27/04/2016

blue lagoon (rozdział 69)

                Rozprawa sądowa odbywa się jednego z ostatnich dni maja. Hayi i Jiyong zjawiają się punktualnie, eleganccy, starający się sprawiać wrażenie odpowiednich na przyszłych rodziców. Zdenerwowani, zajmują miejsce w sali i czekają, aż rozpocznie się rozprawa. Sarang została w domu z Jyuni i Seunghyunem, jej całym zadaniem było porozmawiać wcześniej z psychologiem (Kim Yooną) i przyznanym przez sąd rzecznikiem praw dziecka (Young Mijung), wyjątkowo wnikliwą i skrupulatną osobą. 
                Wszystko idzie dobrze, dopóki Kim Yoona przedstawia pozytywne wyniki testów psychologicznych Hayi i Jiyonga. Jest przychylnie nastawiona, by powierzyć im prawa rodzicielskie. Nie stara się zataić tego, że Jiyong leczył się na odwyku, przeciwnie, przywołuje tych kilka miesięcy, powtarzając, jak dzielnie walczył, by wreszcie pokonać uzależnienie od narkotyków. Ale nie pomaga zapewnienie, że od czterech lat jest czysty. Young Mijung stanowczo protestuje, by oddać dziewczynkę w opiekę byłego, czy nie byłego, mimo wszystko narkomana. Tym twierdzeniem podważa wyniki psychologicznych testów, zeznań Kim Yoony i  państwa Lee. Hayi i Jiyong nie mają już nic do wykorzystania w swojej obronie, oprócz niczym niepotwierdzonych słów, że pragną adoptować Sarang, by stworzyć jej kochającą rodzinę. Rozprawa zamyka się wyznaczeniem kolejnej. Może tylko oni odnoszą to wrażenie, a może rzeczywiście, opuszczając salę sądową, Young Mijung obdarza ich nieprzyjemnym uśmiechem. Później wsiada do swojego drogiego auta i odjeżdża. Rodzice Hayi rozmawiają z nimi przez pewien czas i wracają do domu przypilnować Sawoo, żeby zabrał się za lekcje, zamiast siedzieć przy komputerze.
- Ta baba wyznaczyła sobie cel: zniszczyć mnie i wyszydzić - przyznaje Jiyong, zastanawiając się, czy sama Young Mijung, perfekcyjna w każdym względzie, nie posiada żadnych ukrytych wad i słabych punktów. Chętnie znalazłby je i z satysfakcją wykorzystał. Nie miałaby szans i zrozumiałaby, co to za uczucie być traktowanym po prostu, jak gówno. Planując jakąś okropną zemstę, zapala papierosa. I reaguje westchnieniem ulgi, gdy Hayi go obejmuje.
- Oppa, pokonamy tą przemądrzałą babę, pokonamy wszystko.
- Jak? Taką mam przeszłość, nie zmienię jej. Ja tu jestem problemem. Chcę się zająć Sarang, naprawdę chcę, wreszcie to zrozumiałem. I co? Sąd uważa, że nie powinienem.
- Nie sąd, tylko jedna, konkretna osoba - poprawia go Hayi - przeszłość jest jaka jest, ale przyszłość to co innego, codziennie ją stwarzamy. Po prostu nie poddawajmy się, postarajmy się walczyć tak, by niczego później nie żałować.
Jiyong głęboko zaciąga się dymem.
- Chcesz też? - proponuje jej.
- Chcę - odpowiada Hayi i częstuje się papierosem.
Palą oboje, tak zastaje ich Kim Yoona.
- Nie wyglądacie na zadowolonych. Chyba nie myśleliście, że wystarczy złożyć wniosek, by sąd przyznał wam opiekę nad Sarang, bo tego chciała Sumin i wyznaczyła was na przyszłych rodziców? To tak nie działa.
- Nie? Gdybym nie ćpał i wychowywał się w zwykłej, szczęśliwej rodzinie, wszystko potoczyłoby się, jak powinno, a...
- Jiyong - wtrąca Yoona - osobom, co leczyły się z uzależnień zazwyczaj nie pozwala się adoptować dzieci, ale nie jest to zupełnie niemożliwe.
- Nie potrzebuję pocieszenia, kurwa, potrzebuję strategii działania - odpowiada Jiyong i dodaje z rezygnacją - Young Mijung chce mnie zniszczyć.
- Nie. Young Mijung po prostu stara się dobrze wykonywać swoje obowiązki, być przekonana, że Sarang trafia do tych, co ją kochają i jej nie skrzywdzą. Ja wystarczająco was poznałam, by wiedzieć, że bylibyście wspaniałymi rodzicami, a ona niestety nie miała jeszcze szansy. Musicie zachować cierpliwość i nie dać się jej sprowokować. Young Mijung jest profesjonalistką, ale nie przeciwnikiem nie do pokonania - wyjaśnia Yoona z determinacją. 
Jiyong pozostaje obojętny, zdołowany i przybity.
- Jak mamy ją pokonać? - zastanawia się.
- Jest pewne rozwiązanie - twierdzi Yoona z uśmiechem.
- Pójdźmy coś zjeść i porozmawiajmy o tym! - proponuje Hayi, wcześniej jedynie przysłuchująca się rozmowie, gotowa złapać każdą deskę ratunku.
- Ok - zgadza się Yoona - Jiyong?
Ten zapala jeszcze jednego papierosa i po chwili odpowiada:
- Ok.
                Po lunchu w restauracji i rozmowie o strategii, jak zdobyć przychylność sądu, Hayi i Jiyong wracają do domu. Sarang i Seunghyun bawią się z pieskiem, nazwanym przez dziewczynkę Gaho. Jyuni wyleguje się na kanapie, narzekając, że Aemi wiecznie się rusza i nie pozwala jej na sekundę odpoczynku.
- Przecież odpoczywasz - zauważa Hayi, gdy Jiyong wciąga ją do mieszkania. 
Wołają Sarang, a ona podchodzi do nich z błagalnym spojrzeniem.
- Nie zabiorą mnie od was? Prawda, że nie zabiorą? - powtarza.
Hayi nachyla się i patrzy dziewczynce prosto w oczy.
- Musimy iść jeszcze raz do sądu - odpowiada - i o coś ciebie poprosić.
- O co?
- Byś ty też przyszła do sądu i, jeżeli chcesz, żebyśmy byli twoimi rodzicami, powiedziała to...
Sarang odpowiada skinieniem głowy, a Hayi po prostu ją przytula.
- Chcę to powiedzieć, chcę powiedzieć wszystko, żeby mnie od was nie zabrali.
- Hey, Sarang - dodaje Jiyong, chwytając ją za ręce - złożyłem ci przecież poważną obietnicę, nigdy nigdzie cię nie oddamy.
Kiedy Sarang znowu jest pochłonięta zabawą, Jyuni i Seunghyun zasypują przyjaciół pytaniami. Hayi i Jiyong opowiadają szczegółowo, jak przebiegała rozprawa i że powołanie dziewczynki na świadka to chyba jedyne rozwiązanie. Rozmawiają do późna, wieczorem jeszcze zamawiają pizzę i wygłupiają się przy jedzeniu. Sarang wygląda tak, jakby odzyskała nadzieję. Choć nie zapomniała o mamie, czasami jeszcze miała złe sny, wystraszona wołała Hayi i Jiyonga, by ją pocieszyli i uspokoili, przestała być taka apatyczna. A oni zauważyli wreszcie, że okropnie oddalili się od siebie przez stres i zmęczenie związane z procesem adopocyjnym. Jak już żegnają się z Jyuni i Seunghyunem, a Sarang zasypia, kąpią się wspólnie i namiętnie się kochają. Jiyong, przyciskając Hayi do ściany kabiny prysznicowej, wbija się w jej wnętrze. Porusza się w szybkim tempie, spragniony i stęskniony.
- Ji...
- Tak?
- Ji... ahhh, skończyły mi się pigułki, nie brałam ich od... oooh, od dawna... Masz prezerwatywy?
- Nie.
- To lepiej nie kończ we mnie...
- Skończę.
W tym momencie dochodzi z głośnym jękiem. Później jeszcze wiele razy krzyczą z rozkoszy, kochając się w swojej sypialni, w zmiętej pościeli.


***


                Seungri dziękuje, kłaniając się i opuszcza scenę z własnym, trzyosobowym zespołem tancerek. Wie, że na występie powinien dać z siebie więcej, zwłaszcza, że to jeden z jego ostatnich. Zamiast skoncentrować się na śpiewie i choreografii, przez cały czas szukał, w pogrążonym w półmroku i prowokującym czerwonym świetle, klubie, pewnej konkretnej osoby - Jinah. Idzie na zaplecze, nasłuchując oklasków i okrzyków. Nie reaguje na podrywające go, jak zwykle, Minji, Yoorim i Suyoung. Po prostu z westchnieniem siada między nimi na kanapie i rozkłada ramiona, jakby chcąc je wszystkie trzy przytulić. Po chwili zjawiają się Jiyong i Taekwoon, popijając kolorowe drinki.
- No proszę, gdyby inni to widzieli, pomyśleliby, że ty tu jesteś szefem - zwraca się do Seungri'ego ten pierwszy - rozwalony na kanapie, otoczony takimi ślicznotkami...
- Omo! Jiyong oppa nazwał mnie ślicznotką! - ekscytuje się Yoorim.
- Taki już jestem - śmieje się Seungri - wszystkie dziewczyny mnie kochają, oprócz jednej...
- A my to co? Nie jesteśmy przystojniejsi? - unosi się Leo i obejmuje ramieniem Jiyonga.
- Może jesteście, tylko... - zaczyna niepewnie Minji.
- Tylko, co?! - powtarzają niecierpliwi szefowie.
- Jiyong oppa jest za nerwowy. A Leo oppa za rzadko się śmieje. Seungri oppa wygrywa ranking. I zaraz potem Youngbae oppa... - dodaje po chwili zastanowienia Minji.
- Hey, ja nie jestem nerwowy! - krzyczy Jiyong.
Wszyscy wybuchają śmiechem.
- Ok, Minji, Yoorim, Suyoung, wy wychodzicie - wygania je Taekwoon - bo my musimy opieprzyć Seungri'ego.
Dziewczyny opuszczają zaplecze, wzdychając, użalając się i życząc Lee Seunghyunowi powodzenia.
- Wiem, wiem, zasługuję na opieprz...
- To, że podpisujesz kontrakt z YG nie oznacza, że już nie musisz przykładać się do występów - zaczyna Jiyong, siadając obok Seungri'ego.
- Aż tak zawaliłem?
- Nie zawaliłeś. Po prostu byłeś rozkojarzony - odpowiada Taekwoon, krążąc po pokoju.
- Rozumiem, występy w Desire nie wydają się tak fascynujące, jak promocja w wytwórni, ale proszę, postaraj się, póki jeszcze nie mamy nikogo nowego - dodaje Jiyong.
Seungri odpowiada przepraszająco:
- Sorry... to naprawdę wygląda, jakbym się nie starał, ale... ja po prostu... noo... Jinah po raz pierwszy nie pojawiła się na moim występie.
- Aaa... rozumiem. O to chodziło. Jinah ostatnio dziwnie się zachowywała. Powinieneś z nią pogadać - twierdzi Jiyong.
- I to szybko, bo masz dać z siebie wszystko na ostatnich występach - dodaje Taekwoon i pozwala mu wracać do domu.
Zamiast do swojego, Seungri jedzie do domu Jinah. Niestety, nie zastaje jej. Siada przy drzwiach mieszkania dziewczyny i zastanawia się, co miała ważniejszego do roboty, niż być na jego występie. Może się obraziła? Ostatnio w ogóle jej nie widział z powodu obowiązków związanych z nauką, promocją w YG i jeszcze w Desire. Czasami wpadał tylko na noc i rzeczywiście mogło to wyglądać, jakby chodziło mu jedynie o seks. Bo początkowo chodziło. A później... lubił ją bardziej i bardziej. Tylko nigdy z nią o tym nie porozmawiał. Chciałby to wszystko naprawić, przytulić ją i błagać o wybaczenie. Tylko, dokąd ona, do cholery, polazła?! Około trzeciej w nocy, kiedy Seungri powoli przysypia, przyjeżdża taksówka z pijaną Jinah. Ubrana w błyszczącą sukienkę, wygląda jakby była dziś wieczorem na imprezie. I ledwie utrzymuje się w pionie. Seungri podchodzi, żeby ją przytrzymać i zapłacić taksówkarzowi.
- Ty! Co ty tu robisz? Nie pieprzę się po pijaku! - krzyczy Jinah, wyrywając mu się.
Seungri z wysiłkiem zaprowadza ją do mieszkania.
- Eh, no naprawdę... pijana robisz się taka wulgarna. Gdzie balowałaś?
- Nie twój zasrany interes - odszczekuje Jinah i rzuca się w ubraniach na łóżko - zakochałam się w tobie, idioto, ale to nie twój zasrany interes... - dodaje i zasypia, przytulona do pluszaka.
Seungri przez pewien czas tylko przygląda się dziewczynie. Zdejmuje jej buty i przykrywa ją, by nie zmarzła.
- Ja też... jestem w tobie zakochany, Jinah... od dawna - powtarza szeptem. 
Śpi, przytulając ją. Wstają po południu i, chociaż Jinah wyprasza go ze swojego mieszkania, Seungri szykuje jej śniadanie.
- Byłoby lepiej, żebyśmy się więcej nie widzieli... - zaczyna niepewnie, zaspana, podnosząc się do pozycji siedzącej. 
- Co? Wczoraj wyznałaś mi uczucia, a dzisiaj taka jesteś...
- Wyznałam... ci uczucia? Aaaish! Byłam na imprezie z koleżankami... jak powiedziałam coś głupiego, pijana, to przepraszam, ok? Idź... idź już...
Seungri siada obok przygnębionej Jinah.
- Nie wyjdę, jeżeli nie usłyszę, co się dzieje.
- Nic się nie dzieje! Jesteś gwiazdą, robisz karierę, masz pewnie inne dziewczyny... lepsze. Postanowiłam dać ci wolność. Więcej ci nie przeszkadzać. Już i tak mnie nie potrzebujesz.
- Zgłupiałaś? Pijana gadałaś mądrzejsze rzeczy. I zapamiętaj: żadna inna nie jest w połowie taka dobra, jak ty. I nie mam w ogóle żadnych innych! Jeżeli jeszcze raz usłyszę coś tak głupiego, to nie ręczę za siebie!
W odpowiedzi Jinah zakrywa twarz dłońmi i sprawia wrażenie, jakby płakała.
- Powiedziałam: idź! Czuję się wystarczająco upokorzona tym, co ci wyznałam, pijana...
- C... co? Przecież ja... ja też ciebie kocham...
- Możesz... to powtórzyć?
- Ja też ciebie... - Seungri obejmuje Jinah i uświadamia sobie, że nie płakała, tylko cały czas bezczelnie się śmiała!
- Możesz to powtórzyć? - pyta, rozchichotana.
- Ty!!! Śmiejesz się ze mnie?! - krzyczy Seungri i po prostu zamyka jej usta swoimi.

20/04/2016

blue lagoon (rozdział 68)

                Delilah z rezygnacją pokłada się na biurku. Nie tak wyobrażała sobie zarządzanie hotelem. Co z tego, że mama przepisała wreszcie niewielkie udziały na nią i na Deasunga, skoro i tak zlecała im najnudniejsze zadania. Prawdopodobnie założyła, że nie mają nic lepszego do roboty. Istotnie, przez tydzień odkąd Delilah skończyła z wyróżnieniem szkołę, nie wychodzili ze swojego wspólnego apartamentu, z drobnymi wyjątkami, jeżeli akurat miała zaplanowany lot.
                Załamana, podnosi się popija łyk mrożonej kawy i postanawia po prostu szybko uporządkować papiery, jak kazała jej mama. Po chwili znowu się rozprasza, rozmyślając o Daesungu. Wyciąga z kieszeni telefon i pisze mu zwykłego sms-a „co tam?”. Po chwili przychodzi odpowiedź „siedzę w recepcji. Nic się nie dzieje:/ Twoja mama robi to celowo TT </3” „Co?” „ Stara się nas odseparować… bo nie chce jeszcze być babcią…:>”, „Oppa, jesteś głupi”, ”Ty też. I śmierdzisz!!!”, „Co??? Lecę ci wpierdolić”, „Super, o to chodziło, byś tu szybko przyszła:):):)”
Gdy tylko Delilah zjawia się w recepcji, Daesung unieruchamia jej ręce, jak przestępcy.
- No to się doigrałaś. Chciałaś mi zrobić coś złego? Zaraz się zemszczę.
- Jak...?
 Delilah czuje narastające pożądanie. I wie, że Daesung też jest już podniecony.
- Ymm… Co powinienem ci zrobić? Położę cię na biurku i…
- Tak! Oppa, zrób mi coś naprawdę złego.
- Ok…
Daesung uwodzicielsko się śmieje. Układa dziewczynę na biurku, wsuwa ręce za jej koszulkę i zaczyna łaskotać. Oburzona, wyrywa mu się i przypadkowo zrzuca telefon stacjonarny.
- Idioto! Ile mam ci powtarzać, że nie znoszę łaskotania?
- Przepraszam… Ale ty się tak słodko denerwujesz.
Daesung chce ją pocałować, a ona lekko klepie go w usta.
- Lepiej nic więcej nie mów. I nie chcesz mnie widzieć naprawdę zdenerwowanej.
W tym momencie zjawia się, pochłonięta rozmową z pokojówką, mama. Delilah schyla się, by nie dać się przyłapać tu, gdzie obecnie nie powinna być. Jane podchodzi do recepcji i przygląda się z uwagą Daesungowi. Przez chwilę się nie odzywają.
- Co z tym telefonem? – dziwi się wreszcie Jane.
- Z telefonem? – powtarza, zakłopotany Daesung – a, z telefonem! Spadł.
- To postaraj się, żeby nie spadał, bo nikt się nie dodzwoni, a sezon się zaczyna i wiesz ile mamy rezerwacji.
- Tak.
Jane, odchodząc, odwraca się jeszcze na moment.
- Daesung?
- T… tak?
- A co ty taki spocony?
- A… a, nic… gorąco dziś.
- Codziennie jest gorąco, nie zauważyłam, żeby dziś było wyjątkowo. I masz przecież klimatyzację.
- Tak, podkręcę ją trochę.
- I mógłbyś wreszcie podnieść ten telefon.
Daesung pospiesznie wykonuje jej polecenie. Jak tylko Jane odchodzi, Delilah wybucha śmiechem, przedrzeźniając ją:
- A co ty taki spocony? Mógłbyś wreszcie podnieść ten telefon!
- Taa, zabawne… - powtarza, zawstydzony Daesung – musisz mnie TAM macać, akurat jak rozmawiam z twoją mamą?!
- Przepraszam… Ale ty się tak słodko denerwujesz.
- Nie chcesz widzieć mnie naprawdę zdenerwowanego.
- Chcę.
- Jeszcze się policzymy.
- Ymm, super!
Delilah wraca porządkować papiery. Śmieje się po drodze, rozbawiona całą tą sytuacją. A w drzwiach zastaje mamę.
- Chcesz zarządzać hotelem, a nie możesz wysiedzieć w spokoju i przejrzeć kilku papierów?
- Przeglądałam… Wyszłam po prostu do kibla.
- A nie do recepcji?
- Nie… dlaczego do recepcji?
- Kłamczucha. Ja wiem, co znaczą te rumieńce!


***

                - Seung! Seunghyun! – krzyczy Jyuni, zaplątana w pościeli – Choi Seunghyun! Chodź tu szybko!
- Zaraz przyjdę, jestem w kiblu! – odpowiada jej, spuszczając wodę i słyszy głos swojej żony:
- Choi Seunghyun, rooodzę!!!
- Co?!
Wystraszony, w jednej chwili zjawia się w pokoju, jeszcze zapinając rozporek. Jyuni, zupełnie spokojna, oznajmia z uśmiechem:
- Żartowałam. Pilot od telewizora, dasz mi go?
- Ty! To już nie jest zabawne.
- Oh, sorry. Dasz mi go, czy nie?
- Nie.
- Choi Seunghyun!
- Co?
- Gówno. Sama go sobie wezmę.
- To po cholerę mnie wołałaś? Aish, nie dasz się człowiekowi w spokoju wyszczać.
- Chodź tu. Przytulisz mnie? – pyta Jyuni, wpatrzona obojętnie w telewizor i przeskakując kanały. Seunghyun siada obok. Obejmuje ją i głaska po brzuchu, zaokrąglonym i napinającym się przy ruchach ich córeczki.
- Ok… Ostatnio jesteś jakaś dziwna… Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje. Poprosiłam po prostu, żebyś mnie przytulił… Jak tylko przytyłam, przestałam być dla ciebie atrakcyjna... – wyżala się Jyuni, a Seunghyun śmieje się, nie przestając głaskać jej po brzuchu.
- No to dojebałaś. Jak chcesz wiedzieć, mam ochotę ostro cię przelecieć, ale obawiam się, że to nie byłoby dobre dla Aemi. I wiecznie straszysz mnie, że rodzisz. A seks z rodzącą stanowczo odpada.
- Nie chodziło mi o seks, głupku. Mógłbyś po prostu czasami okazać mi zainteresowanie, a nie tylko Aemi i Aemi.
- Jesteś o nią zazdrosna.
- Nie!
- Jesteś!
- Nieprawda!
Nieoczekiwanie Jyuni z jękiem obejmuje się za brzuch.
- Co… co się dzieje? – powtarza spanikowany Seunghyun, przyglądając się jej przepełnionej cierpieniem minie.
- R… rooodzę!
- O ja pierdolę… spokojnie, spokojnie, zaraz wezwę taxi, pojedziemy do szpitala…
- Choi Seunghyun!
- Oddychaj, uspokój się, jestem tu…
- Choi Seunghyun, to ty się uspokój… - Jyuni wybucha niepohamowanym śmiechem – żartowałam.
- Zabiję cie! Obiecuję, jak tylko urodzisz Aemi, to cię zabiję.
- Przepraszam. Wybaczysz mi?
- Jeżeli pozwolisz mi towarzyszyć przy porodzie.
- Nie.
- Jyuni-ah…
- Nie chcę, żebyś oglądał, jak się męczę. Już o tym rozmawialiśmy.
- To ci nie wybaczę.
- Przecież powiedziałam „przepraszam”…
- Jak Aemi odziedziczy charakter po mamusi, naprawdę nie wytrzymam.
Jest niedzielne popołudnie. Jyuni i Seunghyun zamawiają jedzenie z ulubionej restauracji. Zjadają, oglądając telewizję. Jyuni od kilku miesięcy jest na urlopie i nie przejmuje się wcześniejszymi obowiązkami związanymi z pracą. Seunghyun, zerkając na nieciekawy film przygodowy, uczy się do poniedziałkowego kolokwium. Od dawna nie może skoncentrować się na niczym innym, niż na zbliżającym się porodzie. Chciałby być obecny przy tym, jak jego dziecko zapłacze, łapiąc pierwszy oddech. Niestety, Jyuni denerwowała się, gdy kazał jej to jeszcze raz przemyśleć. Nie miała zamiaru więcej się zastanawiać nad czymś, o czym już zdecydowała. Im natarczywiej o tym wspominał, osiągał tylko gorsze efekty. Jyuni naprawdę nie chciała, by przyglądał się jej cierpieniom. I czuła, ze sama lepiej to zniesie, jeżeli Seunghyun nie wejdzie na porodówkę, przeżywając wszystko z nią. Jednocześnie, była przerażona. Naczytała się wystarczająco o porodach i nie uspokajały jej zapewnienia, że jak już bierze się w ramiona swojego maluszka, zapomina się wcześniejsze cierpienie. A z jednej strony, chciałaby wreszcie urodzić i znowu czuć się pożądana. To prawda, była trochę zazdrosna z jaką uwagą Seunghyun interesował się Aemi, a z jaką ją samą. I chociaż nie wątpiła w jego miłość, miała wrażenie, że stała się po prostu „matką”. A zupełnie siebie w pełnieniu rodzicielskich obowiązków nie widziała. Codziennie leżała i narzekała, wymyślając przedziwne zachcianki i żartując na wszelkie, wyjątkowo nieśmieszne sposoby. 
Seunghyun ma nadzieję, że przejdzie jej to po porodzie, w którym mimo wszystko, ostatecznie pozwoli mu uczestniczyć.
                Później odwiedzają ich Hayi, Jiyong i Sarang z cistkami i pudełkiem lodów. Po pikniku na balkonowej podłodze, idą na pobliski plac zabaw. Jest ładna, wiosenna pogoda. Słońce grzeje wyjątkowo ostro, jak na połowę maja. Hayi i Jyuni siadają na murku i rozmawiają o opiece nad Sarang. Wszystko dobrze się układa, wniosek do sądu o zaadoptowanie dziewczynki od dawna jest złożony, rozprawa wyznaczona. Kim Yoona miała przygotować opinie psychologiczne o przyszłych rodzicach. Hayi i Jiyong obawiają się tylko, że znają się i ci, co ich nie poprą. Jyuni stara się uspokoić kuzynkę. Choć dziwi się jej, że bierze na siebie taką odpowiedzialność. Jiyong i Seunghyun huśtają Sarang, a ona śmieje się, powtarzając „wyżej, wyżej”. Namawia ich na jej ulubione zabawy, biegają z nią po placu i chowają się, śpiewają piosenki dla dzieci. Wreszcie siadają obok Hayi i Jyuni. Jedynie Sarang przyłącza się jeszcze do dziewczynek, bawiących się w popularną kreskówkę. Ostatnio sprawiała wrażenie weselszej. Hayi, Jiyong i Seunghyun nagrywają sobie z nią śmieszne filmiki. Jyuni stara się ignorować dziewczynkę. Za to Sarang podchodzi i powtarza zadowolona, opierając dłonie na jej brzuchu:
- Aemi się rusza. Cześć, Aemi, to ja, Sarang, twoja unni.
Seunghyun przykłada ucho do brzucha swojej żony.
- Sarang, Aemi odpowiedziała ci „cześć”.
- Nieprawda. Jeszcze nie może nic powiedzieć – wtrąca Jyuni.
- Sercem to powiedziała! – upierają się Seunghyun i Jiyong.
Jyuni przygląda się dziewczynce i, sama tym zaskoczona, twierdzi w tym momencie, że dzieci czasami są urocze.
- Chciałabym siostrę, albo brata – przyznaje z uśmiechem Sarang.
Jiyong postanawia udawać, że nie słyszał jej sugestii. Hayi odpowiada, zakłopotana:
- A Sawoo? To tak, jakbyś miała brata…
- Nie chcę „tak, jakby’, chcę naprawdę… nie byłabym zupełnie sama – dodaje z powagą Sarang.
Hayi sadza ją sobie na kolanach.
- Ejjj, nie jesteś sama. Masz przecież nas i na dworze jest jeszcze tyle dzieci do zabawy…
- Sarang, a znasz taką piosenkę?- rozbawia ją Seunghyun – na zielonej łące, raz, dwa, trzy, skakały zające, raz, dwa, trzy…


***

                - Seung, masz go? – wypytuje Jiyong.
- No, mam.
- Ok. Ile ci jestem winien?
- Nic. To prezent dla Sarang. Możesz jej powiedzieć, że byłem przy jego narodzinach.
Seunghyun podaje Jiyongowi szczeniaka rasy Shar-Pei w miękkim transporterze.
- O ja pierdzielę… jest wspaniały – Jiyong wyciąga szczeniaczka i pozwala mu chwilę pochodzić po chodniku, wreszcie rozczulony, bierze go na ręce – czy to on, czy ona? Bo chyba się w tym stworzonku w ukryciu podkochuję.
- On, zbokolu.
- A, spadaj. Muszę pokazać go Sarang.
Jiyong przywozi do domu szczeniaka w transporterze, wyciąga i nie odstępuje na moment, aż zjawia się Hayi i Sarang, opowiadająca o zbliżającym się w przedszkolu przedstawieniu. Po chwili przypomina sobie:
Już jesteśmy w domu. Powiesz mi wreszcie, co to za niespodzianka?
- Zapytaj Ji – odpowiada Hayi z przejęciem.
- Sarang! Sarang! – krzyczy podekscytowany Jiyong – nie czuj się więcej samotna – oznajmia i oddaje w jej ręce merdającego ogonkiem szczeniaczka.
A następnego dnia odbywa się rozprawa sądowa o opiekę nad Sarang.

18/04/2016

apeiron (rozdział 29)

I hate that sadness in your eyes


ANGIE

                Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Przez okno wpadało do pokoju świeże, orzeźwiające powietrze. Biała firanka lekko powiewała. Oprócz brzęczenia komarów, obijających się o moskitierę, nie słyszałam nic. Nie czułam nic. Mojego ciała też, jakbym przestała być żywym człowiekiem. Czy ja umarłam? Tylko dlaczego jestem w Niebie? W pokoju znajdowała się duża, stara szafa, stolik ze zniszczonym krzesłem, niewielki telewizor. Ze ścian odpadał tynk. Prześcieradło zaszeleściło, kiedy obok mnie usiadł Jiho. Żyłam, czy nie żyłam, rozpoznałam go. Tak, to był Jiho. Miał koszulkę z krótkimi rękawami i zabandażowane lewe ramię. Złapał mnie za rękę. Poczułam rozchodzące się po moim ciele ciepło. Odzyskałam materię.
- Eunji – Jiho wymówił moje imię z uśmiechem – wreszcie do mnie wracasz.
Chyba też się uśmiechnęłam. Przynajmniej próbowałam. Chciałam być miła, a może ukryć zażenowanie, że niewiele sobie przypominałam. Wiedziałam tylko, że ja jestem Eunji, a on jest Jiho. Moje ostatnie wspomnienie to to, jak wysiadamy z samolotu na lotnisku w Kambodży.
- Gdzie… byłam? – zapytałam niepewnie.
Jiho pocałował mnie w czoło. Zastanawiałam się przez chwilę, co ten gest oznaczał.
- Gorączka spadła, to najważniejsze. Byłaś naprawdę chora, Eunji, ale już wszystko dobrze.
- Ch... chora?
- Ciii… po prostu odpocznij i postaraj sobie przypomnieć...



10 DNI WCZEŚNIEJ

ZICO

                Za długo byliśmy w wodzie, niesieni przez rzekę. Wyszliśmy na brzeg na kompletnym zadupiu, zmarznięci i przemoczeni. Przez chwilę walczyliśmy o każdy oddech, starając się wypluć wodę z płuc. Ale żyliśmy. Jeszcze żyliśmy! Złapałem się za postrzelone ramię. Rana mnie napieprzała. Żeby zatamować krwawienie, Eunji obwiązała ją kawałkiem swojej sukienki. Zauważyłem, że była boso i miała pokaleczone stopy. Nie wyglądała, jakby się tym przejęła. Zimno okazało się większym problemem. Nie przestawaliśmy się trząść. Przytuliłem Eunji, by ochronić nas od przeszywających zimnem podmuchów. Nie byliśmy uratowani, my w dalszym ciągu musieliśmy się ratować. Dookoła rozciągał się las. Przedzieraliśmy się przez gęste gałęzie, aż do drogi. Zatrzymywaliśmy przejeżdżające samochody. Jeden się wreszcie zatrzymał. Wskoczyliśmy na tylne siedzenie, rozkoszując się ciepłem. Trzymając się za ręce, wymieniliśmy się swoimi prawdziwymi imionami. Eunji i Jiho, to zabrzmiało przyjemniej, niż Angie i Zico. Wreszcie byliśmy ludźmi, których ktoś powołał do życia i nazwał, nie dziwką i gangsterem, ukrywającymi się za pseudonimami, przypadkowo (?) tak podobnymi do naszych prawdziwych imion, jakbyśmy nie chcieli rozstawać się tą cząstką siebie. Okłamaliśmy kierowcę, typka po czterdziestce w sportowym stroju, pewnie wracającego z siłki, pola golfowego, czy squasha. Powiedzieliśmy, że ratowałem topiącą się Eunji i przy okazji skaleczyłem się w rękę. Chciał odwieźć nas do szpitala. Zaprotestowaliśmy oboje. Po godzinie byliśmy już w Sabuk. Zbliżała się północ, kiedy zapukaliśmy do mieszkania U-Kwona. Otworzył z taką miną, jakby planował mnie walnąć, ale obecność Eunji go powstrzymała.
- Czy ciebie porąbało?! – wybuchnął.
Zaraz zjawiła się Naeun.
- Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy? Yukwon poszedł na garaże, nie zastał cię tam. Nie wiedzieliśmy, jak ci pomóc, gdybyś znalazł się w niebezpieczeństwie – dodała i, aż nie zapaliła światła, nie wiedziała, że rzeczywiście znalazłem w niebezpieczeństwie i jakby nie pomoc Eunji, pewnie nie żyłbym już.
- Ejjj… co to ma znaczyć? - zdziwił się U-Kwon, zauważając, że jesteśmy ranni i przemoczeni.
Owinięci w koce, ja w swoich czystych i suchych ciuchach, Eunji w ciuchach Naeun, siedzieliśmy w kuchni i popijając gorącą herbatą, opowiedzieliśmy o wszystkim.
- Co za nieodpowiedzialność… pozwolić się postrzelić dwa razy w ciągu jednego miesiąca… - odezwała się Naeun, odwijając kawałek sukienki Eunji z mojej rany. Starałem się wytrzymać ból i nie wrzeszczeć. Jeszcze nie.
- Jak to… dwa razy? – spytała Eunji.
Do tego momentu niewiele się odzywała i sprawiała wrażenie… zakłopotanej?
- Jiho ma jeszcze ranę na brzuchu – odpowiedziała Naeun i, jak gdyby nigdy nic, podniosła mi koszulkę.
- Hey! Ty, pozwalasz swojej dziewczynie obmacywać innych kolesi? – oburzyłem się i próbowałem walnąć w łeb U-Kwona, niestety, od wysiłku najnowsza rana znowu zaczęła krwawić.
- W tym momencie jesteś pacjentem – odparła Naeun.
Kiedy tak się nauczyła ripostować? Postanowiłem nie dawać za wygraną:
- Aish, naprawdę nie widzisz we mnie mężczyzny?        
- Zico, nie powinieneś w tej chwili żartować. Nikogo nie śmieszy twoja nieodpowiedzialność – rzucił U-Kwon.
Nie kłóciłem się już, bo potrzebowałem jeszcze tego sztywniaka, by zajął się moim ramieniem.
- Powinieneś iść do lekarza – namawiała mnie przestraszona Eunji.
Poprosiłem ją, by została w kuchni z Naeun. Posłuchała.
- U-Kwon ma doświadczenie w wyciąganiu kul – zapewniłem z uśmiechem, mimo że sytuacja była poważna.
- Taaa… - przyznał, niechętnie przyjmując na siebie ten obowiązek.
Poszliśmy do pokoju. U-Kwon chyba rzeczywiście nabrał wprawy, bo choć bolało w cholerę, wyciągnął kulę o wiele szybciej, niż poprzednio. Kazał mi poleżeć i odpocząć. Nie protestowałem. Byłem wykończony. Po chwili przysiadła się do mnie Eunji. Dopiero co walczyliśmy o życie z jakimiś pieprzonymi gangsterami, a ona zapytała tylko:
- Boli cię?
- Wytrzymam – odpowiedziałem i się rozpłakała – ej, mnie boli, czemu to ty ryczysz?
Milczała. Po prostu siedziała i płakała, a ja jej opowiadałem o gangu. Czułem, że tak powinienem. Eunji chyba się nie zdziwiła, od dawna podejrzewała, że jestem „niebezpieczny”. Mimo wszystko ryzykowała dla mnie życie. Musiała wiedzieć, co to oznacza. Już nie miała dokąd wracać. Pomagając mi, też stała się celem gangsterów. Była zdana na mnie, jak ja wcześniej na nią. Powtarzałem jej, żeby się nie poddawała. I zaplanowaliśmy dalszą ucieczkę. Polecieliśmy pierwszym rannym samolotem do Kambodży, zabierając niewiele. Naeun oddała Eunji trochę swoich ciuchów. Wydawało mi się, że mamy wystarczająco kasy, by przeżyć spokojnie kilka miesięcy. W samolocie zastanawiałem się, czy jestem w Korei ostatni raz i, czy gdyby nie Eunji, zostałbym tu i wykończył tych skurwysynów, jeżeli oni wcześniej nie wykończyliby mnie. Porzuciłem gang, żeby ją ratować. Porzuciłem sześć osób, by ratować jedną, jedyną. W którym momencie  zwariowałem? Nie żałowałem. Jedynie trochę się za siebie wstydziłem, chociaż U-Kwon powtarzał, że poradzą sobie beze mnie – po prostu oddadzą pieniądze i rozwiążą gang. Ostatecznie, poddawaliśmy się. Załamany psychicznie, fizycznie czułem się lepiej. W przeciwieństwie do Eunji. Kaszlała i drżała z zimna, mimo że w samolocie i po wylądowaniu, było gorąco. Majaczyła. Przecierałem jej spocone czoło przez całą drogę ciasnym, dusznym, rozpadającym się busem, podskakującym na dziurawych ulicach. O dziwo, bez większym kłopotów wysiedliśmy w wiosce. Wynajmowaliśmy pokój u jednego z miejscowych. Wszystko układało się dobrze. Tylko gorączka Eunji nie spadała. Codziennie ściągałem okolicznego lekarza. Stwierdził, że to zapalenie płuc. Podawał jej leki, zastrzyki, kroplówki. A ja opłacałem leczenie i nie przejmowałem się w ogóle wydatkami. Bez Eunji byłbym zupełnie sam. Pragnąłem jedynie, żeby wyzdrowiała. No i moje pragnienie się spełniło.



TERAŹNIEJSZOŚĆ
ANGIE

                - Jiho… Jiho, masz piękne imię – powtarzałam – i ty też jesteś piękny, o tutaj – położyłam rękę tam, gdzie miałam serce.
Nie umiałam w inny sposób powiedzieć mu, jak go kochałam. Gdybym powiedziała, czy zabrzmiałoby to lepiej, niż kłamstwa, jakimi zasypywałam klientów, za co płacili? Jiho zaśmiał się i odpowiedział z powagą:
- Jestem kryminalistą.
Był wieczór. Już zrobiło się ciemno. Siedzieliśmy przy uchylonym oknie, słuchając odgłosów chrząszczy w zaroślach i jedliśmy to, co Jiho kupił ostatnio na targu i ugotował – ryż z warzywami. Po kilku dniach odżywiania się tylko przez kroplówkę, to była prawdziwa uczta. Właściciel chatki przyniósł nam jeszcze na deser orzechy i suszone figi. Pomyślałam, że dobrze mi tutaj. Nikt mnie tu nie zna, nie osądza, nie posiada mojego ciała za pieniądze. Z jednej strony odzyskałam wolność, z drugiej, tak jakby zostałam wygnana.
- Co zrobimy? – spytałam, patrząc przez okno na pozostałe chatki, ubogie i niszczejące, na tle wysokich wzgórz, porośniętych herbatą.
- Jutro pójdziemy na targ, kupimy więcej jedzenia. Może wreszcie zwiedzimy okolicę – opowiadał Jiho, spokojnie, jak opowiadał mi wcześniej o mojej chorobie.
- Nie – przerwałam mu – co my… w ogóle… zrobimy? Jak mamy to wszystko wytrzymać, wiecznie się ukrywając?
- Tu nas nie znajdą. Możemy zatrudnić się na plantacjach, zarabiać. Po co wracać do Korei? Po co i do kogo?
Tak, nie mieliśmy nikogo, tylko siebie wzajemnie. I nikogo więcej nie potrzebowaliśmy. Jiho włączył telewizor. Niestety, żadna stacja dobrze nie odbierała. Tylko śnieżenie. Jiho wymyślił coś lepszego. Włączył z telefonu piosenkę The Rolling Stones – „Angie” i opowiadał jej historię:
- Podobno jest o żonie Davida Bowie, ale ja wiem, że jest o tobie – podsumował i chociaż było ciemno, wiedziałam doskonale, że płakał. Nie zapytałam o powód, powody wydawały mi się oczywiste. Ktoś, kto latami dusi w sobie emocje, pewnego dnia nie wytrzyma. Oboje musieliśmy wreszcie zrzucić z siebie napięcie. Płakaliśmy i kochaliśmy się, ostrożnie i powoli, jak jeszcze nigdy. Być może w ten sposób chcieliśmy przekazać sobie wszystko, czego nie umieliśmy zrobić za pomocą słów. Za wiele razy się okłamywaliśmy. Kochałam Jiho i czułam, że też mnie kocha, jak parodiował piosenkę, patrząc mi prosto w oczy. 
- Angie. Don't you weep, all your kisses still taste sweet... - pocałował mnie.
Ja pozostałam poważna.
- Proszę… - jęknęłam – nie zabijaj nikogo więcej…
Nie chciałam, by dotykały mnie ręce ubrudzone krwią. Nie spodziewałam się, że to tak proste. Jiho przytulił mnie, odpowiadając:
- Ok. I hate that sadness in your eyes...

13/04/2016

blue lagoon (rozdział 67)

                Lotnisko jak zwykle jest pełne podróżujących. Minyeong i Taekwoon czekają w sali przylotów.
- I co, że mama już wraca, zabierzesz mnie jeszcze raz do Japonii, prawda, oppa?
- Yhmm… no nie wiem. Zobaczymy... A obiecujesz nie ciągnąć mnie w tysiąc miejsc jednocześnie w tempie zawodowego biegacza, jęczeć przy deserze w restauracji, jakbym robił ci coś niestosownego, zmuszać mnie do wstawania, bo „ty już wstałaś”, nagrywać mnie, jak śpię, golę się i jak jem?
- Tak się zachowywałam? – wypytuje Minyeong, uwieszając się na Taekwoonie.
- O nie, gorzej. O wiele gorzej.
- Przepraszam, oppa. Wybaczysz mi tę niegodziwość?
- To pocałuj mnie. Poproszę jednego całusa na przeprosiny i drugiego, jeżeli jeszcze chcesz lecieć do Japonii – odpowiada Leo z zadziornym uśmieszkiem.
Minyeong zastanawia się, jak ma go pocałować, skoro założył bluzę z kołnierzem zasłaniającym mu połowę twarzy, by nie być rozpoznawalnym. Ostatecznie Taekwoon musi się zadowolić podwójnym cmoknięciem w czoło. I tak przez to inni zaczynają się im przyglądać. Kilka osób z tłumu rozpoznaje piosenkarza i nie doprowadza do zamieszania. Leo uświadamia sobie, że jedynym rozwiązaniem jest uciec do samochodu. Biegnie, trzymając za rękę Minyeong, ledwie za nim nadążającą.
- I kto tu narzuca tempo zawodowego biegacza?! – wykrzykuje, zdyszana, kiedy wreszcie wsiadają do auta.
Kilka razy okrążają lotnisko, by zgubić psychofanów, gotowych ich dogonić. Parkują z innej strony, niż poprzednio. Minyeong dzwoni do mamy i wyjaśnia jej, że byli zmuszeni uciec do samochodu i, jak tutaj dojść. Tak to wygląda, odkąd umawia się z Leo, ciągła zabawa w chowanego: kamuflowanie się, nieprzewidziane ucieczki, ryzyko - w każdym momencie - że zostaną otoczeni przez rozwrzeszczane fanki. Chcąc - nie chcąc sama jest już osobą publiczną, narażoną na ataki zazdrosnych wielbicielek i fotoreporterów. Upewniając się, że chwilowo nic jej nie zagraża, Minyeong wysiada z samochodu i biegnie w kierunku zbliżającej się mamy. Szczęśliwe, przytulają się i starają wzajemnie przekrzyczeć.
- Myślałam, że żartujecie! Naprawdę was gonili? Jak to? – wypytuje pani Park, a Minyeong siłuje się z jej walizką.
- Jakaś fanka rozpoznała oppę, wydarła się i zaraz otoczyły nas inne. Szarpały się z ochroniarzami, a my rzuciliśmy się do ucieczki. Udawaliśmy, że odjeżdżamy i je zgubiliśmy.
- Biedne dziewczyny. Taekwoon powinien, choć chwilkę, z nimi porozmawiać.
- Mamo! Te dziewczyny dopadłyby go i nie pozwoliły odejść, a mnie zamordowały z zazdrości!
- Aż tak?
- Oczywiście. Ale nas znalazłaś! Poradziłaś sobie sama, czy poprosiłaś kogoś o pomoc?
- Pytałam ochroniarza. Musiałam przejść z sali przylotów do sali odlotów, by wyjść od północnej strony, jak mi kazaliście – emocjonuje się pani Park, wsiadając do samochodu, a Minyeong i Leo pomagają jej z walizką – dzień dobry, Taekwoon-ssi.
- Dzień dobry, mamo Minyeong. Jak lot?
- Aigoo, skończyłbyś z tą „mamą Minyeong”, wystarczy po prostu „mamo”, prędzej, czy później i tak masz być moim zięciem. A lot? Spokojny, w porównaniu z tymi wszystkimi niespodziankami po wylądowaniu.
- Przepraszamy, mamo… – odpowiada Leo i po chwili dodaje zza kierownicy –  to nie ostatnia niespodzianka  na dziś.
- Co?! – powtarza, przerażona pani Park.
Minyeong i Taekwoon tylko się uśmiechają. Jadą do domu, rozmawiając po drodze o leczeniu w Japonii. Po kilku miesiącach zakończyło się sukcesem, większym, lub mniejszym, co powinna pokazać przyszłość. Powstrzymało rozwój choroby. Na ile czasu? Nie wiadomo. Może na rok. Może na kilka lat. Może na kilkanaście. Minyeong i jej matka szczególnie się nad tym nie zastanawiają i nie martwią. Mają sobie tak wiele do opowiedzenia i to powinno być ich priorytetem. Pragną po prostu spokojnie żyć. Pierwsze wysiadają z samochodu. Za nimi idzie Leo z walizką pani Park. Minyeong wciąga, podekscytowaną niespodzianką, mamę do mieszkania. W pokoju dziennym wisi ogromny plakat „witamy w domu”, serpentyny i kilka balonów. Pani Park siada przy nakrytym stole, a Leo i Minyeong znikają w kuchni, by dokończyć przygotowywać jedzenie. Po chwili zanoszą do pokoju pieczonego kurczaka, kimchi, domowej roboty bibimbap i przystawki. Nie przyznają się ile czasu przyrządzali to wszystko, ile się przy tym kłócili i śmiali jednocześnie i, że przypalili kurczaka, bo szybki numerek trochę się przeciągnął. Po jedzeniu rozmawiają o nieistotnych sprawach i otwierają butelkę wina. A, gdy Minyeong idzie do ubikacji i po chwili wraca, zastaje mamę i Leo z ożywieniem o czymś dyskutujących. Uciszają się, kiedy tylko ją zauważają.
- Opowiadałam Taekwoonowi, jaka jestem wzruszona, że to wszystko dla mnie przygotowaliście… -  oznajmia pani Park, ukrywając zakłopotanie.
Minyeong zupełnie jej nie wierzy, ale postanawia wypytać o to później swojego chłopaka i zaczynają rozmawiać o czymś innym. Aż wypijają tę butelkę wina. Taekwoon wychodzi po północy. Minyeong odprowadza go do samochodu. Na dworze całują się i żegnają w nieskończoność.
- Kiedy się zobaczymy? – niecierpliwi się Leo.
- Zgadamy się jeszcze.
- Ach, rozumiem. Chcesz być sama z mamą.
- Głupku, nic nie rozumiesz. Cieszę się, że mama wyzdrowiała, a jednocześnie nie cieszę się, że nie możemy się zachowywać tak, jak wcześniej… Przyzwyczaiłam się do wspólnego mieszkania raz u ciebie, raz u mnie, wyjeżdżania na wakacje i w ogóle. Tylko wiesz, jaka jest moja mama… w Japonii okłamywaliśmy ją, że mamy osobne pokoje!
- Wiem… I… nie chcę więcej kłamać – odpowiada nieoczekiwanie zestresowany Leo, wyjmując z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem – Park Minyeong… zostałabyś… moją żoną?
Zaskoczona, zakrywa dłońmi zarumienione policzki. Czy to się dzieje naprawdę?! Leo się jej oświadcza?!
Co mam mu odpowiedzieć? Co mam mu odpowiedzieć? Jak to, co mam mu odpowiedzieć?!
Jest zbyt oszołomiona, by wydobyć z siebie głos. Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego. To o tym jej mama rozmawiała z Taekwoonem. Wiedziała o oświadczynach! Od dawna? Od trzech miesięcy, kiedy odwiedzili ją w Japonii? I nic jej nie powiedziała?!
- Ale… co z twoim zespołem, z twoimi fankami? – powtarza przerażona Minyeong i zupełnie nie wie, jak się zachować, by nie wyjść na idiotkę.
- Nic. Ogłoszę, że się żenię.
- Naprawdę? Tak po prostu?
- Hey, Park Minyeong. Zadajesz mi pytania, a na moje jeszcze nie odpowiedziałaś…
- O Boże… o Boże… o Boże! Odpowiadam „tak”...


***

                - Że co?! Zapraszają mnie na przesłuchanie do YG, mnie?! – powtarza Seungri, jak Jiyong odwiedza go na uczelni w przerwie na lunch i siadają w ogródku pobliskiej restauracji - jeżeli to żart, to wyjątkowo nieśmieszny.
- Hayi zrezygnowała, polecając na jej miejsce ciebie.
Seungri analizuje wszystko, co usłyszał. Siedzi, otwierając ze zdziwieniem usta i makaron spada mu z pałeczek. Powinien coś powiedzieć. Niestety, nie może znaleźć odpowiednich słów. Przesłuchanie w YG? Niemożliwe!
- I tak po prostu się zgodzili?
- Na nic jeszcze się nie zgodzili. Ale opowiedziała im o tobie wystarczająco, by ich zainteresować – wyjaśnia Jiyong ze zwisającym z kącika ust papierosem – kazali przekazać ci tę wizytówkę. Masz się skontaktować z ich agentem i dogadać z datą przesłuchania. Aha, i nie waż się odchodzić z Desire do czasu, aż przyjmiemy kogoś nowego w zastępstwie za ciebie.
- Luz, hyung. Jak skończę szkołę, wszystko ze spokojem pogodzę. Za wiele jestem wam winien, nie wystawiłbym tak ciebie i Taekwoona – przekonuje go Seungri, od kilku minut wpatrując się w wizytówkę.
- Lizus – odpowiada ze śmiechem Jiyong i dodaje - nie spieprz tego. Hayi nie wykorzystała swojej szansy, ty się postaraj.
- Jesteś na nią zły, że zrezygnowała?
- Nie… po prostu jej nie rozumiem. Marzyła o karierze muzycznej. I zrezygnowała ze wszystkiego, żeby zajmować się dzieckiem, którego jeszcze nie postanowiliśmy adoptować.
- Zrobicie, jak uważacie, hyung. Ale ja wierzę, że dobro prędzej, czy później wraca.
- Taa… Apropo, Sarang kazała mi przyrzec, że o pierwszej odbiorę ją z przedszkola, a ja uległem i przyrzekłem. Muszę się pospieszyć.
- Ok, a ja odwiedzę Jinah i opowiem jej wszystko.
- Nie wracasz na uczelnię?
- O nie, jestem zbyt przejęty, nie wysiedzę w spokoju chwili.
Płacą za jedzenie i opuszczają ogródek restauracji. Żegnają się, dochodząc do skrzyżowania. Jiyong wsiada w autobus, a Seungri stoi na przystanku po przeciwnej stronie, trzymając w ręce wizytówkę. Wystarczy tylko skontaktować się z agentem z YG. I dobrze wypaść na przesłuchaniach. Jiyong czuje ulgę, że rezygnacja Hayi pomogła chociaż Lee Seunghyunowi. Uspokaja się, powtarzając sobie, że spełnił jego marzenie i dał szansę na prawdziwą karierę. Myślenie w ten sposób pozwala mu opanować złość z powodu decyzji Hayi. Od pewnego czasu stara się nie zastanawiać nad poważnymi sprawami. Nie jest jeszcze gotowy, by cokolwiek postanowić w kwestii Sarang. Żyje w zawieszeniu. Jak tylko mała zadaje mu pytania o przyszłość, odpowiada wymijająco i zaczyna rozmowę o wszystkim innym. Hayi reaguje podobnie, załamana, że nie może powiedzieć dziewczynce „postaramy się, byś została u nas”. Wie, że nie zastąpi Sarang mamy, ale byłaby choć jej namiastką. Próbowała to wytłumaczyć Jiyongowi, niestety jedynie zamykał się w sobie, by nie kontynuować rozmowy.
Uśmiechnięty, zjawia się po Sarang. Przedszkolanka zostawia dzieci z panią do pomocy i wypytuje go, wyjątkowo poważna:
- Pan opiekuje się Sarang?
- Tymczasowo.
- Tak, czy nie?
- Tak… jej mama nie żyje, chwilowo opiekuję się Sarang…
- Słyszałam. Rozmawiałam też z pana żoną.
- To po co pani wypytuje?
- Czy Sarang opiekuje się też psycholog?
- Tak, jest konsultowana przez psychologa.
- Dziś rzuciła się na swojego kolegę. Przeklinała i nie przestawała go bić, była tak zdeterminowana, że ja i koleżanka nie mogłyśmy jej odciągnąć - wyjaśnia pani Nayoon, przedszkolanka.
Jiyong nie wie, co powiedzieć. Powtarza sobie, że niepotrzebnie przejmuje się problemem kogoś, kto nie jest jego dzieckiem. Lecz słysząc zarzut w głosie pani Nayoon, czuje się winny zachowania Sarang, jakby za nią odpowiadał.
- Rozumiem… - nie, nic nie rozumie… - porozmawiam z nią.
- A co z sytuacją prawną? Nie zamierzając jej ustabilizować, nie możecie zajmować się dzieckiem. Powinnam iść z tą sprawą do opieki społecznej.
- Nie… proszę się jeszcze wstrzymać… uregulujemy to… - Jiyong ma już dość sztucznego uśmiechania się i dodaje – przepraszam, spieszymy się. Sarang! Sarang? Sarang, idziemy do domu!
Mała chwyta go za rękę i opuszczają przedszkole.
- Jiyong?
- Tak?
- Spóźniłeś się. Jest dwadzieścia siedem po pierwszej, pani Nayoon mi powiedziała.
- O, a wiesz co mi powiedziała pani Nayoon? Że biłaś swojego kolegę. Wyjaśnisz to?
- Nie ściskaj mnie tak, nie ucieknę.
- Zapytałem o coś.
Jiyong lekko rozluźnia uścisk jej ręki w swojej. Sarang odpowiada od niechcenia:
- Bo mnie zdenerwował.
- Czym?
- Zabrał mi zabawkę.
- Zabrał ci zabawkę? Co to za usprawiedliwienie? -  Jiyong kontynuuje, kucając przy Sarang – i co to w ogóle za zachowanie?! Jak zabrał ci zabawkę, powinnaś spróbować z nim porozmawiać, albo powiedzieć pani Nayoon. Widziałaś kiedykolwiek, bym ja kogoś bił, bo mnie zdenerwował?! Jakby ludzie bili wszystkich, co ich denerwują, to by się pozabijali! Zachowałaś się okropnie. A ja przychodzę i się za ciebie wstydzę!
- Przepraszam…  - odpowiada Sarang, choć sprawia wrażenie, że nie ma zamiaru tego żałować. Obojętnie, co powiedziałby Jiyong. W jej oczach jest coś buntowniczego.
- Masz szlaban na telewizję przez tydzień. I przeprosisz tego kolegę.
- Nie.
Wie, że postąpiła źle, ale skutecznie i nie zawahałaby się postąpić tak jeszcze raz. Jak rzuciła książką w Hakyeona, już więcej nie widziała, by krzyczał na jej mamę. Może znieść złość innych, byle tylko nie przepraszać kolegi.
- Nie? – powtarza Jiyong – ok, szlaban na telewizję na dwa tygodnie. Sama tego chciałaś.
- Jesteś okropny – odpowiada Sarang, obrażona.
Nie odzywają się przez całą drogę do domu. Jiyong nie wie, czy jest zły na nią, czy na siebie. Sarang nie powinna się tak zachowywać. A on nie powinien krzyczeć i w ten sposób wyładowywać swoich frustracji. Po prostu nie radzi sobie z ciągłym napięciem i niepewnością. Znów dał się ponieść emocjom i usłyszał, na co zasłużył. Jest okropny, to akurat było szczere, bo dzieci zazwyczaj rzucają uwagami wyjątkowo szczerze.
W domu zastają Hayi, krzątającą się w kuchni. Prowadziła dziś tylko dwie lekcje, przyjechała ze szkoły i ugotowała zupę. Jiyong opowiada jej o rozmowie z przedszkolanką i nie doczekuje się reakcji. Co miałaby mu powiedzieć? To nie ona, on powinien coś wreszcie postanowić, bo ich wahanie się wpływa negatywnie na Sarang. Przy jedzeniu zapada niezręczne milczenie. W pokoju gra telewizor, zaczyna się jakaś popularna drama. Jiyong zjada pierwszy i przenosi się na kanapę, żeby to obejrzeć. A Hayi zauważa, że Sarang rozpłakała się nad miską nietkniętej zupy. Podchodzi, by wytrzeć jej policzki.
- Co się dzieje, malutka?
- Myślisz, że Jiyong jeszcze jest na mnie obrażony? Powiedziałam mu coś niemiłego…
- Hmm… idź i go zapytaj.
- Myślę, że mnie nie lubi.
- To nieprawda... - powtarza Hayi, posyłając Jiyongowi mordercze spojrzenie.
Pozostaje obojętny, kiedy Sarang siada na kanapie. Ale po chwili zaczyna rozmowę:
- Coś chciałaś?
- Jeszcze jesteś zły?
- Nie…  Ale i tak nie oglądasz telewizji.
- Przez dwa tygodnie?
- Yhm, przecież „jestem okropny”.
- Nie jesteś. Powiedziałam tak, bo byłam zdenerwowana.
- A, ok, to przez tydzień. I nie rycz więcej, oczy masz czerwone i wyglądasz, jak wilkołak.
- Jiyong…  Jisoo zabrał mi zabawkę i śmiał się, że już jej nie potrzebuję, bo i tak mnie oddacie do domu dziecka.
- Co?...  Jisoo kłamał. Mimo wszystko nie powinnaś go bić.
- Przepraszam…  Nie chcę iść do domu dziecka. Nie oddacie mnie? – powtarza zapłakana Sarang – nie oddacie mnie?
Jiyong czuje, że przechodzi go nieprzyjemny dreszcz. Zaskoczony, bez wahania przytula dziewczynkę.
- Nie oddamy cię – odpowiada, też płacząc – obiecuję.


06/04/2016

blue lagoon (rozdział 66)

                Jiyong jeszcze nie śpi, a Hayi budzi się, słysząc z sąsiedniego pokoju krzyk Sarang.
- Pójdę sprawdzić, co się dzieje - mamrocze i wygrzebuje się z pościeli.
Jiyong ją powstrzymuje.
- Nie, ja pójdę. Ty już wystarczająco się nachodziłaś.
Zastaje dziewczynkę siedzącą na kanapie, zapłakaną, przyciskającą do siebie pluszowego misia - Guffy'ego.
- Znowu przyśniło ci się coś złego? Opowiesz mi co?
- Nie.
- Aigoo. Nic nie chcesz mi opowiedzieć. To może opowiesz Guffy'emu? Już on się postara, żebyś nie miała więcej żadnych złych snów.
- Nie.
- Chyba powinienem cię nazywać "panną NIE".
- Nie.
Oboje się uśmiechają.
Jiyong bierze chusteczkę, by wytrzeć zapłakaną twarz Sarang.
- Dobranoc, malutka - dodaje i odchodzi.
Sarang wykrzykuje błagalnie:
- Jiyong!
- Tak?
- Mogę przyjść do was?
- Nie.
- Boję się spać sama.
- Nie śpisz sama, śpisz z Guffy'm.
- Ostatni raz... proszę.
- Przedwczoraj i wczoraj też był ostatni.
- To dziś ostatni z ostatnich...
Oczy Sarang znów wypełniają się łzami i głos jej drży. Jiyong nie może tak po prostu odejść. Choć postanowił sobie, że więcej w tej kwestii nie ulegnie, odpowiada:
- Ok. Ostatni z ostatnich.
- Guffy też chce do was przyjść!
Sarang wciska się między swoich obecnych opiekunów, przytulona do pluszowego misia. 
                Jiyong nie śpi do rana. Nie chce odpowiedzialności, jaka na niego spadła. Zrozumiał to na pogrzebie Sumin, który odbył się dość późno z powodu przeprowadzanej sekcji zwłok. Nie wykazała niczego nowego w kwestii bezpośredniej przyczyny zgonu - przedawkowanie środków nasennych. Natomiast okazało się, że tego dnia, którego Sumin popełniła samobójstwo, uprawiała seks ("z zapoznanym w klubie facetem" - dodała jej przyjaciółka Choa, przesłuchiwana na policji). Pojawiło się przypuszczenie, że ofiara została zgwałcona. Bo czy załamana stratą Hakyeona, przespałaby się z przypadkowym facetem? Ale oprócz poobcieranych nadgarstków nie znaleziono dowodów, by ktokolwiek stosował w stosunku do Sumin przemoc. Skontaktowano się z tym człowiekiem, z którym wyszła z klubu. Zeznawał, że rzeczywiście uprawiał z nią seks, ale była to jej inicjatywa i na jej życzenie ją związał. Powtarzał, że nie zrobił nic, czego nie chiała. Rozstawiali się w niezręcznej, lecz pokojowej atmosferze. Co potwierdzała informacja od Choa, że Sumin, opuszczając kawalerkę tego mężczyzny, wysłała jej wiadomość, że wszystko ok i, by się nie martwiła. Podobno wychodząc z klubu ofiara była pijana, ale do czasu powrotu do domu zdążyła wytrzeźwieć. Wszystkie dowody wskazywały na zaplanowane samobójstwo, a w to Jiyong nie chce wierzyć. Jak musiała być zdesperowana, by przekazać mu opiekę nad Sarang, obarczyć go odpowiedzialością, na jaką się nie przygotował? I on i Hayi nie wiedzieli, czy powinni w ogóle zabrać dziewczynkę na pogrzeb. Po śmierci mamy pogrążyła się w rozpaczy. Nie chciała jeść, rozmawiać z psychologiem, jeździć do przedszkola, nie miała ochoty na zabawę. Ostatecznie Jiyong zapytał Kim Yoonę o opinię. Powiedziała, że lepiej dla Sarang, by pożegnała się z mamą na pogrzebie, bo później obwiniałaby siebie i ich, że jej nie zabrali. Ubrana w czarną sukienkę z koronek, wpatrywała się w zdjęcie Sumin i popłakiwała cicho, nie pozwalając komukolwiek się zbliżyć i ją pocieszyć. W dzień zazwyczaj zachowywała się wyjątkowo spokojnie. Niestety, w nocy budziła się, krzycząc i nie zasypiała, aż Hayi i Jiyong nie zabrali jej do swojego łóżka. Spała pośrodku, rozdzielając ich i przez to oddalali się od siebie. Zwłaszcza, że Hayi chciała zaakceptować ostatnią wolę Sumin, a Jiyong się wahał.
                Odwraca się twarzą do pokoju, by nie widzieć równo i spokojnie oddychającej Sarang. Jak mógłby zakłócić ten spokój i oddać ją? Jak mógłby jej nie oddawać i wychowywać?! Hayi powiedziała, że przecież dotąd dobrze dogadywał się z Sarang. Próbował jej wytłumaczyć, że to co innego zajmować się chwilowo cudzym, nie własnym dzieckiem. Nie rozumiała. Tak zakończyła się ta rozmowa i wszystkie następne. Powinna być jeszcze babcia Sarang. Jedyne, co Jiyong słyszał o tej kobiecie to to, że wyrzuciła córkę z domu, gdy dowiedziała się o jej ciąży i nadużywała alkoholu. Podobno zgodziła się na sekcję zwłok Sumin zupełnie obojętnie, na pogrzebie zjawiła się pijana i po chwili przepadła, jakby była duchem i po prostu się zdematerializowała.
                Następnego dnia Hayi i Jiyong zapraszają Jyuni z Seunghyunem, by popilnowali Sarang i jadą do YG Entertainment. Sekretarka zaprowadza ich i wsiada z nimi w windę. Wysiadają na szóstym piętrze. Hayi idzie do jednej z sal, by omówić szczegóły i spisać kontrakt ze swoim przyszłym producentem. Nie denerwuje się, przeciwnie, jest wyciszona i opanowana. Za to zestresowany Jiyong prosi o wodę, jak sekretarka proponuje mu coś do picia. Nie oddala się od drzwi, zza których zaraz wyjdzie Hayi. Gdy nareszcie wychodzi, przyciska ją do siebie, podnosi i obraca dookoła.
- Gratulacje! Dawaj kontrakt, chcę się dowiedzieć co masz w planach, zamiast kochania się z mężem 24/7.
- Zaraz... Jak wyjdziemy z wytwórni...
- Zaczynasz od singla, od płyty? Czy wcześniej wystąpisz w jakiś programach? Ile masz zarabiać? To rzeczywiście kontrakt na dwa lata? - Jiyong zarzuca ją pytaniami, aż znajdują się na dworze, na parkingu wytwórni. Zatrzymują się i przez chwilę z powagą patrzą na siebie wzajemnie.
- Jiyong...
- W ogóle, gdzie masz kontrakt? W torebce? No, dawaj. Dawaj, dawaj, dawaj!
- Jiyong... - zaczyna Hayi z westchnieniem - nie podpisałam go.
Na jego twarz wstępuje posępny grymas.
- Co?
- Wycofałam się.
- Hayi! Zgłupiałaś?! Dlaczego?!
- Nie potrafiłabym się skoncentrować na karierze... jednocześnie zajmując się Sarang.
Jiyong potrząsa nią za ramiona, powtarzając z furią:
- Odbiło ci?! Straciłaś rozum?! Rzuciłaś karierę, żeby, ja pierdolę, zajmować się dzieckiem?!
- Uspokój się, Jiyong.
- Nie mam zamiaru się uspokoić!
- Nie widzisz jak już to wygląda?! Opiekujesz się Sarang od rana, kiedy jestem w pracy, ja opiekuję się Sarang, kiedy ty jesteś w Desire, albo z Seungri'm. Jeżeli zaczęłabym karierę, w ogóle nie mielibyśmy dla siebie czasu!
- Jak śmiesz?! Czy kiedykolwiek zdecydowałem za ciebie?! Nie! A ty bezczelnie za mnie decydujesz! I to w tak istotnej kwestii! Czy powiedziałem ci kiedykolwiek, że zaadoptuję Sarang?! Nie, kurwa! Nie!
- Też tego nie powiedziałam... Ale potrzebujemy czasu, żeby zastanowić się, co zrobimy... Możemy oddać ją do ośrodka, albo złożyć wniosek do sądu i ją zaadoptować.
- Oddajmy ją! Powiedziałem ci, powtarzałem milion razy: nie chcę dzieci!
- Dlaczego? Byłby z ciebie dobry ojciec.
- O nie, my dear, mam w sobie za wiele ran.
- Każda rana się zabliźnia. Ty... nie skrzywdziłbyś Sarang, bo doskonale wiesz, jak to jest być skrzywdzonym i porzuconym.
- Naprawdę nic nie rozumiesz! Miałaś szczęśliwe dzieciństwo, rodziców, którzy cię kochają!
- Moi rodzice też są przeciwni, żebyśmy adoptowali Sarang.
- Wszyscy są przeciwni! Tylko ciebie popierdoliło!
Hayi mimowolnie zaczyna płakać. Nie to, co zarzuca jej Jiyong jest tak bolesne, lecz to, że jej nie rozumie. I nie chce zrozumieć.
- Oskarżałeś Jane, że cię zostawiła, a wymagasz, bym ja zachowała się identycznie, jak ona!
Jiyong zagryza wargi ze zdenerwowania i zaciska dłonie na ramionach Hayi.
- To zupełnie inna sytuacja.
- Nie, to taka sama sytuacja. Ty też nie jesteś biologicznym dzieckiem Jane.
- Zamknij się! Pieprzona filantropka! Myślisz, że możesz pomóc wszystkim dookoła, ale mylisz się, nic nie możesz!
Hayi odpycha go i odchodzi, głośno płacząc. Jedzie na wieżę telewizyjną i siedzi na tarasie widokowym, aż zaczyna jej być zimno.
Wraca do domu późno wieczorem. Nie zastaje już Jyuni z Seunghyunem. Sarang śpi na kanapie, Jiyong w ich sypialni. Hayi bierze prysznic i zagrzebuje się w pościel, pozostawiając przestrzeń pomiędzy nią, a mężem. Jak tylko zasypia, budzi ją krzyk Sarang. Idzie do pokoju obok i obejmuje dziewczynkę.
- Już dobrze, ciii... - powtarza.
Sarang wtula twarz w zagłębienie jej szyi i pyta niepewnie:
- Mogę do was przyjść?
- Możesz.
Hayi niesie dziewczynkę do drugiego pokoju. Zasypiają, przytulone. Krótko po północy Sarang ma ten sen...Widzi Sumin, martwą, jak tego okropnego dnia. Z przerażeniem uświadamia sobie, że się posiusiała. Hayi powtarza, że to nic i zaraz przebierze pościel. Szepcze Jiyonowi, by wstawał.
- Sarang się posiusiała. Przebieram pościel - wyjaśnia.
- Co? Zsikała się w łóżko?
- Przepraszam... - powtarza wystraszona Sarang.
- Co ty tu w ogóle robisz?! Nie umawialiśmy się, że od dziś śpisz sama?!
Sarang zaczyna płakać i biegnie do drugiego pokoju. Hayi niespodziewanie policzkuje Jiyonga i starając się, by mała jej nie słyszała, oznajmia:
- Masz zamiar tak się zachowywać? Popisujesz się, żeby mi udowodnić, że taki jesteś okropny? Już raz próbowałeś mnie na to nabrać. Boisz się zaopiekować Sarang i robisz wszystko, by pokazać (mi? sobie?), że się do tego nie nadajesz. Ja też się boję, ale przeciwnie, przekonuję siebie samą, że umiem być mamą, umiem pokochać tą małą. Wszystko, co powiedziałeś o swoim dzieciństwie to tylko wymówki. Wiesz o tym i stwarzasz dowody, że nie. Wyżywasz się na Sarang, by pokazać, że nie powinieneś jej adoptować. Przejrzałam cię. Chcesz udawać kogoś złego, żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność? Tylko, że ty taki nie jesteś. Nie popisuj się tak więcej. Idź, przeproś Sarang i my też wszystko sobie wybaczmy.
Osłupiały Jiyong siedzi bez ruchu, analizując kilka ostatnich chwil. Hayi go spoliczkowała, bolało. I nieźle na niego nakrzyczała. W dodatku słusznie... Odpowiada jej skinieniem głowy. Przytulają się. Jiyong podnosi Guffy'ego i idzie do Sarang. Zastaje ją całą przykrytą kołdrą. Siada obok.
- Zapomniałaś Guffy'ego - odkłada misia na kanapę i dodaje - przepraszam, Sarang. Pokłóciłem się dzisiaj z Hayi, byłem zdenerwowany i na ciebie nakrzyczałem. Na szczęście mi wybaczyła... ty też mi wybaczysz? Ostatni raz.
Sarang zrzuca kołdrę z twarzy i pocierając zaczerwienione oczy, patrzy na Jiyonga.
- Ostatni z ostatnich?
- Ostatni z ostatnich.
- Ok - odpowiada Sarang.
Jiyong pomaga jej w przebieraniu piżamki, a jak już z powrotem przykrywa ją kołdrą, słyszy cichy płacz.
- Ej, co się dzieje? Nie jestem zły, że się posiusiałaś, zdarza się.
- Chcę do mamy...
Jiyong ostrożnie obejmuje Sarang.
- ... musi ci jej brakować... wiem, ja też tak jakby nie mam mamy.
- Umarła?
- Nie. Zostawiła mnie, bo mnie nie kochała. A twoja mama kochała cię, jak nikogo na świecie.
- Tak ci powiedziała?
- Nie musiała. Pokazywała to. I nazwała cię "sarang" ("miłość").
- To po co łykała te lekarstwa, przeze mnie, bo byłam niegrzeczna?
- Nie, twoja mama chorowała na depresję, od dawna. Brała leki, żeby wyzdrowieć, niestety zbyt duża dawka, zamiast jej pomóc, spowodowała, że umarła. Porozmawiaj z moją przyjaciółką Yooną, ona jest mądra, wytłumaczy ci to lepiej... Ale ja wiem, że twoja mama cię kochała.
- Ja też mamę kochałam...
Jiyong pozwala jej się wypłakać. A jak Hayi zagląda, czy się pogodzili, zastaje ich śpiących obok siebie na kanapie.

03/04/2016

apeiron (rozdział 28)

My last goodbye


TAEIL

               
               Przyszliśmy do ZOO. Ja i Hayoung. Staliśmy przy ogrodzeniu z tygrysami i objadaliśmy się watą cukrową, kiedy ona wypowiedziała te okropne słowa, które chyba były nieuniknione, a których tak bardzo, bardzo, bardzo nie chciałem słyszeć.
- Taeil oppa… wiem, że mogłabym cię pokochać, mimo tej twojej mrocznej strony, bo nie jestem głupia i widzę, że masz mnóstwo jakiś okropnych sekretów. Nigdy o to nie pytałam, naprawdę, nie chciałam wiedzieć. Im mniej wiedziałam, tym lepiej sobie z tym wszystkim radziłam. Bo wiem, że tą mroczną stronę też mogłabym w tobie pokochać i to, że nie spuszczasz po sobie wody w klozecie i, że jesteś hazardzistą. Chcę ci podziękować za czas, który mi poświęciłeś. To były wspaniałe tygodnie. I chcę przeprosić. Bo choć powiedziałam ci wcześniej, że cokolwiek zrobisz, wyjdę za Dongjuna, czuję się winna, żegnając cię…
Ach, a więc to pożegnanie. Powinienem przytulić Hayoung i życzyć jej samych szczęśliwych dni? Być tak blisko i jutro traktować się wzajemnie, jak obcych? Nie mogłem, nie po wyznaniu, że po prostu mnie nie kochała. Słońce padało na jej twarz i nie wiem, czy z tego powodu, czy z mojego, zasłoniła się watą cukrową. Ja też uważałem, że jest winna. Wiążąc się z tamtym człowiekiem, tylko po to, by ratować rodzinną firmę, oszukiwała wszystkich. Taka osoba nie zasługiwała na niczyje zaufanie. Do dziś wierzyłem, że umiem ją zatrzymać. A pozostało mi tylko przyglądać się, jak odchodzi. Powiedziała, co miała do powiedzenia. Odwróciła się i mnie zostawiła. Liczyłem na to, że przynajmniej się rozpłakała. Ja płakałem. Tygrysy walczyły o mięsne kawałki, rozszarpując je, a może moje serce.

***

                Życie toczyło się zwykłym tempem. Pracowałem, popołudniami szedłem do pubu, piłem z Kyungiem i U-Kwonem, przegrywałem na automatach. Wracałem chwiejnym krokiem do domu, śpiewając głośno nieprzyzwoite piosenki i ignorowałem krzyki z balkonów, okien, żebym się wreszcie zamknął. Sprawiało mi radość, jak się denerwowali, bo śpiewałem jeszcze głośniej i głośniej. Któregoś razu wsiadłem pijany w przypadkowy autobus i przyjechałem do Seulu. Znalazłem się w jakimś podrzędnym klubie ze striptizem, na czerwonej kanapie, z idealnym widokiem na scenę. Dziewczyny zrzuciły z siebie wszystko, tańcząc w rytmach nowoczesnego techno i zeszły do publiczności. Jakaś wylądowała jędrnymi pośladkami prosto na moich kolanach. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Nie była ładna, za to perfekcyjne proporcje i nagość jej ciała spowodowały, że cały zesztywniałem. Wyszeptała lekko zachrypniętym głosem, że nazywa się Changmi i, że możemy się zabawić za „cenę do wynegocjowania”. Targowałem się nieźle. Zastanawiałem się, co doprowadziło tą dziewczynę do sprzedawania się za tak kiepskie pieniądze. Poszliśmy do jednego z pokoi na piętrze i chyba zauważyła, że się denerwuje. Nie zabawiałem się jeszcze z prostytutką. Pzemknęło mi przez myśl, że powinienem natychmiast stamtąd spadać. Zignorowałem to. Changmi poczęstowała mnie alkoholem. Wypiłem i położyłem się, bo trochę zaczynało kręcić mi się w głowie. Nic dziwnego, stwierdziłem, już tu przyszedłem narąbany. Changmi zbliżyła się do mnie i wyciągnąłem rękę, by dotknąć jej nagiego ciała, ale mimo wszelkich wysiłków, wszystkie moje mięśnie pozostawały w bezruchu. Próbowałem krzyczeć i nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Nie wiedziałem, co się dzieje. Wydawało mi się, że czas się cofnął i znów jestem dzieckiem, a ta obok, to moja matka. Rozpłakałem się i znalazłem w jej ramionach. Nic więcej nie pamiętałem. Obudziłem się na dworze na przystanku autobusowym, bez telefonu, bez zegarka i bez pieniędzy, za to z okropnym samopoczuciem. Podniosłem się i rozejrzałem dookoła. Byłem kilka metrów od tego podejrzanego klubu. Poszedłem tam i w drzwiach zatrzymał mnie jakiś napakowany kolo.
- A ty tu czego?
- Changmi, taka z nieładną twarzą… - zacząłem, nie wiedziałem jak mam ją scharakteryzować – okradła mnie.
- Współczuję.
- Co? Tańczyła tu wieczorem i się rozbierała. Poszliśmy do pokoju. Dosypała mi coś do picia i okradła. A później wynieśliście mnie z klubu i porzuciliście na dworze!
- Słuchaj, idioto – ten kolo, prawdopodobnie ochroniarz, złapał mnie na koszulkę i wysyczał – chyba za dużo wypiłeś i we łbie ci się poprzewracało. Zasnąłeś po drodze na dworze, ktoś cię obrobił i szukasz winnych. Nie mamy z tą sprawą nic wspólnego, spierdalaj, póki jeszcze jestem spokojny.
- Okradliście mnie! Okradliście mnie, chuje! – wrzeszczałem, za co oberwałem po mordzie i wyleciałem z klubu.
Deszcz zaczął siąpić i zrobiło się okropnie zimno. Wracałem do Sabuk, mając nadzieję, że nie złapią mnie bez biletu. Dopisało mi szczęście. Niestety, odeszło, jak szedłem klatką schodową. Hayoung zanosiła do, zaparkowanej niedaleko taksówki, kartony pełne jej rzeczy. Przeprowadzała się do swojego narzeczonego. Szybko się domyśliłem. A on oczywiście nie raczył zjawić się i jej pomóc. Próbowałem przejść obojętnie, ale popatrzyła na mnie, a ja niechcący pochwyciłem to spojrzenie.
- Taeil, pomożesz mi? – zapytała i jak gdyby nigdy nic, podała mi ciężki karton.
Zajrzałem do środka i bez wahania zrzuciłem go ze schodów. Wśród hałasu tłuczonych naczyń, rozległ się przerażający krzyk Hayoung. A ja z perwersyjnym uśmiechem, przysięgałem jej w myślach prawdziwą zemstę.

***

                U-Kwon szturchnął mnie łokciem i podsumował wszystko, co mu powiedziałem:
- Głupi jesteś, Taeil.
- Wiem. Nie wszyscy muszą być inteligentni.
- I taka to z tobą rozmowa. Chciałem powiedzieć, że nie ty jesteś głupi, tylko twoje pomysły czasami… są głupie, ale powoli zaczynam twierdzić, że i ty. Wracam do początkowego twierdzenia: głupi jesteś, Taeil.
- Dlaczego?! Bo nie mam zamiaru dać się traktować jak popychadło?
- Bo akurat to robisz. Po co chcesz iść na jej wesele?
Siedzieliśmy w pubie, ja i U-Kwon obok siebie, popijając piwo, po przeciwnej stronie Naeun, sącząc przez słomkę colę.
- Zadedykować jej piosenkę – odpowiedziałem.
U-Kwon wybuchnął śmiechem.
- Po tym, jak cię potraktowała? Nie jest warta takich wysiłków.
Nie odezwałem się. Nie powiedziałem, że to właściwa część mojej zemsty. U-Kwon się nie domyślił, za to Naeun chyba zczaiła. Złapała go za rękę i wyjaśniła:
- Jak tak chce, to niech tak zrobi.
Odpowiedziałem jej uśmiechem, wdzięczny, że mnie zrozumiała. Poszedłem do domu. Na schodach błyszczały jeszcze opiłki szkła i porcelanowej zastawy stołowej. Hayoung sprzątając to, pokaleczyła sobie ręce, a ja po prostu się przyglądałem. Nie zrobiłem nic, choć w swojej wyobraźni już biegłem z apteczką i opatrywałem skaleczenia. Wyglądała na obrażoną. Tymi poranionymi dłońmi zanosiła kartony do auta. I nie poprosiła mnie już o pomoc, choć cały czas byłem blisko. Ostatecznie pomógł jej taksówkarz. Później, jak wreszcie się zmyli, wróciłem do mieszkania.
Przebierając się w coś godnego, by iść w tym na wesele, zastanawiałem się, czy Hayoung pomyślała dziś o mnie chociaż raz. Jeżeli nie, to jej o sobie przypomnę. Przyjechałem do Seulu późnym wieczorem. Odnalazłem restaurację, jaką zapamiętałem z ulotki znalezionej kiedyś u Hayoung. Nie myliłem się, zakładając, że to tam odbędzie się przyjęcie weselne. Przez okno widziałem tańczących gości, niewielu, bo jeszcze nie wypili wystarczająco. Wszedłem do restauracji, niezauważony. Przyciemnione światła stwarzały romantyczny nastrój. Sala udekorowana była skromnie, ale ekskluzywnie i to wszystko pewnie kosztowało majątek. Na stołach znajdowały się półmiski z wykwintnymi potrawami. Kto nie marzyłby o takim weselu? Hayoung wyglądała pięknie, kołysała się w ramionach tego, co, zamiast mnie, został jej mężem, tylko dlatego, że był wpływowym biznesmenem. Zapragnąłem roztrzaskać mu łeb, ale pohamowałem swoje prymitywne instynkty. I byłem jeden, a gości weselnych chyba z dwustu. Nie miałbym żadnych szans. Podszedłem do grającej w rogu orkiestry i powiedziałem, że chciałbym zadedykować piosenkę pannie młodej. Przez chwilę przyglądali mi się z uwagą. Wystrojony w mój jedyny garnitur, nie wyglądałem w połowie tak dobrze, jak ci ludzie interesów. Na szczęście członkowie orkiestry nie domyślili się, że jestem nieproszonym gościem. Dokończyli utwór i zwolnili mi miejsce. Oczy wszystkich wbite były we mnie. Poczułem się lekko zestresowany. Ale przerażenie na twarzy Hayoung dodało mi odwagi.
- Chciałbym zadedykować tę piosenkę pannie młodej – powiedziałem i chwilowo zapanowała cisza. Potem rozchodziły się szepty „kto to jest?”. Zasypywana pytaniami Hayoung drżała. Milczała, wystraszona, oparta o pieprzonego Dongjuna. Wreszcie upadła na podłogę i płakała, wydając okropne wrzaski, a ja śpiewałem piosenkę „I can’t help falling in love with you” Presley’a. Pytania „kto to jest?!” stawały się natarczywe, ale uwaga wszystkich już nie skupiała się na mojej osobie, a na Hayoung. Wyszedłem, tak, jak wszedłem, niezauważony przez nikogo, kto próbowałby mnie zatrzymać. Poczułem się trochę lepiej, ale w dalszym ciągu źle. Ruszyłem w stronę przystanku autobusowego, obojętny, co dzieje się na weselu. Już mnie to nie dotyczyło. Gra skończona. I tyle. Na tylnym siedzeniu autobusu, bawiąc się fałszywym dowodem osobistym, parsknąłem śmiechem, zbyt wykończony, by płakać. Stwierdziłem, że chyba nie powinienem się smucić, bo tak, czy siak, mam w banku konto z nieprzyzwoicie ogromną sumą.