26/07/2017

eyes wide open (rozdział 13)

BEAUTIFUL MESS

                Angelene dopisywał dobry humor, mimo że miała dużo do roboty. Całą sobotę była w pracy, a niedzielę postanowiła wykorzystać na wszelkie obowiązki domowe. Włączyła głośno radio i powrzucała ubrania do pralki, kiedy usłyszała muzykę z pokoju Mii. Zapukała do drzwi i uchyliła je, chociaż nie doczekała się "proszę". Córka siedziała na tapczanie, na kolanach trzymała laptopa i podjadała chipsy.
- Ściszysz to? - zapytała Angelene.
- Co?
"They said there's too much caffeine in your bloodstreem and a lack of real spice in your life" mówił refren piosenki The Smiths.
- Tę muzykę. Nie słyszę radia.
- Dobrze powiedziałaś: "muzykę" - odparła Mia - a nie ten radiowy szajs.
- Ściszysz to, czy mam ci zabrać laptopa?
Mia popatrzyła z wyrzutem na Angelene i wyłączyła muzykę.
- Zadowolona?!
- Nie. Nie jestem zadowolona z twojego zachowania. Przyjdę do ciebie za pół godziny, lepiej, żebyś miała posprzątany pokój.
- A jak nie? To co? - zapytała Mia lekceważąco.
- To nie chciałabym być w twojej skórze - odpowiedziała Angelene i wyszła, bo uznała, że jak na nią, była wystarczająco stanowcza.
Postanowiła zetrzeć kurze i poszła poszukać ściereczki w łazience. Już przy drzwiach zauważyła, że uzbierała się kałuża wody. Z przerażeniem zajrzała do środka. Cała podłoga w łazience była zalana.
- Niech to szlag... - przeklęła Angelene - Mia! Mia, idź do sąsiada, poproś, żeby tu wstąpił na moment!
- Sama sobie idź! Ja sprzątam pokój!
Nie zdziwiła jej ta odpowiedź. Nie miała chęci i czasu na dyskusje. Wypadła z mieszkania i po chwili pukała do drzwi Sunwoo. Oby tylko był, modliła się i jej modlitwa została wysłuchana. Otworzył w fartuchu i z nożem w ręce, co nieco za późno sobie uświadomił.
- Przepraszam, kroję warzywa - wyjaśnił.
- Ach, myślałam, że chcesz mnie zamordować za zalanie ci mieszkania.
- Zalałaś mi mieszkanie?!
- Yhy... z pralki mi się leje... i nie wiem, co mam z tym zrobić...
- Ok, idziemy do ciebie. Potem wrócimy do mnie i ocenimy straty.
- Tylko odłóż ten nóż...
Ach tak, rzeczywiście, zupełnie by zapomniał. Nie troszczył się już o zdjęcie fartucha. I nie pomyślał, jak oboje musieli komicznie się prezentować, stając w drzwiach jej mieszkania, gdzie czekała Mia. Angelene miała włosy w nieładzie, powyciągany dres i gumowe rękawiczki. Sunwoo za to przypominał kucharza, niekoniecznie dobrego sądząc po tym, że jego fartuch był cały w plamach.
- Ajussi - odezwała się Mia - mamie wypadł wąż z pralki. Już go włożyłam z powrotem.
- Sama? - powtórzyli oboje ze zdziwieniem.
- No tak. Pasował tylko w tamto miejsce - przyznała Mia i wycofała się do swojego pokoju.
- Może lepiej zobacz, czy czegoś nie popsuła - poprosiła Angelene.
- Może lepiej pomogę ci wytrzeć tę wodę? - zaproponował.
Nie sądził, by Mia cokolwiek popsuła, bo brzmiała wyjątkowo pewnie, kiedy informowała, że włożyła wąż w odpowiednie miejsce, poza tym była mądra i cały czas czymś zaskakiwała. Mimo wszystko sprawdził to, żeby uspokoić Angelene, a potem pomógł jej posprzątać. Rozmawiali przy tym o swoich codziennych sprawach, niewiele na siebie patrząc, tylko czasami stykając się przypadkowo ramionami.
- Dziękuję ci - powiedziała Angelene, gdy wytarli wreszcie wodę z podłogi.
Była cała spocona i domyślała się, że wygląda okropnie, więc unikała spoglądania nie tylko na sąsiada, a jeszcze w lustro.
- W porządku. Sama sprzątałabyś to pewnie przez pół dnia - stwierdził i odgarnął jej z oczu niesforny kosmyk włosów.
Nie wiedziała czemu ten gest tak ją zawstydził. Niespodziewanie poczuła, że w jej niewielkiej łazience zrobiło się po prostu za ciasno dla nich obojga.
- Tak... pewnie tak - przyznała - to chyba pora iść i ocenić straty u ciebie.
Głos z radia ogłaszał akurat konkurs na zabawne historie związane ze zdarzeniami w toalecie.
- No naprawdę, nie grają nic ciekawego w tym radiu - podsumował Sunwoo, a Angelene pomyślała, że kiedyś słyszała to już z jego ust.
- Może powinniśmy zadzwonić i opowiedzieć naszą historię? - zażartowała - zaciekawiłaby kogoś?
- Gdyby trochę to podkoloryzować...
Po drodze do mieszkania Sunwoo wymyślali, co mogliby opowiedzieć w radiu. Zamilkli, kiedy zobaczyli sufit w jego łazience. Przeciekał w rogu i utworzyła się plama. Angelene popatrzyła na sąsiada i zrozumiała, że  tylko stara się nie pokazać jej jaki jest zdenerwowany.
- Przepraszam. Pokryję koszty remontu - zapewniała - tylko wyceń straty i powiedz mi, ile ci jestem winna, a...
- Mam lepszy pomysł - przerywając jej, zdobył się wreszcie na uśmiech i zapytał - co robisz jutro po południu?

***

               Aeri popijała bubble tea, opierając łokcie o barierkę na szczycie N Tower.
- Oppa, czemu Mia ostatnio do ciebie nie przychodzi? - zainteresowała się - to przeze mnie, prawda?
- Czemu tak myślisz? - zapytał Dongwoo obojętnie, udając, że chodzi o coś zupełnie innego. Ale Aeri nie dała się zwieść.
- Nie lubi mnie. I nie mów, że to tylko nastoletnie humorki.
- Ok, to prawda. Poszło o ciebie. Mia wygadywała o tobie niestworzone rzeczy, a ja już nie mogłem tego słuchać.
- Yhm... niestworzone rzeczy? A... co konkretnie?
Stanął za nią i objął ją, sam przytulając się do jej pleców.
- Nieważne. Mia to straszna manipulantka, dąży do celu po trupach. I zdecydowanie na zbyt wiele sobie pozwala. Moja siostra cały czas jej ustępuje. Ale ja nie mam zamiaru.
Postanowił sobie, że jeżeli Mia nie przestanie tak traktować jego dziewczyny, niech nie liczy na odwiedziny u niego i tego się trzymał.
- Rozumiem. Ale to trochę okrutne zabraniać jej przychodzić - przyznała Aeri.
- No widzisz, jaki ja umiem być okrutny - zażartował.
Wychylił się, by poczęstowała go jej bubble tae, bo swoją zdążył wypić.
- Kiedyś... - zaczęła Aeri niepewnie - byłam taka, jak Mia, zagubiona. Oby tylko Mia za kilka lat nie stała się taka, jaka ja dziś jestem...
Przypomniał sobie wieczór sprzed kilku miesięcy. Siedzieli w jego sypialni i popijali wino, kiedy Aeri rozpłakała się niespodziewanie i opowiedziała mu o swoim dzieciństwie. Mieszkała w walącym się baraku tylko z matką, ojca nigdy nie poznała. Marzyła codziennie, by pewnego dnia się stamtąd wyrwać i żyć w dostatku. Uczyła się sumiennie. Odkładała do skarbonki wszystko, co zarobiła w dorywczych pracach. Wtedy jej matka zachorowała. Aeri zamiast na nowe mieszkanie, wydała pieniądze na leczenie. Porzuciła plany na przyszłość. Zrezygnowała ze studiów. Chciała tylko, żeby jej matka wyzdrowiała. Aż pewnego dnia została zauważona przez agentkę modelek. I tak w ciągu kilku miesięcy jej twarz stała się rozpoznawalna w wielu krajach. Aeri kupiła niewielkie mieszkanie. Lecz niestety matka nigdy tam nie zamieszkała. Zmarła. A Aeri czuła się, jakby była na świecie zupełnie sama. Dopóki nie poznała Dongwoo. Czy o tym wszystkim myślała, patrząc ze szczytu N Tower na zapadający nad Seulem zmrok? Ledwie powstrzymywała łzy.
- Wracajmy - powiedziała, odwracając się i popatrzyła Dongwoo prosto w oczy - ten widok mnie zasmuca.

***

                Mikyeon była zaskoczona, kiedy po raz pierwszy przyszła do mieszkania Jinyounga. Co prawda uprzedził ją, że żyje skromnie, lecz sądząc po tym, czym się woził, uznała, że w szerszy sposób pojmował "skromność". Nie przypuszczała, by ktoś, kogo stać na kupienie sobie jaguara, zadowolił się pokojem na poddaszu z aneksem kuchennym i ciasną toaletą. Mimo to było tu przytulnie. Łóżko pokrywała kapa w geometryczne wzory, obok stała szafa, niski stolik z kilkoma puchatymi poduszkami na podłodze i komoda z rodzinną fotografią. Mikyeon przyglądała się rodzicom i siostrze Jinyounga. Nie zdążyła o nich zapytać, kiedy zawołał:
- I jest jeszcze balkon! - złapał Mikyeon za rękę i przyprowadził ją tam. Rozciągał się stąd widok na dachy innych domów i most na rzece Han. Woda błyszczała w zachodzącym słońcu, a podświetlone fontanny zachwycały zmieniającymi się kolorami.
- Wow - wzdychała Mikyeon, siadając na podłodze, na jednej z poduszek, które tam też były rozłożone i podziwiała widok przez balkonowe pręty.
- Co powiesz, żebyśmy tu zjedli i otworzyli wino? - zaproponował Jinyoung.
- Podoba mi się ten pomysł! - przyznała.
Chciała mu pomóc w gotowaniu, lecz okazało się, że zajął się wszystkim wcześniej i makaron z krewetkami wystarczy tylko podgrzać. Nałożył dwie porcje i podał jej, żeby zaniosła na balkon. Po chwili wrócił, ustawiając obok butelkę wina i kieliszki. Nie spuszczał wzroku z Mikyeon, patrzył, jak zabrała się za jedzenie, skosztowała jego popisowego dania i...
- Niedobre? - zapytał, zatroskany, bo jej mina mówiła sama za siebie.
- Nie... Nie to, że niedobre... Tylko...
- Tylko "co"?
- Żartowałam! - powiedziała, wybuchając śmiechem.
- Ya! Choi Mikyeon!
Jinyoung nachylił się, żeby ją połaskotać, niestety to na nią nie działało.
- Jinhee ma łaskotki. Ja nie - wyjaśniła - a ty?
- Nie. Nie mam. Nie sprawdzaj. Choi Mikyeon! Nie waż się! - za późno. Już go łaskotała. Jinyoung krzyczał i wił się, o mało co przewracając kieliszki. Wreszcie dała mu spokój, bo była po prostu głodna i zajęła się jedzeniem. Denerwowała się, gdy podkradał jej krewetki, chociaż potem i tak karmił ją swoimi. Przez cały czas wygłupiali się, popijając wino i nie zauważyli, kiedy zrobiło się ciemno, dopóki nie poczuli, że temperatura spadła o dobrych kilka stopni. Mikyeon już lekko kręciło się w głowie, coraz więcej się śmiała i coraz więcej opowiadała o wszystkim, co tylko przeszło jej przez myśl: o swojej pracy, przyjaciołach, rodzinie.
- Zimno ci? - zapytał w pewnym momencie Jinyoung.
Już sam dostał gęsiej skórki. Zastanawiał się tylko, czy to z powodu zimna, czy z powodu bliskości Mikyeon... Pragnął jej.
- O tak, trochę - odpowiedziała.
Zaprowadził ją do pokoju. Pomyślał, że włączy muzykę. A kiedy szukał odpowiedniej płyty, Mikyeon zauważyła, że oparta o bok szafy, stała gitara.
- O nie, nie umiem grać. Kiedyś się uczyłem, bardzo krótko i bardzo nieefektywnie - tłumaczył się, jak tylko złapał jej błagalne spojrzenie.
- Oppa... jak dla mnie zagrasz, ja też spełnię twoje życzenie - namawiała.
Przekonała go. To nieprawda, że nie umiał grać. Rzeczywiście, nie uważał się za mistrza, mimo wszystko czasami przypominał sobie to, czego kiedyś się uczył i doskonalił te umiejętności. Ostatecznie nie włączył płyty, dosiadł się do Mikyeon z gitarą i zagrał kilka piosenek. Zamykając oczy, położyła się i słuchała. Nie chciała, żeby przestawał. Było jej tak błogo. Aż wreszcie muzyka ucichła.
- Śpisz? - zapytał Jinyoung.
- Nie. Leżę i się zachwycam. Proszę, proszę, proszę, zagraj jeszcze!
- O nie. Potem.
- Teraz.
- Teraz to ty spełnisz moje życzenie - Mikyeon poczuła jego oddech na swojej twarzy - kochajmy się...
Całował ją, czule i zmysłowo, jak zwykle. Dotykał, jakby szkicował kontury jej ciała. Nie spieszył się. Wplatała dłonie w jego włosy, oszołomiona uczuciami, jakich nigdy przedtem nie doświadczyła. Podniosła ręce, pozwalając mu zdjąć jej koszulkę. Składał pocałunki na brzuchu dziewczyny, jednocześnie masując przez biustonosz piersi. Odpiął go, gdy podparła się na łokciach, odrywając plecy od kapy. Po chwili leżała w połowie naga i w ogóle tym nie skrępowana. Pieszczoty Jinyounga były przyjemnie, sprawiały, że chciała więcej i więcej. Kiedy ssał jej sutki, pojękiwała cicho. Nie odrywał od nich ust, jednocześnie zsuwając z dziewczyny spodnie z majtkami. Zatrzymały się na wysokości kostek. A potem poczuła jego rękę dotykającą jej intymne miejsce. I zacisnęła uda.
- Jinyoung... - wyszeptała.
- Tak? - zapytał, patrząc jej w oczy.
- Ja... to dla mnie za wcześnie. Przepraszam... jeszcze nie jestem gotowa - wyznała, zawstydzona, odwracając twarz.
Dopiero wówczas Jinyoung zabrał rękę spomiędzy jej ud. Położył się obok i przytulił nagą Mikyeon, powtarzając uspokajająco:
- Ok.... Ok... Ok.

24/07/2017

OGŁOSZENIE III

                Jakby ktoś był zainteresowany, serdecznie zapraszam na mojego drugiego bloga. Nie jest związany z k-popem, publikuję tam opowiadanie fanfiction o moim (chyba jedynym:D) muzycznym idolu spoza świata k-popu. Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej:

19/07/2017

eyes wide open (rozdział 12)

SOMETHING TO BELIEVE IN

                Było słoneczne popołudnie. Mia siedziała na parapecie w otwartym oknie w swoim pokoju. Słuchała muzyki w słuchawkach i czytała "Jak pokonać wroga". Zasada wydawała się prosta: zbliżyć się, odkryć jego słabość i wykorzystać. Mia układała plan. Musi dowiedzieć się o Dupku czegoś, czym może mu zaszkodzić. A wtedy pokona go jego własną bronią - szantażem. Uśmiechała się do swoich myśli, kiedy usłyszała, że ktoś zawołał jej imię. Wyciągając z uszu słuchawki, zauważyła sąsiada, jak akurat wysiada z samochodu.
- Nie wypadnij - rzucił w jej kierunku.
- Spokojnie, nie mam zamiaru - odpowiedziała z humorem.
- Jesteś sama? - zapytał.
- Yhm. Mama jeszcze nie wróciła z pracy, a z wujkiem się pokłóciłam i do niego nie jeżdżę.
- Jadłaś coś? Jak nie to zapraszam na pizzę.
Nie musiał jej namawiać. Po chwili pukała do drzwi jego mieszkania na parterze.
- Ajussi! - zawołała - powiedzieć ci sekret? Jestem okropnie głodna!
- To dobrze, że kupiłem więcej. Koleżanka z pracy miała do mnie wpaść. Ale... wypadła jej ważna sprawa.
- To ta ruda małpa?
Sunwoo popatrzył na nią zszokowany.
- Mia...
- Tylko cytowałam. Mama tak ją nazwała. Chyba jej nie polubiła. A może była zazdrosna...
- Z... zazdrosna?
Żeby Mia nie widziała jego szoku i zakłopotania, Sunwoo zajął się pizzą, a zamiast do mikrofali o mało co włożyłby ją do zmywarki.
- Tak się zachowywała. Ale ja tam nie wiem, podobno jestem jeszcze za mała, by zrozumieć, co to miłość - powiedziała obojętnie Mia, przypominając sobie słowa Aeri, gdy poprosiła ją o rozmowę i zaszantażowała.
- Wolisz hawajską, czy pepperoni? - zapytał wymijająco Sunwoo.
Krępowało go mówienie o Angelene w taki sposób, zwłaszcza przy jej córce, która powiedziała chyba stanowczo za wiele, przez co jego wyobraźnia podziałała.
- Po kawałku tej i tej, jeżeli mogę.
- Ok.
Mia usiadła przy stole i rozejrzała się dookoła. Nigdy przedtem nie miała okazji widzieć mieszkania Sunwoo. Spodobało jej się, jak je urządził. Dość skromnie, a przy tym gustownie i nowocześnie. Nie było tu nic niepotrzebnego. Każdy mebel i przedmiot pełnił swoją praktyczną funkcję.
- Ajussi - zaczęła Mia, kiedy Sunwoo usiadł obok i przyniósł pizzę - czy prawnik dużo zarabia?
- Jak jest dobry w tym, co robi i ma sporo klientów, to tak. A czemu pytasz? - zainteresował się.
Błagam, niech tylko nie mówi, że sprawdza, czy byłbym odpowiednią partią dla jej mamy..., powtarzał sobie i uspokoił się zaraz, że nie o to Mii chodziło.
- Zastanawiam się, co chciałabym robić w życiu - wyjaśniła, zrzucając przy tym ser z pizzy na czysty obrus i ze swoim najsłodszym uśmiechem powiedziała - sorry... Cały czas myślałam, że mogłabym pracować w handlu albo iść na architekturę, jak wujek. Ale prawnik to też niezły zawód, prawda?
- Najważniejsze, żebyś robiła coś, co sprawia ci przyjemność. Masz jeszcze czas na zastanowienie. Jest też sporo testów w internecie, które pomagają wybrać przyszły zawód. Poszukać ci takich?
- Taaak.
Zjedli pizzę, a potem usiedli do laptopa. Robienie testów z Sunwoo było zabawne, choć Mia nie dowierzała, kiedy kilka razy wyszło jej, że oprócz tych zawodów, o których wspominała, spełniałaby się też w roli artystki.

***



                Mia nie lubiła wf-u. Zwłaszcza gier zespołowych. Nikt nigdy nie chciał wybrać jej do drużyny, mimo że grała dobrze. Wszystkie dziewczyny wolały przyjmować swoje przyjaciółki, a ona z nikim się przecież nie przyjaźniła. Po prostu trafiała tam, gdzie brakowało jeszcze jednego zawodnika. Potem stała na boisku osamotniona, bo nikt z nią nie współpracował i tylko traciła piłki. W takich chwilach czasami udawała, że musi iść do ubikacji. Tak zrobiła i dziś. Wf-istka nie zauważyła jej zniknięcia, bo plotkowała z innymi nauczycielami w kantorku. To pozwalało Mii przeciągnąć swoją nieobecność. Przyglądała się sobie w lustrze w szatni i zastanawiała, do kogo jest podobna. Do mamy? Niezbyt. Do... taty? Niewiele o nim wiedziała. Tylko tyle, że był i ulotnił się, jak usłyszał o dziecku. Znała jego imię i nazwisko. Min Jinsoo. Nic więcej. Nic więcej jej nie interesowało. Aż do tego momentu... kiedy zrozumiała, że jest ciekawa, jak wygląda jego twarz. Wyszła na szkolny korytarz i rozejrzała się dookoła. Panowała tu cisza i spokój. Trwały lekcje. Mia poszła do szatni chłopaków i w sumie sama nie wiedziała po co... Nigdy tu nie była i w pewnym sensie fascynowało ją to miejsce. Pomimo tego szybko wyszła, stwierdzając, że nie ma tu niczego ciekawego. Szła wzdłuż korytarza, aż dotarła do atelier pani Yoon. Zdziwiła się, że drzwi nie były zamknięte. Zaglądając do środka, oddychała niespokojnie, wystraszona, że może tam kogoś zastać. Nie zastała nikogo. Na scenie zauważyła przygotowany mikrofon na stojaku. Pozwoliła sobie podejść, złapać go i lekko przechylić jak to zwykle czyniły gwiazdy rocka podczas koncertów. Zachichotała i westchnęła cicho: wow... Nie włączała mikrofonu, by jej głos zbytnio się nie roznosił. Zamykając oczy, przypominała sobie tekst i śpiewała refren jednej z ulubionych piosenek:

Every minute that I’ve got
Every penny I possess
Yes, I give it to you
What you giving back?

Falling to my knees a lot
Working hard to get you off
Yes, I give it to you
What you giving back?



Zupełnie się zapomniała, a jej serce biło wyjątkowo szybko. I miała wrażenie, że z każdą linijką stawało się lżejsze. Wszystkie problemy w tym jednym momencie zniknęły. Mia straciła poczucie czasu, a gdy je odzyskała, przerażona otworzyła oczy i jej wzrok natrafił na...
- Seungho! - zawołała na widok kolegi z klasy i głównego aktora w musicalu - co ty... tu...
Nic więcej nie wyjąkała. Paliły ją policzki i cała się spociła. Czy kiedykolwiek była tak zawstydzona? Nie czekała na odpowiedź, chciała uciec, lecz chłopiec złapał ją za rękę i przytrzymał.
- Zaczekaj! Ja... mam zwolnienie z wf-u, więc przychodzę tu... pani Yoon mi pozwoliła.
Akurat w tym momencie pojawiła się nauczycielka odpowiedzialna za kółko teatralne.
- Czy ty nie powinnaś być na wf-ie? - zapytała Mię, a ta szybko wyrwała rękę z uścisku kolegi i pognała w kierunku sali sportowej.
Drżała na całym ciele.
- Mia... to... to było wspaniałe! - zawołał za nią Seungho, a ona dołączyła z powrotem do swojej drużyny i odbiła piłkę tak celnie, że wszystkich zatkało.

 ***

                Jinhee, Mikyeon i Jinyoung krzątali się w kuchni u dziewczyn. To był pomysł tej pierwszej, by upiec ciastka.
- Mam za dużo wolnego czasu, za dużo rozmyślam, a zbyt niewiele robię - żaliła się tego dnia.
- To co chciałabyś porobić? - zapytali ją przyjaciele.
Czuła się trochę winna, że ostatnio jak już tylko Jinyoung wpadał do Mikyeon, oboje dotrzymywali jej towarzystwa, by nie zadręczała się i nie była sama.
- Chciałabym upiec ciastka - powiedziała - nigdy tego nie robiłam.
Poszukali przepisu w internecie. Potem wybrali się na zakupy po składniki. Jinyoung pchał koszyk, a dziewczyny wariowały między sklepowymi regałami. Wykłócały się, jaki produkt jest lepszy i każda udawała, że zna się na tym. Oczywiście kupiły też pełno niepotrzebnych rzeczy.
- Pieczemy ciastka - przypomniał Jinyoung - więc po co je kupujemy?
- To tak, jakby nie wyszły - powiedziała Mikyeon.
- A czemu miałyby nie wyjść? - zdziwił się chłopak.
- Nie wiesz, że ja wszystko spieprzę? Taki mam dar wrodzony - przyznała Jinhee z uśmiechem.
- Jakbym słyszał mojego kumpla - podsumował Jinyoung.
- Którego? - zainteresowały się dziewczyny.
- Shin Dongwoo.
- Ach, to pewnie byśmy się dogadali - przyznała Jinhee, a Mikyeon zamilkła.
O nie, znowu "ten diler", pomyślała. Nie znała go, lecz to, że sprzedawał jej chłopakowi narkotyki skutecznie ją do niego zniechęciło.
Po powrocie z zakupów zaraz zabrali się do pracy. Jinhee włączyła muzykę, która przypadła do gustu Jinyoungowi i oboje nucili sobie przy ugniataniu ciasta. Mikyeon szukała wałka, kiedy została trafiona mąką prosto we włosy.
- Ya! Kto to był? - zapytała.
Jinhee i Jinyoung tylko chichotali, więc Mikyeon zaplanowała zemstę na obojgu. Przyjaciółka oberwała mąką w twarz. Z krzykiem schowała się za chłopaka. Zdesperowany objął ramionami swoją dziewczynę. Mikyeon szarpała się i w efekcie wrzuciła Jinyoungowi garść mąki za koszulkę. Przez moment nie zwracali uwagi na Jinhee, a jak wreszcie się opanowali, zauważyli, że jest jakaś poddenerwowana. Stała z telefonem w ręce, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
- Junghwan do mnie napisał... - poinformowała - chce porozmawiać...
- I co mu odpisałaś? - zapytała Mikyeon, podczas gdy Jinyoung pozbywał się mąki zza swojej koszulki.
- Żeby wpadł na ciastka. Przyjdzie tu wieczorem.
- No to musimy się pospieszyć - pocieszała ją przyjaciółka - zobaczysz, pewnie powie, że już nie jest na ciebie zły.
- Nie, żeby coś... Ale chyba zabraknie mąki - wtrącił Jinyoung.
Pomimo obaw, wystarczyło. Ciastka się piekły, a Jinhee, Mikyeon i Jinyoung siedzieli przy stole, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Otworzę. A wy pilnujcie, żeby ciastka się nie spaliły - powiedziała Jinhee i wpuściła Junghwana do mieszkania.
Patrzyli na siebie. Nie widzieli się przez ostatni tydzień, a im wydawało się, że to cała wieczność. Byli stęsknieni, lecz opanowani i powściągliwi.
- Cześć - przywitał się - Jeanny, masz coś we włosach.
Potargał jej je, zsypując biały proszek. Nie było w tym geście niczego czułego, ot co, koleżeńska przysługa.
- To pewnie mąka - wyjaśniła Jinhee - pisałam ci, że pieczemy ciastka. Ja, Mikyeon i Jinyoung. Ale jeszcze nie są gotowe...
Czemu ja tyle gadam?!, zastanawiała się.
- Aaa. Ok.
- Może porozmawiamy u mnie w pokoju?
Poszedł za nią. Usiedli obok siebie na łóżku. Milczeli.
- Chcę ci coś powiedzieć - wyznał wreszcie Junghwan.
Jego powaga ją przerażała. Podejrzewała, że to koniec. Niepotrzebnie przez ten tydzień miała jeszcze nadzieję. Straciła Junghwana. Czuła to, a mimo wszystko dała mu przyzwolenie, by jej to wreszcie wyznał....
- Tak... Słucham...
- Przepraszam, pewnie ostatnio moje słowa sprawiły ci przykrość. Ale wszystko, co powiedziałem to prawda. I nadal mam do ciebie żal.... nie jestem pewien, czy umiem ci po tym wszystkim zaufać. Potrzebuję czasu na przemyślenie.
- Aha. Czyli... chcesz to trochę pociągnąć, a potem zdecydujesz, czy zerwiesz, czy nie...
- Ja po prostu staram się uratować coś, co sam nie wiem, czy jest jeszcze do uratowania.
- Dobrze, postarajmy się - postanowiła Jinhee i popatrzyła na Junghwana. Tak bardzo, bardzo chciała, żeby ją przytulił, pocałował i przyrzekł, że już jest ok... - zerknę, co z ciastkami...
Pojawiła się w kuchni i zapomniała, po co tu przyszła... Mikyeon i Jinyoung posłali jej pytające spojrzenie.
- Poprosił mnie o czas - odpowiedziała.
- Skoro tak, na pewno ci wybaczy - szepnęła Mikyeon.
- Nie poddawaj się - dodał Jinyoung - to nie tak, że musisz wszystko spieprzyć, ciastka wyszły ci suuuper.
Stygły poukładane na blachach. Rzeczywiście, prezentowały się nieźle.
- A, tak, ciastka - przypomniała sobie Jinhee, zabrała kilka do swojego pokoju i poczęstowała Junghwana.
Patrzyła, jak jadł w milczeniu i dopiero, gdy skończył, zapytała, czy mu smakowało.
Tak - przyznał i zapanowała cisza.


OD AUTORKI:


Wykorzystałam refren piosenki: K.I.D - Taker :


Co myślicie o ratowaniu związku Jinhee i Junghwana?

14/07/2017

the song of love (rozdział 20)

                Płacz brzmiał tak, jakby dochodził z innego świata, a pełne przerażenia nawoływania sprawiały wrażenie równie nierzeczywistych. Wszystko ucichło w momencie, gdy Aika otworzyła oczy i pierwsze, co zobaczyła to twarz Jonghyuna. Przykładał rękę do jej spoconego czoła i chociaż była zupełnie zdezorientowana, jego obecność wystarczająco ją uspokoiła.
- Zasłabłaś - wyjaśnił - jak się czujesz?
Zapragnęła, by nigdy nie zabrał ręki z jej czoła, przekonana, że tylko tak może być bezpieczna. Dopiero po chwili zauważyła pochylone nad nią sylwetki matki i ciotki, a kilka kroków za nimi, zapłakaną, drżącą na całym ciele Mei. Rozpoznała wnętrze salonu i poczuła twardość podłogi. Przypomniała sobie wreszcie, co usłyszała, zanim zasłabła i ledwie zapanowała nad powracającymi mdłościami. Wujek Ryu nie żył, zabiła go Kim Dahee!
- J... jak... do tego doszło? - zapytała, zdziwiona  brzmieniem swojego, przytłumionego głosu.
- To z powodu szoku, powinnaś poleżeć i pooddychać świeżym powietrzem - poradziła ciotka Hikari, sądząc, że Aika pyta, czemu zasłabła.
Jonghyun natychmiast zrozumiał, że chodzi o coś innego. Wymienili porozumiewawcze spojrzenie, jej prosiło o rozmowę o tym wszystkim, jego, by skoncentrowała się na sobie i swoim samopoczuciu.
- To prawda, odpocznij - polecił, po czym zaproponował, że przeniesie ją do jej pokoju i tak też zrobił. Ważyła niewiele. Otoczyła go ramionami wokół szyi i przyłożyła policzek do jego piersi. Słyszała, jak bije mu serce, gdy pokonywał schody i czuła otaczające ją ciepło, przyjemne, mimo że cała była spocona. Jonghyun ostrożnie układał Aikę w pościeli, gdy pojawiła się Kanako. Szeroko rozchyliła okiennice. Potem usiadła przy córce, pytając ją cały czas, jak się czuje.
- Lepiej, mamo - przyznała Aika i istotnie powoli nadchodziła poprawa.
- Proszę przynieść jej coś do picia, a ja ją zbadam - bez wahania wydawał polecenia Jonghyun.
- Ach, tak, wody, wody, że też o tym nie pomyślałam - powtarzała Kanako i wreszcie wyszła.
Aika zdziwiła się, lecz nie protestowała, jak Jonghyun podnosił jej tunikę i badał brzuch. Wiedziała, że po prostu wykonywał obowiązki lekarza, mimo to nie kontrolowała swoich reakcji. Chociaż była przyzwyczajona do tego typu pieszczot, dotyk Jonghyuna był inny niż dotyk Akiharu..., silny i męski. Po chwili jej policzki płonęły rumieńcem. Poczuła wypełniające ją podniecenie. Wstydziła się za siebie i za to, że zamykając oczy, w swojej wyobraźni cała oddawała się Jonghyunowi. A miejsce między jej udami zrobiło się wilgotne.
- Cieszę się, że czujesz się lepiej - niespodziewane rozległ się głos Kanako.
Nie było jej zaledwie kilka chwil, po drodze spotkała pomoc domową ze szklanką z wodą dla Aiki.
- To pewnie tylko stres, najważniejsze, żeby odpoczywała - przypomniał Jonghyun i przyglądał się, jak Aika wielkimi łykami popija wodę.
- Nie wierzę, że Dahee zabiła wujka... - jęknęła.
Nie, to po prostu niemożliwe... nie jej miła i łagodna przyjaciółka!
Kanako milczała.
- Tak, my wszyscy nie możemy w to uwierzyć - przyznał Jonghyun, a Aika złapała go za rękę i poprosiła:
- Idź... Idź do Mei, ona cię potrzebuje.
Jonghyun przytaknął. Powoli wysunął dłoń Aiki ze swojej. Później zbiegł po schodach i przytulił Mei, stojącą pośrodku salonu tak, jak ją tam pozostawił, zanosząc do pokoju jej kuzynkę.

***

                Z sali tortur dochodziły przerażające krzyki. Oficer Chishu podnosił bat, by z całą siłą trafiać w plecy Kangshina, po których strużkami spływała krew. Oficer Ayama przyglądał się temu, paląc papierosa. Potem zgasił go na ciele swojej ofiary, czym wywołał kolejne krzyki i niekontrolowane drgawki.
- Ja jestem już zmęczony - stwierdził w pewnym momencie Chishu i odłożył bat.
Wyszedł z sali, dając znak koledze, by kontynuował przesłuchanie. Ayama podszedł do Kangshina i popatrzył mu w oczy, opuchnięte i przekrwione.
- Chcesz, żeby to się skończyło? - zapytał.
Kangshin nie pragnął niczego innego. Modlił się o wybawienie, a ono nie nadchodziło. Każda część jego ciała, począwszy od podwieszonych nadgarstków aż po bezsilnie opadające na podłogę stopy, pulsowała z bólu. Wolałby umrzeć, byle tylko nic nie czuć...
- T...tak - wychrypiał.
- Jeżeli tak, odpowiedz na moje pytania. Gdzie są profesorowie? Co planują? Czemu pojawili się w Keijo?
Kangshin bał się, że nie wytrzyma więcej, mimo wszystko nie mógł, po prostu nie mógł zdradzić swoich towarzyszy i opowiedzieć o planach powstania.
- Nie wiem - skłamał, świadomy, że wiele za to zapłaci.
Nie wytrzymam, naprawdę nie wytrzymam, powtarzał sobie, kiedy Ayama brał do ręki bat.
- Jesteś taki odważny? Czy po prostu głupi? - zastanawiał się w przypływie furii, uderzając, gdzie popadło i przeklinając.
Na ciele Kangshina powstawały nowe rany, za to te poprzednie powiększyły się i krwawiły okropnie. A potem Ayama zacisnął rękę w pięść i wymierzył swojej ofierze kilka ciosów w twarz. Na koniec zapalił kolejnego papierosa i niebezpiecznie zbliżył go do opuchniętego policzka chłopaka.
- Nie, nie, proszę, nie! - wołał Kangshin.
Czasami ból paraliżował go, przynosząc chwilowe wytchnienie, a potem powracał, silniejszy.
- A więc, zapytam jeszcze raz - postanowił Ayama - gdzie są profesorowie Kwon i Kim, którzy, po kilku latach ukrywania się, znowu pojawili się w Keijo?
Kiedy papieros dotykał policzka Kangshina, z jego piersi wyrwał się kolejny krzyk:
- Aaaa, w zakładzie!!! Profesorowie są w zakładzie szewskim! - zawołał z rozpaczą, mając nadzieję, że zdążyli się stamtąd przenieść...

***

                Rozpoczął się rok szkolny. Aika codziennie wstawała na lekcje, pogrążyła się w rutynie i monotonii, bo to dawało jej poczucie bezpieczeństwa. A potem sprowadzono do Keijo zwłoki porucznika Sakamoto Ryu i wyprawiono pogrzeb. Był pochmurny i wietrzny dzień. Nie padało. Niebo nie płakało. Oddziały wojsk niosły ulicami ołtarzyk z urną z prochami, ozdobioną kwieciem, medalami, odznakami i pamiątkowym zdjęciem zamordowanego. Zaraz za nimi kroczyli jego najbliżsi. Mei cały czas płakała, podtrzymywana przez Jonghyuna. Miała na sobie czarny, tradycyjny strój i toczek z woalką zasłaniającą jej twarz. Hikari i Kanako były spokojne, lecz kto przyjrzał im się lepiej, zauważył, że to zwyczajna obojętność. Aika o tym wiedziała. I z tego powodu jej serce wypełniło się jeszcze większym współczuciem dla kuzynki. Chciała jakoś ją pocieszyć, powiedzieć, że sama kilka tygodni temu usłyszała o śmierci swojego ojca. Ale dobrze wiedziała, że nie może. To był sekret. A dochowując go, chroniła nie tylko siebie, lecz wszystkich swoich bliskich powiązanych z tą sprawą i tych, którzy pozwolili jej dotrzeć do prawdy. W pewnym momencie ujrzała oddział oddelegowanych do uczestniczenia w pogrzebie rekrutów ze szkoły oficerskiej. Był tam też Akiharu w mundurze, który widziała, gdy po raz pierwszy i ostatni przyszła w odwiedzony do jego domu. Chłopak nigdy jeszcze nie wydawał się jej tak przystojny i tak zimny jednocześnie... Kiedy popatrzył na nią, jego oczy wypełniły się uczuciami, jakimi ją darzył. Mimo to, z lękiem wbiła wzrok w bruk. Wsłuchiwała się w brzmienie żałobnych pieśni i miała wrażenie, jakby wszystko dookoła wirowało. A potem Mei zabrała głos. Chciała opowiedzieć o swoim ojcu w pięknych i wzniosłych zdaniach, lecz jedynie wyznała cicho:
- Kochałam cię, tato.
I wtedy Aika zrozumiała, że cierpienie kuzynki było o wiele większe niż sobie wyobrażała. Po pogrzebie Mei położyła się i nie wstała przez kilka kolejnych dni. Wszyscy starali się wyciągnąć ją z otchłani rozpaczy, lecz nikt nie zdołał. Hikari okazywała córce czułość, choć, kiedy ta znowu odmawiała spożywania posiłków, czasami traciła cierpliwość i krzyczała:
- Tak, wiem, że cierpisz! Ale niczego nie zmienisz, musisz zaakceptować los i być silna, bo masz dla kogo!
Potem zazwyczaj wypadała z pokoju i szukała towarzystwa Kanako. Obie po tym wszystkim szybko przeszły do porządku dziennego, zajmowały się domem i hotelem. Aika często siadała przy Mei, trzymała i głaskała jej dłoń. Milczała, bo co miała powiedzieć? Wieczorem przychodził Jonghyun. Wtedy zostawiała ich samych. Nie była zadowolona, że ostatnio codziennie go spotykała. Przypominała sobie, o czym myślała, kiedy czuła jego dotyk na swoim brzuchu i obwiniała się. Postanowiła nigdy nie zostawać z nim sama. Co okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Nie dość, że musiała unikać go u siebie w domu, to jeszcze na spotkaniach ruchu oporu. Tak się ma tym skupiała, że zupełnie nie przykładała się do nauki, zapominała o jedzeniu i cały czas była osłabiona. Wykonywała powierzone jej misje, chociaż proste zadania, jak przekazywanie listów, wyjątkowo ją ostatnio męczyły. Pewnego dnia po powrocie Yonghwy z przeniesionego obozowiska, przyszła do jego domu, gdzie zastała kilkoro towarzyszy, których jeszcze nie znała i oczywiście Jonghyuna. Skutecznie go ignorowała, aż nie poprosił jej o rozmowę. Czego może ode mnie chcieć?, zastanawiała się, przecież codziennie po kilka razy widzimy się i rozmawiamy... Mimo to, zgodziła się. Ledwie odeszli kilka kroków od domu Yongwhy, Jonghyun położył ręce na ramionach Aiki i zapytał:
- Tamto zasłabnięcie... to nie tylko stres, prawda?
Powstrzymując łzy, popatrzyła mu w oczy i powiedziała:
- Jestem w ciąży.
Przypuszczała, że ta wiadomość go zaskoczy. Nie zaskoczyła. Czy wyczuł to... wtedy? Czy widywał ją codziennie i był świadomy tego, czego sama przez tyle czasu nie umiała zaakceptować? Czy...
- Akiharu wie? - zapytał znowu, przerywając jej nawał myśli.
- Nie... - wyznała i dodała prosząco - Jonghyun... pomóż mi... To dziecko nie powinno się narodzić, pomóż mi...
A potem upadła na kolana i pozwoliła łzom popłynąć. Opłakiwała i siebie i dziecko. Zrzucała z siebie wszystkie emocje ostatnich dni.
- Aika! - wołał Jonghyun, szarpiąc ją za ramiona - o czym ty mówisz?!
- Ja nie chcę, nie chcę, nie mogę! Jeżeli mama się dowie... nigdy mi nie wybaczy! Panna z dzieckiem, to taki wstyd!
- Akiharu zaopiekowałby się wami...
- Wiem. I to mnie przeraża. Tacy, jak on, zabili mojego ojca, zmienili życie mojej matki w wieczne poczucie winy, w momencie, kiedy wydała wyrok śmierci na tego, kogo kochała oraz jego towarzyszy, a z Dahee.... z Dahee zrobili prostytutkę i morderczynię!
- Akiharu dostał się do szkoły oficerskiej, żeby zadowolić komendanta, to nie tak, że poczuł w sobie chęć zabijania...
- Ty nic nie rozumiesz... on potrzebuje pomocy, nie kontroluje siebie i swoich emocji. Nie chcę się od niego odwracać. Ale nie mogę pozwolić, by ktoś taki wychowywał moje dziecko, mimo że jest i jego. Proszę... - powtarzała.
Jonghyun ukucnął obok Aiki, zmuszając ją, by jeszcze raz popatrzyła mu w oczy. Cała jej postawa wołała: ta ciąża mnie wykańcza... fizycznie i psychicznie. Nie widzisz? Tak, widział. I zrozumiał jej lęk, sama była jeszcze dzieckiem, przerażona konsekwencjami i okrutną wojną.
- Aika, masz pewność, że tego chcesz?
- Jeżeli mi nie pomożesz, poszukam kogoś innego!
- Dam ci zioła, popijaj je przez kilka dni, aż wywołasz krwawienie... Jakby było zbyt obfite, powiesz mi o tym, dobrze?
- Tak, dobrze. Dziękuję.
Pozwolił, by wtuliła się w niego i wypłakała wszystkie łzy. Następnego dnia, kiedy przyszedł do Mei, dyskretnie przekazał Aice woreczek z ziołami.

***

                Kangshin spędził noc na podłodze w celi, dręczony gorączką z powodu odniesionych ran i przeróżnymi myślami. Czemu jeszcze go nie wypuścili? Przecież zrobił to, czego chcieli... zdradził profesorów. Czyżby kłamali? Może nigdy go nie wypuszczą... Z takimi obawami zapadał w niespokojny sen, z którego wyrywały go jęki dochodzące z innych cel. Z rana ktoś przyniósł mu miskę ryżu i wodę. Kangshin nic nie zjadł, za to chętnie się napił. Twarz okropnie go bolała, a lewe oko było zbyt opuchnięte, by w ogóle cokolwiek na nie widział. Zaraz potem położył się z powrotem, bo chłód podłogi dawał mu wytchnienie. Wtedy pojawili się oficerowie Chishu i Ayama. Ich obecność wystarczyła, by poczuł paniczny lęk, a kiedy powiedzieli, że zabierają go do sali tortur, zaczął się mimowolnie trząść. Myślał o swoich rodzicach, siostrze, przyjaciołach. Jego widok w tym momencie złamałby im serce... Nie walczył, bo był bezsilny, kiedy podwiesili go za nadgarstki. Chishu wysyczał:
- Zakład był pusty, a szewc wyznał na torturach, że jeden z twoich współtowarzyszy zabrał gdzieś profesorów. Wiesz, gdzie?
- Nie... nie wiem.
- A kto może wiedzieć?
- Nie wiem, nie wiem - powtarzał Kangshin z przerażeniem, które zdradzało, że kłamał.
Chciał brzmieć pewnie, niestety nie panował nad drżeniem swojego głosu. Bał się. Chociaż zrozumiał na co się naraża kłamstwami.
- Nazwiska! - zawołał pełen furii Chishu.
- Powiedziałem, że nie wiem - zapłakał Kangshin i poczuł pierwsze uderzenie w twarz, a potem jeszcze jedno i jeszcze...
To nie było wszystko. Ayama przypalał go rozgrzanym w ogniu stalowym prętem, celowo wybierając sobie za cel jego rany i powtarzając co pewien czas: Nazwiska! Nazwiska! Nazwiska!
A potem zapadła cisza...
- Kurwa, zabiliśmy go. I niczego się nie dowiedzieliśmy! - zdenerwował się Chishu.
- Nie, na pewno nie - stwierdził Ayama, nalał do wiadra wody i chlusnął w twarz Kangshina.
To wystarczyło, by odzyskał przytomność, a jak tylko zobaczył obok siebie stalowy pręt, postradał zmysły. Krzyczał:
- Nie wiem, gdzie zabrali profesorów! Może są w obozowisku! Ale obozowisko pewnie też przenieśli! Ja nie wiem, naprawdę nie wiem! Musicie zapytać mojego współtowarzysza! To stażysta w japońskim szpitalu! Jonghyun! Lee Jonghyun!!!

***

                Mei wreszcie posłuchała Hikari i zaakceptowała taki, a nie inny los swojego ojca, a może sama doszła do wniosku, że nic poza akceptacją jej nie pozostało. Znowu stroiła się, czesała i malowała, trenowała śpiew i odwiedzała Jonghyuna. Podczas tych wizyt zazwyczaj milczała. Pozwalała, by on opowiadał jej o swoich dyżurach w szpitalu, czy nowinach od matki i siostry. Czasami zabawiał ją żartami, a ona tylko udawała śmiech. Czasami był też wyjątkowo poważny. Mei potrzebowała po prostu czuć jego bliskość. Pozwalała, by głaskał jej włosy i obsypywał twarz pocałunkami. Zaprotestowała dopiero, gdy pewnego popołudnia chciał czegoś więcej...
- Nie - powiedziała - nie powinniśmy, nie możemy.
Wyrwała się z jego uścisku, usiadła na posłaniu i otoczyła ramionami zgięte kolana.
- Co się dzieje? - zapytał.
Zaskoczyła go stanowczość Mei. Jak dotąd uwielbiała jego pieszczoty i to, że niezmiennie doprowadzał ją na szczyty rozkoszy.
- Bóg mnie pokarał, że grzeszę i pozwolił na tę tragedię.
Jonghyun ujął jej dłonie w swoje i zaczął niepewnie:
- Mei, miłość to nie grzech, a my się po prostu kochamy...
- Ależ tak, miłość fizyczna bez ślubu to grzech, to wielki grzech - upierała się, nadal przekonana, że z powodu popełnionego zła została ukarana... Bo jeżeli nie, jak logicznie wytłumaczyć, czemu Dahee zabiła Ryu, chociaż pomagał jej i planował odwieźć do domu?
- Skoro tak, pobierzmy się. Przepraszam, wiem, że marzysz o romantycznych oświadczynach... Ale obiecuję, kupię ci pierścionek i poproszę cię o rękę w obecności twojej matki, ciotki i kuzynki! - zawołał Jonghyun.
Myślał, że Mei nie przyjmie jego propozycji, obowiązywała ją przecież żałoba. Lecz tylko, lekko zawstydzona, wyszeptała:
- Dobrze.
Przez kolejne godziny siedzieli, trzymali się za ręce, spoglądali sobie w oczy i rozmawiali.
- Zamieszkasz u mnie. A jak już awansuję na lekarza, postaram się o większy dom dla nas i naszych dzieci, z ogrodem i ze służącą - opowiadał Jonghyun, widząc ich przyszłość w  jasnych barwach.
I Mei zaczynała wierzyć, że w jej życiu wydarzy się jeszcze wiele dobrego. A potem rozległo się walenie do drzwi. Nie wstała, siedziała na posłaniu i obserwowała wszystko w totalnym szoku, jaki ją ogarnął. Trzech oficerów policji rozpanoszyło się dookoła, a jeden z nich po przedstawieniu się, zawyrokował:
- Lee Jonghyun? Jesteś aresztowany za działalność w organizacji przestępczej przeciwko Imperium Cesarza.

OD AUTORKI:

Obiecałam nie pisać więcej takich okrutnych rozdziałów i co... wiem, wiem i przepraszam. 

Tak mi się ciężko opisywało cierpienie Kangshina, że nie wyobrażacie sobie:( 

Mimo wszystko chciałam to opisać, byście mogli lepiej zrozumieć, czemu zrobił to, co w końcu zrobił... 

No i jestem ciekawa jak ocenicie decyzję Aiki.

12/07/2017

eyes wide open (rozdział 11)

BROKEN PROMISES FOR BROKEN HEART

                Jinhee płakała, czując otaczające ją ramiona Chansika. Nie była tym zażenowana. Dał jej przyzwolenie, by wypłakała wszystkie swoje łzy. Tak, jak ona jemu, na przyszpitalnym murku, gdy postanowił, że nie przyjdzie więcej odwiedzić Inyoung. A przyszedł...
- Wiedziałem, że tu jesteś - dodał, jakby czytał w jej myślach.
I wtedy zaczęła się zastanawiać: czy przyszedł tu ze względu na nią? Odwróciła się lekko i popatrzyła mu w twarz.
- Oppa, ja... nie chciałam... Ale zrobiłam coś okropnego - powiedziała, przypominając sobie zraniony wzrok Junghwana, gdy przyznała, że spała naga, wtulona w innego chłopaka.
- Wiem, Mikyeon do mnie dzwoniła. Martwiła się o ciebie. Muszę jej powiedzieć, że cię znalazłem - wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer Mikyeon, kiedy niespodziewanie w sali pojawili się rodzice Inyoung. 
Chansik odruchowo zabrał rękę, która pocieszająco głaskała plecy Jinhee. Pani Son popatrzyła na nich podejrzliwie, a pan Son stwierdził z jawną ironią i wyrzutem:
- Chansik, chyba dawno cię tu nie było... - po czym dodał: - Jinhee, płakałaś?
A nie widzi pan?, chciała zapytać, lecz się powstrzymała i ostatecznie nie powiedziała nic. Chansik też milczał. Dyskretnie dał Jinhee znak, by wyszli z sali. Po chwili szli ze zwieszonymi głowami środkiem korytarza. Chansik zadzwonił wreszcie do Mikyeon. Uspokoił ją, że znalazł Jinhee i, że potowarzyszy jej w drodze do domu. Wracali metrem. Niewiele mówili. Jinhee już nie płakała, była po prostu smutna. Zrobiło jej się miło, kiedy Chansik odprowadził ją do samych drzwi i wszedł z nią do mieszkania, bo (czego się nie spodziewała) okazało się puste.
- Mikyeon i Jinyoung są u Junghwana, może jak z nim pogadają, to go trochę uspokoi... - stwierdził i zaprowadził Jinhee do jej pokoju - chcesz pić?
- To ja powinnam ci to zaproponować, jesteś moim gościem.
- Taa... takim gościem, co sam się wprasza - dodał z uśmiechem.
- Nie. Cieszę się, że tu jesteś - powiedziała - możesz przynieść mi piwo. I sobie też.
Poszedł do kuchni. Współczuł Jinhee. Rozumiał jak to jest tracić kogoś bliskiego... A tak musiała się w tym momencie czuć. Jakby traciła Junghwana. Owszem, było w tym sporo jej winy. Ale upijając się wtedy, nie przewidywała tak okropnych konsekwencji... Zdrada pozostawała zdradą, lecz liczyły się przecież intencje. A Jinhee nigdy, przenigdy nie chciała cierpienia swojego chłopaka. Kochała go, niewątpliwie.
- Myślisz, że mi wybaczy? - spytała, kiedy Chansik przyniósł jej piwo, a sobie sok.
- Tak... Taką mam nadzieję. Że jak już ochłonie, to uczucie do ciebie wygra z tym chwilowym... rozczarowaniem.
- Wykrzyczał mi, że ma dość mojego nieodpowiedzialnego zachowania i nie może znieść, że wiecznie narażam się na niebezpieczeństwo.... Ja... jestem dla niego tylko problemem. Może byłoby mu lepiej beze mnie...
Otworzyła piwo i popiła kilka łyków, a potem odłożyła puszkę z cichym westchnieniem. Chansik usiadł obok i złapał Jinhee za rękę.
- Każdy ma swoje wady, Junghwan jest świadomy twoich, a mimo to cię kocha i nie rezygnuje z ciebie tak po prostu.
- Obyś się nie mylił...
- Zobaczysz, wszystko jeszcze się ułoży - starał się ją jakoś pocieszyć i wesprzeć.
- Obiecujesz? - zapytała i popatrzyła mu w oczy tak prosząco, że w tym momencie przysiągłby jej wszystko...
- Obiecuję.

 ***

                Aeri miewała swoje humorki. Czasami wolała być pozostawiona sama sobie, a czasami niespodziewanie domagała się zainteresowania jej osobą. Zazwyczaj nie zgrywała się z Dongwoo. Kiedy on miał czas, ona była pogrążona w swoim świecie. Kiedy on zajmował się czymś, ona akurat nic nie robiła. Dzisiaj też z tego powodu się pokłócili. O ile to była kłótnia... Dongwoo pracował nad projektem na studia, a Aeri skutecznie go od tego odwodziła. Te niewinne przekomarzanki skończyły się seksem. Potem oboje leżeli wtuleni w siebie. Dongwoo głaskał włosy Aeri, wdychając ich zapach. Leniwe, przyjemne popołudnie.
- Wyskoczymy jutro do kina? - zaproponował.
- Jutro nie mogę, mam sesję.
- Nie wspominałaś wcześniej.
- Nie? A myślałam, że wspominałam.
- Ok, to pójdziemy pojutrze. Chyba, że pojutrze masz sesję do innego magazynu.
- Zabawne. I to nie do magazynu.
- A do czego?
- Po prostu, do portfolio - odpowiedziała, wstając.
Poszła do kuchni po coś do picia, unikając tym samym dalszych pytań. Ostatnio jej zachowanie cały czas niepokoiło Dongwoo. Aeri była nieszczera, poddenerwowana i wiecznie atakowała go bez powodu lub z powodów mu nie znanych. W takich chwilach chcąc nie chcąc przypominał sobie zarzuty Mii. "Wystarczy, że przejrzysz jej telefon", doradzała mu wtedy. Nie chciał tego słyszeć. Nigdy nie kontrolował swojej dziewczyny. Nie sprawdzał. Uważał, że może jej zaufać... Ale w tym momencie uległ obawom i dobrał się do telefonu Aeri. Ręce mu się trzęsły, kiedy wchodził w skrzynkę odbiorczą. Nie było tam niczego nieodpowiedniego. Dongwoo usłyszał, jak Aeri odstawia kubek i domyślił się, że zaraz przyjdzie z powrotem do sypialni.
- Przyniesiesz mi wody? - zawołał.
- Ok! - odpowiedziała.
Nie wiedziała, czemu Dongwoo stara się przeciągnąć jej nieobecność. Nie podejrzewała go o to, czym się obecnie zajmował... sam siebie nie podejrzewał, że po przejrzeniu skrzynki odbiorczej wejdzie też w nadawczą. I tam nie znalazł nic. Żadnych dowodów zdrady. Co więcej, sam poczuł się niczym zdrajca. Oblał się mimowolnym rumieńcem. Wstydził się za siebie. Posądzał swoją dziewczynę o nieuczciwość, a to jego, nie jej zachowanie było nieuczciwe. Mając nadzieję, że szybko o tym wszystkim zapomni, odłożył telefon na miejsce. Życie nie raz pokazało mu, że lepiej nie darzyć nikogo zbyt wielkim zaufaniem. Myślał, że wizyty u psychologa pomogły mu pokonać tę barierę. Mylił się widocznie. Nadal bał się, że inni jedynie go oszukują, wykorzystują i spiskują przeciwko... To we mnie tkwi problem, nie w Aeri..., do takich doszedł wniosków, kiedy przyszła z powrotem do pokoju i podała mu wodę. Wypił wszystko naraz.
- Ktoś tu był baaardzo spragniony - zachichotała - stąd ten rumieniec?
Przyłożyła dłonie do jego policzków i pocałowała go w usta.

***

                Kiedy Jinyoung kupił sobie najnowszą płytę The Black Keys, zaopatrzył się dodatkowo w kilka puszek piwa i przyszedł do Dongwoo.
- Patrz, co mam! - zawołał, wchodząc do mieszkania i pokazując swoje zakupy.
Płyta wywarła na Dongwoo większe wrażenie niż alkohol. Lubił ten zespół, zwłaszcza ich teksty. Wielokrotnie pomagały mu pogodzić się z przytłaczającymi myślami. Jak słyszał refren "I really think that you know there could be hell below" wyobrażał sobie, że może rzeczywiście istnieje piekło i wszyscy ci, którzy go skrzywdzili, a nigdy nie zostali ukarani, kiedyś tam trafią, jeżeli w jakiś sposób nie odpokutują swoich złych uczynków za życia. Tak, to była pocieszająca perspektywa. Teksty The Black Keys znaczyły dla Dongwoo wiele.
- Wow! Zazdro! - przyznał.
Potem przeszli do pokoju i rozsiedli się na kanapie.
- To co? Posłuchamy płyty? - zaproponował Jinyoung.
- Pewnie, gdzie ją masz?
- Yyy... To nie dawałem ci jej?
- No.. dawałeś. A ja ją odłożyłem gdzieś tu.
Dongwoo ledwie powstrzymywał śmiech, lecz Jinyoung tego nie zauważył, bo rozglądał się dookoła za swoją płytą.
- Hyung jak mi ją podpierdoliłeś to już nie żyjesz!
- Czemu miałbym ci podpierdalać? No dobra może to prawda, że złodziej pozostaje złodziejem...
- Skończ z tą autoironią. I oddaj mi płytę.
- Ok, rozejrzę się, przecież musi tu być, a ty otwórz to piwo - polecił mu Dongwoo i po chwili krzyknął - mam!!! Była pod poduszką.
- Taaa. Interesujące, jak się tam znalazła... - stwierdził z pogardą Jinyoung.
Słuchali płyty i popijali piwo.
- Zrobiłem coś nie fair w stosunku do Aeri.. - wyznał Dongwoo w pewnym momencie, jak już byli nieźle pijani, i cały czas czuł się winny, opowiadając o zarzutach Mii, o tym, że chwilowo w nie uwierzył i sprawdzał telefon swojej dziewczyny.    
- I nic tam nie było? - wypytywał Jinyoung.
- Nie. Zupełnie. Kilka smsów od koleżanek, od matki i ode mnie. Nic poza tym. Naprawdę czuję się przez to źle... Też nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś tak naruszył moją prywatność...
- A może Aeri po prostu część skasowała...?
- Po co miałaby to robić? Wie, że bym jej nie sprawdzał.
- Woli być ostrożna.
- Mówisz tak, bo się nie lubicie.
- Za to ty jesteś w nią bezkrytycznie zapatrzony. Uważasz, że wszyscy cię oszukują tylko nie ONA.
W odpowiedzi Dongwoo zapalił papierosa. Ta rozmowa przestawała mu się podobać. To przecież nie tak, że wiecznie bronił Aeri, to inni bez przerwy bezsensownie ją atakowali! A może nie?
- Co tam? - zapytał, zauważając, że Jinyoung rozmawia na kakao.
- Mikyeon mnie rzuciła...
- Nie.
- Tak.
- Czemu...?
- Nie wiem. Staram się tego dowiedzieć - Jinyoung wbił wzrok w telefon, bo bał się, że wybuchnie śmiechem, jak podniesie wzrok i popatrzy na Dongwoo, a to byłby koniec zabawy - jest zazdrosna... że ostatnio tak dużo rozmawiam z jej koleżanką Jinhee... Znasz tę historię, Junghwan zostawił Jinhee, a ja wiem jak ranią rozstania, więc po prostu się rozumiemy... tylko tyle.
- Co?! Musisz pogadać z Mikyeon i pokazać jej, że jest dla ciebie najważniejsza. Może jeszcze da się to naprawić... Nie poddawaj się, zawalcz o nią, kup jej kwiaty, czy coś... - doradzał Dongwoo z zaangażowaniem.
I wtedy Jinyoung wreszcie wybuchł śmiechem. Nie musiał dodawać, że żartował. Jego reakcja przemawiała sama za siebie. Nie potrafił się opanować, mimo że Dongwoo szarpał go i powtarzał, że tylko udawał, że się nabrał.
- "Kup jej kwiaty, czy coś", to było dobre, hyuuung - nabijał się Jinyoung i wyciągnął rękę po puszkę, przy czym przewrócił kilka pustych.
- Wal się. Ja się wysilam i ci doradzam, a ty co? Już lepiej więcej nie pij... Twój żart był po prostu przegięciem.
- Wybacz, nie zamierzałem tego tyle ciągnąć. Wszystko przez to, że tak się wczułeś. Zainteresowały mnie te cenne rady, nie mogłem ich nie wysłuchać... Jakby Mikyeon rzeczywiście mnie rzuciła, wiem, że byś mi pomógł.
To był ten stan upicia, kiedy Jinyoungowi wystarczyło niewiele, by nad śmiechem zapanowało wzruszenie. Co prawda, nadal wydawał się rozbawiony, mimo że po jego policzkach popłynęły łzy.
- Wiesz, co? Wkurwiasz mnie - przyznał Dongwoo i poszedł do swojej sypialni, potykając się po drodze o... szampon do włosów?!
Jinyoung nie przestawał płakać. Płyta The Black Keys grała po raz szósty, a on myślał o tym, jakim Dongwoo jest dobrym kumplem. Nie powinien był go w taki sposób nabrać. A potem bezczelnie nabijać się z jego rad. I na zakończenie odstawiać jeszcze jakiś dramat. Wstał i na chwiejnych nogach poszedł rzucić się na łóżko obok siedzącego z telefon Dongwoo.
- Co robisz? - zapytał go.
- Dzwonię do psychiatryka, żeby cię zabrali.
- Tak?
- Nie.
Obaj się zaśmiali i znowu wszystko było w porządku.


OD AUTORKI:

*Wykorzystałam piosenkę: The Black Keys - Turn Blue


07/07/2017

the song of love (rozdział 19)

                Jungshin niepewnie zbliżył się do dziewczyny.
- Jeżeli dam ci jeść, powiesz mi wreszcie, jak masz na imię? - zapytał.
- Dahee - odpowiedziała.
Nie wspomniała, że w fałszywym dowodzie jej tożsamość brzmiała Sasaki Michiko. Nie czuła potrzeby zwierzania się z czegokolwiek chłopakowi, na którego przypadkowo się natknęła.
- Jak się tu znalazłaś? - sprawiał wrażenie wyjątkowo tym zainteresowanego, a skoro nie odpowiedziała, sam to wywnioskował i zrozumiał jej milczenie - mam kilka batatów.
Zaproponował upieczenie ich przy ognisku. Chociaż propozycja była kusząca, Dahee nie wydawała się przekonana, bała się, że unoszący się dym naprowadzi na nich pościgi.
- Czy to nie zbyt ryzykowne? - pytała.
- Rozpalimy ognisko w dolinie, dym nie wzniesie się tak wysoko - uspokajał Jungshin.
Może gdyby Dahee nie była taka głodna, nadal by protestowała, lecz czując jak ją ściska w środku, posłusznie ruszyła za Jungshinem do doliny. Stawiał wielkie i pewne kroki, a ona ledwie nadążała. Nie skarżyła się. Nie chciała, by odkrył, że była od niego słabsza. Miała dość siebie, zniewolonej i bezbronnej. Wreszcie sama decydowała o sobie. To dodawało jej woli życia i przetrwania. A jakby ktoś zapytał ją, o czym marzy, powiedziałaby: o tym, żeby zabić wszystkich japońskich drani.
- Dahee, ile masz lat? - zagadnął Jungshin, a ona posłała mu nieufne spojrzenie.
- Piętnaście. To znaczy... Szesnaście, za dwa dni.
- Ja dwadzieścia. Powinnaś nazywać mnie "oppa" - zbyła tę sugestię milczeniem - chyba nie lubisz o sobie opowiadać.
- Bo nie mam nic do opowiedzenia.
- To chociaż zbierz gałęzie na ognisko.
Nie spodobał jej się jego rozkazujący ton. Ale skoro poprosiła go o jedzenie, a on dzielił się swoimi cennymi zapasami, powinna mu pomóc i tak też zrobiła. Przez cały czas nie spuszczała wzroku z Jungshina. Wystraszyła się, gdy w pewnym momencie wyciągnął pistolet, chociaż to oczywiste, że go posiadał, skoro był żołnierzem... Wyjaśnił, że postara się coś upolować. Niestety, nie zdołał. Musieli zadowolić się batatami. Zapadał zmierzch, kiedy rozpalili ognisko i posilili się. Las kołysał się w lekkich podmuchach wiatru. Poza tym było cicho i spokojnie. Co prawda dym szczypał w oczy, lecz dawał przyjemnie ciepło, bo noce stawały się zimniejsze i suszył ich zmoczone deszczem ubrania.
- Dziękuję - powiedziała Dahee, jak już zaspokoiła głód.
Chociaż Jungshin ostrzegł, by tak nie robiła, zjadła wyjątkowo szybko i bała się, że rozboli ją brzuch.
- Idziesz do Sznghaju? - zapytał Jungshin, podnosząc patyk i rysując po ziemi nieokreślone wzory
- Tak.
- Ja też. Chętnie bym ci potowarzyszył, jeżeli nie miałabyś nic przeciwko...
- No nie wiem.
Powoli zaczynała ufać Jungshinowi, mimo to zdążyła polubić samotność, a tak bliska obecność mężczyzny, choćby Koreańczyka, wywoływała lęk.
- Dawałbym ci jeść, rozpalał ognisko i zabawiał rozmową. W nocy ustalalibyśmy warty, by każdy godziwie się wysypiał.
- Którędy chcesz iść? - zainteresowała się Dahee.
Jungshin pokazał swoje mapy i objaśnił, jak przebiega jego trasa. Wydawała się o wiele korzystniej opracowana niż jej. Przede wszystkim, prowadziła nad rzekę, co oznaczało dostęp do wody. I odbijała też od linii frontu.
- W porządku - powiedziała Dahee po przeanalizowaniu wszelkich "za" i "przeciw" - spróbujmy... a jakby co, po prostu się rozdzielimy.
Jeszcze przez pewien czas ustalali wszelkie szczegóły, ocenili ile mają zapasów i ile kilometrów powinni codziennie pokonać. Rozmawiali o czysto praktycznych sprawach. Ognisko dogasało, a Dahee ziewała i powoli przestawała słuchać.
- Pośpij sobie - zaproponował Jungshin - czuwam. Potem mnie zmienisz.
Poszukała w torbie koc, rozłożyła go na ziemi, a w rękę chwyciła pistolet. Jungshin posłał jej zdziwione spojrzenie, jakby chciał przypomnieć "przecież czuwam". Nie przypuszczał, że to jego się obawiała. Nie dał jej powodów do lęku...
- Jeśli mnie tkniesz, rozstrzelę ci łeb - powiedziała wystarczająco stanowczo, by był pewien, że nie blefowała.
- Spokojnie, nie mam takich zamiarów - zapewniał.
Od tego momentu zachowywał się, jakby jej tu w ogóle nie było. Nie patrzył na nią, chcąc, by wreszcie poczuła się bezpiecznie. Mimo to, zasypiając, nie puszczała pistoletu. Trzymała go kurczowo przez kilka godzin snu, a gdy wyszły pierwsze promienie słońca, otworzyła oczy. Podniosła się lekko i zatrzymała wzrok na Jungshinie. Ułożony na boku wpatrywał się w popiół pozostały po ognisku. O czymkolwiek myślał, sądząc po jego minie, nie było to nic dobrego. Sprawiał wrażenie przygnębionego i zrezygnowanego. Głos Dahee przywołał go do rzeczywistości.
- Czemu mnie nie obudziłeś?! - zawołała - ustaliliśmy, że cię zmienię! Zaspałam, a ty nic nie zrobiłeś.
- Nie byłem pewien, czy nie wycelujesz we mnie tego swojego cacka - zażartował i dodał - mimo to na przyszłość nie licz na pobłażliwość.
- Dziś też nie liczyłam... A ty, nie jesteś zmęczony?
- Zdrzemnę się i wyruszymy.
Dahee zauważyła, że zapadł w sen, ledwie zamykając oczy. Początkowo przyglądała mu się z zaciekawieniem. Skoro nie był świadomy, że go obserwuje, nie krępowała się. Kiedy spał wydawał się taki bezbronny. Lecz czy nie wszyscy wówczas tak wyglądają? Nie powinna pozwolić zwieść się pozorom. Nie powinna być zbyt ufna i czuć do kogokolwiek przywiązania. Tego nauczyły ją miesiące w Nankin. Potem wstała i nazbierała jagód. Rozdzielała owoce po równo, gdy zauważyła, że Jungshin przygląda jej się z uśmiechem.
- Wyspany? - zapytała.
- Yhm. Widzę, że zadbałaś o śniadanie.
- Tak, to twoja porcja, a to moja - podała mu jego owoce i sama zabrała się za jedzenie swoich.
Potem wreszcie wyruszyli. Po drodze Dahee nie odzywała się wiele. Uważała, że przez mówienie jedynie traci energię, za to chętnie słuchała Jungshina. Opowiadał jej o wszystkim, o swoim dzieciństwie, o rodzinie i o skutkach wojny. Pochodził ze wsi na południu półwyspu. Był wychowany w patriotycznym duchu i chciał walczyć w obronie ojczyzny. Niestety, zaszantażowano go i jego brata bliźniaka, że jeżeli nie dołączą do japońskich jednostek, wydadzą wyrok na swoich rodziców. Władza groziła im konfiskatą dóbr i więzieniem. Kilka miesięcy później wieś i tak została spalona. Jungshin dowiadując się o tym, doszedł do wniosku, że jeżeli jego rodzice przeżyli, pewnie uciekli do Szanghaju i postanowił ich tam poszukać. Niezmiennie drżał o to, że trafi w ręce policji, a za dezercję czekała go kara śmierci. Starał się zagłuszyć strach swoimi żartami i wrodzonym poczuciem humoru.
                Codziennie pokonywali odległość około kilkunastu kilometrów, w nocy ustalali dwugodzinne warty i pilnowali siebie wzajemnie. Byli zgodni, tylko jeden, jedyny raz się pokłócili. Dahee akurat szukała krzaczków jagodowych, czy innych owoców nadających się do zjedzenia, kiedy usłyszała w pobliskich zaroślach szelest. Oczywiście zaraz odbezpieczyła i podniosła pistolet, gotowa pozbyć się intruza. Tym intruzem okazała się sarna. Dahee bez wahania nacisnęła spust i spudłowała. Spłoszone zwierzę po prostu uciekło, za to przybiegł Jungshin. Kiedy upewnił się, że  to nie Dahee była celem, zawołał:
- Ty strzelałaś?!
- Ja. A kto? Gdyby ta przeklęta sarna nie była taka szybka, mielibyśmy wyżerkę.
- Przecież ty nie umiesz... Czemu mnie nie zawołałaś? Ja bym nie spudłował!
- Sugerujesz, że nie umiem się TYM posługiwać?! - wybuchła i wycelowała w Jungshina pistolet.
- Nie ty służyłaś w wojsku i nie ty przechodziłaś szkolenie.
W jednej chwili w oczach Dahee pojawiła się dzikość.
- Ja... zabiłam tym kogoś. Lepiej nie każ mi udowadniać, co umiem, a czego nie.
- Przepraszam...
Już zupełnie spokojna, schowała z powrotem pistolet. Nie wracali później do tego incydentu. Jungshin znowu opowiadał historie ze swojego życia, a Dahee słuchała. Tak dotarli do rzeki. Poziom wody był niski, a nurt niewielki. Spokojna, olbrzymia tafla błyszczała w popołudniowym słońcu.
- Chciałabym się wykąpać - powiedziała Dahee - cała.
- Ja też - stwierdził Jungshin, zrzucając buty i rozpinając mundur.
- Nie rozumiesz mnie. Chciałabym być sama.
- Eh, no dobrze, dziewczyny mają pierwszeństwo.
Założył z powrotem buty i wszedł w las. Dahee z westchnieniem ulgi zrzuciła z siebie spocone ubrania i bieliznę. Unikała widoku swojego gołego ciała. Zanurzyła się w rzece, nie zważając na to, że woda wydawała się wręcz lodowata. Pluskała się, pływała, nurkowała i nie miała dość. Obawiała się tylko, by Jungshin jej tak nie zastał. Wreszcie wysuszyła się, ubrała i położyła na piasku. Poczuła senność. Poddała się jej. Potem niespodziewanie usłyszała głos Jungshina.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. A oto prezent - podał jej upolowanego zająca - chciałaś wyżerkę, masz wyżerkę.
- Dziękuję - odpowiedziała, przecierając oczy, zaspana i zaskoczona.
Pamiętał o jej urodzinach.
- To może zbierzesz gałęzie na ognisko? A ja bym się wreszcie wykąpał, sam!
Chodząc po lesie, słyszała jego wesołe okrzyki. W pewnym momencie ucichły i po tym poznała, że pewnie jest już wykąpany. Zastała go w samych majtkach. I chociaż nie miała ochoty widzieć go gołego, musiała przyznać, że prezentował się nieźle... Obserwowała jego wysiłki, gdy golił się przy pomocy noża. Jeden nieostrożny ruch i po policzku popłynęła mu krew. Zaklął.
- Zostaw to, pomogę ci - zaproponowała i poprosiła, by dał jej nóż.
- Nie potniesz mnie? - zapytał pełen obaw.
- TYM też umiem się posługiwać, możesz mi zaufać - zapewniała - ojciec lubił, jak go goliłam.
Po raz pierwszy wspomniała cokolwiek o swojej rodzinie i Jungshin widział, że to sprawiało jej ból.
- Jak mam ci zaufać, skoro cały czas grozisz mi rozstrzelaniem?
- Cicho.
Ale jej zaufał. Pozwolił, by go ogoliła. Zrobiła to fachowo i bez większych emocji, obojętnie. Nie trzęsły jej się ręce i wyglądała, jakby przez cały czas w ogóle nie mrugała. Chciał wyczytać cokolwiek z tych zimnych oczu. Lecz nie zauważył w nich nic oprócz swojego odbicia. Skończyła go golić, a on nadal na nią patrzył. Wstała i wreszcie się opamiętał. Przejechał dłońmi po swoich policzkach, zamruczał z zadowoleniem i stwierdził:
- Ymmm, tak o wiele lepiej!
Potem rozpalili ognisko i upiekli zająca. Zajadali się mięsem, którego nie mieli w ustach od tygodnia. To była miła odmiana po codziennym zapychaniu się owocami i batatami. Niestety, dziś rzeczywiście od szybkiego jedzenia Dahee rozbolał brzuch. Leżała przy ognisku, odganiała się od komarów, których wieczorem przy rzece było mnóstwo i pojękiwała. Jungshin troskliwie podawał jej wodę. To pomogło. Powoli zaczynała mu ufać. Już nie obawiała się go i polubiła jego towarzystwo. Tylko z przyzwyczajenia sypiała jeszcze z pistoletem w ręce. Wiedziała, że Jungshin nie zrobiłby jej krzywdy. Wiedziała też, w jakim był szoku, kiedy odkrył, że sama sobie ją zrobiła... Podczas warty sięgnęła nóż i wykonała cięcie w poprzek swojego odsłoniętego uda, a potem jeszcze jedno i jeszcze. Aż poczuła, że ktoś ściska jej rękę, powstrzymując kolejny ruch.
- Oszalałaś?! Co ty wyprawiasz? Postradałaś zmysły?! - krzyczał Jungshin.
- Puść - zażądała - puść, bo... nie ręczę za siebie.
W jednej chwili złagodniał. Nie, żeby się wystraszył. Po prosu w jej obojętnej dotąd twarzy dostrzegł bezmierne cierpienie. Nie wyobrażał sobie, przez co musiała przejść i czego doświadczyła.
- Dahee, tak nie wolno.
- Jak?
- Opowiedz mi wszystko. Jeżeli jesteś zraniona i zła, wykrzycz to zamiast wyładowywać te emocje na sobie. Tak się od tego nie uwolnisz i nie nauczysz się z tym żyć.
- Niczego ci nie opowiem, ty i tak nie zrozumiesz.
Schował nóż. Później wstał i zamoczył w rzece chusteczkę.
- Wytrzyj się - polecił.
Dahee wolała usiąść przy brzegu i tam zatamować krwawienie. Wypłukała chusteczkę i, zwracając ją Jungshinowi, powtarzała ciche "dziękuję". Odtąd w nocy pilnował swojego i jej noża.
                Po kilku dniach doszli na przedmieście Szanghaju. Nie czuli się zbyt komfortowo na odkrytym terenie. Obok szeroko rozciągających się pól znajdowały się pojedyncze gospodarstwa. Dahee i Jungshin bali się zapukać do kogokolwiek, poprosić o schronienie, czy zapytać, dokąd powinni iść. Wyglądali na uciekinierów i nie chcieli tak pokazywać się w centrum miasta, by nie narażać się na aresztowanie. Musieli zadbać o zwykły wizerunek. To Jungshin zaproponował, by zatrzymali się w motelu i ustalili plan działania, a Dahee nie miała nic przeciwko. Wybrali niezbyt luksusowe miejsce, które słynęło z wynajmowania pokoi na godziny w celu przeżywania cielesnych rozkoszy, za to nie wymagało okazywania dokumentów. Recepcjonisty nie interesowała tożsamość klientów, byle tylko zapłacili. A Dahee i Jungshin zapłacili za najbliższych sześć dni. Pokój okazał się niewielki i skromnie wyposażony: łóżko, szafa i dwa zniszczone fotele. W jedynej na całym piętrze łazience nie było lepiej, kilka natrysków oddzielonych prowizorycznymi zasłonkami, sedes i umywalka. Dahee nie spodobał się brak podziału na część dla kobiet i część dla mężczyzn. Kąpała się z położonym obok pistoletem i nie zawahałaby się strzelić, gdyby tylko jakiś zboczeniec się zbliżył. Przebrała się, wyprała swoje rzeczy i zaproponowała, że wypierze też rzeczy Jungshina. Uparł się, że zrobi to sam, a ona poczuła się zawstydzona i milczała przez resztę dnia. Wieczorem wyszli do pobliskiej karczmy, zjedli pożywny posiłek i napili się piwa. Tak uczcili sukces swojej ucieczki. Dahee pozwoliła Jungshinowi spać obok siebie w łóżku, ostrzegając, że jak tylko ją tknie, zapłaci za to życiem. Naprawdę się starał, by ich ciała choćby przypadkowo się nie stykały. Co nie było tak proste, bo jak tylko Dahee zapadała w prawdziwy sen, miała koszmary i rzucała się okropnie. Powtarzał wtedy jej imię, a ona otwierała oczy i do rana wpatrywała się tępo w sufit.
                Pewnego dnia po bezskutecznych próbach dotarcia do kogoś z ruchu oporu i dowiedzenia się czegoś o rodzicach Jungshina, oboje załamali się lekko. Nie mogli cały czas siedzieć w ukryciu, poza tym pieniądze powoli się kończyły. Pokłócili się o to. Dahee uważała, że powinni wreszcie wyjść do ludzi i zadając odpowiednie pytania, dotrzeć do tych, których szukali. Jungshin twierdził, że tak tylko narazi swoich rodziców, jeżeli istotnie tu byli i stanowczo sprzeciwił się jej pomysłom. Zdenerwowana, wyszła i trzasnęła drzwiami. Jungshin zaraz potem usłyszał szum wody i zgadł, że się kąpała. Liczył, że może ochłonie. I nie zdecyduje, że to czas, by wreszcie się rozdzielili... Nie chciał tego. Nie chciał pożegnania z Dahee. Niepokoił się, że nie wraca. Gdyby nie zostawiła w pokoju rzeczy, obawiałby się, czy po prostu nie zniknęła. Lecz mimo to postanowił poszukać jej w łazience, starając się zachowywać ostrożność, bo przecież miała pistolet.
- Dahee? - zawołał.
Cisza. Wtedy zauważył, że jedno z luster jest rozbite, a wszędzie walają się opiłki szkła. Zemdliło go, gdy za, zerwaną bez zastanowienia zasłonką, zastał Dahee siedzącą nago na podłodze w kałuży krwi i tnącą się, gdzie popadło.
- Wynoś się! Wynoś się! Wynocha! - krzyczała, wymierzając w niego ściskany w ręce opiłek, a potem wyrzuciła go i sięgnęła po pistolet.
Nie wystraszył się. Nie myślał o konsekwencjach. Wyrwał jej go i schował sobie za pas. Dahee nie przestawała krzyczeć, gdy Jungshin podniósł ją i po prostu zabrał do pokoju. Pozostali klienci wyszli na korytarz i ze zdziwieniem przyglądali się scenie, nikt nie interweniował, choć wszyscy widzieli kapiącą krew. Ale dramat nastąpił dopiero za drzwiami. Dahee w przypływie furii zaatakowała Jungshina, gryzła go, biła, kopała. Aż wreszcie złapał ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Jeszcze przez pewien czas walczyła ostatkami sił i wreszcie się poddała. Rozpłakała się, osuwając się w jego ramiona i pozwalając, by ją objął. 
- Dahee, już dobrze, już dobrze - powtarzał.
Tak, była naga, lecz nie patrzył na nią jak na nagą kobietę, tylko jak na bezbronne dziecko potrzebujące pomocy. Podszedł do łóżka, posadził ją sobie na kolanach i pogłaskał po włosach. Płacząc, opowiedziała mu wszystko przez co musiała przejść przez ostatnich kilka miesięcy. Potem była kompletnie wyczerpana. Nie protestowała, kiedy Jungshin pożyczył z recepcji apteczkę, przemył i poopatrywał jej rany. Blizny, które miała ciele były dowodem, że okaleczała się od dawna. Jungshin, odkąd tylko ją poznał, podejrzewał, że należała do "pocieszycielek", lecz nigdy, przenigdy nie przeszło mu przez myśl, ile wycierpiała...  Dahee, o Boże, Dahee... Zrzucił z siebie zachlapane jej krwią ubrania, położył się obok i tulił ją, tulił ją do rana, chcąc uleczyć swoim ciepłem.

OD AUTORKI:

Często ostatnio te rozdziały xD Jak obiecałam ten był znowu o Dahee i Jungshinie. Nie mam niestety ich fotki, za to mam Dahee i Aikę, więc dzielę się:



PS. Jak uważacie: dziewczyny się jeszcze spotkają?