30/08/2017

eyes wide open (rozdział 18)

MARTYR FOR LOVE

                Sunwoo postanowił wreszcie pomalować po zalaniu sufit w łazience. Już kilka dni temu kupił wszystko, co potrzebne: farba, wałki... Nie rozumiał, czemu ekspedientka chichotała, jakby był jakimś Greyem i zaopatrywał się w zupełnie inne rzeczy. Ostatnimi czasy miał dziwne wrażenie, że po prostu przyciąga kobiety, wszystkie zdawały się o niego walczyć. Youngju nie odstępowała go o krok po ich, teoretycznie niezobowiązującym, seksie. Chaewon stała się wyjątkowo rozmowna. A Angelene... nienawidziła tamtych dwóch całym sercem. Czyżby był aż tak atrakcyjny? To tylko podsycało w Sunwoo pewność siebie i tym samym sprawiało, że jego atrakcyjność jeszcze wzrastała.
Tak sobie rozmyślał, zabierając się za malowanie. I niespodziewanie w obu tych czynnościach przeszkodził mu dzwonek do drzwi. Sunwoo otworzył w swoich roboczych ubraniach i przywitał Mię.
- Niestety, dziś nie mam nic do jedzenia...
- Nie po to przychodzę - odpowiedziała pospiesznie i dodała z całkowitą powagą - potrzebuję porady prawnika.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na jej posiniaczoną twarz, by wiedzieć, że nie żartowała, była poszkodowana i szukała pomocy. Bez wahania zaprosił dziewczynkę do pokoju dziennego. Dziwiło go, że to mu pierwszemu chce opowiedzieć o swoim problemie. Angelene zapewne nie znała szczegółów. Bo gdyby znała i miała pojęcie, że to tak poważna sprawa, pewnie przyszłaby tu z Mią. Jednocześnie, trochę mu imponowało, że był dla dziewczynki autorytetem.
- Pomogę ci, jeżeli opowiesz mi wszystko zgodnie z prawdą, nie ukrywając niczego. Nie pokonałaś wroga? - zapytał, przypominając sobie tytuł książki, jaką jej pożyczył.
I opowiedziała o wszystkim, od dnia, gdy po raz pierwszy spotkała Siwana. Nie ukrywała niczego, bo nie taki był jej cel, chociaż czasami miała na to ochotę. Nigdy nie lubiła robić z siebie ofiary, więc z lekkim wstydem przyznawała się, że była szantażowana i, że posłusznie oddawała wszystkie pieniądze. A później opisała, co wydarzyło się wczoraj, przy garażach.
- Mia! - zawołał Sunwoo - czemu zaraz, tego pierwszego dnia, z nikim o tym nie porozmawiałaś?
Gdyby nie to, że pewnie była wystarczająco przerażona, choć tego nie okazywała, nakrzyczałby na nią.
- Uważałam, że sama umiem sobie z tym poradzić. A może po prostu czułam, że Siwan nie zrobiłby mi niczego złego. I do dziś nie wiedziałam przecież o tamtych starszych chłopakach.
- Powinnaś na nich natychmiast donieść.
- Wiem. Wiem, tylko... nie chciałabym wkopywać Siwana... Czy i tak poniesie konsekwencje za szantażowanie innych, mimo że sam był szantażowany?
- No cóż, to jest jakaś okoliczność łagodząca. Zwłaszcza, że, jak twierdzisz, Siwan nigdy nie używał w stosunku do nikogo z szantażowanych przemocy, która spowodowała uszkodzenie ciała - ciągnął Sunwoo - mimo wszystko szantaż to szantaż, czyli przestępstwo...
- Aha... - przyznała z westchnieniem Mia - to było tak, że ci chłopacy kilka razy pożyczyli mu pieniądze. A potem naliczali sobie odsetki, coraz więcej i więcej. Siwan bał się kogokolwiek poprosić o pomoc, bo jego siostra miałaby kłopoty, że nie dba o niego i ich młodszego brata, przez co straciłaby prawa do opiekowania się nimi.
- A rodzice?
- Dwa lata temu zginęli w wypadku samochodowym.
Mia opowiedziała wszystko to, co usłyszała od Siwana, gdy po ucieczce z garaży, zrobiła zakupy w aptece, opatrywała go i namawiała na zgłoszenie doniesienia.
- Pozostaje jeszcze rozbicie butelki i ogłuszenie jednego z tych chłopaków. To ewidentnie obrona własna. Oby nie było problemów z udowodnieniem tego.
- Pewnie wybrali miejsce bez monitoringu.
- Yhm - Sunwoo zamilkł na moment, po czym dodał - rozumiem, że twojego kolegę nie byłoby stać na prawnika...
- Nie. Nie ma szans.
- Pomogę mu.
- Ajussi! Naprawdę?
- Tak. Postaram się go z tego wyciągnąć.
- Dziękuję. Jesteś super - powtarzała, z uczuciem ulgi, Mia.
Już chciała dzwonić do Siwana i powiedzieć, że załatwiła mu prawnika.
- Ale... przedtem porozmawiamy o wszystkim z twoją mamą - dodał Sunwoo.

***

                Aeri poprosiła Dongwoo, by zapiął jej sukienkę, czarną, nieprzyzwoicie dużo odsłaniającą i nieprzyzwoicie ciasną.
- Jak ty w tym oddychasz? - zapytał - udusisz się.
- Bez obaw, zapinaj, zapinaj - ponaglała go.
Ciągnąc suwak do góry, czuł, jak delikatna satyna napina się na ciele jego dziewczyny i więzi je w ciasnym kokonie.
- Tam może być duszno - uprzedził.
Planowali iść na pokaz sztucznych ogni nad rzekę Han, organizowany z okazji Narodowego Dnia Pamięci.  A nie dość, że wieczór był wyjątkowo ciepły, to oczywiste, że tego typu imprezy przyciągają sporo ludzi i zazwyczaj robi się tłoczno.
- Och, my kobiety umiemy cierpieć dla urody. Jeżeli nie zaliczamy się ani do pięknych, ani do inteligentnych, mamy w życiu przesrane - powiedziała Aeri.
Dongwoo poczuł potrzebę rozwiania czymś powagi, jaka niespodziewanie zawisła w powietrzu.
- Tak? A ty do których się zaliczasz? - zapytał.
Odwracając się, szturchnęła go lekko w bok i wykrzyknęła:
- Do obu! - po czym dodała o wiele spokojniej - przecież nigdy nie bierzesz tego, co nie najlepsze. Wiesz, wszyscy uważają, że jestem samolubna i zarozumiała. Ale... ty też taki jesteś.
Z tym oskarżeniem(?) zatrzasnęła się w łazience, by poprawić makijaż. A Dongwoo pomyślał, że miała sporo racji. To prawda, lubił, jak przyjaciele zazdrościli mu i powtarzali, że ma taką wspaniałą dziewczynę. Każda pochwała jej dotycząca, dotyczyła i jego. Bo zdobył serce jednej z najpiękniejszych, o ile nie najpiękniejszej, z Koreanek, słynnej modelki o międzynarodowej karierze. Czy to nie oznaczało, że był równie wspaniały?
Rozległ się sygnał sms-a, przerywając jego rozmyślania i był to sms do Aeri. Chociaż Dongwoo poprzysiągł sobie nigdy więcej tego nie robić, złapał za jej telefon i odczytał treść: Słonko, wiem, że idziesz z nim na pokaz sztucznych ogni, napisz potem, gdzie stoicie, chcę chociaż na ciebie popatrzeć...
Dongwoo poczuł, że jego nogi stają się dziwnie miękkie i mimowolnie przysiadł na łóżku, nadal z telefonem w ręce. Skoro ten typ wie o moim istnieniu, pewnie wie też, jak mam na imię, stwierdził, przez co forma " z NIM" wydała mu się szczególnie lekceważąca. Nie było mowy o nieporozumieniu. Chociaż sms przyszedł z numeru, którego nie miała w kontaktach, to pewne, że był od jej kochanka. Aeri nadal poprawiała makijaż, a Dongwoo wykorzystał moment, by zadzwonić, do tego, kto tak go zlekceważył. I zrobił to, bez zastanowienia, odruchowo, jakby jeszcze brakowało mu dowodów. Przeczekał trzy sygnały.
- Cześć, Słonko, to tak się umawiamy? - usłyszał i wtedy zobaczył w drzwiach sypialni sylwetkę swojej dziewczyny.
Chciał wykrzyczeć jej kochankowi serię przekleństw, obrazić go i zlekceważyć, jak sam czuł się lekceważony. Zamiast tego wszystkiego, po prostu rozłączył się, zbyt zszokowany, zbyt zraniony.
- A z kim ty rozmawiasz z mojego telefonu? - zapytała Aeri, jak gdyby nigdy nic.
Kazał jej usiąść obok siebie i stanowczo zawyrokował:
- Odpowiesz na wszystkie moje pytania: z kim, ile to trwa, czemu... czemu mnie zdradzasz?
Był spokojny. A może szok cały czas powstrzymywał jego reakcje. Przez tyle lat po opuszczeniu poprawczaka uczył się na nowo zaufania, a ono w jednej chwili zostało tak okrutnie złamane... Przez ostatnią osobę, jaką by o to podejrzewał.
- Syn mojego projektanta. Od kilku miesięcy.  Przepraszam... - wyszeptała Aeri.
Mimo wszystko... docenił jej szczerość, to, że nie zaprzeczała, niczego się nie wypierała. Wbiła wzrok w podłogę. Wydawała się skruszona, naprawdę skruszona. A on, pomimo bólu, jaki mu zadała, nadal ją kochał i nie wyobrażał sobie jej straty. Wystarczył moment, by zrozumiał, że choćby było bardzo trudno, nie zrezygnuje z walki o ich miłość.
- Powiedz, że obiecujesz, że zerwiesz z nim wszelkie kontakty - zażądał, zagryzając wargi.
- Oppa, proszę... - jęknęła.
- Ciii - pomyślał, że prosi o wybaczenie - tylko powiedz to, powiedz, że obiecujesz.
Jeszcze nauczymy się z tym żyć, zapomnimy, powtarzał sobie. Był tego po prostu pewien. Stuprocentowo.
- Nie mogę - szepnęła.
Wtedy do niego dotarło : chciała ich obu, i jego i swojego kochanka. Nie prosiła go o wybaczenie, prosiła o zaakceptowanie tego układu. Czy naprawdę kilka chwil temu zarzucała mu, że był równie samolubny i zarozumiały, co ona?
- Skoro tak, to wypierdalaj! - zawołał, a kiedy nie zareagowała, złapał ją za nadgarstki i wyrzucił z sypialni.
- Oppa! Nie! Nie! - krzyczała.
Wyciągnął z szafy torbę i zaczął w gniewie pakować rzeczy Aeri, a ona usiłowała mu w tym przeszkodzić. Przez cały czas klął i nie zaszczycił jej już chociażby jednym spojrzeniem. Chciał tylko, żeby stąd znikała. Z powrotem wypakowywała wszystko i kładła do szaf. Dongwoo poddał się wreszcie, otworzył drzwi wejściowe i wyrzucił za nie jej rzeczy. Aeri wypadła na schody. Z przerażeniem wszystko zbierała, nie zważając, że spadają na nią kolejne ubrania, kosmetyki, przedmioty codziennego użytku. Z mieszkania obok wyjrzała sąsiadka i oburzona tym, co się dzieje, zagroziła, że wezwie policję. To poskutkowało. Dongwoo po prostu zatrzasnął drzwi, zostawiając na schodach Aeri i część jej rzeczy, które zdążył wyrzucić. Nie interesowało go, jak się z tym wszystkim stamtąd zabierze, słyszał tylko, że waliła w drzwi i błagała, by otworzył. Nie otworzył. Jeszcze raz wyszła sąsiadka, powiedziała "no naprawdę, tak traktować kobietę?" i zaproponowała pomoc. Aeri podziękowała, usiadła na podłodze, oparła plecy o drzwi i płakała. Nie wiedziała, że Dongwoo robił to samo, w identycznej pozycji, tylko po przeciwnej stronie. Nie potrafił znieść płaczu, i jej i swojego. Założył słuchawki. Nie był pewien, jak Aeri sobie poradziła, lecz kiedy wyłączył muzykę i wyjrzał za drzwi, nie zauważył ani jej, ani jej rzeczy. Powoli wciągnął buty, schował w kieszeń dokumenty i wyszedł. Nie przestawał drżeć na całym ciele. Może nie powinien prowadzić samochodu... Mimo to, wsiadł za kierownicę i zupełnie nieumyślnie dotarł do mostu na rzece. Po obu stronach rozbłyskały na niebie sztuczne ognie, w przeróżnych kolorach i kształtach, niestety nie widział ich. Przysłaniały je łzy.

23/08/2017

the song of love (rozdział 23)

                Gyesoon wspominała pewne popołudnie: Siedziała w domu Yonghwy, był też Minhyuk. Po chwili przyszedł Jonghyun i sprawiał wrażenie kogoś w wyjątkowo dobrym humorze. Z przejęciem opowiadał o bankiecie w filharmonii, na który zaprosiła go Sakamoto Mei i o tym, co robili później. Jednocześnie nastawiał wiecznie psujący się gramofon i klął, lecz nie w gniewie, a z lekkim, spontanicznym rozbawieniem. Wtedy Gyesoon niezbyt skupiała się na jego słowach, myślała o zaręczynach z Jaesikiem i wyobrażała sobie ich przyszłe, wspaniałe życie. Chcieli mieć dzieci, dużo dzieci. I często żałowała, że zginął, nie zostawiając jej w ciąży. W ten sposób zatrzymałaby jego część. A dziś wiedziała, że nigdy, z nikim innym nie zechce mieć dzieci. Wtedy Jonghyun zauważył, że go nie słuchała, pociągnął ją na stół i kilka razy zakołysali się w takt muzyki. A potem... potem straciła Jaesika i to było tak, jakby jej życie się skończyło. Jeżeli Jonghyun zginie, życie jego dziewczyny też się skończy.
                Z jednego z namiotów wyszedł Yongjun, Yonghwa i kilkoro żołnierzy. To od nich wszystko zależało. Jutro napadną na furgonetkę, transportującą Jonghyuna, jak tylko wyjedzie z miasta i dotrze do okalających je lasów. Gyesoon pochwyciła spojrzenie Yonghwy. I tyle, nie zatrzymał się i nie zaszczycił jej choćby pozdrowieniem. Nie znała przyczyny, lecz wiedziała, że stał się taki po zniknięciu Misuk, milczący. Nie zaczynał pierwszy rozmowy, Gyesoon też tego nie robiła. Aż do dziś.
- Liderze! - zawołała i była przekonana, że tylko w myślach.
Obejrzeli się wszyscy: Yongjun, Yonghwa, żołnierze. Gyesoon poczuła, że na jej policzki wstępuje rumieniec.
- Tak? - zapytał Yonghwa, podchodząc do dziewczyny, trochę zbyt blisko.
- To niebezpieczne... - powiedziała - odbicie Jonghyuna.
- Tak, żyjemy w niebezpiecznych czasach. To, co robimy jest niebezpieczne - potwierdził.
Nic odkrywczego, pomyślała, lecz i jej słowa nie były odkrywcze.
- Jak to przeprowadzicie? - zapytała.
- Jeden z naszych towarzyszy podszyje się pod policjanta potrzebującego pomocy. Tego, co wyjdzie mu jej udzielić, wykorzysta jako zakładnika, a pozostali, w tym ja, napadną na furgonetkę i odbiją Jonghyuna - z powagą opowiadał w wielkim skrócie o przebiegu akcji.
Gyesoon słuchała i wydawało jej się, że to wszystko brzmi tak prosto... zbyt prosto i pewnie wydarzy się coś nieprzewidzianego. Ze strachu, a może z zimna, zadrżała.
- To musi się udać, wierzę, że ci się uda, liderze - powiedziała - powodzenia.
Odchodząc, rzucił w jej kierunku "dziękuję", a ona dodała, żeby uważał, na swoich towarzyszy żołnierzy, i na siebie.

***

                Nastał dzień odbicia Jonghyuna. Późnym popołudniem do domu Hikari i Kanako zapukał policjant. Ta druga otworzyła drzwi i zamarła, przyglądając się oficerowi. Wydawał się jej przystojny, w młodym wieku. Pomimo tego, wystraszyła się go. Wystarczył policyjny mundur, by zaczęła się bać. Już raz, kiedyś, dawno, bardzo dawno temu przyjmowała podobną wizytę, za jaką jej ukochany i siedmioro jego towarzyszy zapłacili życiem. W tym momencie to wszystko wróciło. Poczuła, że cała się trzęsie. Zmiękły jej kolana. Myślała, że osunie się na podłogę, lecz zaraz zjawiła się Hikari, przywitała się z oficerem i zapytała:
- A pan do kogo?
- Mishima Kenichi, z posterunku w Yongsan, przychodzę do panny Sakamoto Mei - tłumaczył, przedstawiając się, po czym złożył kondolencje z powodu śmierci pułkownika.
- Jestem jej matką. O co chodzi? - pytała Hikari, dumna, opanowana.
- O jej narzeczonego, podejrzewanego o działalność w organizacji terrorystycznej, Lee Jonghyuna - wyjaśnił Mishima z lekkim zniecierpliwieniem, nadal nie przekraczając progu.
- Z tego, co mi wiadomo, nie byli narzeczeństwem - odparła Hikari, chętnie by się uparła, że byli jedynie znajomymi, lecz wiedziała, że pewnie zbyt często widywano ich we dwoje.
- Pozwoli pani, że porozmawiam z nią osobiście?
- Tak, dobrze - wtedy wpuściła go do domu i poprosiła Kanako, by zawołała Mei.
Hikari nie była zaskoczona, spodziewała się wizyty policji odkąd tylko dowiedziała się o aresztowaniu Jonghyuna. Chociaż nie sądziła, żeby jej córce cokolwiek groziło, ta sytuacja lekko ją stresowała. Przez cały czas starała się tego nie okazywać. Wreszcie zjawiła się Mei. Niepewnym krokiem schodziła po schodach. Chyba zapomniała o ostatnim stopniu, zachwiała się i została podtrzymana przez policjanta. Odruchowo mu podziękowała, a potem pomyślała, że może ten oficer torturował Jonghyuna i pospiesznie odsunęła się od niego. Później przyszła też Aika. Wszyscy usiedli przy stole. Pomoc domowa rozstawiła filiżanki, każdy dostał imbryczek z herbatą. Mishima sączył ją powoli, przyglądając się stołowej zastawie i zadając pytania Mei. Chciał wiedzieć, jak poznała Jonghyuna, czy widywała się czasami z jego znajomymi, czy kiedykolwiek podejrzewała go o działalność w ruchu oporu. Nie odwracał wzroku od jej twarzy, chociaż milczała i to matka za nią odpowiadała.
- Ten zdrajca oszukał ją, jak was wszystkich! Wmawiał jej, że wielbi Cesarza. Pracował w japońskim szpitalu. Chyba nikt go nie podejrzewał... - powtarzała bez ustanku Hikari.
- A więc czemu panna Mei jest taka roztrzęsiona? - zainteresował się Mishima.
Zapadła cisza. Hikari nie chciała po raz kolejny tłumaczyć tych samych oczywistych rzeczy. Kanako nic jeszcze nie powiedziała odkąd otworzyła drzwi oficerowi i nie wiedziała, czy w ogóle wydobyłaby z siebie głos. A Aika z niepokojem patrzyła na kuzynkę i obawiała się, żeby ta przypadkowo nie zdradziła rzeczywistego powodu swojego roztrzęsienia.
- A jak miałabym nie być? - rzuciła z irytacją Mei, przerywając ciszę - kochałam Jonghyuna i ufałam mu, a on... on tyle czasu okłamywał mnie i narażał na niebezpieczeństwo! Pewnie dobrze się przy tym bawił, chwalił się swoim znajomym towarzyszom, których, ku mojej wielkiej uciesze, nigdy nie poznałam, że wykorzystał samą Sakamoto Mei. Z takimi walczył tata. Gdyby tylko nadal żył... zabiłby go bez wahania. Czy wy też to zrobicie?
Mei spojrzała na wskazówki zegara, wzdrygając się. Aika aż uchyliła usta z podziwu dla kuzynki. Zaraz rozpocznie się akcja odbicia Jonghyuna... A Mei opowiadała o jego śmierci, jakby istotnie jej pragnęła, grała niczym profesjonalna aktorka.
- Och, rozumiem, została panna tak perfidnie wykorzystana... Ale... osobiście przyłożyłem się do tego, by ukarać winnego i wysłać go w miejsce, gdzie pewnie nie pożyje długo... - ciągnął Mishima, lubieżnie oblizując wargi, nadal wpatrzony w Mei.
Nie myliła się, ten oficer torturował Jonghyuna! I to był moment, w którym straciła kontrolę. Wstała, przewracając przy tym imbryk z herbatą. Pognała po schodach na piętro, ku przerażeniu matki, ciotki i kuzynki, ku zdziwieniu policjanta. Lecz... w połowie drogi opamiętała się. Popatrzyła na nich wszystkich, odwracając się nieznacznie, po jej policzkach płynęły łzy. Powiedziała:
- Przepraszam, po prostu... wszyscy, których kocham mnie opuszczają... tata tak niesprawiedliwie zginął... Jonghyun kłamał. To dla mnie za wiele.
Pozwolili jej odejść. Aika wyobrażała sobie, że bierze nóż i wbija w serce policjanta. W myślach przeklinała go i obrzucała wyzwiskami. To powstrzymało ją, by nie uciec, jak kuzynka.
- Jest taka wrażliwa, okropnie ostatnio cierpi - opowiadała Hikari o Mei.
- Przykro mi, może lepiej, jak już sobie pójdę? - zaproponował oficer.
Tak, idź, idź stąd, idź do diabła, myślała Aika.
Wtedy po raz pierwszy odezwała się Kanako:
- Nie, nie wypuścimy pana przecież bez kolacji - powiedziała i miała zwykły, naturalny głos.
To był element taktyki. Jeżeli istotnie miałyby coś do ukrycia, czy starałyby się o przedłużenie jego wizyty? Hikari poparła ten pomysł. Aika spanikowała. Akurat rozpoczynała się akcja odbicia Jonghyuna. Po wszystkim powinien przyjść tu Yonghwa i poinformować o jej przebiegu... Czy gdyby matka i ciotka miały o tym wszystkim pojęcie, też by tak zaryzykowały? Mishima przyjął zaproszenie. Pomoc domowa zabrała się za przygotowania do kolacji i włączyła muzykę, co tylko teoretycznie rozładowało atmosferę. Przy stole toczyły się obojętne rozmowy, o hotelu prowadzonym przez obie kobiety, o zatrzymujących się tam gościach, o działaniach policji. Trochę żartowano, komentowano przynoszone przez gosposię smakołyki. Aika zaproponowała, że pójdzie po Mei. Kuzynka płakała w swoim pokoju. Miała rozmazany makijaż, opuchnięte oczy. Upierała się, że nie chce jeść, nie z "tym potworem". Ostatecznie Aika ją przekonała, pomogła jej na nowo się pomalować i przyszły do salonu. Kolacja była gotowa. Mishima zażyczył sobie, by Mei usiadła obok niego. I zrobiła to, choć cała zesztywniała i zagryzała usta. Nikt się nie dziwił, że nic nie zjadła. Aika nie miała wymówki i z wysiłkiem przełykała każdy kęs. Obie kuzynki nie odrywały wzroku od zegara i liczyły, że oficer wyjdzie, zanim do drzwi zakołata Yonghwa. Niestety, po kolacji Kanako zaproponowała alkohol. Pomoc domowa przyniosła wino i kieliszki. Hikari przez blisko dwie godziny opowiadała o muzycznej karierze Mei, bo widziała, że to zafascynowało policjanta. Z błyszczącymi podnieceniem oczami, nie szczędził diwie komplementów. W pewnym momencie niby przypadkowo musnął jej dłonie. Szybko schowała je między swoje kolana i tak siedziała, milcząc. Skończyły się piosenki z kolejnej już płyty. Wtedy Mishima spojrzał w kąt pokoju i zawołał:
- Cóż za piękne pianino! Może panna Mei zagra?
Był podpity. I coraz śmielszy. Aika popatrzyła na kuzynkę. "Już po wszystkim? Czy go odbili? Jest bezpieczny?", wyczytała w jej twarzy te wszystkie pytania. Mei myślała tylko o Jonghyunie. Aika to wiedziała.
- Ja zagram - zaproponowała.
I usiadła do pianina. Jeszcze nigdy nie grała w taki sposób, nie uderzała klawiszy z podobnie wielkim wzburzeniem i gniewem. Wkładała w to wszystkie emocje. Nienawiść. Lęk. Nadzieję. Sprawiała, że spokojne utwory stawały się agresywne i dzikie. Aż wreszcie poczuła, że choćby nie wiadomo jak się starała, nie zagra ani jednej, jedynej nuty więcej. I tu nie chodziło o ból w palcach, to serce się zablokowało. Aika przerwała, w środku utworu. Klapa pianina opadła z hukiem, rozległy się brawa.
- Cudownie! To prawdziwa pasja! - wołał zachwycony Mishima.
A Aice przeszło wtedy przez myśl: jeżeli nie uratują Jonghyuna, ja już nigdy nic nie zagram! Potem wydawało jej się, że się pomyliła, aż usłyszała głos Mei:
- Ktoś kołata do drzwi!
- Otworzę! - zakomunikowała Aika.
I chociaż wiedziała, że nie może liczyć na zbyt wiele, wyobrażała sobie, co by było, gdyby to nie Yonghwa stanął w drzwiach, a Jonghyun... Nie zastała ani tego, ani tego.
- Cześć - powiedziała towarzyszka Shin.
Aika ją znała, to też była łączniczka. Szybka wyszła z nią na podwórze i zapytała:
- Czy ty wiesz, co z Jonghyunem?
- Tak, odbili go - informowała towarzyszka, a Aika czuła, że ogarnia ją jakaś wspaniała lekkość - chociaż akcja niezupełnie się powiodła, stracili kogoś...
- O nie... Yonghwa...
- Nie. Nie lider. Choć niestety też jest ranny, postrzał w rękę.
Aika chciała wiedzieć jedynie:
- Gdzie zabrali Jonghyuna? Kiedy mogę go zobaczyć?
- Nie wiem, lider poprosił mnie tylko, żebym przekazała ci tę wiadomość.
- Nieprawda, wiesz, po prostu nie chcesz mi powiedzieć!
- Nie wiem! Nie brałam udziału w akcji. Rozmawiałam po wszystkim z liderem, nie czuł się zbyt dobrze. Dowiedziałam się tylko tyle, że przewieźli Jonghyuna w bezpieczne miejsce i sprowadzili lekarza.
- A... jaki jest jego stan?
- Nie wiem.
To co wiesz?!, chciała wykrzyknąć Aika. Powstrzymała się. Podsumowała wszystkie fakty. Yonghwa odbił Jonghyuna, stracił przy tym jednego z towarzyszy, sam był ranny, a mimo wszystko wysłał tu kogoś z informacjami. Zrozumiała, że zamiast pretensji o nie przekazanie jej szczegółów, powinna czuć wdzięczność. Jonghyun żył. I był bezpieczny. To wystarczy. Jeszcze przyjdzie czas, by go zobaczyć. Podziękowała i pożegnała się z towarzyszką Shin. Wpadła do domu i pomyślała, że nie było jej podejrzanie długo.
- Wszystko w porządku - powiedziała, posyłając porozumiewawcze spojrzenie Mei i dodała, okłamując resztę - to żebraczka, wyjątkowo natrętna.
Mishima wyszedł niedługo potem, po wylewnych pożegnaniach z każdą z pań, zataczając się w skutek spożytego alkoholu. Hikari i Kanako rozmawiały o tym, że Mei chyba mu się spodobała, a ona wymownie milczała. Aika natomiast powiedziała tylko: a niech go piekło pochłonie! I to był koniec tego wieczoru. Obie kuzynki pobiegły na piętro, tam wyściskały się wzajemnie, wreszcie opowiadając sobie o swoich obawach w związku z akcją i wielkim uczuciu ulgi.
                Następnego dnia z rana Aika udała się do domu Yonghwy, lecz go nie zastała. Jego matka słyszała tylko tyle, co towarzyszka Shin. Sama nie widziała syna od wczoraj, podobno nie wrócił na noc. Aika poszła do szkoły i po raz pierwszy od tygodni słuchała w skupieniu tego, co mówili nauczyciele. Sumiennie robiła notatki i rozwiązywała zadania z matematyki, przekonana, że skoro Jonghyun wreszcie był bezpieczny i ona na nowo może osiągnąć spokój. Pomyliła się. Bo chociaż wyzbyła się wiecznie paraliżującego ją strachu, pojawiła się niecierpliwość. Aika miała potrzebę po prostu być blisko Jonghyuna. I nie myślała o niczym innym, mimo że pozostawała skupiona na tym, co dzieje się dookoła.
                Po szkole zauważyła czekającego na nią Yonghwę. Przy pomocy lewej ręki, pomachał jej, prawa była w opatrunkach.
- Towarzyszko Oh, wiem, że tego potrzebujesz - stwierdził i pokazał jej gestem, by się w niego wtuliła, a jak już to zrobiła, dodał - mama wspominała, że mnie szukałaś.
Aika odczekała moment, aż minie wzruszenie tym okazanym jej zrozumieniem, a potem powiedziała:
- Dziękuję, przykro mi z powodu tego towarzysza...
- Tak, mi też. Ale ci, którzy uczestniczyli w akcji, liczyli się z ryzykiem...
- I przykro mi z powodu twojej ręki.
- To nic, kula nie była głęboko, nasi lekarze szybko ją wyjęli i mnie pozszywali.
- A co z Jonghyunem? - zapytała Aika, odsuwając się od Yonghwy.
- Pytał, czy możesz go odwiedzić. Tak naprawdę to po to tu jestem. Jeżeli masz czas...
- Pewnie, że mam! - przerwała mu, zbyt podekscytowana, by zaproponować zabranie Mei.
To o mnie pytał, powtarzała sobie, nie o nią... Czuła z tego powodu radość i niestety też winę, jakby znowu okłamywała kuzynkę i okazywała jej nieszczerość. Wszystkie te wyrzuty zniknęły, gdy wsiadła do samochodu Yonghwy, prowadzonego przez innego towarzysza, i zrozumiała, że zaraz... zaraz zobaczy Jonghyuna! Po drodze dowiedziała się, że był w jednej z tajnych kryjówek oddziału ruchu oporu, w domu prywatnym poza terenem miasta. Wychwyciła też sugestię, by nie zajmowała mu zbyt wiele czasu. Jego stan był stabilny, lecz dość poważny. Yonghwa starał się przygotować Aikę na to, co zobaczy. Nie odwracając się w jej kierunku (zajmował miejsce koło kierowcy, a ona siedziała z tyłu), opowiadał o obrażeniach Jonghyuna, o ranach na całym ciele, przypaleniach, wyrwanych paznokciach. I jeszcze lekki wstrząs mózgu, kilka pękniętych żeber, obite obie nerki. Poza tym, niedożywienie i odwodnienie.
 - Lekarze powiedzieli, że wyjdzie z tego, potrzebuje tylko spokoju i wypoczynku - zakończył Yonghwa.
Aika milczała, obojętnie patrzyła w szybę, nie reagowała, jak samochód podskakiwał na wiejskich, dziurawych drogach. Po kilkunastu minutach zatrzymali się obok niewielkiego, porośniętego bluszczem domu. Yonghwa szedł pierwszy, potem Aika, potem, prowadzący samochód, towarzysz. Lider zapukał do drzwi, zgodnie z szyfrem. Po chwili zostali wpuszczeni przez pomarszczonego staruszka. W środku dostrzegli też kobietę. Z przygnębieniem wpatrywała się w zawartość swojej filiżanki.
- To matka Jonghyuna - poinformował Yonghwa i dodał, przedstawiając jej Aikę - a to towarzyszka Oh.
Ukłoniły się sobie.
- Jestem kuzynką Mei, miło mi - powiedziała Aika.
- Wiem, że pomogłyście w zorganizowaniu akcji. Dziękuję. Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby... - głos jej się załamał.
- I o to chodzi, po prostu proszę sobie tego nie wyobrażać - polecił pospiesznie Yonghwa.
- Gdzie Jonghyun? - zapytała niecierpliwie, może nieco niegrzecznie Aika.
Wtedy gospodarz złożył dywan, wyjął kilka podłogowych desek i odsłonił właz.
- Zejdź do spiżarki. Jest tam taka duża szafa, jak ją otworzysz, zauważysz drzwi - poinstruował.
Aika odłożyła tornister. Przez cały czas dygotała i nie umiała tego powstrzymać. Nie potrafiła oszacować rozmiaru spiżarki, panowała tu całkowita ciemność, a kontury szafy ledwie się wyłaniały. Lecz po jej otworzeniu, istotnie zauważyła drzwi. Jonghyun, jestem tu, idę do ciebie... Klamka ustąpiła. Zawiasy skrzypnęły. W pokoju paliły się dwie świece, stały na nocnym stoliku obok szklanki. Aika zobaczyła Jonghyuna leżącego w łóżku. A w zasadzie jedynie jego włosy, wystające zza opatrunków, bo był przykryty po szyję kocem. Pomyślała: jak ja go kocham! Podejrzewała, że może spał. Nie odwracał twarzy od ściany. Aż niespodziewanie cichym, przytłumionym głosem wymówił jej imię:
- Aika...
- Tak. To ja - odpowiedziała - jak się czujesz, bardzo boli?
- Nie. Nie bardzo. Przepraszam, jestem trochę otępiony przez leki.
- To nic - zapewniała Aika, siadając obok - byle tylko cię nie bolało...
Czekała, by na nią popatrzył. Nie zrobił tego. Nie widział łez w jej oczach.
- Co z twoim dzieckiem? - zapytał.
Pamiętał..  Pamiętał, mimo że sama zupełnie zapomniała o swojej ciąży. Zapragnęła pogłaskać go po tych wystających zza opatrunków włosach i zasinionym policzku, lecz wiedziała, że pewnie by sobie tego nie życzył. Przyznała:
- Nic. Nic nie zrobiłam. Przez cały czas myślałam o tobie.
- To dobrze. Nie rób tego. Akiharu by was ochronił.
-  Jonghyun...
- Aika! - wszedł jej w słowo - chcę cię poprosić o coś jeszcze.
- Tak?
- Wolałbym, by Mei mnie nie widziała, aż nie dojdę do siebie.
- Yhm, skoro tak chcesz...
- Wolałbym, by nikt mnie takim nie widział - dodał - proszę... Te wizyty... To wszystko mnie męczy.
Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Nie umiała pokonać dystansu, jaki stwarzał. Nie obwiniała go, rozumiała że był w szoku po tym, przez co przeszedł, poraniony i obolały. Lecz to łamało jej serce.
- Ja wiem, że robili ci okropne rzeczy. Może myślisz sobie, że nie jesteś już tym, kim byłeś. Może czujesz się tak, jakby zabrali twoje "ja", twoją godność, twoje... wszystko. Ale to minie. Bo ty wciąż żyjesz i wciąż jesteś tym samym Jonghyunem, którego kochamy... - jeszcze raz, ostatni, postarała się do niego dotrzeć.
- Ja... - zaczął - jestem zmęczony, chciałbym pospać.
- Oczywiście - odpowiedziała, a zanim wyszła, zrobiła to, pochyliła się i pocałowała go w policzek.

eyes wide open (rozdział 17)

IS THIS IT?

                Mikyeon była zaskoczona, kiedy Jinyoung zaproponował jej wspólny weekend nad morzem. Zbyt zaskoczona, by zaprotestować, więc powiedziała jedynie cichutkie "dobrze". Nie przejmowała się zbliżającymi się egzaminami i mnóstwem nauki, czy tym, kto ją zastąpi w klubie fitness. Ostatnio cały czas podejmowała decyzje pod wpływem emocji. Nie myślała o ich konsekwencjach. Po prostu robiła to, na co miała ochotę, a miała ochotę na weekend z Jinyoungiem nad morzem. Nie wiedziała, gdzie się podziała jej rozważna i racjonalna, jak dotąd, natura. Byli akurat w kinie, na premierze nowego koreańskiego horroru. Film okazał się niezbyt interesujący, a wręcz nudny. Jakoś w połowie seansu Jinyoung wyszedł ze swoją propozycją wyjazdu, a Mikyeon powiedziała to cichutkie "dobrze". Ujął wtedy jej dłoń i pogłaskał, a kiedy zauważył, że lekko się uśmiechała, kontynuował pieszczotę. I wtedy coś sobie uzmysłowiła: jeżeli jadą na weekend, czekała ich tam wspólna noc. Oczywiście, istniała możliwość, że Jinyoung nie spróbuje znowu doprowadzić do czegoś więcej. Poza tym, ona może nie być jeszcze gotowa. Ale... była. I pragnęła go. Już w tym momencie wiedziała, że przy kolejnej okazji ulegnie mu, a on odkryje, że nie jest jej pierwszym, na co pewnie liczył i potem... co jeżeli potem odejdzie? Nie zniosłaby tego ponownie. Ogarnięta tymi wszystkimi obawami niespodziewanie cała zesztywniała, a Jinyoung zaraz to wyczuł. Przestając głaskać jej dłoń, zapytał:
- Wszystko w porządku?
- Tak, tylko... muszę iść do ubikacji - wymyśliła.
Przeciskała się przez rząd krzeseł, bo siedzieli mniej-więcej pośrodku i co chwilę obijała się o czyjeś kolana. To jej nie powstrzymało. Po opuszczeniu kinowej sali, pognała prosto do ubikacji i zatrzasnęła się w jednej z kabin. Pospiesznie odszukała w torebce telefon i wybrała numer Jinhee. Błagam cię, odbierz, odbierz..., powtarzała w myślach, czekając już kilka sygnałów.
- No cześć! A ty nie powinnaś być w kinie? - usłyszała wreszcie ożywiony głos przyjaciółki.
- Jestem w kinie, to znaczy... w toalecie.
- I co, zabrakło ci papieru?
- Nie. Gorzej. Jinyoung zaprosił mnie na weekend nad morze, a ja... ja się zgodziłam.
- To tym jesteś taka przerażona?
- Tak, obawiam się, że on chce tam uprawiać seks. I obawiam się, że też tego chcę, a to oznacza...
- Yhm, a to oznacza, że będziecie uprawiali seks - dopowiedziała sobie Jinhee.
- Jinyoung odkryje, że miałam kogoś wcześniej. Co, jak o to zapyta?
- Jestem przekonana, że nie. A jeżeli już by zapytał, naprawdę nie musisz mu niczego opowiadać, skoro nie chcesz. Choć może akurat otworzysz się i opowiesz? Myślę, że by cię zrozumiał.
- Nie wiem... boję się... że mnie zostawi - przyznała Mikyeon.
- Wtedy osobiście skopię mu dupsko, jak ostatnio Junghwanowi.
- Co ty, skopałaś go?!
- Nooo, za obrażanie Chansika... I wiesz, co? Stwierdził, że go bronię, bo też mi się spodobał.
- Jak to: też?
- Eh... bo Junghwan wmówił sobie, że podobam się Chansikowi i, że mnie podrywa.
- Ja nie zauważyłam, żeby tak było. Czemu o tym nie wspominałaś?
- Bo sama niczego nie zauważyłam!
- Ok, Jinhee, pogadamy później, wracam do sali - powiedziała Mikyeon, rozłączając się.
Ta rozmowa lekko ją uspokoiła. A chociaż sprawiła, że poczuła się wystarczająco stabilna, by wracać. Trochę się zdziwiła, kiedy wyszła na korytarz i zastała tam Jinyounga.
- Co ty tu robisz? - spytała.
- Niepokoiłem się, że tyle czasu cię nie ma. Wszystko w porządku? - powtórzył i zawstydził ją tym.
Co sobie pomyślał... pewnie się zdziwił, że tyle siedzę w ubikacji.
- Tak. Wszystko w porządku - odpowiedziała.
Znowu złapał jej dłoń.
- Ten film mnie nudzi, co ty na to, żebyśmy pospacerowali po parku? - zapytał.
- Ok - zgodziła się bez wahania Mikyeon, jak na wszystko, co Jinyoung zaproponował.

 ***

                Kilka dni później, wczesnego, sobotniego ranka, zapakowali walizki do bagażnika jego jaguara i ruszyli w kierunku morza. Co prawda, pogoda nie sprzyjała podróżowaniu. Nie dość, że było chłodno, to jeszcze padał deszcz.
- Czym sobie zasłużyliśmy? - pytał Jinyoung - przecież byliśmy grzeczni.
Policzki Mikyeon zaraz pokryły się rumieńcem.
- Nic nie poradzimy - powiedziała.
- Trudno. Nie pogoda jest ważna, tylko towarzystwo, a na to nie narzekam - dodał i posłał jej całusa.
Przez resztę drogi dobrze się bawili, żartowali i rozmawiali o wszystkim i niczym konkretnym. Po trzech godzinach dotarli do domku, który wynajmowali na weekend. W środku panowały zadowalające warunki: duża sypialna z aneksem kuchennym i łazienka. Dach posiadał lekki skos, a ściany pokryte były drewnem. Przede wszystkim, domek znajdował się przy plaży. Mikyeon i Jinyoung rozpakowali się i trochę odpoczęli, a potem poszli pochodzić po okolicy. Już nie padało, pozostał tylko nieprzyjemny chłód, więc oboje ubrali ciepłe kurtki. Mimo niesprzyjającej pogody Mikyeon i tak tęsknie patrzyła w szyby wszystkich mijanych lodziarni. Jinyoung wreszcie zaciągnął ją do jednej z nich i kazał wybrać smaki.
- A ile mogę? - spytała.
- Yhm, ile tylko chcesz - dał jej przyzwolenie i zaraz tego pożałował.
Spędzili w lodziarni chyba z kwadrans, bo Mikyeon nie umiała wybrać w jakich, a zwłaszcza w ilu smakach chciałaby zjeść lody.
- To może... wanilia i truskawka. Albo nie, wanilia i marakuja. Chociaż orzechowe też lubię. Czy naprawdę wypada mi zjeść aż trzy kulki? Ojej, jest jeszcze arbuz! - wołała.
Jinyoung nie niecierpliwił się w przeciwieństwie do ekspedientki, był rozczulony dziecinnym zachowaniem swojej dziewczyny. Wreszcie poradził jej, by wylosowała. I tak zdecydowała się na marakuję, arbuza i toffi. Zadowolona, lizała lody i częstowała chłopaka.
- Nie, to wszystko dla ciebie - powtarzał.
Chodzili po promenadzie. Przystawali, by pooglądać wzburzone morze. Zatrzymywali się przy straganach z pamiątkami. Kupili sobie identyczne przypinki do telefonów i zaraz je do nich dołączyli. W jednej z licznych smażalni zjedli rybę z frytkami i napili się kawy. Posiedzieli tam dość długo, wygłupiając się i robiąc sobie zabawną sesję fotograficzną. Kiedy wracali, czasami przystawali i słuchali ulicznych grajków. Sporo par tańczyło bez skrępowania w rytm znanych piosenek. Ja też bym tak chciała, pomyślała Mikyeon, lecz uznała, że Jinyoung pewnie się wstydzi i uważa to za kompromitujące. W tym momencie chwycił ją za rękę i obrócił kilka razy dookoła. Śmiała się głośno, a na koniec zarzuciła mu ramiona na szyję i wtuliła się w niego. Znowu lunął deszcz. Wrócili do domku zupełnie przemoczeni, zrzucili z siebie ubrania i niespodziewanie zauważyli, że oboje mają na sobie jedynie bieliznę.
- Mam ochotę na prysznic - zakomunikowała Mikyeon.
- A ja, na wspólny prysznic - dodał Jinyoung.
I tak też zrobili. Wzajemnie zrzucili z siebie bieliznę, a potem wzięli wspólny prysznic. Przez cały czas całowali się, dotykali, przechodzili do coraz odważniejszych pieszczot. Mikyeon pozwoliła, by Jinyoung zawędrował pomiędzy jej nogi swoimi palcami . Potem poczuła, że je w nią wsunął i jęknęła, zupełnie obojętna, czy zorientuje się, że nie jest pierwszym, czy nie. Ogarniała ją czysta rozkosz i temu chciała się poddać. Musiała go objąć, by nie stracić równowagi przez te wszystkie cudowne doznania. Potem odważyła się położyć rękę na jego penisie i wyczuła twardość. Jinyoung syknął, przykrywając dłoń dziewczyny swoją i wskazał, by wykonywała ruchy w górę i w dół, w górę i w dół... Jednocześnie nie przestawał poruszać palcami w jej wnętrzu. Czasami miała wrażenie, że zupełnie postradała zmysły, potem znowu, że wszystkie się wyostrzyły i w takim momencie przypadkowo za mocno zacisnęła rękę na penisie chłopaka.
- Przepraszam - wyszeptała, bo znowu syknął, lecz nie z rozkoszy, a z bólu.
- Już nie wytrzymam - rzucił w odpowiedzi, podniósł Mikyeon i zabrał do sypialni.
Dobrze wiedziała, jaki jest podniecony, bo sama była. I zdziwiła się, że, chociaż wszedł w nią natychmiast, gdy założył prezerwatywę, zrobił to tak ostrożnie i nie przyspieszył, aż po cudownych kilkunastu minutach doprowadził ją do orgazmu i sam doszedł zaraz potem. Wymienili miłosne spojrzenie. Byli spełnieni. Jeżeli zechce zapytać o mojego ex, to w tym momencie... pomyślała Mikyeon. Jinyoung nie opadł na nią. Z przyspieszonym oddechem położył się obok i przygarnął ją do siebie. Milcząc, przeczesywał mokre kosmyki jej włosów. Nie przykryli się, było im gorąco, nadzy zapadli w spokojny sen.

***

                To zimno obudziło Jinyounga. Nic zaskakującego, spali nadal na kołdrze. Ostrożnie spróbował wyjąć ją spod nich. Mikyeon tylko odwróciła się z sennym mruknięciem na drugi bok. Ciekawe, o czym śniła. I czy w ogóle, o czymkolwiek. Wyglądała tak spokojnie. Jinyoung przykrył ich starannie. Przytulił się do pleców dziewczyny, starając się ponownie zasnąć. Nic z tego, sen nie nadchodził.  Wszystko przez to, że czuję się taki szczęśliwy, pomyślał Jinyoung, zbyt szczęśliwy, a szczęście nigdy nie trwa wiecznie...
Wielokrotnie życie pokazało mu, że im więcej się posiada, tym więcej się traci, to nieuniknione. W jednej chwili strach go sparaliżował. Jinyoung był pewien, że coś złego się wydarzy. A gdyby chociaż miał pojęcie, co... może by zdołał temu zaradzić. Męczył się to rana. Niepokojące myśli nie opuszczały go. Wreszcie, tracąc nadzieję, że sen jeszcze nadejdzie, wstał, ubrał się i wyszedł pospacerować po plaży. Słońce dopiero wschodziło. Niebo było bezchmurne, w przeciwieństwie do wczoraj. Zapowiadał się dzisiaj pogodny, przyjemny dzień. Jinyoung włożył słuchawki w uszy, przeszedł się trochę w prawo i trochę w lewo. Potem położył się na piasku, wpatrzony w krążące dookoła mewy i wsłuchany w szum morza. Powtarzał sobie, że wszystko w porządku i powoli, powolutku uspokajał się. Wystarczyło. Zasnął.

***

                Promienie słoneczne wpadały do pokoju przez okno. Oślepiły Mikyeon, kiedy tylko otworzyła oczy. Pomimo tego, zaraz zauważyła nieobecność Jinyounga. Z przerażeniem pomyślała: on odszedł, dostał to, o co mu cały czas chodziło i odszedł. Łzy popłynęły jej po twarzy. Nie uspokoiła się, chociaż odkryła, że nie zabrał walizki, więc chcąc nie chcąc jeszcze tu wróci. Czekała. Ubrana. Spakowana. Gotowa do drogi. Tylko po to, by wygarnąć mu, jakim jest gnojkiem. Przyszedł wreszcie, z siatkami pełnymi zakupów. Zastygł w bezruchu, widząc jej twarz.
- Mikyeon, co się stało? - zapytał, jak gdyby nigdy nic.
- Gdzie byłeś? Na zakupach? Tyle czasu?! - powtarzała z wyrzutem, nie dopuszczając go do głosu.
- Przepraszam... Ja... nie mogłem spać, poszedłem się przejść po plaży, zasnąłem - tłumaczył.
Nie dziwił się, że Mikyeon zdenerwowała się, nie zastając go obok siebie po ich pierwszej wspólnej nocy. Podejrzewał, że to jej się nie spodoba. Tylko nie, że tak bardzo... Myślał, że zakupy i zrobienie śniadania wystarczy. Mylił się...
- Wracam do Seulu - powiedziała - i nie, nie musisz mnie odwozić, zaraz mam pociąg.
- Nie wierzę! - zawołał, zupełnie zaskoczony jej gwałtowną reakcją - tak po prostu odejdziesz?!
Upuścił siatki z zakupami. Wydawało mu się, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. A Mikyeon postanowiła: tak, odejdzie, zachowa swoją godność, zanim on zostawi ją, ona zostawi jego...
- To koniec - powiedziała  z rozdartym sercem i wyszła.
A on nie zrobił nic, bo był w zbyt wielkim szoku.

16/08/2017

the song of love (rozdział 22)

                Płacz wbiegającej po schodach Mei dał się słyszeć w pokoju Aiki i wywabił ją na korytarz. Z lękiem przyjrzała się kuzynce, ociekającej łzami i deszczem, który kilka chwil temu lunął i nieprzerwanie padał.
- Co się stało? - spytała i nie doczekała się odpowiedzi.
Mei przytuliła się do kuzynki, a że była sporo wyższa, wyglądało to, jakby sama ją przytulała, nie przestając płakać. Aika poklepywała lekko jej plecy, powtarzała uspokajające "ciii" i przygotowywała się wewnętrznie na kolejne niedobre wieści. Nie wiedziała, co mogło się wydarzyć. A wyobraźnia podsuwała przerażające scenariusze. Lecz na to, co usłyszała, Aika na pewno nie była przygotowana.
- Jonghyuna zabrała policja - wyszlochała Mei.
Zbyt była skoncentrowana na własnym cierpieniu, własnym, wręcz fizycznym, bólu, by zauważyć, że Aika niebezpiecznie zbladła i wyczuć, że cała zesztywniała.
- Jak... do tego doszło? - usłyszała jej, lecz dziwnie obcy, jakby należący do kogoś innego, głos.
Aika miała wrażenie, że straciła wszystkie zmysły, po prostu zbuntowały się, opuszczając ją i tym samym odpierając tę straszną wiadomość. Nie chciała w to wierzyć. Nie chciała tego zaakceptować.
- Przyszli we dwóch - opowiadała roztrzęsiona Mei - oskarżyli go o działalność przeciwko Imperium i zabrali...
- Powiedzieli coś konkretnego? - Aika starała się mimo wszystko nie tracić zimnej krwi i nie pokazywać swoich prawdziwych uczuć.
- Nie. Nie powiedzieli nic. Nie pozwolili mu niczego wytłumaczyć, czy choćby się spakować, zabrali go, jak go zastali.
- A Jonghyun? - dodała niepewnie Aika - czy... mówił cokolwiek?
- A co miał powiedzieć?! - uniosła się Mei - przecież jest niewinny. Nie zrobił niczego złego, wierzy w Cesarza. To niemożliwe, żeby działał przeciwko jego rządom! Gdyby tak było, to bym o tym wiedziała!
- Oczywiście. Zobaczysz, zapytają go o kilka rzeczy i zaraz wypuszczą.  To wszystko pomyłka. Jonghyun nie jest żadnym zdrajcą.
- Naprawdę?
- Tak - skłamała Aika - jestem o tym przekonana.
- Boję się...
- Wiem. Ale nie możesz tego po sobie pokazać. Nie rozmawiaj z nikim o tym aresztowaniu, bo tylko zaszkodzisz Jonghyunowi i rozniesiesz niepotrzebne plotki. Zaraz powinny przyjść mama i ciocia, są w hotelu, zachowuj się, jakby wszystko było w porządku, dobrze? Obie bałyby się o ciebie, gdyby usłyszały, że kochasz się w podejrzewanym o działalność w ruchu oporu. Może zabroniłyby się wam widywać. Rozumiesz?
- Yhm... tylko... nie wiem, czy umiem tak udawać.
- Poradzisz sobie, wierzę w ciebie - powiedziała Aika - postaraj się uspokoić. I przebierz się, wszystko masz mokre.
Dopiero, kiedy odprowadziła Mei wzrokiem do jej pokoju, pognała do swojego i kilka razy zwymiotowała w łazience. Cały czas czuła bolesne skurcze żołądka. Nie potrafiła ich opanować. I nie przestawała wymiotować, chociaż od dawna nie miała czym. Potem, zupełnie wyczerpana, popiła wody z kranu, opłukała twarz i udała się do salonu, gdzie służąca przygotowywała do kolacji. Niedługo później przyszły Hikari i Kanako. Po wymienieniu kilku zdań z Aiką, zapytały o Mei, a ta w tym samym momencie pojawiła się na schodach, przebrana i uczesana. Wszystkie cztery usiadły przy stole i zapadła niezręczna cisza. Katastrofa wisiała w powietrzu. Mei dobrze udawała, lecz Aika obawiała się, że kiedy tylko kuzynka się odezwie, to znowu się rozklei. Sama ostatkami sił powstrzymywała łzy.
- Co dziś robiłyście? - spytała obie kuzynki Hikari.
- Nic szczególnego, ciociu, Mei była u Jonghyuna, ja się uczyłam - odpowiedziała pospiesznie Aika, bowiem kilka dni temu skończyły się jej wakacje, i zapytała - a co tam w hotelu?
Tym sposobem sprawiła, że to Hikari i Kanako opowiadały, nie zauważając rozkojarzenia swoich córek i tego, że obie nic nie zjadły i nie wypiły kompotu. 
                Po kolacji Aika oznajmiła, że idzie do Akiharu i dyskretnie szepnęła na ucho Mei, że postara się dowiedzieć czegokolwiek o Jonghyunie. Po drodze do domu komendanta czuła, że kłamstwa, którymi uspokoiła kuzynkę, obciążają jej serce. Ale przecież chciała dobrze. Panika Mei i odkryta przez nią prawda o Jonghyunie, nie pomogłyby nikomu, wręcz przeciwnie. Powtarzała sobie, że sama może go uratować. Miała gotowy plan. I zdeterminowana zakołatała do drzwi. Otworzyła jej pani Choi, posłała przyjazny uśmiech.
- Akiharu odpoczywa w swoim pokoju - poinformowała, zanim Aika zdążyła się przywitać, zaprowadziła ją tam, zapukała, a jak tylko usłyszała "proszę", zostawiła samą i wystraszoną.
Tak, to był strach. Stopniowo się nasilał. Aika bała się zła, którym nasiąknął ten dom i ci, co go zamieszkiwali. A potem, wchodząc do pokoju, zauważyła Akiharu, leżącego na łóżku, ze wzrokiem tępo wbitym w sufit i przypomniała sobie, jak bardzo kochała tego chłopaka i, jak bardzo to uczucie zmalało...
- Cześć - powiedziała niepewnie, szeptem, z powrotem zamykając drzwi i nie oddalając się od nich o krok.
- Aika! - wtedy dotarło do niego, kto go odwiedził, wstał i z wielkim wzruszeniem objął ją czule - nie wiesz, jak ja tęskniłem i czekałem na odpowiedź od ciebie.
Przypomniała sobie coś jeszcze, coś, co mu obiecała. Chciała, by dał jej czas na zastanowienie się i podjęcie decyzji w kwestii ich związku. Zrozumiała wszystko, o jaką odpowiedź mu chodziło...
- Ja... nie przyszłam tu rozmawiać o nas - przyznała.
- Nie? - odsuwając ją od siebie, posłał jej pytające spojrzenie.
- Policja aresztowała Jonghyuna za działalność w ruchu oporu, proszę, pomóż mi go stamtąd wyciągnąć.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Niestety, to nie niesłuszne oskarżenie...
Akiharu wydał z siebie westchnienie, przypominające... śmiech?
- No tak, wreszcie wszystko rozumiem - stwierdził - to był twój informator. Nie chciałaś mi powiedzieć, jak odkryłaś przeszłość swoich rodziców, bo chroniłaś go. To przez niego odwracasz się ode mnie, bo jestem synem komendanta i uczę się w szkole oficerskiej, tak?
- Aki...
- Co?
Bez wahania upadła na kolana i złapała go za ręce.
- Proszę... Błagam! Błagam, wyciągnij stamtąd Jonghyuna - powtarzała, a potem dodała z o wiele mniejszym ożywieniem - to chłopak Mei... okłamałam ją, że aresztowali go przez pomyłkę, ona o niczym nie wie i... nie przeżyje jego straty.
- Ale... ja nie mam jak mu pomóc  - odparł Akiharu, prosząc Aikę, żeby wstała i uspokoiła się.
To nie poskutkowało.
- Ja zrobię, co zechcesz, tylko pomóż mu - nie poddawała się.
- Och, nie chodzi o to, że nie chcę, po prostu nie mogę, nie mam takich wpływów - tłumaczył jej.
- Nieprawda! - zawołała - masz ojca komendanta.
Spodziewała się wszystkiego, lecz nie tego, że ją wyśmieje...
- Czy ty siebie słyszysz? Mój ojciec, zagorzały imperialista, wstawi się za zdrajcą narodu?
- Może, jakbyś go poprosił...
- Wiesz, co by zrobił, jakbym go o to poprosił? Chyba zatłukłby mnie. I Jonghyuna też, złośliwie. Nie zapytam, za kim wylałabyś więcej łez.
Ledwie wspomniał o łzach, rozpłakała się.
- To co mam zrobić? - pytała - siedzieć bezczynnie, kiedy torturują chłopaka mojej kuzynki?
Akiharu wyczuł, że zasłaniała się Mei, by nie pokazać swoich własnych uczuć, mimo wszystko, ukucnął obok, zapewniając ją:
- Jutro przejdę się na posterunek. Jak tylko dowiem się czegoś o Jonghyunie, obiecuję, że ci to przekażę.
- Dziękuję.

 ***

                Aika zdziwiła się, kiedy z ciężkim sercem opowiedziała Yonghwie o aresztowaniu Jonghyuna, a on rzucił w odpowiedzi:
- Wiem.
- Od kogo?
- Od Kangshina.
- A skąd...
- Bo sam go zdradził. I przekazał im o nim wszystko, co chcieli wiedzieć, w zamian za wolność - wszedł jej w słowo lider.
- Nie... Czemu... - jęknęła Aika.
- Towarzyszko Oh, gdybyś zobaczyła, jak wygląda po tygodniu przesłuchania, nie pytałabyś o to.
Siedzieli przy stole w domu Yonghwy. Milczeli. Byli zbyt przerażeni, zbyt przygnębieni i zbyt bezsilni.
- Przepraszam - odezwała się wreszcie Aika - poprosiłam kogoś, komu ufam, by postarał się dotrzeć do informacji o Jonghyunie.
- Kto to? - zapytał lider.
Patrzył na nią podejrzliwie i złowrogo.
- Pozwól, że zachowam to dla siebie.
- O nie, jesteśmy zorganizowanymi oddziałami i nie robimy niczego w pojedynkę. Z nikim nie powinnaś rozmawiać o tak ważnych sprawach bez mojej zgody, a skoro już rozmawiałaś, masz mi chociaż powiedzieć, kto to był.
- Tsukiyama Akiharu. Syn komendanta - wyznała z lekkim lękiem.
- Zwariowałaś? - Yonghwa złapał ją za ramiona i, potrząsając, powtarzał - co ty narobiłaś?! Czy ci odbiło kompletnie?!
- Przecież powiedziałam: ufam mu! - zawołała Aika - wiem, że zrobiłby dla mnie wszystko.
- A wiesz, że ci, którym ufamy, czasami i tak nas ranią?

***

                Następnego dnia Akiharu przyszedł w odwiedziny do Aiki. W jednej chwili wyczytała wszystko z jego twarzy. Nie przynosił jej dobrych wieści. Wydawał się spięty, obciążony brzemieniem zdobytych informacji i przekazaniem ich.
- Przejdziemy się? - zaproponowała - Mei nie powinna tego słyszeć...
Przytaknął. Chociaż w niezbyt sprzyjających okolicznościach, i tak cieszył się, że może znowu być blisko Aiki, zaangażować się w pomoc jej i tym samym pokazać, jakimi ją darzy uczuciami.
- Nie mogłem się zobaczyć z Jonghyunem, wiem tylko tyle, ile powiedzieli mi oficerowie.
- Czyli?
- Cały czas milczy. Nic z niego nie potrafią wyciągnąć, nie odpowiada na pytania.
Aika zagryzła wargi. Nie tego się spodziewała. Z przerażeniem słuchała Akiharu i wiedziała, co to oznacza: uporem Jonghyun jedynie potęguje gniew swoich oprawców. Wolałaby, żeby zdradził oficerom wszystko, byle tylko nie narażał się na gorsze tortury. I sama wystraszyła się tych myśli. Bojownicy o wolność stawiali na pierwszym miejscu miłość do ojczyzny, a ona, miłość do chłopaka, do chłopaka swojej kuzynki! Zapytała:
- To co my możemy zrobić?
- Nic. Przykro mi, stamtąd nie ma ucieczki... Jeżeli chcesz, mogę jedynie postarać się coś mu przekazać.
- Tak, p... powiedz - jąkała się Aika - powiedz, że ja i Mei błagamy go, żeby współpracował i zrobił wszystko, byleby tylko stamtąd wyjść!
Później pożegnała się z Akiharu i poszła z powrotem do domu. Znowu okłamała Mei, zapewniając ją, że Jonghyunowi nic nie jest, potrzebuje tylko czasu na potwierdzenie pomyłki. Po kilku dniach nie wytrzymała i złożyła wizytę Akiharu. Wtedy wyjawił jej kolejne szczegóły. Tak, zobaczył się z Jonghyunem, a, zapytany o jego stan, nie dodał nic oprócz:
- Skatowali go.
- Przekazałeś mu wiadomość?
- Yhm...
- I?
- Powtarzał, że nikt nie ma prawa go o to błagać.
- Cholerny Lee Jonghyun! - zawołała.
Wielokrotnie jeszcze zasięgała informacji od Akiharu i z przerażeniem stwierdzała, że były coraz gorsze. I tak wiedziała, że szczędził jej drastycznych opisów przesłuchania. Lecz pewnego dnia wyznał z bolącym sercem:
- Jonghyun ledwie to wytrzymuje...
Aika nie buntowała się, siedziała i popłakiwała cicho. A gdy wylała wszystkie łzy, poprosiła.
- Aki, powiedz mu, żeby był silny. Ja... zrobię, co w mojej mocy, by go stamtąd wyciągnąć.
Szybko doczekała się odpowiedzi:
- Jonghyun kazał was pozdrowić. I przekazać Mei, żeby mu wybaczyła, bo bardzo ją kocha - opowiadał ze spuszczonym wzrokiem Akiharu.
Aika wiedziała, że "was" dotyczyło wszystkich towarzyszy. Ale nie przekazała im pozdrowień. I nie przekazała nic Mei, mimo że nie okłamywała jej już z takim przekonaniem. Zwykle na pytania "Co z Jonghyunem?" odpowiadała: "Jeszcze nic nie wiadomo". 
                Zupełnie straciła poczucie czasu. Nie potrafiła dojść do tego, ile dni upłynęło odkąd go aresztowano, bo wszystkie były tak samo przerażające i tak samo bolesne, że nie odróżniała ich. Pomimo to, obie: i Aika i Mei nadal dobrze udawały, że nic się nie dzieje. Sumiennie wykonywały codzienne zajęcia. Siadywały ze swoimi matkami do posiłków, prowadząc przy tym niezobowiązujące rozmowy. Hikari i Kanako wypytywały Mei, czemu ostatnio nie umawia się z Jonghyunem. Powtarzała, że się pokłócili. Aż wreszcie nie wytrzymała. Powiedziała im wszystko o aresztowaniu. Aiki wtedy nie było. Wracała akurat ze szkoły i natknęła się na zapłakaną kuzynkę, idącą gdzieś szybkim krokiem. Popatrzyły na siebie. Mei zatrzymała się i wyznała:
- Nie wytrzymałam. Przepraszam. Powiedziałam mojej i twojej mamie o Jonghyunie. Nie myliłaś się. Obie krzyczały, żebyśmy więcej się nie widywali, bo tylko narażam nas wszystkich i stwierdziły, że skoro go nie wypuszczają, musi być winny.
- A... gdzie ty idziesz? - tylko tyle wydobyła z siebie Aika.
Nie zdenerwowała się, pomyślała: to było nieuniknione.
- Na posterunek policji - odpowiedziała Mei, jak gdyby nigdy nic.
- Co?!
- Ja muszę się dowiedzieć, co z Jonghyunem. Wystarczająco wiele słyszałam o traktowaniu podejrzewanych o działalność w ruchu oporu. A jeżeli go torturują?
- To, że tam pójdziesz, mu nie pomoże. Poza tym, tobie też grozi aresztowanie za tak bliskie kontakty z wrogiem. A ty byłaś jedynie ofiarą jego kłamstw, o niczym nie wiedziałaś! Tego się trzymaj, pamiętaj...
- Okłamywałaś mnie, prawda? - zapytała Mei, lecz bez wyrzutu - dowiadywałaś się o wiele więcej niż mi przekazywałaś?
- Bałam się twojej reakcji... Nie pomyliłam się, przewidziałam, że wszystko pogorszysz.
- Dobrze - powiedziała Mei, już nie płakała - zamiast iść na posterunek, porozmawiam z Akiharu.
- Po co? Postaram się odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania.
- Tobie nie wierzę.
To zabolało Aikę. O tyle, że po prostu poszła z Mei do Akiharu i mimo obaw, pozwoliła im porozmawiać. Oczywiście, przy tym okazało się, jak często okłamywała kuzynkę. Było jej wstyd. Zwłaszcza, że Mei zaskakująco dobrze przyjmowała wieści przekazywane przez Akiharu. Z powagą i stoickim spokojem zagroziła mu:
- Wyciągnij go stamtąd. Jeżeli nie, nigdy więcej nie zobaczysz Aiki.
Nie wytłumaczyła, jak niby zamierzała do tego doprowadzić, lecz poskutkowało, bo kilka dni później Akiharu poinformował dziewczyny:
- Jeżeli w ciągu miesiąca aresztowany nie zdradzi żadnych informacji, skazują go na egzekucję albo odsyłają do jednostki, przeprowadzającej eksperymenty medyczne na ludziach, jak planują w przypadku Jonghyuna. Podczas transportu... jest szansa, by go odbić.
- To... zostało jeszcze dziesięć dni - zauważyła Mei.
Aika była zaskoczona jej racjonalnym myśleniem. Nie wiedziała, że kuzynka zaznaczała na kartkach kalendarza kolejne dni spędzone przez Jonghyuna w więzieniu.
- Proszę, dowiedz się dla nas szczegółów transportu - dodała Aika na nowo mając nadzieję.
- Postaram się. Choćby nie wiem co... - uspokajał dziewczyny Akiharu.
Mei złapała go za rękę i zapytała, czy pomoże w zorganizowaniu odbicia. Nie zdążył odpowiedzieć, Aika powstrzymała go i powiedziała:
- Nie. Ja znam kogoś, kto na pewno chętnie nam w tym pomoże.
Pomimo podejrzliwych spojrzeń, już nic nie dodała. Pospiesznie podziękowała chłopakowi i, ciągnąc kuzynkę do drzwi, ignorowała jej pytania, aż znalazły się na dworze i ruszyły niespiesznie do domu.
- Niby kto może pomóc Jonghyunowi? - powtarzała Mei.
Aika zrozumiała, że to najwyższy czas na przeprowadzenie z kuzynką szczerej rozmowy. Niepewnie zaproponowała, by poszły w spokojniejsze miejsce i tak dotarły do parku. Ławka w cieniu drzew ostatecznie okazała się ich celem.
- Okłamywałam cię więcej razy - przyznała skruszona Aika.
Jeszcze nigdy nie widziała Mei tak zdenerwowanej. Oczy jej kuzynki ciskały pioruny.
- Słucham? - zapytała z, cały czas narastającym, gniewem.
- Pamiętasz, jak włamałam się do domu Jonghyuna i znalazłam zdjęcie mojego taty?
- Tak.
- Okłamałam cię, że niczego się wtedy nie dowiedziałam. Otóż dowiedziałam się, dowiedziałam się wiele... I po prostu to zataiłam.
Powiedziała tylko tyle, że jej ojciec oddał życie, walcząc w ruchu oporu, że był przyjacielem ojca Jonghyuna, który, jak i jego syn jest bojownikiem o wolność.
- Czemu to ukrywałaś? Bo "bałaś się mojej reakcji"?!
- Twój ukochany działa w ruchu oporu. Twój tata uważałby, że to zwykły zdrajca. Nie chciałam, byś czuła się rozdarta... I bałam się, że sobie z tym nie poradzisz.
- Nie jestem taka słaba, za jaką mnie masz. Wiesz, że ja nigdy cię nie okłamałam? Choćby to było nic nieznaczące kłamstwo. A ty?!
- Przepraszam - powtarzała Aika.
Mei była zraniona, pomyślała, że skoro i Jonghyun i Aika ją okłamywali, oboje jej nie ufali...
- A więc, kogo poprosimy o pomoc? - spytała.
Już nic innego nie było istotne.
- Bojowników o wolność.
- To... ty ich znasz? A może sama działasz w ruchu oporu? Albo nie, nic więcej nie mów, wystarczy.
Mei wstała z ławki, chcąc wreszcie wracać do domu i popłakać w ciszy, lecz Aika złapała jej rękę.
- Wszystko, o czym rozmawiałyśmy i, co postanowiłyśmy może kosztować nas życie - ostrzegała.
Nie zauważyła, by to wywarło na Mei wrażenie i doszła do wniosku, że rzeczywiście jej nie doceniała.

***

                Rozpoczęły się przygotowania do odbicia Jonghyuna podczas transportu. Yongjun szkolił w tym celu kilkoro swoich wysoko wykwalifikowanych żołnierzy, a Yonghwa przyjął dowodzenie całą akcją. Chociaż dokładna data była jeszcze nieznana, wszyscy wiedzieli, że musi się to wydarzyć w ciągu najbliższych dziesięciu dni. Mei przez cały ten czas siedziała nieruchomo w swoim pokoju i czekała. Aika za to gdziekolwiek akurat przebywała, czy to w szkole, czy w drodze do domu, czy w domu, modliła się. Nie pamiętała o ziołach na poronienie, czasami zapominała i o ciąży, przyzwyczajając się do jej objawów albo po prostu nie zauważając ich w ferworze innych nieszczęść. Największe z nich to, że Jonghyunowi nie wystarczy sił na doczekanie do transportu. Nie tylko lękała się tego, że zabiją go tortury. Co jeżeli skorzysta z cyjanku, który każdy z towarzyszy obowiązkowo nosił przy sobie? Nieustannie myślała o Jonghyunie i błagała go: wytrzymaj, jeszcze tylko trochę, troszeczkę. Dla Mei. Dla mnie...

eyes wide open (rozdział 16)

EVERYTHING'S GONNA BE ALRIGHT

               Jinhee czuła narastającą w sobie złość. Już od długiego czasu, lecz powstrzymywała ją w sobie, obawiając się, że pewnego dnia po prostu eksploduje. Zdawało się, że ten dzień nastał dzisiaj. Relacja jej i Junghwana układała się źle, bardzo źle. Co z tego, że postanowili zawalczyć o ratowanie ich związku, skoro ta walka nie przynosiła żadnych efektów, oprócz wiecznego skrępowania i poczucia winy? Obustronnego poczucia winy. Jinhee nadal nie wybaczyła sobie, że zraniła chłopaka swoim wybrykiem na wyjeździe. A Junghwan nie wybaczył sobie, że nie wybaczył jej. Nie zdradziła go przecież. Więc czemu cały czas widział ją nagą w ramionach tego pieprzonego Dongjuna? To nie pozwalało mu się wyluzować, a ona o tym wiedziała i dodatkowo się obwiniała o taki, a nie inny stan ich związku. Co prawda, znowu się spotykali, chodzili do parku, czy do pubu i wiecznie byli spięci. Fizyczna bliskość też ostatnio nie istniała. Rzadko trzymali się za ręce albo się pocałowali, a co dopiero coś więcej. Jinhee czuła, że jedynie opóźniają nieuniknione. I to doprowadzało ją do szału. A dzisiaj po prostu nie wytrzymała. Dogoniła Junghwana, kilka kroków za kawiarnią, gdzie siedzieli przyjaciele. Wyczuł jej obecność w momencie, w którym dała mu kopniaka w tyłek.
- Ya! Oszalałaś?! - zawołał, odwracając się w jej kierunku.
Nie tyle zdenerwowało go to, że zabolało, co fakt, że przechodnie widzieli jak dostawał kopniaka od dziewczyny.
- Ja oszalałam?! - odpowiedziała - to tobie odbiło! Mam dość ciebie i twoich chamskich odzywek! Idź i przeproś Chansika.
- Nie mam za co go przepraszać. Byłem po prostu szczery. Skoro odszedł od Inyoung to chyba po to, by być z kimś innym, nie?
- Nie wiem i ty też nie możesz tego wiedzieć. Nie da się przewidzieć, co byśmy zrobili, póki nie dotyczy nas taka sama sytuacja.
Dookoła zebrała się spora grupa gapiów. Jinhee ich ignorowała, za to Junghwan nie czuł się dobrze, rozmawiając przy nich o swoich prywatnych sprawach. Żeby tego nie ciągnąć, podszedł do dziewczyny i wyznał jej szeptem:
- Jakbyś ty leżała w szpitalu zamiast Inyoung... nigdy bym od ciebie nie odszedł.
- Nie leżę. A i tak chcesz odejść - powiedziała z załzawionymi oczami.
Nie, proszę, nie chcę się rozpłakać przy tych wszystkich ludziach, powtarzała sobie, wreszcie zauważając gapiów. A Junghwan jakby czytał w jej myślach. Złapał ją za rękę i pociągnął w spokojniejsze miejsce.
- Jinhee, to nie tak... - zaczął - ja... od czasu twojego wyjazdu mam obsesję na punkcie ciebie i innych chłopaków. A Chansik po prostu cię podrywa!
- Co? - zapytała, zszokowana.
Tego się nie spodziewała. W pierwszej chwili pomyślała, że Junghwan żartował, a potem zobaczyła, że przez cały czas patrzył na nią z powagą.
- Nie widzisz? Przecież to oczywiste. Jak możesz tego nie widzieć?!
- Oppa! Gdyby to była prawda, czy trzymałby kciuki za ciebie i mnie?! Chansik akceptuje to, jaka jestem. A ja akceptuję jego. To tyle. I nie obchodzi mnie, czy mi wierzysz, czy nie, masz go przeprosić.
- Nie zamierzam.
- Ja też nie zamierzam: wysłuchiwać twoich fochów. Cześć - pożegnała się i poszła sobie.
Nie wróciła do kawiarni, za bardzo było jej wstyd za zachowanie Junghwana.

***

               Mia zazwyczaj była praktyczna. Zastanawiała się dobrze, zanim cokolwiek zrobiła, rozważała wszystkie "za" i "przeciw" i wtedy decydowała, czy podjąć ryzyko, czy nie. Ale w tym momencie zupełnie nie przemyślała swojego działania. Patrząc na oddalającego się Siwana, po prostu poszła za nim. Nałożył kaptur i ruszył w kierunku boiska sportowego należącego do gimnazjum. Nie odwracał się. Nie rozglądał wokół, jakby chciał szybko stąd uciec. Mia uważała, żeby zachować między nimi odległość kilku metrów i nie dać się przyłapać. Co by mu wtedy powiedziała? Na samą myśl o tym serce biło jej jak oszalałe. Siwan ominął boisko i wszedł w osiedle rozpoczynające szeroki obszar blokowisk, które nie cieszyły się pozytywną opinią. Ściany zdobiły graffiti z wulgarnymi napisami, wszędzie walały się śmieci i butelki po alkoholu. Co ja tu robię?, powtarzała sobie Mia i chociaż wiedziała, że w każdym momencie może się wycofać, nie spuszczała wzroku z Siwana. Zatrzymał się między garażami i oparł o popisany mur. Co pewien czas spoglądał na telefon, widocznie na kogoś niecierpliwie czekając. Aż wreszcie się zjawili. Trzech chłopaków około siedemnasto, osiemnastoletnich. Zapewne starszych od Siwana, ubranych w firmowe ciuchy, o nieprzyjemnych wyrazach twarzy. Mia poczuła strach. Tylko nie wiedziała, czy większy o niego, czy o siebie. Patrzyła, jak chłopacy otoczyli Siwana, a to, co się później wydarzyło, przypominało jej o swoich osobistych potyczkach. Przyparli go do ściany i zażądali trzy razy większej sumy pieniędzy niż mu dzisiaj przekazała. Oddał wszystko, co miał. To nie wystarczyło. Błagał o jeszcze trochę czasu, a otrzymał tylko kilka ciosów w twarz. Mia wreszcie wiedziała, skąd ślady po pobiciu. Siwan był jedynie pośrednikiem. Zmuszał ją do oddawania mu wszystkich swoich pieniędzy, bo inni zmuszali jego! Nie miał żadnych korzyści z tego, co zdobył. A jeżeli nie zdobył tyle, ile powinien, groziło mu pobicie... Serce Mii w jednej chwili wypełniło współczucie. Siwan był taką samą ofiarą, jak i ona. Z tym, że jego dręczyciele okazali się jeszcze gorsi. Kiedy upadł na ziemię, usiłując ochronić tył głowy, kopali go, wszyscy trzej. I nie zamierzali przestawać. Mia zrozumiała, że powinna poszukać pomocy. Jeżeli nie, to się naprawdę niedobrze skończy... Rozejrzała się dookoła. Nikogo. Słyszała bolesne jęki Siwana, po prostu nie mogła tego znieść. Chociaż drżała na całym ciele, podniosła kamyk i rzuciła celnie. W plecy jednego z trzech chłopaków. Zaklął, odwracając się. Ich oczy się spotkały. Siwan wykorzystał moment, by uciec. Dwóch chłopaków pobiegło za nim. Mia ruszyła w innym kierunku, a za nią ten, którego trafiła. Nie myślała o niczym, nie czuła, że stopniowo opada z sił, przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Szybciej, szybciej, szybciej, powtarzała sobie. Krążyła między garażowymi uliczkami, niestety nie zgubiła chłopaka. Zaczynało brakować jej tchu. Nie miała szans. Zrozumiała. Mimo to nie zatrzymała się, póki nie poczuła, jak szarpnął ją za tornister.
- Suko! - zawołał.
Zajrzał jej w twarz i wymierzył policzek. Zachwiała się, lecz nie upadła. Poczuła pieczenie, a w oczach zalśniły łzy. Nie pozwoliła im popłynąć. Chciała odejść, a wtedy chłopak złapał ją za rękę, ściskając boleśnie.
- To jeszcze nie koniec, suko - zagroził jej - zobaczysz, co robimy z takimi, jak ty.
Nie wątpiła w to. Była przerażona, tak przerażona, że nie myślała o niczym. Czekała na to, co nieuniknione. Wtedy rozległ się trzask, lecz nic jej nie zabolało... A chłopak z krwawiącą głową osunął się z jękiem na ziemię. Za nim stał Siwan, trzymając stłuczoną butelkę. Odrzucił ją i bez wahania złapał Mię za rękę.
- Tędy! - zawołał.
I pobiegli, nie oglądając się za siebie, aż dotarli z powrotem do ulicy i byli bezpieczni.

***

               Dongwoo wystraszył się, kiedy dostał ten dziwny telefon od Angelene. Starsza siostra była czymś ewidentnie załamana. W dodatku nie chciała niczego konkretnego powiedzieć, póki się nie spotkają i nie porozmawiają. Zaprosił ją do siebie. Zjawiła się pół godziny później, ociekająca deszczem. Dłonie jej się trzęsły, kiedy wycierała się ręcznikiem podanym przez brata.
- Zrobię coś do picia - zaproponował, a ona złapała go za róg koszulki i, ciągnąc, żeby siadał obok, poprosiła:
- Nie, po prostu mi pomóż.
- A co się dzieje? - zapytał.
- Chodzi o Mię... - zaczęła niepewnie Angelene - ona... wplątała się w coś niebezpiecznego.
- Mia?!
- Tak. Mia. Moja córka.
- No dobra, noona, dotarło. Tylko nie wierzę, żeby ona w cokolwiek się wplątywała. Wygląda na osobę wolącą unikać niebezpiecznych sytuacji.
Zastanawiał się o co chodziło Angelene, która nadal nie powiedziała niczego konkretnego. Może o papierosy? Czyżby Mia cały czas paliła?!
- Wczoraj była na wagarach. Dzwonili do mnie ze szkoły. Wróciła do domu pobita... I nic mi nie powiedziała!
- Co? Jak to: pobita?
- Ma siniaki, jeden na policzku i kilka na ręce.
- Powiedziałaś o tym w szkole?
- Tak. Mają ją obserwować.
- A jak ja mogę ci pomóc? - zainteresował się Dongwoo.
- Porozmawiaj z Mią. Proszę... Dowiedz się, co jej jest.
- Nie wiem, czy mi się uda - przyznał szczerze Dongwoo - jesteśmy pokłóceni.
- Mia ma kłopoty! - zawołała Angelene - czy w tym momencie taka ważna jest wasza kłótnia? Myślałam, że mi pomożesz, a nie znowu uniesiesz się honorem. Ja zupełnie nie umiem się z nią porozumieć, miałam nadzieję, że może ty...
- To nie tak. Porozmawiałbym z nią, tylko skoro jesteśmy pokłóceni, nie wiem, czy mi cokolwiek powie. Tobie powinna zaufać i opowiedzieć wszystko. Poza tym, ty znowu to robisz...
- Co? - Angelene wbiła w niego zaskoczony wzrok.
- Dorabiasz sobie jako czyjaś utrzymanka. I Mia o tym wie.
- Skąd...
- Powiedziała mi. Skąd sama wie, musisz zapytać ją.
- O Boże... - jęknęła Angelene, chowając twarz w dłoniach i pozostając w tej pozycji.
- Skończ z tym. Skończ z myśleniem, że w taki sposób komuś pomagasz, kiedy tak naprawdę krzywdzisz  wszystkich dookoła, wmawiając im, że to dla ich dobra.
Angelene podniosła wzrok i posłała przepraszające spojrzenie Dongwoo.
- To czemu ty nie skończysz z byciem dilerem?! - naskoczyła na niego.
Poruszyła drażliwą kwestię. Dongwoo sam zastanawiał się często, czemu z tym nie skończy. Bał się codziennie, że może zostać złapany i trafić za kratki. Ta perspektywa go przerażała, oddalał ją cały czas od siebie, oszukując się, że to niemożliwe, że jego praca jest zupełnie bezpieczna.
- Później. Po studiach. Póki co odpowiadam tylko za siebie, nie mam dzieci, chyba że o czymś mi nie wiadomo - w jego głos wdarł się żartobliwy ton.
Nie, nie było mu do śmiechu. To prędzej reakcja na stres. Czy znowu próba oszukania siebie, że nic, naprawdę nic niedobrego się nie dzieje?
- Wszystko przeze mnie - powiedziała w pewnym momencie Angelene i rozpłakała się.
- O czym ty mówisz, noona? - zapytał Dongwoo, zaskoczony jej wybuchem.
- Wszystko, co cię spotkało. Poprawczak. Depresja. To, że żyjesz jak żyjesz.
Strumienie łez spływały jej po twarzy. Wycierała je w, już mokry, ręcznik, pozostawiając ślady po tuszu do rzęs. Wprawiła brata w osłupienie. Nigdy nie pomyślał, że obwiniała się o wszystko, co go spotkało. Był pewien, że odsunęli się od siebie, bo nie chciał pomagać finansowo rodzicom, mimo że ona cały czas to robiła. Zadrżał na wspomnienie minionych lat. Ale nie widział w niczym winy swojej siostry.
- Przecież nie ty kazałaś mi kraść pieniądze - uspokajał ją.
- Ale wiem, czemu to zrobiłeś! Żeby przylecieć do mnie! Bo zostawiłam cię tu i sama prowadziłam w Ameryce wygodne życie!
- Pracowałaś. Zarabiałaś, żeby mi pomóc. Chciałaś mnie później zabrać do siebie, to ja nawaliłem.
Zapłakana Angelene złapała jego rękę i pogłaskała go po bliznach na nadgarstku.
- Nie przyleciałam, kiedy zrobiłeś sobie to...
- Byłem w poprawczaku. Jak byś mi pomogła?
- Nie wiem! Jakbym wtedy wiedziała, co ci robili tamci chłopacy, zabrałabym cię stamtąd, znalazłabym sposób...
- No widzisz. Nie wiedziałaś. To moja wina, że o niczym ci nie powiedziałem. Nie roztrząsajmy tego. To czasu nie cofnie.
- A potem, jak już wyszedłeś, też nie przyleciałam...
Domyślił się, że chodzi jej o czas, kiedy po opuszczeniu poprawczaka usiłował zabić się przy pomocy tabletek.
- Bo wtedy też ci nie powiedziałem. Dowiedziałaś się, jak już wypisali mnie ze szpitala. Wysyłałaś mi pieniądze. Dzwoniłaś. Pytałaś, co u mnie.
Nie chciał do tego wracać. Czemu mu o tym  przypominała? Chociaż nigdy nie zapomniał, nie myślał zbytnio o tamtych latach.
- Okropna ze mnie siostra. Okropna matka - płakała Angelene.
- Dość - postanowił Dongwoo, przytulając ją, po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna - mam się świetnie, zobacz. Co było, to było. Wystarczy.
- Kocham cię, braciszku - powtarzała.
- Ja ciebie też. I porozmawiam z Mią. Obiecuję, będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.