Sick enough to die
BOMI
Udawałam obrażoną, kiedy mój
tata wyjeżdżał ze swoją cycatą babą, by nie zaczął niczego podejrzewać. Jak
tylko widziałam, że jego samochód zniknął za zakrętem, wysyłałam do domu
służącą i dzwoniłam po Jihoona.
Leżeliśmy naprzeciwko siebie w pogniecionej
pościeli i siłowaliśmy się na stopy. Byliśmy zupełnie goli, jak przez większość
spędzonego wspólnie czasu. Wkurzałam się, bo Jihoon zrzucał mnie na podłogę i
głupkowato się chichrał, tym częściej, im częściej powtarzałam, że jeszcze się zemszczę.
Nagroda to wybór kolejnej pozycji do kochania się. Bałam się, ile wygranych
jest już na koncie mojego chłopaka. Co zamiast mnie motywować, sprawiało, że miałam ochotę się poddać.
Dzwonek do drzwi. No świetnie. Kto i po jaką
cholerę?! Założyłam koszulkę Jihoona i
poszłam sprawdzić, kogo tu niesie. Za drzwiami był koleś z paczką. Postanowiłam
go nie wpuszczać. Jak tata coś zamawiał, niech się tym sam zainteresuje. Wróciłam
do swojego pokoju. Skoczyłam na Jihoona i zaczęłam go łaskotać. Znów dzwonek do
drzwi. W takich chwilach żałowałam, że odsyłałam służącą. Przeklęłam głośno.
Jihoon zaproponował, że otworzy. Wciągnął spodnie i polazł. Zaraz potem rozpoczął
się horror.
P.O
Dwóch
pieprzonych kolesi wepchnęło się do domu i zatrzasnęło drzwi. Jeden z nich
strzelił mi w udo. O fuck, bolało. Wylądowałem na podłodze, z jękiem złapałem
się za ranę, by zatamować krwawienie.
- Co do chu… - nie dokończyłem.
Oberwałem kilka razy po mordzie i zrozumiałem, że mam
milczeć. Bomi… niech tylko nie wychodzi z pokoju… niech nie wychodzi!, powtarzałem
sobie w głowie. Nie wiedziałem, co było później. Po chwili zorientowałem się,
że siedzi przy mnie Bomi, w mojej koszulce, poplamionej moją krwią. Płakała.
Jeden z kolesi złapał ją za nadgarstek i pociągnął do garażu, bił, gdy się
wyrywała. Nie uspokoiła się. Przeklinała i groziła, że pozabija wszystkich,
czym tylko niepotrzebnie ich denerwowała. Drugi zabrał mnie na plecy i też przyniósł
do garażu. Przywiązali nas do rur. Rana na udzie nie dawała mi spokoju,
odbierała zdolność logicznego rozumowania. To tak bolało, że nie przejmowałem
się w ogóle lekko poobijanym ryjem. Odwróciłem się, by spojrzeć na Bomi. Z
rozciętej wargi kapała jej krew. Nie wytarła się. Patrzyła na mnie i niczego
nie rozumiała. Starałem się nie opowiadać jej o sprawach gangu. Wydawało mi
się, że póki trzymam ją z dala od tego wszystkiego, jest bezpieczna. Myliłem
się. Przeze mnie znalazła się w samym piekle. I nie miała zamiaru
podporządkowywać się panującym tu zasadom. Wściekłość na jej twarzy nie
zapowiadała szczęśliwego zakończenia, przeciwnie, tragedię. Ja wiedziałem, że
jeśli chcę z tego wyjść cały, jeśli w ogóle chcę z tego wyjść, muszę być
poddany porywaczom i dać im poczucie przewagi. Bo jedynie żywy pomogę Bomi.
Próbowałem przekazać jej jakoś, żeby mi zaufała. I mnie zrozumiała… Jestem
członkiem gangu, złodziejem walizki pełnej pieniędzy… Czy chciałaby się
zadawać z kimś takim, jak ja, gdyby to wszystko wiedziała? Jeden z porywaczy
ścisnął mnie za policzki i zapytał:
- Gdzie nasza kasa?
Za odpowiedź „jaka kasa?” znowu by mi się dostało.
A lepiej póki co zachować przytomność. Moja taktyka nie była skomplikowana:
muszę się postarać, żeby ci kolesie nabrali do mnie zaufania. Kilka dni temu Zico wysłał mi
sms-a, posługując się zastrzeżonym numerem, że wyjeżdża z Korei i ostrzegł, bym
uważał na pieniądze. Te typki widocznie przechwyciły wiadomość. Śledzili mnie
przez jakąś aplikację telefonie?!
- Myślisz, że trzymałbym to u swojej dziewczyny? –
zapytałem, mimo ściśniętych ust.
Puścił mnie i wyśmiał.
- A gdzie? U siebie?
- Już prędzej…
- Ty oszuście! -
krzyknął i kilka razy kopnął mnie w postrzelone udo.
Chyba na chwilę zemdlałem. Bomi darła się okropnie, aż z
powrotem otworzyłem oczy i powtórzyłem:
- O… oszuście?
- Przeryliśmy twoje mieszkanko, idioto. Tam nie było
naszych pieniędzy.
- Są… w piwnicy.
Śmiechy porywaczy długo nie ucichły.
- W piwnicy? Kto trzyma pieniądze w piwnicy?!
- Nikt – potwierdziłem – dlatego ja je tam trzymam. By
nikt ich nie znalazł. Zadowoleni? Zadowoleni, kurwa?! Bierzcie te pierdolone
pieniądze i wypuśćcie nas!
Zapadło chwilowe milczenie, zanim ten, co ze mną
rozmawiał, odpowiedział:
- Nie tak szybko, naiwniaczku. Rozejrzę się po twojej
piwnicy. Jeżeli nas okłamałeś, twoja panna nie żyje… - wypytał, gdzie mam
klucze i zwrócił się do tego drugiego – Jet, przypilnuj ich.
Przeszedł mnie dreszcz. Jet odprowadził kolegę kawałek.
Przez ten moment, zbliżając się do Bomi, wyjęczałem:
- Należę do gangu. Podpierdoliliśmy pieniądze tych typów.
Nie mam ich w piwnicy, kłamałem, ale nie przejmuj się. Tak długo, jak ich nie
dostaną, jesteśmy żywi. Zaufaj mi.
Bomi miała łzy w oczach. Nachyliła się lekko w moim
kierunku i wyjąkała:
- C… co?
W tym momencie Jet wrócił do garażu. Łaził w koło, ale
nas ignorował. Nie wiedziałem, ile czasu tak spędziliśmy. Jet wyszedł pogadać
przez telefon. Obserwowałem jego twarz, gdy przybiegł z powrotem. Był wkurwiony
i gotowy wyładować się na nas.
- W twojej piwnicy nie ma pieniędzy! – wysyczał.
Udawałem zdziwienie.
- Co? Co?! To niemożliwe!
- Okłamałeś nas. Patrz, twoja panna zaraz się wykrwawi.
Jet niebezpiecznie zbliżył się do Bomi, wymierzył w nią
pistolet. To było ryzykowne posunięcie, ale wierzyłem w swoje umiejętności
negocjacji. Spocony z nerwów, wrzasnąłem:
- Nie! Ktoś mi zabrał te pieniądze. I chyba wiem,
kto to był. Pomogę je wam odzyskać, ale nie rób nic mojej dziewczynie. Jak coś
jej zrobisz, gówno dostaniecie.
- Ty stawiasz warunki?! Ty?!
Jet znowu wyżywał się na mnie. Wydawałem z siebie
przerażające jęki. Powinien się wreszcie zmęczyć i dać mi spokój. Po prostu wyładowywał złość. Nie zabije mnie, bo nie odzyska pieniędzy. Muszę to tylko
znieść… Wszystko byłoby super, gdyby nie reakcja Bomi:
- Zostaw go! Zostaw! Zostaw! On znowu was okłamał! Nie
wie, gdzie są pieniądze! To ja mu je ukradłam, to ja je mam!
Jet podszedł do Bomi. Śmiała się. Była odważna, zbyt
odważna. I nieodpowiedzialna! Poprosiłem ją, by mi zaufała. A zaczynała coś, co
wszystko popsuło. Czy ona zwariowała?! Odbiło jej?!
- Bomi, co ty wyprawiasz?! – powtarzałem.
- Nie spodziewałeś się, co? Że cię okradłam…
- Przecież mnie nie okradłaś!
- Okradłam! Okradłam go! Ha ha ha! Chcecie te pieniądze?
To nas wypuśćcie, a je dostaniecie.
Jet walnął ją w twarz. I jeszcze raz i jeszcze. Zrobiło
mi się słabo. A Bomi jakby zupełnie się nie przejmowała powagą sytuacji.
Napluła na porywacza.
- Tylko tyle potrafisz?! Bić leżącą i związaną kobietę?!
No dawaj! Walczymy?
- Bomi! – powstrzymywałem ją, nie przestając się trząść.
Czy ona celowo go prowokowała? Co chciała osiągnąć? Odwiązał ją… Przycisnął
twarzą do stolika, na którym wcześniej porozwalane były jego papierosy,
telefon, spluwa, pochował to wszystko w kieszenie. Zaśmiał się lubieżnie i
spuścił spodnie z gaciami.
- Nie… - błagała Bomi.
- Nie, tylko nie to! – płakałem.
- Zerżnę cię, suko.
Jet podciągnął jej koszulkę. Zaśmiał się znowu i… zaczął ją
gwałcić. Krzyczała. A ja szarpałem się i wyłem, oglądając to wszystko ze
świadomością, że jej nie pomogę. W pewnej chwili Bomi zamilkła. Jet odszedł
kawałek, a ona nieprzytomna upadła na podłogę. Niech ktoś mnie zabije… niech
ktoś mnie zabije, proszę… powtarzałem sobie. Bomi otworzyła oczy. Zamrugała do
mnie porozumiewawczo. Pokazała mi, że mam milczeć. O Boże, co ona wymyśliła?
Jet podszedł do kranu, nadał wody do wiadra i chlusnął w Bomi. Nie ruszała się.
Udawała nieprzytomną. Jeszcze raz poszedł nalać wody, a Bomi zerwała się z
podłogi i pognała do domu. On za nią. Ich kroki po chwili ucichły, zabrzmiał
jedynie strzał.
BOMI
Stałam
w drzwiach garażu. W ręce trzymałam pistolet mojego taty. Byłam upaprana krwią
tego skurwysyna Jet’a.
- Zabiłam go -
powiedziałam – zabiłam.
Jihoon się rozpłakał. Przytuliłam go. Mieliśmy niewiele
czasu. Musieliśmy uciec, zanim przyjedzie ten od sprawdzania
piwnicy. Rozwiązałam Jihoona i pomogłam mu wejść po schodach do domu, dałam do
ubrania sweter taty. Założyłam coś na siebie. Zabraliśmy potrzebne rzeczy i po
chwili byliśmy gotowi wyjść.
- Gdzie zaparkowałeś? – spytałam.
- Przy drodze… za domem. Nie poprowadzę…
- Ciii… - uspokajałam go – umiem jeździć.
Na dworze widzieliśmy pojedyncze osoby. Nikt nie
zareagował, choć byliśmy ranni. Pewnie dlatego, że nadal trzymałam w ręce pistolet.
Zaprowadziłam Jihoona do auta i położyłam na tylnym siedzeniu. Krwawił i coś
mamrotał. Wiedziałam, że umrze, jeżeli nie pojedzie do szpitala… jednocześnie
zbyt wiele ryzykowałam, wysyłając go tam. Złapaliby go ci skurwiele, albo
policja. Jihoon był gangsterem, a ja nic nie podejrzewałam! Narażał mnie na
niebezpieczeństwo, a ja… zabijałam, by go ratować. Wsiadłam do auta i odjechałam.
Nie odzywałam się. Jihoon też nie. Czasami odwracałam się i na niego patrzyłam.
Potrzebował pomocy lekarza. Późno wieczorem, za Seulem, trafiłam po drodze na
podupadający punkt medyczny. Zaparkowałam i otworzyłam tylne drzwi.
- Honnie… - szepnęłam – idziemy do lekarza.
- Pozwól mi umrzeć – powtarzał, bełkotliwie.
- Umrzeć?! Czy ciebie popierdoliło?! Nie po to cię ratowałam,
byś mi tu wykitował! Let’s go!!!
Jihoon był półprzytomny. Pomogłam mu wyjść z auta i zdołałam
go zaciągnąć do tego punktu. Zawołałam lekarza. Zamiast ratować mojego
chłopaka, dał mi do wypełnienia kwestionariusz. Podarłam go. Podniosłam
pistolet i wycelowałam prosto w czoło lekarza.
- Zajmij się pacjentem, albo odstrzelę ci głowę!
Wahał się, patrząc na Jihoona.
- Powinniście się zgłosić do szpitala. To rana
postrzałowa, tu go nie zoperuję…
Przekonałam go, strzelając w powietrze. Pilnowałam,
gdy przy pomocy jedynej pielęgniarki podawał Jihoonowi znieczulenie, uzupełniał
krew, podłączał do kroplówki. Mnie też poopatrywał. Przez cały czas miałam w ręce pistolet. I nie powiedziałam, że zostałam zgwałcona. Sama nie chciałam o tym
pamiętać, choć jeszcze czułam ból i to nie pozwalało o wszystkim zapomnieć. Jihoon odzyskał
przytomność, ale nie rozmawialiśmy. Powtarzał jedynie, że przeprasza. Ja go
uspokajałam. Wreszcie przy pomocy lekarza zaprowadziłam Jihoona z powrotem do
auta. O świcie zatrzymaliśmy się w pokoju wynajmowanym na godziny, gdzieś w
okolicach Pusan. Zjedliśmy coś kupionego
po drodze i położyliśmy się obok siebie. Zadrżałam, gdy Jihoon mnie przytulił.
- Nie… - poprosiłam – nie…
- Dlaczego? – płakał Jihoon – dlaczego go sprowokowałaś?
Wtuliłam twarz w jego sweter i wreszcie sama też się
rozpłakałam.
- Czy ty nie rozumiesz, że to był jedyny sposób, by nas
uratować?!