymi wspomnieniami się stęsknił!
- Waszym drzewie?
- To taka stara wierzba przy rzece za pubem. Wyryliśmy tam swoje imiona. Żenada.
- Myślałem, że się z tobą kontaktował i przez to ci się śnił.
- Nie, ale i tak się wkurzyłam.
- A co do naszych wakacji...
Wziąłem na kolana laptopa i zacząłem szukać noclegów w nadmorskich kurortach. Przez godzinę wykonywałem mnóstwo telefonów, by się dowiedzieć, że wszędzie wszystko od dawna zarezerwowane. Aż wreszcie się wnerwiłem.
- Nigdzie nie jedziemy! Sorry, starałem się, nie wyszło. Możemy zamieszkać kilka dni u mnie, kilka u ciebie, to tak jakbyśmy byli na wakacjach, nie?
Odłożyłem laptopa i poszedłem wziąć prysznic.



NAMJOO

                Co za dzień?! Zaczął się źle i nie chciałam, żeby źle się skończył. Nic się nie układało, ten idiotyczny sen i fakt, że wszyscy Koreańczycy wyruszyli nad morze, bo poprawiła się pogoda. Ale Kyung zdecydowanie zbyt szybko się poddawał. Byłam pewna, że gdybym poszukała sama, znalazłabym dla nas miejsce do spania. Choćby pole namiotowe! Właściwie czemu miałabym tego nie zrobić? Zabrałam laptopa, ale zamiast zająć się noclegiem, zaczęłam przeglądać foldery Kyunga. Wiedziałam, że nie powinnam, ale to było silniejsze ode mnie. Bo kto nie zainteresowałby się folderem ze swoim imieniem, na pulpicie? Kliknęłam w to. Spodziewałam się... naszych zdjęć, czy czegoś takiego. Pomyślałam, że może szykował dla mnie jakąś niespodziankę. Sama nie wiem, ale zdziwiłam się, że znalazłam tam filmik. Obejrzałam go. W całości. Zobaczyłam siebie w swoim pokoju, nagą i płaczącą. Tak, pamiętałam ten dzień, kiedy Kyung przyszedł do mnie (wydawało mi się, że z sympatii, ale myliłam się). Jak mogłam niczego nie zauważyć?! Czy byłam aż taka ograniczona?! Wszystko zaplanował, wysłał mnie do kuchni i założył kamerkę! Tylko po co nadal się za mną uganiał? Nie wystarczało mu podglądanie? Chciał mieć całkowitą kontrolę nad moim życiem? Pozbawić prywatności? Wściekłość mnie sparaliżowała. Otępiała i rozbita szukałam innych filmików. Nie znalazłam, był tylko ten jeden.



KYUNG

                Wróciłem do pokoju i zastałem Namjoo zaryczaną. Siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywała się w ekran laptopa.
- Daj spokój, pojedziemy na wakacje w innym terminie... - zaśmiałem się.
Ale tylko rozbeczała się głośniej. Nie chciałem wyść na ignoranta... Też się cieszyłem na wspólny wyjazd, załatwiłem sobie wolne w pracy, no ale nie przesadzajmy! Nie tym, to innym razem.
- Wakacje? - powtórzyła Namjoo, jednocześnie płakała i śmiała się - myślisz idioto, że chodzi mi o jakieś pierdolone wakacje?!
Sięgnęła ze stolika "Czarownicę z Portobello" i rzuciła we mnie. Boleśnie trafiła w brzuch. Teraz to też się zdenerwowałem.
- Więc o co?! Zanim poszedłem się myć, wszystko było ok!
Odwróciła laptopa, żebym widział ekran i włączyła filmik. W kompletnej ciszy obejrzeliśmy go -najgorsze trzydzieści siedem minut, gdy Namjoo kręciła się po pokoju, wreszcie usiadła na łóżku, rozpłakała się i spojrzała w kamerkę. Pamiętałem, jak mnie to wcześniej poruszyło i jak okropnie czułem się winny. W jednej chwili to wszystko wróciło.
- Co z nimi zrobiłeś?! Umieściłeś w internecie?! Sprzedałeś?! Dlaczego? Dlaczego?! Dlaczego?! - wyrzucała z siebie pytania i waliła mnie pięściami, gdzie popadło. Miała w oczach coś dziwnego, jakby nadzieję, że da się to logicznie wytłumaczyć. Chciałem jej opowiedzieć całą historię, ale czekałem, aż się uspokoi. Złapałem Namjoo za nadgarstki, żeby mnie więcej nie biła. Szarpała się i wyrywała, a ja mówiłem. Opowiedziałem jej wszystko, o swoich dylematach, kiedy nie chciała dać mi szansy, o chorym pomyśle z podglądaniem i wyrzutach sumienia. Nie kryłem, że przyszedłem do jej mieszkania drugi raz tylko po to, by zabrać kamerkę, ale ta wizyta potoczyła się w innym kierunku, niż oczekiwałem. Byłem zakochany w Namjoo. Żałowałem, że wyznawałem swojej dziewczynie miłość w takich okolicznościach. Puściłem jej nadgarstki. Położyłem głowę na kolanach Namjoo i błagałem o litość. Gdyby chciała, mogłaby mnie znowu okładać pięściami, ale nie zrobiła nic. Jedynie płakała i wiedziałem, jaka czuje się bezradna. Bo przecież też mnie kochała! Ale nie umiała mi wybaczyć...
- Wierzę we wszystko, co powiedziałeś, chociaż nie powinnam - przyznała - wciąż jeszcze ci wierzę i to boli najbardziej. Wiesz, czemu rozstałam się z Sangwoo? Namawiał mnie, żebym zagrała w jakimś z jego okropnych pornoli. Tyle dla niego znaczyłam. Byłam kawałkiem ciała, który cieszy oczy. Niczym więcej. I niczym więcej nie byłam dla ciebie, kiedy cię poznałam, nawet jeśli z czasem mnie pokochałeś. Wiesz czym się różnicie? Sangwoo przynajmniej chciał mojej zgody... Kyung, nie jesteś tym, za kogo cię uważałam.
Zamilkła. Beczeliśmy bez słów, nie moglibyśmy znaleźć odpowiednich. To były nasze ostatnie wspólne chwile. Wiedzieliśmy o tym oboje i oboje chcieliśmy wykorzystać ten czas, cieszyć się uczuciami, jakimi nadal się darzyliśmy. Bo przecież ludzie rozstają się i kochają się często jeszcze przez lata, choć taka miłość nie ma szans. Namjoo nienawidziła mnie. Ja nienawidziłem siebie. Z tą nienawiścią uprawialiśmy seks. Zatraciliśmy się w przypływach podniecenia. Ale ja czułem się, jakbym był ofiarą. O to chodziło. Namjoo chciała, żebym tak się czuł - "kawałek ciała", który ten ostatni raz dawał jej rozkosz. Po seksie znowu się rozpłakała i szybko włożyła ubrania. Podniosła z podłogi "Czarownicę z Portobello" i zapytała:
- Ta książka... Chciałabym ją zabrać...
Dałbym jej wszystko. Wszystko! Zgodziłem się skinieniem głowy.
- Po co ci ta książka?! - krzyknąłem.
Byłem wściekły, że pozwalam jej tak odejść, że nie wiem, co powinienem zrobić.
- Nie szukaj mnie - poprosiła i odeszła.
Leżałem na łóżku i wydzierałem się, waliłem głową w poduszki. Wreszcie też się ubrałem i wybiegłem z mieszkania. Codziennie przychodziłem do Namjoo, ale mnie nie wpuszczała. Wysyłałem jej setki wiadomości, by mi wybaczyła - nie odpowiadała. Biegałem po mieście z nadzieją, że ją przypadkowo zauważę, wracającą z zakupów, tańczącą w pubie. Wieczorem przesiadywałem pod jej oknem, aż nie zgasiła światła i tęskniłem. Wierzyłem, że dopóki jesteśmy tak blisko, jesteśmy skazani na siebie. Prędzej, czy później zobaczymy się jeszcze... Namjoo przestała zapalać światło. Pewnego dnia jej sąsiedzi powiedzieli mi, że tydzień wcześniej wyszła z mieszkania z ogromną walizką, a sztalugi wyniosła na śmietnik. Widziałem, że nadal tam były.
Pobiegłem do P.O. Próbowałem opowiedzieć mu o wszystkim, ale darowałem sobie po kilku nieskładnych zdaniach. Chyba zrozumiał, bo nie zadawał żadnych pytań. Siedzieliśmy obok siebie i nie odzywaliśmy się. Po chwili wyciszenia, czego naprawdę potrzebowałem, nie mogłem się dłużej powstrzymywać. Beczałem i użalałem się nad swoim życiem.
- Myślałem, że jestem kimś... gangsterem, który może wszystko i nie da się pokonać. Ale ja jestem nikim, jedynie udającym kogoś! Tchórzem, złodziejem... Okradam ludzi. I sikam ze strachu, żeby nie dać się złapać. Nie umiem nawet znaleźć sobie dziewczyny bez podłych podstępów, ani zatrzymać jej przy mnie... Jestem po prostu nikim!
- Przestaniesz się mazać? - zapytał P.O - może to prawda, osobno wszyscy jesteśmy nikim... ale razem... nie ma dla nas rzeczy nieosiągalnych. Istnieje tylko jeden sposób, by to spawdzić - reaktywować działalność.



NAMJOO

                Żyłam w zawieszeniu między przeszłością, a przyszłością, otępiała i zrezygnowana. Wlewałam w siebie piwo za piwem, nie umiałam znieść tego na trzeźwo. Siadałam przy sztalugach i malowałam największe potwory mojej wyobraźni. Nie wychodziłam z mieszkania, a gdy nie zostało nic do jedzenia, do picia i do namalowania, płakałam skulona w kłębek na podłodze. Krzyczałam, jakby Kyung mnie słyszał przez wszystkie nieistniejące kamerki. Widziałam go, kiedy przychodził i stawał pod moim oknem. Chciałam przytulić się do kogoś. Wypłakać. Ale nie miałam nikogo! Byłam zupełnie sama. Nic mnie nie zatrzymywało w Sabuk. Wyrzuciłam na śmietnik swoje obrazy i sztalugi. Nie były mi już potrzebne. Spakowałam niewiele rzeczy i opuściłam mieszkanie. Kilka godzin później siedziałam w samolocie do Japonii. W ręce ściskałam "Czarownicę z Portobello" - jedyne, co mi zostało, pamiątka po kimś, kogo wciąż kochałam... Widziałam przez okno Seul, stawał się mniejszy i mniejszy i moje cierpienie stawało się mniejsze. Nie płakałam. To nie czas na łzy. Wyobrażałam sobie, że zasiadam z rodzicami do kolacji, wreszcie wszyscy w komplecie.

09/12/2015

blue lagoon (rozdział 49)

               Minyeong myśli sobie, że przeszła chyba przez wszystkie fazy zapominania o Leo. Bez skutku. Wydawało jej się, że najlepiej byłoby zastąpić jedne wspomnienia innymi, do których mogłaby spokojnie wracać. Tylko z tego powodu przespała się z Hyujunem, znajomym ze szkoły. Od dawna mu się podobała. Więc kiedy przyszła do niego i powiedziała, że chce uprawiać z nim seks, pomyślał, że postanowiła wreszcie dać mu szansę. Otworzył wino, włączył romantyczną muzykę i był naprawdę wspaniały. Zdziwił się, że to nie jej pierwszy raz, ale o nic nie zapytał. Minyeong też nic nie powiedziała. Niby co tu było do powiedzenia... W ogóle się nie odzywała. A po seksie usiadła na pogniecionej pościeli, podkurczyła kolana i rozpłakała się, bo zrozumiała, że popełniła błąd. Wciąż wracała myślami do wspólnych chwil z Leo w toalecie w "Desire", gdzie ból i rozkosz opanowały jej zmysły. Wiedziała, że nie doświadczy czegoś takiego nigdy więcej. Z Hyujunem nie czuła nic, bo go nie kochała. Szybko się pożegnała i bez słowa wyjaśnienia poszła sobie. Była zawstydzona i smutna. Nigdy więcej się z nim nie spotkała. Postanowiła zacząć żyć bez rozpamiętywania przeszłości. Znalazła pracę. Sprzątała w domu pewnych bogatych ludzi. Ciężko było jej to pogodzić ze szkołą i zajmowaniem się chorą matką, lecz jakoś dawała radę. Przynajmniej nie miała czasu na myślenie o niepotrzebnych sprawach. Była zadowolona, że wreszcie wszystko sobie poukładała. Nie wiedziała, że zaraz wydarzy się coś, co zburzy jej pozorny spokój...
Gdy wraca z pracy, mama oznajmia:
- Masz gości...
Gości?! Minyeong idzie do swojego pokoju. Na kanapie siedzi N, Hongbin i Ken, przy biurku na obrotowym krześle Ravi, na podłodze Hyuk. Wszyscy rozmawiają z ożywieniem i popijają mleko. No naprawdę?! Wiele osób oddałoby wszystko, by wrócić do domu i zastać w swoim pokoju zespół VIXX (choćby w niepełnym składzie), ale nie Minyeong.
- Niech mnie ktoś uszczypnie... - zaczyna - albo śnię, albo dostałam na łeb i mam halucynajce...
Podchodzi Ken i szczypie dziewczynę w rękę.
- Ała! No nie tak mocno...
- Teraz wiesz, że nie śnisz - odpowiada z uśmiechem Ken i wraca na miejsce.
Minyeong czuje, że się rumieni. To chyba ze złości!
- Wreszcie cię znaleźliśmy! - wykrzykuje Hyuk.
- Szukaliście mnie? No... ale po co?
- Chcemy tylko pogadać - wyjaśnia Ravi.
- I tak po prostu sobie tu przyszliście?!
- Nie krzycz na nas, jesteśmy gośćmi - kontynuuje Ravi - no tak... twoja mama pozwoliła nam na ciebie zaczekać. I poczęstowała nas mlekiem.
- Sorry... mam sok pomarańczowy. Napijecie się?
- Nie, ja lubię mleko. Twoja mama powiedziała, że dostała ze wsi, prosto od krowy. Raz, jak jeszcze byłem dzieckiem, doiłem krowę...
- Ravi! Wystarczy... - upomina go N - do rzeczy...
- Co do rzeczy? Why me?!
- Bo najwięcej z nas gadasz. Masz okazję się wykazać.
- O przepraszam, Lee Jaehwan aka Ken gada więcej! - buntuje się Ravi.
- Ken, wyjaśnij Minyeong, o co chodzi - prosi N.
- Ja? To ty jesteś liderem! - wykłóca się Ken.
- Ok, ok. Minyeong, siadaj.
- Gdzie mam siadać?...
- Chodź do mnie na kolana! - proponuje Ravi.
- Nie - odpowiada stanowczo Minyeong i posyła chłopakowi mordercze spojrzenie.
- Siadaj na kanapie - Hongbin zwalnia jej swoje miejsce i usadawia się na podłodze obok Hyuka.
Minyeong czuje się nieswojo w obecności VIXX. Skrępowana siada między liderem, a Kenem.
- Hey, co to za minki? - pyta N - nie lubisz nas, czy co?
- Jeśli chcecie wiedzieć, te minki wyrażają niezadowolenie. Domyślam się o czym przyszliście ze mną pogadać i nie ukrywam, że mi się to nie podoba.
- Chociaż nas wysłuchaj... - namawia Hyuk.
- No przecież was nie wyrzucam...
- Skoro się domyślasz, o co chodzi, przejdę do rzeczy - zaczyna niepewenie N - po pierwsze, to nie pomysł Leo, żebyśmy tu przychodzili, Taekwoon o niczym nie wie. I lepiej, żeby tak zostało. Nie lubi wtrącania się w nieswoje sprawy. Tylko, że to jest jak najbardziej nasza sprawa! Nie przyznał się, co ci zrobił, ale podsumowując jak go potraktowałaś w "Desire" (nikt bez powodu nie wali swoich idoli w twarz) i że nie chcesz z nim pogadać, a nawet zmieniłaś numer telefonu, chyba zachował się naprawdę okropnie... Zupełnie się tym wszystkim załamał... Nauczka pewnie mu się należała, ale może przestałabyś go tak surowo karać i wykrzyczała wprost, że skończony z niego dupek i idiota?
- Ach... chcecie, żebym spotkała się z Leo. Nie spodziewajcie się happy end'u.
- Nie! Nie o to chodzi... - zaprzecza pospiesznie N.
- A o co??? - denerwuje się Minyeong.
- Chcemy tylko, żebyś go wysłuchała, dała mu szansę się wytłumaczyć, przeprosić. Czasami wszyscy popełniają błędy... Leo strasznie się zadręcza tą sytuacją... nadużywa alkoholu, zaniedbuje swoje obowiązki... co wpływa negatywnie na nasz zespół. Nie przejmujesz się losem VIXX?
- To śmierdzi szantażem... - komentuje Minyeong z dezaprobatą.
- My po prostu troszczymy się o Leo i o zespół - wtrąca Hongbin.
- Zaraz. Więc oczekujecie, że z nim pogadam, tak? Jak sobie to wyobrażacie? Że przyjdę do Leo i powiem: cześć, unikałam cię przez rok, ale chciałabym ci powiedzieć, że cię nienawidzę?
Zapada chwilowa cisza, aż odzywa się Ravi:
- Dziś mam z Leo hyungiem imprezę promocyjną z okazji wydania "Beautiful liar". Będzie trochę ludzi z Jellyfish, dziennikarze, reporterzy, nic szczególnego. Niestety... obecność obowiązkowa... I... chcę cię zabrać na tę imprezę.
- Co?! Ludzie z agencji, dziennikarze, reporterzy?! Nic szczególnego?! Ty mnie podrywasz, czy próbujesz pogodzić z Leo?!
- Wiedziałem, że się wścieknie... - wzdycha z rezygnacją Ravi - chcemy tylko, żebyś pogadała z Leo. Jeden, jedyny raz. Powiesz mu, co uważasz za stosowne, jak się pogodzicie, to super, jak nie... to też super... bo może pozwolisz mi się podrywać...
- Nie, nie, nie! Bawi was to, że tu przychodzicie i mnie denerwujecie?! - krzyczy Minyeong.
Niespodziewanie przemawia Hyuk:
- Leo cię kocha, ty też go kochasz. Możesz zaprzeczać milion razy, ale mnie nie nabierzesz. Idź na tę imprezę... Prosimy, błagamy! Czy to tak wiele?
Właściwie niewiele, myśli Minyeong. 
Mogłaby tam iść, pokazać Leo, że świetnie radzi sobie sama, wzbudzić w nim zazdrość. Tylko jest pewien problem.
- Nie mam co na siebie włożyć. Może was to dziwi, ale zwykle nie bywam na takich imprezach.
- Pozostały jeszcze cztery godziny - mówi z uśmiechem Ravi - wystarczy na zakupy?
- Co, proszę?!
- Jedziesz ze mną, jestem dziś twoim sponsorem - śmieje się Ravi.
- Nie, nie zgadzam się! Muszę się uczyć! Jutro mam sprawdzian!
- Zrobisz sobie wolne, napiszę ci usprawiedliwienie.
Minyeong zastanawia się, czy Ravi na wszystko ma gotową odpowiedź.
- Nie! Nie jesteś moim ojcem!
- Czy ty czasami używasz słowa "tak"?
- Tak.
- Świetnie! Pożegnałaś się z chłopakami? Wracają do siebie, a my zamawiamy taxi i jedziemy na zakupy.
Minyeong ledwo zdąża krzyknąć "omma, wychodzimy!". Po drodze Ravi opowiada o reakcji jej mamy, kiedy otworzyła im drzwi. Rozpoznała, że to "ci z telewizji", przyniosła mleko "prosto ze wsi!". Poprosiła o autografy i przez godzinę zabawiała ich opowiastkami o Minyeong.
- Chyba została naszą fanką - chwali się Ravi.
- Super. Na szczęście nie fanką Leo. Jak wy w ogóle zdobyliście mój adres?
- Istnieje pewne źródło informacji...
- Ma na imię Jinah?
- Yhm...
- Nie no, ja ją zabiję!
Jadą do najbardziej ekskluzywnego centrum handlowego w Seulu. I Minyeong myśli sobie  że warto było zgodzić się na wszystko, żeby choć raz robić tu zakupy. Jednak czuje się nieco niezręcznie, gdy Ravi przynosi jej do przymierzania coraz to droższe kiecki. Kupuje jej czarną, dopasowaną, lekko przed kolana, z seksownym wycięciem na plecach, do tego czerwone szpilki i torebkę w tym samym kolorze. Po zakupach odwozi oszołomioną dziewczynę z powrotem do domu.
- Wracam za godzinę - oznajmia - masz być gotowa.
Minyeong ledwo się wyrabia. Bierze prysznic, nakłada lekki makijaż i spryskuje perfumami upięte w kok włosy. Równo po godzinie Ravi puka do drzwi. Ma na sobie elegancki garnitur, granatowy w jaśniejsze paski. Przez chwilę oboje patrzą na siebie wzajemnie.
- Wyglądasz ślicznie - podsumowuje Ravi.
Minyeong z uśmiechem chwyta go pod rękę i wsiada z nim do taksówki. Cała drży, gdy dojeżdżają na miejsce. Ravi pyta, czy jest jej zimno. Minyeong zaprzecza i wyjaśnia:
- Okropnie się denerwuję.
- Czym?
- Wszystkim!
- Musisz mi powiedzieć, jeśli tylko Leo czymś cię wkurzy, już ja sobie z nim pogadam...
- Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne.
- Ja też. Minyeong...
- Hm?
- Naprawdę... ty i Leo... zrobiliście to w wc?
- Ravi! Zaraz oberwiesz w twarz, albo w co innego.
- Ups, wolałbym w twarz.
- A ja wolałabym w jaja, więc uspokój się, proszę.
- Sorry... po prostu to do Leo zupełnie niepodobne...
Minyeong znów chwyta Raviego pod rękę i wchodzi z nim do sali bankietowej, należącej do agencji Jellyfish. Zjawiają się lekko spóźnieni. Okrągłe stoliki są w większości pozajmowane. Ravi i Minyeong znajdują dla siebie wolne miejsce na wprost sceny, gdzie gra jakiś nieznany zespół. Popijają szampana. Dookoła porozstawiane są stoliki pełne jedzenia. Ravi przedstawia Minyeong ważnym osobom z agencji, zapoznaje z menadżerem VIXX. Nie podoba jej się to, że nagle znalazła się w centrum zainteresowania. Nie lubi zwracać na siebie uwagi. Ale przy Ravim czuje się pewnie. Aż natarczywy dziennikarz prosi go o krótki wywiad i odciąga na bok. Do zajętej jedzeniem Minyeong podchodzi Leo z kieliszkiem szampana. Wygląda na naprawdę zaskoczonego jej widokiem. Przez pewien czas tylko przygląda się dziewczynie. Aż wreszcie się odzywa:
- Park Minyeong... co ty... tu robisz?
To ta chwila, gdy może go zranić, odpłacić mu za wszystkie krzywdy, wzbudzić zazdrość, że jest tu i tak ślicznie wygląda, ale nie jest tu dla niego. Z niewinnym uśmiechem odpowiada:
- Chwalę się, że przeleciał mnie Leo z VIXX.
Widzi zmieszanie na twarzy chłopaka i czuje, że wygrała. Ale czy o to jej chodzi? O wygraną? Jaką wygraną?! Leo spuszcza wzrok. Gdy znów spogląda na Minyeong, ma łzy w oczach.
- Źle mnie zrozumiałaś...
- Ach... tak? Nie dość, że puszczalska to jeszcze głupia?
- Nie! Nie wiedziałem, że... ci się podobam.
- Nie podobasz mi się! Jesteś okropny i nigdy się nie uśmiechasz. Wolę Raviego.
- Minyeong...
- Co?
- Nie wierzyłem, że możesz mnie lubić tak naprawdę... Nie dlatego, że jestem znany...
- Mam to gdzieś, czy jesteś znany, czy nie! Możesz sobie nawet przewalać gnój. Nie lubię cię, ani naprawdę, ani na niby, więc daj mi spokój. Wszyscy słuchają...
- Niech słuchają, nie obchodzi mnie to.
- Ale mnie tak. Adio!
- Minyeong!
Leo widzi, jak odchodzi i jak odszukuje w tłumie Raviego. Nie może tego znieść. Dopiero, gdy Minyeong się zwolniła, gdy nie widywał jej, nie rozmawiał z nią, nie żartował, zrozumiał, ile dla niego znaczyła. I ten seks w toalecie... nie, Leo nie pragnął pocieszenia, pragnął Minyeong. Ale nie zdołał jej przy sobie zatrzymać. Nigdy nie był dobry w znajdowaniu odpowiednich słów. I zniszczył coś, co mogło trwać. Minyeong nie umiała mu wybaczyć. Czas nie pomagał. Nie przynosił ulgi i zapomnienia. Przez ten rok Leo tęsknił za Minyeong codziennie, a dziś... zjawiła się tu, z Ravim... Skąd w ogóle się znają? A może to jakaś prowokacja? Leo czuje, że zaraz eksploduje z wściekłości. I wpada na pewien pomysł...
Minyeong zupełnie straciła apetyt na jedzenie. Wraca do stolika z Ravim. Popija resztkę szampana, gdy słyszy dobiegający ze sceny głos Leo...
- Chciałbym zaśpiewać piosenkę dla najpiękniejszej dziewczyny w sali. To dla ciebie, Minyeong. Dla ciebie mógłbym nawet przewalać gnój.
I śpiewa refren "Remember". Głos lekko mu drży, ale i tak brzmi doskonale. Minyeong przypomina sobie rozmowę z Leo, kiedy zapytał "Co byś chciała, żeby zrobił dla ciebie chłopak?" i odpowiedziała "Gdyby śpiewał, chciałabym, żeby zadedykował mi piosenkę". Podchodzi do Leo. Nie obchodzi jej, że wszyscy patrzą. Delikatnie cmoka go w policzek.
- Taką mnie zapamiętaj... Żegnaj, Taekwoon oppa... - szepcze mu na ucho, zanim opuszcza imprezę.
               Pada chłodny, wiosenny deszcz. Minyeong się nie spieszy. Gdyby nie te niewygodne buty na obcasach! To przez nie ledwo powstrzymuje łzy. Tak, na pewno przez nie... Cholernie obcierają. Cała zmoknie, zanim w tym tempie dojdzie do autobusu. Nie reaguje, gdy słyszy w oddali krzyk Leo:
- Park Minyeong!
Nie odwracaj się, nie odwracaj się!, powtarza sobie.
- Park Minyeong! Tym razem nie pozwolę ci tak po prostu odejść! Słyszysz?!
Minyeong się zatrzymuje.
- Tak?
- Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła? Powiedz, proszę.
- Pozwól mi odejść.
- Nie.
- Nie podchodź do mnie.
- Podejdę.
Minyeong powoli się odwraca. Leo stoi tuż obok.
- Oppa... zmokniesz...
- Ty też.
- Ja wracam do domu, ty wracasz na imprezę.
- Nigdzie nie wracam bez ciebie.
- Oppa... zmokniesz i się przeziębisz.
- Nigdzie nie wracam bez ciebie.
- Co ty wyprawiasz? Chcesz mnie zmusić szantażem, żebym ci wybaczyła? Żebym się zlitowała nad biednym, przemokniętym Leo? Sprawdzasz, czy mam wystarczająco dobre serce?
- Nie. Ale nigdzie nie wracam bez ciebie.
Przez chwilę jedynie patrzą na siebie. Aż wreszcie Minyeong chwyta Leo za rękę i wracają na imprezę.


OD AUTORKI:

Wolicie, żeby Minyeong wybaczyła Leo, czy jeszcze trochę się poobrażała na niego?:P