29/07/2015

blue lagoon (rozdział 30)

                Jane sprawia wrażenie wyjątkowo drobnej. Ma na sobie białe, dopasowane spodnie o długości siedem ósmych, bladoróżową, koszulową bluzkę bez rękawów. Rozjaśnione do odcienia ciemnego blondu włosy swobodnie opadają na jej ramiona. Kąciki ust uniesione są w tajemniczym uśmiechu. W ręce niesie kwiat, pojedynczą, czerwoną różę, skierowaną do dołu, jakby otrzymaną wbrew chęci. Mimo, że Jane wygląda dojrzalej, niż na zdjęciu z plakatu promocyjnego „Dirty cash”, jej zuchwałe spojrzenie się nie zmieniło. Jiyong zastyga w bezruchu. Mierzy ją wzrokiem, od stóp do głowy. Ich oczy się spotykają. I wtedy on, jeszcze zanim Jane zdąży wsiąść do windy, wybiera przycisk zamykania drzwi. Matka znika. Nie ma jej już. Zostaje na piętrze, a winda zjeżdża na parter. Drzwi się otwierają. Jiyong wybiega, pędzi przed siebie i zatrzymuje się dopiero na plaży. Kładzie się na plecach, na piasku, ze wzrokiem wbitym w błękit nieba. Stara się uspokoić, gdy Hayi siada przy nim i zaczyna niepewnie:
- Oppa…
- Chcę zostać sam, proszę.
Te słowa sprawiają jej ból.
- Znów mi to robisz, Jiyong. Odtrącasz mnie, kiedy chcę się do ciebie zbliżyć.
Jiyong milczy przez chwilę. Nagle podnosi się do pozycji siedzącej. W jego oczach jest coś dzikiego.
- Chcę zostać sam! Czy nie możesz tego zrozumieć?!  - krzyczy.
Urażona Hayi zamierza odpowiedzieć mu coś równie przykrego, ale wie, że później będzie żałować, więc powstrzymuje się. Odchodzi bez słowa. Siada na hotelowej werandzie i zamawia szklankę coli. Nie wypija nawet połowy, gdy zjawia się Jiyong. Kuca przy Hayi i opiera głowę na jej kolanach.
- Jesteś obrażona? – pyta, choć wie, że tak.
Hayi nie zamierza go okłamywać.
- Tak.
- Chcesz, żebym cię przepraszał?
- Tak.
- Masz coś konkretnego na myśli?
- Tak.
- Co? Chcesz, żebym cię pocałował? Kupił ci coś? Hm?
- Zatańcz na stole taniec brzucha – oznajmia Hayi.
Jiyong podnosi na nią zaskoczone spojrzenie.
- Żartujesz?
- Nie.
- Lee Hayi, jeśli wydaje ci się, że to zrobię, to zapewniam, że tylko ci się wydaje.
- W takim razie jestem obrażona – odpowiada ona i zakłada ręce na piersiach.
Jiyong jeszcze jakiś czas próbuje ją przekonać, by nie kazała mu tak się kompromitować, lecz wreszcie się poddaje, zrezygnowany wchodzi na stół i zaczyna kołysać biodrami. Hayi śmieje się głośno, jak i inni siedzący na werandzie ludzie, popijający różnego typu napoje. To mu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, właściwie bawi go. Po otrzymaniu licznych oklasków, Jiyong kłania się nisko i siada naprzeciwko swojej dziewczyny.
- Wystarczy?
- Yhm. Byłeś boski.
- Lee Hayi, to nie tak, że cię odtrącam, wiesz o tym.
- Nie. No słucham. Jestem ciekawa, jak mi się wytłumaczysz.
- Ja… czasami po prostu potrzebuję chwili, żeby się uspokoić. Nie chcę, byś się mną przejmowała, bo wiem, że i tak jest ci ciężko… Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć.
- Ji… myślisz, że kiedy nie widzę jak cierpisz, nie cierpię z tobą?
- Tak, tak myślę.
- Głupek. Wtedy martwię się o ciebie jeszcze bardziej.
- Niepotrzebnie. Widzisz? Już jestem spokojny. Zobaczyłem matkę, w momencie, w którym w ogóle się tego nie spodziewałem. To były emocje. Nie wiedziałem co robię, biegłem i nagle leżałem na plaży. Ale już jestem spokojny.
- Myślisz… że cię poznała?
- Nie… Nie wiem. To się działo tak szybko.
- Spojrzeliście na siebie.
- Wyglądała, jakby mnie nie poznała. Ale…
- Zastanawiasz się, czy to możliwe – kończy Hayi.
- Yhm… ona wygląda jak ja. To znaczy: ja wyglądam jak ona. Być może dlatego ojciec tak mnie nienawidził. Bo mu ją przypominałem. A ona była w Ameryce. Nie mógł nienawidzić jej, więc nienawidził mnie. To znaczy: mieć w życiu przejebane – Jiyong śmieje się ironicznie.
- Ji. A pozytywne myślenie?
- Pieprzę pozytywne myślenie.
- Yhm… wolałabym, żebyś praktykował pozytywne myślenie, a pieprzył mnie…
- Ok.
Hayi śmieje się, gdy Jiyong zaciąga ją z powrotem do pokoju, rozbiera i zaczyna dotykać w sposób, który ich oboje doprowadza do szaleństwa. I pogrążają się w największej rozkoszy.
                Po intensywnym seksie odpoczywają owinięci prześcieradłem i wpatrują się w falujący za oknem ocean.
- Jiyong – Hayi zwraca się do niego z powagą – pogadasz z matką?
- Of course – odpowiada on, naśladując amerykański akcent – ale nie dziś. Dziś chcę się dobrze bawić.
- Czyli?
- No wiesz… seks… papierosy, alkohol, narkotyki.
- Ha ha ha. Zabawne!
- Ok, bez tego ostatniego.
- A… tak szczerze… masz czasami ochotę wziąć?
Jiyong długo milczy, zanim przyznaje:
- Tak. Dziś miałem – całuje Hayi i dodaje – ale nie martw się, przeszło mi zupełnie, kiedy się z tobą kochałem. Jesteś moim narkotykiem.
- Uzależniam?
- Cholernie!
                Biorą wspólną kąpiel i ubierają się. Hayi spędza sporo czasu przed lustrem, nakładając staranny makijaż, zanim wychodzi z Jiyongiem z hotelu. Spacerują promenadą, a gdy na dworze robi się ciemno i wokół rozbrzmiewa muzyka, wstępują do klubu. Jedynie scena z ekranem karaoke i bar, przy którym siadają, są zadaszone. Stoliki znajdują się na wolnym powietrzu, tak jak parkiet, gdzie kołysze się kilka podpitych par. Hayi i Jiyong zamawiają drinki. Jest zbyt głośno, aby rozmawiać, więc wymieniają tylko zalotne uśmiechy przy szybkich rytmach muzyki i migających, dyskotekowych światłach we wszystkich kolorach. Jiyong idzie do toalety. Hayi w tym czasie wypija do końca swojego drinka i czuje, że kręci jej się w głowie. Lubi ten stan. Nie jest jeszcze pijana, lecz przyjemnie rozluźniona, gotowa do szaleństw, przed którymi raczej by się powstrzymała, jakby była zupełnie trzeźwa. Chce pocałować Jiyonga, gdy on wróci, zarzucić mu ramiona na szyję, wpić się w jego usta na długo, by wszyscy widzieli. Serce bije jej mocniej, gdy zauważa go zbliżającego się do baru. Już wstaje, kiedy zdaje sobie sprawę, że Jiyong  nie jest sam. Rozmawia  z jakąś dziewczyną (Amerykanką?), skąpo ubraną, z ostrym, prowokującym makijażem. Hayi z westchnieniem oburzenia opada na krzesło. Pije kolejnego drinka i ignoruje chłopaka, gdy on siada obok.
- What’s wrong, honey? – pyta Jiyong.
Na to czekała. Wreszcie może się zezłościć.
- Kto to był?! Co to za zdzira?!
- Chloe.
- No proszę! Znasz jej imię. Co jeszcze? Rozmiar stanika?
- Lee Hayi!
- Co?
- Ona tylko pytała skąd jestem.
- Super pomysł na podryw. I ty jej powiedziałeś. Oh, wow, z Korei?, powtórzyła. Zaproponowała, że zostanie twoim przewodnikiem po Los Angeles  i zaczniecie od wzgórz Hollywood, a skończycie w jej łóżku?
- Co? Niczego mi nie proponowała! Pytała skąd jestem… Powiedziałem jej i wróciłem tu.
- Tłumaczysz się. Tylko winny się tłumaczy.
- Proszę, nie obrażaj się znowu… To dziecinne.
- Bo co? Wyglądam na czternaście lat, więc mogę zachowywać się jak dziecko.
Jiyong unosi dłonią jej podbródek, tak, żeby spojrzała mu prosto w oczy. Cieszy się, że Hayi się nie buntuje, to znaczy, że nie obraziła się mocno.
- Jak się pomalujesz, wyglądasz na więcej.
- Ile? Piętnaście?
- Czternaście… i pół.
Hayi się śmieje. Jiyong może odetchnąć z ulgą. Sprawa była poważana, ale na szczęście się rozwiązała. Niespodziewanie ktoś zaczyna śpiewać na karaoke. Hayi odwraca się i widzi…
- No nie wierzę! To ta twoja Chloe tak wyje!
- Wcale nie wyje. I żadna „moja”!
- Nie broń jej. Bo pomyślę, że naprawdę ci się podoba.
- Nie powiedziałem, że mi się nie podoba…
- Jiyong!
- Przepraszam. Lubię, jak jesteś o mnie trochę zazdrosna.
Hayi wyciąga język. Z zażenowaniem słucha śpiewającej i wczuwającej się w muzykę Chloe.
- Wyje jak syrena strażacka. Ja zaśpiewałabym lepiej.
- Zaśpiewaj.
- Masz rację. Pokażę tej… Chloe, gdzie jej miejsce.
Hayi idzie do DJ’a. Po chwili stoi przed ekranem karaoke, zamiast Chloe. Zaczyna śpiewać piosenkę The Ting Tings „Soul killing” i dookoła zapada cisza. Oczy obecnych w barze są zwrócone na Hayi. Nawet Chloe patrzy na nią oczarowana. Jiyong jest dumny ze swojej dziewczyny. Wciąż na nowo odkrywa i zachwyca się jej talentem. Postanawia zrobić wszystko, aby znów śpiewała. W przyszłości, bo na razie ma coś innego do zrobienia. Podchodzi do Hayi i oznajmia głośno:
- Brawa dla mojej dziewczyny!
A ona zarzuca mu ramiona na szyję. I całuje go namiętnie, przy wszystkich.

OD AUTORKI:

PS. Aktualizowałam playlistę:)

24/07/2015

apeiron (rozdział 5)

Fuck this shit!


ZICO

                Siedzieliśmy w aucie P.O, on za kierownicą, obok Kyung, z tyłu B-Bomb i Taeil, a pomiędzy nimi ja. Przed nami śmigał na motorze U-Kwon. Byliśmy trochę zdenerwowani, ale przede wszystkim podjarani, no po prostu rozpierały nas emocje. „Be brave, this is the anthem”, Kyung śpiewał refren piosenki, która leciała w radiu. Inni milczeli. Nie gadaliśmy o zbliżającej się akcji. To, co było do ustalenia, ustaliliśmy wcześniej. A wszystkiego nie da się przewidzieć, jeżeli niespodziewanie pojawiają się komplikacje, nie ma czasu na myślenie zgodnie z planem, trzeba działać szybko, zaufać intuicji. Lubię ryzykować, przez ryzyko czuję, że żyję.
                Zaparkowaliśmy na rogu ulic, przy willi, która była naszym celem, założyliśmy kominiarki, by nikt nie zobaczył naszych twarzy i wysiedliśmy. U-Kwon podjechał motorem od drugiej strony. Miał udawać, że go naprawia, a tak serio, obserwować, czy nikt się nie zbliża. To było jego zadanie, które dałem mu ja. Specjalną funkcję przydzieliłem też Taeilowi. Miał schować się w krzakach w ogrodzie i obserwować teren. Pechowy Taeil nie zauważył w ciemności, że wchodzi w krzaki róż i cały się pokłuł. P.O zasłonił mu gębę łapą, bo głupek zaczął jęczeć z bólu. Wreszcie schował się w żywopłocie. Narzekał,  że zawsze ma najgorsze zadania. Nikt nie wytłumaczył, że nawet gdyby miał siedzieć i nic nie robić, skończyłoby się tragedią. Bo to Taeil. Odpowiedziałem, że jest z nas najmniejszy i najłatwiej mu się schować.
Cholernie mnie kusiło, żeby włączyć latarkę. W ogrodzie było tak ciemno, że nawet nie wiedziałem kto kręci się obok. B-Bomb? Chyba tak, bo rozpoznałem zapach perfum, którymi zaczął się ostatnio w nadmiernych ilościach spryskiwać. P.O i Kyung stali przy drzwiach. W świetle księżyca zarysowywały się ich sylwetki. P.O, chodząca encyklopedia! Gdyby coś mi się stało, liderem byłby on. Z opanowaną do perfekcji metodą lockpickingu, otworzył drzwi za pomocą odpowiednio dobranych narzędzi. To był najbardziej stresujący moment. Jihoon miał 20 sekund, by do klawiatury sterującej podłączyć specjalny program, który spowoduje awarię alarmu i w efekcie wyłączy go z trybu czuwania. 1,2,3… 17, liczyłem w myślach, z sercem walącym tak, jakby szykowało się, by wyskoczyć z piersi. 20 - żadnego wyjącego alarmu. Udało się! Co za ulga.
Kyung przywołał mnie gestem ręki. Wszedłem do willi za nim i P.O, B-Bomb za to polazł do garażu i zabrał kluczyki do auta Jihoona, by sprawdzić, czy przypadkowo nie pasują do auta właścicieli posiadłości. Moje oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności. Zobaczyłem bogate wnętrze willi, które znałem już z ekranów, znajdujących się u mnie w domu, monitorów. Dzięki temu, że przez kilka dni podglądałem mieszkające tu małżeństwo, wiedziałem, gdzie trzymają cenne rzeczy.  Zdążyliśmy spakować trochę biżuterii i dwa złote zegarki do torby, którą niósł na ramieniu Kyung,  gdy telefon zaczął mi wibrować w kieszeni. Wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Odebrałem.
- Spierdalajcie! Spierdalajcie! – usłyszałem głos Yukwona, a w tle przytłumiony sygnał – pewnie policyjny. Nogi zrobiły mi się miękkie niczym z waty. Po twarzach P.O i Kyunga wywnioskowałem, że wszystko słyszeli.
- Muszę zostać i pościągać te pieprzone kamerki – odezwał się Jihoon.
Chwyciłem go za ramiona i zacząłem nim potrząsać.
- Pogięło cię?! Nie ma na to czasu, za chwilę tu będą psy! – wykrzyczałem.
- Jak odkryją kamerki, zaczną szukać kogoś, kto je zainstalował. A ta blond lala widziała moją twarz! – P.O odepchnął mnie i nagle się uspokoił – uciekajcie, dam sobie radę.
Kyung go posłuchał. Wybiegł przez drzwi ogrodowe. Ja zostałem z P.O. Byłem liderem, byłem odpowiedzialny za swoich ludzi. Jeden z nich leżał w szpitalu z raną postrzałową, drugi pakował się w niebezpieczeństwo, nie mogłem, no nie mogłem go opuścić. Rozdzieliliśmy się. P.O zdjął kamerkę z karnisza w sypialni, ja zabrałem tą z salonu. Uciekliśmy przez drzwi ogrodowe, jak wcześniej Kyung, przeskoczyliśmy przez płot (rozdarłem sobie przy tym spodnie, a niech to szlag) i znaleźliśmy się na ulicy. Nie było auta P.O, motoru Yukwona, nie było chłopaków. Nic nie było, tylko rażące w oczy światła policyjnego radiowozu kilkanaście metrów od naszych twarzy. Rzuciliśmy się do ucieczki, choć nie mieliśmy żadnych szans. I zdarzył się cud, z naprzeciwka nadjechał samochód. Wybiegłem na środek ulicy, żeby go zatrzymać. Otworzyłem drzwi i wypchnąłem kierowcę, młodą, przerażoną kobietę, na zewnątrz. Krzyczała coś, ale przez te emocje nic do mnie nie docierało. Usiadłem za kierownicą, P.O zajął miejsce obok i ruszyliśmy, spychając na pobocze wóz policyjny, który akurat zajeżdżał nam drogę. To na niewiele się zdało, zaraz znów usłyszeliśmy syreny. Byłem spocony z nerwów. Ręce zostawiały mokre ślady na kierownicy, wiedziałem, że w każdym momencie mogę stracić nad nią panowanie, ale ciągle przyspieszałem. Czas nie istniał, pościg trwał dziesięć minut, albo kilka godzin. Przed nami rozciągała się prosta droga, za nami wył sygnał policyjny. Gdy tylko udawało nam się ich zgubić, po chwili znów zjawiali się z tyłu. Aż wreszcie gdzieś za Seulem wszystko ucichło. Nie, nie wszystko.
- Powiedz mi, że tego nie słyszysz – zwróciłem się do P.O.
Z kpiącą miną odpowiedział:
- Sorry, hyung… słyszę.
Był to płacz niemowlaka. W jednej sekundzie odwróciliśmy się. Na tylnym siedzeniu w przenośnym nosidełku leżało dziecko i darło się, jakby je ktoś ze skóry obdzierał.
- O chuj – zakląłem.
- Nie, nie chuj – zaprzeczył Jihoon – to chyba dziewczynka, zobacz, ma różowe śpioszki.
Nie zareagowałem, zwolniłem trochę, ale jechałem wciąć drogą na Pusan. P.O kazał mi zawrócić.
- Zawrócić?!
- Psy obstawią wszystkie drogi na południe, nie wpadną na to, że wróciliśmy, skąd uciekliśmy.
Posłuchałem go. Zawróciliśmy, lecz nie tą samą drogą, tylko równoległą. Zdjęliśmy kominiarki. Wiedziałem, że nie mogę wracać kradzioną bryką do Sabuk. Zaparkowałem w lesie i zadzwoniłem do Minhyuka. Dowiedziałem się, że ich nikt nie gonił i poprosiłem, by ktoś przyjechał po nas mercedesem P.O. Niestety nie umiałem dokładnie wytłumaczyć, gdzie jesteśmy, bo tego nie wiedziałem. W dodatku bachor ciągle ryczał. Wysiadłem z auta, żeby ochłonąć. Obejrzałem rozdarte na dupie spodnie i stwierdziłem, że nic z nich nie będzie. Oparłem łapy o maskę samochodu, usiłowałem zebrać myśli.
- Czy ten bachor się w końcu zamknie?! – nie wytrzymałem.
P.O też wysiadł z auta. Też nie wytrzymał.
- Nie zamknie się – poinformował mnie – dzieciak jest głodny, osrany, wystraszony, albo wszystko na raz. To pewne: nie zamknie się.
Zmierzyłem go zabójczym wzrokiem.
- No super hiper zajebiście.
Miałem ochotę zapalić, ale skończyły mi się fajki. Co za dzień. Czyżby pech Taeila przeszedł na mnie? Nie mogłem znieść tego płaczu. Wziąłem dziecko na ręce i zacząłem kołysać, żeby się uspokoiło. O dziwo, zadziałało. Niemowlę płakało coraz ciszej, aż wreszcie zasnęło. No super, na moich rękach.
- Masz podejście do dzieci – kpił P.O.
Gdybym nie miał zajętych rąk, to bym go walnął.

***

                B-Bomb, U-Kwon i Taeil przyjechali po jakiejś godzinie. Na mój widok z dzieckiem na rękach i na widok P.O lejącego pod drzewo, Minhyuk zapytał:
- Co się stało?
Nie wytrzymałem i wydarłem się na niego:
- No co się stało?! I gdzie Kyung?
Bachor znów zaczął ryczeć. Jeszcze tego mi brakowało. Śpiewałem „ śpij bachorze, jak mnie wkurwisz będziesz spać na dworze”. No i bachor zasnął.
- Zico porwał dzieciaka – oznajmił wszem i wobec P.O.
- Obaj go porwaliśmy – przypomniałem.
- Ale to ty zwinąłeś auto.
- Wolałeś dać się złapać?
- Naprawdę was ścigali? – wypytywał Taeil.
Opowiedzieliśmy wszystko. Nie dowierzali, że udało nam się zwiać. Ja też nie dowierzałem.
Zapytałem ponownie:
- Gdzie Kyung?
- Na „nocy w muzeum” – odpowiedział B-Bomb.
Ja i P.O wykrzyknęliśmy jednocześnie:
- Co?!
- Jak wybiegł z willi, nas już nie było – wyjaśniał U-Kwon – zwiał na najbliższy przystanek i wsiadł w nocny autobus do centrum. Zadzwonił, żebyśmy po niego przyjechali, ale byliśmy już w drodze po was. Obiecaliśmy go zgarnąć, wracając, i wymyślił, że w tym czasie weźmie udział w „nocy w muzeum”.
No tak, typowy Kyung. My uciekamy przed psiarnią, a ten muzeum zwiedza.
Czekałem, aż zacznie robić się jasno, bo las w ciemności wyglądał upiornie. Gałęzie drzew zwieszały się nad nami niczym paszcze gotowych nas pożreć potworów. I te dziwne dźwięki dookoła. Obok przeleciała sowa. Pomyślałem o „Miasteczku Twin Peaks”, gdzie sowy były uosobieniem zła i przeszedł mnie dreszcz. Inni chyba czuli podobnie, bo Taeil zapytał:
- Opuścimy kiedyś ten nawiedzony las?
Wsiedliśmy do auta P.O i oczy wszystkich skierowały się na dzieciaka śpiącego spokojnie w moich ramionach.
- Zico, chyba nie chcesz… - zaczął Minhyuk.
- Nie, nie chcę! – przerwałem mu – ale nie mam wyjścia. Jak zostawię dzieciaka w tym skradzionym wozie, nie wiem kiedy ktoś go znajdzie i czy nie okaże się dla niego za późno. Mogę być złodziejem, ale nie mordercą.
Zapanowała chwila ciszy, a potem Minhyuk zapytał:
- Więc co chcesz z nim zrobić?
- Z nią – wtrącił P.O – ma różowe śpioszki, nie widzicie, że to dziewczynka?
- Zabiorę na noc do siebie… a rano zastanowię się co z nim? Z nią? Z tym dzieckiem, zrobię.
Ruszyliśmy, a B-Bomb, U-Kwon i Taeil opowiedzieli o tym, jak usłyszeli sygnał policyjny, rozlegający się z daleka i ewakuowali się. U-Kwon odjechał motorem, Taeil był w ogrodzie, więc zdążył uciec do auta, a zaraz za nim Minhyuk z kluczykami.
- Kto zawiadomił psy? – zastanawiałem się.
- Może… alarm zdążył wysłać sygnał do centrali, zanim wywołaliśmy zwarcie… - podsunął Yukwon.
- Nie zdążył – zapewniał P.O – ktoś działał z premedytacją, znał nasz plan, zawiadomił psy. Ktoś chciał się nas pozbyć. A skoro mu się to nie udało, będzie próbować znowu.
W milczeniu zgarnęliśmy Kyunga z jednego z seulskich muzeów.

***

                Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do otwartego całą dobę supermarketu, gdzie kupiłem mleko w proszku i butelkę ze smoczkiem.
- A pampersy? – nabijał się P.O.
Kapnąłem go w dupę. Nie kupiłem pampersów. Nie będę przewijać dzieciaka, a od smrodu nikt chyba nie umarł.
W domu go nakarmiłem i położyłem spać w swoim łóżku, bo nie miałem gdzie. Patrzyłem na niego – tak naprawdę na nią – w telewizji mówili o porwaniu trzymiesięcznej Hany. „Cześć Hana, nazywam się Woo Jiho. I generalnie nie lubię dzieci” przedstawiłem jej się. Nie wyglądała na zainteresowaną, ale chociaż nie płakała. Myślałem o tym wszystkim, co się wydarzyło. P.O miał rację. Ktoś wie, nie tylko o istnieniu gangu Apeiron, ale również zna nasze plany i chce nas zniszczyć. A ja, lider, muszę bronić swoich ludzi. Jak mam to zrobić, skoro nawet nie wiem przed kim? Muszę walczyć z wrogiem, którego nie znam. To niełatwe, ale nie poddam się. Przy równym oddechu śpiącej Hany, przy cichych dźwiękach telewizji, prawie zasnąłem. Z otępienia wyrwało mnie walenie do drzwi. Kogo tu niesie o 5 rano?!, pomyślałem. Wstałem i spojrzałem przez wizjer. Nikogo. Zapytałem: kto tam? Nikt nie odpowiedział. Już miałem odejść, gdy zauważyłem wsuniętą pod drzwi kartkę, a na niej wydrukowane litery:  SKOŃCZYSZ Z KULKĄ W GŁOWIE JEŚLI NIE WYCOFASZ GANGU.
Nie poddam się. Podarłem kartkę na kawałki.
- Fuck this shit!
I nie dam się zabić, dopóki nie znajdę tych, co postrzelili Jaehyo.  

22/07/2015

blue lagoon (rozdział 29)

                Sawoo budzi Hayi smsem, że chce z nią rozmawiać na skype'ie. Ona przykrywa kołdrą nagich: siebie i leżącego obok Jiyonga. Włącza laptopa. Brat dziękuje im za wysłaną kartkę i wypytuje o Amerykę. Hayi wysyła mu kilka zdjęć, przedstawiających tutejsze krajobrazy i najbardziej znane obiekty. Jiyong przeciera zaspane oczy, opowiada szczegółowo, co zwiedzali w Los Angeles. Sawoo słucha z zainteresowaniem. Później odchodzi na chwilę, a gdy wraca, oznajmia:
- Noona, mama chce z tobą gadać.
- Ok…
Hayi jeszcze szczelniej przykrywa kołdrą siebie i Jiyonga. Co nie zmieni faktu, że leżą w łóżku nadzy. Chyba każdej matce trudno przyzwyczaić się do widoku swojej córki leżącej nago w łóżku z facetem. Twarz pani Lee pojawia się w kamerce. Nie ma na niej uśmiechu. Hayi się nie dziwi. Przecież przed wyprowadzką wykrzyczała rodzicom, że ich nienawidzi. Choćby wypowiedziane w złości, takie słowa musiały zaboleć. O to jej wtedy chodziło.
- Cześć – odzywa się matka – słyszałaś, że Hyeyoon poroniła?
Co za powitanie, myśli Hayi, zero ciekawości, co u mnie, jak mi się żyje. Widocznie na inne nie zasłużyłam…
- Tak. To straszne – przyznaje.
- Hayi… dziś doszła pocztówka dla Sawoo… z Los Angeles. Wy naprawdę to zrobiliście.
- Tak, mamo. Od trzech tygodni ja i Jiyong jesteśmy w Ameryce. Nie wierzyłaś?
- Nie chciałam w to wierzyć – chwila ciszy. I wreszcie – jesteś zdrowa? On dobrze się tobą opiekuje? Zabezpieczacie się?
- Mamo!
- Jestem za młoda na babcię.
- Zabezpieczamy się.
- Odnaleźliście jego matkę?
- Mamo, Jiyong leży obok. Możesz go zapytać. On nie gryzie.
- I jak widać nie śpię naćpany w rowie.
Jiyong nie zapomniał jakimi oskarżeniami obrzucili go rodzice Hayi i nadal ma do nich o to żal.
- Ji!
Hayi szturcha chłopaka w ramię.
- Jeszcze jej nie odnaleźliśmy, ale wczoraj wieczorem dzwonił do nas detektyw i dziś pilnie chce się z nami spotkać. Myślę, że ma jakieś informacje – wyjaśnia Jiyong.
- Musiało ci być ciężko bez matki – odpowiada pani Lee.
Jej głos brzmi całkiem ciepło.
- Tak, było.
- Opiekuj się Hayi, proszę.
- Dobrze. Kocham ją. Już to pani mówiłem.
- Mamo, czy tata ciągle się na mnie gniewa? – wtrąca Hayi.
- Tak, ale przejdzie mu. Nie martw się.
- A ty, mamo? Gniewasz się na mnie?
- Oczywiście. Ale bardziej za tobą tęsknię.
Do końca rozmowy Hayi powstrzymuje łzy. A gdy żegna się z matką i zamyka klapę laptopa, zaczyna płakać.
- Ty też tęsknisz? – pyta ją Jiyong.
Hayi nie jest w stanie odpowiedzieć przez dławiące ją łzy, jedynie potakująco kiwa głową.
- Przepraszam… gdybym wiedział, że to będzie dla ciebie takie trudne, nigdy bym się nie zgodził tu przylecieć. Jak chcesz, możemy wrócić. Choćby dziś.
Jiyong mocno przytula Hayi i ona powoli się uspokaja.
- Nie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo – stwierdza – a dziś to jedziemy do detektywa.
                Malanovski wita ich z typową sobie powagą. Jak zwykle zaprasza, by usiedli i częstuje kawą. Długo milczy, przeglądając stos papierów. Hayi i Jiyong czują, że zaraz wydarzy się coś ważnego.
- Odnalazłem ją – oznajmia detektyw – odnalazłem Jane Kwon, pana matkę.
Jiyong wydaje z siebie niekontrolowany jęk. Zakrywa usta dłonią, by to się nie powtórzyło. Ma wrażenie, że wszystko w nim drży, serce bije jak oszalałe. Jane Kwon – choć od dwudziestu lat jej nie widział, nie wydaje mu się obca. To jego matka, która go porzuciła, skazała na tęsknotę i cierpienie.
- Gdzie… ona teraz jest? – odzywa się Hayi.
Jiyong wie, że dla niej to też są wielkie emocje.
- Nie musiałem daleko szukać – zaczyna detektyw – Jane Kwon kilkanaście lat temu otworzyła hotel w dzielnicy Santa Monica, przy plaży. Tam też zamieszkała. Hotel nazywa się Blue Lagoon.
                Jiyong stoi oparty plecami o ścianę budynku, w którym znajduje się biuro detektywa Malanovskiego. Pali trzeciego z rzędu papierosa i się nie odzywa.
- Ji. Powiedz coś – prosi go Hayi.
- Co mam ci powiedzieć?
- Cokolwiek. Nie odtrącaj mnie. Powiedz mi, co czujesz.
- Nic… boję się – znika cała wcześniejsza obojętność, otępienie, jakkolwiek to nazwać, Jiyong znów jest tym samym Jiyongiem, w którym Hayi się zakochała, szczerym, wrażliwym, trochę niepewnym. Ona wyjmuje mu z ust papierosa, zaciąga się nim i gasi o ścianę.
- Czego się boisz? Chcesz ze mną o tym pogadać, a może chcesz zadzwonić do pani Kim?
- Chcę… cię pocałować.
Jiyong przyciąga do siebie Hayi. Mocno trzyma w dłoniach jej policzki. Całuje ją pełen furii, wpija się w usta dziewczyny, a gdy odrywa się od niej, jest już spokojny.
- Boję się, że spotkam się z matką i się rozczaruję. Oczekuję czegoś od tego spotkania, chociaż sam nie wiem czego… Nie chcę, żeby się okazało, że to wszystko na nic.
Hayi go przytula, z czułością, jak on ją rano, gdy płakała po rozmowie ze swoją matką.
- Oppa, chcesz poczekać z tym spotkaniem?
- Nie. Chcę wreszcie mieć to za sobą. Cokolwiek się wydarzy – Jiyong lekko odsuwa od siebie Hayi i dodaje z uśmiechem – przy tobie jestem wystarczająco silny, by wszystko znieść.
- No to co teraz?
- Zamieszkamy w hotelu Blue Lagoon!
Jeszcze tego samego dnia zajmują tam pokój z widokiem na morze i niestety w niekorzystnej cenie. Jiyong zabiera się za przestawianie mebli, aby łóżko stało na wprost okna, tak jak w poprzednim hotelowym pokoju, gdzie stopniowo zbliżali się do siebie, kochali się – pierwszy raz. Dla Hayi to zawsze będzie ich pierwszy raz, nie tamto wszystko, co wydarzyło się na jej rozmowie kwalifikacyjnej.
                Jiyong się denerwuje. Hayi to czuje. Rozumie jego dylematy: poprosić matkę o rozmowę, czy poczekać, aż wpadną na siebie przypadkowo? Jiyong skłania się ku pierwszej opcji, by być choć trochę przygotowanym, wiedzieć, gdzie i kiedy dojdzie do spotkania. Ale odwleka tę chwilę. Brak mu odwagi, aby zejść do recepcji i poprosić o rozmowę z kierowniczką.
I tak mijają dni. Hayi i Jiyong spędzają je częściowo na plaży, częściowo krążąc po hotelu, by zobaczyć Jane Kwon choćby z ukrycia, lecz ona jakby zaginęła bez śladu. Nic się nie dzieje. To trzyma chłopaka w niepewności, a niepewność go męczy. Jiyong nie może skupić się na niczym, ani spać. Całe noce leży wpatrzony w przestrzeń za oknem. Hayi musi go odpowiednio podniecić, by był w stanie kochać się z nią. On ją za to przeprasza. Ona zapewnia, że to nic. Nie ma do niego żalu, jedynie się martwi. Stara się przekonać Jiyonga, aby wreszcie porozmawiał z matką, ale nie chce go zmuszać do czegokolwiek.  
Pewnego popołudnia, tydzień po przeprowadzce do hotelu Blue Lagoon, zjeżdżają windą, żeby jak co dzień poleżeć na plaży i popluskać się w falach. Jiyong opowiada sprośny żart. Hayi udaje zgorszenie, ale się śmieje. Winda zatrzymuje się, by zabrać na dół ludzi czekających na piętrze. Drzwi się otwierają. I stoi w nich Jane Kwon.


OD AUTORKI:

Kilka informacji: wróciłam z kursu :) Trochę zaniedbałam bloga przez ten czas, bo nie dawałam zdjęć nowych postaci i nie uzupełniłam playlisty od dawna, ale zajmę się tym w najbliższym czasie. Jeśli u kogoś z czymś zalegam z czytaniem, to nadrobię! 

Co do Apeiron, nowy rozdział się pisze, jeśli dobrze pójdzie, wstawię pod koniec tygodnia :)

15/07/2015

blue lagoon (rozdział 28)

                Hyeyoon uśmiecha się do Hyuntae przy śniadaniu.
- Jak się czujesz? – pyta chłopak.
- Dobrze. Od kilku dni czuję się naprawdę dobrze. Żadnych porannych mdłości.
Mimo wszystko Hyuntae upiera się, że pojedzie na wykład i zrobi dla Hyeyoon szczegółowe notatki, a ona w tym czasie rozpakuje część swoich rzeczy, które nadal stoją w kartonach. Denerwuje go to, że jeszcze tego nie zrobiła. Wpędza w poczucie, że zmusił dziewczynę do przeprowadzki. Hyeyoon tłumaczyła mu wiele razy, że nie rozpakowała rzeczy, które po prostu są jej mało potrzebne i w poprzednim mieszkaniu też trzymała je upchnięte w kąt. Nie chce, by Hyuntae czuł się winny, że zmusił ją do czegokolwiek. Dlatego zgadza zająć się wspomnianymi kartonami i zrezygnować z wykładu. Na pożegnanie czule całuje się z mężem. Gdy tylko on wychodzi, siada przed otwartą szafą. Na wieszakach wiszą jej letnie sukienki i kilka ciążowych, sprezentowanych przez panią Im. Teściowa kupiła też mnóstwo śpioszków, kaftaników i body, póki co w kolorach i fasonach uniwersalnych dla chłopca i dla dziewczynki. Hyeyoon wyobraża sobie swoje dziecko w tych wszystkich ubrankach. Zastanawia się jakie ono będzie. Nie tylko ze względu na płeć. Podobne bardziej do niej, czy do Hyuntae?
A jaka ja byłam, gdy się urodziłam?
Hyeyoon przypomina sobie zdjęcia z okresu jej niemowlęctwa. Mama usypiająca ją w ramionach, karmiąca piersią. Czy wykonując te czynności i wiele innych, miała jakieś obawy? Kiedy urodził się Seunghyun, wydawała się być doświadczoną matką. Przynajmniej w oczach pięcioletniej wówczas Hyeyoon. I ona wydawała się być doświadczoną siostrą, gdy opiekowała się Seunghyunem. Nie bała się, że przypadkowo zrobi mu krzywdę, bo była zbyt mała i nieświadoma niebezpieczeństw. Jak to będzie trzymać na rękach własne dziecko? Z całą odpowiedzialnością za nie, świadomością dorosłej kobiety, przez dziewięć miesięcy noszącej tę małą istotkę pod sercem, a nie pięcioletniej siostry, w życiu której nie wiadomo skąd zjawił się brat. Hyeyoon przekonuje siebie, że choć była pierwszym dzieckiem swojej matki, ona umiała się o nią troszczyć. I chce zobaczyć tamte zdjęcia, aby przekonać , że w oczach pani Choi nie ma żadnych obaw. Wyjmuje album z jednego z kartonów, o których wspomniał Hyuntae. Długo go przegląda, ale ze starego, pożółkłego papieru, trudno jej coś wyczytać. Postanawia odłożyć zdjęcia do szafy. Niestety tylko najwyższa półka została pusta. Hyeyoon wie, że tam nie sięgnie. Przysuwa sobie obrotowe krzesło i układa w szafie albumy. Chce zejść po następne rzeczy z kartonów. Gdy opuszcza stopę, traci równowagę. Krzesło się odsuwa i Hyeyoon z jękiem upada na podłogę. Do pokoju wpada przerażona pani Im.
- Hyeyoon-ah!
Pomaga dziewczynie wstać z podłogi. Hyeyoon się śmieje i nie wygląda, jakby coś ją bolało.
- Co za niezdara ze mnie!
- Nic ci nie jest?
- Nie, nie, wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak!
- A…
- Z dzieckiem? Mamo! Ja upadłam na tyłek, nie na brzuch.
- Co to w ogóle za pomysł, by stawać na obrotowym krześle! – emocjonuje się teściowa i każe służącej rozpakować resztę kartonów, choć Hyeyoon zapewnia, że nic jej się nie stało. Gdy Hyuntae wraca z wykładu, matka od razu prosi go o chwilę rozmowy. Hyeyoon domyśla się na jaki temat. I się nie myli.
- Spadłaś z krzesła – mówi jej mąż – jedziemy do lekarza.
- Ale po co?
- Sprawdzić, czy nic się nie stało dziecku.
- Oczywiście, że nie. Ile razy mam to powtarzać?
- A skąd ty to możesz wiedzieć?
- Kochanie… – Hyeyoon bierze kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić.
Ma dosyć tej rozmowy. Tłumaczenia wciąż tego samego.
- Jestem matką. Matki to czują – mówi – a ty panikujesz. Nie pozwalasz mi jeździć na uczelnię, ze zwykłego upadku robisz tragedię!
- Przepraszam…
Hyuntae obejmuje Hyeyoon. Sadza ją sobie na kolanach i dotyka jej jeszcze płaskiego brzucha – po prostu się martwię…
Przestaje się martwić, gdy wieczorem kładą się do łóżka. Podnosi nocną koszulkę Hyeyoon, pieści jej nagie ciało. Układa się za nią, rozchyla nogi dziewczyny i wchodzi w nią. A ona zaczyna jęczeć i zastanawia się, czy to słychać w sypialni teściów. Jeśli tak, zupełnie się tym nie przejmuje. Osiąga spełnienie, nie czekając na Hyuntae.

***

                Seunghyun zostawia samochód na strzeżonym parkingu. O taki wóz trzeba dbać. Zwłaszcza gdy to własność kogoś innego. Jiyong pożyczył mu samochód na czas swego pobytu w Ameryce. Czarnym BMW zdecydowanie szybciej, niż zawodną komunikacją miejską, dojeżdża się na uczelnię. Co więcej, Seunghyun czuje się dumny, kiedy stoi na światłach, opuszcza szybę i spojrzeniem zza ciemnych okularów, przyciąga uwagę zachwyconych dziewczyn oraz ich zazdrosnych chłopaków. Śmigać po mieście takim wozem – to jest coś! Ustalił z Jyuni, że w dni, w które ona zaczyna pracę na ranną zmianę, jedzie samochodem, w pozostałe on, czyli dziś. Wychodzi z parkingu i wspina się po schodach na trzecie piętro – winda jak zwykle zajęta. Seunghyun wyjmuje z torby klucze i odkrywa, że drzwi są otwarte. Zastanawia się, czy Jyuni nie spełniła oczekiwań na okresie próbnym i straciła pracę? Pełen obaw, wchodzi do mieszkania i woła dziewczynę. W odpowiedzi słyszy głos, lecz inny, niż się spodziewał. W kuchni zastaje Hyeyoon.
- Noona? A co ty tu robisz?
- Gotuję obiad dla mojego kochanego braciszka – mówi ona.
Stoi przy kuchence, przy garnkach. Na widok Seunghyuna uśmiecha się, podchodzi do niego i cmoka go w policzek, który on natychmiast wyciera.
- Noona. Ślinisz. Dobrze, że będziesz miała dziecko, wreszcie spożytkujesz swój instynkt macierzyński – Seunghyun przykłada rękę do brzucha Hyeyoon – hello my baby girl!
- Zrób sobie własne. Spożytkujesz wreszcie swój instynkt ojcowski. I przestań macać mnie po brzuchu i tak nic jeszcze nie poczujesz.
- A kiedy będziesz gruba?
- Nie wiem no. To dopiero czwarty miesiąc. Lekko się… zaokrąglam – tłumaczy Hyeyoon i niespodziewanie czuje tak silny skurcz, że aż zgina się w pół.
- Co ci?!
- Nie, nie… nic…
- Siadaj, dokończę obiad – postanawia Seunghyun.
Stoi przy garnkach, a Hyeyoon daje mu wskazówki i wypytuje go o studia. Cieszy się, że brat jest zadowolony z zajęć z weterynarii. Zjadają wspólnie. Hyeyoon kilka razy krzywi się z bólu, ale zapewnia, że wszystko w porządku. Dopiero, gdy wstaje, żeby umyć naczynia, Seunghyun zauważa:
- Noona… ty krwawisz.
Hyeyoon się odwraca. Najpierw widzi plamę krwi na krześle, gdzie siedziała, później tę na swoich spodniach, w zgięciu między nogami. W jednej chwili strumienie łez zalewają jej policzki, dopada ją kolejny skurcz. Hyeyoon wydaje z siebie rozpaczliwy krzyk. Seunghyun przytrzymuje siostrę, by nie upadała.
- Jedziemy do szpitala – oznajmia.
I zaraz zaprowadza do windy zapłakaną, obolałą Hyeyoon.
- Nie, nie… nie.
- Wszystko będzie dobrze – uspokaja ją Seunghyun, układając na tylnym siedzeniu samochodu.
Hyeyoon ściska się za brzuch, choć wie, że to wywołuje jeszcze większe krwawienie. Stara się tego nie robić, ale to naturalny odruch, gdy walczy z coraz silniejszymi skurczami.
- Dlaczego to tak boli? Gdyby wszystko miało być dobrze, to by tak nie bolało…
- Wytrzymaj jeszcze chwilę. Już niedaleko – odpowiada Seunghyun.
Sprawia wrażenie opanowanego, ale to tylko pozory. Odwraca się, gdy zatrzymują ich światła i widzi plamę krwi powiększającą się na tapicerce. Wie, że nie będzie dobrze. Jednak nie może tego powiedzieć Hyeyoon. Zaciska dłonie na kierownicy, żeby nie zacząć krzyczeć: dlaczego to dzieje się właśnie jej? Zaprowadza Hyeyoon do szpitala i oddaje w opiekę lekarzom. W oczach siostry odczytuje prośbę: zrób coś. Co może zrobić? Wydaje mu się, że krzyczy, by lekarze uratowali jej dziecko, ale tak naprawdę milczy. Siedzi na krześle w korytarzu i liczy kafelki na podłodze, chcąc skupić na czymś uwagę, by czekanie było łatwiejsze. Obejmuje dłońmi bolącą z nerwów głowę i wtedy uświadamia sobie, że cokolwiek się wydarzy, musi zawiadomić Hyuntae. Dzwoni do szwagra i mówi mu o wszystkim, opanowany. Nie odpowiada, gdy tamten pyta go, jak może być taki spokojny. Nie wie. Hyuntae zjawia się zadziwiająco szybko. Obaj czekają na wiadomości o Hyeyoon, jak na wyrok. Na korytarz wychodzi lekarz – starszy mężczyzna z zatroskanym wyrazem twarzy. Hyuntae i Seunghyun domyślają się, co zamierza im powiedzieć. Nie chcą tego słyszeć, ale żaden z nich go nie powstrzymuje.
- Przykro mi. Dziecka nie udało się uratować…
Pytania, na które lekarz nie zna odpowiedzi: dlaczego? Jak to się stało? I wreszcie:
- Czy… mogę zobaczyć żonę?
- Pacjentka chce rozmawiać tylko z bratem – przekazuje lekarz.
Te słowa zwalają Hyuntae z nóg. Chłopak siada na krześle, powtarzając w myślach: ona nie chce mnie widzieć. Nie chce mnie widzieć.
Seunghyun boi się, że nie da rady rozmawiać z Hyeyoon. Nie wie, co jej powiedzieć, jak ją pocieszyć. Niepewnie wchodzi do sali. Siostra leży w białej pościeli, ze wzrokiem wbitym w sufit. Wygląda, jakby spała, choć ma otwarte oczy. Lekarz uprzedził, że jest pod wpływem silnych środków przeciwbólowych i uspakajających.
- Noona… - szepcze Seunghyun.
Czuje, że jeśli podniesie głos, nigdy nie przestanie krzyczeć. Siada przy łóżku dziewczyny i chwyta ją za rękę.
- Seunghyunnie – odzywa się Hyeyoon, cicho, szeptem – Seunghyunnie… mówiłeś, że wszystko będzie dobrze…
- Tak mi przykro…
Nim zdąży dodać coś jeszcze, do sali wpada zapłakany Hyuntae.
- Hyeyoon-ah!... – urywa, widząc, że i w jej oczach pojawiają się łzy.
Myśli o tym, że wspólnie łatwiej będzie im znieść to cierpienie. Reakcja dziewczyny zupełnie go zaskakuje.
- Nic nie mów. Kazałeś mi rozpakować moje rzeczy. Spadłam z krzesła i straciłam dziecko – wyrzuca z siebie z wyrzutem Hyeyoon.
Mimo działania leków, jej głos wydaje się silny. Hyuntae czuje, że serce rozpada mu się w drobne kawałki pod ciężarem nie do zniesienia.
- Hyeyoon-ah… zapewniałaś, że nic ci nie jest…
- TY mi kazałeś rozpakować moje rzeczy – przerywa mu ona ze złością – to twoja wina!
Hyuntae wydaje z siebie przepełniony bólem krzyk i wybiega z sali, powtarzając niczym opętany:
- Jestem mordercą! Jestem mordercą! Zabiłem swoje dziecko.

***

                Seunghyun jeszcze raz spogląda na śpiącą Hyeyoon. Lekarze powiedzieli, że nie obudzi się do rana. Tak działają środki uspokajające. I dobrze. Niech śpi. Sen to najlepsze lekarstwo. Seunghyun opuszcza szpitalną salę i siada na korytarzu z telefonem w ręce. Nalewa sobie wody ze stojącego  w rogu dozownika. Wypija cały kubek i dopiero wtedy dzwoni do Jyuni. Ona odbiera po kilku sygnałach.
- No?
- Cześć. Co tam?
- Wracam z pracy, a ty?
- Jestem w szpitalu – oznajmia Seunghyun i zanim zdąży paść jakiekolwiek pytanie, dodaje – Hyeyoon poroniła.
- O Boże…
- U nas… w kuchni… na krześle…
- Cii…
- Ona obwinia Hyuntae, ale naprawdę nikt nie wie, czemu to się stało.
- Pewnie jest w szoku… jak się czuje?
- Śpi.
- Wróć do domu, proszę.
- Nie.
- Posprzątam w kuchni…
- Ok.
Seunghyun się rozłącza. Wreszcie udaje mu się dodzwonić do Hyuntae i dowiedzieć, gdzie on teraz jest. Znajduje go pijanego w jednym w podrzędnych barów. Dosiada się do niego.
- To nie twoja wina – zapewnia – ty to wiesz. Hyeyoon to wie.
- Oskarża mnie.
- Bo nie może zaakceptować tego, co się stało. Woli zrzucić winę na ciebie, tak jej łatwiej.
- To niesprawiedliwe – buntuje się Hyuntae, spijając resztki ze swego kieliszka – nie zrobiłem nic złego. To było moje dziecko, kochałem je.
Zaczyna płakać. Seunghyun obejmuje go, nie przejmuje się tym, jak to wygląda w oczach innych.
- Wiem, hyung – odpowiada.
Pocieszająco klepie Hyuntae po plechach. Potem wsiada z nim do taksówki i odprowadza go do domu.  Opowiada wszystko państwu Im. I żegna się. Nie chce dzielić z nimi takich chwil. Jedzie do siebie, gdzie czeka Jyuni. Obejmuje chłopaka i pyta, czy coś zje, albo się czegoś napije. On kiwa głową, że nie. Nie odzywa się, jej nie musi nic tłumaczyć. Kładzie się na łóżko, zwinięty w kłębek. I czuje dłoń Jyuni głaszczącą go po policzku.
- Seung…
- Posprzątałaś… w kuchni?
- Yhm.
- Jak?
- Normalnie… ręcznikiem…
- I co? Co z nim zrobiłaś?
- Seunghyun, proszę…
- To było dziecko, taka mała, słodka, istotka – Seunghyun już nie powstrzymuje łez – widziałem jak Hyeyoon krwawiła, widziałem to wszystko, a nie chciałem tego widzieć.
Jyuni przytula go mocno i oboje płaczą.

11/07/2015

apeiron (rozdział 4)

Teacher


P.O

                Po zajęciach w laboratorium, wizycie w szpitalu u wciąż pogrążonego w śpiączce Jaehyo, postanowiłem wziąć się do pracy. Stałem przed drzwiami wypasionej willi na rogu ulicy i zastanawiałem się: kim będę tym razem? Sprawdzającym wodomierze? Nie, nie mogę ryzykować, by policja odkryła, że we wszystkich domach, do których się włamano, był wcześniej sprawdzający wodomierze. Trzeba zmienić taktykę. Nacisnąłem dzwonek. Gdyby ci ludzie wiedzieli, czym to grozi, nigdy nie wpuściliby mnie do środka. Drzwi otworzyła elegancka kobieta o blond włosach. Pewnie żona bogatego biznesmena, która całymi dniami siedzi w domu, chyba że ma akurat wizytę u fryzjera, kosmetyczki lub przyjaciółka wyciąga ją na zakupy.
- Dzień dobry – przestawiłem się – jestem z elektrowni. Sprawdzam gniazdka.
Blondynka otaksowała mnie wzrokiem i powtórzyła:
- Gniazdka?
- Gniazdka elektryczne – takie coś, w co się wkłada wtyczkę, miałem ochotę jej wyjaśnić jak kilkuletniemu dziecku – w jednym z domów w dzielnicy obok było wyrwane gniazdko. Gdy kobieta podłączyła do niego żelazko, śmiertelnie poraził ją prąd – wymyśliłem.
- O Boże, to okropne! – blondynka z przerażeniem zakryła usta dłonią i dodała – ale tu nie ma żadnych wyrwanych gniazdek.
- Pozwoli pani, że to sprawdzę?
- Tak, oczywiście.
Właśnie dlatego lubię żony bogatych biznesmenów, które myślą wyłącznie o swojej urodzie. Są tak głupie, że gdy ktoś chce je wykorzystać, nie stawiają najmniejszego oporu. Kobieta wpuściła mnie do środka, przyglądała mi się, kiedy po kolei sprawdzałem gniazdka. Musiałem jakoś się jej pozbyć, przynajmniej na chwilę.
- Czy byłaby pani tak miła i poczęstowała mnie szklanką wody? – zapytałem.
Uśmiechnęła się – typowa słodka idiotka.
- Oczywiście!
Zniknęła w kuchni. Wykorzystałem jej nieobecność, aby w nowocześnie urządzonym, ogromnym salonie, w stojącej na regale doniczce z paprocią, umieścić małą kamerę. Drugą, taką samą, zainstalowałem na karniszu w sypialni.
- Ale dziś gorąco! – zawołałem, by po głosie blondynki ocenić jej odległość ode mnie.
- Tak, tak, strasznie gorąco! – odpowiedziała.
Zorientowałem się, że jest już blisko. Pochyliłem się nad gniazdkiem przy szerokim, małżeńskim łóżku. Kobieta podała mi szklankę wody. Wypiłem i podziękowałem. Aby nie wzbudzić podejrzeń, sprawdziłem wszystkie gniazdka, we wszystkich pomieszczeniach, a było ich niemało.
- Miała pani rację. Nie znalazłem żadnych uszkodzeń.
Znów się uśmiechnęła.
- Oczywiście.
Pomyślałem, że to jej ulubione słowo. Aż zazdrościłem kobiecie, że wszystko jest dla niej takie oczywiste. Kompletny brak wątpliwości, bo i po co komu one? Lepiej uznać czarne za czarne, białe za białe, nie zastanawiać się, co istnieje pomiędzy. Jednak czegoś się nauczyłem od tej blond laluni.
- Więc nikogo nie porazi prąd? – dopytywała – ja i mój mąż jesteśmy bezpieczni?
Zmusiłem się do uśmiechu i odpowiedziałem:
- Oczywiście!
Po tej drobnej manipulacji wiedziałem, że cokolwiek złego spotka kobietę i jej faceta, nie będę o to podejrzewany. Wyszedłem dumny z udanej misji i od razu wysłałem wiadomość do Zico:
„Załatwione”
„Dobra robota :)”, odpisał mi.

***

                 Nie wróciłem do Sabuk, zostałem w Seulu i zjadłem obiad w dzielnicy bogaczy. Siedziałem w restauracji przy stoliku przy oknie. Obserwowałem ludzi przez szybę i uczyłem się do zbliżającego się egzaminu. Studiowanie medycyny to nie taka łatwa sprawa. Czytałem notatki o dziedziczeniu genów, gdy w restauracji pojawili się interesujący klienci: siwiejący biznesmen w garniturze (ach, mam dziś „szczęście” do tego typu ludzi, pomyślałem) ze swoją dorastającą córką. Kłócili się o jej kiepskie oceny, jak wywnioskowałem. Usiedli przy stoliku za mną, ale nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. A szkoda, bo dziewczyna była całkiem ładna. Chociaż trochę za młoda. Zdecydowanie wolę starsze od siebie, najlepiej już po studiach, pracujące, świadome, czego chcą w życiu. Ale na takie podlotki z kiepskimi ocenami zawsze miło popatrzeć. Do ich stolika podszedł kelner i uspokoili się na chwilę. W milczeniu czekali na jedzenie, a kiedy pojawiły się przed nimi pełne talerze, znów się zaczęło:
- Tato! Ile razy mam ci tłumaczyć, że baba się na mnie uwzięła?! – krzyczała uczennica, wpychając sobie do ust kawałek kurczaka.
- Uwzięła, czy nie! Jeśli przez miesiąc nie poprawisz oceny, nie zdasz do następnej klasy!
- I co z tego?!
- Wstyd mi, że mam tak nieambitną córkę.
Dziewczyna odłożyła pałeczki i zaczęła płakać. Podejrzewałem, że słowa ojca niewiele ją obchodziły, po prostu chciała wzbudzić w nim poczucie winy. Obserwowałem ich. Już nawet nie udawałem, że czytam notatki. I nagle przyszedł mi do głowy świetny pomysł. A to dlatego, że pilnie potrzebowałem kasy. Zdecydowanym krokiem podszedłem do zaryczanej dziewczyny i jej ojca.
- Dzień dobry, nazywam się Pyo Jihoon  - przedstawiłem się – przyznam się, że słyszałem większość pana rozmowy z córką. Może byłby pan zainteresowany wykupieniem dla niej kilku dodatkowych lekcji?
Poczułem na sobie podejrzliwy wzrok biznesmena. Jego córka też spojrzała na mnie załzawionymi, lekko czerwonymi oczami. I… uśmiechnęła się. O tak, naprawdę chciałem ją uczyć!
- Tato, dodatkowe lekcje to super pomysł! – zapiszczała.
- Udziela pan korepetycji z matematyki? – zapytał mnie jej ojciec, a ja odpowiedziałem:
- Z wszystkiego.
I tak zostałem nauczycielem osiemnastoletniej Yoon Bomi. Usiadłem przy stoliku z nią i jej ojcem. Wypiliśmy, każdy po kieliszku czerwonego wina. Pan Yoon wielokrotnie wspominał, że Bomi ma na poprawienie ocen tylko miesiąc i musi zacząć korepetycje jak najszybciej. Powiedziałem, że ja jestem gotowy choćby teraz. Pojechałem z panem Yoon oraz Bomi do ich domu. Znalazłem się w wypasionej willi, podobnej do tej, gdzie wcześniej zainstalowałem kamery. I myślałem wyłącznie o tym, czego dowiedziałem się po drodze: Pan Yoon nie był biznesmenem. Był policjantem. Przeraziłem się. Ale zaraz doszedłem do wniosku: dlaczego miałby podejrzewać mnie, studenta medycyny, dającego korki z matmy jego nieambitnej córce, o jakąkolwiek z tych nielegalnych rzeczy, które robię? Nie dawałem mu ku temu żadnych powodów. Dopóki działałem ostrożnie, byłem bezpieczny.
Bomi zaciągnęła mnie do swojego pokoju, z różowymi ścianami i dodatkami w tym kolorze. Na parapecie stała spora kolekcja lalek z porcelany. Moja uczennica poinformowała mnie, że zbiera je od dziecka (chciałem jej powiedzieć, że nadal jest prawie dzieckiem) i zapytała, czy napiję się czegoś. Zdecydowałem się na czarną kawę bez cukru. Bomi zadzwoniła po służącą. Gdy młoda, zawstydzona dziewczyna zjawiła się w pokoju, kazała jej zaparzyć dwie czarne kawy bez cukru. Usiadłem z Bomi przy biurku i poprosiłem, żeby podała mi książki. Podała „Anię z Zielonego Wzgórza”.
- Książki do MATEMATYKI – zaakcentowałem.
Nie wiedziałem, czy była aż tak głupia, czy robiła tak nieśmieszne żarty. Wreszcie podała mi podręcznik i zbiór zadań. Weszła służąca, zostawiła kawę i wyszła. Przeglądałem książki i spytałem Bomi:
- Gdzie ostatnio skończyliście?
- Nie wiem, nie było mnie ostatnio na matmie, bo mnie głowa bolała – Bomi gryzła długopis, cholernie mnie to irytowało.
- A może wiesz który dział omawiacie?
- Plonimetrię.
- Planimetrię – poprawiłem ją – wiesz co to planimetria?
Pokręciła głową, że nie.
- To dział geometrii, w którym zajmujemy się własnościami figur płaskich. Czyli na przykład?
- Trójkątów?
- Tak.
Wytłumaczyłem jakimi sposobami można wyliczyć pole trójkąta w zależności od znanych danych. Dałem jej do wyliczenia nieskomplikowane zadanie. Popijałem kawę i nagle zorientowałem się, że Bomi zamiast zastanawiać się nad rozwiązaniem, przegląda komiks. Zabrałem jej go i lekko trzepnąłem ją nim po głowie. Spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.
- Nie rób tak więcej, bo naskarżę tacie, że mnie bijesz – ostrzegła.
Zrozumiałem, że lekcje z Bomi nie będą łatwe.

***

                Siedzieliśmy wszyscy w mieszkaniu Zico: on, ja, U-Kwon, B-Bomb, Kyung i Taeil. Nie, nie wszyscy. Nie było z nami Jaehyo. Leżał od tygodnia w śpiączce w szpitalu. Chorong spędzała przy nim każdą chwilę. Jego stan nie poprawiał się, ani nie pogarszał, po prostu się nie zmieniał. Rozmawialiśmy z chłopakami o Jaehyo. Zastanawialiśmy się: kto? Dlaczego chciał go pozbawić życia strzałem w głowę? Jaki to ma związek z nami wszystkimi – z gangiem Apeiron? Nie doszliśmy do żadnych wniosków. Byliśmy beznadziejni, tak jak prowadząca śledztwo policja.
- Na następną akcję jedziemy bez Jaehyo – podsumował Zico.
I zaczął opowiadać o tej akcji. Zaprowadził nas przed monitor, na którym wyświetlał się obraz z kamery zainstalowanej dziś przeze mnie w sypialni bogatego małżeństwa. Obserwowaliśmy ich, mówiąc cenzuralnie, w sytuacji intymnej, a niecenzuralnie, pieprzących się.
- Zico, wyłącz to – zażądał U-Kwon.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
- Dlaczego? – zapytał Woo Jiho.
U-Kwon mu odpowiedział:
- Bo to niesmaczne. Jakbyśmy naruszali ich prywatność.
- A okradanie tych ludzi, to nie naruszanie ich prywatności? – wtrącił B-Bomb.
U-Kwon milczał. Kyung klepnął go w ramię i zawołał:
- Ciesz się darmowym porno!
- Nie będę tego oglądać. Jak się wam znudzi, to dajcie znać – oznajmił U-Kwon i wyszedł do sąsiedniego pokoju.
- Co on? Zakochał się, że taki nerwowy? – skomentował Taeil.
B-Bomb posłał mu gniewne spojrzenie. Nie wiedziałem co, ale wiedziałem, że coś się dzieje. A bogate małżeństwo skończyło łóżkowe harce i objęci, zaczęli szeptać do siebie czułe słówka.
- E, nudy – stwierdził Zico i wyłączył obraz.
Przeszliśmy do pokoju, gdzie siedział U-Kwon.
- A więc plan jest taki – zaczął Zico – to urocze małżeństwo wyjeżdża jutro na urlop. Wykorzystamy ich nieobecność, następnej nocy włamiemy się i wyniesiemy trochę bogactwa. Czy ktoś ma jakieś uwagi? – spytał nasz lider.
Nikt się nie odezwał. Pozostało czekać na następną noc.

08/07/2015

blue lagoon (rozdział 27)

                Hyuk opowiada kawał, z którego śmieje się reszta zespołu, oprócz Leo. On nie czuje się rozbawiony. Właściwie nie słuchał. N obejmuje go ramieniem.
- Co, smutasie? Grasz ze mną w drużynie w te kręgle?
- Jakie, kurwa, kręgle? – pyta Leo.
N mu wyjaśnia:
- No ustaliliśmy, że po próbie jedziemy na kręgle.
- Żeby wyluzować przed jutrzejszym występem – dodaje Ken.
- I tak nie wygramy – wtrąca Ravi, co wywołuje odgłosy dezaprobaty.
- Możesz nie demotywować zespołu? – upomina go N.
Jest liderem i traktuje bardzo osobiście wszystkie wspólne sukcesy, lecz i porażki.
- Myślisz, ze to takie proste? – odpowiada mu Ravi.
Kontynuuje, urażony słowami N:
- Że wygrana to tylko kwestia motywacji? A talent i godziny ćwiczeń? Więc jeżeli nie wygramy, to znaczy, że nie staramy się wystarczająco?
- Ja pieprzę, nie kłóćcie się dzień przed występem – prosi załamany Hongbin.
- On zaczął – N zrzuca winę na Raviego i szturcha go w ramię – kutas.
- Kutas?! – krzyczy oskarżony.
- Bo kto się smuci to jest smutas, a kto się kłóci to jest kutas – odzywa się Hyuk.
- Właśnie – zgadza się N i zwraca się do Leo – co z tymi kręglami?
- Bawcie się dobrze. Ja muszę być dziś w Desire – odpowiada chłopak.
Oczywiście to tylko wymówka. Nie musi być dziś w klubie, po prostu chce. Woli usiąść przy barze ze szklanką czegoś mocniejszego, niż tłumaczyć  chłopakom, czemu ostatnio na niczym się nie skupia.  Nie może zapomnieć wyrazu twarzy Hary po tym, jak ją pocałował. Spodziewał się, że ona się zezłości. Że odepchnie go, czy uderzy. Przecież nie chciała, żeby ją całował. Ostrzegała, żeby tego nie robił. Spodziewał się naprawdę wiele, tylko nie obojętności. Gdy oderwał usta od ust Hary, zawiesił na dziewczynie przenikliwe spojrzenie i nie zobaczył w jej twarzy nic. Ani złości. Ani wyrzutu. Ani miłości – na co mimo wszystko miał nadzieję. Siedziała bez ruchu. Milczała, gdy prosił, by się odezwała, gdy żegnał się i wychodził. Leo potrząsa głową, chcąc odegnać to wspomnienie. Łatwo wyrzucić je z myśli, trudno z serca. Wokalista parkuje przed Desire i wchodzi do klubu. Kiedy siada przy barze, otacza go grupka fanek. Leo daje im autografy, jednak nie wciąga się w rozmowy. Gestem ręki odgania dziewczyny.
- Zmykajcie. Każdy ma prawo do chwili prywatności, nie?
Choć wyglądają na rozczarowane, rozumieją go. Nie chcą denerwować swojego idola i oddalają się. Ale nie spuszczają z niego wzroku, siedząc kilka stolików dalej.
- Zrób mi mocnego drinka – Leo prosi barmankę.
Park Minyeong obdarowuje go szerokim uśmiechem.
- Oczywiście, szefie! Ale chyba nie chce się szef upić przed jutrzejszym występem?
- Wiesz, że mam występ?
- Szefie! Od waszego comebacku’u kibicuję wam w Music Bank’u.
- Nie wygramy.
- Wygracie, szefie. VIXX fighting!
- Skończ z tym „szefem”. Czy ja jestem taki stary?
- Nie – Minyeong zastanawia się chwilę – więc jak mam się do szefa zwracać? Poker face?
-  Zabawne. Jesteś ode mnie młodsza, nie? Ile masz lat?
- Szesnaście.
- Szesnaście?! I ja pozwoliłem ci tu pracować?
- Pozwolił mi szef. Mam chorą matkę. Utrzymujemy się tylko z jej renty, ale często na lekarstwa nie starcza, więc muszę pracować. Mówiłam szefowi i mnie szef zatrudnił.
- A, no tak – przypomina sobie Leo – taka młoda! To mów mi „oppa”.
- Oh, wow!
- I zrób mi mocnego drinka. Ile mam się dopominać?
- Dobrze, oppa.
- Masz chłopaka?
Minyeong się rumieni. Stara się to ukryć, kiedy podaje Leo alkohol.
- Chcę tylko prosić o radę – wyjaśnia on – w kwestii damsko – męskiej.
- Aaa… Nie, nie mam chłopaka.
- A gdyby ktoś był tobą zainteresowany? Co musiałby zrobić, żebyś się w nim zakochała?
- Oppa, jesteś zainteresowany jakąś dziewczyną?
- Yhm… ale jak komuś powiesz – Leo grozi jej palcem – już tu nie pracujesz!
- Ok, ok. Nikomu nie powiem.
- Co byś chciała, żeby zrobił dla ciebie chłopak ? – Leo powtarza pytanie.
- Gdyby śpiewał… Chciałabym, żeby zadedykował mi piosenkę.
- Dziękuję, Minyeong-ah, dałaś mi świetny pomysł.
Leo wręcza jej banknot.
-Nie biorę opłat za porady! – śmieje się Minyeong.
- To napiwek. Mówiłaś, że nie starcza ci na leki dla matki. A co dopiero na przyjemności, nie mylę się, prawda? Idź za to do kina, albo kup sobie coś. Zrób coś dla siebie, ok?
- Ok… Dziękuję, oppa.
Przy barze zjawia się klient, więc Minyeong idzie go obsłużyć. Chłopak zamawia piwo, a ona przypadkowo go nim oblewa.
- Kurwa! Co robisz, laska?!
- Przepraszam…
- Co mi, kurwa, po twoich przeprosinach?!
- Nie krzycz na nią  – wtrąca Leo – nie oblała cię specjalnie. A w ramach przeprosin masz piwo gratis – osobiście mu je podaje.
Następnie pyta wystraszoną Minyeong:
- Co z tobą?
- Przepraszam…  Nie czuję się dziś najlepiej… kobiecie sprawy.
- Chcesz jechać do domu?
- Nie… muszę do toalety. Poproszę Jinah, by mnie chwilę zastąpiła.
Minyeong znika na zapleczu i zamyka się w łazience.
Jestem idiotką!, stwierdza.
Pomaga chłopakowi, którego kocha, zdobyć inną dziewczynę. Tak, kocha Leo. Na początku to była zwykła fascynacja, ale z czasem zamieniła się w uczucie. Minyeong nie ma wątpliwości. Zakochuje się stale na nowo, gdy ogląda w telewizji występy Leo, widzi go na żywo, rozmawia z nim. Leo się o nią troszczy. Niepotrzebnie robiła sobie nadzieje, że za tym kryje się coś więcej. On nigdy jej nie pokocha. Bo ona jest tylko biedną dziewczyną. Małolatą, opiekującą się chorą matką. To nie na jej widok serce Leo mocniej bije, lecz na widok Hary. Minyeong ma ochotę głośno krzyczeć. Siada na zamkniętym sedesie i wybucha płaczem. Łzy spływają jej po policzkach, kapią na dekolt. Mija sporo czasu, zanim ona się uspokaja.
Jestem idiotką!, powtarza sobie w myślach, stojąc przed lustrem i poprawiając rozmazany makijaż. Pojechałaby do domu, ale chce zostać w klubie, z Leo. On tak rzadko tu zagląda. Minyeong wraca z zaplecza. Nigdzie nie ma Leo.

***

                Hara siedzi na kanapie przed telewizorem z butelką coli i paczką chipsów. Po dniu spędzonym w studiu nagraniowym na nic innego nie ma ochoty. Chce wydać płytę, ale godziny poświęcone poprawianiu po kilkanaście razy tych samych fragmentów, męczy ją. Szara kotka wskakuje dziewczynie na kolana. Ma miękkie i lśniące futerko, uspakajające w dotyku.
Tylko czemu potrzebuję uspokojenia?, zastanawia się Hara, wszystko jest w porządku, w porządku…, powtarza sobie.
Słyszy wibracje w telefonie. Leo pisze, by oglądała dzisiejszy Music Bank. Hara nie odpowiada, że to właśnie robi. Odkłada telefon i znów głaszcze kotkę. W telewizji na scenie zjawia się zespół VIXX - N, Ravi, Hongbin, Hyuk, Ken, Leo. Tak, Jung Taekwoon wychodzi zza kulisów ostatni, a z jego ust padają słowa: Dedykuję ten występ dziewczynie, która uwielbia jedzenie na wynos.
Hara nie ma wątpliwości, że chodzi o nią. I ogarniają ją zimne dreszcze.
On mnie kocha?
Przez poprzednie tygodnie odsuwała od siebie tę myśl. I nie umie dłużej się okłamywać. Żaden chłopak nie spędza bezinteresownie tyle czasu z dziewczyną, nie przywozi obiadów, nie całuje jej, gdy ona rozpaczliwie próbuje dać mu do zrozumienia, że tego nie chce. Nie, nic nie jest w porządku! Hara siedzi w otępieniu, pochłonięta myślami. Zapomina o coli, o chipsach, o kotce, która dawno zeskoczyła jej z kolan. Rozlega się dzwonek do drzwi. I Hara uświadamia sobie, że minęły dwie lub trzy godziny, Music Bank się skończył, a VIXX nie wygrali. Nic dziwnego. Urażone fanki nie głosowały na oppę, który zadedykował występ jakiejś dziewczynie. Hara nie reaguje, gdy odkrywa, że za drzwiami jej domu stoi Leo i natarczywie naciska dzwonek. Oprócz paniki przepełnia ją pożądanie. Jest spragniona dotyku mężczyzny. Nie może sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się z kimś kochała. Miesiąc temu po imprezie? Z przypadkowym typem poznanym w klubie? Chyba tak, oboje chcieli  uprawiać ostry seks bez zobowiązań. Ale kiedy ostatnio kochała się z kimś z miłości? Potrzebuje, by Leo ją dotykał, całował, kołysał w objęciach, aż zasną. I co dalej? Wspólny poranek, zażenowanie po chwili słabości, wyrzuty sumienia, że stało się coś, co nie powinno się stać. I pożegnanie: Leo, to było cudowne, ale lepiej sobie idź. To nie miłość.
I więcej się nie zobaczą. Czy naprawdę chce zapłacić taką cenę za chwilę rozkoszy? Opiera się plecami o drzwi i płacze, bezgłośnie.
- Hara! Otwórz! – krzyczy Leo – wiem, że tam jesteś, widzę światło! Hara, otwórz, proszę! Otwórz te cholerne drzwi, porozmawiajmy!
Ona niemal wstrzymuje oddech. Wierzy, że jeśli będzie cicho, Leo się podda. Pomyśli, że wyszła, tylko zapomniała zgasić światło. Nie wie ile czasu trwa w bezruchu. Ale Leo wreszcie odchodzi. I zaraz wysyła jej wiadomość: Co takiego zrobiłem, że nie chcesz mnie widzieć? Cokolwiek to było, przepraszam :(  Ostrzegałaś, że mnie zabijesz, jeżeli cię pocałuję. Proszę, zrób to szybko. I tak, żeby nie bolało. Bo moje serce wykrwawia się codziennie, kiedy mnie odtrącasz. Mówiłaś, że nie chcesz go złamać. Goo Hara, choć miałabyś je złamać milion razy, ono nie zrezygnuje z ciebie. Kocham cię. Nigdy wcześniej nie powiedziałem tego żadnej kobiecie.
Hara upuszcza telefon. Wybiega na dwór na boso, ubrana tylko w dres. Tak, Leo ją kocha. Ze wszystkimi jej wadami, których nie brak. Czy nie tego właśnie potrzebuje? Bezwarunkowej miłości? Akceptacji? Stoi na środku ulicy i woła go po imieniu. A gdy nie ma więcej sił, po prostu płacze. I nagle słyszy zawracający samochód. Leo wysiada, biegnie do Hary.
- Zobaczyłem cię we wstecznym lusterku – kilka głośnych oddechów – tyle czasu potrzebowałaś, by się zastanowić, czy wpuścić mnie do domu?
- Nie. Do życia. Do mojego popieprzonego życia – odpowiada Hara.
Chwyta Leo za rękę i zaprowadza do swojej sypialni. Zapach kadzidła, nastrojowa muzyka, butelka szampana. Oboje się nie odzywają. Leo układa dziewczynę w pościeli, obsypuje pocałunkami każdy centymetr jej ciała. Kochają się namiętnie.
To nic! To nic…, myśli Hara, to nic, że wyobrażam sobie, że to Jiyong.