27/08/2015

apeiron (rozdział 9)

Fire


U-KWON

naeunbaby: mozesz spotkac sie ze mna… teraz?

Wpatrywałem się w wiadomość od Naeun i nie wierzyłem we własne szczęście. Jednocześnie czułem, że stało się coś niedobrego i to napawało mnie lękiem. Zapytałem:

ukwon: gdzie?
naeunbaby: stolik w kacie pubu

Schowałem telefon w kieszeń, kiedy w myjni zjawił się klient – koleś około trzydziestki, w super odpicowanym garniaku i w super brudnym aucie. Poinformowałem go:
- Przepraszam, właśnie zamykamy.
- Jak to zamykacie? W dni robocze czynne do dwudziestej!
- Ale dziś zamykamy wcześniej, polecenie szefa.
- I co mam teraz zrobić? Przecież nie wpuszczę mojej kobiety do takiego brudnego auta.
- Proszę szukać innej myjni – poleciłem i zamknąłem wjazd.
Biegłem w stronę pubu, a koleś darł się jeszcze:
- Jakiej innej myjni, do cholery?! To jedyna myjnia w Sabuk!


NAEUN

                Siedziałam przy stoliku w kącie pubu i płakałam, w ciszy. Samotne łzy płynęły po mojej twarzy. Przez okno obserwowałam ulicę, aż zjawił się Yukwon. Zatrzymał się i spojrzeliśmy na siebie. Przyłożył dłoń do szyby. Kierowana niezrozumiałymi instynktami, zrobiłam to samo. Przestałam płakać. Na chwilę zamknęłam oczy. I w swojej wyobraźni widziałam, że szyba pęka, a nasze dłonie splatają się ze sobą i wreszcie nie ma między nami żadnych ograniczeń.
Gdy otworzyłam oczy, ruszyliśmy w stronę drzwi. Tam wpadłam prosto w objęcia Yukwona.
- Naeun, Son Naeun, stęskniłem się… - wyszeptał i zabrał mnie do siebie do domu.


U-KWON

                Milczeliśmy przez całą drogę. Naeun trzymała się kilka kroków za mną, ale nie zatrzymała się, nie zawahała się ani razu. Po tym jak przyłożyła dłoń do mojej (choć dzieliła nas ta przeklęta szyba), jak trzymałem ją w objęciach, zrozumiałem, że i ona coś do mnie czuła, tylko ukrywała to przed wszystkimi, nawet przed samą sobą. I obiecałem sobie, że będę cierpliwy, ale nigdy, nigdy nie zrezygnuję z Naeun.
Weszliśmy do windy, przejechaliśmy parę pięter i znaleźliśmy się na wprost drzwi do mieszkania. Przepuściłem ją pierwszą. Zrzuciła buty i stanęła pośrodku pokoju dziennego. Dopiero, kiedy usiadłem na kanapie, zajęła miejsce obok mnie. Wydawała się strasznie smutna. Jej oczy były jeszcze czerwone od płaczu.
- Dlaczego o nic nie pytasz? – wreszcie się odezwała.
- Czekam, aż sama powiesz mi tyle, ile chcesz.
- Powiem ci wszystko, Yukwon.
Przeszedł mnie dreszcz. Wiedziałem, że zaraz usłyszę coś ważnego, coś co może wiele zmienić i że będzie to dotyczyć Minhyuka.
- On… sprawia, że czuję się winna… - wyznała Naeun.
- Dlaczego?
- Zbliżyłam się do niego… bo potrzebowałam miłości… ale w którymś momencie zrozumiałam, że nie kocham go jak chłopaka, tylko jak brata…
- Mogę cię spytać o coś osobistego? – przerwałem jej.
- Yhm…
- Czy… ty i Minhyuk sypiacie ze sobą? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.
- Obiecałam, że powiem ci wszystko. Tak… sypiamy ze sobą…
W oczach Naeun znowu zabłyszczały łzy i to mnie zaniepokoiło. Minhyuk nie wydawał typem kolesia, który byłby w stanie skrzywdzić dziewczynę… Ale oby na pewno znałem go tak dobrze?
- Czy… on cię do tego zmusza?
- Nie! Ale… wywiera na mnie presję…
- W jaki sposób?
- Nie akceptuje odmowy. Powtarza, że skoro go kocham, to mam dać mu dowody miłości i ja mu je daję… nie chcę go stracić i znów być taka samotna. Potem czuję się winna, bo brat i siostra nie powinni sypiać ze sobą.
I Naeun się rozpłakała. Nie wiem czy ze wstydu, że w jej przekonaniach robi coś złego, czy, że opowiada mi o swoich intymnych sprawach. W tym momencie nienawidziłem Minhyuka. To on doprowadził do płaczu dziewczynę, w której się zakochałem. Nie zdawał sobie sprawy, że wzbudza w niej tak wielkie poczucie winy? Chciałem jej powiedzieć, żeby nie bała się stracić Minhyuka, przecież ma mnie i nigdy więcej nie będzie samotna! Ale się powstrzymałem. Przytuliłem Naeun i kołysałem w objęciach, dopóki się nie uspokoiła. Wytarłem chusteczką jej zapłakaną twarz. Potrzebowała teraz czułości, szczerej, nie podszytej erotyzmem. Ona miała tylko szesnaście lat, była jeszcze dzieckiem! W dodatku rok temu umarła jej matka.
- Yukwon, możesz mnie zrozumieć? – zapytała.
- Tak, rozumiem cię – zapewniłem – Naeun, musisz pogadać o tym z Minhyukiem, wytłumaczyć mu wszystko szczerze.
- Wścieknie się.
- Nawet jeżeli się wścieknie, musisz z nim pogadać. Nie możesz dla niego zmuszać się do czegoś, czego nie chcesz.
Nie odpowiedziała. Siedzieliśmy obok siebie na kanapie, wpatrzeni w pusty telewizor. Wieczorem poczęstowałem ją kolacją. Myślałem, że odmówi, ale zjadła ze smakiem, po czym zapytała:
- Mogę przenocować na tej kanapie?
- Nie – odpowiedziałem stanowczo – możesz przenocować w łóżku, a kanapę zostaw mnie.


NAEUN

                Yukwon zaprowadził mnie do swojej sypialni, ubrał mi czystą pościel i zniknął. Napisałam sms-a do taty, że nocuję u koleżanki. Nie czekałam na odpowiedź, wyłączyłam telefon. Minhyuk wciąż do mnie dzwonił. Nie chciałam z nim rozmawiać, nie teraz. Odkąd tu byłam, czułam, że go zdradzam. Nie w sensie fizycznym, ale swoimi słowami, myślami. Położyłam się w łóżku. Otuliłam się kołdrą i usłyszałam stukanie do drzwi.
- Tak?
Yukwon wszedł do sypialni. Miał na sobie szorty i koszulkę z krótkim rękawem, był przebrany do spania.
- Chciałem tylko powiedzieć ci „dobranoc”.
- Dobranoc.
Wyszedł, ale wrócił, gdy zawołałam:
- Yukwon!
- Tak?
- Wiesz jak umarła moja mama?
- W pożarze…
- To… ja ją zabiłam.
Yukwon wydał z siebie jęk przerażenia. Usiadł obok mnie na łóżku i zapytał:
- Naeun, co ty mówisz?!
- Wyszłam z domu… i zapomniałam wyłączyć prostownicę do włosów. Wybuchł pożar… mama była sama, chorowała, nie miała sił uciec… Po jej pogrzebie chciałam się zabić, ale tata szybko mnie znalazł – zdjęłam frotkę i pokazałam Yukwonowi dwie blizny po głębokim cięciu tępym, kuchennym nożem. A potem położyłam mu głowę na kolanach i się rozpłakałam, choć myślałam, że po tylu wizytach u psychologów, pogodziłam się z tamtymi wydarzeniami – to był wypadek! Nie chciałam jej zabić… to był wypadek!
- Oczywiście – powtarzał Yukwon i cały drżał i drżącą dłonią głaskał mnie po włosach – oczywiście, że to był wypadek.
Pomyślałam, że dziś wylałam chyba wszystkie łzy. Wreszcie Yukwon ułożył mnie w łóżku i własnymi dłońmi wytarł mi zapłakane policzki.
- Proszę, nikomu o tym nie mów – powtarzałam.
- Nie powiem, obiecuję.
- To sekret. Nawet Minhyuk o tym nie wie.
- Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić, Naeun?
- Nie, teraz chcę spać.
- Dobranoc.
Yukwon nachylił się i pocałował mnie w czoło, tak czule i delikatnie.
Na chwilę złapałam go za rękę.
- Dobranoc i…. dziękuję.
Naprawdę nie wiem, dlaczego zdradziłam ten sekret Yukwonowi. Ale odkąd po raz pierwszy się spotkaliśmy, wiedziałam, że mu go zdradzę.

***

                Dobrze spałam. To aż dziwne po tak niespokojnym dniu. Rano Yukwon przygotował śniadanie. Nie rozumiałam, dlaczego był dla mnie taki dobry. Przecież na to nie zasługiwałam. Zrobiłam tyle złych rzeczy… Nie wracaliśmy do wczorajszych tematów. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, obejrzeliśmy dwa filmy i pożegnaliśmy się. Było późne popołudnie, gdy wróciłam do domu.
- Gdzie byłaś?! – krzyczał na mnie tata.
Mama Minhyuka stała obok i nas obserwowała.
- U koleżanki. Przecież ci napisałam – przypomniałam.
Zamknęłam się w swoim pokoju i nie miałam ochoty stamtąd wychodzić. Ale musiałam iść do toalety. W korytarzu minęliśmy się z Minhyukiem. Myślałam, że znów będzie przepraszać za tę zerwaną frotkę, ale on tylko złapał mnie za ten właśnie nadgarstek i, pełnym pretensji głosem, powiedział:
- Wiem, gdzie nocowałaś. I on jeszcze będzie tego żałować.


OD AUTORKI:

Pomocy! Zwracam się o pomoc do wszystkich pomysłowych ludzi... niedługo moja sąsiadka, która też słucha kpopu ma urodziny, a ja kompletnie nie mam pomysłu, co jej kupić:( Chciałabym, żeby było to coś z kpopem, ale nie płyta. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, to będę wdzięczna za podpowiedzi! w podzięce mogę napisać one shot'a na specjalne zamówienie, czy coś xD

26/08/2015

blue lagoon (rozdział 34)

                - Nie chcę tak żyć – oświadcza Jane z ciężkim westchnieniem.
Stoi z kieliszkiem szampana w ręce, odwrócona twarzą do szyby. Jakby było coś do świętowania. Absolutnie nie ma nic. Po niespokojnej nocy obudziły ją wcześnie rano ostre słoneczne promienie. Leżała w łóżku i liczyła w myślach wszystkie życiowe porażki. Nie po to po rozstaniach z każdym kolejnym kochankiem, po pożegnaniu się z karierą aktorki, spędzała długie godziny u różnych psychologów, by teraz znów stoczyć się na dno, skąd nikt nie mógł jej już wyciągnąć. Przez tyle lat nauczyła się po prostu nie myśleć o przeszłości. Nie spodziewała się, że duchy dawnych czasów powrócą tak nagle. Bez sił wstała z łóżka, wykąpała się i zjadła całe pudełko lodów. A gdy słońce wzniosło się wysoko nad horyzont, stanęła przy oknie i wbiła wzrok w kołyszące się na wietrze palmy. To choć trochę koiło nadszarpnięte nerwy. Potem Delilah wróciła ze szkoły i powiedziała, że zjadła obiad na mieście. Teraz, ubrana w czarny, jednoczęściowy kostium kąpielowy smaruje się kremem do opalania i obserwuje odbicie matki w ogromnym lustrze.
- Mówisz tak codziennie, odkąd zjawił się Smok – stwierdza.
- Przypomniał mi wszystko, o czym starałam się zapomnieć.
- Po prostu przeszłość cię dopadła, mamo.
- I po co te złośliwości?
- Po kimś to mam.
Delilah uśmiecha się słodko. Jane chce ją uszczypnąć, ale córka odsuwa się w porę i mówi:
- Idę na plażę.
Zabiera słomkowy kapelusz i wychodzi z hotelowego apartamentu, w którym obie zamieszkały po tym, jak Gary, kolejny „kochaś” Jane, odszedł od niej, bo „nie mógł znieść jej humorów”. Delilah zjeżdża windą na parter, gdzie spotyka…
- Smok!
- Dee! Jak się masz?
- Super, a ty?
- Ja też . Dee, to Hayi, moja dziewczyna, Hayi, to Delilah, moja…
- Kuzynka! – wtrąca ona.
A więc o wszystkim wie, myśli Jiyong.
Dziewczyny podają sobie ręce.
- Hayi, ile ty masz lat? – pyta Delilah.
- Dziewiętnaście, a ty?
- Szesnaście.
- Gówniara – śmieje się Jiyong.
Delilah kopie go w tyłek, a następnie znów zwraca się do Hayi:
- Jesteś trzy lata starsza ode mnie, a wyglądasz tak młodo!
- Wszyscy mi to mówią – odpowiada Hayi – a zwłaszcza on.
- Ja mam dwadzieścia siedem, jakby ktoś pytał – odzywa się, przed chwilą wspomniany, Jiyong.
- Nikt nie pytał – przekomarza się z nim Delilah.
Mówi, że idzie na plażę i proponuje, by Hayi i Jiyong wybrali się razem z nią. Co prawda właśnie stamtąd wracają, ale zgadzają się. Co innego mieliby robić w tak gorące popołudnie? Hayi prosi tylko, aby poczekali pięć minut i idzie do pokoju przebrać się w drugi, suchy kostium kąpielowy.
- Ty wszystko wiesz! Że Jane to moja ciocia, że mnie adoptowała i zostawiła… - Jiyong wypomina kuzynce z lekkim wyrzutem, że nic mu nie powiedziała, gdy rozmawiali wcześniej. A przecież musiała go rozpoznać. Nawet udawała, że po raz pierwszy słyszy imię „Jiyong”, nie przyznała się, że Jane to jej matka. Dlaczego?
- No wiem… mama mi powiedziała, gdy tylko tu przyjechałeś, ale zabroniła mi z tobą o tym rozmawiać… Tak, to głupie, ale nie znałam cię nawet… chciałam być lojalna wobec mamy, dlatego kłamałam. Przepraszam, teraz rozumiem, że źle się zachowałam. Wiem, że tylko mną manipulowała, żeby uniknąć odpowiedzialności za dawne błędy.
- Spoko, nie mam do ciebie pretensji. Cieszę się, że właśnie Jane powiedziała mi wszystko. Była mi to winna, tak uważam. Choć zupełnie nie spodziewałem się tego, co usłyszałem. To mnie trochę zdołowało.
- Nie będziesz się z nią więcej zadawać, co nie?
- Nie.
- A ze mną? Chcesz mieć taką porąbaną kuzynkę?
- Hmm… No nie wiem!
Nagle słyszą głos Hayi:
- Przyniosłam piłkę plażową, ale trzeba ją nadmuchać!
We trójkę wychodzą z hotelu na zalaną słońcem promenadę.
- Dee, nazywasz się Black, nie jesteś córką Steve’a, prawda? – wypytuje ją po drodze Jiyong.
- Nie, co ty! Mama rozstała się z nim zaraz po premierze filmu. Mój ojciec ma na imię Edward, dawno zostawił mamę i to zwykły cham.
- O, mój nie jest lepszy.
- Interesują go tylko młode panienki?
- Nie, interesuje go tylko alkohol.
Zatrzymują się na plaży i rozkładają koce w niewielkim cieniu palm.
- Ji, oppa, nadmuchasz wreszcie tę piłkę? – Hayi staje za nim i mocno obejmuje go w pasie – nie puszczę, dopóki nie nadmuchasz!
- Kuźwa, jak mam nadmuchać, jak mnie tak ściskach, że mnie dostępu do tlenu pozbawiasz?
- Nie puszczę!
Hayi przytula się do pleców chłopaka. On wsuwa ręce pod jej uda i podnosi ją. Przebiega tak kilka metrów.
- O Boże, tym się na jakieś miłosne harce zebrało, to ja już sama tę piłkę nadmucham – postanawia Delilah.
Proszą leżących obok ludzi, by popilnowali im kocy i wbiegają razem do oceanu. Stają zanurzeni do pasa w wodzie i rzucają do siebie piłkę. Zostają na plaży, dopóki nie zachodzi słońce. Wtedy Delilah oznajmia, że musi wracać, żeby zdążyć przygotować się na randkę. Hayi i Jiyong wypytują ją o chłopaka, a ona ze śmiechem opowiada, że poznali się w jednym z rockowych klubów i przegadali całą noc i dziś to dopiero ich drugie spotkanie. Oboje życzą Delilah powodzenia i nie ukrywają, że czekają na relacje z jej miłosnych podbojów.
- Nic wam nie powiem! – odgraża się nastolatka, wytyka język i znika za drzwiami hotelowego apartamentu.
A oni i tak wiedzą, że taka gaduła jak Delilah opowie im wszystko ze szczegółami, no może pominie te nieco pikantne. Wracają do pokoju i biorą wspólny prysznic, co stało się ich sekretnym zwyczajem zawsze po powrotach z plaży.
- A propos pikantnych szczegółów… - śmieje się Jiyong i dotyka intymnych części ciała Hayi.
Ona udaje niedostępną, bo wie, że to go kręci, ale wreszcie zgadza się kochać z nim na stojąco pod prysznicem.
Ubrani, idą na kolację do baru na rogu ulicy. Dawno przestali jeść w hotelowej restauracji, ponieważ pieniądze kończyły się w zaskakującym tempie i musieli zrezygnować z luksusów. Siadają przy stoliku na dworze, gdzie wieje przyjemny wiatr od oceanu, i składają zamówienie. Jiyong ma skupiony wyraz twarzy. Hayi wie, że zastanawia się nad czymś intensywnie. I nawet wie nad czym. Zna go dobrze, umie rozpoznawać wszystkie nastroje chłopaka, odgadywać myśli.
- Ty nie chcesz wracać do Seulu, prawda? – pyta.
- Nie mam do czego wracać – odpowiada Jiyong ze wzrokiem wbitym w jakiś odległy punkt – nic mnie tam nie trzyma. Mam tylko ciebie, Lee Hayi, i dobrze mi z tobą, tu. Lubię to miasto, plażę, słońce.
- Witamina D i te sprawy. „Lee Hayi, słońce działa motywująco”.
- Exactly.
Na ekranie nad drzwiami wyświetla się numer ich zamówienia i idą odebrać jedzenie. Gdy są znów w pokoju i przebierają się do spania, Hayi narzeka, że spaliła sobie na plaży plecy. Jiyong prosi, by się położyła, bierze krem nawilżający i robi jej masaż. I ona odzywa się nagle:
- A gdybyśmy tu zostali?
- Co? Gdzie?
- No tu, w Ameryce.
Teraz Jiyong rozumie, że Hayi nawiązuje do poprzedniej rozmowy. Zaskoczony, na chwilę przestaje ją masować, a zaraz jego dłonie stają się wręcz natarczywe.
- Nie, Hayi, nie!
- Dlaczego?
- Bo nie mogę ci tego zrobić. Ty masz w Seulu rodzinę, przyjaciół…
- Oh… rodzice są na mnie obrażeni. Chyba mama trochę przystopowała, ale tata tak łatwo nie ustąpi. Przyjaciele mają własne życie. Poza tym są telefony, Internet. No i można się odwiedzać. Odległość tysięcy kilometrów to nic. Jest większy problem.
- Jaki?
- Brak pieniędzy.
- Trochę o tym myślałem…
- Jiyong, nie bierz tyle kremu, cała się lepię, fu.
- Sorry. Eh, gdybym sprzedał auto…
- Twoje ukochane BMW?!
- No cóż… są rzeczy ważne i ważniejsze..
Jiyong pociąga nosem, udając, że płacze.
- Ok. Powiedzmy, że na pewien czas to wystarczy. Ale z czego byśmy się później utrzymywali? Jiyong, kurde, gdzie mi z tym kremem we włosy?! I co z pracą? Z mieszkaniem?
Jiyong odwraca Hayi na plecy, kładzie się na dziewczynie i patrzy jej prosto w oczy.
- Lee Hayi, trzeba wymyślić dobry plan.


OD AUTORKI:

Mam nadzieję, że rozdział wyszedł weselszy, jak obiecywałam :) Mały harmonogram na przyszłość (jak mówiłam, lubię spojlerować, wybaczcie xD) Następne 3 rozdziały... cóż trochę głupkowaty humor miałam, jak je pisałam, więc uprzedzam haha. A w 38 rozdziale wracam do Leo, bo się za nim stęskniłam i comeback Leo&Ravi oraz czytelniczka magda165 mnie do tego zainspirowali^^ 

Przed weekendem wrzucę też 9 rozdział Apeiron:)

19/08/2015

blue lagoon (rozdział 33)

                - Dlaczego nazwała pani hotel „Blue Lagoon”?
- Był taki film… bardzo znany. Jak pan wie, interesuję się kinematografią.
- Film? A może piosenka?
Jane chce zaprzeczyć, lecz wie, że jest już za późno.
- Proszę, żeby pani stała i patrzyła na to przedstawienie… - dodaje Jiyong i włącza z telefonu piosenkę Oh mercy – „Blue lagoon”.
Ubrany w elegancki garnitur, nie zwraca uwagi, że wszystko dzieje się w holu przy recepcji, wyciąga rękę do Hayi w długiej, zielonej sukience i zaczynają zmysłowo tańczyć. W ich oczach, uśmiechach, ruchach jest tyle radości. Jane czuje dreszcze. Już to kiedyś widziała. Nie! Już to kiedyś przeżyła. Wraca wspomnienie niecierpliwych, zachłannych dłoni Woonwoo, przesuwających się wzdłuż jej pleców, uczucie beztroski, spowodowane zbyt dużą ilością wypitego alkoholu, bo przecież Jane ani wtedy, ani teraz, ani nigdy nie była naprawdę szczęśliwa… I wreszcie pocałunek. Jane stara się zdusić w sobie emocje, ale ledwo powstrzymuje drżenie nóg, nagle dziwnie miękkich, jakby wciąż nie wytrzeźwiała po tamtym wieczorze sprzed dwudziestu lat, chowa za kosmykami włosów bladość policzków, bo ma wrażenie, że cała krew odpłynęła jej z twarzy i zmagazynowała się w sercu, dlatego bije ono jak oszalałe. A kiedy Jiyong przyciąga do siebie Hayi, mocno oplata ją ramionami i ustami dotyka jej ust, Jane się odwraca, ewakuuje.
                - Jaein, Jane, nazywaj się jak chcesz, i tak nadal jesteś tą samą osobą! – Jiyong wpada za nią do biura i krzyczy, zapominając o grzecznościowej formie „pani” – miałaś stać i patrzeć, nawet tego nie możesz dla mnie zrobić?!
Jane odwraca się w stronę chłopaka, po jej policzkach spływają łzy. To ten moment, kiedy musi się poddać. Mur obronny, który budowała wokół siebie przez dwadzieścia lat, został zburzony. Oto ruiny jej świata.
- Jiyong… - Jane bierze kilka głębszych oddechów i nieco się uspokaja – powiem ci prawdę, choć nie jestem pewna, czy ty chcesz to usłyszeć.
                Bez paniki, powtarza sobie w myślach Jiyong, nie możesz teraz uciec. Przecież o to chodzi – o prawdę.
Boi się słów, które zaraz popłyną z ust matki niczym wartki potok i nie tak łatwo będzie je powstrzymać. Raz wypowiedziane, pozostaną w pamięci na zawsze. Drzwi się otwierają i w biurze zjawia się Hayi. Z determinacją oświadcza:
- Ja też chcę być przy tej rozmowie!
Jane prosi, aby oboje usiedli i sama krąży po biurze, naprzeciwko nich.
- Jiyong, nie kłamałam. Nie jestem twoją matką, jestem twoją ciocią – zaczyna – ja i moja siostra bliźniaczka byłyśmy identyczne, nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Wychowałyśmy się razem w Domu Dziecka. Potem nasze drogi trochę się rozminęły. Gain… wpadła w złe towarzystwo. Seks, narkotyki… Ja byłam już żoną Woonwoo, kiedy zaszła w ciążę. Pilnowałam, by nie ćpała przez te dziewięć, nie, siedem miesięcy. Urodziłeś się za wcześnie, bo chyba nie pilnowałam siostry wystarczająco…  Lekarze nie dawali ci szans… ważyłeś zaledwie kilogram… ale byłeś silny, Jiyong, w przeciwieństwie do Gain. Nie umiała wziąć na siebie odpowiedzialności. Postanowiła oddać cię do Domu Dziecka. I wtedy Woonwoo… przyznał się, że jesteś jego synem. Wyobrażasz sobie jaki zadał mi tym cios? Mój mąż zdradził mnie z moją siostrą! Prosił, żebym mu wybaczyła… żebym się zgodziła… żebyśmy cię razem wychowywali. Nie chciałam, byś jak ja dorastał w Domu Dziecka. Ale marzyłam o innym życiu! Jiyong, naprawdę byłyśmy z Gain identyczne. Też nie umiałam wziąć na siebie odpowiedzialności. Chciałam być aktorką! Mieć u stóp cały świat, a miałam tylko niewiernego męża i dziecko, które nieustannie przypominało mi, że zostałam zdradzona. Dlatego… gdy poznałam Steve’a, nie zastanawiałam się ani chwili. Tak, porzuciłam cię… o ile kiedykolwiek byłeś „mój”. I nigdy tej decyzji nie żałowałam, bo wiedziałam, że nie zapewnię ci szczęśliwego dzieciństwa, na które zasługiwałeś.
Jane milknie, a Jiyong czuje dłoń Hayi na swojej dłoni i wypełniającą go, przerażającą pustkę.
- Nie jesteś moją matką – powtarza – nie jesteś matką, która porzuciła swoje dziecko. Po prostu mąż cię zdradził, a ty od niego odeszłaś. Czy wiesz na co mnie przez to skazałaś? Czy wiesz, że Woonwoo mnie bił? Czy wiesz, że w wieku czternastu lat uciekłem z domu, kradłem, dilowałem, ćpałem? Czy choć raz o tym pomyślałaś?
W oczach Jane znów pojawiają się łzy, ale nie spływają. I nie pada żadna odpowiedź.
- On cię kochał, Jane – wtrąca Hayi.
- Nie, ja jej nienawidziłem – zaprzecza Jiyong.
Lecz Hayi się upiera:
- Kochał cię, otworzył klub i nazwał go Blue Lagoon. To tytuł twojej ulubionej piosenki.
- Nienawidziłem cię Jane, a teraz nienawidzę jeszcze bardziej.
- Jane, myślisz, że jesteś bez winy, bo porzuciłaś nieswoje dziecko? Bo to owoc zdrady? Porzuciłaś Jiyonga dwa razy. Najpierw, gdy go „zaadoptowałaś”, chociaż wiedziałaś, że nigdy nie będziesz w stanie go pokochać i potem, gdy uciekłaś z kochasiem, bo obiecał ci karierę, której i tak nie zrobiłaś. A teraz porzucasz go po raz trzeci, kiedy mówisz mu te wszystkie okropne rzeczy.
- Ja… - Jane sprawia nagle wrażenie słabej i bezbronnej – nie chciałam, żeby cierpiał…
- Ty nie chciałaś wiedzieć, że cierpię – poprawia ją Jiyong.
- Przepraszam.
- Za co? Przecież nie żałujesz swojej decyzji.
- Jiyong… jeśli będziesz w potrzebie, pomogę ci… mam trochę oszczędności…
- Oh, jaka jesteś wspaniałomyślna, Jane! Chcesz mnie przekupić? O co ci chodzi?
- A co mam zrobić? – Jane rozkłada ręce – tak, jestem złą osobą. Uderz mnie w twarz, obrzuć najgorszymi wyzwiskami, zasługuję na wszystkie.
Ale Jiyong odpowiada tylko:
- Mimo to dziękuję, że powiedziałaś mi prawdę.
Wstaje i ciągnie ze sobą Hayi. Gdy wychodzą, słyszą jeszcze głos Jane:
- Bądź szczęśliwy, Jiyong. O nic więcej nie proszę.
                Jiyong leży na brzuchu, na łóżku i płacze w poduszkę. Nie, nie płacze, wyje i słyszy go chyba całe piętro. Powstrzymywał się podczas rozmowy z Jane, ale gdy tylko znalazł się w pokoju hotelowym, coś w nim pękło i już nie dusił w sobie emocji.
Hayi siedzi obok i głaszcze go po włosach, by czuł, że nie został z tym wszystkim sam. Ale dobrze wie, że nie zmieni przeszłości. Co więc może dla niego zrobić? Gdy Jiyong trochę się uspokaja, popycha go lekko, by położył się na plecach. Siada na nim. Pozbawia ubrań najpierw siebie, potem chłopaka. Dotyka go, całuje każdy centymetr jego nagiego ciała. Jej bliskość to najlepsze pocieszenie. Jiyong czuje narastające podniecenie i jęczy coraz głośniej. Hayi zaczyna śpiewać:

Was such a lovely day
It was so easy…

Hayi wprowadza go w swoje wnętrze. Przez jej ciało przechodzi dreszcz rozkoszy, a głos drży, lecz ona nie przestaje śpiewać:

And all that I wanted to do
Was to rest my head on you
On you, on you, on you…
To rest my head on you…

Hayi delikatnie porusza biodrami. Jiyong nie przestaje jej obserwować, półprzymkniętymi z rozkoszy, oczami. Wyciąga ręce, dotyka piersi i, opadających długimi falami, włosów dziewczyny. Jęczy głośno, jak jeszcze nigdy dotąd. A ona kontynuuje śpiewanie:

All I wanted to do
Was rest my head on you
All I want, all I want to do
Is rest my head on you


Wreszcie, w momencie, gdy Jiyong przeżywa największą rozkosz, Hayi czuje, że rozlewa się w niej słodkie ciepło. Pochyla się, jej włosy łaskoczą chłopaka. On przyciąga ją do siebie i ciasno oplata ramionami. Nic więcej nie ma znaczenia, tylko ona. Leżą tak, oblani słodkim potem, spleceni w miłosnym uścisku. Całą wieczność.
- Oppa… nie zapytałeś Jane o nazwisko swojej biologicznej matki, o nic, co jej dotyczy, nie zapytałeś.
- Nie, nie zapytałem.
- Ty nie chcesz jej szukać.
- Nie.
- Dlaczego, oppa?
- Bo nie chcę znów znaleźć tylko rozczarowania. Przeszłość nie jest ważna, prawda?
- Ty musisz wiedzieć, co jest dla ciebie ważne.
- Lee Hayi… chcę, żebyś śpiewała.
- No przecież właśnie zaśpiewałam.
- Nie. Chcę, żebyś śpiewała tak naprawdę. Na scenie. Proszę.


OD AUTORKI:

Rozdział taki trochę smutny, ale przecież nie może być wiecznie wesoło, nie? :) Choć następny będzie weselszy, obiecuję. "Rest my head on you" dodałam do playlisty :)

14/08/2015

apeiron (rozdział 8)

No limits


B-BOMB

                - Czego szukasz?
- Niczego.
- Jakbym wiedziała, to bym ci pomogła.
No przecież nie mogłem jej powiedzieć, że podsłuchu, nie?
Naeun stała w drzwiach i gapiła się na mnie, kiedy zaglądałem do szaf, za ramki do zdjęć, sprawdzałem karnisz i lampę. W kloszu ukryty był podsłuch. Orzesz! Zacząłem tworzyć w głowie różne teorie spiskowe. Albo ktoś świadomie wpuścił do domu intruza, albo ten włamał się i nikt się nie zorientował. Tak, czy siak, niepożądany gość był u mnie w pokoju w czasie mojej nieobecności i zainstalował to gówno. Ciekawe kiedy. I co się na tym nagrało. Naeun musiała coś wyczuć, bo zapytała:
- Oppa, co cię tak zainteresowało w tej lampie?
Nie mogłem dopuścić do tego, by się dowiedziała, że mam podsłuch. Wpadłaby w panikę. Albo wszystko wypaplałaby rodzicom!
- Naeun-ah, masz może gumę do żucia?
- Yhm. Chcesz miętową, czy owocową?
- Obojętnie.
Przyniosła mi owocową.
- Jakbym wiedziała, czego szukasz, to bym ci pomogła – powtórzyła.
Uśmiechnąłem się prowokująco.
- Możesz mi pomóc w inny sposób…
- Hę?
- Naeun-ah, naucz się wreszcie mówić normalnie, a nie tylko „yhm” i „hę”.
- Co to za sposób? – wypowiedziała się, może nie pełnym zdaniem, ale przynajmniej równoważnikiem zdania.
- Idź do siebie i się przebierz. No, chyba że chcesz iść na randkę w tym dresie.
- Na randkę?
- Zakochane pary chodzą na randki, nie? A my jeszcze na żadnej nie byliśmy.
- Daj mi kilka minut!
Naeun wyglądała na zadowoloną. Wreszcie! Od czasu, kiedy była w Seulu z U-Kwonem, nie układało nam się. Czułem, że z mojej winy. Bo gdy wtedy wracaliśmy razem do Sabuk, nakrzyczałem na nią. Nie wiem, dlaczego. Byłem wściekły, że spotkała się z U-Kwonem i nic mi o tym wcześniej nie powiedziała. Nawet jeżeli chciała tylko odwiedzić rodzinne miasto i grób matki. Też mogłem ją tam zabrać. Wygarnąłem jej to. I te wykrzyczane w złości wyrzuty chyba Naeun zabolały. Zamknęła się w sobie. Przepraszałem, tłumaczyłem się, ale przez kilka dni w ogóle się do mnie nie odzywała. Po szkole siedziała w swoim pokoju i pisała, pisała, pisała. Chciałem się dowiedzieć co, ale gdy wychodziła, zabierała zeszyt ze sobą. Po tych kilku dniach znowu zaczęła ze mną rozmawiać (niewiele, bo Naeun nigdy nie była zbyt rozmowna, lecz zawsze coś). Niestety, nie mogłem się pozbyć wrażenia, że wciąż niezupełnie mi zaufała i ma swoje tajemnice.
Przebierała się na naszą pierwszą randkę, a ja zdjąłem z lampy podsłuch, zawinąłem go w gumę do żucia i spłukałem w kiblu. Skontaktowałem się z  chłopakami. Oprócz mnie nikt niczego u siebie nie znalazł. Nie miałem za bardzo czasu się nad tym zastanawiać, bo Naeun stanęła w drzwiach, ubrana w letnią sukienkę w kwiatki i zapytała:
- Idziemy na tę randkę, czy nie?

***

                Zaproponowałem Naeun, żebyśmy wyskoczyli do Seulu. Nie chciała. A więc spacerowaliśmy po Sabuk. Panowała między nami trochę niezręczna cisza. Kupiliśmy sobie lody i usiedliśmy na placu zabaw, Naeun na huśtawce, a ja obok na piasku. Poprosiła, żebym jej coś opowiedział. Zapytałem, co. Odpowiedziała, że obojętne, że chce po prostu, żebym mówił, a ona będzie słuchała. I uświadomiłem sobie, że też mam przed nią tajemnice. Ona nic nie wiedziała o gangu Apeiron, o tym, co robię, kiedy nie wracam na noc do domu, nawet o pieprzonym podsłuchu, który zdjąłem dziś z lampy. Znowu poczułem się winny. Może to przeze mnie nie mogliśmy zbliżyć się do siebie dostatecznie. Byliśmy niczym rozbitkowie na bezludnej wyspie, skazani na siebie, czy tego chcieliśmy, czy nie. Zrobiło mi się nagle okropnie smutno, więc zacząłem opowiadać Naeun kawały. Śmialiśmy się oboje, choć chyba ani mnie, ani jej nie one nie bawiły. Potem oddaliłem się trochę i nagrywałem filmik z nią. Niespodziewanie zeskoczyła z huśtawki i znalazła się przy mnie.
- Zróbmy wreszcie zdjęcie, na którym będziemy razem – poprosiła.
I zrobiliśmy całe mnóstwo wspólnych fotek, słodkich, że porzygać się można. Wracaliśmy do domu, trzymając się za ręce i nie obchodziło nas, czy ktoś nieodpowiedni nas nie zobaczy. Zapytałem Naeun kogo kocha najbardziej na świecie. I odpowiedziała, że mnie. Tylko dlaczego jej nie uwierzyłem?

NAEUN

                Coś mnie ciągnęło do Yukwona. Może to to, że zabrał mnie do Seulu, a może co innego. Niebezpiecznego. Dlatego napisałam mu, że byłoby lepiej, gdybyśmy się więcej nie spotykali. Ale nie mogłam przestać o nim myśleć. Yukwon utkwił między mną… i oppą.
Wróciłam ze szkoły. Jak parę miesięcy wcześniej poradziła mi pani psycholog, prowadziłam pamiętnik, pisałam w nim wszystko, co tylko chciałam.
Skrzypnęły drzwi. Odruchowo schowałam zeszyt pod łóżko i wzięłam do ręki książkę do biologii. To też nie był taki zły pomysł. Nie umiałam zbyt wiele na jutrzejszy sprawdzian.
- Co robisz? – zapytał Minhyuk i usiadł przy mnie na łóżku.
Poczułam dziwny dreszcz… Podniecenie, czy lęk?
- Uczę się – odpowiedziałam.
Minhyuk wyjął mi książkę z ręki i pocałował mnie. Zawsze zaczynał od pocałunku. Potem błądził dłońmi po moim ciele. Rozbierał mnie.
Poczułam, że ma erekcję i lekko go odepchnęłam.
- Oppa… nie.
- Nie?
- Zaraz wróci mój tata, albo twoja mama.
- I co z tego?
- Przyłapią nas.
- Nie robimy niczego złego.
- Jesteś moim przyszywanym bratem.
- Nie. Jestem twoim chłopakiem, nikim innym. I kochasz mnie najbardziej na świecie.
- Tak. A ty, kochasz mnie, oppa? I zawsze będziesz kochać, bez względu na wszystko?
- No pewnie!
I pozwoliłam, by błądził dłońmi po moim ciele, by mnie rozbierał…

B-BOMB

                Co było ze mną nie tak, że nie umiałem dać Naeun spełnienia? Czasami mnie rozczarowywała. Wydawała się zimna, jak lód. Niedostępna, jak szczelnie chroniona twierdza. Nigdy mnie nie dotykała i nie reagowała na mój dotyk. Nieruchomiała. Zacząłem szybko poruszać się w Naeun, za szybko. Chciałem, żeby chociaż raz jęknęła, jeżeli nie z rozkoszy, to z bólu. Nie! Nie chciałem jej skrzywdzić, jedynie przekonać się, że ona cokolwiek czuje. Ale pozostała milcząca. I zrobiłem coś, czego nie powinienem. Coś, czego będę żałować do śmierci. Zerwałem frotkę z jej nadgarstka. Naeun mnie odepchnęła. Zaczęła wrzeszczeć tak głośno, że musiałem zakryć uszy dłońmi. Podkurczyła kolana i objęła je ramionami.
- Naeun-ah…
- Wyjdź!
- Przepraszam… przepraszam, jestem głupi, przepraszam…
- Wyjdź! Chcę być sama!
Próbowałem ją objąć, ale tylko głośniej się rozkrzyczała.
- Ok. Idę. Zostawiam cię samą. I… Naeun-ah, przepraszam…
Wyszedłem. W głowie wciąż miałem obraz dwóch cienkich blizn na jej lewym nadgarstku. Po chwili trzasnęły drzwi wyjściowe.

NAEUN

                Biegłam przed siebie, aż zabrakło mi tchu. W środku nadal cała się trzęsłam. Żyły pod frotką pulsowały, przypominały mi o tym, co rok temu zrobiłam. Miałam przy sobie tylko telefon i pamiętnik. Żadnych pieniędzy. A więc musiałam wrócić na noc do domu. Nie mogłam wynająć pokoju w hotelu i nie chciałam nocować u koleżanek. Wypytywałyby, co się stało. Na szczęście do nocy było jeszcze trochę czasu. Wystarczająco, by się uspokoić – taką miałam nadzieję. Zanim Minhyuk zerwał mi frotkę, obiecał, że będzie mnie kochać bez względu na wszystko i chyba wreszcie w to uwierzyłam. Nie bolało, że odkrył mój sekret, lecz, że odkrył go bez mojej zgody. I nie wiedziałam, czy kiedykolwiek mu wybaczę.
Spacerowałam po mieście, wspominałam naszą randkę oraz  inne wspólnie spędzone chwile. I było mi żal, chociaż od początku miałam świadomość, że coś, co jest złe, nie może trwać. Weszłam do pubu, usiadłam przy stoliku w kącie i oczywiście nic nie zamówiłam. O tej porze kręciło się tu niewiele ludzi. Był dziwny typ, cały w tatuażach i kolczykach. Nagle podszedł do mnie i zapytał:
- Hi baby, nie chcesz zagrać w porno?
- Nie, nie chcę – odpowiedziałam i o dziwo się odczepił.
Włączyłam telefon. Zignorowałam ilość nagranych na pocztę wiadomości od Minhyuka. Weszłam na kakao i napisałam:

naeunbaby: zmienilam zdanie
ukwon: w jakiej kwestii?
naeunbaby: w kazdej możliwej
ukwon: ?
ukwon: ???
naeunbaby: mozesz spotkac sie ze mna... teraz?


OD AUTORKI:

Jakoś często coś publikuję ostatnio xD Ale ponieważ wakacje jeszcze trwają, w przyszłym tygodniu będę odwiedzać rodzinę i pewnie dlatego będę trochę zalegać z Apeiron (a może i nie :D). 

12/08/2015

blue lagoon (rozdział 32)

                Ubrana na czarno Azjatka, w wieku kilkunastu lat, idzie hotelowym korytarzem, gdy wpada na nią, zapatrzony w ekran nowoczesnego telefonu, mężczyzna.
- A może tak „przepraszam”? – zwraca mu uwagę, zirytowana.
Mężczyzna posyła jej gniewne spojrzenie i odpowiada:
- Uważaj, jak łazisz.
- Ty uważaj, jak łazisz!
Nastolatka w zemście wytrąca mu z ręki telefon, który rozbija się w części o podłogę.
- Idiotko!
Mężczyzna bez chwili wahania przypiera dziewczynę do ściany. W jej oczach pojawia się przerażenie.
Jiyong, który przygląda się scenie, zostawia Hayi i wtrąca się w kłótnię nieznajomych, w momencie, gdy nastolatka krzyczy do napastnika:
- Zostaw mnie, ty kutasie! Jestem córką kierowniczki tego hotelu!
Mężczyzna ignoruje jej słowa. Podnosi rękę, żeby ją uderzyć.
- Co chcesz zrobić? – wtrąca się Jiyong – opuść tę rękę, natychmiast.
Stoi obok, jego głos jest spokojny, ale nieznoszący sprzeciwu, można by powiedzieć, że nawet groźny. Mężczyzna puszcza nastolatkę. Jiyong patrzy na nią i uświadamia sobie, dlaczego tak chętnie jej pomógł – Azjatka.
- Gówniara rzuciła moim telefonem – emocjonuje się mężczyzna, ale składa go z porozbijanych części i odchodzi.
- Co się mówi? – Jiyong zwraca się do dziewczyny.
- Ehm. No. Dziękuję. Poradziłabym sobie sama.
- No tak, wyzywając go od kutasów. Jak na taką młodą osobę, to język masz cięty. Jestem Kwon Jiyong, a ty?
- Ji… co???
- Jiyong. „Ji” to „ji”, a „yong” to „smok”.
- Nie lepiej po prostu: Smok?
- Może być Smok. A ty, dowiem się wreszcie jak się nazywasz, czy to tajemnica państwowa?
- Delilah Black – przedstawia się nastolatka.
Jiyong myśli o tym, że to imię i nazwisko pasuje do jej buntowniczego stylu.
- Dee… co? – przedrzeźnia ją.
- Delilah.
- Nie lepiej po prostu: Dee?
- Dee? Podoba mi się!
Oboje się uśmiechają.
- Skąd pochodzisz? – Jiyong zagaduje dziewczynę, wciąż pośrodku hotelowego korytarza.
- Z Ameryki.
- No, ale…
- Co „ale”? Myślisz, że mało jest skośnookich w Ameryce?
Dee rozmawia z nim tak, jakby go atakowała. Ale to go nie zniechęca.
- Nie, myślę, że nie – odpowiada – ja jestem Koreańczykiem.
- Aha.
Delilah wygląda na trochę milszą, gdy się uśmiecha, ale na pewno nie na zainteresowaną czyimkolwiek pochodzeniem.
- Ten hotel należy do twojej matki? – nie ustępuje Jiyong.
Głupio się czuje, że wypytuje dziewczynę o wszystko, jakby przeprowadzał przesłuchanie, ale jej słowa „jestem córką kierowniczki tego hotelu” nie pozwalają mu zachowywać się inaczej. Czy to możliwe, że rozmawia ze swoją przyrodnią siostrą?
- Nieee – zaprzecza Delilah – tak tylko palnęłam, by ostrzec tego kutasa, że lepiej nie robić mi krzywdy.
- Ok. Następnym razem nie bądź taka agresywna, jak ktoś na ciebie wpadnie i nie okaże się na tyle kulturalny, żeby przeprosić. To się może źle skończyć.
- Dla mnie, czy dla niego?
- Dla wszystkich – śmieje się Jiyong i odchodzi, wciąż pełen wątpliwości.
Zauważa, że Hayi nigdzie nie ma. Wraca do pokoju i zastaje ją zajętą malowaniem paznokci u stóp.
- Wiesz co… - zaczyna.
- Nie przeszkadzaj mi, bo krzywo pomaluję  - przerywa mu ona ostro.
- Hayi…
- Co?
- Ty mi powiedz „co”!
- Znowu to robisz! Flirtujesz z innymi dziewczynami!
- Dziewczynami? Wydawało mi się, że rozmawiam z jedną… Hayi, widzisz podwójnie? – żartuje Jiyong, ale nie udaje mu się jej rozbawić.
Pochwycony w pośpiechu pierwszy-lepszy przedmiot (krem do opalania) leci w kierunku chłopaka. On się odsuwa i unika uderzenia. 
- Przestań! Jeśli masz zamiar się ze mnie nabijać, to najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj!
- Hayi – Jiyong wymawia jej imię z powagą i patrzy jej prosto w oczy – tamta dziewczyna może być moją siostrą.
Hayi natychmiast odkłada lakier do paznokci. Mija jej cała wcześniejsza złość.
- Jak to?!
Jiyong opowiada o rozmowie z Delilah. Hayi słucha z uwagą, aż wreszcie stwierdza:
- Dowiesz się wszystkiego, kiedy pogadasz z matką.
- Zrobię to – postanawia Jiyong – dziś. Zaraz! Teraz!
Zjeżdża do recepcji. Chętnie zabrałby ze sobą Hayi, lecz wie, że musi porozmawiać z matką bez świadków. Tylko ich dwoje i cała koszmarna przeszłość. Denerwuje się, choć o wiele mniej, niż podczas przypadkowego spotkania w windzie i jeszcze długo, długo później. Teraz czuje się podekscytowany.
- Czy mogę w czymś pomóc? – pyta z uśmiechem recepcjonistka.
Jiyong stara się, aby jego głos brzmiał jak najbardziej naturalnie:
- Tak. Chcę rozmawiać z Jane Kwon.
- W jakiej sprawie?
A co cię to, kur…, interesuje?
- Prywatnej.
Recepcjonistka odpowiada skinieniem głowy i odchodzi. Po chwili za ladą zjawia się, jak zwykle elegancka, pewna siebie, Jane Kwon. Jej twarz ma obojętny wyraz. Jiyong nie wie, czego się spodziewał, ale to, co się dzieje, trochę go przeraża. Chętnie uciekłby, jak wtedy w windzie i trudno mu się powstrzymać, żeby tego nie zrobić.
- Dzień dobry – odzywa się wreszcie – poznaje mnie pani?
Jane pytająco unosi brwi. Nie poznaje go, albo wyćwiczyła się w sztuce aktorskiej od czasów „Dirty cash”.
- A powinnam?
Tak, matka powinna poznawać swoje dziecko.
Jiyong postanawia wziąć z niej przykład i odpowiedzieć pytaniem na pytanie:
- Moglibyśmy porozmawiać w spokojniejszym miejscu?
- Dlaczego? O co chodzi?
- O panią. Chcę pani coś powiedzieć. Czemu pani się tak denerwuje?…
- Ja się nie denerwuję! Jestem po prostu zajęta… mam na głowie prowadzenie hotelu, jakby pan zapomniał, ale dobrze, możemy porozmawiać u mnie w biurze.
Po chwili znajdują się w skromnie urządzonym pomieszczeniu. Oprócz podstawowego umeblowania, kilku plakatów filmowych na ścianach (łącznie z plakatem promocyjnym „Dirty cash”), nic tu nie ma. Nic ciekawego, co pozwoliłoby chłopakowi stwierdzić: tak, to biuro mojej matki. Ton jej głosu przypomina mu dzieciństwo, gdy uczyła go liczyć, gdy wołała go na obiad, pochłoniętego zabawą w konstruowanie budowli z klocków lego. Wcześniej nie miał tych wspomnień, teraz nagle pojawiają się wszystkie. Jane i Jiyong siadają na kanapie przy niewielkim, szklanym stoliku, na którym stoi wazon z czerwoną różą, a obok leży, okładką do góry, czasopismo o modzie.
- Co chce mi pan powiedzieć?
Jane nie spuszcza z niego czujnego wzroku, niecierpliwie wyczekuje odpowiedzi. To go onieśmiela.
- Nazywam się… Kwon Jiyong. A pani… powinna mnie rozpoznawać, bo pani jest moją matką.
- Ahahaha! Naprawdę, świetny żart! Co za zbieżność nazwisk!
Jiyong czuje, że ogarnia go panika, gdy Jane się śmieje.
- Nie, to nie żart.
- Przykro mi… - Jane nagle poważnieje – mam tylko córkę.
- Delilah…
- Tak, Delilah. Pan ją zna?
- Yhm…
- Nie da się jej nie znać.
- A Woonwoo Kwon? To nie pani mąż?
- Tak, ale...
- Nie jest pani Koreanką? Nie wyprowadziła się pani z Seulu do Los Angeles dwadzieścia lat temu? Nie zagrała pani w „Dirty cash”? Nie?! To po co ten pieprzony plakat tu wisi?!
- Tak! Ależ tak… to wszystko prawda, ale... nigdy nie miałam syna. Mam tylko córkę Delilah...
- To niemożliwe!
- Rozumiem pana emocje, ale proszę na mnie nie krzyczeć.
- Przepraszam… Detektyw zapewniał, że to pani… dał mi pani zdjęcia...
- Pan wynajął detektywa, żeby znaleźć matkę?
Jiyong potakująco kiwa głową, nie jest w stanie już nic więcej powiedzieć. Czuje się bezsilny i wygłupiony. Jane pocieszająco kładzie dłoń na jego ramieniu.
- Przykro mi… to musi być dla pana okropne… Ale nie mnie pan szuka. Nie ja jestem pana matką – powtarza.
Jiyong bierze kilka głębszych oddechów.
- Jestem do pani podobny…
- Przykro mi, przykro mi…
Jane przepraszająco rozkłada ręce. Jiyong wybiega z jej biura i trzaska za sobą drzwiami.
                Hayi siedzi na łóżku i niecierpliwie przełącza kanały w telewizji, kiedy Jiyong wpada do pokoju. Jest wściekły, wykrzykuje wulgaryzmy, chwyta leżące na stoliku mapy i rzuca nimi, to samo robi z kubkiem z kawą, który rozbija się o podłogę, a brązowy płyn zalewa ściany. Hayi zastanawia się, czy takie napady histerii miała na myśli Kim Yoona.
- Jiyong!
Nagle on patrzy Hayi prosto w oczy i mówi:
- Niezrównoważony, niestabilny emocjonalnie… dlaczego ode mnie nie odejdziesz?
- Przestań! Nie chcę więcej słyszeć czegoś tak głupiego!
Hayi boi się, że Jiyong zrobi sobie krzywdę. Jednocześnie sama czuje się bezpiecznie. Wie, że nie skrzywdziłby jej. Podchodzi do niego i mocno go przytula. A on natychmiast się uspokaja i sprawia wrażenie przerażonego dziecka.
- Lee Hayi, nie odchodź…
- No przecież nigdzie nie odchodzę! Opowiesz wreszcie, co się stało?
- Jane mi wmawia, że nie jest moją matką.
- I ty jej wierzysz?
- Nie… chyba jej nie wierzę. Ale co miałem zrobić? Pytałem ją… o wszystko, a ona zaprzeczała. Była taka przekonywująca… Miałem się z nią kłócić?
- No nie.
Siadają objęci na łóżku, odwróceni w stronę okna. Widok oceanu chyba nigdy im się nie znudzi.
- A jeśli ona rzeczywiście nie jest moją matką? – zastanawia się Jiyong – to kto nią jest? I przede wszystkim, jak ja się tego dowiem?
Hayi obejmuje go z czułością i cmoka w policzek.
- Mam pewien pomysł.


OD AUTORKI:

Delilah Black:

10/08/2015

apeiron (rozdział 7)

Take it easy


TAEIL


                Co ten Kyung odpierdziela?, pomyślałem, kiedy oblał piwem kolesia, po którym na pierwszy rzut oka widać, że lepiej z nim nie zadzierać i wybiegł za rękę z jakąś laską. Tamten w towarzystwie kumpli zaczął ich gonić i nawet chciałem pospieszyć Kyungowi z pomocą, ale właśnie wtedy zwróciłem uwagę na wyjątkowo rzadki układ na ekranie automatu. Wygrałem! Niewiele, ale zawsze coś. Wierzyłem, że to początek mojej dobrej passy. Postanowiłem zagrać jeszcze raz. I jeszcze jeden.  I jeszcze ostatni. Przegrałem wszystko, co wcześniej wygrałem, podwójnie. Oto moja dobra passa. Załamany usiadłem przy stoliku, podparłem się na łokciach i tak czekałem, sam nie wiem na co. Na szczęście chyba. Na nic nie miałem siły. Do pubu wrócili kolesie, którzy gonili Kyunga. Byli wyraźnie wkurzeni. Odetchnąłem z ulgą, a więc go nie dopadli. Za to dopadli mnie – przekonałem się jak to jest znaleźć się w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu. Chciałem wyjść, położyć się do łóżka i śnić niewinne sny. No może nie takie niewinne. Podniosłem tyłek z krzesła, gdy zaczepił mnie barman i powiedział, że  mój kumpel wybiegł i nie zapłacił za swoje piwo, w związku z tym ja mam uregulować rachunek. Tylko, że zostałem bez grosza. Wydarłem się, że chyba sobie kpi. I niestety zwróciłem na siebie uwagę tych, co gonili Kyunga. Ten „Groźny” z tatuażami i kolczykami, zbliżył się do nas i wsunął barmanowi w kieszeń banknot.
- Reszty nie trzeba – burknął.
Potem otoczył mnie ramieniem i pociągnął do wyjścia, a ja już wiedziałem, że mam przerąbane. Za pubem znalazłem się w silnym uścisku jego kumpli. On natomiast stał naprzeciwko i zadawał mi pytania:
- Jak się nazywa?
Udawałem, że nie wiem, o kogo mu chodzi.
- Kto?
I dostałem z pięści w ryj, aż zawyłem. Okulary mi spadły, a któryś z tych kolesi je rozdeptał. No świetnie.
- Gdzie mieszka? – wypytywał „Groźny”.
- Nie wiem, kurrrwa, nie wiem – skłamałem i znów oberwałem.
Krew popłynęła mi z rozciętej wargi, ale to tylko utwierdziło mnie w postanowieniu – niech się dzieje, co chce, nie wydam Kyunga!
- Pytam po raz ostatni! Gdzie znajdę tego frajera?!
- Nie wiem! Nie wiem… Nie wiem!
Darłem się, ile miałem sił (niewiele), ale nikt z pubu nie wyszedł, nie sprawdził, co się dzieje, nie pomógł mi. Tamtych dwóch trzymało mnie, a Sangwoo (dowiedziałem się, że tak mu na imię), bił mnie po gębie. Nie tylko rozcięta warga krwawiła, nos i brew też. Krew zalewała mi oczy, nic nie widziałem! Wreszcie pozwolili mi się osunąć na ziemię. Wyłem z bólu i nie spodziewałem się, że najgorsze dopiero się zaczyna. Kopali mnie, leżącego na brudnym betonie za pubem. Już dawno przestałem krzyczeć, bo każdy dźwięk, który wydobywał się z moich ust oznaczał jedynie dodatkowy ból. Więc tylko skamlałem jak ranne zwierzę. Pomyślałem, że to koniec. Napluli na mnie i odeszli.

***

              Wyluzuj, Taeil, wyluzuj, wszystko będzie dobrze. A jeśli nie?, tak sobie rozmyślałem. Pokonywałem kolejne schodki, wsparty o barierkę. Bolało mnie całe ciało. Nie wiem jak udało mi się dojść do domu. Zapamiętałem, że po drodze kilka razy musiałem się zatrzymać, bo jeśli tego nie zrobiłem, po prostu zaliczałem glebę. Ktoś nawet chciał wzywać dla mnie karetkę, ale go powstrzymałem. Nie, nie, żadnych karetek! Nienawidzę szpitali. Znalazłem się wreszcie przed drzwiami mieszkania i wziąłem parę głębszych oddechów (a każdy sprawiał mi okropny ból), znalazłem klucze i wszedłem do środka. Pomyślałem, że zadzwonię do Kyunga, aby mu powiedzieć, że dostałem zamiast niego niezły wpierdol, że zadzwonię do kogokolwiek i poproszę, by pomógł mi opatrzyć rany, ale niestety mój telefon był rozbity. Musiałem radzić sobie sam, jak zawsze. W czymś, czego nie nazwałbym apteczką, znalazłem jedynie dwa małe plastry ze Shrek’iem i witaminę C. Lepsze to, niż nic? No chyba nie. Postanowiłem zapukać do sąsiadki. Byłem tak zdesperowany, że nawet nie pomyślałem, że może się wystraszyć, kiedy zobaczy mnie w tym stanie. Oh Hayoung otworzyła drzwi ubrana w nocną koszulę, mokre włosy opadały jej na ramiona i wyglądała… o kurde, cholernie seksownie. Na mój widok (nędzy i rozpaczy), krzyknęła i zakryła usta z przerażenia.
- Cześć, masz... – zacząłem i musiałem oprzeć się o futrynę, bo nagle strasznie zakręciło mi się w głowie – bandaż, czy coś może?
Nie słyszałem, co odpowiedziała, wyrżnąłem przed nią na podłogę.

***

                Otworzyłem oczy i poczułem się jakoś dziwnie. Nic mnie nie bolało.
- Taeil! Taeil oppa! – usłyszałem delikatny, dziewczęcy głos.
Jeżeli tak wygląda Niebo, to chcę nie żyć!
Leżałem w korytarzu, w mieszkaniu Hayoung, z głową na jej kolanach, na czole miałem zimny okład. I co najdziwniejsze, nie wiedziałem dlaczego. Ona musiała widzieć moje zmieszanie, bo wyjaśniła:
- Zemdlałeś.
No tak! Dostałem wpierdol, straciłem okulary, telefon, przyszedłem do Hayoung po bandaż. I zemdlałem! W momencie, kiedy sobie to wszystko uświadomiłem, chciałem wstać, ale ból mnie sparaliżował i nie ruszyłem się.
- Osz fuck – zakląłem – jeszcze przed chwilą nie bolało….
- Zaraz będzie tu karetka – odpowiedziała Hayoung.
- Co?! – aż mi adrenalina podskoczyła, udało mi się podnieść, ale szybko znów opadłem na kolana sexy sąsiadki – żadnych karetek! Nienawidzę szpitali!
- A ja nienawidzę, jak ktoś mi mdleje w drzwiach. Obchodzi cię to? Czy w ogóle kogokolwiek choć trochę obchodzi, co czuję?!
Zaczęła krzyczeć, wpadła w jakąś niezrozumiałą histerię i bałem się, że się popłacze, a tego nie chciałem. Więc przestałem protestować z tą karetką.
- Pomóż mi, Oh Hayoung… - chwyciłem jej dłoń i położyłem sobie na czole (oh God, jak dobrze!) – jesteś lepsza, niż wszyscy lekarze, najlepsza.
- Boi się szpitali – kpiła ze mnie.
Jednak nie zabrała dłoni.
- Ty sobie wyobrażasz, że gdy miałem dziewięć lat złamałem sobie nogę i o tym nie wiedziałem? Cały czas bolała, więc rodzice zabrali mnie do szpitala. A głupi lekarze mi tę nogę na nowo złamali, rozumiesz ty to?!
- Jeśli krzywo się zrosła… Nie martw się, dziś na pewno niczego nie będą ci łamać
- Już chyba mam wszystko złamane.
- Co ci się w ogóle stało?
Nie wdawałem się w szczegóły. Powiedziałem, że oberwałem zamiast kogoś i że mnie wszystko boli. Wyglądała na zmartwioną. Powtarzała, że nie rozumie, co się ostatnio dzieje w Sabuk, że strach wyjść w nocy na ulicę. Mówiła do mnie do czasu przyjazdu karetki. To były dziwne minuty. Chociaż czułem się okropnie, chciałem, żeby się nie kończyły, żebym zawsze leżał z głową na kolanach Hayoung, a ona trzymała dłoń na moim czole. I chciałem jednocześnie, aby wreszcie ci znienawidzeni lekarze mi pomogli. Przyjechał jeden, podejrzanie młody, i dwóch sanitariuszy. Zabrali mnie na nosze i zanieśli do karetki. Hayoung zawołała na pożegnanie, że życzy mi powodzenia. Dzięki, na pewno się przyda! Myślałem tylko o niej i jej delikatnym, dziewczęcym głosie, przez całą drogę do szpitala i gdy robili mi badania, opatrywali rany i gdy zasypiałem, przytłoczony wszechobecną bielą, w szpitalnym łóżku, dwa piętra pod Jaehyo.

***

                - Pan nie może tego zrobić – poinformowała mnie pielęgniarka, siostra oddziałowa.
Nie dość, że mnie obudziła niemal od razu, kiedy zasnąłem, stała przy moim łóżku i dzwoniła tacą pełną leków, to jeszcze była stara i brzydka.
- A właśnie, że mogę! Znam swoje prawa! – odpowiedziałem.
Pielęgniarka westchnęła.
- Czy mam zawołać lekarza?
- A niech siostra woła nawet dziesięciu!
Ale przeszedł tylko jeden, ten młody, co po mnie przyjechał, badał i opatrywał. Stanął przy moim łóżku i zapytał, w czym problem. Milczałem. Jak dla mnie, to w niczym.
- Ten pan chce się wypisać ze szpitala! – wyjaśniła, oburzona tym faktem, jakbym popełnił jakąś zbrodnię, pielęgniarka.
- Kolego… - zaczął lekarz, ale przerwałem mu gwałtownie:
- Nie jestem pana kolegą! Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na „ty”.
- Proszę pana, z pana obrażeniami – i tu wymienił wszystkie – wypisanie się ze szpitala jest bardzo ryzykowne. Może dojść do różnych powikłań, omdleń, krwotoków wewnętrznych…
- No to znów się spotkamy. Może wtedy przejdziemy na „ty”? A jak nie na tym, to na tamtym świecie. Wierzy pan w życie po śmierci? Ja wierzę. Co myśli na ten temat lekarz, który na co dzień widzi umierających ludzi, panie Byun? – przeczytałem na plakietce jego nazwisko, którego jakoś nie mogłem zapamiętać.
- No, nie tak często – odpowiedział – na szczęście jeszcze nie miałem przypadków śmiertelnych.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Więc może będę pierwszy. A skoro wypiszę się na własne żądanie, nie będzie się pan czuć winny.
Popatrzył na mnie jak na wariata, co tak nisko ceni sobie życie, że nie obchodzi go, czy ma przed sobą następny dzień. I się nie mylił. Jestem właśnie taki. Nie mam nikogo, kto płakałby po mojej śmierci. Pewnie rodzicom i chłopakom zrobiłoby się trochę żal, ale szybko zapomnieliby, że żył wśród nich wariat Taeil. Lekarz polecił pielęgniarce przygotować wypis, na którym złożyłem autograf i byłem wolny! Z telefonu na korytarzu zadzwoniłem do Zico. Odebrał P.O:
- Zico naprawia mi wóz.
- A co się stało?
- Jeszcze niewiadomo. Zgasł nam na środku ulicy i dupa. Najgorzej, że mamy ze sobą Hanę.
- A po co?
- Ze wszystkich możliwych opcji, wybraliśmy, że najlepiej będzie odwieźć ją do szpitala, powiedzieć, że przyjechaliśmy odwiedzić Jaehyo, usłyszeliśmy jej płacz w krzakach i przynieśliśmy.
- Czy to nie zbyt ryzykowne?
- Nieee, psy nie wpadną na to, że porywacze osobiście oddają dzieciaka.
- No dobra.
- A ty gdzie jesteś?
- Właśnie tam, gdzie się wybieracie.
P.O nie zapytał, co tu robię, pewnie pomyślał, że odwiedzam Jaehyo.
- Jak naprawimy wóz, to przyjedziemy.
- Ok. Czekam.
P.O się rozłączył. Skoro miałem trochę czasu, to faktycznie poszedłem odwiedzić Jaehyo. Stałem za szybą przed salą i patrzyłem sobie na biedaka. Ciekawe czy w śpiączce coś się słyszy, czuje… Po trzech godzinach zjawił się P.O.
- A ty co?! – zawołał, gdy mnie tylko zobaczył.
- Ćwiczę rolę do „Mumia powraca”.
- A tak serio?
- Zostałem napadnięty. Z moim szczęściem… chyba nie powinno cię to dziwić.
Opowiedziałem mu wszystko. Na koniec kilka łez popłynęło po moich policzkach i miałem nadzieję, że P.O tego nie zauważy, ale niestety. Na szczęście nic nie powiedział, tylko poklepał mnie po plecach i kazał na przyszłość uważać. Świetna rada, naprawdę!
- Głupi Kyung – odezwał się wreszcie – a ja mu jeszcze pomogłem podglądać tę dziewczynę!
- Co?!
- No pożyczył ode mnie kamerkę, skurczybyk.
- Popierdoliło go.
- Tak mu właśnie powiedziałem.
- I dobrze.
- Idiota.
- Kretyn.
- Debil.
- Taeil-ah, jak ty się w ogóle czujesz?
- Lekki wstrząs mózgu, dwa złamane żebra, stłuczony nos, ale czuję się nawet nieźle.
- O kur… ty nie powinieneś leżeć na intensywnej terapii?!
- No wiesz… nie lubię szpitali…
- Wypisałeś się na własne żądanie.
- Wypisałem. I wracam do domu.
- Ok… Skoro nie czujesz się tak źle… Jest taka sprawa… Ja i Zico możemy wydawać się policji podejrzani. Co prawda byliśmy w kominiarkach, ale na przykład nasze sylwetki…
- Dobra.
Parę minut później z dodatkowym ciężarem na rękach, zapukałem do dyżurki lekarza. Siedział przy biurku, tyłem do mnie.
- Panie Byun…
Rozpoznał głos, bo bez odwracania się, zapytał:
- O, jeszcze pan tu jest. Zmądrzał pan?
- Nie, znalazłem dziecko.

***


                Spotkaliśmy się w szóstkę w mieszkaniu Zico i oglądaliśmy telewizję. Mówili o włamaniu do willi, kradzieży auta z małą Haną i odnalezieniu dziewczynki przy szpitalu. Nawet mnie pokazali i puścili moją wypowiedź: „Leżała w krzakach i płakała. Wziąłem ją na ręce i przyniosłem do szpitala”. Zastanawiali się, dlaczego nigdzie nie znaleźli odcisków palców należących do zorganizowanej grupy przestępczej (tak nas nazwali!). Nie wpadli na to, że właściwie nigdy nie ściągamy lateksowych rękawiczek w kolorze skóry.
- Mimo wszystko, musimy być ostrożni – mówił Zico – dziś szukamy w naszych domach kamerek, podsłuchów i innych gówien, sprawdzamy laptopy, telefony. Tak na wszelki wypadek. Na pewien czas nie będzie też żadnych akcji. Nie chcemy więcej ofiar – Zico poparzył na mnie znacząco.
- Nie jestem ofiarą tych, co postrzelili Jaehyo i nasłali na nas psy, jestem ofiarą Kyunga – przypomniałem.
- Sorry, naprawdę nie wiedziałem, że to się tak skończy… - przepraszał mnie Kyung.
Milczący dotąd U-Kwon, nagle zapytał:
- Czy to znaczy, że…
- Nie – Zico zaprzeczył gwałtownie  – to znaczy, że jesteśmy ostrożni, ale się nie wycofujemy.