29/02/2016

apeiron (rozdział 26)

Sick enough to die


BOMI


Udawałam obrażoną, kiedy mój tata wyjeżdżał ze swoją cycatą babą, by nie zaczął niczego podejrzewać. Jak tylko widziałam, że jego samochód zniknął za zakrętem, wysyłałam do domu służącą i dzwoniłam po Jihoona. 
Leżeliśmy naprzeciwko siebie w pogniecionej pościeli i siłowaliśmy się na stopy. Byliśmy zupełnie goli, jak przez większość spędzonego wspólnie czasu. Wkurzałam się, bo Jihoon zrzucał mnie na podłogę i głupkowato się chichrał, tym częściej, im częściej powtarzałam, że jeszcze się zemszczę. Nagroda to wybór kolejnej pozycji do kochania się. Bałam się, ile wygranych jest już na koncie mojego chłopaka. Co zamiast mnie motywować, sprawiało, że miałam ochotę się poddać.
Dzwonek do drzwi. No świetnie. Kto i po jaką cholerę?!  Założyłam koszulkę Jihoona i poszłam sprawdzić, kogo tu niesie. Za drzwiami był koleś z paczką. Postanowiłam go nie wpuszczać. Jak tata coś zamawiał, niech się tym sam zainteresuje. Wróciłam do swojego pokoju. Skoczyłam na Jihoona i zaczęłam go łaskotać. Znów dzwonek do drzwi. W takich chwilach żałowałam, że odsyłałam służącą. Przeklęłam głośno. Jihoon zaproponował, że otworzy. Wciągnął spodnie i polazł. Zaraz potem rozpoczął się horror.



P.O


                Dwóch pieprzonych kolesi wepchnęło się do domu i zatrzasnęło drzwi. Jeden z nich strzelił mi w udo. O fuck, bolało. Wylądowałem na podłodze, z jękiem złapałem się za ranę, by zatamować krwawienie.
- Co do chu… - nie dokończyłem.
Oberwałem kilka razy po mordzie i zrozumiałem, że mam milczeć. Bomi… niech tylko nie wychodzi z pokoju… niech nie wychodzi!, powtarzałem sobie w głowie. Nie wiedziałem, co było później. Po chwili zorientowałem się, że siedzi przy mnie Bomi, w mojej koszulce, poplamionej moją krwią. Płakała. Jeden z kolesi złapał ją za nadgarstek i pociągnął do garażu, bił, gdy się wyrywała. Nie uspokoiła się. Przeklinała i groziła, że pozabija wszystkich, czym tylko niepotrzebnie ich denerwowała. Drugi zabrał mnie na plecy i też przyniósł do garażu. Przywiązali nas do rur. Rana na udzie nie dawała mi spokoju, odbierała zdolność logicznego rozumowania. To tak bolało, że nie przejmowałem się w ogóle lekko poobijanym ryjem. Odwróciłem się, by spojrzeć na Bomi. Z rozciętej wargi kapała jej krew. Nie wytarła się. Patrzyła na mnie i niczego nie rozumiała. Starałem się nie opowiadać jej o sprawach gangu. Wydawało mi się, że póki trzymam ją z dala od tego wszystkiego, jest bezpieczna. Myliłem się. Przeze mnie znalazła się w samym piekle. I nie miała zamiaru podporządkowywać się panującym tu zasadom. Wściekłość na jej twarzy nie zapowiadała szczęśliwego zakończenia, przeciwnie, tragedię. Ja wiedziałem, że jeśli chcę z tego wyjść cały, jeśli w ogóle chcę z tego wyjść, muszę być poddany porywaczom i dać im poczucie przewagi. Bo jedynie żywy pomogę Bomi. Próbowałem przekazać jej jakoś, żeby mi zaufała. I mnie zrozumiała… Jestem członkiem gangu, złodziejem walizki pełnej pieniędzy… Czy chciałaby się zadawać z kimś takim, jak ja, gdyby to wszystko wiedziała? Jeden z porywaczy ścisnął mnie za policzki i zapytał:
- Gdzie nasza kasa?
Za odpowiedź „jaka kasa?” znowu by mi się dostało. A lepiej póki co zachować przytomność. Moja taktyka nie była skomplikowana: muszę się postarać, żeby ci kolesie nabrali do mnie zaufania. Kilka dni temu Zico wysłał mi sms-a, posługując się zastrzeżonym numerem, że wyjeżdża z Korei i ostrzegł, bym uważał na pieniądze. Te typki widocznie przechwyciły wiadomość. Śledzili mnie przez jakąś aplikację telefonie?!
- Myślisz, że trzymałbym to u swojej dziewczyny? – zapytałem, mimo ściśniętych ust.
Puścił mnie i wyśmiał.
- A gdzie? U siebie?
- Już prędzej…
- Ty oszuście! -  krzyknął i kilka razy kopnął mnie w postrzelone udo.
Chyba na chwilę zemdlałem. Bomi darła się okropnie, aż z powrotem otworzyłem oczy i powtórzyłem:
- O… oszuście?
- Przeryliśmy twoje mieszkanko, idioto. Tam nie było naszych pieniędzy.
- Są… w piwnicy.
Śmiechy porywaczy długo nie ucichły.
- W piwnicy? Kto trzyma pieniądze w piwnicy?!
- Nikt – potwierdziłem – dlatego ja je tam trzymam. By nikt ich nie znalazł. Zadowoleni? Zadowoleni, kurwa?! Bierzcie te pierdolone pieniądze i wypuśćcie nas!
Zapadło chwilowe milczenie, zanim ten, co ze mną rozmawiał, odpowiedział:
- Nie tak szybko, naiwniaczku. Rozejrzę się po twojej piwnicy. Jeżeli nas okłamałeś, twoja panna nie żyje… - wypytał, gdzie mam klucze i zwrócił się do tego drugiego – Jet, przypilnuj ich.
Przeszedł mnie dreszcz. Jet odprowadził kolegę kawałek. Przez ten moment, zbliżając się do Bomi, wyjęczałem:
- Należę do gangu. Podpierdoliliśmy pieniądze tych typów. Nie mam ich w piwnicy, kłamałem, ale nie przejmuj się. Tak długo, jak ich nie dostaną, jesteśmy żywi. Zaufaj mi.
Bomi miała łzy w oczach. Nachyliła się lekko w moim kierunku i wyjąkała:
- C… co?
W tym momencie Jet wrócił do garażu. Łaził w koło, ale nas ignorował. Nie wiedziałem, ile czasu tak spędziliśmy. Jet wyszedł pogadać przez telefon. Obserwowałem jego twarz, gdy przybiegł z powrotem. Był wkurwiony i gotowy wyładować się na nas.
- W twojej piwnicy nie ma pieniędzy! – wysyczał.
Udawałem zdziwienie.
- Co? Co?! To niemożliwe!
- Okłamałeś nas. Patrz, twoja panna zaraz się wykrwawi.
Jet niebezpiecznie zbliżył się do Bomi, wymierzył w nią pistolet. To było ryzykowne posunięcie, ale wierzyłem w swoje umiejętności negocjacji. Spocony z nerwów, wrzasnąłem:
- Nie! Ktoś mi zabrał te pieniądze. I chyba wiem, kto to był. Pomogę je wam odzyskać, ale nie rób nic mojej dziewczynie. Jak coś jej zrobisz, gówno dostaniecie.
- Ty stawiasz warunki?! Ty?!
Jet znowu wyżywał się na mnie. Wydawałem z siebie przerażające jęki. Powinien się wreszcie zmęczyć i dać mi spokój. Po prostu wyładowywał złość. Nie zabije mnie, bo nie odzyska pieniędzy. Muszę to tylko znieść… Wszystko byłoby super, gdyby nie reakcja Bomi:
- Zostaw go! Zostaw! Zostaw! On znowu was okłamał! Nie wie, gdzie są pieniądze! To ja mu je ukradłam, to ja je mam!
Jet podszedł do Bomi. Śmiała się. Była odważna, zbyt odważna. I nieodpowiedzialna! Poprosiłem ją, by mi zaufała. A zaczynała coś, co wszystko popsuło. Czy ona zwariowała?! Odbiło jej?!
- Bomi, co ty wyprawiasz?! – powtarzałem.
- Nie spodziewałeś się, co? Że cię okradłam…
- Przecież mnie nie okradłaś!
- Okradłam! Okradłam go! Ha ha ha! Chcecie te pieniądze? To nas wypuśćcie, a je dostaniecie.
Jet walnął ją w twarz. I jeszcze raz i jeszcze. Zrobiło mi się słabo. A Bomi jakby zupełnie się nie przejmowała powagą sytuacji. Napluła na porywacza.
- Tylko tyle potrafisz?! Bić leżącą i związaną kobietę?! No dawaj! Walczymy?
- Bomi! – powstrzymywałem ją, nie przestając się trząść. 
Czy ona celowo go prowokowała? Co chciała osiągnąć? Odwiązał ją… Przycisnął twarzą do stolika, na którym wcześniej porozwalane były jego papierosy, telefon, spluwa, pochował to wszystko w kieszenie. Zaśmiał się lubieżnie i spuścił spodnie z gaciami.
- Nie… - błagała Bomi.
- Nie, tylko nie to! – płakałem.
- Zerżnę cię, suko.
Jet podciągnął jej koszulkę. Zaśmiał się znowu i… zaczął ją gwałcić. Krzyczała. A ja szarpałem się i wyłem, oglądając to wszystko ze świadomością, że jej nie pomogę. W pewnej chwili Bomi zamilkła. Jet odszedł kawałek, a ona nieprzytomna upadła na podłogę. Niech ktoś mnie zabije… niech ktoś mnie zabije, proszę… powtarzałem sobie. Bomi otworzyła oczy. Zamrugała do mnie porozumiewawczo. Pokazała mi, że mam milczeć. O Boże, co ona wymyśliła? Jet podszedł do kranu, nadał wody do wiadra i chlusnął w Bomi. Nie ruszała się. Udawała nieprzytomną. Jeszcze raz poszedł nalać wody, a Bomi zerwała się z podłogi i pognała do domu. On za nią. Ich kroki po chwili ucichły, zabrzmiał jedynie strzał.



BOMI


                Stałam w drzwiach garażu. W ręce trzymałam pistolet mojego taty. Byłam upaprana krwią tego skurwysyna Jet’a.
- Zabiłam go -  powiedziałam – zabiłam.
Jihoon się rozpłakał. Przytuliłam go. Mieliśmy niewiele czasu. Musieliśmy uciec, zanim przyjedzie ten od sprawdzania piwnicy. Rozwiązałam Jihoona i pomogłam mu wejść po schodach do domu, dałam do ubrania sweter taty. Założyłam coś na siebie. Zabraliśmy potrzebne rzeczy i po chwili byliśmy gotowi wyjść.
- Gdzie zaparkowałeś? – spytałam.
- Przy drodze… za domem. Nie poprowadzę…
- Ciii… - uspokajałam go – umiem jeździć.
Na dworze widzieliśmy pojedyncze osoby. Nikt nie zareagował, choć byliśmy ranni. Pewnie dlatego, że nadal trzymałam w ręce pistolet. Zaprowadziłam Jihoona do auta i położyłam na tylnym siedzeniu. Krwawił i coś mamrotał. Wiedziałam, że umrze, jeżeli nie pojedzie do szpitala… jednocześnie zbyt wiele ryzykowałam, wysyłając go tam. Złapaliby go ci skurwiele, albo policja. Jihoon był gangsterem, a ja nic nie podejrzewałam! Narażał mnie na niebezpieczeństwo, a ja… zabijałam, by go ratować. Wsiadłam do auta i odjechałam. Nie odzywałam się. Jihoon też nie. Czasami odwracałam się i na niego patrzyłam. Potrzebował pomocy lekarza. Późno wieczorem, za Seulem, trafiłam po drodze na podupadający punkt medyczny. Zaparkowałam i otworzyłam tylne drzwi.
- Honnie… - szepnęłam – idziemy do lekarza.
- Pozwól mi umrzeć – powtarzał, bełkotliwie.
- Umrzeć?! Czy ciebie popierdoliło?! Nie po to cię ratowałam, byś mi tu wykitował! Let’s go!!!
Jihoon był półprzytomny. Pomogłam mu wyjść z auta i zdołałam go zaciągnąć do tego punktu. Zawołałam lekarza. Zamiast ratować mojego chłopaka, dał mi do wypełnienia kwestionariusz. Podarłam go. Podniosłam pistolet i wycelowałam prosto w czoło lekarza.
- Zajmij się pacjentem, albo odstrzelę ci głowę!
Wahał się, patrząc na Jihoona.
- Powinniście się zgłosić do szpitala. To rana postrzałowa, tu go nie zoperuję…
Przekonałam go, strzelając w powietrze. Pilnowałam, gdy przy pomocy jedynej pielęgniarki podawał Jihoonowi znieczulenie, uzupełniał krew, podłączał do kroplówki. Mnie też poopatrywał. Przez cały czas miałam w ręce pistolet. I nie powiedziałam, że zostałam zgwałcona. Sama nie chciałam o tym pamiętać, choć jeszcze czułam ból i to nie pozwalało o wszystkim zapomnieć. Jihoon odzyskał przytomność, ale nie rozmawialiśmy. Powtarzał jedynie, że przeprasza. Ja go uspokajałam. Wreszcie przy pomocy lekarza zaprowadziłam Jihoona z powrotem do auta. O świcie zatrzymaliśmy się w pokoju wynajmowanym na godziny, gdzieś w okolicach Pusan. Zjedliśmy coś kupionego po drodze i położyliśmy się obok siebie. Zadrżałam, gdy Jihoon mnie przytulił.
- Nie… - poprosiłam – nie…
- Dlaczego? – płakał Jihoon – dlaczego go sprowokowałaś?
Wtuliłam twarz w jego sweter i wreszcie sama też się rozpłakałam.
- Czy ty nie rozumiesz, że to był jedyny sposób, by nas uratować?!

24/02/2016

blue lagoon (rozdział 60)

              Heo Mina, wystrojona i wymalowana, jak na jakiś bal (chyba przebierańców, pomyślał w pierwszej chwili Jiyong), dwudziestosześciolatka kończy wreszcie fałszować i ze słodkim uśmiechem podchodzi do dwuosobowego jury, organizującego i oceniającego castingi w Desire.
- Wybierzecie mnie? Wybierzecie mnie, prawda?
Jiyong i Taekwoon wymieniają porozumiewawcze spojrzenie.
- Po castingach powiadomimy tego, kogo wybierzemy - odpowiada ostrożnie Leo.
Heo Mina stawia stopę na krześle, między kolanami chłopaka.
- Jak mnie wybierzesz, dam ci nieziemską rozkosz - obiecuje i zmysłowo zagryza wargi. 
Jiyong widzi, że Leo zdążył się już rozochocić i kopie go w kostkę, żeby oprzytomniał.
- Au! Aish... Heo Mina, nie mam zamiaru skorzystać z twojej propozycji.
- A ty? Ty sprawiasz wrażenie kogoś, kto lubi zaszaleć... Spełnię wszystkie twoje erotyczne fantazje, jeśli wybierzesz mnie... Heo Mina gwiazda Desire! - powtarza, podekscytowana, siadając Jiyongowi na kolanach. 
I słyszy w odpowiedzi:
- Wyjdziesz sama, czy mam cię odprowadzić do drzwi?
- Wyluzuj, oppa... jestem tu dla twojej przyjemności...
- Nie ty tu dyktujesz zasady - denerwuje się Jiyong, chwyta ją za nadgarstek i zaciąga do drzwi - napisaliśmy w ogłoszeniu, że szukamy wokalistów, czy dziwek? Bo mi się wydaje, że wokalistów, a jeśli tobie się wydaje, że dziwek... to wypierdalaj do domu publicznego!
Wypycha ją z pokoju i zatrzaskuje drzwi.
- Hyung, do domu publicznego? Nie musiałeś tak ostro... - komentuje Leo.
- Musiałem - twierdzi Jiyong i zapala papierosa, żeby się uspokoić.
Ktoś puka do drzwi.
- Jeszcze tu jesteś?! A... ach! To ty, sorry - przeprasza Jiyong, wpuszczając do pokoju Jinah, nadzorującą przesłuchania.
- Wporzo. Zawołać następnego kandydata?
- Tak - odpowiadają jurorzy.
- Chyba, że to jakaś puszczalska pipka, to nie - dodaje Jiyong.
- Nie, nie, kandydat płci męskiej - uspokaja ich Jinah.
Jiyong wraca na swoje miejsce obok Leo. Przyglądają się z uwagą chłopakowi, który przedstawia się "Lee Seunghyun, ale możecie mnie nazywać Seungri, albo po prostu V.I". Krótko, zwięźle, konkretnie, to się podoba Jiyongowi. Jest pozytywnie nastawiony do tego kandydata. Seungri sprawia wrażenie pewnego siebie, lecz uprzejmego i co najważniejsze, kompetentnego. Ma dwadzieścia dwa lata, studiuje w szkole muzycznej, pisze też swoje piosenki. I wygląda na tyle nieźle, by reprezentować scenę wokalną Desire. Opowiada o sobie najistotniejsze szczegóły, wie o czym wspomnieć, a co lepiej przemilczeć. Jiyong i Taekwoon zgodnie stwierdzają, że jest stworzony do publicznego występowania. Każą mu wreszcie zaprezentować swoje umiejętności. Oprócz coverów Justina Biebera "As long as you love me" i "Boyfriend" śpiewa a'capella też napisane przez siebie kawałki "Gotta talk to you", "Strong baby" i "What can I do?", z prawdziwym zaangażowaniem i naturalną radością. Wie, że nikomu z kandydatów, tylko jemu członkowie jury poświęcili tak dużo czasu. I nie chce, żeby pomyśleli, że zrobili to niepotrzebnie. Na koniec dodaje, że byłby zachwycony i dawałby z siebie wszystko, gdyby zatrudnili go w Desire. Leo powtarza, że po castingach skontaktują się z wybranym kandydatem. Seungri kłania się na pożegnanie i wychodzi.
- Chcę go. Chcę tego chłopaka - oznajmia Jiyong z determinacją.
- Przypominam, że ostatecznie to ja decyduję - sprowadza go na ziemię Leo.
- Ok, znasz się lepiej, jeśli chodzi o wokal, ale ja znam się lepiej, jeśli chodzi o wizerunek sceniczny i resztę. Mam doświadczenie w promowaniu wokalistów. A Seungri tym, co dziś zaprezentował, spełnił wszystkie moje oczekiwania. 
- Może wysłuchasz pozostałych kandydatów? - sugeruje Leo.
Jiyong nie wie, czy szef nie jest pewien, co do Seungri'ego, czy po prostu nie chce jeszcze wyrażać swojego zdania. Wysłuchują pozostałych kandydatów. Już niewielu ich zostało. Gdy z pokoju wychodzi ostatnia osoba, Jiyong nadal się emocjonuje:
- Wybierzemy Seungri'ego, nie?
Niespodziewanie zjawia się Jinah.
- Jest tu ktoś jeszcze... - wyjaśnia - wpuścić ją?
- Już po castingu - odpowiada Jiyong - ale chyba możemy jej wysłuchać.
- Wpuść ją - postanawia Leo.
I po chwili do pokoju wchodzi...
- Goo Hara?! - wykrzykują jednocześnie Jiyong i Taekwoon.
- Cześć. Przeczytałam na stronie klubu, że zapraszacie na przesłuchania... Poszukujecie wokalistki?
- Poszukujemy "wokalisty", ale to nieoficjalna informacja - wyjaśnia Jiyong z uśmiechem, zupełnie obojętnym.
- Hyung zażyczył sobie, żeby to był koleś - dodaje Leo, starając się nie pokazać, jaki jest spięty i zdenerwowany w jej obecności.
- Koleś? - powtarza zdezorientowana Hara.
- A co? Jesteś zazdrosna? - śmieje się Jiyong - ty chcesz być wokalistką?
- A, nie. To nie tak, że przychodzę na casting, po prostu... zastanawiałam się, czy naprawdę rozkręcacie wspólny interes. Zdziwiłam się...
- Pogadajcie sobie, ja mam jeszcze coś do załatwienia z Jinah - wymyśla Leo i pospiesznie opuszcza pokój.
Hara i Jiyong zostają sami. Zapada niezręczna cisza. Oboje przyglądają się sobie wzajemnie. Pozornie w ogóle się nie zmienili... Pozornie.
- Co mu? - Hara wreszcie się odzywa.
- Leo?
- Yhm.
- Chyba nie może ci wybaczyć... - odpowiada Jiyong.
Proponuje dziewczynie, żeby usiadła i częstuje ją alkoholem.
- Myślałam, że poukłada sobie życie beze mnie...
- Układa. Goo Hara, serio przyszłaś tu gadać o Leo?
To dziwne. Patrzy na nią. I nie czuje nic, zupełnie nic.
- Nie... przyszłam... cię o coś zapytać.
- Wal.
- Jiyong... a ty? Ty możesz mi wybaczyć? Ja ci wybaczyłam, że mnie uderzyłeś, choć powiedziałam, że nigdy tego nie zrobię.
- Tak. Chyba tak... nie wracam do przeszłości. Mam żonę. Wszystko sobie poukładałem. Jestem szczęśliwy.
- Czy to Lee Hayi? Ożeniłeś się z Lee Hayi?
- Tak.
Czemu Hara ma wrażenie, że jego odpowiedź sprawia jej ból? Czyżby ona jeszcze...
- Tak, Ji. Jeszcze coś do ciebie czuję... tylko, czy to ma dziś znaczenie? Jesteś szczęśliwy... i ja też jestem czasami szczęśliwa z moim mężem. Ji, my... nasza miłość... popsułam wszystko i muszę z tym żyć. Chciałam po prostu powiedzieć ci, że nigdy, nikogo nie pokocham tak, jak ciebie. I jeszcze raz poprosić cię o wybaczenie... Jeżeli możesz mi wybaczyć... przyjmij to...
Hara wyjmuje z torebki kopertę i wsuwa Jiyongowi w rękę. On zamiast ją otworzyć, pyta:
- Co to jest?
- Zaproszenie na mój koncert - wyjaśnia Hara i wyciąga jeszcze jedną kopertę - to... dla Leo... ale skoro nie może mi wybaczyć, chciałabym dać je Hayi... ją też powinnam przeprosić.
- No, nie wierzę...! - wykrzykuje Jiyong z głośnym prychnięciem i dodaje, już bez ironii, jedynie ze zdziwieniem - ty przepraszasz?
- Nie jestem bez uczuć.
- Nigdy tak nie uważałem. Wręcz przeciwnie, zbyt wiele ich w tobie i czujesz się zagubiona. Jesteś taka, jak moja matka. Zagubiona. Tak, zagubiona.
- Przy Lee Minho... chyba się odnalazłam. 
- Cieszę się. Życzę ci, żebyś była szczęśliwa... i nie tylko czasami.
- Dziękuję. Ji... dasz mi rękę na zgodę?
Zamiast uścisnąć jej dłoń, Jiyong obejmuje dziewczynę i odprowadza do drzwi.
- Lepiej, jak już pójdziesz.
Hara odpowiada skinieniem głowy. W jej oczach pojawiają się łzy.
- Lepiej, jak już pójdę... - powtarza.
I odchodzi. Po powrocie do domu Jiyong odkłada na bok zaproszenia i natychmiast o nich zapomina.
              Następnego dnia po przesłuchaniach dzwoni do niego Sumin.
- Możesz do mnie wpaść? - pyta, przejęta.
- Ok. Coś się dzieje?
- Tak... jakby...
- Nie powiesz mi?
- Powiem ci, jak już przyjedziesz.
Jiyong sprawdza czas w telefonie.
- Powinienem być za godzinę.
- Za godzinę? Świetnie. Dzięki.
Przez całą drogę Jiyong zastanawia się, czego Sumin może od niego chcieć. Potrzebuje kogoś, kto popilnuje Sarang? Jeżeli tak, wybrała wyjątkowo kiepski moment. Jiyong już po prostu nie ma sił zajmować się dzieckiem, jest wykończony po castingach. Jedyne czego chce, to chwila odpoczynku. Wysiada z autobusu, przebiega kawałek drogi i dzwoni domofonem do mieszkania Sumin. Szybkim krokiem pokonuje schody. Puka do drzwi. Sumin wita go z uśmiechem, choć wygląda na niepewną i zdenerwowaną. Jiyong wchodzi do pokoju i, zanim zdążyłby o cokolwiek zapytać, wszystko się wyjaśnia. Na kanapie siedzi i popija kawę:
- Hakyeon?!
- Jiyong?!
- Yhm... jak już to zorganizowałam, porozmawiajcie chociaż chwilę, proszę - wtrąca Sumin i zostawia ich samych.
- Tak to sobie wymyśliła... - Jiyong prycha pogardliwie i dodaje, w ogóle nie patrząc na Hakyeona - nie mam ochoty rozmawiać. Powiesz Sumin, żeby więcej się nie mieszała?
- Nie. Ty sam możesz jej to powiedzieć.
- Pewnie wspólnie wszystko wymyśliliście.
- Co? Jestem zaskoczony, tak, jak i ty.
- Więc powinniśmy zakończyć tę szopkę i odpuścić sobie niemiłe zaskoczenie - odpowiada Jiyong, gotowy zaraz wyjść i nie rozmawiać nigdy więcej z tym człowiekiem. Odwraca się tyłem do Hakyeona i słyszy jego podniesiony głos:
- To ty do mnie napisałeś!
- Co...?
- "Skurwysynie, ona próbowała się przez ciebie zabić. Zmienisz się, albo ją stracisz".
Jiyong spogląda za siebie i obserwuje Hakyeona. Postarzał się i wygląda, jakby czymś się zamartwiał. Jiyong powtarza sobie, że go to nie interesuje, jest mu obojętne, jak wszystko związane z tym człowiekiem. Powinien po prostu wyjść. Niczego innego nie chce. A więc co go powstrzymuje?
- Zrobiłem to tylko dla Sumin. Zasłużyła na lepsze życie - odpowiada od niechcenia.
- Dziękuję, Jiyong. Twoje upomnienie było mi potrzebne. Nie chcę, żeby Sumin cierpiała. Ja... żyję ostatnio w wielkim stresie, czasami siebie nie kontroluję. Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi się opanować. Znasz to uczucie, nie? - pyta Hakyeon z porozumiewawczym uśmiechem.
- Ale ja już nie potrzebuję upominania - wyjaśnia Jiyong, choć postanowił sobie, że nie da się wciągnąć w dyskusję.
Hakyeon proponuje, by zajął miejsce obok niego, na kanapie.
- Przecież cię nie pobiję - dodaje.
- Nie? -powtarza ironicznie Jiyong, siadając koło Hakyeona.
- Czy ty nie rozumiesz? Zrobiłem to wszystko dla ciebie, żeby cię ratować! Staczałeś się na dno, zamiast zysków prochy przyniosły ci tylko straty. Wiesz co jest najgorszym problemem dilerów? Uzależnienie. Uzależnieni wykańczają się stopniowo, aż wreszcie zdychają, z przedawkowania, zabici za długi, albo popełniają samobójstwa. A ty byłeś moim jedynym przyjacielem. Więc próbowałem cię z tego wyciągnąć, prośbami, groźbami, pięściami. Zrobiłbym wszystko, wolałbym, żebyś mnie znienawidził, niż zmarnował sobie życie.
- A Hayi? Też "dla mnie" próbowałeś ją zgwałcić?!
- Tak! Skapnąłem się dość szybko, jaka jest dla ciebie ważna. Ta mała skradła ci serce, nie? Ignorowałeś wszystkie moje starania. Byłem gotowy skrzywdzić kogoś, kogo starałeś się ochraniać, byle byś tylko wreszcie się ogarnął i nie ćpał więcej. I... cieszę się, że ożeniłeś się z tą małą, że nie pozwoliła ci wszystkiego zniszczyć.
- Jesteś popieprzony - podsumowuje Jiyong.
Od kilkunastu minut patrzy jedynie na swoje dłonie.
- W tym świecie wszyscy są popieprzeni - przyznaje z westchnieniem Hakyeon.
Jiyong wstaje z kanapy. Nie ma zamiaru zostawać tu ani chwili dłużej. Bez wahania podchodzi do drzwi.
- Tylko, że ja już nie należę do tego świata - dodaje, zanim opuszcza to miejsce.
              Po wszystkich castingach Jiyong pozostaje przy wcześniejszej decyzji:
- Seungri. Chcę go promować. Nikogo innego.
- Hyung. Zabujałeś się w tym Seungri'm. A może ty jesteś gejem? - kpi sobie Taekwoon.
- Spierdalaj. A ty? Kogo proponujesz?
- Ucieszysz się. Po wszystkich przesłuchaniach muszę poprzeć Seungri'ego. Chcesz do niego zadzwonić i mu to powiedzieć?
- Yesss. A ty zajmij się ogłoszeniem wyników na stronie klubu. I wyślij wiadomość z podziękowaniami za wzięcie udziału w castingach pozostałym kandydatom.
- Co? - śmieje się Leo - panoszysz się, jakbyś to ty był moim szefem.
- Jestem urodzonym liderem! Eh. Idę do domu. Zmęczyły mnie te przesłuchania, wezmę kilka dni wolnego - postanawia Jiyong.
- Hey, wolnego? A od kiedy to ty o tym decydujesz, bezczelny gnojku? Hyung? Hyung! Wracaj!!!
              W domu Jiyong zastaje Hayi, czekającą na niego, trzymającą w ręce dwie koperty.
- Co to jest? - zaczyna, niezadowolona.
- Zaproszenia na koncert Goo Hary - odpowiada Jiyong.
- Zamierzałeś mi o nich powiedzieć?
- Nie.
- Nie? 
- Nie.
- Oppa!
- Tak?
- Czy to zaproszenia dla nas?
- Yhm.
- I po prostu je odłożyłeś?
- Yhm. I tak nie mam zamiaru iść.
- A może ja mam? To też zaproszenie dla mnie i powinieneś mi powiedzieć.
- Serio chcesz iść na jej koncert? Hara to przeszłość... - dziwi się Jiyong.
- Tak, Hara to przeszłość - powtarza z ulgą Hayi - dlatego chcę iść, bez żadnych uprzedzeń, wyrzutów. No i... lubię jej piosenki.
- Jesteś czasami zabawna.
- Czasami?! Przecież ja jestem zabawną osobą...
- Tak, tak. I spóźnialską. Jak chcesz iść na koncert, lepiej się pospiesz...
W godzinę zdążają się wykąpać i wyszykować. Zamówioną taksówką dojeżdżają na miejsce. Hara podarowała im bilety VIP, upoważniające do stania przy scenie. Nie żałują, że tu przyszli. Słuchają i oglądają z uwagą popisy wokalistki. Bawią się świetnie, w pewnym momencie zupełnie zapominają, że ta na scenie to Goo Hara i czują się, jak na każdym innym koncercie. Oboje już jej wybaczyli, że tyle namieszała w ich życiu. Głośno klaszczą z tysiącami fanów i dopominają się o bis. Na koniec Hara wykonuje jeden z coverów, z których była znana, zanim miała swoje piosenki, "Glamorous sky". W seksownym, czerwonym futrze, czarnym, skąpym kombinezonie ze skóry i poszarpanych pończochach, wygląda wspaniale. Hayi zastanawia się, czyżby znowu została jej fanką. Jiyong zastanawia się, czy Hara celowo wybrała tę piosenkę... A Hara zastanawia się, czy jest tu ten, dla kogo ją wybrała... Na te pytania nigdy nie poznają odpowiedzi.


***


              - Oppa, nie śpisz już? Przecież jeszcze wcześnie... A ty masz wolne - pomrukuje sennie Hayi.
- Jest dziesiąta... Zaraz do ciebie wracam. Tylko coś załatwię - odpowiada jej mąż, krążąc po pokoju.
Bierze do ręki telefon i dzwoni. Po kilku sygnałach słyszy zaspany głos:
- Taaak?
- Lee Seunghyun? Seungri? V.I? To ja, Jiyong. Dzwonię, żeby coś ci powiedzieć. Od dziś jesteś gwiazdą Desire. Uszanowanko. Seungri? Seungri?! Żyjesz tam jeszcze?
- Tak, żyję... Dziękuję. Aghh... wow!!!


Lee Seunghyun/Seungri/V.I:


20/02/2016

Liebster Blog Award (2)

Nominacja od: magda165
DZIĘKUJĘ!:>

http://uknowme.blog.pl/


ODPOWIEDZI:

1) Ile miałaś lat, kiedy po raz pierwszy napisałaś jakieś opowiadanie?
Nie wiem, czy mogę to nazwać opowiadaniem, ale jak miałam 6 lat wymyśliłam, żeby napisać jakąś historyjkę dla mamy na urodziny, a że pisać jeszcze nie umiałam, dyktowałam ją i pisał mój tata. Była o zwierzętach :)

2) Jaki gatunek opowiadań najbardziej lubisz?
Lubię jak jest miłość, humor, tajemnica, ale lubię też opowiadania akcji.

3) Z którym kpop'owym zespołem czujesz się najbardziej związana i który zarazem najbardziej podziwiasz?
JYJ. Za wytrwałość i uświadamianie, że nie ma nic niemożliwego.

4) Jeśli masz do wyboru: wieczór z ulubionym filmem i spotkanie z przyjaciółmi w klubie, które byś wybrała?
Wieczór z ulubionym filmem + z przyjaciółmi!

5) Jeśli masz do wyboru: facet, który zawsze potrafi cię rozśmieszyć, ale często zachowuje się jak duże dziecko, albo faceta, który co prawda nie jest zbyt zabawny, ale jest w stanie zapewnić, że czujesz się przy nim bezpiecznie, którego byś wybrała?
Tego pierwszego! Przygarnęłabym "dzieciaka":>

6) Czy masz swój ulubiony gatunek muzyki?
Poza kpop'em słucham głównie rocka/rocka gotyckiego, elektroniki, uwielbiam piosenki z musicali.

7) Jakie jest twoje największe życiowe marzenie?
Tak, tak, wydawać książki xD

8) Czy jest coś, czego żałujesz w swoim życiu? Albo chciałabyś coś zmienić?
Żałuję, że nie studiuję filologii koreańskiej.

9) Czy jakaś kpop'owa artystka sprawiła, że zapragnęłaś choć przez chwilę wyglądać jak ona, albo mieć jej charakter?
Tak, Lee Hi! Cenię jej urodę za oryginalność, a z charakteru... to się trochę utożsamiam z nią :D

10) Masz biasa w Seventeen?
Nie, jeszcze nie mam, ale wszystko możliwe.

11) Czy wybierasz się na koncert B.A.P w Polsce?
Rozważam jeszcze:)


Moja nominacja: 

1) Patrycja Gurbowicz 

http://my-dream-is-love.blogspot.com/

2) Ania Biernacka

http://bigbangworldania.blogspot.com/


PYTANIA:

1) Ulubiony zespół?
2) Co masz na dzwonek w telefonie?
3) Jak czerpiesz inspirację do pisania?
4) Jaka jest twoja ulubiona drama?
5) Czy masz jakąś kpopową płytę w domu? Jaką?
6) Czy byłaś kiedyś na kpopowym koncercie? Czyim?
7) Masz zwierzęta?
8) Wolisz czytać one shoty, czy wieloczęściowe?
9) Kim chciałabyś być w przyszłości?
10) Ulubione imię koreańskie?
11) Nielubiana osoba w kpopie?

17/02/2016

blue lagoon (rozdział 59)

              Minyeong wraca z pracy i zastanawia się, co ubierze na randkę z Leo. Zaraz! Jaka randka?! Żadna randka... po prostu umówili się, by pospacerować po mieście. To wieczorne spacerowanie wychodziło im najlepiej. Minyeong wciąż traktowała Leo z rezerwą. Choć darowała sobie złośliwe docinki i stała się może trochę milsza, niewiele mu opowiadała, a jak już, to o zupełnie nieistotnych sprawach. Rzadko się odzywała, niepytana. A Leo wolał nie zmuszać jej do niczego. Więc przeważnie sam zaczynał coś opowiadać. Minyeong tylko przytakiwała. Nie chciał jej o wszystko wypytywać, jak na przesłuchaniu, i po chwili zapadała cisza. Ale chodzenie po mieście i milczenie nie było złe, czy niezręczne, lepsze, niż milczenie w restauracji, w kawiarni, w samochodzie. A kiedy stawało się nieznośne, szli do kina, albo na karaoke, gdzie Minyeong jedynie siedziała, popijała drinki i słuchała godzinami śpiewającego Leo. Przywiązywała się do niego na nowo. Czy może cały czas była do niego przywiązana i dlatego tak cierpiała, gdy na tyle miesięcy zniknął z jej życia? O to, że nie umiała po prostu kazać mu odejść, powinna winić tylko siebie. Sama wszystko komplikowała. Pamiętała, jak ją zranił. A jednocześnie chciała mu wybaczyć, widząc jego starania. Choć czasami złośliwie go zniechęcała, nie poddawał się.
Minyeong zastanawia się, co wymyślił na dziś. Nigdy niczego nie sugerowała. Chciała, żeby sam znalazł przyjemne miejsce i ją tam zabrał. Lubiła chłopaków, którzy byli pomysłowi i wychodzili z inicjatywą. A więc powinna dziś założyć coś odpowiedniego na każdą ewentualność. Do takich dochodzi wniosków, otwierając drzwi i wbiegając do mieszkania.
- Mamo, jestem! - oznajmia.
Odpowiada jej cisza. Minyeong rozgląda się dookoła coraz bardziej i bardziej przerażona, przeszukuje wszystkie pomieszczenia. Mama ostatnio nie czuła się najlepiej. Obiecywała nigdzie sama nie wychodzić... A jeśli już miała taki zamiar, powinna o tym powiedzieć córce.
- Mamo? O Boże, mamo!
Minyeong upada na kolana, gdy widzi ją nieprzytomną na podłodze w kuchni. Przez moment pojawiają jej się w głowie najokropniejsze wizje. Sprawdza, że matka nadal oddycha i uświadamia sobie, że musi jak najszybciej zadzwonić po karetkę. Drżącymi dłońmi trzyma telefon i wyjaśnia wszystko na tyle logicznie, na ile pozwalają jej skołatane nerwy. Pozostaje jedynie czekać. To czekanie trwa chyba wieczność. Minyeong chwyta nieprzytomną za rękę, potrząsa nią lekko i powtarza, żeby matka się ocknęła. Nie może jej stracić. Ma tylko ją, nikogo innego na świecie. Nie poradziłaby sobie sama! Umarłaby z bólu i tęsknoty. Od lat wiedziała o chorobie matki, o tym, że pewnego dnia może jej zabraknąć... Lecz nigdy sobie tego nie wyobrażała. Uważała, że to po prostu niemożliwe. Tak się zdarza... ale nie jej. Nie jej! Ona potrzebuje matki, bo naprawdę zostałaby zdana sama na siebie. Drżąca i wystraszona już jedynie się modli, aż słyszy nadjeżdżającą karetkę. Widzi wszystko, ale jakby w tym nie uczestniczyła, stała gdzieś obok... Jacyś ludzie zabierają jej matkę do szpitala. Nie pozwalają Minyeong być z nią w karetce. Półprzytomna ze strachu, wypada z mieszkania i głośno krzyczy. Dojeżdża do szpitala taksówką. Nie wie, o czym myślała przez całą drogę, czy w ogóle o czymś. Może straciła wszystkie zmysły i zdolność odczuwania czegokolwiek. Zagryza wargi do krwi, krążąc koło sali, gdzie lekarze od dwóch godzin walczą o życie jej matki. Wreszcie drzwi się otwierają. Minyeong ma wrażenie, że jeszcze nigdy tak się nie bała. Gorąco jej i jednocześnie zimno. Dłonie ma spocone z nerwów.
- Co z nią? Co z moją mamą? - powtarza, jak zahipnotyzowana.
- Musieliśmy odciągnąć wodę z płuc i póki co jej stan jest stabilny...- odpowiada lekarz, zaprasza dziewczynę do swojej dyżurki i częstuje kawą.
- Dziękuję, że uratował pan mamę... - zaczyna Minyeong z westchnieniem ulgi.
Lekarz powstrzymuje ją gestem rąk. Nie chce, żeby dodawała nic więcej.
- Park Minyeong.
- Tak?
- Powiedziałem, że póki co jej stan jest stabilny... przez tydzień... dwa. Nie wiadomo. Wiadomo, że twoja mama potrzebuje specjalistycznego leczenia, a my go nie oferujemy. Może jej pomóc jedynie leczenie w ośrodku "Mens sana" w Japonii. O tym też ci powiedziałem.
Minyeong przygryza brzeg filiżanki. Nic nie przełknie, więc chociaż stwarza pozory, że pije.
- Tak... wiem... tylko, że... nie mam pieniędzy...
Spuszcza wzrok, jakby czymś się zawstydziła, jakby to była jej wina, że nie zarobiła wystarczająco na leczenie matki. Gdyby wiedziała, co zrobić, żeby natychmiast zdobyć potrzebne fundusze, zrobiłaby to. Niemożliwe, że nie istnieje... jakiekolwiek rozwiązanie. A może istnieje...?!
- Park Minyeong, gdybyś zgłosiła się do jeszcze jednej fundacji... - zaczyna lekarz, lecz ona już go nie słucha.
Szybkim krokiem opuszcza dyżurkę, rzuca się pędem przed siebie, aż wreszcie znów jedzie taksówką. Pospiesza kierowcę i nie uspokaja się, do czasu, gdy zdyszana, spocona i zarumieniona z emocji puka do drzwi mieszkania Leo.
- Park Minyeong, co... - zanim zdąża dokończyć, ona wpada mu w ramiona i zaczyna płakać, głośno, rozpaczliwie, wylewając strumienie łez. Leo już wie, że dzieje się coś okropnego. Nie zastał Minyeong w domu nie dlatego, że nie chciała pójść z nim na randkę, a dlatego, że wydarzyło się coś, o co boi się zapytać. Obejmuje ją, głaska po głowie, czekając, aż ona sama się odezwie. Wreszcie wyczerpana Minyeong zaczyna opowiadać:
- Moja mama... nie przeżyje, jeśli nie pojedzie na leczenie do Japonii... Jung Taekwoon... Leo... oppa... czy możesz... pożyczyć mi... sto czterdzieści tysięcy? Błagam... zrobię dla ciebie wszystko, naprawdę! Wszystko... tylko pomóż mi... ratować mamę.
Leo jeszcze raz przyciska ją do siebie, zanim odpowiada:
- Tak... oczywiście, że tak... I, Minyeong-ah, nic nie chcę, tylko... żebyś nigdy więcej nie bała się poprosić mnie o pomoc. Obojętnie, co by to było, pomogę ci. Ok?
- O... ok.


***

              Lizzy siedzi bezczynnie w pokoju hotelowym. Powinna się spakować. W ogóle powinna czymś się zająć. Jutro obie dziewczyny wracają do Ameryki. Tylko, że Delilah już się spakowała i spotkała się gdzieś z tym Daesungiem. Lizzy rzuca się na łóżko, wydając z siebie dźwięk, wyrażający jednocześnie irytację, znudzenie i nie wiadomo, co jeszcze. Pewnie leżałaby tak i jęczała, gdyby ktoś nie zapukał do drzwi. Lizzy nasłuchuje chwilę i idzie otworzyć. W tym momencie zaczyna żałować, że nie ubrała się lepiej i nie pomalowała.
- Im Hyuntae! - wykrzykuje, gdy zastaje go w drzwiach.
Im Hyuntae... jaki on jest przystojny!
- Cześć, Lizzy. Może poszlibyśmy coś zjeść, wypić? - proponuje, a ona myśli jedynie o tym, że najchętniej kochałaby się z nim do rana. Tylko czy powinna przenieść ich znajomość na ten poziom? Seks jest wspaniały, lecz chyba jeszcze wspanialsze jest zakochiwanie się. Lizzy postanawia, że dziś wieczorem nie podda się swoim prymitywnym instynktom. Pozwoli tej relacji rozwijać się własnym, nienarzuconym tempem, po prostu niczego nie przyspieszać. Niech się dzieje, co chce, ona jest gotowa na miłość. Odpowiada ze swoim najpiękniejszym uśmiechem:
- Ok, potrzebuje tylko kilka... no może kilkanaście... eh, pół godziny, żeby się przygotować!


***

              - Jak ty to robisz, Dee? Nigdy nie mam cię dość... - szepcze Daesung w przerwie między pocałunkami.
Delilah straciła poczucie czasu. Wie, że jest już późno, bo na dworze zrobiło się ciemno. Nie przejmuje się tym. Myśli o innych sprawach, na przykład, że Daesung ma naprawdę wygodne łóżko. I oszałamiający zapach... mimo, że jest cały spocony po godzinie namiętnego kochania się.
- Ja też... nigdy nie mam cię dość... Ciesz się tym, że tu jestem... jeszcze dziś - odpowiada Delilah z jakąś rozpaczą.
Oboje to wyczuwają i postanawiają odrzucić jak najdalej wszystkie przykre uczucia. Znów się kochają, z taką samą pasją i zapomnieniem, co wcześniej. Wreszcie Delilah z powrotem wciąga na siebie porozwalane po pokoju ubrania. Nie chce odchodzić. Czuje się przyjemnie i komfortowo w małym, zagraconym pokoju na poddaszu w domu Daesunga. To tu dziś wieczorem opowiadał jej o sobie. Jest fotografem, pomocnikiem redaktora magazynu poświęconego tej dziedzinie (fotografii), a za zaoszczędzone pieniądze jeździ po świecie i robi mnóstwo zdjęć. Delilah też załapała się na sesję - nagą. Powstrzymuje płacz, ale pojedyncze łzy i tak spływają. Czy ona zwariowała? Zna tego chłopaka zaledwie kilka dni! Czemu tak ciężko jest jej się z nim rozstawać? Daesung przyciska ją do siebie.
- Baby, odwiedzę cię w Los Angeles.
- Nie odwiedzisz...
- Odwiedzę... no i... jest jeszcze cała noc!
- Oppa, co ty znowu wymyślasz...?
- Cieszę się, że tu jesteś... jeszcze dziś.... do rana.
Przez całą noc trzymają się za ręce, popijając drinki w przypadkowych barach, biegając między tryskającymi z ziemi fontannami. Wjeżdżają na wieżę telewizyjną, by zrobić sobie wspólne zdjęcie na tle rozgwieżdżonego nieba, krążą uliczkami w okolicach rzeki. Wbiegają na most i wpatrują się w wodę, później odwiedzają park rozrywki. Delilah nie jest na tyle odważna, by wsiąść na jakąkolwiek karuzelę. Daesung namawia ją jedynie na koło widokowe. Podziwiają światła pełnego życia, wrzasku i śmiechu Seulu, a gdy znajdują się na największej wysokości, ich usta złączają się w czułym, zmysłowym pocałunku, przy rozbrzmiewającym dookoła kawałku Winner - "Baby baby". Następnego dnia Delilah jedzie z Lizzy taksówką na lotnisko i słyszy w słuchawkach tę piosenkę.
Baby, baby...

Odwiedzę cię w Los Angeles. Odwiedzę cię. Odwiedzę...


***

              - Choi Seunghyun, wiesz że w drodze na te pieprzone Hawaje zdążyliśmy pokłócić się sześć razy? - pyta Jyuni, gdy wysiadają z samolotu w gorącym, słonecznym Honolulu. Najlepsze miejsce na wakacje, tak pewnie stwierdzili jego rodzice i jej matka, kupując im tę wycieczkę. Gdyby nie fakt, że to prezent, pewnie tak, jak Hayi i Jiyong nie wybraliby się w podróż poślubną z powodów finansowych. A w rzeczywistości dla tych podróżą poślubną był sam powrót do Korei.
- To przez ciebie. Masz okropny charakter - odpowiada swojej żonie Seunghyun - uparta, wulgarna... ała! - dodaje, gdy Jyuni kopie go w kostkę - i jeszcze przemoc stosujesz.
- To ty jesteś okropny!
Przekomarzają się tak, aż taksówka wysadza ich na hotelowym parkingu. I wreszcie znajdują się w pokoju, urządzonym we fioletowej tonacji, z ogromnym łożem. Seunghyun natychmiast się na nie rzuca. Jyuni podziwia przez okno plażę z palmami  i drewnianymi leżakami. Już wyobraża sobie siebie na takim, w seksownym bikini, popijającą drinki przy zachodzącym słońcu.
- Seung, pójdziemy popływać? - namawia go.
- Pójdziemy, ale wcześniej cię zerżnę.
- Nie! Pójdziemy popływać, później mnie zerżniesz.
- A... założysz się?
Seunghyun przewraca ją na łóżko. Nie miałaby szans uciec. Nie chce uciec. Lubi to, co z nią wyprawia. Śmieje się, już zupełnie naga, i sama zdejmuje z niego ubrania. Po chwili jęczy, czując na swoim ciele jego rozpaloną skórę. Kochają się namiętnie, krzycząc z rozkoszy, a na koniec oplatają się wzajemnie ramionami.
- O czymś zapomnieliśmy... - zaczyna niepewnie Seunghyun.
- Tak, zapomnieliśmy popływać - dodaje z wyrzutem Jyuni.
- Nie, zapomnieliśmy o prezerwatywie.


Delilah:



Lizzy:

14/02/2016

apeiron (rozdział 25)

Under the surface


ZICO

                - Hey, Woo Jiho! - zawołała Naeun, wyjątkowo stanowczo, jak na taką delikatną osóbkę.
Zastała mnie przy drzwiach, gotowego, by opuścić domowy areszt. A niech to szlag. Gdyby siedziała w tym kiblu, chociaż jeszcze minutę… byłbym, kurwa, wolnym człowiekiem. Ale nie, wszystko oczywiście potoczyło się nie po mojej myśli.
- Ty! – oskarżycielsko wymierzyłem w nią wskazujący palec – nie szpieguj mnie, mała.
- Yukwon kazał mi cię pilnować, aż nie wróci ze swojej rozmowy kwalifikacyjnej. Przez ten czas jestem za ciebie odpowiedzialna. I jak ty sobie pójdziesz, ja pójdę cię śledzić.
Najchętniej zamknąłbym gdzieś to dziewczę, żeby dała mi spokój. Ale przecież nie mogłem tego zrobić tylko dlatego, że się o mnie martwiła. No i te jej blizny na nadgarstkach... lepiej na nią uważać i porzucić wszystkie drastyczniejsze pomysły.
- Son Naeun -  zacząłem z uśmiechem i chyba wyglądałem idiotycznie tak się szczerząc, bo się zaśmiała – ja tylko jestem głodny. Chcę kupić coś do żarcia. Mam ochotę na kurczaka, ty też?
- Hey! Nie udawaj niewiniątka. I nie nabierzesz mnie na te uśmieszki, nie jesteś typem cute boy’a. Sama kupię ci tego kurczaka, czy co tam chcesz...
- Ayyy, good girl. Pospieszysz się, nie? Jestem okrrropnie głodny!
Naeun posłała mi pełne politowania spojrzenie. No cóż, robienie z siebie idioty czasami przynosi pozytywne rezultaty. Ubrała buty, kurtkę i polazła sobie, niczego nie podejrzewając. Podbiegłem do okna i obserwowałem, jak szła w stronę przystanku autobusowego. Stwierdziłem, że pewnie pojedzie po tego kurczaka do Seulu, bo tu dostałaby jedynie surowego. To dawało mi mnóstwo możliwości, a przede wszystkim – mnóstwo czasu. Był szary, deszczowy dzień, na ulicach nikogo. Poszedłem na garaże. Stanąłem tam, gdzie postrzelił mnie ten gnojek. Rana wciąż dawała o sobie znać, nieprzyjemnie pulsowała i, choć wydawało mi się, że już jestem do tego przyzwyczajony, dostawałem zawrotów głowy. A może to ta sceneria... Odtwarzałem w myślach cały ciąg tamtych wydarzeń, by mieć pewność, że niczego nie przeoczyłem. Czegoś, co naprowadziłoby mnie na winnego. Czekałem na niego. Nie przyszedł. Nikogo nie przysłał. Czyżby się poddał? Nie, to niemożliwe. W ogóle, czemu miałby przyjść, czy przysyłać kogoś? Zbyt długo się ociągałem. Pewnie pomyślał, że nie żyję, albo się ukrywam. I jak ja mam go dopaść?! Z wściekłości zacząłem kopać jakąś leżącą obok stertę blach. Obszedłem garaże dookoła, czekając, aż coś się wydarzy. Nic się nie wydarzyło. Nie mogłem tak po prostu wrócić do chaty, z uczuciem, że mam na swoim koncie jeszcze jedną przegraną. Na garażach nie zastałem nikogo. Postanowiłem, że pójdę gdzieś, gdzie byłoby więcej ludzi. By pokazać, że wróciłem do żywych, by sprowokować tych, co podświadomie zakopali mnie w ziemi. To tak, jakbym wołał: jestem tu, nie boję się niczego! Proste: zasada akcji i reakcji, ja coś robię, oni reagują. Przeszedłem Sabuk wzdłuż i wszerz, aż dziwne, że nigdzie nie natknąłem się na Yukwona, albo na kogokolwiek z moich chłopaków. Siedziałem w pubie i piłem, rozglądając się, czy ktoś mnie nie obserwuje. Nikogo podejrzanego. Czułem tylko chłód broni, wetkniętej za pas, gotowej do zabijania. Byłem przepełniony prymitywnymi, mrocznymi instynktami. Z takim nastawieniem do świata czułem potrzebę, by odwiedzić tylko jedno miejsce. Wysiadałem z zatłoczonego autobusu, zastanawiając się, czy ja naprawdę zwariowałem. Wszystko wskazywało na to, że tak. Przeszedłem przez most i wbiegłem w przejście podziemne przed burdelem. Towarzyszyło mi dziwne wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Wyczuwałem czyjąś obecność tuż obok. Nasłuchiwałem jego kroków. Przyspieszyłem i ten ktoś też przyspieszył, zatrzymałem się i on też się zatrzymał. Popatrzyłem za siebie. Był tam, zamaskowany, ubrany w czarną skórę typ. Nie ruszał się, po prostu przyglądał mi się. Wymacałem broń. Wyciągnąłem ją jednym, szybkim gestem. Odwróciłem się i strzeliłem, co odbiło się przerażającym echem. Koleś z jękiem upadł na ziemię, prosto w kałużę wody, sików, czy nie wiadomo czego innego. Krew sączyła się z jego klatki piersiowej, po ciemnej kurtce i po zafajdanym betonie, na którym wydawała się czarna. Ten typ jeszcze żył. Rozpaczliwie łapał powietrze. A przy tym krew z rany tryskała, jak fontanna. Nachyliłem się nad nim i ściągnąłem mu maseczkę. Widziałem jego twarz wykrzywioną z bólu. Nie znałem go, zapewne nie osobiście. Był młody. Miał sympatyczną gębę. Patrzył na mnie zupełnie obojętnie. Przeszukałem jego kieszenie. Dokumenty, telefon, spluwa. Zabrałem to wszystko i chwyciłem go za kołnierz kurtki.
- Ty, dla kogo pracujesz? Kto jest twoim szefem, gnojku? Jeśli mi powiesz, wezwę karetkę. Wyzdrowiejesz. Jeśli nie, to się tu wykrwawisz – ostrzegłem go.
Wyglądał, jakby moje słowa w ogóle do niego nie dochodziły, tylko rozbijały się o niewidzialną barierę.
- To jeszcze nie koniec -  wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Strzeliłem do niego drugi raz. Z jego osobistej broni. I odszedłem. Później przejrzę to, co mu zabrałem, wcześniej pójdę się zrelaksować. Wytarłem zakrwawione ręce w chusteczkę i włożyłem ją do kieszeni. Ledwo znalazłem się w recepcji, Jinsuk już dzwoniła do mojej dziwki.  
- Angie? Przyszedł...
- Nie chcę Angie. Chcę się zabawić z najbardziej wyuzdaną dziwką, jaka tu jest.
Jinsuk zamilkła. Słuchawka telefonu opadła na widełki.
- Powinnam ci polecić White Quinn... ale w tym momencie jest zajęta klientem.
- Zaczekam.
Kręciłem się trochę, to tu, to tam. Poszedłem do burdelowej restauracji, zjadłem coś i popiłem. Aż wreszcie przylazła Jinsuk i powiedziała, że White Quinn jest już gotowa mnie przyjąć. Pokój 43. Nie mogłem się powstrzymać od pewnej złośliwości... a może tylko po to tu przyjechałem. Zapukałem do pokoju 41, pokoju Angie. Otworzyła dość szybko i zmierzyła mnie zaniepokojonym spojrzeniem. Serio? Czy ja ją przerażałem? Ubrana w koronkową bieliznę wyglądała tak, że... NIE.
- Zico... Powiedziałam ci... żebyś nie przychodził do mnie więcej...
Uśmiechnąłem się szeroko i z całą złośliwością, na jaką mogłem się zdobyć, odpowiedziałem:
- Eeeeeh! Pomyliłem pokoje.
Odwróciłem się i zapukałem do White Quinn. Otworzyła natychmiast, a Angie widziała, jak zniknęliśmy za zatrzaśniętymi drzwiami. Tylko że nie czułem satysfakcji. Obojętny, rzuciłem się na łóżko. Rana znów zabolała. Nie powinienem szaleć. Obserwowałem dziwkę o najjaśniejszej skórze, jaką kiedykolwiek widziałem u Azjatki, ubraną w czerwone, lateksowe skrawki i poszarpane pończochy. Zapłaciłem jej i poleciłem:
- Zatańcz dla mnie, rozbierz się, postaraj się, żebym oszalał.
Zaproponowała mi szampana. Zgodziłem się, choć nie zamierzałem go pić. Na dziś dość alkoholu. Po prostu podobała mi się wizja mnie z kieliszkiem w ręce. Starałem się zrelaksować, w pokoju przepełnionym tysiącami odcieni czerwieni, czerwone ściany, pościele, światła. To przypomniało mi o krwi, jaka dziś została przelana. White Quinn włączyła muzykę z laptopa. Zapamiętałem tytuł Royksopp – „What else is there”. What else is there?, zastanawiałem się. There? Gdzie? White Quinn powiedziała, że Royksopp to skandynawski duet. Przemknęło mi przez myśl, że może sama ma skandynawskie korzenie, to by wyjaśniało jej jasną karnację. Tańczyła i rozbierała się. Była taka... zmysłowa. I nieświadoma, że chwilę wcześniej moimi własnymi rękami zastrzeliłem kogoś.


ANGIE

                Wizyta Zico okropnie mnie zabolała. Z dwóch powodów. Że przyszedł, mimo mojej prośby i przywołał z powrotem wszystkie uczucia, które w sobie pogrzebałam. I że przyszedł... ale nie przyszedł do mnie. White Quinn... krążyły o tej dziewczynie legendy. Ponoć potrafiła zadowolić najbardziej wyrafinowany gust... A ja po prostu wiedziałam, że Zico nie pomylił pokoi. Zapukał do mnie, żebym zobaczyła, za kogo dziś zapłacił. Trzasnęłam drzwiami i stałam, jak sparaliżowana. Kochałam tego mężczyznę. To nieprawda, że nie mam uczuć. Przecież ja też jestem człowiekiem! Musiałam się dowiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło. Dlaczego White Quinn? Udałam się do recepcji, a to, co zobaczyłam, naprawdę mnie zszokowało. Dwóch chłopaków w kominiarkach przytrzymywało Madame Jinsuk. Trzeci mierzył z pistoletu prosto w jej czoło.
- Woo Jiho, gdzie jest ten skurwiel?! – krzyknął
- K... kto? – zapytała Madame, drżącym głosem.
Chowałam się w szczycie schodów, by mnie nie widzieli. Usłyszałam strzał... i wrzask mojej przełożonej.
Nie krzycz, nie krzycz, nie krzycz, bo i ciebie dopadną..., powtarzałam sobie, choć naprawdę nie wiedziałam, dlaczego chciałam żyć. Odważyłam się spojrzeć w tamtym kierunku... wszyscy żywi, to był tylko strzał w powietrze.
- Obawiam się, że może serio ta pipka nie zna nazwisk klientów – wtrącił się jeden z tych, co przytrzymywali Madame -  gdzie jest Zico, gdzie jest ten kolo? – dodał i pokazał jej zdjęcie...
A Madame odpowiedziała:
- 43... pokój 43.


ZICO

                Pomimo tej psychodelicznej piosenki, słyszałem strzał. Jeden strzał, gdzieś w oddali, lecz dostatecznie blisko, bym zamarł w bezruchu. Byłem pewien, że chodziło o mnie. Natychmiast ze świata fantazji wróciłem do rzeczywistości. Podniosłem się, jak oparzony i podbiegłem do okna. Kieliszek wypadł mi z rąk. Przed burdelem kręcili się zamaskowani kolesie z pierdolonymi rewolwerami. White Quinn też ich widziała. Znieruchomiała. Potrząsnąłem nią lekko.
- Pomożesz mi uciec? – zapytałem.
Zaprzeczyła, kiwając głową.
- Kim ty jesteś… co się dzieje? – powtarzała.
- Pomóż mi, suko!
Szarpaliśmy się. Chciała uciec sama, a ja jej na to nie pozwalałem. Albo zabierze mnie w bezpieczne miejsce, albo zginie tu ze mną. Uderzyłem ją w twarz i oboje na chwilę znieruchomieliśmy. Wykorzystała ten moment, otworzyła drzwi i zniknęła w pokoju obok. Choć błagałem o pomoc... zignorowała mnie. Byłem sam, przy dziękach tej pieprzonej piosenki, zaczynającej się od nowa i od nowa. Zrozumiałem, że nie mam szans. Budynek ze wszystkich stron obstawiali gangsterzy. Pozostało tylko czekać, aż mnie schwytają. Serce waliło mi, jak oszalałe. Jestem wytrzymały na ból, powtarzałem sobie. To, co uważałem za niemożliwe, spełniło się, złapali mnie, już mnie mają...
W tej chwili zapanowała ciemność. Nie, nie zemdlałem. Wszystkie światła wygasły, a muzyka ucichła. Ktoś złapał mnie za rękę.
- Ciii... uciekniemy, uciekniemy... my możemy to zrobić – szepnęła Angie.
Mieliśmy chwilę na zdezorientowanie gangsterów, zanim ich oczy przyzwyczają się do ciemności. Nie znali terenu i gubili się. A dla Angie to był jej dom. Nie puszczała mojej ręki. Poprowadziła mnie na najwyższe piętro. Wydawało mi się, że to bez sensu, ale zaufałem jej. Może miała plan, a może nie przewidziała, że ci skurwiele obstawią schody i nigdzie nie uciekniemy. Odstawiła wiadra ze szczotkami i otworzyła zniszczone, odrapane drzwi, za którymi... była zimna, przerażająca przepaść. Pozostałość po windzie, przemknęło mi przez myśl. Zwisały stamtąd jedynie liny. Zakląłem. Angie też nie wyglądała na zachwyconą. Gdzieś obok posypały się strzały. Złapaliśmy się lin i spuściliśmy się na dół, raniąc sobie ręce, aż popłynęła krew. Wylądowaliśmy po kolana w wodzie. W dodatku rana na brzuchu okropnie mnie bolała. Rzuciłem wiązanką przekleństw. Angie się śmiała, powtarzała, że jesteśmy uratowani. Znajdowaliśmy się w kanałach! Powstrzymywałem wymioty. Tak, tu byliśmy bezpieczni, pieprzeni gangsterzy nie wiedzieli, że istnieje połączenie między burdelem, a podziemiem. Zastanawiałem się tylko, czy da się wyjść z tych kanałów, niezauważonym. Angie znów złapała mnie za rękę. Szliśmy wąskimi, zalanymi cuchnącą wodą korytarzami. Oddychaliśmy głośno i nie odzywaliśmy się. Chyba oboje myśleliśmy o tym samym, że jesteśmy tu uwięzieni na wieczność. Aż zobaczyliśmy przebłysk światła. Podsadzona przeze mnie Angie otworzyła wieko studzienki. Wreszcie oddychaliśmy chłodnym, jesiennym powietrzem. Byliśmy mokrzy i upaprani śmierdzącą mazią. Gdzieś blisko usłyszeliśmy nawoływania gangsterów. Rzuciliśmy się do ucieczki. Pędziliśmy przez podziemne przejście, obok zastrzelonego przeze mnie chłopaka, i zdyszani wybiegliśmy na most. Przeleciała koło nas kula. I jeszcze jedna. Wyciągnąłem swoje pistolety i strzelałem, bez zastanowienia, na oślep. Szybko zorientowałem się, że to nic nie pomoże. Więc po prostu starałem się osłaniać Angie. Tylko... jak długo jeszcze? Wreszcie kula trafiła mnie w rękę. Zignorowałem przeszywający ból. Z przeciwnych stron zbliżali się gangsterzy. Popatrzyłem w dół, na rzekę. Przepaść. I znów na Angie. Strach. Wahała się. „Tak”, powtarzałem jej, skinieniem głowy. „Tak”, odpowiedziała tym samym gestem. Złapaliśmy się za ręce i skoczyliśmy. Spadaliśmy wyjątkowo krótko, to tylko kilkanaście metrów... Ale zderzenie z lodowatą wodą okazało się w cholerę bolesne. Zanurzyliśmy się głęboko. Obok nas posypały się kule, zanim pociągnął nas nurt. Nie mogliśmy wypłynąć na powierzchnię, lecz mimo wszystko trzymaliśmy się za ręce. Dostrzegłem przerażenie w oczach Angie. Potrzebowała oddechu. Jednego, jedynego oddechu... Zbliżyłem usta do jej ust i podzieliłem się całym swoim własnym, ostatnim powietrzem.

10/02/2016

blue lagoon (rozdział 58)

  CZĘŚĆ III - KOREA


              Jiyong zapina marynarkę i przegląda się w lustrze, a tak naprawdę potajemnie obserwuje Hayi. Skoncentrowana na tym, by nie popsuć sobie fryzury i makijażu, zakłada sukienkę. Okno ich hotelowego pokoju wychodzi na plażę, gdzie zaraz zostaną wypowiedziane ich małżeńskie przysięgi. Jest przyjemne, wrześniowe popołudnie, ciepłe, choć dość pochmurne. Goście powoli się zjeżdżają i przybywa samochodów na hotelowym parkingu.
- Oppa, możesz mi zapiąć sukienkę - prosi Hayi.
Odwraca się do Jiyonga tyłem i co chwilę spogląda za siebie, by na niego popatrzeć. Nie może się nasycić widokiem swojego narzeczonego, tak przystojnego i wystrojonego dziś. Sama chciałaby wyglądać lepiej, by nikt się nie domyślił, że znowu nie przespała nocy, bo okropnie się denerwuje. Naprawdę nie wie czym. Od dawna niczego nie pragnęła tak, jak tego, by Jiyong był jej mężem. I chyba nadal nie wierzy, że to rzeczywiście się dzieje. Co jeżeli zaraz obudzi się i odkryje, że jedynie śni? Jiyong... jej mężem... po wszystkim, czego wspólnie doświadczyli ... i ona jego żoną. We dwoje, przez resztę życia.
- Jak ty drżysz... zmarzłaś? - pyta Jiyong, przesuwając dłoń wzdłuż jej gołych pleców. To działa na nią niezwykle podniecająco.
- Oppa, nie zaczynaj... nie w tym momencie, proszę. Lepiej zapnij mi sukienkę, zanim przyjdzie tu moja mama.
Jak na zamówienie ktoś puka do drzwi i do pokoju wchodzi pani Lee. Poprawia białą orhideę we włosach córki i komentuje:
- Pan młody nie powinien widzieć panny młodej w sukni ślubnej przed ceremonią i na pewno nie powinien pomagać jej się przygotowywać! Od tego jestem ja, matka!
- Ale to nasz pokój... - przypomina Hayi.
- Ji, idź do Seunghyuna, zostawiłam go z jego rodzicami. A to oznacza, że pewnie potrzebuje wsparcia - śmieje się Jyuni, zjawiając się w pokoju Hayi i Jiyonga ze swoją matką, układającą jej włosy i poprawiającą spinki przy welonie.
- I może jeszcze noc poślubną mam z nim spędzić? - odszczekuje Jiyong - a ty z tym welonem to nieźle sobie wymyśliłaś...
- Ale że co?
- Że w welonie to chyba dziewice idą do ślubu.
- Kwon Jiyong! - krzyczy oburzona Jyuni - Hayi, wywal go stąd, bo nie ręczę za siebie. Z takimi uwagami przy mojej mamie!
Na szczęście pani Hyun, jak i pozostali, głośno się śmieje.
- Jak przygotowania? O Boże, jesteście piękne! - zachwyca się Delilah, wbiegając do pokoju.
Ubrana w czarną, krótką i obcisłą sukienkę, w ostrym makijażu, jest już gotowa i chyba po prostu się nudzi. Jiyong idzie do Seunghyuna, który siedzi w pokoju ze swoimi rodzicami, oburzonymi kolorem jego garnituru - ciemnowiśniowym. Pani Choi powtarza:
- Popatrz na Jiyonga, on wie, jak się do ślubu powinno wyglądać.
- Nie no, ja zaraz oszaleję - odpowiada Seunghyun.
Jiyong cieszy się z komplementu, a jednocześnie współczuje koledze tego zrzędzenia rodziców.
- Jesteśmy dziś super sexy - śmieje się - może zrobilibyśmy sobie małą sesję fotograficzną?
Ich wygłupy odciągają uwagę państwa Choi od koloru garnituru syna.
- Też chcę zdjęcie! - wykrzykuje Delilah, bez pukania wbiegając do pokoju, choć jeszcze chwilę wcześniej zagadywała dziewczyny. Ustawia się między Jiyongiem, a Seunghyunem i tak, jak oni, robi jakąś głupkowatą minę. Przez następne pół godziny zamęcza chłopaków i rodziców Seunghyuna opowieściami o niczym istotnym (choć państwo Choi nie znają angielskiego, oprócz kilku słów i zwrotów).
- Ok, Dee, spieprzaj. Zaraz zaczyna się ceremonia - wygania ją wreszcie Jiyong.
Delilah biegnie do pokoju, swojego i Lizzy, i przypadkowo wpada na nią po drodze.
- Co ci?! Latasz od rana, jak popieprzona. Nadal czekasz na telefon od niego? - wypytuje ją Lizzy.
- Ja? Nie... Co? Nie! Od kogo?!
- No od tego przystojniaka, z którym się bykałaś przedwczoraj w klubie.
Delilah wpada jej w ramiona i ledwie powstrzymuje płacz.
- Jestem idiotką! Niepotrzebnie zostawiłam mu numer. To było oczywiste, że nie zadzwoni, po prostu się zabawił i o mnie zapomniał, pieprzony gnojek, szowinistyczna świnia!
Lizzy pocieszająco głaszcze ją po głowie.
- Spokojnie, kochana, czego tu żałować. Chyba nie tego zajebistego seksu, o którym mi opowiadałaś.
- Nie chciałam ci o niczym opowiadać, oczywiście sama musiałaś to ze mnie wyciągnąć, głupolko. I nie... nie powinnam żałować... Racja. A mimo wszystko miałam nadzieję, że jeszcze zadzwoni... oooh, ottoke?!
Nie rozmawiają o tym więcej, bo jest już późno. Dołączają do innych, zbierających się na plaży. Wszyscy czekają na pojawienie się par młodych, dyskutują, wymieniają się uwagami. Najpierw przy dźwiękach marsza weselnego z sali, gdzie odbędzie się przyjęcie, wychodzi Jyuni i Seunghyun. Trochę zdenerwowani, a jednocześnie roześmiani pokonują krótki odcinek, który dzieli ich od urzędnika. Goście przestają rozmawiać i biją brawa. Później pojawia się Jiyong. Nie chce za bardzo zwracać na siebie uwagi. Idzie szybkim krokiem, ustawia się obok Jyuni i Seunghyuna. Odwraca się w stronę sali w momencie, gdy wychodzi stamtąd Hayi. Ojciec zaprowadza ją do Jiyonga, który przygląda się jej z powagą. Nigdy nie wyglądała piękniej. Z uśmiechem i łzami w oczach podchodzi do narzeczonego. Tam ojciec ją zostawia. Zapada cisza. Oczy wszystkich zwrócone są w kierunku par młodych. Pani Lee płacze, trzymając się z mężem za ręce. Sawoo nagrywa filmiki. Typowo! Pani Hyun śmieje się przez łzy. Państwo Choi się przytulają.  Przez chwilę Jiyong czuje, że tylko on jest tu zupełnie sam. W tym momencie Hayi splata ich dłonie i złe myśli znikają. Urzędnik zaczyna przemowę. Wyjaśnia cel spotkania i prosi państwa młodych o powtarzanie po nim. Wzburzone morze głośno szumi, ptaki się wydzierają, gdy Jyuni i Seunghyun, a następnie Hayi i Jiyong z nerwowym śmiechem, lecz bez wahania, z wzajemnym zaufaniem, składają sobie małżeńskie przysięgi i wymieniają się obrączkami. Drżącymi dłońmi podpisują się na urzędowym dokumencie. Znów rozlegają się brawa. Jiyong zauważa tylko, że Delilah gdzieś biegnie, odbierając telefon. Postanawia ją później wypytać, o co chodzi, że zamiast odrzucić połączenie, opuszcza ceremonię i idzie porozmawiać w spokojniejsze miejsce. A z tłumu dobiegają krzyki Lizzy "Zadzwonił! Zadzwonił!". Wreszcie urzędnik oznajmia, że państwo młodzi powinni się pocałować. Seunghyun ledwie dotyka ustami ust Jyuni. Szepcze jej na ucho, że oszczędza energię na noc, a ona czuje, że na samą myśl ogarnia ją podniecenie. Jiyong z pasją wpija się w wargi Hayi, lekko je przygryzając i pozbawiając dziewczynę tchu. Na niebie wybuchają fajerwerki. To Hyuntae był za nie odpowiedzialny i wywiązał się ze swojego zadania doskonale. Muzyka gra, a młode pary zapraszają gości do hotelowej sali, gdzie kelnerzy rozdają kieliszki z szampanem. Wszyscy składają nowożeńcom życzenia, dają prezenty i kwiaty. Jiyong cieszy się szczególnie z obecności tych, zaproszonych przez niego. Jest ich niewiele, lecz wiele w jego życiu znaczą. Ma łzy w oczach, kiedy Kim Yoona życzy im wszystkiego najlepszego, kiedy podchodzi do nich uśmiechnięta Sumin, a Sarang przynosi własnoręcznie zrobiony bukiecik stokrotek.
- Dziękuję, kochana - wzruszona Hayi nachyla się i obejmuje dziewczynkę.
- Dziękuję... że tu jesteś - Jiyong zwraca się do Sumin.
- Nie chciałam tu być. Hakyeon mnie o to poprosił. Nie zaprosiliście go, więc kazał mi przekazać swoje najserdeczniejsze życzenia... Bez Hakyeona nie chciałam tu być.
- Musiałaś mi to wypomnieć - śmieje się Jiyong.
- Musiałam. No to wszystkiego najlepszego.
- Wszystkiego najlepszego - powtarza trochę zawstydzona Sarang, ubrana w koronkową niebieską sukienkę, uczesana w dwie kitki.
Jiyong bierze ją na ręce i obiecuje:
- Muszę zaraz zatańczyć z moją żoną, ale później zatańczę z... Sarang! Ok?
Mała zgadza się, skinieniem głowy.
               Jyuni zaciąga Hyeyoon do łazienki, by pomogła jej podpiąć sukienkę specjalnymi klamrami i zdjąć welon. Seunghyun uświadamia rodziców, że kolor jego garnituru to jeszcze nic w porównaniu z choreografią pierwszego tańca. Nie odpowiadają. Postanawiają, że lepiej powstrzymać się od komentarza i później opieprzyć syna, niż straszyć swoimi krzykami Hajuna, który śpi spokojnie w wózku, a Sangbae go kołysze. Hayi ledwo się opanowuje, by nie wybuchnąć śmiechem. Wszyscy sądzą, że jest po prostu szczęśliwa, a ona wyobraża sobie ich zaskoczenie z powodu tego, co zaraz zobaczą. Gdy z głośników zaczyna lecieć "Gangnam style", zapada cisza. Pewnie początkowo goście pomyśleli, że to jakaś pomyłka i dziwią się, że młodzi nie wyłączają muzyki, wręcz przeciwnie zaczynają tańczyć popularną choreografię i wyglądają, jakby świetnie się przy tym bawili. Dostają głośne brawa i okrzyki uznania. Wyjaśniają zainteresowanym, że chcieli po prostu zrobić coś, co wszyscy by na długo zapamiętali. I zrealizowali swój cel. Zaczyna się jedzenie, picie i zabawa. Goście siadają według wizytówek przy udekorowanych kwiatami, nakrytych białymi obrusami, stolikach. Gasną światła i zapada nastrojowy półmrok, który dają porozstawiane dookoła zapachowe lampy i świece. Jiyong i Seunghyun postanawiają, że choć raz poproszą do tańca każdą kobietę zaproszoną na wesele, przez co właściwie nie mają czasu dla swoich żon. Za to Hayi i Jyuni bawią się doskonale z samotnymi chłopakami, z Hyuntae i też z Sangbae, bo Hyeyoon wcześnie idzie do pokoju położyć się z dzieckiem. Delilah stara się pilnować Lizzy. Zna jej charakterek (choć ma wrażenie, że ostatnio sama stała się... rozwiązła?) i obawia się, że koleżanka wywinie coś głupiego, albo uwiedzie nieodpowiednią osobę. Niestety, gubi ją gdzieś, kiedy idzie zatańczyć z Jiyongiem.
- Wiesz co, hyung? To naprawdę zajebiste wesele.
- Proszę, nie mów do mnie "hyung" chociaż w Korei... Zajebiste wesele, ale ceremonia chyba niekoniecznie cię interesowała, skoro wolałaś sobie gadać przez telefon... Kto to był? Osobiście się z tym człowiekiem policzę!
Delilah czuje, że się rumieni na wspomnienie rozmowy z Daesungiem. Przepraszał, że wcześniej nie zadzwonił, ale wstydził się po tym wszystkim... nigdy nie podejrzewałby, że może się tak zachować, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy ją zauważył. Delilah miała podobne odczucia. Umówili się na mieście, jeszcze zanim ona wyjedzie. Jiyong potrząsa nią lekko. Ach tak, zapomniała mu odpowiedzieć! Tylko jaka odpowiedź byłaby najlepsza? Może jakaś naprawdę idiotyczna?
- Ale "hyung" mi się podoba.
- Dee!
- Co?
- No zapytałem cię o coś!
- O co?
- Ja pieprzę, naćpałaś się?
- Nie... - Delilah patrzy mu prosto w oczy, niewinnie i słodko - ja... ja... zakochałam się - dodaje z uśmiechem.
Opowiada mu o Daesungu, pomijając pewne, znaczące szczegóły...
               Na dworze jest już zupełnie ciemno. Lekko pijana Lizzy spaceruje po plaży. Wyszła, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Zmęczyła się szaleństwem na parkiecie z chłopakami, których imion i tak nie zapamiętała. No i Delilah pilnowała jej, jakby była jej matką! Na szczęście wreszcie się odczepiła. Lizzy postanawia wykorzystać tę chwilę i robić wszystko to, na co ma ochotę. Zauważa siedzącego na plaży chłopaka, popalającego papierosa. Sama chętnie by zapaliła. Siada obok niego na wprost wzburzonych fal.
- Poczęstujesz mnie papierosem? - zagaduje ze swoim najsłodszym uśmiechem, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Ma nadzieję, że on zna angielski... Natychmiast słyszy odpowiedź:
- Pewnie.
Przez chwilę się nie odzywają. On wygląda, jakby czymś się zadręczał. Cokolwiek by to było, ona chce go pocieszyć.
- Lizzy O'Neil - przedstawia się - po prostu... Lizzy.
- Im Hyuntae.
- Im Hyuntae...?
- Yhm. Co, coś nie tak?
- Nie... nie. Nazywasz się Im Hyuntae i jarasz Lucky Strike'i. Wszystko jest jak najbardziej TAK.


***

               W sali zostało już niewiele osób i niekoniecznie trzeźwych. Większość pojechała do domów, albo udała się do swoich pokoi hotelowych. Na parkiecie Jyuni kołysze się leniwie w ramionach Seunghyuna. Jiyong odprowadza do stolika jakąś pijaną dziewczynę i siada obok Hayi, od niechcenia zajadającej ciastka ryżowe.
- Śpiąca?
- Yhm...
- A jeszcze nasza noc poślubna. Nie zapomniałaś?
- Nie zapomniałam... Oddam ci się bezwarunkowo. Możesz mi zrobić, co chcesz, bo i tak nie mam sił protestować.
- Aww, zapamiętam to sobie - śmieje się Jiyong.
Hayi przytula się do niego.
- Oppa...
- Co?
- Nie chciałbyś, żeby twoi rodzice tu byli? Odpowiedz mi szczerze, proszę.
Jiyong głośno wzdycha i zastanawia się przez pewien czas.
- Nie, nie chciałbym, żeby był tu ktokolwiek, kto sam też nie chciałby tu być.
Niespodziewanie przy ich stoliku zjawia się przejęta Delilah.
- Nie widzieliście może Lizzy?
Oboje zaprzeczają.
- Może śpi - twierdzi Jiyong.
- Nie ma jej w pokoju - odpowiada Delilah i wygląda na naprawdę zmartwioną.
- Może śpi w nieswoim pokoju.
- Smok, nieśmieszne. A jak coś jej się stało?
- To jej się stało, że od godziny siedzi i gada na plaży z Hyuntae - wyjaśnia Seunghyun, który podchodzi do stolika i, nie czekając na toast, wypija kieliszek alkoholu.
- O, super. Ja chyba idę spać - postanawia Delilah, jest tak wykończona, że już ledwo utrzymuje się na nogach.
Hayi mruczy coś sennie, a Jiyong w odpowiedzi cmoka ją w czoło i proponuje:
- Chodź, zatańczymy, bo chyba zasypiasz.
Hayi naprawdę właściwie już śpi w jego ramionach.


***

               Jyuni i Seunghyun wpadają do pokoju, złączeni w pełnym pasji pocałunku. On kopnięciem zamyka drzwi. Już w ogóle nie czują się zmęczeni. Rzucają się na łóżko i wzajemnie zrywają z siebie ubrania. Jyuni siada na Seunghyunie i przygląda mu się z podnieceniem. Jest najprzystojniejszym facetem na świecie. Łaskoczą go jej długie, rozpuszczone włosy, gdy ona nachyla się i obsypuje jego tors czułymi pocałunkami. Zniecierpliwiony, z jękiem przewraca ich tak, by być na górze. Chce jak najlepiej wykorzystać to położenie. Przytrzymuje nadgarstki swojej żony wysoko za jej głową. I nie ma zamiaru puścić. Jyuni śmieje się zachęcająco. Seunghyun ssie jej sutki, wbijając się głęboko w jej wnętrze. Z każdym pchnięciem przyspiesza tempo, a ona jęczy coraz głośniej i głośniej. Chyba jeszcze nigdy tak go nie pożądała, swojego mężczyzny... swojego męża... Chciałaby, żeby się nie ograniczał, wypełnił ją całą, by stanowili jedność. Ma ochotę przeczesywać dłońmi jego włosy, lecz on nadal przytrzymuje jej nadgarstki. Zdeterminowana, mobilizuje wszystkie siły, by mu się wyrwać. Obejmuje go ramionami i przyciska do siebie. Cała się trzęsie i nie może tego opanować. Sama nie wie, czemu po jej policzkach spływają łzy. Rozpaczliwie powtarza jego imię. Czy to możliwe, by pragnęła go za bardzo? Seunghyun scałowuje jej łzy. Nieruchomieje na moment i patrzy Jyuni w oczy. Ona przytakuje skinieniem głowy. Pozwala mu... na wszystko. Seunghyun zarzuca sobie na ramiona jej nogi i wchodzi w nią jeszcze głębiej. Oboje wydają z siebie głośne, niekontrolowane jęki. A z pokoju obok niespodziewanie dochodzi dźwięk, jakby ktoś walił pięściami w ścianę.
- Boże, co tam się dzieje? - pyta zaniepokojona Jyuni - przecież to pokój Hayi i Ji!
- Chyba lepiej nie wiedzieć, co tam wyprawiają - chichocze Seunghyun.
Wysuwa się z Jyuni i znów w nią wchodzi. Jeszcze kilka pchnięć i oboje osiągają spełnienie, ona i zaraz później on. Zapada cisza, oprócz szumu morza i ich przyspieszonych oddechów nie rozlegają się inne dźwięki. Seunghyun opada na Jyuni. A ona wreszcie zatapia dłonie w jego włosach. Nie wie, kiedy on, ukojony jej pieszczotami, zasypia. Nie zrzuca go z siebie. Chce czuć jego bliskość przez całą noc, mimo że jest ciężki i taka bliskość sprawia jej ból.

***

               Przed drzwiami do pokoju Jiyong bierze Hayi na ręce.
- Oppa... możesz mi powiedzieć, co ty robisz?
- Przenoszę cię przez próg... żono - Jiyong odpowiada z kusicielskim uśmiechem.
Stawia Hayi na podłodze. Oddala się o kilka kroków i przygląda się jej z powagą.
- Co... co? - pyta, zdezorientowana.
- Nie wierzę... że to się dzieje naprawdę... jesteś taka perfekcyjna...
- Nie jestem perfekcyjna. Mam mnóstwo wad.
Hayi spuszcza wzrok i czuje, że oblała się rumieńcem. Ach, czemu?! Przecież nie pierwszy raz powiedziała mu "zgadzam się dziś na wszystko". Tylko, że... dziś jest wyjątkowo.
- Lee Hayi... Kwon Hayi... Oh God... - zaczyna Jiyong, zrzucając z siebie marynarkę i rozpinając koszulę - co ty? czy ja cię jeszcze zawstydzam?!
- Jestem po prostu trochę oszołomiona.
Jiyong zauważa, że zbladła.
- Źle się czujesz?
- Nie... czuję się, jakbym miała zrobić to po raz pierwszy z moim mężem - odpowiada uwodzicielsko.
Jiyong podchodzi i powoli zdejmuje jej sukienkę. Hayi czuje jego oddech na swojej szyi.
- Bo to twój pierwszy raz z twoim mężem. I mój pierwszy raz z moją żoną. Zaufasz mi?
- Zaufałam ci stuprocentowo, wtedy, kiedy tylko cię zobaczyłam.
- Hayi, woda działa orzeźwiająco, co nie?
- Co? Co ty znowu...
- Moglibyśmy zrobić to w łazience...
Jiyong stopniowo zdejmuje jej kolejne części bielizny. Wreszcie sam zrzuca z siebie resztę ciuchów. Zaciąga Hayi do łazienki i zamykają się w kabinie prysznicowej. Kochają się w strugach wody, spragnieni siebie wzajemnie, niecierpliwi i niezdarni z pożądania.
- Zaraz dojdę... - szepcze Hayi.
Czuje się bezbronna i słaba. Ma wrażenie, że upadłaby, gdyby Jiyong jej nie przytrzymywał. Oplata go ramionami. Przesuwa dłonie wzdłuż pleców chłopaka, niżej i niżej. Przejeżdża paznokciami po jego kręgosłupie, pewnie zostawiając zaczerwienione ślady. Jiyong naprawdę lubi jej pieszczoty.
- Nie. Jeszcze nie! Jeszcze nie dochodź...- odpowiada z jękiem.
- Już?
- Ju... a... ahhh!
- Aaaa!
Wspólnie osiągają ten moment. Po wszystkim całują się czule, spokojnie. Owinięci jednym ręcznikiem, wracają do pokoju. Za to z sąsiedniego dobiegają miłosne jęki Jyuni i Seunghyuna.
- Aish... serio... tak głośno?! Co oni wyprawiają? - komentuje Jiyong i wali w ścianę, żeby się uspokoili. To chwilowo skutkuje.
- Dziękuję, już się bałam, że nici ze spania przez tę dwójkę - oznajmia z westchnieniem ulgi, albo z ziewnięciem, Hayi. 
Zasypia natychmiast, gdy się kładą, goli, spleceni w uścisku. Budzi się wcześnie, zanim wschodzi słońce i znów czuje go w sobie, poruszającego się powoli, leniwie, ostrożnie, jakby była porcelanową lalką... jej Jiyong... jej mąż.