30/09/2015

blue lagoon (rozdział 39)

                - Ja pierdzielę, obie macie okres, czy co? Nawet bez tych horrorów, które planowaliśmy oglądać, czuję nastrój grozy – stwierdza Seunghyun z westchnieniem pełnym zrezygnowania i siada na kanapie między Hyeyoon, a Jyuni – dowiem się wreszcie co się stało, że moja sis nagle zrezygnowała ze spinningu, a teraz obie wyglądacie jakbyście zamierzały się wzajemnie zamordować?
Dziewczyny wpatrują się w butelkę soju, stojącą na stoliku obok. Po chwili Jyuni odpowiada:
- Hyeyoon ma romans z instruktorem.
- What?! Noona…
- To nieprawda! Nie mam z nikim romansu!
- Nie? A czemu udawałaś, że skręciłaś kostkę, odesłałaś mnie do domu i poprosiłaś Sangbae żeby cię odwiózł?
- Bo miałam na to ochotę. Skoro to nazywasz „romans”, ciekawe jak nazwiesz te wszystkie zboczone teksty, co rzucasz instruktorowi?
- Nie mówimy teraz o mnie, tylko o tobie!
- Koniec! – przerywa im Seunghyun – noona, co ty wyprawiasz? Przecież masz Hyuntae! On cię kocha… Umawianie się z innymi facetami jest po prostu nieuczciwe…
- Ty mi mówisz o uczciwości? A kto kazał mi iść na spinning, żeby szpiegować Jyuni?
- Słucham?! Że co?!
Oburzona Jyuni aż wstaje z kanapy.
- Sami to sobie wyjaśnijcie. Mi się odechciało z wami gadać.
Hyeyoon wychodzi, zabierając ze sobą butelkę soju. Seunghyun ciężko wzdycha. Jyuni siada na nim okrakiem i chwyta go za koszulkę. Jest wściekła i tego nie ukrywa.
- No słucham, Choi Seunghyun, wyjaśnij mi o co chodzi z tym szpiegowaniem.
Jednak on milczy.
- Nawet nie masz odwagi się przyznać? Ale z ciebie dzieciak.
- A po co? Już i tak wszystko wiesz.
- Nie wierzę! Naprawdę prosiłeś Hyeyoon, żeby chodziła na spinning i mnie szpiegowała! To nienormalne!
- Przepraszam.. ale dawałaś mi powody do zazdrości.
- Co? Głupku, nigdy bym cię nie zdradziła! Jak ty w ogóle możesz mnie o to podejrzewać?!
- Przepraszam… naprawdę przepraszam.
Hyeyoon od początku ostrzegała go, że to zły pomysł. Ale miał nadzieję, że ten drobny podstęp nigdy się nie wyda. A teraz czuje się jak ostatni dureń. Chce przytulić Jyuni, ale ona schodzi z niego i znika w pokoju. Seunghyun postanawia dać jej czas, by się uspokoiła. Może wszystko przemyśli i mu wybaczy. Jednak Jyuni opuszcza pokój ze spakowaną walizką.
- Idę do mamy! – krzyczy przez łzy i zaraz trzaskają drzwi.
Seunghyun siedzi bez ruchu, jakby go wbiło w kanapę. Czy właśnie stracił ukochaną kobietę z tak idiotycznego powodu? Nie chce tego zaakceptować. Oczywiście, wiedział, że by go nie zdradziła, ale denerwował się, że rzucała sprośne teksty do innych mężczyzn, dlatego czuł się lepiej, gdy Hyeyoon relacjonowała mu, co się dzieje na zajęciach spinningu. Teraz rozumie, że popełnił błąd. Co bardziej zabolało Jyuni, podejrzenie o zdradę, czy fakt, że spiskował potajemnie? Zaczął za nią tęsknić, gdy tylko wyszła. Najchętniej by do niej zadzwonił i do skutku przepraszał, ale wie, że to nic nie da. Musi poczekać, aż emocje opadną. Nie chce znów się kłócić, a pewnie tak by się to teraz potoczyło. Zamiast zadzwonić do Jyuni, postanawia wygadać się Jiyongowi. Łączy się z nim na skype’ie i opowiada o wszystkim.
- Kuźwa, to szpiegowanie to serio było przegięcie. Ale nie wierzę, że Jyuni po prostu od ciebie odeszła… Ona za tobą szaleje. I dlatego to wszystko tak ją zabolało. Poczekaj, niech się uspokoi, jedź do jej matki, czy gdzie tam polazła, z bukietem kwiatów, padnij na kolana i błagaj o wybaczenie.
- Bez przesady, hyung…
- Zrobi jej się ciebie żal.
- No dobra… Dzięki za radę.
- Milion won się należy.
- W dupę sobie włóż milion won.
- Powodzenia, Seung.
- Dzięki. Nara.
Może to i przesada, ale skutkuje.

***

                Hyeyoon zastanawia się, dlaczego stała się taka żałosna. Obraziła się na Jyuni, choć przyjaciółka miała rację, robiąc jej wyrzuty. Złośliwie wpakowała brata w kłopoty. W dodatku zabrała mu alkohol, a Seunghyun pewnie chętnie by się w tym momencie napił. Ona też chętnie się napije. Otwiera butelkę soju, siedząc na ławce na osiedlu i pociąga kilka łyków, jak jakiś menel. To kolejny argument, że stała się żałosna. Nagle dzwoni jej telefon, obcy numer.
- Tak, słucham?
- Im Hyeyoon, chciałaś, żebym do ciebie zadzwonił, prawda? – pyta Kim Sangbae.
Aż ją ciarki przechodzą. Po udawaniu kontuzji postanowiła, że zapomni o instruktorze. Jak mu powiedziała, przestała chodzić na spinning. I codziennie utwierdzała się w przekonaniu, że nigdy tam nie wróci, wymaże z pamięci Sangbae, który niebezpiecznie ją fascynował. A teraz on dzwoni. I czeka na odpowiedź! Hyeyoon milczy.
- Im Hyeyoon, przeszkadzam ci?
- Nie…
- Wpisałaś mi swój numer do kontaktów.
No tak! Przypomina sobie coś, o czym tylko pozornie zapomniała. Podświadomie cały czas czekała na telefon od Sangbae. I on zadzwonił! Hyeyoon wybucha śmiechem, lecz równie nagle się opanowuje.
- Przepraszam. Jestem pijana.
- Chyba masz dobry nastrój.
- Nie, wręcz przeciwnie, bardzo zły. Dlatego piję w samotności.
- Chcesz iść na imprezę?
- Gdzie?
- „Magic night”, wiem, nazwa brzmi dwuznacznie, ale to zwykły klub. Jestem tam, też piję w samotności. Znalazłem w kontaktach twój numer i wyszedłem zadzwonić.
- Znam ten klub… W weekendy zawsze przyłażą tłumy… Jak my się znajdziemy?
- Ty mnie znajdź. Będę czekać, na środku parkietu.
Sangbae się rozłącza. Hyeyoon pociąga jeszcze kilka łyków, zostawia butelkę na ławce i biegnie złapać taksówkę. Dopiero, gdy siada na tylnym siedzeniu i opiera głowę o szybę, uświadamia sobie, że upiła się trochę bardziej, niż przypuszczała. Ale to przyjemne uczucie. Nic jej nie obchodzi. I chwiejny krok też jest zabawny, stwierdza Hyeyoon, gdy wysiada z taksówki i wchodzi do klubu. Oszałamia ją jasność dyskotekowych świateł i nieco przeraża tłum ludzi. Jak znajdzie tu Sangbae? „Będę czekać, na środku parkietu”. Z  głośników słychać piosenkę 2NE1 – „Crush”, a Hyeyoon przepycha się przez tłumy i czuje, że powoli opada z sił, lecz nawet gdyby później miała paść omdlała… dotrze do niego. Jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę… Wpada na jakąś dziewczynę i niechcący rozlewa jej piwo. Tamta coś krzyczy. Hyeyoon to ignoruje, brnie naprzód, bez wahania odpycha wszystkich, którzy stają na drodze. Znów na kogoś wpada, o nie, facet pomyślał, że to podryw. Hyeyoon zostawia typka w tyle. Zatacza się, ale wie, że wśród tylu ludzi na pewno się nie przewróci, nie ma nawet skrawka wolnej przestrzeni. Więc przepycha się, przepycha. I nagle go widzi. Sangbae stoi pośrodku parkietu. Nie tańczy, po prostu czeka. Uśmiecha się swoim najsłodszym uśmiechem. I Hyeyoon zalewa fala gorąca. Nikt nie zwraca na nich uwagi, nikogo nie interesuje, co się między nimi dzieje. I nikogo to nie dziwi, takie rzeczy zawsze się zdarzają w klubach. Hyeyoon podchodzi do Sangbae i wpija się w jego usta. Ten pocałunek trwa całą wieczność – dopóki nie kończy się piosenka.

***

                Gdzie ja jestem?, zastanawia się Hyeyoon.
Leży w obcym łóżku, nawet wygodnym, ale zawsze obcym. Otaczają ją nieco przybrudzone ściany, puste, gołe. Dookoła rozlega się dziwny dźwięk. Hyeyoon odkrywa, że to chomik kręci się w swojej karuzelce.
Chomik! A więc jestem u Sangbae. Tylko jak ja się tu znalazłam?
Po chwili przypomina sobie wszystko. Poszła na noc do brata, pokłóciła się z nim, z Jyuni również, wyszła i upiła się. Cholera, czyżby opróżniła całą butelkę soju?! Zadzwonił Sangbae i zaproponował imprezę. Zgodziła się. Pojechała do klubu „Magic night”, na pewno tam, bo zapamiętała komentarz „nazwa brzmi dwuznacznie”. Szukała Sangbae, szukała, szukała, znalazła i… Boże! Przerażona zrywa się z posłania. To niezbyt dobry pomysł. Przez ból głowy i mdłości, Hyeyoon przewraca się na podłogę. W tym momencie w drzwiach zjawia się Sangbae.
- Cześć – wita się z uśmiechem.
Hyeyoon myśli o tym, czemu on musi wiecznie uśmiechać się tak seksownie.
- Cześć, ja…
- Leżysz na mojej podłodze.
- Taaa. Trochę mi niedobrze.
- Kawa?
- Yhm.
Sangbae pomaga dziewczynie wstać i dojść do kuchni. Nalewa z dzbanka kawy do dwóch kubków. On bierze ten z Kubusiem Puchatkiem, jej podaje z Piękną i Bestią.
- Naprawdę mi głupio… Nie zawsze po imprezie wskakuję do łóżka obcym facetom, właściwie nigdy tego nie robię.
- Ups. Jeszcze wieczorem nie byłem obcym facetem.
- Nie o to chodzi… chodzi o to, że… nie jesteś MOIM facetem.
- Na imprezie… pocałowałaś mnie, ale poza tym do niczego nie doszło.
- Nie?
- Wiesz… właściwie nigdy nie zabawiam się z pijanymi dziewczynami.
- To… co się działo po pocałunku?
- Zasnęłaś mi w ramionach. Gadałem do ciebie, ale kompletnie odpłynęłaś. Domyśliłem się, że twój mąż nie byłby zachwycony, gdybym odwiózł cię pijaną do domu. No to zabrałem cię do siebie i położyłem do wyrka. Ja spałem na podłodze w kuchni. Było trochę niewygodnie, ale przynajmniej obudziłem się wcześnie i przygotowałem kawę.
Sangbae mówi, a Hyeyoon czuje, że całe złe samopoczucie ustępuje czemuś innemu… pożądaniu. Skoro stała się taka żałosna, co za różnica, czy popełni jeszcze jeden błąd? W jej oczach pojawiają się łzy. Sangbae podchodzi do dziewczyny. Nie chce więcej niczego udawać, postanawia być szczery. Obejmuje dłońmi jej policzki.
- Im Hyeyoon… Zakochałem się w tobie, Im Hyeyoon. Co teraz?
- Zróbmy na trzeźwo to, czego nie zrobiliśmy pijani…
Sangbae bierze Hyeyoon na ręce, niesie do swojej sypialni… Pogrążają się w rozkoszy, która daje spełnienie, lecz i niepokój.

***

                - Park Minyeong!
Ona natychmiast przestaje śpiewać graną w klubie piosenkę. Z uśmiechem odwraca się do Leo.
- Tak, oppa? Nie mogłeś mnie słuchać, prawda? Śpiewam okropnie w porównaniu do ciebie.
Leo sprawia wrażenie niechętnego do rozmowy.
- Przynieś mi faktury z zaplecza, ok? Jinah zastąpi cię przy barze.
- Spoczko!
Och ten Leo, wciąż taki rozdrażniony po rozstaniu z Harą. Ale dziś to chyba trochę przesadza z udawaniem zimnego drania.
Minyeong biegnie na zaplecze. Zatrzymuje się przy regale, gdzie szef trzyma wszystkie dokumenty. Sięga potrzebne faktury, gdy nagle rozlega się głos:
- Nie, sam to wezmę…
Za późno. Wystraszona Minyeong upuszcza dokumenty na podłogę… razem ze zdjęciem wyciętym z gazety, przedstawiającym… Goo Harę w objęciach aktora Lee Minho i komentarzem „gorący romans w świecie gwiazd?”
- O Boże Święty! – wyrywa się z ust Minyeong.
Wreszcie rozumie rozdrażnienie Leo. Chce mu coś powiedzieć, pocieszyć go, ale nie znajduje odpowiednich słów. A on podnosi zdjęcie, zgniata w dłoni i opada na najbliższe krzesło.
- Kurwa. No. Powiedziała, że mnie nie kocha. Że kocha tylko… jej ex… że nie pokocha nikogo więcej. I co? Poleciała na tego przydupasa. Kurwa!
I z ust Minyeong zaczynają płynąć słowa. Odpowiednie? Na pewno szczere.
- To nie twoja wina, Jung Taekwoon oppa. Tak się czasami zdarza, po prostu. Może nie jesteście sobie przeznaczeni, może próbowaliście na siłę, bo akurat potrzebowaliście kogoś?
- Ta, potrzebowałem kogoś – Hary. Problem w tym, że ja ją kochałem, ona mnie nie.
Minyeong podchodzi nieśmiało i kładzie dłoń na ramieniu Leo. To, że on jej nie strąca, dodaje dziewczynie pewności.
- Skąd wiesz, że kocha tego… przydupasa? Może niedługo też go rzuci.
- Dzięki za pocieszenie – odpowiada Leo, ironicznie.
- Przepraszam… Chciałabym powiedzieć coś z sensem, ale nie wiem, co.
- Nic. Nic nie mów.
Leo ciągnie Minyeong na swoje kolana, a ona aż uchyla usta z zaskoczenia. On to wykorzystuje i całuje dziewczynę. Błądzi zachłannymi dłońmi po jej szyi i dekolcie. To go podnieca. Oboje pragną wzajemnej bliskości. Zatapiają się w namiętnym pocałunku. Minyeong przeczesuje włosy Leo, przywiera do niego cała. Nie może uwierzyć, że coś, co tyle razy działo się w jej wyobraźni, teraz dzieje się w rzeczywistości. I marzy tylko o tym, by trwało wiecznie. Niespodziewanie na zapleczu zjawia się Jinah.
- Szefie!... – zauważa Leo i Minyeong całujących i obściskujących się, natychmiast się wycofuje – ups! Nie będę przeszkadzać, hi hi hi.
Leo też nie chce, by ktoś im przeszkadzał. Dlatego zaciąga Minyeong do toalety i zamyka drzwi na klucz. Nie pyta dziewczyny o nic, ponieważ czuje, że oboje mają te same pragnienia.

***

                - Teraz możesz się chwalić, że przeleciał cię Leo z VIXX.
Tym Leo sprawia Minyeong większy ból, niż, gdy wbił się zbyt szybko w jej wnętrze. I zostawia samą w toalecie. Przez chwilę starał się być czuły i dobry, a kiedy tylko osiągnął cel, znów przybrał maskę obojętności. Minyeong osuwa się na podłogę, obejmuje ramionami drżące kolana i wreszcie pozwala sobie na łzy. Zakochała się w Leo, a teraz czuje się przez niego jak najzwyklejsza dziwka. Ale nie żałuje. Nie żałuje! A powinna. To wzbudza w Minyeong prawdziwą wściekłość. Fakt, że on jej nie szanuje, nie może spowodować, by sama straciła do siebie resztki szacunku. Jung Taekwoon oppa nie ma prawa traktować jej w taki sposób!
                Leo popija alkohol przy barze, gdy obok zjawia się Minyeong. Gdyby się tego spodziewał, dawno by wyszedł. Wstydzi się spojrzeć jej w oczy, ale czuje, że powinien. Minyeong ma rozczochrane włosy i rozmazany makijaż. Płakała. Czemu nie doprowadziła się do porządku, zanim wyszła z toalety? Leo chce coś powiedzieć. Coś, co załagodziłoby tę sytuację, ale obawia się, że nie ma właściwych słów. Czy Minyeong tak się czuła, kiedy wcześniej opowiedział jej o Harze? Leo szybko przekonuje się, że nie będzie mu przeznaczone powiedzieć nic.
- Ty idioto! – krzyczy Minyeong i z całą siłą uderza go w twarz – zwalniam się!
Opuszcza klub i idzie ciemną ulicą z dumnym uśmiechem przez łzy.

28/09/2015

apeiron (rozdział 13)

It’s a little bit funny this feeling inside me


ZICO

                Oderwaliśmy od siebie nasze spocone ciała. Angie z jękiem opadła na poduszki. Przez chwilę, dosłownie pieprzony ułamek sekundy, patrzyłem jej w oczy. Były wściekłe i gdyby miały taką moc, zabiłyby mnie, ciskając pioruny. Zaraz potem Angie odwróciła wzrok. Dziwka. Nienawidziłem jej za to, że ode mnie uciekała. Nie miała powodów. Nie ograniczałem się tylko do cielesnych doznań, czasami zaczynałem gadkę o wszystkim i o niczym, albo żartowałem sobie z nas. Angie i Zico. A i Z. Zachowywaliśmy do siebie spory dystans i to mi odpowiadało. Nie oczekiwałem zwierzeń, też się jej nie zwierzałem. Ale nie uciekałem przed Angie, nigdy.
Po godzinie może zbyt intensywnego bzykania, jej ciało pozostało rozgrzane, a oczy zimne. I to naprawdę dobijało. Powinna chociaż udawać, że mnie uwielbia, ubóstwia. Dać mi to, czego potrzebowałem, a teraz potrzebowałem patrzeć w te cholernie zimne oczy. Byłem jej klientem i za coś jej płaciłem, nie? Ciasno oplotłem nogi Angie swoimi i wsparłem się łapami o poduszki. Zawisłem nad nią i odwróciła twarz w bok.
- Patrz na mnie – powiedziałem stanowczo.
- Płacisz za ciało, nie za duszę – odpowiedziała w buntowniczy sposób.
I na mnie nie popatrzyła. To był waśnie mój problem, pragnąłem jej w całości, jej ciała i duszy. Szalałem za Angie. Opętała mnie, odczuwałem to coraz intensywniej. Oderwałem rękę od poduszki, złapałem nadgarstki mojej dziwki i przytrzymałem za jej głową. Prawie dotykaliśmy się ustami, kiedy cała zesztywniała.
- Co chcesz zrobić?! – zawołała.
Bała się czegoś.
- Czy kiedyś cię skrzywdziłem? – zapytałem, poważny i lekko zirytowany.
W przeciwieństwie do niektórych klientów, zawsze dobrze traktowałem Angie. Ale ona nie odpowiedziała… No normalnie cios w serce.
- Chcę ci dać buziaka na pożegnanie – wyjaśniłem.
- Wymęczyłeś mnie, nawet nie mam siły się całować.
- Gdybyś była milsza, zapytałbym, co cię gnębi, ale skoro tak, to spadam.
Wstałem i się ubrałem. Angie leżała naga na pościeli i chyba nic jej nie obchodziło. Dziwka ignorantka. Jednak gdy wychodziłem, uśmiechnęła się.
- Nienawidzę cię, Zico – zachichotała.
Chociaż wiedziałem, że to tylko przekomarzanki, które akurat lubiła, w ogóle nie było mi do śmiechu.
- Ja ciebie też – odpowiedziałem i wyszedłem.
Angie i Zico… A i Z, nawet nasze „imiona” zaczynały się na najbardziej oddalone od siebie litery w alfabecie.
„Czy kiedyś cię skrzywdziłem?”
Jej milczenie zaprzątało mi myśli, kiedy wracałem do Sabuk.

***

                Po tygodniu stan pamięci Jaehyo nie poprawił się. Lekarze byli bezradni. „Proszę mieć nadzieję.” Nadzieję! Przestałem z nimi gadać. To bez sensu. Dziś też wszedłem do szpitala i skierowałem się od razu do sali Jaehyo. Siedziała przy nim Chorong i naklejała na papier jakieś koraliki, kokardy i inne gówno.
- Jadłaś coś od rana? – zapytałem.
Zaprzeczyła kiwnięciem głowy. A już był wieczór.
- To idź coś zjeść – poleciłem.
Nie odezwała się, wstała, wyszła. Była na mnie obrażona od czasu, kiedy nie chciałem jej powiedzieć, kogo podejrzewam o postrzelenie Jaehyo. Nie kumała, że tylko staram się chronić ich wszystkich? Nie ona dostawała listy z pogróżkami, nie ona musiała coraz częściej wpadać do burdelu, żeby rozładować napięcie. Nie wiedziała co to za uczucie, być odpowiedzialnym za życie tylu bliskich osób. Usiadłem na krześle przy Jaehyo. Spojrzałem na skrzynkę z ozdobami, które zostawiła Chorong i spytałem:
- Co to?
- Zaproszenia. Chorong zaczęła robić na zamówienie zaproszenia na różne okazje. Ładne, nie?
- Taaa, ładne – nawet na nie nie patrzyłem – co tam?
- Jesteś moim przyjacielem, prawda? Możesz mi pomóc?
- Pewka.
- Chcę wiedzieć, kto mi to zrobił. Przez kogo nic nie pamiętam… Przez kogo… taki jestem.
- Ej, tylko bez użalania się. Trzeba mieć nadzieję, no  nie?
Trzeba mieć, kurwa, nadzieję.
- Jestem dla was wszystkich problemem… Chcę się zemścić na tym, kto mi to zrobił.
- Pomogę ci. Zemsta będzie słodka – obiecałem – i nie jesteś dla nikogo problemem. Nie chcę tego więcej słyszeć, bo chyba ci przywalę i dostanę zakaz wstępu do szpitala za znęcanie się nad pacjentem.
- Przywal mi w łeb, może coś sobie przypomnę.
Zaśmialiśmy się, mimo że to wcale nie było śmieszne.
- Jesteś z Apeiron, Jaehyo.
Opowiedziałem mu jak chciał dołączyć do gangu, a ja nie wierzyłem, że może się na coś przydać i wystawiałem go na okrutne próby. Nie wydawał się tym zbyt zainteresowany. Tylko co pewien czas pytał „serio?”, aż wreszcie mi przerwał:
- Wiesz, że za tydzień wracam do domu?
- Super.
Pożegnałem się z nim. Wyszedłem bardziej zdołowany, niż tu wszedłem. I mogła mnie pocieszyć jedynie Angie.

***

                Burdel znajdował się na obrzeżach Seulu. Taki sobie budyneczek, który lata świetności miał dawno za sobą. Kiedyś to był hotel, pięciogwiazdkowy, zatrzymywali się w nim sami ważni goście, biznesmeni, gangsterzy, vipy. Do czasu, aż właściciel zawisł na krawacie we własnym apartamencie. I nigdy się nie wyjaśniło, czy ktoś mu w tym pomagał. A co jeszcze ciekawsze, owdowiała żona sprzedała hotel gangsterowi. Może typ wcześniej wszystko sobie ukartował. Doprowadził to miejsce do ruiny, zanim otworzył burdel. W całym Seulu zawrzały plotki, nazwano ten budynek „przeklętym”. Pomalowany był na wyblakły róż, tynk odpadał ze ścian, a okna wyglądały, jakby miały się rozlecieć przy pierwszych podmuchach wiatru. Dookoła totalne zadupie. Stary, zardzewiały most łączący brzegi rzeki Han chyba w najszerszym punkcie też sprawiał wrażenie niezbyt stabilnego. Za nim droga prowadziła prosto w las, który ze względu na historię budynku nazwano dla odmiany nie „przeklętym”, tylko „nawiedzonym”. Wrrr w nocy, czyli wtedy, kiedy panował tu największy ruch, było tu… dość upiornie. Przelazłem przez podziemne przejście, pozostałość po stacji. W latach świetności hotelu dojeżdżało tu metro z lotniska i dworca kolejowego. Teraz to miejsce śmierdziało szczynami i służyło za noclegownię dla meneli oraz nastolatków, co uciekli z domów. Oni wszyscy nie powstrzymywali się przed zostawianiem tu pustych butelek, kartonów, brudnych łachów, czy napisów na ścianach. „miłość nie jest kochana”, „żyć szybko, umierać młodo”, „śmierć konfidentom. Zdechniesz skurwysynie”. Takie miłe rzeczy czytałem za każdym razem, gdy tędy przełaziłem. Na jednej ze ścian narysowany był wagon i podpisany „pociąg widmo”. Gdyby nakręcono tu horror, byłby nawet straszny. Opuściłem ten piekielny przedsionek. Po chwili dzwoniłem do drzwi burdelu i zastanawiałem się, jak Angie może żyć w tym prawdziwym piekle. Wpuszczono mnie. Burdelmama się uśmiechała, no serio, rozchichana od ucha do ucha. Sprzedałem jej kilka kłamstw, że wygląda kwitnąco i takie tam bzdety, jakie babki  wkraczające w okres menopauzy i powolnego starzenia się uwielbiają słuchać. Ucieszyła się i zadzwoniła powiadomić Angie, że przyszedł Zico. Rzuciłem się pędem na trzecie piętro drewnianymi schodami, a z portretów na ścianach gapili się na mnie kochankowie w dziwnych, seksualnych pozach. Bez pukania wszedłem do apartamentu mojej ulubionej dziwki. Czekała, zwarta i gotowa. Stała naga przy łóżku, odwrócona tyłem do mnie. Czy to jakaś aluzja? Zbliżyłem się. Położyłem dłonie na biodrach Angie, zatopiłem usta w jej włosach. Oddychała szybko. Była podniecona, tak samo, jak ja.
- Na łóżko, na czworaka, Angie – poleciłem jej i mnie posłuchała.
W pośpiechu zrzuciłem spodnie. Moje dłonie znalazły się znów na biodrach Angie, trzymały mocno, gdy wbiłem się w jej wnętrze. Jęknęła. Jeszcze raz. I jeszcze, za każdym moim pchnięciem. Aż doszedłem i wydarłem się przy tym:
- Angie!
Rzuciłem się na łóżko i przytuliłem dziewczynę. Jej włosy opadły na poduszkę i odsłoniły szyję, gdzie… o fuck, były paskudne siniaki. Pomyślałem, że się ich wstydziła i dlatego stała tyłem do mnie. Wyrwała się z moich objęć i zwinęła się w kłębek. Nie pozwoliłem jej zostać w tej pozycji.
- Kto ci to zrobił? – zapytałem, naprawdę poważnie.
Ułożyłem Angie na plecach i przytrzymałem, by przyjrzeć się dokładnie jej szyi, choć mi na to nie pozwalała, szarpała się i krzyczała:
- Puść!
- Chcę ci tylko pomóc, Ang.
- Ale nie pomagasz.
- Kto ci to zrobił? Dam mu nauczkę.
- Nie. Ktoś… wpływowy i bogaty. Wszystkich obchodzi to, ze ma kupę kasy, a nie jakaś podduszana dziwka.
- Ale nie mnie!
- Zico!
- Kto ci to zrobił, powiedz!
- Nie krzycz na mnie.
- Powiedz…
- Nie. Nigdy. Nie chcę mieć przez ciebie jeszcze większych problemów… Boję się.
Angie się rozbeczała i wtuliła się we mnie. Pocałowałem każdy siniak na jej szyi. Już o nic nie pytałem. Nie chciałem się kłócić i wymuszać informacji. I nie chciałem też, żeby ktoś bezkarnie robił jej krzywdę. Uspokoiła się.
- Po co tu przyłazisz? – spytała – jesteś młody i przystojny, czasami nawet miły. Każda normalna dziewczyna by na ciebie poleciała.
- I co z tego. Wolę Angie, co sprzedaje się pieprzonym gnojkom.
- Przez pewien czas to ci wystarcza. Potem się ustatkujesz, założysz rodzinę i o mnie zapomnisz. Będę tylko kłopotliwym i wstydliwym wspomnieniem – westchnęła.
- Nie. Gówno o mnie wiesz. Nigdy nie założę rodziny. Nie chcę być za nikogo więcej odpowiedzialny. To, co sprawia, że mogę pomóc tobie, na innych sprowadziłoby niebezpieczeństwo.
- Nie rozumiem. Jesteś niebezpiecznym kolesiem?
- Nie wiem kto jest bardziej niebezpieczny: ja, czy te gnojki, których muszę pokonać.
- Po co?
- Ymm… chodzi o… sprawiedliwość.
- A potem?
- Pytasz jakie mam plany na przyszłość?
- Tak.
- Zdobędę hajs, kupię ci dom i będę twoim ulubionym…
- Klientem?
- Gościem.
- Yhm.
- Zadbam o ciebie, nie będziesz musiała robić tego nigdy więcej.
- Czego?
- Sprzedawać się.
- Może to lubię.
- Wiem, że nie.
- Bo?
- Boisz się. Nie chcę, żebyś czegokolwiek się bała.
Zadzwonił telefon. Angie wyswobodziła się z moich objęć i odebrała.
- Czas się skończył – poinformowała mnie.
Wciągnąłem spodnie i podałem Angie kilka banknotów, zdziwiony, że nie upomniała się o zapłatę przed seksem.
- Burdelmama nie byłaby zachwycona, gdybyś to przeoczyła – zwróciłem jej uwagę.
Wyglądała jakby się zawstydziła (zawstydzona dziwka, serio?) i dodała na pożegnanie:
- Nienawidzę cię, Zico.
- Ja ciebie też.

***

                 Zostałem w burdelu, kręciłem się po korytarzach, aż coś wymyśliłem. Podszedłem do Jinsuk, burdelmamy i zapytałem wprost:
- Kto to zrobił Angie?
Podniosła na mnie zdziwione spojrzenie zza kontuaru i przestała na chwilę malować paznokcie.
- Co?
- Te siniaki.
- Nie wiem.
- Siedzisz tu, kurwa, nic nie robisz i widzisz kto włazi.
- Nie wiem, co się dzieje w pokojach.
Spuściła wzrok. Aha, kłamała. Wygrzebałem z torby złoty pierścionek, oczywiście, kradziony.
- Kim Jinsuk, podoba ci się?
Oczy jej się zaświeciły z podniety.
- To złoto???
- Osiemnastokaratowe. Będziesz go miała, musisz tylko udzielić mi jednej informacji…
- Jung Dangsoo… rok temu startował w wyborach do rady miasta. Chciwy typ, zażyczył sobie mieć Daphne tylko dla siebie. To była śliczna dziewczyna i taka młoda… przynosiła wielkie zyski. Dlatego alfons nie zgodził się odsprzedać jej na własność. W zemście Jung Dangsoo… udusił ją. Teraz spodobała mu się Angie…
Już nie słuchałem. To było okropne, obrzydliwe. Tyle mi wystarczało. Wracałem do Sabuk kompletnie rozpieprzony, przez ten płacz Angie i wszystko, czego się dowiedziałem. Zemsta? Chciałem pokazać cholernemu Jung Dangsoo, co to słowo oznacza. I śmiałem się z siebie, że tak się w tę sprawę zaangażowałem. To mnie nie powinno obchodzić. Ale obchodziło. Wymyślałem zemstę za duszenie dziwki. Nie mogłem tak tego zostawić. Chciałem, by Jung Dangsoo zapłacił za wszystko, co zrobił i poczuć ulgę. A może to nadal będzie mnie męczyć? Przez trzy dni układałem plan, kolejne dwa się przygotowywałem, czekałem tydzień, by przeprowadzić akcję. Zabrałem kanister pełen benzyny i zapałki. Zaczaiłem się na Jung Dangsoo przy drodze do burdelu. Wysadziłem mu auto w powietrze. Razem z nim.


ANGIE


                Wiedziałam, że już dziś nie będę miała klientów, dlatego mogłam przespać się trochę. Włączyłam telewizję, by nie czuć się taka samotna. Leciało ostatnie wydanie wiadomości. „pijana matka zostawiła niemowlę samo w domu, afera podatkowa, nielegalni imigranci”. Prawie zasypiałam, gdy usłyszałam: „brutalne morderstwo na obrzeżach Seulu”. I nazwisko Jung Dangsoo… Cała drżałam. Podobno morderca nie zostawił po sobie śladów, więc trudno będzie go znaleźć i ustalić motywy. Zależy dla kogo. Dla mnie "imię" i motywy mordercy były oczywiste. Poczułam ulgę, a jednocześnie wściekałam się na Zico. Zabić dla kogoś – to oznacza tego kogoś kochać, ale zabić… - to oznacza być naprawdę niebezpiecznym.


OD AUTORKI:

Angie (Jung Eunji):


23/09/2015

blue lagoon (rozdział 38)

                Leo rozgląda się wokół i widzi przy barze Minyeong, robiącą drinki. Zastanawia się, czemu nie dogadała się ze swoją zmienniczką, żeby choć niektóre piątki mieć wolne. 
Czy ona w ogóle prowadzi życie towarzyskie? Wiecznie pracuje. A może wzięła nadgodziny? Przecież ma trudną sytuację rodzinną. 
Gdy tak rozmyśla, Minyeong go zauważa. Uśmiecha się, ale ten uśmiech szybko znika jej z twarzy. Wie, że Leo przyjeżdża do Desire przeważnie w piątki. Dlatego powiedziała swojej zmienniczce, że chce pracować we wszystkie. To była też dobra wymówka, by nie dać się nigdzie zaprosić koledze ze szkoły. Tylko, gdyby wiedziała… że dziś razem z Leo przyjedzie Hyuk, usiądą we dwóch przy stoliku i kompletnie ją zignorują! Minyeong ledwo się powstrzymuje, by nie zrobić czegoś, co zwróciłoby ich uwagę. Mogłaby na przykład upuścić szklankę, przypadkowo się pokaleczyć, zbierając szkło. Jednak w obecności Leo zbyt często zdarzają jej się wpadki. Wyszłaby na niezdarę. A może nie? Oh, zamiast się nad tym zastanawiać mogłaby teraz imprezować ze znajomymi ze szkoły! Cała wściekłość jej mija, gdy Leo i Hyuk machają, by do nich przyszła.
- Tak, oppa? – Minyeong z uśmiechem zwraca się do szefa.
- Hyuk chce piwo.
- A ty?
- Nic, zaraz wychodzę.
- Yhm.
Minyeong przynosi Hyukowi piwo, słyszy w zamian słodkie „dziękuję” i wraca za bar, znów ignorowana… Wie, że nie powinna mieć do nikogo pretensji. Jest w pracy, nalewanie i roznoszenie napojów to jej obowiązki. Na tym zarabia na życie. Leo rzeczywiście po chwili wychodzi. Ah, tyle godzin wczuwała się w rolę barmanki, by widzieć go przez te parę minut! Lepiej, gdyby wcale nie przyjechał. Teraz znów będzie bez przerwy o nim myślała. A czy kiedykolwiek o nim nie myśli? Leo wypełnił jej serce. I za nic nie chce go opuścić. Gdyby znalazła lek na odkochanie się! Nagle słyszy sympatyczny głos:
- Park Minyeong?
Odwraca się. Oparty o bar, stoi Hyuk.
- Tak, to jestem ja…
- Taekwoon hyung powiedział, że świetnie doradzasz w sprawach damsko – męskich…
- O. Więc układa mu się z...
- No, właśnie do Hary tak się spieszył!
- A… aha.
- Park Minyeong, czemu płaczesz?
- Płaczę? Naprawdę?

***

                Harę budzi uderzający o szyby deszcz. O ile w ogóle spała. Wydaje jej się, że nie, ponieważ czuje się wykończona. Wyswobadza się z objęć Leo i stara się zachowywać cicho, by go nie obudzić. Nie chce z nim teraz rozmawiać, tłumaczyć, dlaczego wstała. Leo mruczy coś przez sen i odwraca się na drugi bok. Hara myśli, że śpiący, wygląda naprawdę uroczo, słodko. Mogłaby go kiedyś pokochać, szczerze i bez udawania. Mogłaby być trochę bardziej szczęśliwa… gdyby tylko chciała. Ubiera koszulkę Leo, która sięga jej akurat za kolana. Siada na okiennym parapecie i wsłuchuje się w deszcz, patrzy na spływające w dół ulicy potoki wody. I w myślach wraca do wydarzeń dokładnie sprzed trzech lat.

                Nie ma ochoty iść na tę imprezę. Niedawno rzuciła chłopaka, z którym spotykała się od czasów liceum. Ale to było jedyne wyjście, postąpiła słusznie. I na razie nie chce poznawać nikogo nowego. Youngji i Gyuri,  jej przyjaciółki, zapewniają, że to babski wieczór. I Hara się zgadza. Wystrojone, wymalowane dziewczyny jadą taksówką do klubu karaoke. Po drodze chichoczą, opowiadając sobie typowo feministyczne żarty. Mają świetne humory, mimo że na dworze pada deszcz. Są piękne, młode, przed nimi wspaniała przyszłość. A one pragną czegoś więcej, niecodziennych wrażeń. Wysiadają z taksówki, zostawiają napiwek tylko po to, by pokazać, że mają pieniądze. Wchodzą do klubu, zajmują wolny boks i zamawiają drinki. Najpierw śpiewają wszystkie razem, raczej się wygłupiają, niż popisują zdolnościami wokalnymi. Są lekko pijane, rozluźnione. Tańczą w rytm muzyki. Potem Youngji i Gyuri proszą, by Hara zaśpiewała coś sama, bo z nich wszystkich, robi to najlepiej. Zadowolona z komplementu (skromność zawsze była jej obca), nie może odmówić. Decyduje się na piosenkę „Glamorous sky”. Ściska w dłoniach mikrofon i zaczyna śpiewać. Ceni ten utwór, te słowa, emocje. Zamyka oczy i wyobraża sobie siebie na wielkiej scenie, wiwatujące tłumy, bijące brawa. Och, to jej największe marzenie, być podziwianą, kochaną! Łzy tęsknoty za tym napływają Harze do oczu. Ale ona nie pozwala im popłynąć. I nagle odnosi dziwne wrażenie, że oprócz dziewczyn, ktoś jeszcze jej się przygląda. Hara w jednej chwili przestaje śpiewać, otwiera oczy. Drzwi do boksu są uchylone. I on w nich stoi. Jest w nim coś szalonego, tajemniczego, pociągającego. Ubrany w ciemne spodnie oraz bezrękawnik z napisem „RICH KIDS”, prosi z zadziornym uśmiechem:
- Nie! Nie przeszkadzaj sobie.
Ale Hara milczy. Głos chłopaka… chce go słyszeć bardziej, niż swój.
- Kim jesteś? – pyta.
Chłopak podchodzi, zabiera mikrofon i składa na jej dłoni subtelny pocałunek.
- Jestem Kwon Jiyong, a ty?
- Goo Hara…
On przystawia jej mikrofon do ust i jeszcze raz prosi:
- Goo Hara, zaśpiewaj dla mnie „Glamorous sky”.
I ona śpiewa tę piosenkę. Całą.
                Jiyong siedzi między nimi na kanapie. Youngji i Gyuri go tu wepchnęły. Babski wieczór? No chyba nie. Obie podrywają chłopaka, ale on zwraca uwagę tylko na Harę. Wysyła jej sekretne sygnały, niezauważalne dla innych, czytelne jedynie dla nich dwojga. Niepostrzeżenie przejeżdża opuszkami palców po udach dziewczyny. Niby przypadkowo trąca ją ramieniem. Dotyka jej dłoni, kiedy sięga po alkohol.  A Hara ma wrażenie, że płonie. Odpowiada na te sygnały. Prowokująco bawi się swoimi włosami, oblizuje usta, nachyla się, by odsłonić piersi. Nikt dotąd nie wzbudził w jej ciele tak silnego pożądania, a co dopiero zdołał takie ugasić. Hara zastanawia się, czy Jiyong również czuje ten żar. Wygląda na podnieconego. Cały drży. Ona rozumie go doskonale.
- Duszę się – szepcze jej na ucho Jiyong.
Chwyta Harę za rękę. Bez żadnych wyjaśnień opuszczają boks, wybiegają na zewnątrz, kurtki zostawiają w szatni. Nie czują zimna, choć jest późna jesień, listopad i pada deszcz. Uciekają za klub i całują się namiętnie, bez opamiętania, aż zabraknie im tchu. Jiyong przypiera dziewczynę do ściany. Jęczy głośno i zdejmuje jej majtki, a ona rozpina mu spodnie. Niecierpliwi się. Unosi ręce w geście poddania. Bo poddaje się mu. I płoną razem. Kochają się w strugach deszczu, w pośpiechu, ciągle nienasyceni. Aż wreszcie nadchodzi spełnienie i się uspokajają. Jiyong opiera dłonie o ścianę i całuje mokre czoło Hary. Obiecuje:
- Zabiorę cię tam.
- Gdzie?
- Do gwiazd.
                Dopiero, gdy spotykają się po raz drugi, Hara dowiaduje się, że Jiyong jest właścicielem klubu muzycznego, jest jej przeznaczeniem. Mieszkają czasami u niej, czasami u niego. Nie zwracają na to uwagi, byle być razem. Przygotowują jej debiut, kochają się często i są szczęśliwi. Miesiąc później nadchodzi wielki dzień. Hara stoi na scenie w Blue Lagoon i śpiewa piosenkę „Glamorous sky”, a tłumy biją brawa. O tak, Jiyong spełnił obietnicę. Tylko Hara nie wiedziała, że gdy sięgnie się gwiazd, upadek tak bardzo boli.

                Zapłakana, zeskakuje na podłogę. To budzi Leo, który odwraca się w jej stronę i pyta, zaniepokojony:
- Co się dzieje?
- To koniec – powtarza Hara przez łzy – to koniec, Jung Taekwoon.

***
                Rano Leo siada za kierownicę i rusza do siebie do domu. Już nie pada, ale ulice nadal są mokre. Naprawdę spędził tyle godzin, błagając ją, by nie zostawiała go w ten sposób? Hara była nieprzejednana. Powtarzała, że to bez sensu. Jedyny człowiek, którego kocha to Kwon Jiyong - prawie go zapomniała, a on przyjechał po resztę swoich rzeczy i znów nie może o nim nie myśleć. Boże. Leo wie, że nie powinien czuć się wykorzystany. Od początku był dla Hary tylko marnym pocieszeniem. Nie kochała go, nigdy nie powiedziała, że go kocha. Zawsze była z nim szczera. Więc dlaczego teraz czuje się oszukany? Może dlatego, że do dziś mimo wszystko miał nadzieję… Wchodzi do domu, włącza głośno muzykę, by zagłuszyć płacz, wypija parę kieliszków soju. Rzuca się na łóżko, wpatruje się w sufit i myśli o kobiecie, która nigdy, naprawdę nigdy go nie kochała.

***

                W sali treningowej, po skończonych zajęciach nikt jeszcze nie zapalił światła i nikt, oprócz Jyuni, nie zauważa, że Hyeyoon specjalnie się przewraca, schodząc z rowerka.
- Ałłł! Moja kostka! – krzyczy.
Kim Sangbae natychmiast podbiega do poszkodowanej.
- Wszystko ok?
- Nie wiem… Strasznie mnie boli – jęczy Hyeyoon.
Sangbae ogląda jej kostkę i przenosi spojrzenie na stojącą obok Jyuni.
- Przyjechałyście samochodem?
- Nie – odpowiadają obie dziewczyny.
- Zawiozę cię do szpitala, Im Hyeyoon  – proponuje Sangbae.
- Nie… ale byłabym wdzięczna, gdybyś zawiózł mnie do domu.
- Nie ma sprawy. Ciebie też podrzucić? – Sangbae zwraca się do Jyuni.
Hyeyoon posyła błagające spojrzenie swojej unni.
- Nie, wrócę autobusem – zapewnia Jyuni i opuszcza salę.
Hyeyoon wspiera się na ramieniu Sangbae, czuje się taka dumna, że instruktor zaprowadza ją do szatni na oczach wszystkich, zazdrosnych uczestniczek zajęć i pomaga jej zabrać rzeczy.
- Zimno ci? – pyta, bo widzi, że Hyeyoon drży.
- Yhm…
Ona nie przyznaje się, że jej gorąco i, że to bliskość, dotyk jego ciała wywołuje te dreszcze. Nie chce zdradzić się ze swoimi uczuciami. Chce tylko pobyć z nim chwilę sam na sam. Sangbae pomaga jej, otulonej w kurtkę, dojść na parking. W samochodzie jest jeszcze bardziej gorąco. Radio cicho gra, lecz Hyeyoon nie zwraca na to uwagi.
- Co robisz na co dzień? – zagaduje on.
- Hm… Nic. Studiuję prawo, ostatni rok.
- Wow. Będziesz skazywać na więzienie złych ludzi?
- Jeszcze nie wiem, co będę robić. A ty, czym się zajmujesz?
- Prowadzę spinning.
- Nic więcej? Dziewczyna? Żona? Kochanka?
- Nie – śmieje się Sangbae – chyba, że chomik się liczy.
- O! Jak się wabi?
- Głupek. Pokazać ci zdjęcie?
- Pewnie. Lubię chomiki.
Sangbae podaje jej swój telefon.
- Wejdź w galerię.
- Serio? Masz sto trzydzieści sześć zdjęć chomika?
- Głupek lubi pozować.
Sangbae nie zauważa, że Hyeyoon, zanim oddaje mu telefon, wpisuje w listę kontaktów swój numer. Instruuje chłopaka, jak jechać. Rozmawiają o wszystkim i o niczym, aż wreszcie parkują przed jej willą.
- Piękny dom – komentuje Sangbae.
- Dziękuję.
- Powinnaś pojechać z tą kostką do szpitala. Nie widzę, żeby była opuchnięta, ale skoro boli… lepiej to sprawdzić.
- Nie. Nie lubię szpitali… od kiedy…
I Hyeyoon opowiada mu jak poznała Hyuntae, jak poroniła i jak to wpłynęło na jej małżeństwo. Nie powstrzymuje płaczu, ale to łzy ulgi. Dzieli się swym cierpieniem z tym człowiekiem, który od początku wydawał się wyjątkowy i czuje, że ból, rozdzierający ją przez ostatnie tygodnie, stopniowo łagodnieje. Sangbae słucha w milczeniu.
- Tak mi przykro, Im Hyeyoon – odzywa się potem i podaje jej chusteczkę.
- Przepraszam. Nie chciałam cię zasmucić. I dziękuję za podwiezienie.
- Nie ma za co, naprawdę.
- Pewnie przez tę kostkę nie będę przez pewien czas chodzić na spinning…
- Rozumiem.
- To… do kiedyś!
- Do kiedyś. Pa.
Hyeyoon wysiada i zapomina, że gdyby rzeczywiście zraniła się w kostkę, powinna kuleć. A gdy wchodzi do domu, napada na nią pani Im.
- Wszystko widziałam. Siedziałaś w samochodzie i rozmawiałaś z tym facetem. Jeśli obiecasz, że więcej się z nim nie spotkasz, nie powiem o tym Hyuntae.
- Nie mogę tego obiecać – odpowiada z powagą Hyeyoon.
Jednak pani Im nie mówi o tym synowi.

OD AUTORKI:

Trochę mało Leo w tym rozdziale o Leo, ale to dlatego, że to, co miało być tu, podzieliłam na 2 rozdziały, także w następnym też będzie Leo i... poniesie go. 

Wiem, że nie lubicie Hary, ale zachęcam do posłuchania jej wykonania "Glamorous sky" (dodałam do playlisty), mi osobiście bardzo się ono podoba.

W czwartek zaczynam kurs koreańskiego i się stresuję, pomocy xD 

Dobra, nie zrzędzę już, dam jeszcze zdjęcie: 


Park Minyeong:

18/09/2015

apeiron (rozdział 12)

Falling in love


KYUNG

                Wracałem z pracy, zadowolony, że znów udało mi się za wygórowaną cenę sprzedać kilku naiwnym babciom zdrowotne materace oraz kołdry z owczej wełny i myślałem o tym, że może dostanę podwyżkę, pojadę wreszcie na wakacje i będę pić drinki z parasolkami na plażach Honolulu, no dobra nie, ale chociaż na naszych, koreańskich plażach, gdy zauważyłem pomiędzy blokami sylwetkę P.O. Chciałem go zawołać, ale nagle zdałem sobie sprawę, że nie jest sam… Laska wyglądała jakby nie skończyła jeszcze liceum. Miała na szyi apaszkę i pomyślałem, że chyba tylko dlatego, żeby zakryć malinki. Bo przecież było gorąco. P.O obejmował tę małolatę ramieniem. A co tam, i tak go zawołałem. Podbiegłem do niego i zasłoniłem mu oczy.
- Policja!
- Kurwa, Kyung, nie strasz mnie w ten sposób – odpowiedział bez większych emocji i ściągnął moje łapy ze swoich oczu.
Laska się zaśmiała.
- Hoonnie nie lubi policji – skomentowała – pewnie dlatego, że mój tata to policjant, główny komendant.
- Yoon Bomi, Park Kyung – P.O nas przedstawił.
I podaliśmy sobie ręce.
- Ej, to nie ta laska, której udzielałeś korki z matmy? – zapytałem.
- Ta, właśnie ta.
- No, ale teraz są wakacje…
P.O zamilkł. Za to Bomi uśmiechnęła się tajemniczo.
- Teraz Hoonnie udziela mi korki z francuskiego…
I pocałowała go bez żadnego skrępowania.
- Fu, to obrzydliwie! – nabijałem się z nich.
- Pewnie chcecie zostać teraz sami i pogadać na męskie tematy – zasugerowała Bomi – więc zmykam na moment.
Wyjęła z torebki ciastka i poszła karmić gołębie. Poklepałem P.O po plecach.
- No no no, nie mówiłeś, że to coś więcej, niż korki…
- A co ty jesteś ksiądz spowiednik?
- Nie, nie mam ochoty znać twoich grzechów z tą laską, haha.
- Spadaj. Lepiej gadaj, co u twojej.
- Mojej?
- No tej od kamerki.
- Ta kamerka to był porąbany pomysł.
- Dopiero teraz dochodzisz do takich wniosków?
Nie wiem po co, ale opowiedziałem P.O, jak podglądałem nagą Namjoo, a potem zobaczyłem, że płacze, wyłączyłem obraz i coś nie pozwalało mi go włączyć nigdy więcej.
- Zabujałeś się – śmiał się ze mnie.
- Sam się zabujałeś, koleś.
- Podobało ci się widzieć Namjoo nago, ale nie mogłeś patrzeć, kiedy była smutna. Chciałbyś się zająć jej pocieszeniem, no nie?
- Nie. Nie wiem. Nieważne! Kim Namjoo to przeszłość.
- Ok, oddawaj mój sprzęt.
- Co?
- Kamerkę, idioto.
- Nie. Nie będę tam znowu łazić!
- Pogięło cię?! Nie możesz tak tego zostawić!
- To co mam zrobić?!
- Iść do Kim Namjoo i zabrać tę kamerkę.
Nie zdążyłem zaprotestować, bo wróciła Bomi, przytuliła się do P.O i poczułem, że za dużo nas tu o kogoś, konkretnie o mnie.
- To bawcie się dobrze – życzyłem im.
- Ty też – odpowiedział P.O i jeszcze wyszeptał mi na ucho, jakby szeptał sprośności kochance – wiesz, co masz robić.


NAMJOO

                Malowałam całą noc, bo gdy zaczynałam obraz, lubiłam go skończyć, bez przerw, które tylko mnie rozpraszały. Położyłam się rano i zaraz obudził mnie telefon. Odebrałam, nie wiem po co. Chyba byłam zaspana. I nie zdziwiłam się, kiedy usłyszałam głos Sangwoo. Zdziwiło mnie natomiast, co powiedział. Bo to nietypowe uczucie dowiedzieć się, że były facet, który niszczył mi życie przez prawie rok… siedzi teraz w więzieniu. Starałam się rozmawiać z nim normalnie, tak jakby w ostatnim czasie wcale nie nękał mnie niemoralnymi propozycjami, niezapowiedzianymi wizytami, telefonami, wiadomościami, samym swoim istnieniem obok. Chciałam dowiedzieć się szczegółów. Zwykła ciekawość, ot co. I ulga, że więcej nie muszę się ukrywać. Zdziwiłam się, bo wyznał mi wszystko. Policja znalazła u niego kolekcję amatorskich taśm porno, wyjątkowo wyuzdanych, i dowody, że handlował nimi na terenie Korei, Japonii, Chin. No nieźle. Zawsze groźny i pewny siebie, teraz był załamany. Błagał, żebym zapłaciła kaucję i go uwolniła. Ach, po to teraz mnie potrzebował! Skłamałam, że firma rodziców ma poważne problemy finansowe i zostałam bez kasy. Wtedy powiedział mi coś, co mnie zdziwiło naprawdę.
- W lesie… przy naszym drzewie… My baby, tylko tobie mogę zaufać.
Sangwoo prosił, bym go uratowała. Ale nie chciałam mu pomóc. Przeprosiłam, choć nie miałam powodów, aby czuć się winna i rozłączyłam się. Serce mi waliło i nic nie pozwalało mu się uspokoić. Usiadłam przed TV i włączyłam nudny film. Zadzwonił domofon. Ponieważ wiedziałam, że to nie Sangwoo, bo przecież siedzi w kiciu, nawet się ucieszyłam. Podniosłam słuchawkę z zaciekawieniem.
- Tak?
- Kyung… Park Kyung.
Usłyszałam znajomy głos i roześmiałam się.
- Kyung! Park Kyung! Co ty tu robisz? – spytałam, gdy otworzyłam mu drzwi mieszkania.
Wyglądał… jakoś niepewnie. I zachowywał się co najmniej podejrzanie.
- Taaa, nie chciałaś mnie więcej widzieć, ale… nie zostawiłem u ciebie bransoletki?
- Bransoletki…? Nie.
- Zwykła, czarna, z nici. Gdzieś mi się zgubiła. Bawiłem się tą bransoletką, kiedy byłem u ciebie ostatnio.
- Nie, nie zostawiłeś jej u mnie – powtórzyłam.
Gdyby w tym momencie wyszedł, może bym mu uwierzyła, ale stał nadal w korytarzu, myślał nad czymś intensywnie i wiedziałam, że coś kręci. Wreszcie się odezwał:
- A może poczęstowałabyś mnie kawałkiem ciasta? Ja w tym czasie trochę się rozejrzę tu i tam…
- Nie mam ciasta.
- To… czymkolwiek. Umieram z głodu!
Znowu się roześmiałam i wycofałam się do kuchni. Gdy Kyung uratował mnie przed Sangwoo w pubie, wydawał mi się bardzo odważny… a teraz? Naprawdę tak go onieśmielałam? Był spięty i rozkojarzony. I rozpaczliwie szukał pretekstu, by spędzić u mnie parę chwil. Pomyślałam, że skoro Sangwoo przestał nam zagrażać, mogę dać szansę nowym uczuciom… Przygotowałam dwie zupki błyskawiczne i zaniosłam do pokoju. Kyung grzebał w swojej torbie i oczywiście wpatrywał się w moje obrazy. A miał szukać bransoletki, nie?
- Znalazłeś?
Pokiwał przecząco głową.
- Chyba rzeczywiście nie tu ją zgubiłem.
Podałam mu zupę i spytałam, czy może być. Dla odmiany pokiwał głową twierdząco. Usiadłam obok niego i jedliśmy w milczeniu. Kyung przylazł do mnie z własnej, nieprzymuszonej woli i nie rozumiałam, czemu zachowywał się, jakby tu był za karę. Postanowiłam przerwać tę ciszę. I coś sobie przypomniałam.
- Kyung, oppa…
- Hm?
- Kiedy ostatnio u mnie byłeś, nie miałeś bransoletki.
Prawie się zakrztusił. I nic nie odpowiedział. Dopiero, gdy się pożegnał, znów się odezwałam:
- Już mnie znudziła ta samotność…
Kyung zatrzymał się w drzwiach. Przyglądał mi się pytająco, ja się uśmiechałam. I zastanawiałam się, czy on coś kiedyś raczy odpowiedzieć, czy zamilkł na wieki. Odpowiedział:
- To co, pozwolisz się zaprosić na kawę?
Przypomniałam sobie scenę z serialu „Iris”, gdy Hyunjun zaprosił na kawę Seunghee i zacytowałam jej słowa:
- Nie lubię rozmów przy kawie. Wolę alkohol.


KYUNG

                Nigdy nie chciałem być natrętem. Szczerze nimi gardzę. A teraz taki właśnie się stałem. Life sucks! Wszystko przez P.O. Mogłem to sobie wmawiać, ale wiedziałem, ze ja jestem jedynym winnym. Zachciało mi się podglądać Namjoo i nie słuchałem dobrych rad, że montowanie kamerki w jej mieszkaniu to czysty idiotyzm. Oraz nie myślałem o konsekwencjach, że będę zmuszony tam wrócić i zabrać sprzęt. Wymyśliłem prosty plan – zgubiona bransoletka (czarna, z nici, nigdy czegoś w tym stylu nie miałem), poprosić o jedzenie, czy coś, i gotowe! Serio, łatwizna. Gdy Namjoo będzie w kuchni, wezmę kamerkę, posiedzę chwilę i goodbye. Miałem zbłaźnić się tylko trochę. A wyszedłem na desperata i idiotę. Namjoo okazała się mądrzejsza, niż podejrzewałem. Nie dość, że pamiętała „nie miałeś bransoletki”, to jeszcze uznała, że wymyślam to wszystko, bo nie umiem zaakceptować odrzucenia. Nie no, ucieszyłem się na jej widok, to była wielka korzyść tej wizyty. Namjoo mi się podobała i naprawdę mnie podniecała. Ale skoro od początku postawiła sprawę jasno, nie zamierzałem się narzucać, ani rozpaczać, tylko zadowolić się jednorazowymi przygodami z przypadkowymi laskami (i się zadowoliłem), może kiedyś w przyszłości, z kimś… właściwym… spróbować czegoś na poważnie. Ponoć tego kwiata to pół świata… Nie odzywałem się, gdy jedliśmy zupę, bo nie wiedziałem o czym gadać, myślałem jedynie o tym, by zmyć się szybko, zapomnieć , że tak się zbłaźniłem, potem oddać P.O tę pieprzoną kamerkę, z czystym sumieniem powiedzieć „Namjoo to przeszłość”. I przekonałem się, że czasem warto być natrętem. Cokolwiek spowodowało, że w końcu zechciała dać mi szansę, bez wahania zareagowałem na zachętę.
- Ile czasu potrzebujesz, żeby się przygotować? – zapytałem.
- W ogóle. Jestem gotowa. A co, źle wyglądam?
Miała na sobie luźną, czarną tunikę, lekki makijaż, rozpuszczone włosy i zero biżuterii.
- Nie, zajebiście – przyznałem szczerze.
Namjoo była taka naturalna. Miała wrodzony urok i nie potrzebowała nawet chwili, by wyszykować się na imprezę. Chyba właśnie to mnie w tej dziewczynie pociągało. Poszliśmy na autobus i pojechaliśmy do Seulu. Jak zwykle w stolicy, wszędzie były tłumy, kolorowe neony, reklamy. Tu tętniło życie. I my, zmęczeni szarym i nudnym Sabuk, potrafiliśmy się tym cieszyć. Wstąpiliśmy do klubu. Siedzieliśmy przy barze i piliśmy na mój koszt (I’m… mother father gentleman!) i nie gadaliśmy, bo muza za głośno grała. Po kilku drinkach Namjoo wstała i wydarła mi się do ucha, że chce potańczyć. Przepchnęliśmy się przez dzikie tłumy i zatrzymaliśmy się na parkiecie. Wiedziałem, że Namjoo jest wstawiona, choć wcale na taką nie wyglądała. Stała się poważna, a jednocześnie tajemnicza i uwodzicielska. Przypomniałem sobie, jak zobaczyłem ją po raz pierwszy, gdy tańczyła w pubie. Teraz identycznie się kołysała, a włosy opadały jej na twarz. Stanąłem za Namjoo. Objąłem ją w talii, a ona zaczęła ocierać się o mnie i chyba wyczuła moje podniecenie. Przesuwałem ustami po jej szyi i pojękiwała cicho. Potem gwałtownie się odwróciła i mnie pocałowała. Czy tylko mi się wydawało, że nagle rozbłysły wszystkie dyskotekowe światła? Przyciągnąłem Namjoo do siebie i wpiłem się mocno w jej usta. Od tej chwili nie tańczyliśmy, całowaliśmy się i pieściliśmy wzajemne, w granicach przyzwoitości, bo w końcu byliśmy w klubie, wśród tłumu ludzi. Po północy wsiedliśmy w nocny autobus i wróciliśmy do Sabuk. Odprowadziłem Namjoo do drzwi jej mieszkania. Ani odrapana klatka schodowa, ani dziwne dźwięki od sąsiadów nas nie obchodziły. Wymieniliśmy się numerami telefonów, co chyba oznaczało obietnicę następnego spotkania. Długo się żegnaliśmy. Wreszcie zbiegłem po schodach i uświadomiłem sobie, że chcę znów zobaczyć Namjoo. W ogóle nie powinienem zostawiać jej teraz samej! Cofnąłem się i bez wahania zapukałem do drzwi. A gdy otworzyła, dotarło do mnie, co znaczy: rozumieć się bez słów. Ubrana tylko w bieliznę Namjoo, a dokładnie w zwykły sportowy stanik i gatki… w marchewki!, jednym, gwałtownym szarpnięciem zdołała wciągnąć mnie do mieszkania. Całowaliśmy się przez całą drogę na kanapę. Po cudownym seksie zasnęliśmy w jakimś dziwnym uścisku, że trudno się było połapać, gdzie czyja ręka, gdzie noga. Rano obudziliśmy się po przeciwnych stronach starej, trzeszczącej kapany. Promienie słoneczne wpadały przez okno i świeciły mi prosto w ryj.
- Nie masz, kurde, rolet, żaluzji, zasłon chociaż? – zapytałem.
- A po co? – szepnęła sennie Namjoo i wzruszyła ramionami – lubię malować przy słonecznym świetle.
Wstała. Rozłożyła sztalugi. Usiadła przed nimi zupełnie naga i zaczęła malować płonące szczyty wieżowców. Chciałem spytać, czym się inspiruje w swoich obrazach, ale przez to, że patrzyłem na jej zgrabne ciało, w ogóle przestałem myśleć. I znowu uprawiałem z Namjoo zarąbisty seks, na podłodze. Stwierdziłem potem, że jestem głodny. Przyniosła z lodówki jogurt naturalny oraz dwie łyżeczki. Usiedliśmy przed sztalugami, nadal nago. Słońce nas grzało, było naprawdę przyjemnie. Jedliśmy jogurt na spółę i nie gadaliśmy o niczym szczególnym, trochę o tym, czy na innych planetach może istnieć życie. Upierałem się, że nie, ona upierała się, że tak, aż doszliśmy wspólnie do wniosku, że co nas to obchodzi. Roześmialiśmy się i wyznałem Namjoo, że mi się podoba. Odpowiedziała mi, że ja jej też.

***
                Oczywiście u P.O zastałem Bomi. Grała na konsoli i nawet nieźle jej szło.
- Mam coś dla ciebie – powiedziałem, gdy P.O otworzył mi drzwi – niewielkie, czarne, do nagrywania…
- Ok., dawaj tę kamerkę.
- Ale… to mikrofon!
- Co?!
Mina P.O w tym momencie – bezcenne.
- Żartowałem.
- Dowcipniś. Szczerzysz się, jakbyś właśnie zaliczył jakąś dupę.
- Nie mów tak o mojej dziewczynie.
- Twojej dziewczynie?! Hyung… nigdy cię nie interesowały stałe związki.
- Ciebie też nie.
- Cicho. Niech to będzie nasz sekret, co? Przed naszymi dziewczynami.
- Ok.
- Giń, ty zdziro! – rozległ się wściekły głos Bomi – pieprzona gra.

16/09/2015

blue lagoon (rozdział 37)

                Jiyong pisze „nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chcę, żebyś tu teraz była~^^”. „też tęsknię! Ale niedługo się zobaczymy, Ji oppa:*” odpowiada Hayi. Leży na łóżku Delilah i rozgląda się dookoła. Podoba jej się ten pokój. Jest pomalowany na ostry odcień czerwieni, trochę zagracony, ze ścianami pełnymi plakatów rockowych zespołów. Łóżko, szerokie, z baldachimem, stoi w kącie, obok szafa z lustrzanymi drzwiami, zabałaganione biurko i krzesło, na którym wiszą ubrania. Centralne miejsce zajmuje sprzęt grający najlepszej jakości oraz kolekcja płyt CD i DVD z muzyką i nagraniami koncertów, oczywiście wszystkie oryginalne, poukładane alfabetycznie. To jedyny regał, gdzie zawsze jest idealny porządek. Hayi przygląda się Delilah, która stroi się przed lustrzanymi drzwiami szafy w obcisłe, czarne spodnie i koszulkę, też w tym właśnie kolorze.
- Nie nosisz innych kolorów?
- Raczej nie. No w końcu nazywam się Black – śmieje się Delilah.
Hayi dziwi się, że w tych ciemnych ubraniach, nigdy nie jest dziewczynie gorąco. Przez ostatnie trzy tygodnie zbliżyły się bardzo do siebie. Spędzały wspólnie czas wolny, chodziły na plażę, spały razem w łóżku, prowadziły długie rozmowy przed zaśnięciem. Hayi poznała też chłopaka Delilah. Jared niedawno ukończył osiemnaście lat, jest przystojny i towarzyski, również słucha ciężkich brzmień. We trójkę zwiedzili okolice Los Angeles. W  pierwszy weekend pojechali do Doliny Śmierci, zrobili mnóstwo zdjęć na piaskach pustyni Mojave, w następny spacerowali po ulicach San Francisco oraz Sacramento. Hayi dobrze się bawiła, choć cały czas zastanawiała się, co robi w tym momencie Jiyong i tęskniła.
- Pisze, że chce, żebym była teraz z nim – chichocze.
- Do mnie to się nie odezwie… - żali się Delilah – cóż, płakać za nim nie będę! Trzeba wykorzystać czas, kiedy jeszcze go nie ma… Zwłaszcza, że wreszcie weekend i jutro nie muszę iść do szkoły!
- Co ty znowu wymyślasz?
- Unni, byłaś kiedyś w rockowym klubie?
Honoryfikaty to jedyne słówka, których Delilah nauczyła się po koreańsku.
- Nie, ale… nigdzie nie idę! – upiera się Hayi – to łóżko jest zbyt wygodne.
Delilah chwyta ją za rękę i zaczyna ciągnąć. Obie ze śmiechem lądują na podłodze. Hayi zakłada dżinsową sukienkę bez ramiączek i czerwone buty na wysokich koturnach. Delilah maluje jej oczy czarną kredką i pożycza ciemno – wiśniową szminkę. Sama nakłada dużo ostrzejszy makijaż. Razem pozują w lustrze. Wyglądają zagadkowo i trochę buntowniczo. Hayi nigdy nie malowała się tak mocno, lecz podoba jej się to, co widzi. I naprawdę chce dobrze się bawić, zamiast zastanawiać się, czy lot powrotny ukochanego chłopaka będzie spokojniejszy, niż ten do Seulu. Jared czeka na dziewczyny na stacji metra. Podjeżdżają kilka przystanków i wysiadają w dzielnicy pełnej głośnej muzyki, stojących w bramach prostytutek i klubów, zapraszających kolorowymi neonami. Do któregoś z nich wchodzą Hayi, Delilah i Jared. Zajmują stolik, zamawiają piwo i obserwują coraz więcej gromadzących się tu nastolatków. Na scenie, lokalny rockowy zespół gra znane covery. Grupy młodzieży, w większości pod wpływem różnych środków odurzających, zaczynają skakać w rytm muzyki. Hayi decyduje się wstać dopiero po pięciu piwach. Sama nie wie, dlaczego tyle wypiła. Zwykle po dwóch kręci jej się w głowie. Póki siedziała, w ogóle tego nie czuła. Żartowała, śmiała się z żartów Delilah i jej chłopaka. Nie chciała pokazać, że ma mniejsze możliwości od nich, więc gdy oni zamawiali następną butelkę, ona też zamawiała. Teraz świat wiruje dookoła, światła migają, zlewają się, oświetlają spocone twarze imprezowiczów. Hayi skacze wysoko i co chwilę na kogoś wpada, inni na nią również i nikomu to nie przeszkadza. Wszyscy śpiewają znane refreny największych przebojów Queen, Metallica, Guns&Roses, czy Led Zeppelin. Hayi gdzieś znika i Delilah odnajduje ją przy barze, pijącą kolejne piwo. Odbiera jej butelkę, chce wyprowadzić dziewczynę z klubu, ale ona krzyczy, że dopiero zaczyna się bawić. Szarpie się przy tym i przeklina. Wreszcie wyrywa się z uścisku Delilah, wskakuje na stolik i seksownie tańczy, zarzuca rozpuszczonymi włosami. Wokół zbiera się tłum. Ludzie biją brawo, wyciągają ręce. I Hayi skacze. Wpada w czyjeś silne ramiona, w wiele silnych ramion. Czuje się, jakby była lekka niczym wiatr, jakby leciała. Oczy jej się zamykają. Gdy się budzi, siedzi na ławce, a obok Delilah i Jared. Złapali ją i wynieśli z klubu, kiedy rzuciła się w tłum. To dobrze, przyda jej się trochę świeżego powietrza przed dalszą zabawą. Tylko dlaczego oni są tacy poważni i mówią, że to koniec imprezy? Hayi chce wracać do klubu, ale Delilah i Jared upierają się, że wystarczająco się dziś wybawiła i chwilę później wszyscy jadą metrem.
- Wracamy do domu – powtarza Delilah, gdy wysiadają.
Hayi stoi bez ruchu, jakby oduczyła się chodzić.
- To proste – wtrąca Jared – prawa, lewa, prawa, lewa… naprzemiennie…
Hayi potyka się i gdyby nie oni, przewróciłaby się na twardy beton. Nagle imprezowy nastrój jej mija.
- Chcę do Ji! – krzyczy i zaczyna płakać.
- Smok niedługo wraca. I nie będzie zachwycony, kiedy zobaczy cię narąbaną w trzy dupy – odpowiada Delilah.
- Poniosę cię, Hayi – proponuje Jared.
- Nie! Nie, nie, nie! Ja chcę sama iść! Do Ji! Do Seulu!
- Nie ma go w Seulu. Smok leci do ciebie, unni, i pewnie też przywołałby cię teraz do porządku!
Delilah klepie Hayi w tyłek.
- Ała!!!
Ona wpada w jeszcze większą histerię, ale na szczęście wskakuje Jaredowi na plecy. I na chwilę zasypia.
- Wreszcie spokój – wzdycha z ulgą Delilah.
W tym samym momencie Hayi się budzi.
- Siusiu. Siusiu mi się chce!
- Musisz wytrzymać  – odpowiada Delilah – zaraz będziemy w domu.
- Nie! Siusiu! Teraz!
- Jezu, jeszcze mnie oszcza!
Przerażony Jared zrzuca Hayi z pleców, a ona biegnie w najbliższe krzaki.
- Unni, pomóc ci? – pyta troskliwie Delilah – unni?!
- Może ona śpi w tych krzakach? Lepiej to sprawdź – radzi Jared.
Delilah wchodzi w kępę krzaków i woła, przerażona:
- Nie ma jej tu!
I nagle rozlega się śmiech Hayi, zbiegającej na wybrzeże. Dziewczyna zrzuca buty i wbiega do wody. Zanurzona do pasa, skacze przez fale i głośno krzyczy.
- Hayi! Wracaj, natychmiast! – woła Delilah, bez skutku – fuck, ona się zaraz utopi!
Wspólnie z Jaredem wyciąga roześmianą Hayi na brzeg.
- Chcę tylko popływać! Proszę!
- Co ci strzeliło do głowy?! – wrzeszczy na nią Delilah – jesteś pijana, a jutro będziesz miała mega kaca! Ciekawe jak wytłumaczysz się z tego Smokowi. Albo jak ja się wytłumaczę, jeśli się utopisz.
Niespodziewanie Hayi osuwa się na piasek i zaczyna jęczeć:
- Niedobrze mi…
- Nie no, serio, wolałbym, żeby mnie osikała, niż orzygała… - narzeka Jared.
Jednak niesie Hayi na plecach aż do drzwi hotelowego apartamentu.
- Już dam sobie radę z tą pijaczką – stwierdza Delilah.
- Jesteś pewna?
- Yhm.
Żegna się z Jaredem namiętnymi pocałunkami. Potem zarzuca sobie ramię Hayi na szyję i zaprowadza dziewczynę do łazienki. Po drodze potykają się jeszcze wiele razy, co budzi Jane. Kobieta zakłada satynowy szlafrok i wychyla się ze swojej sypialni. Gdy zjawia się w łazience, Hayi klęczy przy sedesie i wymiotuje, a Delilah pocieszająco głaszcze jej włosy.
- Nie wstyd wam wracać tak do domu? – pyta Jane i kręci głową z dezaprobatą.
- Mamo, ja jestem tylko troszkę pijana, a unni… zwykle się tak nie zachowuje, po prostu tęskni za Smokiem.
- Tęsknię za Ji… - powtarza smutno Hayi.
- Mamo, wracaj do spania i udawaj, że nic nie widziałaś .
Jane słucha rady córki. Hayi powoli trzeźwieje. Gdyby wiedziała, że będzie się tak okropnie czuć, na pewno by się nie upiła. Niedobrze jej i długo wymiotuje. Jednak, gdy przypomina sobie imprezę, wybucha śmiechem.
- To było szaleństwo – stwierdza.
Delilah przyznaje jej rację.
- Unni, ale lepiej się czujesz?
- Tak – zapewnia Hayi.
I znów wymiotuje. Gdy wreszcie kładzie się do łóżka, natychmiast zasypia. Rano budzi się, słysząc budzik. I ma wrażenie, że głowa jej pęknie.
- Wyłącz to, Dee!
- Unni, pobudka!
- Nie. Nie wstaję.
- Jedziemy na lotnisko. Smok zaraz tu będzie.
- Lepiej, żeby nie widział mnie takiej nieżywej. Jedź sobie sama.
- Słuchaj! Ubierzesz się, pomalujesz, wypijesz kawę i pojedziemy na lotnisko. Smok na pewno się nie domyśli, co się działo w nocy.
- Ok, wstaję.
- No! Wiedziałam!
Hayi bierze chłodny prysznic. Ale ani to, ani kawa, ani tabletki nie pomagają jej pozbyć się bólu głowy. Ubrana w krótką spódniczkę i bluzkę niesięgającą pępka, jedzie z Delilah na lotnisko. W łazience poprawia jeszcze włosy i makijaż, lecz i tak sprawia wrażenie, jakby w nocy ostro balowała. I zjawia się Jiyong. Wchodzi do sali przylotów ze swoją walizką z napisem „I ♥ sex”. Zostawia ją i biegnie do Hayi, ze śmiechem wpada w jej ramiona. Trwają tak przez pewien czas. Potem Jiyong lekko odsuwa od siebie dziewczynę. Dokładnie jej się przygląda.
- Hayi.
- Co?
- Wyglądasz… cholernie seksownie!
- Dzięki, ty też. Jak zawsze.
Znów się przytulają.
- Eh, Smok, mam zaśpiewać piosenkę, zatańczyć tango argentino, czy co, żebyś się ze mną przywitał?
- Zatańczyć tango argentino.
- Wal się!
- Też cię kocham, Dee.
Jiyong obejmuje Delilah, a ona szepcze mu na ucho:
- Musisz kiedyś upić Hayi. Będzie naprawdę zabawnie, gwarantuję.