29/06/2017

the song of love (rozdział 18)

                Aika odnalazła sens w życiu, dołączając do ruchu oporu. Zadania, które wykonywała nie były zbyt ryzykowne, mimo to wiedziała, że robi coś dobrego. Nie bała się, że pewnego dnia może wpaść  w ręce policji, a jeżeli już czymś się przejmowała, to tym, że w jakiś sposób zawiedzie towarzyszy. Aby tak się nie zdarzyło, angażowała się całym sercem we wszystko, co zlecił jej lider. A wiele wskazywało na to, że dziś też ma jej coś do przekazania.
- Weź tę gazetę i około szesnastej idź do parku. Kiedy zobaczysz Kangshina, dosiądź się i powiedz "ładna dziś pogoda, niestety na wieczór zapowiadają deszcz". Jeżeli usłyszysz "to prawda, jaskółki nisko latają", zostawisz dyskretnie gazetę i pójdziesz sobie. Trzymaj ją cały czas złożoną, nie zgub listu, który jest tam ukryty - instruował.
- Dobrze, liderze.
- Powtórz, co masz powiedzieć, towarzyszko Oh.
- "ładna dziś pogoda, niestety na wieczór zapowiadają deszcz", a on odpowie "to prawda, jaskółki nisko latają".
- I pamiętaj, trzymaj tę gazetę...
- Yonghwa - upomniała go matka - nie męcz jej, jestem przekonana, że wszystko zapamiętała.
Aika posłała pani Jung serdeczny uśmiech. Uwielbiała tę kobietę za wyrozumiałość i okazywane ciepło.
- Dziękuję - powiedziała i spytała z zainteresowaniem - a jak się sprzedają ciastka?
- Ostatnio kiepsko... - westchnęła pani Jung.
- Bo ja... mam pewien pomysł. Rozmawiałam o tym z mamą, powiedziała, że może sprzedawać pani ciastka w hotelu. Zatrzymują się tam zwłaszcza bogaci Japończycy, więc i ceny mogłyby być wyższe. Rozumiem, że to w pewien sposób kolaboracja z wrogiem... Ale też ochrona. Kto by podejrzewał, że jeden syn kobiety, która sprzedaje ciastka w japońskim hotelu, to dowódca oddziału partyzantki, a drugi, jest liderem grupy ruchu oporu?
Aika nie powiedziała Kanako zbyt wiele. Wspomniała tylko, że pani Jung to uboga Koreanka, zaprzyjaźniona z rodziną Jonghyuna, która piecze przepyszne ciastka ryżowe i sprzedaje je na rynku, ledwie zarabiając tym na życie. Reakcja matki jej nie zaskoczyła. Kanako zapewne nadal nie wybaczyła sobie, że wydała wyrok śmierci na Hoona i jego towarzyszy. Chciała odkupić swoje winy, pomagając Koreańczykom. Obiecała porozmawiać z Hikari i przekonała ją, by pomogły pani Jung. Kanako wydawała się krucha i słaba, lecz tak naprawdę, jak już się uparła, nikt nie ważył się jej sprzeciwić.
- Jeżeli tylko twoja mama nie miałaby nic przeciwko... - podekscytowała się pani Jung.
- Oczywiście, że nie. Proszę nas przy okazji odwiedzić, porozmawia pani z mamą i z ciocią.
- Aika, jesteś wspaniała! - uściskały się.
Yonghwie nie udzielała się radość matki. Był przygnębiony. Aika wiedziała to, odkąd tylko go zobaczyła. A gdy wreszcie miała iść, poprosiła, by ją odprowadził.
- Słucham, co cię dręczy? - zapytała, jak wyszli i ruszyli w kierunku jej domu.
- Nic... To ty lepiej powiedz, co się dzieje - stwierdził i wskazał siniak na jej policzku.
- Już powiedziałam.... chciałam, by Akiharu nauczył mnie walczyć i...
- Pytam o prawdziwą wersję, nie tę dla mojej matki.
Aika zamilkła. Wszystkich oprócz Jonghyuna tak okłamała. I wszyscy się nabrali. Czemu więc Yonghwa jej nie wierzył?
- Wolałabym o tym nie rozmawiać - przyznała wreszcie, spuszczając wzrok.
- Ja też wolałbym nie rozmawiać o moim problemie - odparł Yonghwa.
- Skoro tak, w porządku. Nie musisz mnie odprowadzać - chciała po prostu odejść i wtedy ją zawołał.
- Aika! Chodzi o... dziewczynę.
W jednej chwili znowu znalazła się przy Yonghwie i powtórzyła:
- Słucham, liderze.
Po drodze opowiadał jej o Gyesoon, która mimowolnie skradła jego serce. Nie był pewien, w którym momencie. Znał ją przecież od dawna. Przedtem towarzyszka Kang wydawała mu się zupełnie przeciętna. To po śmierci Jaesika pokazała ile ma w sobie siły. Choć naraziła się na niebezpieczeństwo, sama zaplanowała zemstę na oficerze Goro i sama, bez niczyjej pomocy, zabiła go. Wówczas był na nią zły. A jednocześnie, zaimponowała mu. Niestety, to uczucie okazało się jednostronne. Odtrąciła go. I pojawiła się Misuk. Yonghwa ze wstydem przyznał się Aice do czego posunęli się z towarzyszką Park i, jak wyglądała ich ostatnia rozmowa...
- Gyesoon mnie nie chce. A Misuk skrzywdziłem. Chociaż nigdy niczego jej nie obiecywałem.
- Widocznie liczyła, że mimo wszystko pokochasz ją, jeżeli ci się odda...
- To była chwilowa słabość. Gdybym do tego nie dopuścił...
- Wtedy też czułaby się zraniona.
- Wtedy pewnie nadal byłaby w obozowisku!
- To znaczy...
- To znaczy, że ta ostatnia rozmowa zupełnie ją załamała. Misuk zabrała rzeczy i zniknęła. Z nikim się nie pożegnała i nikt nie wie, gdzie jej szukać. To wszystko przeze mnie!
Yonghwa zatrzymał się, ciężko wzdychając i przeczesując palcami włosy.
- A może Misuk zrobiła to celowo? - zapytała Aika - chciała, żebyś czuł się winny i, żeby dokuczało ci sumienie.
- To jej się udało... Ja... boję się o nią.
- Liderze, nie przez ciebie zniknęła... zniknęła, bo nie dostała tego, czego oczekiwała i, czego ty po prostu nie mogłeś jej dać. Misuk sama tak zdecydowała i sama poniesie tego konsekwencje. Nie zadręczaj się.
Złapała jego dłoń i poklepała lekko.
- Dziękuję, towarzyszko Oh.

***

                Aika wróciła do domu. Zostało jej jeszcze sporo czasu do wizyty w parku. Nie wiedziała, co porobić i wreszcie zapukała do pokoju Mei.
- Jak było z Akiharu? - zapytała ją kuzynka.
Siedziała przy toaletce i układała sobie włosy.
Z Akiharu?, pomyślała Aika, ach tak, przecież powiedziała, że idzie go odwiedzić, kiedy tak naprawdę spotkała się z Yonghwą.
- Yhm, było... wesoło - odpowiedziała.
Mei cały czas patrzyła w lustro i układała niesforne kosmyki. A potem zaproponowała:
- Uczeszę cię. Chcesz?
Aika zajęła jej miejsce przy toaletce. Pozwoliła bawić się swoimi włosami, a potem i tak kazała powyjmować z nich wszystkie spinki i grzebienie. Czuła się lepiej w rozpuszczonych. Albo po prostu związanych w kitkę. Nigdy nie przykładała zbyt wielkiej wagi do wyglądu. Najważniejsze, by było jej wygodnie. A przede wszystkim, by nie przyciągała spojrzeń, gdy akurat wykonywała zadanie... 
Zabrała gazetę z ukrytym listem i wyszła z domu. Myślała tylko o tym, by nie nawalić. Nie rozglądała się dookoła i nie zobaczyła czekającego na nią Akiharu, dopóki nie podszedł i nie złapał jej za rękę.
- Aika...
Odskoczyła.
- Ale mnie przestraszyłeś!
- Przepraszam...
Nie wiedziała za co, czy za to, że się przestraszyła, czy za to, że ostatnio ją uderzył... Od tego dnia nie widzieli się. Aika nie miała ochoty go odwiedzić, a Akiharu bał się pokazać komukolwiek z jej rodziny, niepewny, co im opowiedziała...
- Spieszę się - rzuciła obojętnie i ruszyła naprzód.
Pobiegł za nią, wołając:
- Aika, porozmawiajmy!
W jej oczach zauważył chłód.
- O czym chcesz porozmawiać?
Zbliżył się i wyciągnął rękę, jakby chciał pogłaskać ją po policzku, a jednocześnie się tego obawiał.
- Przepraszam - powtórzył - ja... nie wiem, czemu to zrobiłem, zupełnie tego nie pamiętam... Wykrzykiwałaś rzeczy, za które mój ojciec pewnie by cię zaaresztował. Nie mogłem pozwolić, żeby to usłyszał. Prosiłem, żebyś była cicho. Ale ty nie reagowałaś... A potem... potem leżałaś na podłodze i trzymałaś się za policzek, w który cię uderzyłem. Wiedziałem, że mocno, bo czułem ból w ręce... Przepraszam, tak bardzo, bardzo cię przepraszam!
Wyglądał, jakby ledwie powstrzymywał płacz. Ogarniało go przerażenie. A Aika jedynie mu współczuła.
- Przeprosiny przyjęte. Ja też przesadziłam i niepotrzebnie tak na ciebie nakrzyczałam. Mimo to, muszę się zastanowić, czy chcę, żebyśmy byli parą...
- Nie... błagam, nie mów mi, że wszystko zniszczyłem!
Zastanawiała się, jak uciąć tę rozmowę. Powinna być zaraz w parku. A przecież nie mogła iść tam z Akiharu!
- Daj mi czas na przemyślenie tego wszystkiego - poprosiła.
- Ale ja bez ciebie oszaleję! Obiecywałaś być przy mnie! Uratowałaś mi życie i powiedziałaś, że powinno należeć do ciebie! Już zapomniałaś?!
- Powiedziałam tylko, że nie wiem, czy powinniśmy być parą, a nie, że nie chcę cię więcej widzieć...
- O nie, jeżeli postanowiłabyś ode mnie odejść, to byłby naprawdę koniec... - zagroził - wtedy ja nie chciałbym więcej widzieć ciebie.
- Odezwę się, jak już zdecyduję...
Myślała, że wreszcie pozwoli jej iść, choć i tak była spóźniona. Pomyliła się. Po chwili trzymał ją w ramionach i płakał.
- Kocham cię, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie...
- Aki...
Nie chciał uwolnić jej z uścisku, wstrząsany spazmami.
- Ja... czasami siebie nie kontroluję, boję się... to mnie przeraża.
- Potrzebujesz spokoju. Wycisz się, poukładaj myśli... też swoje poukładam, a potem porozmawiamy - położyła ręce na jego ramionach i, odsuwając go od siebie, dodała - muszę iść.
- Gdzie?
- Coś załatwić... sama. Chcę być sama...
- Zobaczymy się jeszcze?
- Przecież powiedziałam ci, porozmawiamy. Później...
Pognała w kierunku parku, raz po raz odwracając się za siebie i sprawdzając, czy Akiharu jej nie śledzi. A potem, wyciągając ze swojego koszyka gazetę, rozejrzała się w poszukiwaniu Kangshina. Nie zastała go. Za dużo się spóźniła. Nie wytrzymała, usiadła i rozpłakała się. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Ludzie mijali ją obojętnie, a to tylko potęgowało jej rozpacz. Ostatnio stała się dziwnie nadwrażliwa. I zupełnie tego nie rozumiała. Wreszcie postanowiła, że weźmie się w garść i przyzna się liderowi, że nawaliła. Pół godziny później zapukała do drzwi jego domu.
- Możesz mnie za to ukarać, jak zechcesz, tylko pozwól mi działać nadal w ruchu oporu... - zaczęła i opowiedziała mu, że spóźniła się, bo nie spławiła na czas Akiharu.
- Nie mam zamiaru cię karać - uspokoił ją - jakbyś się nie spóźniła i tak niczego byś nie załatwiła.
- Nie rozumiem...
- Policja już wie, że profesorowie Kwon i Kim pojawili się w Keijo. I wie, że Kangshin pomagał im dotrzeć do kryjówki. Pewnie przez kilka dni śledzili jego poczynania, myśleli, że ich na nich naprowadzi... A skoro tego nie zrobił, aresztowali go...
- Skąd wiesz...? - jęknęła Aika.
- Od jego siostry, poinformowała Jonghyuna, a Jonghyun mnie... Policja przyszła do nich do domu i aresztowała Kangshina.
- Torturują go?
- Zapewne.
- A my... nie możemy nic zrobić?
- Jonghyun zabrał profesorów z zakładu szewskiego i przetransportował ich do obozowiska, które w tych okolicznościach też lepiej przenieść. Nie wiadomo, ile Kangshin wytrzyma i czy oszołomiony bólem nie powie za wiele.
- Czemu to wszystko się dzieje? - pytała Aika.
- Towarzyszko Oh, nie poddawaj się, o to im chodzi, żebyśmy zwątpili...
- Ja nie zwątpiłam - Aika popatrzyła Yonghwie w oczy i przyznała - ostatnio po prostu dziwnie się czuję.
                I to uczucie jej nie opuszczało. Myślała o Akiharu. Przez cały czas. Wiedziała, że niecierpliwie wyczekuje odpowiedzi. Mimo to nie umiała jeszcze mu jej dać . Była rozdarta. Uderzył ją, nic nie mogło temu przeczyć. I bała się ryzykować, że to się powtórzy. Wiedziała jedynie, że obojętnie, co postanowi, nie chciała, by to oznaczało koniec ich przyjaźni. Powiedziała mu o tym. A Akiharu i tak był zrozpaczony. Wtedy do Aiki dotarło, że znaczyła dla niego więcej niż przypuszczała. I że nie pozwoli tak po prostu jej odejść... Wmawiała sobie, że czas wszystko załatwi, chociaż szczerze w to wątpiła. Znowu często udawała się na wyprawy konno albo spacerowała po polach. Czasami wieczorem kładła się w miękkim zbożu i wpatrywała w gwiazdy. Wszyscy cierpimy otoczeni tym samym niebem, powtarzała sobie. Sporo rozmawiała z Yonghwą, jego mamą (od niedawna zaopatrującą swoimi ciastkami hotel Astoria), z Jonghyunem i innymi towarzyszami. Byli przygnębieni aresztowaniem Kangshina i tym, ile może zdradzić na torturach. A potem wracała do domu, gdzie niezmiennie panowała radość. Aż do pewnego popołudnia...
                Kanako i Hikari wpatrywały się tępo w przestrzeń. Mei płakała wtulona w Jonghyuna, który akurat ją odwiedził.
- Co się stało? - Aika bała się o to zapytać, lecz wiedziała, że powinna.
- Wujek Ryu nie żyje - odpowiedziała Kanako, wyjątkowo spokojnie - zastrzelono go.
- Tata!!! - krzyczała Mei, otoczona nadal ramionami Jonghyuna.
- To jeszcze nie wszystko - dodała Kanako - podobno uratował życie jednej z "pocieszycielek", zabierając ją z domu publicznego. Przez kilka tygodni mieszkała w koszarach. Aż wreszcie go zastrzeliła. Nazywała się Kim Dahee.
Aika poczuła, że jest jej słabo. Oblał ją pot. Nie widziała nic oprócz ciemnych plam. A krzyki Mei zagłuszyły huk jej upadku. 

28/06/2017

eyes wide open (rozdział 9)

EVERYTHING & LESS

                Jaehyuk, szef Angelene, umiał stworzyć romantyczny nastrój. Kiedy tylko odwiedzała go w jego apartamencie, witał ją przygotowaną przez siebie kolacją i kieliszkiem szampana. Uważał, że każdy z ich wieczorów we dwoje jest powodem do świętowania. Czasami też dawał jej kwiaty albo prezent. Dziś dostała buteleczkę oryginalnych perfum. Siedziała naga w zmiętej pościeli i wąchała je, zachwycona i lekko... zdziwiona. Jaehyuk okazał się naprawdę hojny. Nie dość, że nie wyrzucił jej z pracy, to jeszcze podwyższył pensję i obdarowywał prezentami, odkąd została jego kochanką. Początkowo wyrzucała sobie, że znowu wiedzie tryb życia, od którego usiłowała uciec, wracając z USA. Potem, stopniowo zaakceptowała to. I uznała, że taki układ jej odpowiada. To nie była żadna nowość, Angelene miała w tym doświadczenie. Wystarczało, że raz na kilka dni wyszła z Jaehyukiem do restauracji albo przespała się z nim i zapewniała, jak jej dobrze. Nie musiała wkładać w to zbyt wiele wysiłków. W pewnym sensie polubiła go. Zauważyła, że odkąd nie odpierała jego zalotów, traktował ją bez zarzutu. Zrozumiała, że nie musi obawiać się o przyszłość, póki nie odejdzie od Jaehyuka. A nie miała takich zamiarów. Nic do niego nie czuła, lecz w jej otoczeniu nie było też nikogo, do kogo mogłaby cokolwiek poczuć i liczyć na odwzajemnienie. A więc sytuacja wydawała się jasna.
Jaehyuk wrócił do sypialni z kawałkami pokrojonego arbuza. Ubrany jedynie w frotowy szlafrok, usiadł obok Angelene, karmiąc ją owocem. Nie wiedziała, czemu ten gest sprawiał wrażenie tak intymnego. Zabrała Jaehyukowi z ręki kawałek arbuza i zjadła samodzielnie. Jednocześnie cały czas wąchała buteleczkę perfum.
- Podobają ci się? - zapytał.
- Tak, są cudowne - przyznała szczerze.
I nieszczerze zachichotała, kiedy Jaehyuk odłożył arbuza, otoczył ją ramionami i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.
- To ty jesteś cudowna. Shin Jiwoo, wyjedźmy gdzieś na wakacje.
Jego propozycja zupełnie ją zaskoczyła. W pierwszej chwili pomyślała, że to żart. Lecz twarz Jaehyuka była wyjątkowo poważna.
- Tak po prostu zamknąłbyś zakład?
- Nie, Dabin albo Seoyoung by nas zastąpiły.
- To zbyt ryzykowne. Domyśliłyby się wszystkiego. Już od dawna podejrzewają, że jesteśmy kochankami.
- I co z tego? Nie wstydzę się ciebie. I nie widzę sensu w tym, żebyśmy się ukrywali. A jeżeli nie chcesz, by Dabin i Seoyoung się domyśliły, wyjedźmy chociaż na najbliższy weekend, który i tak masz wolny, a ja poszukam zastępstwa dla siebie.
- Yhm, jest jeszcze Mia - przypomniała Angelene - nie mogę i nie mam jej z kim zostawić.
- A brat?
- Studiuje w weekendy.
- Naprawdę nic nie wymyślisz? - zapytał Jaehyuk z rezygnacją.
- Nie - nie dodała, że poza tym w ogóle nie miała ochoty na wspólne wakacje.
- Trudno. To nigdzie nie jedziemy - podsumował Jaehyuk, wstał i zabrał się za jedzenie arbuza.
Angelene obserwowała go i zastanawiała się, czy to zacięcie na jego twarzy to złość, czy tylko rozczarowanie. Postanowiła, że wreszcie przerwie milczenie.
- Skoro nie jedziemy... mam ci oddać perfumy? - spytała niepewnie.
Jaehyuk posłał jej zdziwione spojrzenie, a sok z arbuza pokapał mu na szlafrok.
- Nie kupiłem ci ich, żeby coś przez to osiągnąć, kupiłem ci je, bo cię kocham - wyznał, patrząc jej prosto w oczy i Angelene wiedziała, że nie kłamał.
Ale nie poczuła nic. Miłosne wyznania od dawna jej nie poruszały. Słyszała ich zbyt wiele i wszystkie okazały się zadziwiająco krótkoterminowe. Skoro ci, którzy je składali, prędzej czy później odchodzili, Angelene wyzbyła się uczuć, by nie cierpieć. Miała serce jak głaz.

***

                Mikyeon leżała na łóżku i słuchała audycji Jinyounga. Uwielbiała jego głos. Najchętniej nagrałaby go sobie na telefon i odtwarzała, lecz czy to nie oznaczałoby powoli obsesji? Mikyeon udawała, że nic a nic nie zmieniło się w jej życiu, odkąd poznała Jinyounga. Nie chciała zachowywać się jak rozemocjonowana nastolatka, choć tak się czuła... Miała w sobie tyle energii, co nigdy przedtem. Wstawała wcześnie i kładła się późno, a w bezsenne noce z uśmiechem wpatrywała w sufit i myślała o Jinyoungu. W ogóle nie odczuwała zmęczenia. Sen nie był jej potrzebny, skoro snem stała się jawa. Wszystko wydawało się Mikyeon lepsze i piękniejsze. Nigdy przedtem nie postrzegała świata w taki sposób. Zastanawiała się często: czy była dla Jinyounga tym samym? Nie wyglądał, jakby ogarnął go stan niespodziewanej euforii. Sprawiał wrażenie spokojnego niezależnie od sytuacji... czasami starał się otworzyć na ludzi, a czasami wolał samotność. Mikyeon to nie przeszkadzało. Chociaż martwiła się, by znowu nie szukał pocieszenia w narkotykach, nigdy o tym nie wspominała i nie naciskała na niego, gdy milczał. Powiedziała mu tylko, że może liczyć na jej pomoc z każdym swoim problemem. Ale nigdy na nic się nie skarżył. Jak był w dobrym humorze, często zapraszał Mikyeon do miasta, a jak w nieco gorszym, to zdarzało się, że milczał przez kilka dni lub wysyłał jej tylko krótkie pozdrowienie na kakaotalk. Wtedy szczególnie słuchała audycji, z tęsknoty, i starała się wyczytać cokolwiek z jego głosu. Robiła tak i dziś, dopóki nie otworzyły się drzwi wejściowe i do mieszkania nie władowała się Jinhee z walizką.
- Cześć - powiedziała, dziwnie cicha i przygaszona.
- O! Cześć, jesteś już - odpowiedziała Mikyeon i wstała przywitać Jinhee po powrocie z jej kilkudniowego wyjazdu do Japonii na warsztaty z projektowania wnętrz - a gdzie Junghwan? - zdziwiła się - myślałam, że odbierze cię z lotniska...
- Uczy się do kolokwium. Nie chciałam mu przeszkadzać.
- Czemu nie zadzwoniłaś do mnie? Wyjechałabym po ciebie.
- Nie chciałam ci popsuć randki - powiedziała Jinhee, słysząc głos Jinyounga dobiegający z radia.
Mikyeon wybuchła śmiechem.
- Ty to nazywasz randką?! - zawołała - opowiedz lepiej, jak było na wyjeździe.
- No cóż... - Jinhee zrzuciła buty i zapatrzyła się w swoje stopy - było ok...
- Tylko tyle? Liczyłam na ciekawszą opowieść.
- W ciągu dnia mieliśmy warsztaty, a wieczorem zazwyczaj robiliśmy imprezę. Nie ma nic do opowiadania.
- Coś ukrywasz. Nie powiesz mi o co chodzi?
- Yhmm... o nic, naprawdę. Jestem po prostu wykończona. Położę się - po tych słowach Jinhee poszła z walizką do swojego pokoju, a Mikyeon jeszcze raz przeanalizowała wszystko. I doszła do wniosku, że coś niedobrego wydarzyło się na wyjeździe... coś tak niedobrego, że przyjaciółka nie chciała jej tego opowiedzieć. Mikyeon chciała ją o to zagadać później. Ale następnego dnia Jinhee powiedziała, że źle się czuje, nie wstała z łóżka i nie pojechała na uczelnię.

***

                Junghwan odwiedził Jinhee zmartwiony jej nagłą chorobą. Powiedziała mu, że chyba czymś się zatruła i rzeczywiście nie wyglądała zbyt dobrze. Przede wszystkim, była bardzo blada.
- Przyznaj się, ile wypiłaś na tych warsztatach? - zażartował, trzymając Jinhee za rękę i w tym momencie wyczuł jej lekkie drżenie.
- Ohhh, to nie z powodu alkoholu, po prostu coś mi zaszkodziło - tłumaczyła się i w wyraźny sposób unikała jego wzroku.
- A jak w ogóle było? - zagadnął.
Powtórzyła to, co wczoraj zdawkowo opowiedziała Mikyeon i wymówiła się zmęczeniem.
- Obawiam się, że znowu się w coś wkopała.. Wiesz, jaka jest Jinhee. Zwykle buzia jej się nie zamyka... Jeżeli po kilkudniowym wyjeździe nie ma nic do opowiedzenia, to znak, że coś się dzieje - dywagowała Mikyeon, kiedy Junghwan wyszedł z pokoju swojej dziewczyny i usiadł z ciężkim westchnieniem na kuchennym krześle.
- Tylko co? - zapytał - i jak się tego dowiedzieć? Jinhee robi wszystko, by o tym nie rozmawiać... Wczoraj też nie kazała mi wyjeżdżać po nią na lotnisko. Powiedziała, że zobaczymy się dzisiaj. A dzisiaj zachorowała.
- Podobno uczyłeś się do kolokwium. Nie chciała ci przeszkadzać.
- Nie... Nie uczyłem się. Nic nie robiłem. Czekałem na nią... No wiesz, stęskniłem się.
- Yhm. To dziwne. Nie rozumiem, czemu mnie okłamała - podsumowała Mikyeon.
Junghwan chciał jeszcze raz porozmawiać z Jinhee i zapytać wprost, czym się zadręczała. Ale kiedy wszedł do jej pokoju, spała albo tylko udawała, że śpi. Pochylił się nad nią, pogłaskał ją po włosach i pocałował w policzek.
Jinhee, cokolwiek cię dręczy, możesz mi o tym powiedzieć, pomyślał, chcę, byś mi o tym powiedziała...
Potem poprosił Mikyeon, by zadzwoniła, gdyby czegokolwiek się dowiedziała i wyszedł. Ale Mikyeon się nie odzywała. A Jinhee odpisywała mu na kakaotalk tak, jakby wszystko było w porządku. Tym tylko dodatkowo go martwiła. Po bezsennej nocy postanowił iść na uczelnię i porozmawiać z jej znajomymi, z którymi pojechała na warsztaty. Czasami wpadał odwiedzić Jinhee podczas przerw. Spędzała je zazwyczaj w bufecie. A więc nie zdziwił się, gdy zastał tam jej znajomych. Siedzieli przy stoliku, jedli i dyskutowali z ożywieniem, dopóki nie zobaczyli Junghwana. Na jego widok zamilkli.
- Hej - przywitał się i dostawił sobie krzesło obok Soomi, która trzymała się blisko z Jinhee i była też na warsztatach.
Poczuł, że wszyscy mu się przyglądają. Odpowiedzieli niepewnie "cześć". I zapytali, co się dzieje z Jinhee. Czyli widocznie nie wspomniała im o swojej chorobie. Albo też po prostu jej nie uwierzyli.
- Yhm, o to samo przyszedłem was zapytać - wyjaśnił Junghwan - Jinhee od powrotu z warsztatów jest jakaś dziwna. Powiecie mi, co się tam wydarzyło?
- Powinieneś zapytać ją osobiście - doradziła mu Soomi.
- Myślisz, że tego nie zrobiłem? Nic mi nie chciała powiedzieć.
- Skoro tak... - zaczęła Soomi i urwała.
- Ja chcę jej pomóc - ciągnął Junghwan - boję się, że ma kłopoty. Czymś się zadręcza i chcę ją jakoś pocieszyć. Nie możecie mi powiedzieć o co chodzi? To dla jej dobra...
Wszyscy popatrzyli na niego ze współczuciem.
- Przykro mi - dodała Soomi.
- Rozumiem, że nic mi nie powiedzie? - zapytał Junghwan, a skoro nie usłyszał odpowiedzi, wstał i odszedł zdenerwowany.
Po rozmowie ze znajomymi Jinhee, był pewien, że wpakowała się w coś, o czym nikt wolał nie opowiadać, co oczywiście go nie uspokoiło. Często miewała kłopoty przez to, że zbytnio ufała innym i nie umiała prawidłowo ocenić sytuacji. Ale zwykle wówczas prosiła go o pomoc... Stracił nadzieję na dowiedzenie się czegokolwiek, kiedy usłyszał głos:
- Lee Junghwan? Chłopak Jinhee, prawda?
Spojrzał za siebie. Zauważył zgrabną sylwetkę dziewczyny, która siedziała przedtem przy stoliku obok w bufecie.
- Tak - potwierdził.
- No Yurim - przedstawiła się i podała mu rękę - słyszałam twoją rozmowę ze znajomymi Jinhee. Nie żebym chciała jej zaszkodzić, czy coś... po prostu zrobiło mi się ciebie żal, że tak się martwisz... Ja też byłam na warsztatach. Jak chcesz... powiem ci, co się tam wydarzyło.
- Tak, chcę...
- Spaliśmy wszyscy w akademiku. Zwykle wieczorem robiliśmy imprezę, piliśmy... Jinhee raz trochę przesadziła. Jeden z kolegów zaproponował, że odprowadzi ją do pokoju. Nikt nie zauważył, że nie wrócił... A kiedy jej współlokatorka poszła się położyć... zastała ich nagich w łóżku.
Junghwan poczuł, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Zabrakło mu tchu i musiał podeprzeć się o parapet. To nieprawda... To nie może być prawda, powtarzał sobie w myślach.
- J... jak... jak się nazywa ten koleś? - zapytał.
- On twierdzi, że do niczego nie doszło. Tylko się dotykali... Oboje byli zbyt pijani, by robić coś więcej... - dodała Yurim.
- Jak się nazywa?! - wydarł się na nią Junghwan, aż się wystraszyła i, spuszczając wzrok, odpowiedziała:
- Kim Dongjun.
- O Boże, wiem kto to!
Znał go. Jinhee kiedyś ich sobie przedstawiała. Kolegowała się z Dongjunem, do czasu, aż nie zaczął jej podrywać. Wtedy, ku uciesze Junghwana, ograniczyła ten kontakt. Poszedł z powrotem do bufetu. Szybko odszukał Dongjuna przy jednym ze stolików. Doskoczył do niego i zmusił do wstania, szarpiąc za koszulkę. Wtedy po raz pierwszy go uderzył, a potem po raz drugi i trzeci i czwarty... Zszokowany Dongjun wziął się wreszcie w garść i zaczął się bronić. Pełen furii Junghwan nie był łatwym do pokonania przeciwnikiem. Przewrócili stolik, okładając się pięściami, szarpiąc i wyzywając. Pozostali studenci krzyczeli z przerażeniem, inni bezskutecznie próbowali ich rozdzielić, jeszcze inni kręcili filmiki. A pani, pracująca w bufecie, zadzwoniła po policję.

21/06/2017

eyes wide open (rozdział 8)

HEAVY HEART

                Wieczorem Mia usiadła do laptopa i wystukała na kakaotalk wiadomość do Aeri "możesz przyjść po mnie jutro po szkole o 16.30? Ps. nie mów wujkowi. To sekret."
Wysłała i czekała pół godziny na odpowiedź. "Ok... o co chodzi?", pytała Aeri. "Jak przyjdziesz, to się dowiesz. Przyjdź koniecznie.", odpisała Mia i wyłączyła laptopa. Uważała, że jej plan był idealny i miała pewność, że się powiedzie. Dumna, że go wymyśliła, poszła po pudełko lodów, rozsiadła się na kanapie i włączyła telewizor. Drama, która akurat leciała, uświadomiła jej, że jest już po 22.00. Czemu Angelene jeszcze nie wróciła?  W dodatku nie zostawiła niczego do zjedzenia i Mia musiała zadowolić się w ramach kolacji gotowym ramenem. Dobrze, że chociaż miała lody! Zanurzyła łyżeczkę w pudełku i po chwili rozkoszowała się owocowymi smakami. Wtedy zaskrzypiały drzwi. W pokoju pojawiła się Angelene w sukience i w butach na wysokich obcasach. Oczy jej błyszczały, jakby była lekko wstawiona.
- O, Mia! - zawołała i dodała, zaskoczona - nie śpisz.
- Gdzie byłaś? I czemu mi nie powiedziałaś, że tak późno wrócisz?
- Gdybyś odebrała telefon, to byś wiedziała. I czemu cały czas masz rozładowany?
- Znowu byłaś u swojego sponsora, prawda? Kto to, a może lepiej: jaki jest bogaty?
- Zapytałam o coś.
- Ja ciebie też. Myślisz, że nie widzę twoich nowych, markowych ciuchów i biżuterii?
- Dostałam podwyżkę. A dzisiaj byłam z koleżankami.
- Jakimi? Żadnych nie masz.
Angelene zrzuciła buty z obolałych stóp i wydała z siebie pełne ulgi westchnienie. Nie była przyzwyczajona do obcasów. Zwłaszcza tak wysokich. Nalała sobie wody i wypiła naraz kilka łyków. To dodało jej sił do konfrontacji z Mią.
- Zostaw wreszcie te lody i mów, co z twoim telefonem.
- Zgubiłam go - odpowiedziała Mia, obojętnie - i co mi zrobisz?
Angelene niespodziewanie wyrwała jej pudełko lodów i odłożyła na stolik. Gdyby nie alkohol, w życiu nie zdobyłaby się na tak raptowną reakcję.
- Nie dziw się, że nie chcę ci dawać pieniędzy, jak i tak nie umiesz uszanować swoich rzeczy - powiedziała, po czym usiadła obok i masując sobie skronie, zapytała - gdzie go zgubiłaś? Wiesz? W szkole? Musisz napisać ogłoszenie.
Mia nie odpowiedziała, po prostu wstała z kanapy i udała się do swojego pokoju, zabierając z powrotem ze stolika pudełko lodów.

***

                Lekcje się dłużyły. W dodatku Jyuri się rozchorowała. Mia nudziła się bez jej gadaniny. Już nie miała papierosów i odczuwała ich brak. Ssała cukierki, lecz to niewiele pomagało. Na przerwie postanowiła mimo wszystko wyjść poza teren szkoły. I szybko tego pożałowała. Zaraz za przejściem dla pieszych dopadł ją Dupek. Dziś był w swoim gimnazjalnym mundurku.
- Kasa - zażądał, ściskając jej przegub.
- Jeszcze nie mam. Jutro - odpowiedziała.
- Kpisz sobie ze mnie?! - zawołał, nieźle zirytowany - przypomnę ci może kto tu ustala warunki?
Pociągnął Mię do jednej z bram i podniósł pięść, jakby chciał ją uderzyć. Zamykając oczy, przygotowała się na cios, którego nie poczuła. Odczekała kilka chwil i, z przyspieszonym oddechem, powoli podniosła powieki. Twarz chłopaka znów znajdowała się stanowczo za blisko jej. A jego oczy wyglądały w tym momencie zupełnie niewinnie.
- Jutro. Kasa. Jak nie przyniesiesz... - zaczął.
- Przecież powiedziałam, że przyniosę - przerwała mu Mia z sercem bijącym o wiele za szybko, jeszcze długo po tym, jak już ją puścił i odszedł pewnym siebie krokiem.
Potrzebowała chwili, by się uspokoić. To dziwne, lecz nie bała się go. A więc czemu cała drżała? Wygładziła mundurek i poszła na ostatnią lekcję. Potem była jeszcze próba. Mia okropnie się nudziła, oglądając jak inni odgrywają swoje role. Skoro od dawna znała wszystkie kwestie, zaczęła zapamiętywać układy taneczne. Wyobrażała sobie siebie, wykonującą poszczególne ruchy. A przy tym myślała o Aeri. Jeżeli nie przyjdzie, jej idealny plan legnie w gruzach... Ale przyszła. Czekała przy szkole, ubrana w sukienkę ledwie zasłaniającą uda i buty na koturnach, zupełnie niepotrzebnie, bo przecież była wysoka. Włosy miała rozpuszczone, opadały miękkimi falami na jej szczupłe ramiona. Lekki makijaż podkreślił dodatkowo naturalną urodę modelki. W ręce trzymała telefon. Dzwoniła do Mii, by jej powiedzieć, że już jest i wtedy ją zauważyła.
- Cześć - powiedziała - pójdziemy coś zjeść? Ja stawiam.
- Ok - przystała na tę propozycję Mia.
Zaprowadziła Aeri do lokalu, który często mijała w drodze z przystanku do szkoły. Był to niewielki bar, panował tu przyjemny chłód i grała muzyka. Usiadły przy stoliku. Zamówiły przystawki, zupę z kimchi i colę.
- O czym chciałaś porozmawiać? - zapytała Aeri podczas czekania na jedzenie.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałaś o niczym wujkowi - odpowiedziała Mia, popijając przez słomkę schłodzoną colę i opierając łokcie na stoliku.
- Nie... sekret to sekret, nic mu nie powiedziałam.
- Wiem, że go zdradzasz. Jak nie dasz mi 30000 won, wujek też się o tym dowie.
Aeri wpatrywała się w Mię, nie dowierzając w jej słowa. Nie wiedziała, jak zareagować na to oskarżenie. Pojawienie się kelnera z jedzeniem pozwoliło jej na kilka chwil namysłu.
- Nie wiem, o czym mówisz. Nie zdradzam Dongwoo - odpowiedziała wreszcie.
- Wczoraj przy śniadaniu wysłał ci wiadomość, a ty wyszłaś i oddzwoniłaś - oskarżała ją bez wahania Mia, patrząc na nią złowrogo przymkniętymi oczami.
- To była moja koleżanka.
- Nie kłam! Jaka koleżanka napisałaby ci wiadomość "chcę cię pocałować w pieprzyk na twojej lewej piersi"?! - Mia lekko podniosła głos.
Aeri pokazała jej, żeby była cicho i jednocześnie oblała się rumieńcem. Mimo wszystko powiedziała stanowczo:
- Dongwoo i tak ci nie uwierzy. Kocha mnie i mi ufa. Nie wiem, czemu ktoś, kto tyle przeszedł, może być cały czas taki naiwny... wiem za to, że się zdenerwuje, kiedy usłyszy w jak perfidny sposób chciałaś wyciągnąć ode mnie pieniądze. Nie pozwolę się szantażować. Nie mam zamiaru płacić ci za milczenie. Nie licz na to.
- Wujek nie jest naiwny! - protestowała Mia - on... on po prostu wierzy, że ty też go kochasz. A jakbyś go kochała, to nigdy w życiu byś go nie zdradziła.
Aeri wstała, głośno zasuwając krzesło.
- Kelner! - zawołała, a kiedy zapłaciła za jedzenie, dodała w kierunku rozzłoszczonej Mii - skąd ty możesz wiedzieć, co to miłość? Jesteś za mała, by zrozumieć pewne rzeczy. A ja nie mam zamiaru ci się tłumaczyć.
Zostawiła dziewczynkę samą, rozzłoszczoną i załamaną, że nie dostała pieniędzy, które obiecała Dupkowi. W tych okolicznościach Mia musiała przygotować inny plan. Następnego dnia na przerwie stała w zaułku między murami podstawówki a gimnazjum i czekała, aż przyjdzie jej prześladowca. Ze smutkiem podała mu karton ze swoimi nowymi adidasami. Przyjrzał się im i z irytacją zapytał:
- Co to? Miałaś przynieść pieniądze!
- To moje nowe buty i paragon - wyjaśniła - jak je zwrócisz to oddadzą ci bardzo, bardzo dużo pieniędzy. Konkretnie 95000 won.
- No, no, no - zagwizdał - postarałaś się. To mi wystarczy na trzy tygodnie. A więc zobaczymy się znowu w czerwcu. Dam ci znać, kiedy i ile kasy potrzebuję. Już mam twój numer i ty też masz mój - dodał, zwracając jej telefon.
Powinnam się cieszyć, powtarzała sobie, lecz kiedy pomyślała o swoich nowych adidasach, nie umiała pozbyć się smutku.
- Hey! - zawołała chłopaka i odwrócił się w jej kierunku z pytającym spojrzeniem.
- Co?
- Masz może papierosy? - spytała.
- Nie, nie mam. Nie pal, to kosztowny nałóg - polecił jej z dziwnie przyjaznym uśmiechem i odszedł.
Już go nie zatrzymywała. Z westchnieniem oparła plecy o zimny mur. Jeszcze nigdy nie czuła, by jej serce było tak ciężkie.

***

                Junghwan usiadł na podłodze w stercie porozrzucanych ubrań Jinhee i bawił się jej koszulką.
- Nie rozumiem, co go napadło - powtarzał, mając na myśli Chansika, kiedy usłyszał od dziewczyn o jego chwili załamania w szpitalu.
- Naprawdę.. rozpłakał się i wybiegł z sali. A potem podobno wyznał, że nie może tego wszystkiego znieść i nie chce więcej widzieć Inyoung - relacjonowała Mikyeon, wzdychając.
- Tak było - przyznała Jinhee - i rzeczywiście od tego dnia już jej nie odwiedził.
Z przygnębieniem pakowała się na tygodniowe warsztaty w Tokio z dziedziny projektowania wnętrz. Cieszył ją ten wyjazd, dopóki Chansik, zupełnie załamany, nie wypłakał się w jej uścisku. Wiedziała, że powinna tu być, by go wesprzeć. Zwłaszcza, że... czuła się odpowiedzialna za jego ostatnią, nagłą decyzję.
- Jeanny, czy ta koszulka ma napis "I pooped today"? - zapytał Junghwan, przyglądając się obiektowi swojej zabawy.
- Ohhh, odłóż to. Dostałam ją od mojego ex - powiedziała Jinhee.
- Kupił ci taką koszulkę?! - zawołał jej chłopak - chyba był jakiś pokręcony...
- Istotnie, był. To wyjaśnia, czemu go zostawiłam - skomentowała lekko zirytowana Jinhee.
Nie dość, że miała kiepski humor to jeszcze przypomniała sobie o byłym.
- Mikyeon, dostałaś kiedyś taką koszulkę od swojego ex? - zainteresował się Junghwan, a Jinhee odpowiedziała pospiesznie:
- Unni nie ma żadnych ex. Jinyoung oppa jest jej pierwszym i pewnie ostatnim!
- Jinhee! - zawołała Mikyeon, wyrwała z rąk Junghwana koszulkę i rzuciła w kierunku przyjaciółki.
- Nie trafiłaś! Nie trafiłaś! - triumfowała Jinhee - przecież wiem, jaka jesteś zakochana w Jinyoungu. I on tak się stara zrobić na tobie dobre wrażenie.
- Spotykamy się od tygodnia. Więc nie przesadzajmy... - poprosiła Mikyeon i poczuła, że palą ją policzki.
No świetnie...
- Pocałował cię. A ty mu na to pozwoliłaś i byłaś zachwycona - Jinhee wspominała opowieść przyjaciółki i jednocześnie zastanawiała się, czego jeszcze nie spakowała do walizki.
Mikyeon złapała się za policzki i zamilkła. W myślach znowu widziała siebie z Jinyoungiem na plaży, połączonych w zmysłowym pocałunku.
- A wracając do Chansika... To dziwne, że tak niespodziewanie się załamał. Rozumiem, że mu ciężko, tylko... przez dwa lata radził sobie ze wszystkim. Czemu akurat w tym momencie...? - pytał Junghwan.
Wtedy Jinhee z jękiem usiadła obok swojej walizki.
- Poprzedniego dnia... zanim Chansik się załamał... - zaczęła - przyszedł do mnie i poprosił, bym jeszcze raz mu o wszystkim opowiedziała. Jak doszło do tego, że Inyoung spadła ze schodów. Ja... może niepotrzebnie o tym wspominałam...
- Ale o czym?! - wykrzyknęli w jednej chwili Mikyeon i Junghwan.
Jinhee wbiła wzrok w podłogę, splotła dłonie i wyznała niepewnie:
- O tym chłopaku, który podrywał Inyoung na jej wieczorze poetyckim.

OD AUTORKI:

No to częściowo wyszła na jaw tajemnica Aeri... Tego się spodziewaliście? Co myślicie, jak postąpi w tej sytuacji Mia? Czy powinna porozmawiać o tym z Dongwoo? A czy Jinhee dobrze zrobiła, opowiadając Chansikowi o tamtym chłopaku?  

Pozdrawiam^^

17/06/2017

the song of love (rozdział 17)

                W domu publicznym w Nankin panowała złowroga cisza. Zaraz po kolacji dziewczęta pozamykały się w swoich pokojach, jak zwykle mając nadzieję, że tego wieczoru nie zjawią się japońscy żołnierze. Krążyły plotki, że do Nankin przybyły nowe oddziały wojsk. Z koszarów dochodziły przytłumione odgłosy zabawy, zapowiadając zbliżający się kolejny koszmar. Seyi siedziała w przestronnej sali, pełnej szpitalnych łóżek, gdzie przenoszono chwilowo niezdolne do pracy z powodu odnoszonych urazów dziewczyny lub te, po dokonaniu aborcji. Do tych drugich należała Dahee. Gdy tylko zorientowała się, że jest w ciąży, wpadła w szał. Krzyczała, biła się po brzuchu i przeklinała swoje poczęte, z jakąś z tych bezlitosnych bestii, dziecko. Zaniepokojona Seyi zawołała madame Yoshita, a ta załatwiła wszystko, jak załatwiała i w przypadku innych dziewczyn z tym samym problemem. Wezwała lekarza, który był przyzwyczajony do przeprowadzania aborcji w prymitywnych warunkach domu publicznego. Dahee zachowywała obojętność. Była spokojna, mimo że cały czas odczuwała fizyczny ból i nie przestawała krwawić. Nie opuszczała jej też gorączka. Początkowo niewielka, lecz niestety, narastająca z każdym kolejnym dniem. Seyi czuwała przy jej łóżku. Rozmawiała z nią, karmiła ją, obmywała spocone czoło, a potem już jedynie wysłuchiwała majaczenia dziewczyny.
- Nie poddawaj się - powtarzała - musisz żyć... dla mnie i dla Takuyi...
Wielokrotnie słyszała w tych majakach jego imię, a kiedy sama je wymawiała, widziała, że wykończona gorączką koleżanka drgała lekko. Pomimo bólu czasami jakby unosiła kąciki ust w uśmiechu. Nie chciała umrzeć... chciała żyć. Seyi o tym wiedziała. Bo gdyby tak nie było dawno zadałaby sobie śmiertelne rany opiłkami szkła ze zbitego lustra, którymi nie przestawała się ciąć. Nie zrobiła tego. Chociaż miała na ciele mnóstwo blizn, wszystkie wydawały się powierzchowne. W pewnym sensie Seyi podziwiała Dahee za to, że nigdy nie traciła kontroli. A może tak się broniła? Świadoma swoich czynów, pokazywała oprawcom, że nie mają nad nią władzy. Tego dnia, gdy stan Dahee stał się krytyczny, Seyi wielokrotnie błagała madame Yoshita, by jeszcze raz wezwała lekarza. Bez skutku. Nikogo nie interesował los powoli umierającej dziewczyny. Wieczorem przyszli japońscy żołnierze i Seyi została zmuszona do powrotu do swojego pokoju. Obsłużyła trzech mężczyzn nowo przybyłych do Nankin. Z pierwszym nie miała większych problemów, po prostu zaspokoił potrzebę i wyszedł. Z drugim poszło gorzej, założył jej knebel, żeby nie krzyczała i w brutalny sposób ją zgwałcił. Płakała, kiedy po jego wizycie drzwi pokoju znowu się otworzyły. Już miała dość. Podniosła oczy i zobaczyła naramiennik na mundurze mężczyzny. Po tylu miesiącach obsługiwania japońskich żołnierzy znała się na stopniach wojskowych. Rozpoznała, że to naramiennik pułkownika.
- Nie płacz - rzucił, rozbierając się - tamci są młodzi i niewyżyci, ja już mam swoje lata.. nie musisz się mnie bać, nie zrobię ci krzywdy.
Podał jej chusteczkę, by wytarła zapłakaną twarz. Przestała płakać, była zbyt zaskoczona. Rzadko którykolwiek z żołnierzy okazywał jej zrozumienie. Postanowiła wykorzystać fakt, że czynił to sam pułkownik.
- Rób, co chcesz - powiedziała - tylko...  błagam, w zamian pomóż mojej koleżance...
- A co się dzieje z twoją koleżanką? - zapytał, przerywając rozbieranie.
Usiadł obok dziewczyny i wydawał się szczerze zainteresowany. Seyi opowiedziała mu o Dahee.
- Nikt nie przejmuje się tym, że jej stan po aborcji cały czas się pogarsza. Jeżeli nie otrzyma pomocy, umrze... a ona... mimo wszystko chce żyć. Ja naprawdę... zrobię co pan zechce... - znowu się rozpłakała.
- Dobrze, zobaczymy potem, co z twoją koleżanką.
Seyi była zaskoczona, że pułkownik w zamian za pomoc Dahee nie zażyczył sobie niczego szczególnego. Zadowolił go zwykły seks, mimo że wręcz dostał przyzwolenie, by to sobie urozmaicić. Później ubrał się i zaczekał, aż Seyi założyła sukienkę. Poszedł za nią do sali, gdzie leżała jej umierająca koleżanka. I zamarł. Chociaż to było rok temu, zapamiętał tę twarz. Wtedy... w filharmonii.
- Kim Dahee... - powtarzał szeptem, zszokowany przysiadając na jej łóżku.
Mimo gorączki podniosła na moment półprzymknięte powieki i rozpoznała go, ojca Mei, pułkownika Sakamoto Ryu.
- To ktoś bliski? - spytała, zdziwiona jego reakcją Seyi.
Ryu przytaknął skinieniem głowy.
- Wezmę ją do szpitala - postanowił i wtedy Seyi zrozumiała, że uratowała Dahee. Pułkownik nie wyśle jej z powrotem w to okropne miejsce. Niestety, zrozumiała coś jeszcze... nie miała co liczyć na wybawienie dla siebie... i czuła się tak, jakby zostawała zupełnie sama na świecie, kiedy Ryu wziął na ręce bezwładną Dahee i wyniósł ją z domu publicznego, upominając jeszcze madame Yoshita:
- Czemu nie wezwała pani lekarza?
- Nie wiedziałam, że jej stan jest taki zły... - skłamała tamta i wróciła do piłowania paznokci.
                Dahee trafiła do szpitala w ostatnim momencie. Wykrwawiała się i była odwodniona. Uratowała ją skomplikowana operacja oraz kroplówki, a kiedy po kilku dniach otworzyła oczy, niczego nie pamiętała. Nie wiedziała, gdzie jest, jak się tu znalazła i czemu kojarzy jej się, że zobaczyła twarz pułkownika Sakamoto Ryu. Po chwili w sali pojawiła się pielęgniarka, obdarzyła ją czułym uśmiechem i zawołała lekarza. Na plakietce Dahee przeczytała jego nazwisko i zorientowała się, że to Japończyk. Zadrżała. Wówczas, kiedy rozpoczął się jej koszmar, też była w japońskim szpitalu... Czy odbyła jakąś podróż w czasoprzestrzeni i musi przechodzić przez wszystko jeszcze raz?
- Nie... Nie... - powtarzała, prosząco, widząc zbliżającego się lekarza.
- Doktorze Yamada, może lepiej ja z nią porozmawiam... - zaproponowała pielęgniarka i dodała, gdy została sama z Dahee - jestem Natsumi. A ty? Pamiętasz, jak się nazywasz?
- Dahee... Kim Dahee.
- Cześć, Dahee, jak się czujesz?
- Jestem śpiąca... chociaż chyba długo spałam, prawda?
- Sześć dni - poinformowała ją Natsumi - jesteś w szpitalu, wiesz o tym? Pamiętasz, jak się tu znalazłaś?
- Nie pamiętam. Ja... byłam w ciąży. Przyszedł taki jeden... podawał się za lekarza. Okropnie cuchnął. Wyskrobał ze mnie dziecko. To bolało. Potem nie czułam się dobrze - opowiadała Dahee bez emocji, co zszokowało Natsumi.
Starała się nie dać tego po sobie poznać.
- Rzeczywiście... pewnie tylko podawał się za lekarza. Poranił cię, tam, w środku, i doktor Yamada to pozszywał. Już nie krwawisz i za jakiś czas dojdziesz do siebie. My i pułkownik Sakamoto pomożemy ci.
- P... pułkownik Sakamoto?
- Tak, on cię tu przywiózł i przychodził codziennie. Dzisiaj pewnie też przyjdzie, ucieszy się, że masz się lepiej. A póki co... pozwolisz, że doktor cię zbada? Jeżeli chcesz, będę przy tym i będę trzymała cię za rękę - zaproponowała Natsumi.
Żal jej było dziewczyny. Nie wyobrażała sobie przez co musiała przejść i ile wycierpiała.
- Dobrze - zgodziła się Dahee.
Obecność pielęgniarki ją uspokajała i sprawiła, że zaufała doktorowi Yamada. Przekonała się, że sam był lekko zawstydzony tą sytuacją i zachowywał się niezwykle ostrożnie. Natsumi, jak obiecała, cały czas trzymała ją za rękę. Potem podała jej wody i zagadywała, dopóki Dahee nie zapadła w sen. Spała około godziny, a gdy się obudziła, zauważyła obok siebie Sakamoto Ryu.
- Kojarzysz mnie? - zapytał - jestem tatą Mei, pułkownik...
- Wiem - przerwała mu - czemu mnie pan uratował?
- Bo chciałaś żyć - przypomniał sobie słowa Seyi - twoja koleżanka tak powiedziała i poprosiła mnie, żebym cię uratował.
Tak... chciała żyć, mimo wszystko, nadal chciała żyć...
- Rozpoznał mnie pan?
- Yhm.
- Rozpoznał mnie pan i co pomyślał?
- Że po prostu muszę ci pomóc. Przykro mi, że tyle wycierpiałaś... Obiecuję, że już jest po wszystkim... Jak tylko wyzdrowiejesz, załatwię ci fałszywą tożsamość i odwiozę do domu.
                Jeżeli liczył, że tym samym wyleczy ją ze wszystkich traumatycznych wspomnień, przeliczył się. Jeżeli liczył, że usłyszy "dziękuję", to też się przeliczył. Dahee odwróciła twarz i nie odezwała się więcej. 
                Przez następne dni rozmawiała jedynie z Natsumi, ignorowała innych, odpowiadała na ich pytania tylko, jak było to konieczne. Po tygodniu wyszła ze szpitala. Chociaż Ryu zabrał ją do koszarów, gdzie stacjonowało mnóstwo japońskich żołnierzy, w jego pokoju czuła się bezpiecznie. Nikt nie ośmieliłby się tknąć podopiecznej pułkownika. Dbał o nią, podawał jej lekarstwa, troszczył się, by się odpowiednio odżywiała i przytyła kilka kilogramów. Efekty szybo były widocznie. Dahee nabrała sił i zazwyczaj wieczorem, gdy żołnierze siedzieli przy kolacji, spacerowała z Ryu po koszarach, pozwalając, by promienie słoneczne dodawały jej potrzebnej energii. Czasami, kiedy pułkownik się kąpał, bawiła się jego pistoletem, odbezpieczała go i zabezpieczała, zastanawiając się, jak to by było pociągnąć za spust. W nocy spała spokojnie na dostawionym do pokoju łóżku, a gdy dręczyły ją koszmary, wstawała i patrzyła przez okno. Za koszarami rozciągał się gęsty las, korony drzew kołysały się lekko w księżycowym świetle. To wszystko wyglądało tak niewinnie... a przecież tam, za tymi lasami była linia frontu. Dahee wielokrotnie słyszała huk wystrzałów lub widziała przelatujące z oddali spadające bomby. Wiedziała, że oprócz głównego szpitala, w którym leżała, znajdował się w okolicy też szpital polowy i codziennie odchodzili tam do świata zmarłych ranni żołnierze. Życzyła tego im wszystkim. Myślała o tym w nocy, jak już zapadała cisza.
                Pewnego dnia Ryu przywitał Dahee informacjami:
- Od dziś teoretycznie nazywasz się Sasaki Michiko, jesteś zjaponizowaną Koreanką... moją kochanką i jedziemy na wakacje do Keijo - podał dziewczynie dokumenty i ucieszył się, że zobaczył jej uśmiech.
- Kiedy wyruszamy? - spytała.
- Jutro po południu. Gotowa do drogi?
- Tak.
Ryu poszedł się kąpać, zadowolony ze swojego dobrego uczynku. Naprawdę uratował tę dziewczynę, zwrócił jej wolność. Czy choć w pewien sposób odpokutował poprzednie winy? Często wracał myślami do aresztowania Kanako i Hoona. Wówczas wydawało mu się, że spełnił swoją powinność wobec ojczyzny. Wiele przez to zyskał, prestiż, pozycję w wojsku. Wiele też stracił - rodzinę. Wszyscy poodwracali się od niego. Tylko nie Mei, jego ukochana córka, mimo że czasami sprzeciwiała mu się, jak w przypadku swojego związku z Koreańczykiem. To też ze względu na nią pomagał Dahee, wierzył w jej wdzięczność. Wykąpany, wrócił do pokoju i zabrał się za pakowanie walizki. Opowiadał o jutrzejszej podróży, kiedy usłyszał odgłos odbezpieczania pistoletu. Spojrzał za siebie i przeszedł go dreszcz.
- Dahee, odłóż to, natychmiast - zażądał stanowczo.
Stała w lekkim rozkroku i celowała w niego.
- Zdechniesz - wysyczała.
- Oszalałaś? Przecież ci pomagam. Co ty, do cholery, wprawiasz? - był zirytowany, nie wystraszony.
Nie traktował tych gróźb z powagą.
- Tak, pomagasz - Dahee wybuchła śmiechem - pomagasz mi, bo mnie znasz. Jakbym była obca, nie zainteresowałbyś się w ogóle moim losem.
- Co to za różnica? Zawdzięczasz mi wolność. To chyba najważniejsze.
- Bawisz się w dobrego samarytanina, kiedy tak naprawdę jesteś taki, jak wszyscy inni żołnierze. Przecież przyszedłeś tam zabawić się kosztem dziewczyn, które, o czym wiesz, są przymuszone do zaspokajania waszych chorych fantazji.
- Nie mam żadnych chorych fantazji. Powinnaś się cieszyć, że tam przyszedłem. Jakbym nie przyszedł, umarłabyś.
- Wiesz po co chciałam żyć? - zapytała - by zabijać takich, jak ty.
- Jakich? No powiedz! Jakich!
- Najmłodsza, Sukyeong miała dwanaście lat. Po tym jak po raz pierwszy została zgwałcona przez kilku żołnierzy, zabiła się. Trzy inne dziewczyny zakatowano, bo po prostu się broniły, cztery nie przeżyły aborcji.
- A czy ja mam na to jakiś wpływ?!
- Masz! - zawołała Dahee, drżąc na całym ciele - mogłeś zabronić swoim żołnierzom nas krzywdzić, mogłeś ich powstrzymać, a nie zrobiłeś nic!
- Jutro odwożę cię do domu. To nazywasz: nic?
Powoli zaczynał się bać. Dahee miała dzikość w oczach. Nie była przy zdrowych zmysłach. Nie podejrzewał, że ogrom cierpień, jakich doświadczyła, pozostawił tak wielkie piętno...
- Nie chcę wracać do domu - powiedziała - nie jestem już tą samą osobą, jestem po prostu dziwką. Zhańbiono mnie wbrew mojej woli, mimo to nie chcę przenieść hańby na swoich bliskich.
- O czym ty mówisz? Wiem, że ci ciężko. Ale twoi bliscy cię kochają, czekają na ciebie i nie marzą o niczym innym niż o twoim powrocie.
- Skąd ta pewność?
- Bo ja też jestem tatą...
- Gdyby to Mei zhańbiono... nie pamiętałbyś o tym przez cały czas, kiedy byś na nią patrzył?
Zrobiło mu się niedobrze, jak pomyślał, że to mogłoby dotyczyć Mei... Oblał go zimny pot.
- Pewnie bym pamiętał. Ale starałbym się, by sama o tym zapomniała. Kochałbym ją. I codziennie byłbym wdzięczny, że żyje i jest przy mnie...
- Co to za życie... - kpiła Dahee - ja już nie mam życia, mam tylko jeden, jedyny cel: zemstę.
- Jak sobie sama poradzisz?! Dokąd pójdziesz?!
- To moja sprawa.
- Dahee, uspokój się. Odłóż pistolet... porozmawiajmy - zrobił kilka kroków w jej kierunku.
- Nie zbliżaj się! - zawołała i tylko pewniej zacisnęła ręce na pistolecie.
- Powiem moim żołnierzom, żeby tam nie przychodzili!
- I co z tego?! Takich miejsc są setki!
- Tak, Dahee, sama więc widzisz, że nie mam na to wpływu - powtarzał - i sama sobie przeczysz.
- Chcę twojej śmierci - powiedziała - za to, że przyłożyłeś rękę do tego okropnego procederu, przychodząc tam!
- Jak strzelisz, żołnierze to usłyszą, za zabójstwo pułkownika zabiją cię - ratował się wszelkimi sposobami.
- Nie usłyszą, są na kolacji - przypomniała - nikt niczego nie usłyszy.
- Dahee, błagam... jeżeli nie potrafisz docenić mojej pomocy... pomyśl o Mei. Strzelisz do jej ojca? Nie strzelisz, prawda? - rozłożył ramiona, jakby chciał ją przytulić i podszedł jeszcze kilka kroków.
- Stój! - krzyczała Dahee oszalała z gniewu, jaki nosiła i pielęgnował w sobie przez cały ten czas spędzony w domu publicznym, wreszcie dawała mu upust - jeszcze jeden krok i...!!!
Nie uwierzył jej. Zbliżył się. O ten jeden krok, którego mu zabroniła. Huk wystrzału ją oszołomił i odrzucił tak, że wylądowała na podłodze. Tuż obok Ryu. Wył niczym zwierzę w agonii. Kula trafiła go w brzuch, powodując ogromny krwotok. Dahee deptała jego krew, kiedy pakowała do torby, jaką dał jej na podróż, swoje nowe dokumenty, zapas prowiantu, pieniędzy, map, nabojów i... przede wszystkim pistolet. A przy tym nie czuła nic. Jedynie spokój.
- D... Da... hee... D... Dobij mnie... - wychrypiał, a ona podniosła torbę i ruszyła w kierunku drzwi.
- Miłego umierania - powiedziała i pozwoliła, by pochłonął ją las.
                Przez pierwsze dni trzymała się blisko linii frontu, bo wiedziała, że na tak niebezpiecznym terenie wysłani w pościg żołnierze, nie spodziewają się jej zastać. Była przekonana, że jak tylko odkryto zwłoki Ryu, uznano ją za winną i wyruszono na poszukiwania. Niewiele spała. Chciała pokonać codziennie chociaż piętnaście kilometrów. Przystawała co pewien czas, by coś zjeść, wypić, czy przyjrzeć się mapom. Trasa, jaką już dawno sobie ustaliła prowadziła przez Changzhou, Wuxi i Suzhou do Szanghaju. Miała nadzieję, że tam, przebywający na uchodźstwie, członkowie koreańskiego ruchu oporu pomogą jej. Wzdłuż drogi, do pokonania było około trzysta sześćdziesiąt kilometrów. Ale skoro trzymała się lasu, trasa wydłużała się o dodatkowych sto. Początkowo noce ją przerażały. Bała się szumu drzew, czy zwierzyny. Lecz wzdłuż linii frontu las wydawał się wymarły, niekiedy zaskrzeczał jedynie jakiś zbłąkany ptak. Dahee ucinała sobie krótkie drzemki i ruszała w dalszą drogę. Niestety, szybko skończył jej się prowiant. Znosiła jakoś trawiący ją i odbierający siły głód, podjadała leśne owoce i grzyby, lecz pragnienie nie dawało jej spokoju. Miała suche, popękane usta, a z powodu upału jeszcze pociła się sporo. Czuła się, jakby znowu dostała gorączki. W pewnym momencie każdy krok zaczął sprawiać jej trudność. Słaniała się. Upadła na ziemię i ledwie zdołała się podnieść. Torba niemiłosiernie jej ciążyła. Wreszcie Dahee poddała się. Usiadła oparta o drzewo i pozwoliła swoim myślom popłynąć w nicość. W jej głowie pojawiały się pojedyncze obrazy, z Keijo i z Nankin... Umierała. Już po raz drugi. Następnego dnia na moment oprzytomniała. Czemu to tyle trwa?, pomyślała i znowu dała się ponieść majakom. W swoich myślach zobaczyła Ryu, leżącego na podłodze z raną w brzuchu. Poczuła coś wilgotnego na swojej twarzy. To krew, to jego krew, powtarzała sobie. Aż wreszcie otworzyła oczy i poczuła ogarniający ją przyjemny chłód. Padał deszcz! Dahee odszukała w torbie butelkę, zbierała wodę i piła, piła bez końca. Wielkie krople deszczu zmoczyły ją całą i orzeźwiły. Odzyskała nadzieję i wyruszyła znowu w obranym przez siebie kierunku. 
                Zapadał zmierzch, kiedy do jej uszu doszedł złowrogi szelest. Pomyślała, że to zwierzę i, walcząc z ogarniającą ją paniką, sięgnęła po pistolet. Stała nieruchomo i czekała. Aż zobaczyła sylwetkę mężczyzny w japońskim mundurze. Wycelowała w niego odbezpieczony pistolet, zdecydowana strzelić i w tym momencie ją dostrzegł.
- Nie! - zawołał, podnosząc ręce w geście poddania - nie zabijaj mnie! Proszę...
Wyczuła, że mówi po japońsku ze znajomym akcentem...
- Jak się nazywasz? - zapytała, cały czas mając go na muszce.
Jeżeli to Japończyk, już jest martwy, pomyślała.
- Lee Jungshin. Jestem Koreańczykiem. Ty też jesteś Koreanką, prawda? - zapytał z drżeniem w głosie.
Przyjrzała mu się. Był młody, mokry od deszczu i wyjątkowo wysoki. Wydawał się naprawdę wystraszony.
- Czemu masz na sobie japoński mundur? - nie opuszczała pistoletu, zbliżając się niespiesznie do chłopaka.
Nie był pewien, czy może jej zaufać. Tylko... czy miał inne wyjście?
- Zmusili mnie, żebym służył w japońskim wojsku. Uciekłem. Jestem dezerterem. A ty?
W tym samym momencie ona powoli opuściła pistolet, on ręce.
- Masz coś do jedzenia? - zapytała - jestem głodna.

OD AUTORKI:

Napisałam ten rozdział w 1 dzień (dzisiejszy) i jestem wykończona xD 

Tak, jak obiecałam, jest o Dahee i pojawia się nowa postać^^

Wiem, szczułam was tym Jungshinem od początku opowiadania, tak oto napisałam o nim wreszcie i od tego momentu jeszcze nie raz się pojawia:) 

To może jeszcze zdjęcie? :D


PS. Myślicie, że Ryu nie żyje?

14/06/2017

eyes wide open (rozdział 7)

CAUGHT RED - HANDED

                Mia postanowiła po prostu unikać Dupka do czasu, aż uda jej się w jakiś sposób zdobyć pieniądze na wykupienie swojego telefonu, który zabrał w zastaw. Denerwowała się, kiedy Angelene pytała, czemu nie odbierała i nie oddzwaniała. Musiała sprytnie nakłamać. A potem jeszcze dowiedziała się, że jej telefon jest rozładowany. Z jednej strony, to lepiej, że Dupek go nie używa, a z drugiej, jak miała wytłumaczyć się Angelene z tego, że go nie ładowała? Codziennie miała nadzieję, że matka dziś nie zadzwoni i tym samym nie zmusi jej do wymyślania kolejnych wymówek. Poza tym nici z słuchania muzyki na słuchawkach, co uwielbiała.
Mia opracowała szczegółowy plan unikania Dupka. Przerwy spędzała oddalając się od terenu szkoły, albo w bibliotece. Gdy kończyła lekcje, nigdy nie wracała prosto do domu, by tam na nią nie czyhał. Czasami wsiadała w przypadkowy autobus, jechała kilka przystanków i dopiero później przesiadała się we właściwy. Czasami też wpadała do Dongwoo. Tak postanowiła zrobić dzisiaj, licząc, że wujek da jej trochę pieniędzy. Wystarczy tylko odpowiednio go podejść. A mimo, że nie grała w szkolnym musicalu, była przecież dobrą aktorką.
- Ojej, co to za niezadowolona mina? - zapytał Dongwoo, gdy tylko zobaczył ją w drzwiach -  ostatnio miałaś taką, jak przegrałaś w warcaby sześć razy z rzędu. Powiesz mi, co się dzieje?
- Nic, gorszy dzień. Czasami dziewczyny mają gorszy dzień. Hormony - odpowiedziała Mia, posyłając mu niezbyt przyjemnie spojrzenie, zrzuciła buty, tornister i rozsiadła się na kanapie - nie ma jej? - spytała.
- Kogo?
- Yyy no Aeri.
- Śpi - wyjaśnił Dongwoo, wskazując przymknięte drzwi do sypialni.
- O trzeciej po południu? - zdziwiła się Mia.
- Tak. Poleciała na weekend na Jeju z koleżankami. Balowały zamiast się wysypiać - Dongwoo zajrzał do lodówki - a ty chcesz coś jeść? Mam dukbokki do podgrzania.
- Niee... nic nie chcę.
Mia splotła dłonie i wbiła w nie wzrok, w momencie, kiedy Dongwoo przysiadł przed nią na podłodze.
- Shin Mia, powiesz mi wreszcie o co chodzi, czy masz zamiar tak siedzieć obrażona na wszystko i na wszystkich?
- Bo... mama nie chce mi dać pieniędzy na nowe adidasy - wyznała - a wiem, że ma. Ale uznała, że to tylko moja zachcianka i nie interesuje jej, że cała klasa chodzi w markowych ciuchach, oprócz mnie.
Dongwoo wstał i wyciągnął portfel z, przewieszonej przez krzesło, torby.
- Ile potrzebujesz? - zapytał.
- Yhmm... chyba sporo.
- No to łap i nie smuć się więcej.
- Dziękuję! Wujku, jesteś super! - zawołała, kiedy dał jej kilka banknotów - i wiesz co? Zjem te dukbokki. Pomóc ci?
- Przygotuj talerze - polecił jej, po czym dodał zaskoczony - chyba mam idealny sposób na kobiece hormony: pieniądze!
Mia zrobiła, o co ją poprosił i pomyślała, że to dobry moment, by podkraść mu papierosy. Paczka leżała na biurku, którego Dongwoo nie widział, póki stał przy kuchence. Bez wahania schowała kilka do kieszeni. I wtedy usłyszała skrzypnięcie drzwi, a potem głos Aeri:
- No proszę, oppa, rozwiązała się zagadka twoich znikających papierosów!

***

                Mia siedziała na kanapie pomiędzy, nadal zaspaną Aeri i, trzymającym w ręce dowód przestępstwa, Dongwoo.
- Możesz mi to wytłumaczyć? - zapytał.
- Nie. Nie wiem. Chyba nie - odpowiedziała Mia, znowu wbijając wzrok w swoje splecione dłonie.
Wujek nigdy jeszcze nie był na nią zły. To ją zaskoczyło. I zupełnie pozbawiło równowagi.
- Bezczelnie mnie okradasz i nie masz mi nic do powiedzenia?
- Jakbym cię o nie poprosiła, ty byś mi nie dał.
- Pewnie, że bym ci nie dał. 12 lat to nie wiek na palenie papierosów. Od kiedy mnie okradasz? - chciał wiedzieć.
- Ona nie musi tu być - powiedziała Mia, wskazując na Aeri - to nie jej sprawa.
- Ona ma imię, poza tym... - zaczął Dongwoo stanowczo, lecz Aeri mu przerwała, wstając.
- Spokojnie. Wyjdę do sklepu - zaproponowała - skończyły się twoje ulubione ciastka.
Jak już jej nie było, Mia kontynuowała:
- Od niedawna. Nie brałam dużo. Nie paliłam często. Tylko czasami. To mnie uspokaja...
- O rety, ja po prostu nie wiem, co ci powiedzieć. Zaskoczyłaś mnie. I to nie pozytywnie. Rozczarowałaś. Mam ci tłumaczyć, że nie wolno kraść? Czy, że palenie, zwłaszcza w twoim wieku, szkodzi? Ty o tym wszystkim wiesz, więc czemu tak robisz?
- To mnie uspokaja - powtórzyła.
Dongwoo odłożył papierosy i poprosił:
- Popatrz na mnie. Powiedz, co cię tak niepokoi, że musisz się uspokajać paleniem.
Podniosła wzrok, wciąż oszołomiona sytuacją, jaka niespodziewanie na nią spadła.
- Wujku, to był ostatni raz, obiecuję.
- Dziwne, żebyś nadal kradła po tym, jak zostałaś przyłapana.
- Powiesz mamie?
- Nie. Po co? I tak na ciebie nie nakrzyczy, bo jak już to ty krzyczysz na nią. Tylko niepotrzebnie by się zmartwiła.
- Więc co zrobisz?
Dongwoo wyciągnął rękę i zażądał:
- Moje pieniądze, już już, oddawaj.
- Nie.
- Mia... bo sam sobie wezmę, wiem, gdzie je schowałaś.
- Nie, proszę... ja ich potrzebuję! - zawołała, a jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie.
Popatrzyła na Dongwoo prosząco, przepełnionymi smutkiem oczami.
- Na co? Na fajki?
- Nie. Na nowe adidasy.
- Skoro tak, wstawaj, pojedziemy do sklepu i je kupimy.
- Co?
- Ok, przedtem zjemy dukbokki.
- Nie rozumiem. Ja cię okradam, wywalam za drzwi twoją dziewczynę, a ty mi kupujesz buty?
- Co innego mam zrobić? Wymyśl coś lepszego, jak jesteś taka mądra - rzucił zirytowany, wracając do podgrzewania dukbokków.
Nie było tak źle, pomyślała Mia. Podejrzewała, że Dongwoo naprawdę się zdenerwuje i weźmie z powrotem pieniądze. Chciała je oddać Dupkowi, tylko jeżeli wujek kupi jej za nie nowe buty, cały plan legnie w gruzach... Załamana, siedziała nadal na kanapie, kiedy wróciła Aeri z ciastkami. Nie patrzyły na siebie. Ignorowały się też podczas jedzenia. Aeri nie skomentowała pomysłu Dongwoo, by zabrać siostrzenicę na zakupy. Nie pojechała też z nimi. Mia milczała wsiadając do samochodu wujka i później, po drodze. Spędzili dwie godziny w nowoczesnym centrum handlowym, odwiedzając sklepy z butami. Na koniec, z parą drogich, markowych adidasów, poszli jeszcze na bubble tea. To wtedy Mię ogarnęło poczucie winy, że wielokrotnie okradała i oszukiwała Dongwoo. Wreszcie zrozumiała, o co mu chodziło z tymi zarzutami, że nie miała nic do powiedzenia.
- Przepraszam - wyrzuciła z siebie.
- Nie pal - poprosił ją Dongwoo - a jak poczujesz potrzebę, ssij cukierki, wierzę w ciebie.
- Postaram się. I... dzięki za buty i w ogóle.
- Odwieźć cię do domu, czy chcesz u nas nocować? Pooglądamy coś. Pogramy.
- Tylko nie w warcaby! - zawołała Mia.
Potem zadzwonili do Angelene, poinformować ją o swoich planach. A jak wrócili, poprosili Aeri, by wybrała film na wieczorny seans. I wybrała komedię romantyczną, niekoniecznie oryginalną, za to dość zabawną. Zrobiło się późno, kiedy Dongwoo wreszcie pościelił Mii na kanapie i dał jej ubrania Aeri do spania. Wyczerpana po dzisiejszym dniu, szybko zapadła w sen. A rano wstała wcześnie i przygotowała dla wszystkich kanapki. Siedziała przy stole ubrana w szkolny mundurek, uczesana, czekając na wujka i jego dziewczynę. Zwabił ich zapach kawy. Wyszli z sypialni jeszcze nieco zaspani. Usiedli do śniadania zdziwieni, że Mia znalazła na to wszystko czas. Rozmawiali przy jedzeniu, gdy niespodziewanie zawibrował telefon Aeri i pokazała się wiadomość, a ona sama wstała i wyszła pospiesznie.
- O co chodzi? - zapytał Dongwoo, siostrzenicę, widząc, że posłała jego dziewczynie podejrzliwe spojrzenie.
- O nic - odparła i dodała - wujku, co ty na to, żebym z wami zamieszkała?
Zaskoczyła go. W sumie to ostatnio cały czas go zaskakiwała. Starając się nie okazywać zakłopotania, dolał sobie kawy i popił przełykając głośno.
- Twoja mama pewnie poczułaby się przez to urażona - stwierdził.
- Moja mama znowu ma sponsora - wyznała Mia z westchnieniem.

 ***

                Chansik odłożył szczotkę i pogładził Inyoung po włosach. Później wyciągnął nasączoną olejkiem chusteczkę, by przetrzeć twarz, szyję i ręce dziewczyny. Przez cały czas opowiadał o swoich codziennych sprawach, zadawał pytania i sam sobie na nie odpowiadał, jakby to mu zupełnie nie przeszkadzało. Był przyzwyczajony. Pielęgnował Inyoung. Przekazywał jej wszystkie nowiny, czytał i puszczał muzykę. Szpitalna sala stała się jak gdyby jego drugim domem. Bywał tu tak często, co rodzice Inyoung. I nigdy się nie załamywał. Aż do dziś. Trzymał Inyoung za rękę i opowiadał jej o swoich zbliżających się egzaminach, kiedy przyszły Mikyeon i Jinhee.
- Przyniosłyśmy kwiatki! - zawołała ta druga i pokazała kolorowe gerbery.
- Wiem, że wolisz te od oppy... Ale my też się starałyśmy - powiedziała Mikyeon i przysiadła koło nieprzytomnej przyjaciółki.
- Te ode mnie i tak zwiędły - spostrzegł chłopak - a poza tym, Inyoung lubi gerbery.
Wyrzucił zwiędłe kwiaty i poszedł po wodę dla nowych. Wracał, zastanawiając się, czy to wszystko ma sens. Możliwe, że Inyoung w ogóle nie słyszy  głosów swoich bliskich i nie zauważa ich wysiłków, by umilić jej czas, czy upiększyć otoczenie. Jak tylko wszedł do sali i zastał przyjaciółki przekrzykujące się wzajemnie we wszelkich nowinkach z ich życia, wazon wypadł mu z rąk i roztrzaskał się z hukiem.
- Chansik oppa! - wystraszyła się Mikyeon, a zaraz dodała - no nic, posprzątamy. A kwiaty wstawimy do czegoś innego...
Nie dokończyła. W tym momencie Chansik rozpłakał się głośno i wybiegł z sali. Mikyeon stała, jak zamurowana. A Jinhee w pierwszym odruchu, bez chwili zawahania, ruszyła zaraz za nim. Wołała go, gdy potrącał ludzi na korytarzach i pędził schodami w dół, przeskakując stopnie. Bała się, by przez przypadkowo nie zrobił sobie krzywdy. Szybko dostała zadyszki i już po prostu nie nadążała. Zmartwiona, przyznała wreszcie, że zgubiła go w holu szpitala. Rozglądała się dookoła, lecz nigdzie nie widziała Chansika. Postanowiła, że wyjdzie na moment na dwór i ochłonie. Wtedy go zauważyła, siedzącego na murku otaczającym przyszpitalny park. Chansik ukrył twarz w dłoniach i szlochał, drżąc na całym ciele.
- Oppa... - szepnęła Jinhee i ukucnęła obok - wiem, że ci ciężko.
- Nie, nie wiesz! - zdenerwował się - nie wiesz, jak nie cierpię tego szpitala...  Wydawało mi się, że mogę to znieść. Myliłem się. Nie mogę. Nie wytrzymuję psychicznie. Nie umiem znieść jej widoku... to boli, to tak cholernie boli!
- Nie musisz ukrywać, że cierpisz i udawać, że świetnie sobie radzisz, skoro to nieprawda. Nikt tego od ciebie nie wymaga. Możesz mi się wygadać i wypłakać, kiedy tylko czujesz taką potrzebę - odpowiedziała Jinhee, przysiadając koło Chansika i przytulając go, co wywołało kolejny atak szlochu.
Jak obiecała, pozwoliła mu się wypłakać. Przez cały czas tuliła go, aż wreszcie się uspokoił. Popatrzył na nią opuchniętymi oczami i wyznał, zupełnie załamany:
- Pewnie pomyślisz, że to okrutne... ja nie chcę jej więcej widzieć.