30/11/2015

apeiron (rozdział 19)

Changes


BOMI

                Do Jihoona zadzwonił telefon akurat, kiedy się całowaliśmy. Nie, żebyśmy bez przerwy się całowali... Po prostu do niego wiecznie ktoś wydzwaniał. Czasami wkurzałam się, że może to jakaś kochanka. Jihoon zastrzegał się, że nie i prosił, żebym mu trochę zaufała. Trochę, ok! Obserwowałam go, gdy rozmawiał przez telefon i myślałam sobie, że ma super sexy tyłeczek. W ogóle jest sexy! Chciałam, by szybko skończył gadać i do mnie wrócił. Czemu nigdy nie pozwalał mi słuchać swoich rozmów?! Z nudów rozłożyłam ramiona i zaczęłam kręcić się dookoła, aż dostałam zwrotów głowy i upadłam. Jihoon znalazł mnie na ziemi. Leżałam i śmiałam się nie wiadomo z czego.
- Dobrze się czujesz? - zapytał z lekkim politowaniem. Odpowiedziałam, roześmiana:
- Nie.
- Wstawaj, Bomi, ludzie patrzą.
- Nie.
- A właśnie, że tak.
Jihoon wziął mnie na ręce i zaniósł na taką huśtawkę-hamak. Wydzierałam się, żeby dał mi spokój, ale nie... huśtał, dopóki się nie zmęczył.
- Chyba się zaraz porzygam - przyznałam.
Objął mnie i cmoknął w policzek, kiedy myślałam tylko o tym, żeby nie zwymiotować. Choroba lokomocyjna w takich momentach dawała o sobie znać. Jihoon widział moje niezadowolenie.
- O, i się obraziła.
- Tak, obraziłam się! I chcę prezent na przeprosiny!
- Co ty znowu wymyślasz...
- Kup mi takiego dużego lizaka serduszko z napisem "LOVE"!
- Ok, może kiedyś...
- Nie kiedyś, teraz!
- Bomi... dopiero byłem w sklepie...
- I co z tego! Jeśli mnie kochasz, kup mi lizaka.
- To szantaż.
- Yhm.
Zaśmiałam się. Już czułam się nieco lepiej. A Hoonie odwrócił się i odszedł.
- Ej, ej, a ty gdzie?! - zawołałam.
Popatrzył na mnie morderczym wzrokiem i odpowiedział:
- Kupić pieprzonego lizaka dla mojej pieprzonej dziewczyny.


PO

               Dostała tego lizaka. Kwiczała, jakby miała orgazm. Czasami opłacało się spełnić zachciankę Bomi, przynajmniej było zabawnie.
Poszliśmy do mnie. Bo mieszkałem sam i mieliśmy odrobinę prywatności. Siedzieliśmy przed tv i skakaliśmy po kanałach. Bomi gryzła lizaka, chyba jej smakował.
- Co - spytała.
Widziała, że się jej przyglądam.
- Gówno.
- Chcesz liza?
- Yhm.
I polizała mnie po policzku. Nie spróbowałem lizaka, bo i po co. Pocałowałem Bomi i poczułem przyjemny, słodki smak. Nie obchodziło nas nawet, że w tv zaczęła się nasza ulubiona drama. Po południu zgłodnieliśmy i zabraliśmy się razem za obiad. Bomi gotowała makaron, a ja smażyłem mięso z warzywami. W kuchni umiałem zdecydowanie więcej od mojej rozpieszczonej, wiecznie we wszystkim wyręczanej dziewczyny, i nie powstrzymywałem się od docinania jej w każdym, możliwym momencie. Wyglądała uroczo, gdy się złościła i odgrażała, co mi zrobi (choć wiedziałem, że nie zrobi mi nic, za bardzo mnie kochała:)) Zaczerwieniła się z nerwów, albo zauważyła moje podniecenie i się zawstydziła. Zaczęła mieszać makaron w garnku i opowiadać coś o letnich promocjach w supermarketach. Chyba nie była świadoma, jak na mnie działa.
- Bomi... - czekałem, aż się odwróciła i dodałem - chciałabyś... to ze mną zrobić?
Zostawiła widelec w garnku i krzyknęła, jakby się oparzyła.
- Teraz?!
- Nie... no nie teraz, ogólnie.
Miała taką poważną minę. To chyba ta świadomość, że nie spała jeszcze nigdy z nikim wprawiała mnie w zakłopotanie. Bo nie chciałem nalegać, lecz jednocześnie pragnąłem Bomi od dawna. A tym oburzonym "teraz?!" totalnie rozwaliła system.
- Musiałabym się zastanowić... - opowiedziała, jakby odpowiadała na ofertę pracy, czy coś takiego.
- Jeśli mnie kochasz, to się zgódź - zażartowałem.
- Hoonnie...
Najwyraźniej nie wiedziała, co robić. Ostatecznie wróciła do mieszania makaronu.
- Co? Czy to nie twoje metody osiągania, czego chcesz?
- Ale mi o lizaka chodziło! A nie...
Roześmiałem się głośno i nie mogłem się opanować.
- Pyo Jihoon!
- Co?
- Nabijasz się ze mnie! Idę sobie. Odechciało mi się jeść z tobą obiad i w ogóle, żyć mi się odechciało!
- Ej - złapałem Bomi za rękę - żartowałem przecież. Tak się zestresowałaś, że musiałem jakoś rozładować atmosferę. Z tym szantażem żartowałem, bo wcześniejsza propozycja nadal aktualna.
- Jak możesz żartować sobie w takim momencie... Dla ciebie to pewnie nic, a dla mnie poważna sprawa.
- Sorry... ok, zastanów się. Nie nalegam, naprawdę.
- Eh... bo w książkach to zawsze tak ładnie opisywane, a jak się słucha koleżanek...
- Nie słuchaj koleżanek - przytuliłem Bomi - i... co ty za książki czytasz?
- Chcesz pożyczyć?
- Nie, chcę praktykować...
- Nie, wcale nie nalegasz!
- A ten makaron się ugotował chyba.
- Tak?
- No, czekałem aż sama się zorientujesz, ale...
- Awrrr! Żebym ja nie czekała, aż sam się zorientujesz, że jestem gotowa...!


***

               Pewnego dnia Bomi obudziła mnie telefonem. Powiedziała, że jej ojciec zaczął umawiać się z jakąś babką. Wydawało mi się, że nie jest tym zachwycona, skoro ze wzburzeniem w głosie dzwoni tak wcześnie rano. Powtarzałem, żeby się nie przejmowała. Wyśmiała mnie, bo nie o to jej chodziło. Powiedziała, że pan Yoon ze swoją panią wyjeżdżają na weekend. Wolna chata, tylko my i służąca. Byłbym głupi, gdybym odrzucił taką propozycję! W sobotę przed południem wyskoczyłem z Kyungiem do Seulu. Siedzieliśmy w podrzędnej knajpie, piliśmy piwo i opychaliśmy się niezdrowym żarciem. Obgadywaliśmy chłopaków. Tylko to nam pozostało, od dawna nie widywaliśmy się wszyscy razem. Jedynie Taeil czasami się odzywał, ale okropnie przynudzał, wiecznie narzekał na pracę i wyłudzał kasę, by stracić dwa razy więcej. U-Kwon i B-Bomb byli usprawiedliwieni. Choć żałowaliśmy, że nie możemy z nimi pogadać. Naeun też gdzieś przepadła. Nie mieliśmy od kogo dowiedzieć się, czemu jeden siedzi w kiciu, a drugi u czubków. Serio wzajemnie się do tego doprowadzili? Rozmowy z Jaehyo tylko nas dołowały, przypominały o tym, kim był wcześniej. A Zico zajmował się ściganiem niedoszłego zabójcy i nie pozwalał sobie pomóc. Zico-samosia. Albo wreszcie nadszedł ten moment, kiedy wszyscy powinniśmy dorosnąć i zacząć żyć odpowiedzialnie bez narażania się na wieczne ryzyko. Kyung opowiadał mi o swojej panience. Planowali wspólne wakacje nad morzem, plaża w dzień, figle w nocy. Ja powiedziałem mu, że idę dziś do Bomi, bo jej ojciec wybył na cały weekend. Kyung poradził mi zaopatrzyć się w gumki. Nie uważałem, żeby było to na razie potrzebne, ale wcisnął mi zapas swoich. Wszystko super, tylko...
- King size?! Tego się po tobie nie spodziewałem... - stwierdziłem.
Zaśmiał się głupkowato.
- No widzisz, życie czasami zaskakuje!
Kazałem mu wracać do Sabuk i odprowadziłem go na autobus. Przyjechałem do Bomi. W jej pokoju od razu zaczęliśmy się całować. Zmęczeni opadliśmy na łóżko. Bomi zadzwoniła po służącą i poprosiła, żeby przygotowała nam coś do jedzenia. Po obiedzie zasnęliśmy przytuleni i obudziliśmy się dopiero wieczorem. Moja panienka przecierała oczy i ziewała głośno. Zapytałem, czy chce jeszcze pospać. Odpowiedziała, że chce mi coś pokazać. Zabrała mnie do pokoju pana Yoon. Oglądałem książki na regałach, a Bomi grzebała w biurku.
- Jest pewien, że nie wiem, gdzie to ma - zachichotała.
Trzymała w ręce broń. Czasami zapominałem, że jej ojciec jest psem.
- Yoon Bomi, odłóż to natychmiast!
- Wyluzuj... Chcę ci tylko pokazać...
- To niebezpieczne.
- Przecież cię nie zastrzelę!
- "Jeśli w opowieści pojawia się pistolet, musi kiedyś wystrzelić", tak twierdzi Czechow - zacytowałem.
- Co? W jakiej opowieści? Jaki Czechow?!
- Nieważne. Odłóż to. I więcej się tym nie baw.
Posłuchała, schowała broń.
- Jest zabezpieczony. I jeszcze nigdy nie wystrzelił, jeśli cię to interesuje - opowiadała, kiedy wracaliśmy do jej pokoju - a kto to ten Czechow?
- Wpisz sobie w google.
- Hoonnie, jesteś obrażony?
- Nie, po prostu mój kumpel nadal nie doszedł do siebie, bo jakiś pojeb palnął mu w łeb, a ty wywijasz spluwą, jakby to była zabawka! "Jeśli w opowieści pojawia się pistolet, musi kiedyś wystrzelić"
- Pyo Jihoon! - przerwała mi Bomi z powagą - nie pieprz tyle o tym Czechowie, lepiej pieprz mnie...
- C... co???
Zupełnie zaniemówiłem. Bomi położyła mi rękę... tam.
- Czego jeszcze nie rozumiesz, Hoonnie?


BOMI

               Nie byłam całkiem przekonana... ale czy kiedykolwiek będę? Dałam się ponieść chwili. Albo chciałam uspokoić Hoonnie'ego, by się więcej na mnie nie darł. Choć wyglądał naprawdę sexy, kiedy tak się złościł... Żeby tylko teraz nikt do niego nie dzwonił! Nie obchodziło mnie nic, oprócz nas. Rzuciliśmy się na łóżko, złączeni w namiętnym pocałunku. Chciałam tego, chciałam wszystkiego! Jihoon powoli ściągał ze mnie ubrania. Ja szybko pozbawiłam go koszulki. Rozkoszowałam się widokiem i dotykiem nagiego, umięśnionego ciała. Zniecierpliwiona rozpinałam mu spodnie. Po chwili leżałam zupełnie goła, a Jihoon nadal był w gaciach. Pomyślałam tylko, że to niesprawiedliwe i... zapomniałam o wszystkim. Hoonnie zaczął pieścić mnie na dole... i ssać moje sutki. Oddałam mu się cała. Oddychał głośno i szybko. Ja drżałam i za nic nie potrafiłam tego opanować. Czułam, że oszaleję, jeżeli Jihoon zaraz mnie nie wypełni... I wypełnił. Wbił się stanowczo w moje wnętrze. Zabolało i chyba go przypadkowo podrapałam. Zapytał "ok?". I odpowiedziałam, że "ok". Zaczął się poruszać, powoli... i coraz szybciej. Nadal troszkę bolało, ale nie chciałam, żeby przestawał. Jęczałam za każdym razem, gdy wsuwał się głębiej. Widziałam, że telefon Hoonnie'ego dzwoni. Zdenerwowałam się okropnie, ale zanim zdążyłam zareagować, zalała mnie fala rozkoszy. I wiedziałam, że to, co zrobiliśmy nie było błędem. Jihoon położył się obok, przytulił mnie. Uspakajaliśmy nasze oddechy.
- Bomi... - wyszeptał moje imię.
Pomyślałam, że gdybym go straciła, umarłabym. Przytuliłam się mocno do niego i powtarzałam z desperacją:
- Nie idź, proszę, nie idź sobie!
Pogłaskał mnie po głowie.
- Cicho. Nigdzie sobie nie idę.
- Jestem śpiąca... Chyba się prześpię. Będziesz przy mnie, jak się obudzę?
- Będę przy tobie. Zawsze.

25/11/2015

blue lagoon (rozdział 47)

                To nic. To nic. To nic! Hayi widzi złośliwe uśmieszki na twarzach pozostałych studentów, gdy nauczycielka zwraca jej uwagę, że powinna lepiej panować nad głosem. Ta rywalizacja robi się nie do zniesienia. Tu nikt nie życzy innym sukcesów, tylko cieszy się z ich niepowodzeń. Hayi znalazła się w szczególnie trudnej sytuacji. Niepotrzebnie na przesłuchaniach pokazywała język szkolnym znajomym. Ci idioci zinterpretowali to, jakby się wywyższała, zapamiętali i wypominali jej przy wszystkich możliwych okazjach. Wiecznie słyszała o sobie bezczelne plotki i komentarze "zarozumiała suka", "podobno dostała się z drugiego przesłuchania", "niech wraca, skąd przyjechała". Udawała, że jej to nie obchodzi. Ale obchodziło i sprawiało przykrość. Niestety, sama była sobie winna. Jedynie William, wysoki, szczupły blondyn o niebieskich oczach stwierdził "jesteś odważna. Też miałem ochotę pokazać język tym idiotom, ale stchórzyłem". Hayi się roześmiała. I od tej chwili trzymała się z Willem. Siadała z nim na zajęciach i spędzała przerwy. Czasami odnosiła wrażenie, że wpadła mu w oko... więc powiedziała, że ma chłopaka. Ale nadal przyjaźniła się z Willem, zajadała się babeczkami, które przynosił na uczelnię (od swojej mamy). I Hayi podobało się, że Jiyong był trochę zazdosny. Niech wie co to za uczucie!
- Tak... postaram się lepiej panować nad głosem - odpowiada Hayi i wraca na miejsce.
- Nie przejmuj się.
Will pocieszająco klepie ją po plecach. A po zajęciach częstuje babeczkami. To naprawdę poprawia jej humor! W drodze do domu Hayi nie przestaje spoglądać na telefon. Dlaczego Jiyong nie dzwoni? Czyżby jego rozmowa kwalifikacyjna tak się przedłużyła? Hayi dziwi się, gdy zastaje go popijającego piwo przed telewizorem. Na kanale muzycznym leci lista przebojów znanych, światowych gwiazd.
Hayi myśli, że na pewno coś poszło nie tak. Siada obok chłopaka i obejmuje go.
- Ji... - co ma mu powiedzieć? - nie przejmuj się...
Jiyong z powagą odstawia piwo. Swoim ciałem przygniata Hayi do kanapy, całuje w usta i ze śmiechem oznajmia:
- Koniec z rozwożeniem pizzy! Od dziś jestem sprzedawcą i doradcą w sklepie muzycznym "Heaven's note".
- Zatrudnili cię!
- Dziwne, jakby nie zatrudnili! Znam się na muzie, jestem miły i towarzyski, będę przyciągać klientów swoim urokiem osobistym. Klientki zwłaszcza...
- Oppa! - zdenerwowana Hayi okłada go poduszką - czekałam, aż zadzwonisz! Czemu od razu mi nie powiedziałeś, że masz tę pracę?! Umierałam z nerwów!
- Przepraszam... chciałem ci osobiście powiedzieć, żebyś miała możliwość osobiście mi pogratulować...
- Głupku! Tak się denerwowałam, że nie panowałam nad głosem! Babka mnie zjechała, a inni się śmiali! Musiałam zjeść pięć babeczek Willa, żeby się uspokoić! Przez ciebie będę ważyła sto kilo.
Na samo imię "Will" Jiyong reaguje atakiem. Też bierze poduszkę i stacza z Hayi bitwę, choć ostatecznie nikt jej nie wygrywa.
- To co? Nie pogratulujesz mi? - domaga się, gdy odpoczywają na kanapie nadal z poduszkami w ręce. Hayi wpada na pomysł, by zaprosić Delilah i zrobić małą imprezę. Jiyong szybko sprząta mieszkanie. Hayi zamawia jedzenie z KFC. Razem przygotowują jeszcze sałatkę owocową i popcorn. Podłączają laptopa do telewizora, by lepiej się oglądało teledyski, śmieszne filmiki z youtube, czy jakąś komedię. Czekają na Delilah. Ale zupełnie się nie spodziewają, że nie będzie sama... Przyprowadza chłopaka. Wysoki, około dwudziestki, w czarnych, skórzanych spodniach i w koszulce z nazwą ulubionej rockowej kapeli. "Ma na imię Dave, ale wszyscy zawywają go Sinister".
- Też chciał iść na imprezę - wyjaśnia Delilah z niewinnym uśmiechem.
Zdezorientowana Hayi wita się z Dave'em, natomiast Jiyong zatrzymuje go w przedpokoju.
- Ej, jesteśmy Koreańczykami, u nas zdejmuje się buty, zanim wejdzie się do kogoś na chatę.
- To nie Korea, tylko U.S.A - opowiada złośliwie Dave.
Chce przejść, lecz Jiyong mu nie pozwala.
- Ale moje mieszkanie i moje zasady.
- Sinister, zdejmij buty - prosi Delilah (i Dave jej słucha), a Jiyongowi szepcze na ucho - nie zachowuj się tak...
- Bo co?
- Bo powiedziałam Dave'owi, że jesteście spoko.
Jiyong chwyta Delilah za rękę i zamykają się razem w łazience.
- Nie interesuje mnie, co mu o nas powiedziałaś. Nie będzie się zachowywać, jakby był u siebie. Kto to w ogóle jest i co tu w ogóle robi?!
- Wyluzuj! - uspokaja go Dee - Dave to mój kumpel. Chce się z nami napić, pośmiać i dobrze się bawić. Coś w tym złego?
- Na przykład to, że nas nie uprzedziłaś. Przyprowadziłaś tu tego chama i co?! Liczysz, że się zaprzyjaźnimy?!
- Dave nie jest chamem... jest po prostu... wyluzowany.
- A Jared?
Delilah milknie. Siada na zamkniętym sedesie i wpatruje się w płytki na podłodze.
- Zerwałam z Jaredem - odpowiada wreszcie.
- Co?!
- Ej, wy! Co tam robicie? - woła Dave i puka do drzwi.
- Spierdalaj! - krzyczy Jiyong.
- Smok! - upomina go Delilah i szturcha łokciem w brzuch.
- Czemu zerwałaś z Jaredem?
- Związki na odległość nie mają sensu.
- Tak mu powiedziałaś?
- Smok, błagam cię, nie męcz mnie więcej. Nie chcę gadać o Jaredzie. Nie możemy po prostu wszyscy dobrze się bawić, cieszyć się twoim sukcesem?
- Z tym chamem?
Delilah głośno wzdycha. Jiyong myśli sobie, że może rzeczywiście cierpi, bo zerwała z Jaredem i szuka pocieszenia u Dave'a? Postanawia "nie męczyć jej więcej", ale dodaje, że jeśli kiedykolwiek jeszcze przyprowadzi tu "tego chama", wyjdzie razem z nim. Gdy opuszczają łazienkę, Hayi siedzi na kanapie z Dave'em, który trzyma stopy na stoliku, popija piwo i zajada się kawałkami kurczaka.
- No, wreszcie - komentuje - ty, Jiyong (?), takie zasady panują w twojej chacie? Zamykanie się w kiblu z laskami? Któraś ma ochotę?
Delilah wybucha śmiechem. Hayi nie reaguje. Jiyong chwyta Dave'a za koszulkę.
- I to niby było zabawne? Jeśli tak, kiepski z ciebie żartowniś. A teraz zdejmij stopy ze stolika i trzymaj przy sobie. Ręce też.
Dave niechętnie wykonuje polecenie. Hayi stara się rozładować atmosferę i proponuje obejrzeć film. Wszyscy się zgadzają. Wybierają "Dirty cash". Jiyong ogląda ten film po raz pierwszy odkąd odnalazł Jane. I "matka" wcale nie wydaje mu się tak wspaniała, jak kiedyś, a sztuczna, pospolita. Czy Steve, oczarowany tym pozornym wdziękiem, obiecał jej karierę, wywiózł do Hollywood i rzucił, bo nagle oprzytomniał? A wszyscy pozostali kochankowie Jane? I czy Woonwoo był inny? Gdyby jej nie kochał, nie stoczyłby się na dno, kiedy go zostawiła. Więc czemu zdradził Jane?! Jiyong wie, że zastanawia się nad niepotrzebnymi sprawami. Ale nie może o tym nie myśleć. Przerywa mu uwaga Dave'a:
- Sexy ta wasza mamuśka. Powinna zagrać w scenie erotycznej.
- Mam dość - oznajmia Jiyong i zatrzymuje film. Znów zamyka się z Delilah w łazience.
- Smok, odbiło ci? - pyta Dee.
- Mi? Mi odbiło?! Pozwalasz, żeby tak się wypowiadał o twojej mamie? Jak możesz z nim być!? Zabierzesz go stąd, albo sam wywalę gówniarza za drzwi.
- Ok... Wyrzucasz nas. Zrozumiałam.
Gdy wracają do pokoju, Hayi akurat krzyczy:
- Ty zboczona świnio!
I wali Dave'a w twarz. Chwyta go za koszulkę, wyrzuca za drzwi.
- Dzięki za super imprezę - podsumowuje obrażona Delilah.
- Buty! Moje buty! - drze się zza drzwi Dave.
Hayi podaje Dee czarne glany jej chłopaka.
- I żebym go tu więcej nie widziała! - oznajmia, zamyka drzwi za Delilah.
- Hayi! - śmieje się Jiyong - nie wiedziałem, że jesteś taka silna...
- Jestem, więc lepiej mnie nie denerwować.
- A czym szanowny Dave Sinister tak cię zdenerwował? Wydawało mi się, że wcześniej próbowałaś go zaakceptować. 
- Złapał mnie za tyłek.
- Co?! Zabiłbym gówniarza.
- Yhm... Dlatego sama go wywaliłam. No i nareszcie mam czas, by osobiście pogratulować ci dostania pracy...

24/11/2015

Liebster Blog Award

Nominację otrzymałam od Patrycji Gurbowicz:

http://my-dream-is-love.blogspot.com/



ODPOWIEDZI:

1. Opisz siebie w 3 słowach.
Refleksyjna, wrażliwa, kreatywna.

2. Dlaczego zaczęłaś pisać bloga?
Chyba miałam za wiele wolnego czasu (były wakacje :D)

3. Jaki jest twój ulubiony zespół kpop?
DBSK/JYJ

4. SM czy YG i dlaczego?
YG. Może gdyby DBSK należeli do YG, to jeszcze by istnieli... Uważam, że YG lepiej dba o swoich artystów.

5. Twoja ulubiona drama?
IRIS

6. Jak to się stało, że słuchasz kpopu?
Znalazłam w necie zdjęcie Kim Jaejoonga...:)

7. Gdybyś mogła mieszkać w dowolnym miejscu na świecie, byłoby to?
Dom oppy!!!

8. Piosenka, którą mogłabyś słuchać na okrągło?
Lacrimosa - Der verlust

9. Masz uporządkowaną listę biasów?
Tak...
Kim Jaejoong (JYJ), TOP (BigBang), Ravi (VIXX), Youngjun (LedApple), Junsu (JYJ), HighTop (Bigflo), MC Mong.

10. Pies czy kot i dlaczego?
Pies i kot. Pies, za przywiązywanie się do ludzi, kot za wrodzoną słodkość.

11. Jak znajdujesz inspirację do pisania postów?
Muzyka przede wszystkim.


Nominuję:

http://uknowme.blog.pl/

http://podrozdoazjidajsieponiescfantazji.blogspot.com/

http://k-poplifestories.blogspot.com/



PYTANIA:

1. Bias-lista:) (TAK!)
2. 3 ulubione piosenki.
3. 3 ulubione zespoły w kpopie.
4. Czy lubisz kuchnię azjatycką? 
5. Kiedy najczęściej piszesz posty (w dzień/w nocy?)
6. Jeśli miałabyś spędzić 1 dzień z 1 z biasów, kto by to był?
7. Ulubiona drama, ulubiony film.
8. Ulubiona książka.
9. Lubisz uczyć się tańczyć koreańskich choreografii?
10. Zamawiałaś najnowszą płytę VIXX "Chained up" i chcesz się wymienić photokartą? xD (u mnie Ken, wymienię go za każdego oprócz HB xD)

23/11/2015

speechless (RAVI - VIXX) - część I

SPEECHLESS - Ravi (VIXX)




                Siedzę w ciemnym pokoju i spoglądam przez okno. Pada śnieg. Zaraz będzie północ. Z mieszkania obok słychać śmiechy i wrzaski. Jakaś pijana laska śpiewa tradycyjną koreańską piosenkę. Sylwester. Zaraz będzie Nowy Rok, ani lepszy, ani gorszy niż poprzedni. Po prostu taki sam. Przestałem mieć nadzieję, liczyć na zmiany i na ludzi, którzy dawali mi jedynie obojętność. Od dawna byłem zdany tylko na siebie i mogłem zrobić ze swoim życiem, co chciałem. Ale nie chciałem nic. Tak przeżyłem dwa lata i zaraz będzie trzeci. Czasami się śmiałem, jakby nic się nie wydarzyło, czasami wrzeszczałem, jakby wydarzyło się wszystko. Ale nikt mnie nie słyszał. Czy ja też nie słyszałem Sooah, jeżeli wołała? Podnoszę ulotki, które wyciągnąłem dziś ze skrzynki. I znajduję wśród nich list z USA. Nadawca: Kim Sooah, Sunrise Avenue 46, Manhattan. Rozrywam kopertę. Na niebie rozbłyskają fajerwerki, a ja trzymam w ręce teczkę z napisem: Park Jaewook.
Zaraz coś się wydarzy. Wszystko, albo nic.


***

                Jestem Kim Wonsik. Mam dwadzieścia dwa lata. Raz byłem zakochany. Jeden, jedyny raz.



2 LATA WCZEŚNIEJ

                Nauczycielka wywołała jej nazwisko. Sooah wstała, by przeczytać swoje zadanie domowe.
- A... a.... au... autor... w... wie... wie... rsza... o... o... - jąkała się, zrobiła się blada i zaczęła nierówno oddychać. Aż wreszcie zemdlała. I nigdy więcej się nie odezwała.
                Tego dnia wydarzyło się coś jeszcze. Wieczorem poszedłem grać w kosza z kumplami. Po meczu kilka razy obiegliśmy boisko. Wracałem spocony i wyczerpany. Był przyjemny, wiosenny wieczór, niedługo egzaminy końcowe i... wakacje! Przed moim domem siedziała zapłakana Dami. Ten widok wyrwał mnie z rozmyślań.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Oppa... - jęknęła i rozbeczała się znowu w moich ramionach - oppa zaginął!
A, więc to pierwsze "oppa" nie było do mnie, ale dotyczyło jej brata. Przypomniałem sobie, że zanim wyszedłem grać, napisała mi sms-a "nie ma u ciebie Jaewooka?" "Nie", odpowiedziałem. Bo czemu miałby u mnie być? Nie przyjaźniłem się z Jaewookiem. To po prostu brat mojej dziewczyny. Dami opowiedziała, że dziwnie się zachowywał od rozstania z Sooah, a dziś nie wrócił z uczelni. Miał wyłączony telefon. Dami i jej rodzice byli przerażeni.
- Pewnie gdzieś zabalował... Tel mu padł - zasugerowałem.
Dami zaprzeczyła. Zawsze panikowała.
- Nie... mam przeczucie... że coś sobie zrobił... albo Sooah coś mu zrobiła.
- Przesadzasz...
Nie powinienem jej tego zarzucać. Wkurzyła się. Zaczęła mnie okładać pięściami po klacie.
- Przesadzam?! Jaewook dziwnie się zachowywał! Nie wrócił do domu! A Sooah zamilkła! Jak te dwa zdarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego, to ja jestem królowa angielska!
Przez chwilę wyobrażałem ją sobie jako angielską królową, ale się nie zaśmiałem. To nie była zabawna sytuacja. Mocno przytuliłem Dami i pocałowałem.
- A może tak... przeprowadzę osobiste śledztwo?
- Co?
- Jeśli Jaewook nie wróci... Ale wróci. Na pewno.
                To, co uważałem za pewne, wcale pewne nie było. Jaewook nie wrócił. Wszyscy go szukali, przyjaciele, rodzina, policja. I nie znaleźli. Żywego, ani martwego... Wspierałem Dami, podpowiadałem jej na sprawdzianach, pomagałem w szkole, rozwiązywałem za nią lekcje. Była kompletnie załamana, nie uczyła się i nie spała po nocach. Nie pozwalała się przytulić, pocałować, a co dopiero coś więcej...
- Obiecałeś przeprowadzić śledztwo - przypominała.
I dotarło do mnie, że to jedyna szansa, żeby jej nie stracić. Ale jak ja mogłem dowiedzieć się czegoś od Sooah? Okazja sama się nadarzyła. Mieliśmy robić w parach prezentacje na lekcje koreańskiego. Poprosiłem Dami, żeby zgłosiła się z Hyerim. Zrozumiała o co chodzi i mnie posłuchała. Wszyscy poznajdowali pary. Została tylko Sooah. Ze mną. Na przerwie zaczepiła mnie i napisała w zeszycie, który zawsze przy sobie miała: <why?>
Odpowiedziałem z uśmiechem:
- Why not?
                Po szkole umówiłem się z Sooah. Postarałem się, żeby zaprosiła mnie do siebie do domu. Nie odzywałem się po drodze, bo przecież i tak by mi nie odpowiedziała. A bez sensu byłoby, gdyby ciągle się zatrzymywała i pisała odpowiedzi w swoim zeszycie. Mieszkała w bloku na piętrze. Akurat była sama. Pierwsze co mnie zaskoczyło w jej pokoju to brak zdjęć z Jaewookiem. Zawsze mi się wydawało, że dziewczyny uwielbiają chwalić się swoimi chłopakami. Dla porównania, Dami miała całe ściany poobklejane naszymi fotkami.
<nie powiem nic na prezentacji> napisała Sooah w zeszycie.
- Ja powiem wszystko. Ty potrzymasz plakat.
<Plakat?>
- No.
<Jaki plakat?>
- Ten, co zrobisz.
<Ja?!>
- Skoro ja mam przedstawiać prezentację, ty zrobisz plakat.
<Ok. Jesteś głodny?>
- Tak. I zdycham z pragnienia.
Zjedliśmy ramen i napiliśmy się mrożonej kawy. Później Sooah zajęła się plakatem, a ja wyszukiwałem info o pisarzu, o którym miała być nasza prezentacja. Niestety, na niczym nie mogłem się skoncentrować. Wszystko mnie rozpraszało. To, że było w cholerę gorąco i że Sooah wyglądała tak seksownie, kiedy pochylała się nad plakatem. Napisała na nim najważniejsze info i wudrukowała kilka zdjęć. Zapytała mnie:
<Masz klej?>
- Nie. Taśma nie wystarczy?
<Taśmy też nie mam>
- Nie przygotowałaś się.
<A czy wiedziałam, że będę robić plakat? Ty się nie przygotowałeś... No nic>
Założyła buty.
- A ty gdzie?
<Do papierniczego... zaraz wracam>
Zostawiła mnie w domu. Wiedziałem, że taka okazja więcej się nie powtórzy. Przeszukiwałem pokój Sooah. I czułem się jak intruz, jakbym skradał jej prywatność. Sam nie chciałbym, żeby ktoś zrobił mi coś podobnego. Grzebałem w jej szafie z ubraniami, w szufladach w biurku. I nie znalazłem niczego związanego z Jaewookiem. Tak jakby nigdy nie istniał... albo jakby ktoś starał się pozbyć wszelkich śladów, że istnieje.../ istniał... Wpadła mi w ręce jakaś kartka. "If I like you, I like you. And if I like you, you're pretty special. Cause I hate everyone". To pismo Sooah. Taka właśnie była. Nikogo nie lubiła i nikt jej nie lubił. Wszyscy się dziwili, kiedy zaczęła się umawiać z Jaewookiem. A dziś Jaewooka nie było. Sooah milczała. Dami popadała w depresję. Włożyłem kartkę z powrotem do szuflady w biurku. Przejrzałem resztę rzeczy Sooah. Czułem się okropnie i powtarzałem sobie, że robię to dla mojej dziewczyny. Zagrzmiało. Zerknąłem przez okno. Na dworze było ciemno, trzaskały pioruny i zaczął padać deszcz. Po chwili rozpętała się prawdziwa burza. Sooah przybiegła cała przemoczona.
<Zmarzłam. Muszę się wykąpać>
Puściła wodę do wanny. Drzwi do łazienki były niedomknięte i widziałem, że stała przy lustrze, rozczesywała włosy. Biała, jedwabna bluzka przyklejała jej się do ciała, po udach spływały kropelki wody... To wszystko strasznie mnie podnieciło. Nienawidziłem siebie w tym momencie. Wszedłem do łazienki i zamknąłem drzwi. Sooah zdawała się mnie w ogóle nie zauważać. Wędrowałem palcami po jej gołych udach. Nie wiedziałem, co mnie napadło... Rozpiąłem spodnie. Przechyliłem Sooah tak, by oparła dłonie o umywalkę, podniosłem jej spódniczkę i ściągnąłem majtki. Nie zareagowała, gdy chciałem w nią wejść i wyczułem przeszkodę. Powinienem zrezygnować w tamtym momencie... Ale nie zrobiłem tego. Wbiłem się głęboko w jej wnętrze i zacząłem poruszać się w szybkim tempie. To było tylko kilka pchnięć. Doszedłem na zewnątrz, zalewając uda Sooah lepkim płynem. Wpatrywała się w swoje dłonie przyciśnięte do umywalki. Woda z wanny się wylewała, ale nie obchodziło nas to. Zmusiłem Sooah, żeby spojrzała w zaparowane lustro. I zobaczyłem jej odbicie... Płakała... Kurwa! Powoli uświadamiałem sobie, co zrobiłem. Zdradziłem Dami. Z jej wrogiem... Miałem szukać dowodów, że Sooah była winna! A odkryłem jedynie, że nigdy nie spała z Jaewookiem... Chyba odgadła moje myśli. Napisała palcem na zaparowanym lustrze:
<SEKRET>
Tak, tak powinno być. Nie opowiemy nikomu o tym, co się dziś wydarzyło. Potwierdziłem skinieniem głowy i wybiegłem na deszcz. Złapałem autobus i podjechałem kilka przystanków. Burza nadal szalała, ale miałem to gdzieś. Obiegłem boisko dookoła. Chciałem się zmęczyć tak, by nie myśleć i poczuć się chociaż trochę lepiej. Nic nie pomagało... Przed moim domem czekała przemoczona Dami. Przytuliła się do mnie i rozbeczała.
- Dami... czemu płaczesz?
- Bo ty płaczesz...
Cierpienie to było jedyne, co nas jeszcze łączyło.
                Następnego dnia przyjechałem do szkoły, choć w ogóle nie miałem na to ochoty. Wstydziłem się spojrzeć Sooah w oczy, a tym bardziej zacząć jakąkolwiek rozmowę. Nie wiedziałem, co we mnie wczoraj wstąpiło. Nigdy wcześniej nie zachowałem się tak wobec żadnej dziewczyny.... Wszedłem do szkoły i zauważyłem Sooah. Kupowała kawę w automacie. Udawałem, że jej nie widzę. Poszedłem do sali i raz, tylko raz się odwróciłem. Wydawało mi się, że Sooah się do mnie uśmiechnęła. Całą lekcję przegadałem z Dami. Była dziś jakaś pobudzona, niespokojna. Stwierdziłem, że to dobry objaw, mija jej faza apatii i wraca życie. Dami zauważyła coś, co też wcześniej zauważyłem, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy:
- Sooah wygląda inaczej... - powiedziała - ma taki dziwny blask w oczach. Zabiła Jaewooka... i śmieje się z nas, że nie możemy jej tego udowodnić.
- Serio tak uważasz? - zapytałem, bo dla mnie to brzmiało zupełnie niedorzecznie.
Im lepiej poznawałem Sooah, tym mniej wierzyłem, że ma coś wspólnego ze zniknięciem Jaewooka. Szukałem dowodów jej winy, a znalazłem jedynie dowód jej niewinności... o którym nie mogłem powiedzieć Dami. Przedstawiła mi powody, czemu oskarża Sooah. Słuchałem i milczałem, jakbym nagle stracił zdolność wypowiadania się. Na wszystko znalazłbym kontrargument...
- Udowodnij jej winę! - prosiła Dami - obiecałeś mi...
Nauczycielka upomniała nas za gadanie i dała dodatkowe zadania domowe. Kurwa.
Na przerwie poszedłem do stołówki. Siedziałem obok Sooah. Jedliśmy i nie zwracaliśmy na siebie uwagi. Zostawiła prawie pełen talerz, wyjęła notes i coś gryzmoliła. Przybliżyłem się, by widzieć co. Napisała: "LOVE", a ja zabrałem jej długopis i zmieniłem to słowo na "DONE". Spojrzała na mnie i poczułem lekkie szturchnięcie w brzuch. Nie bolało, to były tylko przekomarzanki.
- Musimy dokończyć prezentację - powiedziałem z powagą.
<Dziś u mnie?> napisała.
- Ok - odpowiedziałem z uśmiechem.
Byliśmy umówieni. Po szkole poszliśmy do jej domu. Zjedliśmy ramen, napiliśmy się mrożonej kawy. Postanowiłem sobie, że cokolwiek się wydarzy, powstrzymam się i nie sprowokuję takiej sytuacji, co poprzednio. Za to Sooah taką sprowokowała... Nieoczekiwanie stanęła naprzeciwko mnie i zaczęła zrzucać z siebie ubrania. Nic nie powiedziałem. Bo co tu było do powiedzenia? Po prostu gapiłem się na nią i zastanawiałem się, jak to możliwe, że jest taka perfekcyjna. Pragnąłem pieścić jej ciało, całować centymetr po centymetrze, doprowadzić do drżenia z rozkoszy. Zasługiwała na to, po poprzednim... Tak się usprawiedliwiałem. Złapałem Sooah za ręce i przyciągnąłem do siebie. Pomogła mi zrzucić ciuchy. Była niecierpliwa. Położyła się na pościeli i rozstawiła nogi. Zapraszała mnie... Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak podniecony. Ale nie przestawałem myśleć o Dami. O tym, że pieprzę się z jej wrogiem. Ogarnęła mnie wściekłość. I znów wyżyłem się na Sooah. Wtargnąłem w nią i poruszałem się z jakąś rozpaczą, desperacją, jakby zaraz miał się skończyć świat. Bo miał się skończyć! Świat, który znałem i, w którym czułem się bezpieczny. Wydzierałem się, czy to z rozpaczy, czy to z rozkoszy... Sooah milczała. Odwróciła nas tak, by być na górze. Przejęła panowanie. Wykonywała szybie ruchy, jeszcze pełniejsze desperacji i furii. Wreszcie odchyliła głowę do tyłu i wydała z siebie coś, jak gdyby jęk. Opadła na mnie. Tylko tak leżała. Oddychała głośno. Nie przytuliła się do mnie i ja też jej nie przytuliłem. Uspokoiliśmy oddechy. Ubraliśmy się i zabraliśmy się za prezentację.
                Sumienie nie dawało mi spokoju. Oddalałem się od Dami. Chciałem to opanować. Ale zamiast tego, coraz więcej myślałem o Sooah. Aż doszedłem do wniosku, że dłużej tak nie wytrzymam. Musiałem zapanować nad sytuacją. Ale nie umiałem zrezygnować z Sooah. Uwielbiałem te chwile, kiedy się spotykaliśmy, kochaliśmy, robiliśmy prezentację. To było takie oczywiste, idealna harmonia świata. Czyjego świata? Później przychodziły wyrzuty sumienia. Zdradzałem Dami, okłamywałem, że jest dla mnie najważniejsza. Bo chciałem, żeby była! Nie umiałem nic zrobić ze swoimi uczuciami... zakochałem się w Sooah. Ale nie mogłem zostawiać Dami w takich okolicznościach. Potrzebowała mnie. Postanowiłem poczekać, aż ochłonie, zacznie znów żyć i powiedzieć jej całą prawdę. Jakąkolwiek cenę przyjdzie mi za to zapłacić.
                Raz wybrałem się z Sooah do biblioteki, by poszukać w książkach czegoś o pisarzu, o którym była nasza prezentacja. Ja kręciłem się między regałami, Sooah siedziała na parapecie i czytała coś.
- Co tam masz? - zapytałem.
<Przeczytaj> napisała i podała mi telefon.


Paul Smith - "True Love"

When I say "I love you", please believe me, it's true.
When I say "forever", know I'll never leave you.
When I say "goodbye", promise me, you won't cry,
because the day I'll be saying that will be the day I die.

- Co to?
<Wiedziałam, że ci się nie spodobają:/>
- Co?
<Wiersze>
                Wracaliśmy z biblioteki. Dami do mnie napisała. Chciała, żebyśmy się umówili wieczorem... Ja miałem dość udawania. Powiem jej, dziś jej powiem, powtarzałem sobie. Zamyśliłem się, wpatrywałem się w telefon i wszedłem na ulicę. Usłyszałem klakson, poczułem popchnięcie. Odwróciłem się i widziałem wszystko... Potrącona przez samochód Sooah wylądowała kilka metrów dalej, rękę miała dziwnie wykrzywioną. Była przytomna, ale przerażona. Pomogłem jej się podnieść.
- Ja pierdolę! Cholerne dzieciaki! Dla zabawy rzucacie się pod koła?! Nie chciałem nikogo potrącić! - przeżywał kierowca.
- Niech nas pan zawiezie do szpitala - poprosiłem.
W samochodzie pozwoliłem Sooah oprzeć się o mnie. Pojękiwała cichutko. Było mi jej żal. Cierpiała z mojej winy. Powtarzałem sobie tylko: uratowała mnie. Uratowała! 
Wreszcie przyjechaliśmy do szpitala. Czekałem przed gabinetem, spacerowałem wzdłuż korytarza. Sooah wyszła zapłakana. Miała rękę w gipsie - prawą. Wiedziałem, co to oznacza w jej przypadku...
- O Boże... Przepraszam... Tak mi przykro... I... dziękuję, nie musiałaś...
Przytuliłem Sooah. Wydawała się taka bezbronna. Chciałem już nigdy jej nie puścić. Wyjęła z torebki telefon i napisała tylko przy pomocy lewej ręki <To nic>
- Pojedziemy do domu - zaproponowałem.
Zadzwoniłem po taxi i odwiozłem Sooah. Nie pozwoliła mi nic powiedzieć swojej mamie. Napisała w telefonie i pokazała jej <Wpadłam pod samochód. To nic. Wonsik zabrał mnie do szpitala>
- Córeczko, kochana... Jak to się stało?
<Po prostu... nie uważałam. Przepraszam:(>
Nie wspomniała, że ratowała mnie...
- Moje biedactwo! Boli cię? 
<Już nie. Chcę iść spać>
- Chodź - mama poprosiła, żebym poczekał, przytuliła Sooah i zaprowadziła do jej pokoju. Wróciła po kilkunastu minutach. Poczęstowała mnie herbatą i ciastkami.
- Dziękuję, że zaopiekowałeś się Sooah - powiedziała - jesteś jej przyjacielem?
- Tak...
- Wiele znaczysz dla mojej Sooah... Po zniknięciu Jaewooka... sam wiesz, przestała mówić. Lekarze nie potrafią jej pomóc. Zupełnie się załamała... Płakała po nocach, miała koszmary...Odkąd poznała ciebie, stała się weselsza. Dziękuję... Dziękuję, że jesteś blisko mojej Sooah.
Wiedziałem, że gdyby znała szczegóły, to tak by ze mną nie rozmawiała. Czułem się, jakbym ją oszukiwał. Jakbym oszukiwał wszystkich dookoła. I siebie. Skłamałem, że się spieszę. Zajrzałem jeszcze do pokoju Sooah. Spała, słodko i niewinnie, my baby... 
W nocy nie mogłem zasnąć. Przyjechałem do szkoły z podkrążonymi oczami. Zauważyłem, że przed wejściem coś się dzieje... Tłum gapiów otaczał Dami, gdy wydzierała się na Sooah. Przepchnąłem się do nich. Złapałem Dami i potrząsnąłem za ramiona, żeby się uspokoiła.
- O co chodzi? - wypytywałem.
- Zabiła go! Zabiła Jaewooka! - krzyczała Dami i rozpłakała się.
- Co...
- To znalazłam w jej torebce...
I wszyscy widzieli... komplet dokumentów Jaewooka. Co czułem w tym momencie? Niedowierzanie? Rozczarowanie? Żal? Chyba wszystko na raz...
- Morderczyni! - inni oskarżali Sooah.
Dowody... wreszcie były. Dami płakała. Sooah stała, cicha i milcząca. Popatrzyliśmy na siebie. Próbowałem coś wyczytać z jej oczu. Nie wyczytałem nic. Sooah złapała mnie za rękę. Napisała w telefonie i pokazała mi: <Nie zabiłam go!!!>
Płakała. Inni szarpali jej mundurek, wyrywali włosy, wyzywali od morderców. A ja ją tam zostawiłem. Po prostu odszedłem.


KONIEC CZĘŚCI I-ej

OD AUTORKI:

Kto czytał komentarze, to wie,  że planowałam napisać ONE SHOT, więc zabrałam się za niego i oczywiście wyszedłby za długi, więc będzie jeszcze część II, ale niestety nie obiecuję, kiedy to nastąpi:P

18/11/2015

blue lagoon (rozdział 46)

                Hayi spaceruje wzdłuż korytarza na piętrze w budynku Konserwatorium Muzycznego w Los Angeles. Gdyby Jiyong tu był, czułaby się pewniej, lecz sama przecież poprosiła go, by jej nie towarzyszył. Chciała sobie udowodnić, że może coś osiągnąć bez niczyjej pomocy. I nadal tak uważa, chociaż okropnie się denerwuje. Drzwi się otwierają.
- Lee Hayi! - roznosi się głos młodej dziewczyny, odpowiedzialnej za porządek przesłuchania.
Hayi idzie do sali, obserwowana przez innych kandydatów, czekających w kolejce. Wita się z czteroosobowym jury (trzy babki i podstarzały koleś, który bawi się długopisem) o obojętnych twarzach. Przedstawia się i padają pytania: skąd pochodzi? Czy śpiewała wcześniej? W klubie muzycznym? Gdzie? Dlaczego przestała? Czy uczęszczała kiedykolwiek na profesjonalne lekcje? Wreszcie jury pozwala jej zaprezentować swoje umiejętności. Hayi śpiewa piosenkę Adele "Rolling in the deep". Nawet się nie denerwuje, od dawna nauczyła się nie poddawać tremie. Wie, że wypada nieźle, ale co z tymi wszystkimi, którzy wypadną lepiej? Kłania się na koniec i dziękuje. Jury nie wyraża swojej opinii. Przekazuje tylko, że wyniki zostaną ogłoszone za dwa tygodnie. Ile?! Hayi ma ochotę podejść do jurorów i przeczytać, co zanotowali na swoich kartkach podczas jej wykonania. Jeszcze raz się kłania i opuszcza salę. Nie było tak źle. A może było? Znów wszyscy kandydaci się jej przyglądają. Hayi wytyka język. I słyszy oburzone westchnienia. A tam, nie obchodzi jej, co inni pewnie sobie pomyśleli. Na dworze zapala papierosa, by się zrelaksować. Zaciąga się głęboko. I nagle ktoś zasłania jej oczy dłońmi. Niemożliwe, by ich nie rozpoznała...
- Jiyong! Prosiłam cię o coś! Czy z ciebie zawsze musisz być taki uparciuch?! - krzyczy, a jednocześnie tuli się do niego. Jiyong przeczesuje dłońmi jej włosy.
- Prosiłaś, żebym nie pojawiał się w szkole... więc czekałem na dworze.
- Ach, ty!
- Jak było?
Hayi opowiada mu wszystko.
- Chyba nieźle. Na koniec pokazałam język idiotom z korytarza, bo się gapili, jakby mi chcieli powiedzieć: spadaj, to miejsce dla mnie.
- Ha ha. Co cię tak zdenerwowało?
- Wszystko! Musiałam rozładować emocje.
Jiyong zabiera jej papierosa i wkłada sobie do ust.
- Lee Hayi, jesteś głodna?
- Nie.
- A właśnie, że jesteś.
Zajmują stolik w niewielkiej, azjatyckiej restauracji. I Hayi stwierdza, że to zabawne uczucie, gdy ktoś zna nas lepiej, niż my sami siebie znamy.
                Przez dwa tygodnie Hayi i Jiyong sporo podróżują. Nie wynajmują Marka, ani innych kierowców. To byłaby zbyt kosztowna inwestycja. Jiyong sam kieruje do San Francisco i Sacramento, wszędzie, gdzie Hayi ma kolejne przesłuchania na studia muzyczne. Niestety, nigdzie jej nie przyjmują. Pierwsze odmawia Konserwatorium w San Francisco, następnie w Los Angeles i ostatecznie w Sacramento, gdzie się właśnie znajdują. Hayi wpada w rozpacz. Nie opuszcza przyczepy. Całymi dniami siedzi i płacze, albo ogląda seriale w Internecie. Jiyong pozwala jej na odreagowanie. Jednocześnie namawia, by spróbowała w innych szkołach, o trochę niższym poziomie, ale nadal niezłych. Hayi nawet nie chce o tym słyszeć. Wszystko, albo nic! Nie dostała się do żadnego dobrego konserwatorium, więc chyba powinna raz na zawsze porzucić śpiewanie. I co teraz? Utkwili w przyczepie na polu kempingowym w Sacramento, bez perspektyw i planów na przyszłość.
- Nie możesz się poddawać - powtarza jej Jiyong - powinnaś próbować do skutku.
- Po co? Nie chcę następnej porażki. Nie dostałam się. Nigdzie, gdzie miałabym szansę cokolwiek osiągnąć - Hayi milknie na chwilę i dodaje oskarżycielsko - zatrudniłeś mnie w Blue Lagoon, bo dobrze śpiewałam, czy tylko dlatego, że dałam ci się przelecieć?
- Jesteś niesprawiedliwa - odpowiada Jiyong, dotknięty tymi słowami, i wychodzi z przyczepy. A Hayi ukrywa twarz w dłoniach i płacze. Tak, to co powiedziała było niesprawiedliwe. Jiyong stara się jej pomóc, niepotrzebnie wyżyła się na nim. Wypada z przyczepy, ale nigdzie go nie ma. Nie zabrał nawet komórki. Hayi wraca, zrezygnowana. Zasypia na kilka godzin i budzi się nadal sama. Na dworze zrobiło się ciemno, na polu kempingowym głośno. Ludzie przesiadują przy grillu i piwie, plotkują i prowadzą beztroskie życie. Nikogo nie obchodzi, że ona czuje się taka samotna, wystraszona i winna. Spaceruje po okolicy w nadziei, że gdzieś tu będzie Jiyong. Daremnie. Robi jej się chłodno i idzie z powrotem do przyczepy. Jiyong wraca po północy. Śmieje się podejrzanie, odpowiada Hayi monosylabami. Siada do laptopa i ogląda "Niesamowity świat Gumballa". Nie reaguje, gdy Hayi zadaje mu pytania: Gdzie był? Co robił? Nagle czuje jej usta na swoich.
- Oppa, przepraszam! Naprawdę przepraszam... nie chciałam, żeby było ci przykro...
Jiyong wybucha śmiechem. Niespodziewanie milknie i próbuje pocałować Hayi, a ta go odpycha. Czuje od niego alkohol i coś jeszcze... dziwny słodkawy zapach.
- To trawka. Paliłeś?
Nie musi czekać na odpowiedź, by wiedzieć. Podejrzane zachowanie chłopaka nie zostawia jej wątpliwości. Zamarwiała się o niego, a on w tym czasie popalał sobie marihuanę! Policzkuje go. Bije pięściami po klatce. Aż wreszcie zauważa, że Jiyong płacze i sama zalewa się łzami.
- Dlaczego? - powtarza - kurwa, Jiyong, dlaczego?!
- Naprawdę chcesz wiedzieć? Paliłem trawkę. Tak, paliłem! Nic mnie nie usprawiedliwia.
- Ale chcę wiedzieć dlaczego... - odpowiada Hayi przez łzy.
- Poszedłem do klubu... upić się... nie myśleć o tym, co mi powiedziałaś, bo powiedziałaś to w złości, ale i tak zabolało. Jakiś typ zapytał mnie, czy chcę trawkę... Odmówiłem. Ale wypiłem trochę i...
Przynajmniej nie usprawiedliwia się, że " to tylko trawka".
Płaczą w mileczniu, patrzą w ekran laptopa, ale nie zwracają uwagi na przygody Gumballa.
- Co teraz? - pyta wreszcie Jiyong.
- To pierwszy raz? Od odwyku?
- ... tak...
- Jiyong...
- To pierwszy raz, naprawdę. Przepraszam, cholernie żałuję... Przepraszam...
- Jeśli kiedykolwiek jeszcze raz coś weźmiesz, powiesz mi?
- Tak, obiecuję.
- Jeśli kiedykolwiek jeszcze raz coś weźmiesz, powiem Kim Yoonie.
- Tak... przepraszam. Hayi... po co bym cię zatrudniał, gdybyś dobrze nie śpiewała?
Jiyong nie przestaje płakać, choć Hayi trochę się uspokoiła. Głaszcze go po policzku, gdzie go wcześniej uderzyła.
- Ji... - mocno przytula chłopaka - nie płacz. Cicho. Chodź do mnie - zmusza go, by położył głowę na jej kolanach i nadal głaszcze po policzku - wszystko będzie dobrze, nie płacz.
                Następnego dnia Hayi budzi telefon z Konserwatorium Muzycznego w Los Angeles. Ktoś złożył rezygnację. Mają wolne miejsce i zapraszają ją na kolejne przesłuchanie.
                Jiyong wciąga Hayi do windy i naciska "33". Całują się namiętnie, błądzą dłońmi po swoich rozpalonych ciałach. Na czwartym piętrze ktoś się dosiada i odrywają się od siebie. Na siedemnastym znów zostają sami. Jiyong przypiera Hayi do ściany i gwałtownie, zachłannie wpija się w jej usta. Ona zarzuca mu ramiona na szyję. Jest szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa! Wszystko się ułożyło. Przyjechała na przesłuchanie. Zaśpiewała piosenkę The Fugees - "Killing me softly with his song". Powtarzała sobie, że nie powinna nastawiać się na zbyt wiele, ale byłaby zawiedziona, gdyby po kilku dniach nie dostała telefonu: "Pani Lee Hayi? Została pani przyjęta na dwuletnie studia wokalne w Konwerwatorium Muzycznym w Los Angeles. Proszę czekać na oficjalne pismo". Pojechała po nie osobiście, z Jiyongiem. W formularzu rekrutacyjnym podała ich adres z Teksasu. Jakiś musiała. Nie napisałaby przecież: pole kempingowe. Przyczepa mieszkanlna (numer rejestracyjny). No i sprawa sama się rozwiązała - zostają w Los Angeles. Zaplanowali wszystko. Odwiedzili agencję nieruchomości, by wynająć mieszkanie, najlepiej w Santa Monica. Obejrzeli ich sporo, zanim znaleźli idealne, z widokiem na ocean. Sprzedali przyczepę. Zostawili sobie tylko pojedyncze meble, łóżko, sprzęty kuchenne. Inne rzeczy, ubrania, książki, czego nie mieli zbyt wiele, po prostu zapakowali do kartonów i przytachali do mieszkania. Gdy tylko Hayi opowiedziała mamie, że wynajmują przytulną kawalerkę na trzydziestym trzecim piętrze z widokiem na ocean, ta powiedziała:
"Przyjedziemy. Ja, tata i Sawoo". I powiedziała to zupełnie serio.
Hayi i Jiyong wysiadają z windy, otwierają mieszkanie i ich oczom ukazuje się okropny bałagan.
- Trzeba coś z tym zrobić - stwierdza Jiyong.
Chodzi mu o ubrania Hayi. On trzyma swoje w walizkach i kartonach, ona porozrzucane po całym pokoju, niewielkim, z aneksem kuchennym.
- Co mam z nimi zrobić? Zaczarować? - Hayi wzrusza ramionami - nie mamy szafy.
- I nie mamy jej za co kupić - dodaje Jiyong, niepocieszony.
Podróżowanie między Corpus Christi - Los Angeles - San Francisco - Sacramento - Los Angeles, płacenie za pobyt na polach kempingowych i codziennie utrzymywanie się pochłonęło wszystkie ich oszczędności. To, co zarobili na sprzedarzy przyczepy, przeznaczyli na mieszkanie. Szukali dla siebie pracy, Jiyong stałej, Hayi weekendowej. Porozsyłali CV, gdzie to tylko możliwe.
- Chcesz pokazać taki bałagan swoim rodzicom? - dziwi się Jiyong.
- Przecież zarezerwowali pokój u Jane w Blue Lagoon. Delilah obiecała się nimi zaopiekować.
- Ale chyba wpadną obejrzeć nasze mieszkanie...
- No tak... to posprzątasz!
- Ty posprzątasz!
Jiyong idzie do łazienki. Roześmiana Hayi siada na parapecie i obserwuje wzburzone fale. Chyba będzie sztorm. Jiyong przewraca się o jej ubrania.
- Oppa! Wszystko ok?
- Kurwa, Hayi! Posprzątasz to zaraz, albo...
- Albo co? Co mi zrobisz? - pyta uwodzicielsko.
- Dam ci szlaban na seks!
- Jesteś okropny!
Ostatecznie zaczyna sprzątać. Jiyong jej pomaga. A może przeszkadza? Włącza radio. Przebiera się w rzeczy dziewczyny i bawi się w modelkę. Hayi dosłownie dusi się śmiechem. Jiyong? Co mu strzeliło do głowy? Idiota, jej najukochańszy idiota!
- Hayi... muszę ci coś powiedzieć... - zaczyna Jiyong z powagą - rajstopy są okropnie niewygodne!
Rozlega się dzwonek do drzwi. Jiyong, w rajstopach, sukience i ze spinkami we włosach wpuszcza lekko zaskoczoną Delilah.
                Państwo Lee z Sawoo zostają w Los Angeles prawie dwa tygodnie. Zachowują się, jakby między nimi, a córką nigdy nie było żadnych kłótni, dogadują się i z Jiyongiem. Hayi chwali się pismem z uczelni. Opowiada, że przez dwa lata będzie studiowała wokal na jednym z najlepszych konserwatoriów w Ameryce. Przeprasza, że wcześniej o tym nie wspominała. Nie chciała zapeszać. Państwo Lee wyglądają na zaskoczonych, ale zadowolonych. Zawsze życzyli sobie, aby studiowała. Sawoo wypytuje, czy wreszcie będzie sławna. I namawia rodziców, żeby pozwolili mu iść z Jiyongiem na mecz baseballowy, by chociaż tym pochwalił się kolegom. I rodzice się zgadzają. Państwo Lee codziennie zwiedzają okolice, przesiadują na plaży, wydają pieniądze. Hayi i Jiyong wiele razy zapraszają ich do siebie, a gościom podoba się mieszkanie. Zaplanowali też odwiedzić Las Vegas. Fundują weekendowy pobyt Hayi i Jiyongowi, któtych nie było stać, by im towarzyszyć. Zabiera się z nimi i Delilah, ma sporo własnych oszczędności, więc może sobie na to pozwolić. Czas mija zbyt szybko. Po dwóch tygodniach Hayi i Jiyong zawożą gości na lotnisko. Sawoo powtarza, że to były "fuckin' amazing holidays" (za co rodzice go upominają) i że nie chce wracać. Na pożegnanie pani Lee obejmuje córkę i jej chłopaka. Natomiast pan Lee zaczyna niepewnie:
- Hayi... przepraszam... - na moment zawiesza głos - nie zawsze zachowywałem się sprawiedliwie. Mam nadzieję, że ty i Jiyong będziecie razem szczęśliwi.
- Jesteśmy - zapewnia go Hayi i przytula się do niego.
- Ty też chcesz? - pyta pan Lee, a gdy Jiyong podchodzi, też go obejmuje.
- A mnie kto przytuli?! - niespodziewanie zjawia się Delilah i wpada prosto w ramiona pani Lee - uff! Zdążyłam w ostatniej chwili. Zaspałam, a też chciałam państwa pożegnać!
- Noona, możesz mi powysyłać filmiki, jak skaczę w fale? - zwraca się do Delilah Sawoo, łamanym angielskim.
- Spoko! Wyszły zajebiście!
Państwo Lee patrzą na siebie porozumiewawczo. Wreszcie wiadomo kto nauczył Sawoo tych wulgarnych określeń!

16/11/2015

apeiron (rozdział 18)

Drop the gun!


ZICO

                Wydawało mi się, że spadamy w przepaść, ale wylądowaliśmy tylko na miękkich poduszkach. Angie narzekała, że jestem ciężki, ale nie pozwoliła mi wstać, zamknęła oczy, przywarła do mnie całym ciałem i pocałowała w usta.
- Zico... - wyszeptała.
Złapałem wargami jej wargi i gryzłem bez opamiętania.
- Zico...
- Cii...
Pocałowaliśmy się. To trwało cholernie krótko, bo Angie nie wiadomo skąd znalazła w sobie nagle tyle siły, zrzuciła mnie z siebie i oplotła udami. Stwierdziłem, że to czas na 2 rundę...
- Nie wiedziałem, że lubisz być na górze - skomentowałem.
Położyła mi rękę na ustach, żebym milczał. Może jeszcze zaraz mnie zaknebluje!
- Czemu zabiłeś Jung Dangsoo? - spytała z powagą - ok, uważam, że zasłużył, nie żal mi go, cieszę się, że wreszcie mi nie zagraża, ale ty nie jesteś od wymierzania sprawiedliwości. A może bawisz się w Pana Boga? Zico, zabiłeś dla mnie i choć bez mojej woli, czuję się zamieszana w to morderstwo równie silnie, jakbym sama je popełniła. Czegoś takiego... nie umiem ci wybaczyć.
W jej głosie słyszałem złość i wyrzuty. To prawda, nie chciała mojej pomocy. Na co liczyłem? Że zarzuci mi ramiona na szyję i podziękuje? Że będę bohaterem? Ale przecież nie chciała też, by ten skurwiel jej zagrażał! I ja... potrzebowałem Angie żywej. Tak naprawdę pozbyłem się Jung Dangsoo z czysto egoistycznych powodów. Bo gdy dotarło do mnie, że właśnie przez to straciłem Angie, żałowałem, że zabiłem...
- Nie powinnaś czuć się winna - odpowiedziałem, by ratować sytuację nie do uratowania - jedynym winnym jestem ja.
- Chcesz mi pomóc, tak? - spytała, zirytowana.
- Tak, kurwa, a nie widzisz?!
- Nie krzycz. Jeśli chcesz mi pomóc, to nie przychodź do mnie więcej.
- Co?
- Nie przychodź do mnie więcej. Proszę... Tak mi najbardziej pomożesz.
- Wow. Odkąd to wybierasz sobie klientów? Wolno ci decydować: tego chcę, a tego odeślę do diabła? Przykro mi, kicia, tu może cię pieprzyć każdy, kto ma pieniądze.
- A co? Zgwałcisz mnie?
- Naskarżę na ciebie burdelmamie.
- Alfons się na mnie wścieknie. Tego chcesz?
Zrzuciłem Angie z siebie. Patrzyła na mnie bez emocji, kiedy w pośpiechu się ubierałem. Roześmiałem jej się w twarz. Wydawała się obojętna na wszystko. Rzuciłem na łóżko kilka banknotów.
- Płacę mojej dziwce - powiedziałem, żeby podkreślić, kim dla mnie była w tym momencie, a kiedy wychodziłem, dodałem - nienawidzę cię, Angie.
Nie odpowiedziała.



ANGIE

                Zrobiłam coś, co okazało się trudniejsze, niż przypuszczałam. Zrobiłam to zupełnie świadomie, po niezliczonych, przepłakanych nocach rozważania wszystkich "za i przeciw". Poprosiłam Zico, by więcej do mnie nie przychodził. Czy tego chciałam? Oczywiście, że nie. Ale wiedziałam, że to byłoby dla mnie najlepsze. I zagryzałam wargi, aż do krwi, by się nie rozpłakać, kiedy stwierdził "nienawidzę cię, Angie". Tym razem nie były to tylko słowne przekomarzanki. Znienawidził mnie naprawdę i tym samym miałam pewność, że więcej nie przyjdzie. Dopiero, gdy wyszedł i ucichły kroki, zapłakałam. Głośno i rozpaczliwie. Ale nie popłynęły łzy. Zico zapytał kiedyś, czy kiedykolwiek mnie skrzywdził. Milczałam. To jakbym odpowiedziała "tak", prawda? Zico pozwolił, bym się w nim zakochała. Tym mnie skrzywdził najbardziej.



ZICO

                Czemu nie powiedziałem jej "Angie, zakochałem się w tobie, nie zostawiaj mnie"? Siedziałem w pubie i piłem. Po północy wróciłem do chaty, kompletnie zalany, z pustym portfelem. Rzuciłem się w ciuchach na łóżko i spałem do rana. Łeb mnie napierdzielał i nie miałem ochoty wstawać. Właściwie nie musiałem, dopóki nie zachciało mi się sikać. Prawie się wywaliłem o krzesło. Rzuciłem nim w kąt. I to przyniosło mi uczucie ulgi. Poprzewracałem wszystko, co było do przewrócenia w pokoju i wykończony padłem z powrotem na łóżko. Niespodziewanie rozległ się dzwonek do drzwi, potem walenie. Byłem pewien, że to ktoś z tych gości, którzy mi grozili i postanowiłem udawać, że mnie nie ma. Nie czułem się na siłach, by z kimkolwiek walczyć w takich okolicznościach, zdołowany i skacowany. Przykryłem się kocem. Ktoś wlazł do mieszkania. Kurwa, wczoraj byłem na tyle nawalony, że zapomniałem zamknąć drzwi na klucz. Świetnie, zaraz mnie zabiją. W mojej własnej chacie! I usłyszałem niepewny, dziewczęcy głos:
- Jiho?
Zrzuciłem z siebie koc.
- Yyy... Chorong?
Prawie jej nie poznałem, przerażona i zaryczana wyrzucała z siebie słowa jak pociski z karabinu maszynowego. Zrozumiałem jedynie, że Jaehyo podejrzewa nas o romans i ubzdurał sobie, że do niego strzelałem. No nie, to już było za wiele... ale jeszcze nie wszystko... Drzwi się otworzyły i do mieszkania wpadł Jaehyo.
- Wiedziałem, że cię tu zastanę, suko! - darł się na wystraszoną Chorong i zwrócił się do mnie, spocony, cały czerwony na ryju - odebrałeś mi kobietę. Prawie odebrałeś życie... Ja odbiorę ci twoje...
Nie zdołałem nic powiedzieć. Jaehyo wymierzył we mnie broń. Z odległości kilku metrów celował prosto w moje czoło. Zachciało mi się rzygać. Jak strzeli to po mnie... Wyobrażałem sobie swój mózg rozpryskujący się na ścianie za łóżkiem. Nie, za nic w świecie do tego nie dopuszczę (do tego, że Jaehyo mnie zabije i do porzygania się). Próbowałem nie panikować, choć ledwo utrzymywałem się na nogach. Ja pierdolę!, powtarzałem w myślach, jestem gangsterem! Nie powinienem panikować, że ktoś ma mnie na muszce. Ale coś takiego dzieje się po raz pierwszy w moim życiu. A ten, co trzyma pistolet, to członek Apeiron!
- Rzuć broń! - zawołałem - to nie prośba, to rozkaz! Rzuć broń!
Ale Jaehyo nie obchodziły moje słowa. Może ich nawet nie słyszał. Ogarnęła go jakaś dzika wściekłość. I chyba nawet kubeł zimnej wody na łeb by mu nie pomógł. Starałem się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, żeby nie prowokować Jaehyo.
- Zastrzelę! Jak psa. Rozstrzelę na milion kawałków! - powtarzał.
Nie wahał się, po prostu odkładał tę chwilę, by upajać się moim lękiem. Wiedziałem, że strzeli. I nie mogłem nic zrobić, tylko wołać:
- Rzuć broń! Jaehyo! Jestem twoim przyjacielem! Nigdy nic mnie nie łączyło z Chorong! I nigdy do ciebie nie strzelałem, idioto!
- Zamknij ryj! - wszedł mi w słowo. Nie chciał mnie słuchać, chciał mnie zabić.
- Jaehyo... błagam... Ktoś wmówił ci te wszystkie kłamstwa, a ty w nie ślepo uwierzyłeś! Uspokój się, porozmawiajmy... - odezwała się Chorong.
W tym stresie zapomniałem, że także tu była.
- Nie odzywaj się do mnie, suko - wysyczał Jaehyo, trząsł się z wściekłości - ale to dobrze, że tu jesteś. Zico zdechnie na twoich oczach.
Spodziewałem się, że wreszcie strzeli. I pewnie zrobiłby to, gdyby nie Chorong. Zasłoniła mnie własnym ciałem. Zgłupiała?! Ok, byłem bezpieczny, przez chwilę. Bo czy swoim idiotycznym zachowaniem nie dawała dowodów na to, że coś mimo wszystko nas łączy?! Super, najpierw Jaehyo zabije Chorong, następnie mnie.
- Laska, odbiło ci? - zapytałem.
Szepnęła:
- Do mnie nie strzeli...
I nie strzelił. Wszystko działo się strasznie szybko. Jaehyo przyłożył sobie pistolet do głowy. Chorong krzyknęła i rzuciła się ratować chłopaka. Zakryłem uszy łapami, ale i tak słyszałem strzał. I coś jeszcze... dźwięk tłuczonego szkła, jęki Chorong. Aż wreszcie zapadła cisza. I zdałem sobie sprawę, co się właściwie wydarzyło. Chorong rzuciła się na Jaehyo w momencie, kiedy strzelił. Zbłąkana kula trafiła w szklane drzwiczki szafki. Chorong wylądowała na Jaehyo i ostre opiłki powbijały jej się w plecy. Aj, pewnie cholernie bolało. Biała bluzka nasiąkała krwią. Pomogłem Chorong wstać, położyłem na brzuchu, na kanapie.
- Co zrobiłeś, idioto?! - wydzierałem się na Jaehyo - uratowała ci życie! Zrobiłaby to, gdyby kiedykolwiek chciała się ciebie pozbyć?! A ja? Gdybym chciał, to bym cię teraz zastrzelił.
W odpowiedzi Jaehyo się rozryczał. Poklepałem go po plecach.
- Już dobrze. Przyniosę ci apteczkę i opatrzysz Chorong.
Tak zrobiliśmy. Wyszedłem do kuchni. Nie chciałem widzieć jak Jaehyo opatruje jej rany, bo wyglądały okropnie. Ale Chorong była dzielna. Już nie jęczała, nie skarżyła się na ból. Poprosiła tylko o kieliszek soju, gdy przyszła do mnie do kuchni, a zaraz za nią Jaehyo. Wszyscy się napiliśmy. I milczeliśmy.
- Nie masz nic do powiedzenia? - zapytałem Jaehyo.
- Przepraszam...
- Chyba powinieneś zawieźć Chorong do szpitala.
- Nie. Mam się dobrze - zapewniła - Jaehyo... oppa! Tak strasznie się o ciebie bałam...
- Przepraszam, Chorong...
Złapali się za ręce. Gapiłem się na te ich czułości, aż znowu mnie zemdliło.
- Jaehyo, jak jeszcze raz wpadniesz na pomysł zabicia kogokolwiek, trafisz do psychiatryka razem z Minkyukiem - ostrzegłem go z uśmiechem, choć sytuacja Minhyuka wcale nie była zabawna, wręcz przeciwnie - a to cacko zostawisz u mnie.
Zabezpieczyłem broń i położyłem w szafie.
- Ten człowiek... co mnie okłamał... znajdź go, proszę - Jaeyho popatrzył na mnie błagalnie.
- Musisz coś o nim opowiedzieć.
To, czego się dowiedziałem, niewiele pomogło. Ale obiecałem zacząć poszukiwania. Przecież i tak nie miałem nic lepszego do roboty, skoro Angie mnie rzuciła. O ile w ogóle dziwka może kogoś rzucić...

11/11/2015

blue lagoon (rozdział 45)

                Hayi chce, by Jiyong zrobił jej zdjęcie. Tylko w ten sposób może obejrzeć się cała, w nowej kreacji (krótkiej sukience w błękitnym kolorze z falbankami na dole), w specjalnie skręconych lokach i z delikatnym makijażem. Gdyby miała takie wielkie lustro! Niestety, nie wydaje jej się, by w przyczepie znalazło się na nie miejsce. Hayi ogląda zdjęcie w telefonie i stwierdza, że prezentuje się nieźle. Natomiast Jiyong ma na sobie skórzane, czarne spodnie i biały bezrękawnik, na którym widnieje napis "GO FUCK YOURSELF". Nie zastanawia się, czy dobrze wygląda, a Hayi zapewnia, że on zawsze wygląda perfekcyjnie. By uczcić zakończenie budowy centrum handlowego, Thomas Anderson, deweloper, razem ze swoją żoną Aimée, uroczą pół-francuzką, zaprosił wszyskich pracowników z osobami towarzyszącymi na wspólne oblewanie sukcesu. Na tej imprezie miała być również Lizzy. Hayi nie wiedziała z jakiej racji. Koleżanka utrzymywała, że Loyd zaproponował, by mu towarzyszyła i się zgodziła. Musiałaby być naprawdę chora, żeby odrzucić zaproszenie na imprezę! A Loyd kochał wszystkie piękne dziewczyny. Hayi i Jiyong stwierdzili, że taka wersja wypadków brzmi całkiem prawdopodobnie. 
Lizzy zjawia się w willi państwa Anderson wcześniej, niż Loyd, ubrana w dopasowaną, wiśniową sukienkę, odsłaniającą całe plecy i od razu przyciąga męskie spojrzenia. Jiyong też przygląda się jej, oczarowany, dopiero Hayi przywołuje go do rzeczywistości lekkim szturchnięciem. Aimée Anderson wita gości oraz oprowadza ich po domu. Thomas Anderson częstuje wszystkich kieliszkiem szampana. W ogrodzie stoi wielki namiot, gdzie kucharze przygotowują jedzenie. Stoły otaczają oświetlony basen. Kolacja rozpoczyna się toastem za ukończenie budowy. Później goście rzucają się na podawane przez kelnerki smakołyki, piją napoje procentowe oraz prowadzą luźne rozmowy. Większość osób idzie do salonu, gdzie znajduje się profesionalny sprzęt karaoke i po chwili w willi państwa Anderson robi się naprawdę głośno. Hayi i Jiyong pozostają w ogrodzie. Spacerują wśród idealnie przyciętych drzewek ozdobnych i krzewów róż, popijają drinki, rozmawiają z innymi o niezbyt poważnych sprawach, albo opowiadają sobie z nimi sprośne kawały. Koledzy z budowy podziwiają Hayi, o któtej Jiyong tak wiele im mówił, lecz której wcześniej nie mieli okazji widzieć. Podoba jej się to, być kimś, kim można się chwalić. I wpada na pewien pomysł. Gdy Jiyong rozmawia z Loydem, załamanym, że Lizzy woli ich kolegę Mike'a, Hayi wymyka się do salonu. Zabiera mikrofon pijanej blodnynce, co tylko się nim bawi i nie wiadomo kto to jest, ale wygląda jakby zaraz miała zwymiotować.
- Chcę zaśpiewać dla najwspanialszego chłopaka na świecie - oznajmia Hayi z uśmiechem - to dla ciebie, Jiyong.
Rozlegają się brawa i pełne zachęty pogwizdywania.
- Cisza! - uspokaja wszystkich Lizzy - zamknijcie się wreszcie i słuchajcie. Hayi zajebiście śpiewa.
Lizzy leży na kanapie między Mike'iem i Alanem, w ręce trzyma butelkę piwa i nie zauważa, że wylała na siebie trochę, bo zbyt energicznie gestykulowała. Hayi decyduje się na piosenkę "California dreamin'" w aranżacji Sii. Lubi tę wokalistkę. Zaczyna śpiewać i natychmiast zapanowuje cisza. Wszyscy przyglądają się Hayi z zaciekawieniem i podziwem. Ci z ogrodu zaczynają schodzić się do salonu, wśród nich też Jiyong. Zdecydowanie za rzadko ma okazję widzieć większe występy Hayi. Czuje się dumny, gdy koledzy gratulują mu nie tylko naprawdę ślicznej, ale i utalentowanej dziewczyny, pewnej siebie, z zachowaniem typowym scenicznej gwiazdy, a przy tym skromnej. Hayi słyszy muzykę w sobie, dlatego jej śpiew brzmi tak autentycznie. Na zakończenie kłania się nisko. I znów rozlegają się brawa. Inni domagają się, by śpiewała jeszcze. To też się Hayi podoba, jej prywatny koncert w willi Andersonów. Niektórzy zaczynają tańczyć, niektórzy rozmawiają. Jedynie Jiyong nie spuszcza oczu ze swojej dziewczyny. Nikt nie chce zaśpiewać na karaoke, a tylko słuchać Hayi. A ona po wykonaniu kilku piosenek, oznajmia, że idzie poodychać świeżym powietrzem. W ogrodzie nadal słyszy słowa uznania. Zostawia wreszcie towarzystwo adoratorów i widzi, że Jiyong z Lizzy właśnie palą sobie papierosy. Podchodzi do nich i sama zapala.
- Lucky Strike'i. Moje ulubione - powtarza pijana Lizzy.
Po chwili idzie gdzieś z Mike'iem i Alanem. Jiyong wypuszcza z ust dym.
- Czemu częstujesz Liz papierosami? - zarzuca mu Hayi.
- Nie częstuję. Sama się poczęstowała.
- Podniecają ją.
- Co?
- Lucky Strike'i. Taki jej fetysz.
- Przecież Liz zawsze się czymś podnieci.
- Po Lucky Strike'ach ma ochotę na seks.
- Ty też?
- Co?!
- Masz teraz ochotę na seks, Lee Hayi?
- Jiyong!
- Let's fuck, w sypialni Andersonów...
- Za to ty po Lucky Srtike'ach jesteś okropnie wulgarny...
- Hayi, proszę! Zaraz eksploduję...
- I chcesz eksplodować we mnie...
Hayi nie wie dlaczego pozwala Jiyongowi zaciągnąć się na piętro. Stają roześmiani przed drzwiami sypialni państwa Andesron i zdecydowanie naciskają klamkę. Niestety... łóżko jest już zajęte. Goli: Lizzy, Mike oraz Alan nawet nie zauważają, że ktoś ich podgląda. Hayi z krzykiem biegnie na dół. Jiyong za nią.
- Fu! Chcę zapomnieć to, co widziałam!
- Chętnie ci pomogę...
Jiyong wpija się ustami w jej szyję, pewnie będzie malinka. Hayi go odpycha.
- Nie! Nie tu, nie zgadzam się.
- Ale dlaczego?
- Bo to nieprzyzwoite. Ktoś może nas przyłapać!
Wybiegają do ogrodu, ona tak, jakby uciekała, on tak,  jakby ją gonił.
- Hayi!
- Ktoś tu chyba powinien ochłonąć...
Hayi popycha go... prosto do basenu. Stoi na brzegu i śmieje się. Zaskoczony Jiyong wypływa na powierzchnię. Nie zwraca uwagi na to, że wszyscy na nich patrzą. Podpływa do swojej dziewczyny i obejmuje jej nogi.
- Nie! Proszę, nie! - powtarza Hayi i w tym momencie wpada z nim do basenu. Razem zanurzają się i wypływają na powierzchnię. Całują się namiętnie w chwili, gdy na niebie rozbłyskają pierwsze fajerwerki.


***

                W wakacje przyjeżdża Delilah. Zapewnia, że Hayi wygląda coraz piękniej i doroślej, zachwyca się, że Jiyong ma takie seksowne mięśnie. Obdarowuje ich prezentami. Zostają w Corpus Christi, ale zwiedzają też okoliczne miasta. Wieczorami przesiadują na plaży i rozmawiają, albo oglądają filmy w laptopie. Dzięki Jiyongowi Delilah staje się fanką bajki "Niesamowity świat Gumballa". W nocy wszyscy śpią razem w wąskim łóżku, albo do rana opowiadają sobie coś wzajemnie i chichoczą. Czasami jadą do centrum, by poimprezować. Pewnego razu wybierają się z Lizzy na jacht jej nowego chłopaka - Billy'ego. Pływają po zatoce w upalne, słoneczne popołudnie. Popijają schłodzoną lemoniadę i zajadają sałatkę owocową. Delilah zasypia z książką w cieniu wielkiego parasola. Lizzy smaruje ramiona Billy'ego kremem do opalania. Hayi i Jiyong podziwiają skaczące delfiny. Jiyong nagrywa z nimi filmiki.
- Oppa... - zaczyna Hayi niepewnie.
- Co znów przeskrobałaś?
- Nic!
- To co to za ton?
- Chcę ci coś powiedzieć.
Jiyong obejmuje Hayi ramionami i całuje we włosy.
- Powiedz mi.
- Chcesz, żebym śpiewała, prawda?
- Gdybym nie był taki głupi, wypromowałbym cię w Blue Lagoon, spełniłbym twoje marzenia. Czuję się winny, że to zjebałem. Wiem, że jesteś szczęśliwa, jak śpiewasz, a skoro ty jesteś, ja też jestem. Masz wielkie możliwości.
- Gdybyś mnie wypromował byłabym zawsze porównywana z Harą... Wolałabym sama coś osiągnąć...
Hayi uśmiecha się tajemniczo. Jiyong przestaje nagrywać filmiki. Teraz skupia się na swojej dziewczynie i pyta, czy myślała, co dokładnie chciałaby zrobić.
- Chciałabym się rekrutować do szkoły muzycznej - oświadcza Hayi.
Jiyong nie odpowiada. I to trochę martwi dziewczynę.
- Wiem, że skompikowałabym wszystko... ale pracowałabym w weekendy... Myślisz, że zwariowałam?
- Nie - śmieje się Jiyong - cieszę się, naprawdę.
- Nie masz nic przeciwko?
- Nie, czemu?
- No... nie wiem.
- Nawet się dziwiłem, że po liceum nie poszłaś na studia. Miałaś dobre wyniki z egzaminów i zastanawiałem się: jesteś takim leniem, czy co?
- Kwon Jiyong!
- Tak?
- Przestaniesz się ze mnie nabijać, albo zaraz popływasz sobie z delfinkami...
- Ok!
- I zostaniesz tu z nimi!
- Co? Nie! Hayi...
- Yhm?
- A gdzie chciałabyś iść do szkoły?
- Najlepsze szkoły muzyczne są w Kalifornii... w San Francisco, w Los Angeles... albo w Kanadzie...
- Hayi... a co ty na to, żebyśmy wrócili do L.A?

08/11/2015

apeiron (rozdział 17)

Dangervisit


JAEHYO


                Myślałem. Sporo ostatnio myślałem. Chorong znów wróciła z pracy podejrzanie późno. Tłumaczyła się remontem drogi. Przez to autobus nie jeździł punktualnie. Tak utrzymywała Chorong. I ja jej wierzyłem. Bezgranicznie, we wszystko. Komuś musiałem, nie chciałem zwariować. Pracowała w Seulu w sklepie mięsnym. Uważała, że to lepsze niż robienie zaproszeń. Pochłaniały zbyt wiele czasu i nie przynosiły zysków.
Chorong powiedziała, że przygotuje na obiad kurczaka, ale wcześniej weźmie prysznic, bo podobno "śmierdziała mięsem". To dziwne, powtarzała, że lubi mięso, tylko nie znosi szynki, ale właśnie mięsem zawsze śmierdziała po pracy. Jak była w łazience, sam zabrałem się za przygotowywanie kurczaka. Umyłem go, obtoczyłem w ziołach i włożyłem do piekarnika. Chorong przyszła do kuchni z mokrymi, rozczochranymi włosami, w mojej koszulce. Po prostu wiedziałem, że nie ma na sobie bielizny. I poczułem, że cały sztywnieję. Chorong posłała mi pytające spojrzenie. Czemu? Nie mogłem się podniecić na widok swojej dziewczyny?! Ale dowiedziałem się, że nie o to jej chodzi. Zapytała, czy sam przygotowałem kurczaka. Odpowiedziałem bezczelnie "a jest tu ktoś jeszcze? Straciłem wspomnienia, nie zdolność wykonywania podstawowych czynności". Nie chciałem sprawiać jej przykrości. Ale dostawałem szału, kiedy traktowała mnie jakbym był niepełnosprawny. Wyjęliśmy kurczaka z piekarnika i zaczęliśmy jeść palcami. Nie odzywaliśmy się. Obecność Chorong nadal mnie krępowała, fakt, że ona wiedziała o mnie wszystko, a ja jedynie to, co mi opowiadała. Aż wreszcie zauważyłem, że bezgłośnie popłakuje. Pomyślałem, że przejęła się moimi chamskimi odpowiedziami. Przepraszałem, ale się nie uspokoiła. Zapewniała, że to nie przeze mnie.
- Coś sobie przypomniałam.
- Co?
- Nasz ostatni wspólny wieczór, zanim... cię postrzelili.
Siedziała naprzeciwko mnie przy stole. Zapomniała o jedzeniu. Wbiła wzrok w talerz i zamilkła.
- To chyba był smutny wieczór - stwierdziłem.
- Nie... był wspaniały. Nie płakałabym za smutnym...
- Ach, tak... Opowiedz mi o tym wieczorze.
- Przyjechałam do ciebie... Przygotowałeś kurczaka... specjalnie dla mnie. Miałam kiepski humor i działał mi na nerwy cały ten twój romantyzm - zaśmiała się - pokłóciliśmy się... ale zaraz się pogodziliśmy i...
- I co?
- I kochaliśmy się... no... uprawialiśmy seks...
- Wiem, co znaczy " kochać się". Przestaniesz mnie wreszcie tak traktować? - odpowiedziałem, ze łzami w oczach. Tylko czemu? Chorong złapała mnie za ręce.
- Przepraszam, oppa.
- Gdzie?
- Co "gdzie"?
- Gdzie się kochaliśmy...? W kuchni?
- Nie, głupku. Na kanapie w pokoju.
Popatrzyliśmy sobie w oczy. Wiedzieliśmy, że to po prostu musi się wydarzyć. Zaniosłem Chorong do pokoju, ułożyłem na kanapie. Całowaliśmy się i wzajemnie pozbawialiśmy ubrań. Ja miałem ich trochę więcej. Chorong jedynie koszulkę. Nasze gesty były ostrożne, jakby niepewne, niezdecydowane. Nie znałem jej ciała... Pieściłem Chorong całą wieczność. Jakbyśmy mieli mnóstwo czasu na miłość. Jakbyśmy chcieli nadrabiać, co straciliśmy. Wbiłem się delikatnie w jej wnętrze i stopniowo przyspieszałem tempo. Aż zabrakło nam tchu wśród westchnień i jęków rozkoszy. Wiedziałem, że zaraz dojdę. I Chorong wiedziała.
- Prezerwatywa! - zawołała - nie masz prezerwatywy!
Oparła dłonie o moje ramiona i spróbowała mnie odepchnąć. Za późno.


***

                Następnego dnia obudziłem się wcześnie, z dziwnym niepokojem. Leżałem ze wzrokiem wbitym w sufit i myślałem: odepchnęła mnie. Odepchnęła mnie. Odepchnęła mnie. Miała powód! Czemu wydawało mi się, że za tym kryje się coś jeszcze?
Dzwonek do drzwi. Chorong? To niemożliwe. Pracowała przecież. Może chciałem, żeby to była Chorong i żeby wytłumaczyła mi wszystko. Bo pewnie istnieje logiczne wytłumaczenie... Przebrałem się w dres, i poszedłem otworzyć. Stwierdziłem, że ktokolwiek to był, raczej dawno sobie polazł. Myliłem się. Za drzwiami był.... człowiek... płci męskiej... kominiarka, czarne ubrania, podejrzana walizeczka w ręce. Przeraziłem się. Przeszedł mnie dreszcz i zrobiło mi się zimno. Chciałem zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale przytrzymał je, wtaszczył do mieszkania swoje potężne ciało. I nagle przestałem się bać. Nie miałem nic do stracenia, nawet wspomnień! Byłem człowiekiem bez przeszłości i bez przyszłości, może... To się za chwilę powinno okazać.
- Kim jesteś? - zapytałem z ciekawości, skoro było mi i tak wszystko-jedno, co się zaraz wydarzy.
Zamknął drzwi i mnie obserwował.
- Jestem twoim przyjacielem - odpowiedział - nie zamierzam zdradzać swojego nazwiska, ani pokazywać swojej twarzy, ponieważ to dla nas obu mogłoby się okazać niebezpieczne.
Nie spodobały mi się te słowa.
- Czego chcesz?
- Grzeczniej. Powiedziałem, że jestem twoim przyjacielem. Chcę tylko pogadać.
- Spotkaliśmy się wcześniej? Nic nie pamiętam.
- I nikt nie chce, żebyś przypomniał sobie, że istnieję... inni są źli, kłamią, ja jestem dobry i mówię prawdę, tak, spotkaliśmy się wcześniej.
- Nie wierzę ci.
- Pozwolisz, że przedstawię dowody?
- Siadaj...
Zaprowadziłem go do kuchni i poczęstowałem kawą. Czy nie tak się przyjmuje przyjaciela? Siedzieliśmy przy stole. Pił, nie ściągał kominiarki, dopóki nie skomentowałem, że jesteśmy sami, nikt nas nie widzi. Pokazał mi twarz. Był młody, w moim wieku, albo niewiele starszy, lekki zarost dodawał mu powagi.
- Dobra kawa - pochwalił.
Walizeczka stała na stole, stukał w nią opuszkami palców. Zachowywał się, jakby czekał na jakąś reakcję z mojej strony. Milczałem. To przecież ten człowiek chciał mi coś powiedzieć. Nie spuszczałem z niego oczu. Chyba nie liczyłem na to, że sobie go przypomnę... Nie wierzyłem w cuda. Ale postanowiłem wysłuchać, co ma mi do powiedzenia. Już się przekonałem, że nie przyszedł mnie zabić, więc chyba nie był niebezpieczny. No i zżerała mnie ciekawość.
- Jak mam się do ciebie zwracać? - zapytałem.
- Zwracaj się do mnie "przyjacielu".
- Czego chcesz? - powtórzyłem.
Wyciągnął coś z kieszeni... Położył na stole zdjęcie: Chorong w objęciach Zico na korytarzu w szpitalu.
- Rozpoznajesz ich? - wypytywał "mój przyjaciel".
Przytaknąłem, sparaliżowany nadmiarem emocji, jakie wywołało we mnie to zdjęcie. I zobaczyłem następne: Zico przypierający Chorong do murów szpitala. Myślałem, że zaraz się zrzygam. Milczałem, bo żadne słowa nie przychodziły mi do głowy.
- To twoja laska - potwierdził gość - i jej kochaś, który cię postrzelił.
- C... co?
- Mieli romans... od dawna. Chcieli się ciebie pozbyć. Chorong bała się dokonać zabójstwa, więc to Zico cię postrzelił. No... ale przeżyłeś. Teraz Chorong udaje zakochaną w tobie, a Zico, że jest twoim przyjacielem.
Roześmiałem się. Może coś ich łączyło, ale morderstwo... to przesada! Nie wierzyłem w te brednie. Choć wszystko brzmiało tak logicznie...
- Chorong mnie uratowała! - podniosłem głos - reanimowała mnie!
- Udawała, że cię reanimuje, żeby zrzucić z siebie podejrzenia. Opowiedziała ci bajeczkę. Okłamała cię. Wszyscy cię okłamali, Jaehyo.
- Skąd ty to wiesz?!
- Przeprowadziłem własne śledztwo. Bo jestem twoim przyjacielem. Gang Apeiron... to źli ludzie... starają się przeciągnąć cię na ich stronę i wykorzystywać do najgorszych zadań.
- To nieprawda...
Siedziałem i czułem, że się trzęsę, jak w gorączce. "Mój przyjaciel" dał mi walizeczkę.
- To prezent - zaśmiał się sympatycznie - oko za oko, ząb za ząb. Wiesz, co powinieneś zrobić.
Poklepał mnie po plecach. Zanim wyszedł, dodał jeszcze:
- Ach, nazywam się Nam Kyohyun. Dopiero, gdy zostałem sam, otworzyłem walizeczkę. A tam była broń.


***

                Nie wstawałem od stołu. Nie wiedziałem kim jestem. Nie wiedziałem nawet, czy naprawdę nazywam się Ahn Jaehyo. Może ktoś dał mi fałszywe dokumenty, okłamał, że nie mam rodziny. Zestawiłem to, co powiedzieli mi członkowie Apeiron oraz Chorong z tym, co powiedział mi Kyohyun. I nie wiedziełem komu zaufać. Któraś z tych teorii musiała być nieprawdziwa. Analizowałem fakty. Chorong ostatnio spóźniała się po pracy. I odepchnęła mnie, kiedy uprawialiśmy seks. Czy potajemnie spotykała się z Zico? Miałem dowody: zdjęcia. A obok stała walizeczka.



CHORONG

                Jaehyo siedział przy stole w kuchni i płakał. Ostatnio często mu się to zdarzało... Obok stał kubek z kawą (wypiłam resztkę) i jakaś czarna walizeczka. Chciałam sprawdzić co to... i Jaehyo wydarł się na mnie:
- Zostaw!
Znieruchomiałam.
- Co się dzieje...?
- Zdradzasz mnie z Zico.
To nie było pytanie, tylko oskarżenie. Zupełnie absurdalne!
- Co?!
Pokazał mi zdjęcia, które trzymał w ręce... moje i Zico. Pierwsze, zrobione w szpitalu. O tym, że istnieje drugie, nie wiedziałam. Chyba byłam zbyt zajęta kłóceniem się z Zico i nie zauważyłam, że znów ktoś nas sfotografował. Opowiedziałam Jaehyo na spokojnie w jakich okolicznościach powstały te zdjęcia. Nie wydawał się przekonany.
- Ktoś to ukartował. Zdobył fałszywy dowód i cię okłamał... O Boże! Prawdopodobnie ten człowiek do ciebie strzelał!
Wypytywałam Jaehyo skąd ma te "dowody", czy ostatnio kontaktował się z nim ktoś, kogo nie rozpoznawał. Nie odpowiadał.
- Nie rozumiesz?! - krzyczałam w euforii - wreszcie mamy szansę złapać i ukarać tego, co strzelał!
Nadzieja na zemstę pomagała mi znieść najtrudniejsze chwile. I podświadomie wierzyłam, że gdy znajdę winnego, Jaehyo odzyska pamięć. To idiotyczne, ale pocieszające. Byłam tak podekscytowana, że nie widziałam, co się dzieje dookoła. Jaehyo wstał i rzucił mi w twarz tymi zdjęciami.
- Zdradzasz mnie z Zico!
Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Straciłam cały poprzedni zapał. Miałam teraz większe kłopoty. Ja i Zico?! To bez sensu. Nawet z nim nie gadałam od dnia powstania tych przeklętych zdjęć!
- Przecież one nic nie znaczą! Tyle dla ciebie zrobiłam! Jak możesz oskarżać mnie o coś takiego?!
- Chcesz zrzucić z siebie podejrzenia! Wiem wszystko! Zdradzasz mnie z Zico! Od dawna! - Jaehyo nagle się uspokoił - wiem, że Zico do mnie strzelał.
- O Boże... - jęknęłam - to nieprawda! Czy ty zwariowałeś?! Kto ci naopowiadał te wszystkie kłamstwa?! Powiedz mi, błagam, powiedz mi, a udowodnię ci, że to nieprawda!
- Wynoś się. Zejdź mi z oczu. Wynoś się! Wynocha!
Zapłakana spakowałam się i poszłam ostrzec Zico.


***

                Wszystkiego się wyparła. Zachowywała się dokładnie tak, jakby się usprawiedliwiała. To tylko rozwiało resztki wątpliwości. Nie chciałem jej widzieć. Nikt nigdy tak mnie nie zranił. Płakałem, rzucałem krzesłami i tłukłem naczynia. Nic nie rozładowało mojej wściekłości. Aż wreszcie otworzyłem walizeczkę. Kilka razy odbezpieczyłem i zabezpieczyłem broń. Ciążyła mi w kieszeni bluzy, czułem jej chłód na brzuchu. Zadziwiające wrażenie posiadania władzy. Wsadziłem słuchawki w uszy i wyszedłem. Zacinał deszcz. Zarzuciłem kaptur na głowę. Trzymałem ręce w kieszeni, rozkoszowałem się kształtami śmiercionośnego narzędzia. W słuchawkach, głośno na maxa, kawałek Ravi - "Ghost", a ja jak zjawa przemierzałem ulice, pełen furii, determinacji i chęci wymierzenia sprawiedliwości. "Wiesz, co powinieneś zrobić"... Tak, wiedziałem.