27/09/2017

eyes wide open (rozdział 22)

WHO WILL SWALLOW WHOM?

                Mikyeon miała zły sen. Nie wiedziała, co konkretnie jej się śniło, po prostu obudziła się wystraszona i wyszeptała:
- Oppa...
- Ciii, jestem tu - odpowiadając, Jinyoung otoczył ją ramionami.
I znowu zasnęła. Już nie miała koszmarów. Nie obudziła się, póki nie usłyszała budzika. Szybko go wyłączyła i rozmarzyła się: gdyby tak nie musiała wstawać na zajęcia... Z uśmiechem przypatrywała się Jinyoungowi. Kiedy spał, wydawał się taki spokojny. Przez moment pomyślała o tym, o czym wspomniał wczoraj. "Ja też przeżyłem miłosne rozczarowania"... Mikyeon szczerze nienawidziła dziewczyny, która go zraniła, chociaż zupełnie jej nie znała. Ale była przekonana, że dzisiejszego poranka przeszłość się dla Jinyounga nie liczyła i z tego powodu ogarniał go taki spokój. Ciekawe, o czym śnił. A cokolwiek to było, Mikyeon postanowiła mu w tym nie przeszkadzać, wyszykować się i wyjść po cichu. Kiedy wstawała, poczuła, że jego ramiona zaciskają się na jej ciele.
- Jeszcze nie... - poprosił sennie.
- Spóźnię się na zajęcia - powiedziała.
- Jeszcze pięć minut.
- Dobrze.
Słońce wpadało do pokoju przez okno, ogrzewając ich i rozleniwiając. Jinyoung nie przestawał tulić Mikyeon, a ona pomyślała: mogłabym tu tak leżeć całą wieczność.

***

                Jinhee nie spała w nocy, a jak już to zasypiała tylko na moment, by zaraz znowu się obudzić. Przez cały czas słyszała w swojej głowie echo tego wyznania: lubię cię, bardzo, za bardzo. Co to oznacza, zastanawiała się, czyżby Chansik był we mnie zakochany?... Nigdy tak o tym nie myślała, był po prostu jej przyjacielem. Wtedy obróciła wszystko w żart. "Tak, oppa, też cię lubię", odpowiedziała i zaproponowała, by iść coś zjeść.
Kiedy zrobiło się jasno, Jinhee wstała. Po nieprzespanej nocy wyglądała okropnie. Nigdy zbytnio się nie malowała, lecz dziś nałożyła makijaż i trochę pomogło. Potem uszykowała sobie śniadanie i odruchowo sięgnęła po piwo. Ale... zawahała się. Czy to nie dziwne tak pić od rana? Może i dziwne, lecz przecież miała powód. Chansik i jego wyznania. W dodatku nie było Mikyeon i nie miała z kim pogadać. Ostatecznie napiła się piwa i pojechała na uczelnię. Nie czuła się tam dobrze, od czasu pamiętnego wyjazdu do Japonii (gdzie obudziła się naga obok swojego kolegi Dongjuna), odnosiła wrażenie, że wszyscy dziwnie jej się przyglądają. Codziennie z poczuciem ulgi wracała po zajęciach do domu. Tak było i dziś, lecz tak nie dotarła tam szybko. Po wyjściu z uczelni zauważyła Junghwana. Z ożywieniem podskakiwał i machał jej, co wyglądało, jakby robił pajacyki. To ją rozbawiło.
- Jak dobrze, że znowu się śmiejesz - przyznał Junghwan, cmokając ją w policzek.
- A co, ostatnio byłam zbyt poważna? - spytała.
Junghwan bez wahania złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku stacji, skąd zazwyczaj wracała metrem.
- Nie ukrywajmy, że ostatnio nie było idealnie... A ja naprawdę chciałbym o nas zawalczyć.
Jinhee przypomniała sobie ich sprzeczkę, kiedy Junghwan zarzucał jej, że zbyt blisko dopuszczała Chansika... Gdyby tylko usłyszał o jego wczorajszych wyznaniach... Pewnie byłby zazdrosny. A to nie wróżyło niczego dobrego.
- No nie, nie było - przyznała - to jak, masz jakiś pomysł?
- Jeanny, powinniśmy się przede wszystkim wyluzować, zaszaleć. Nie uważasz tak? Może poszlibyśmy wieczorem do klubu, hm?
Szczerze, nie miała ochoty. Po powrocie do domu planowała wreszcie się wyspać. Tylko obawiała się, że jeżeli powie "nie", to tak jakby nie starała się o nich. Więc odpowiedziała:
- Ok.
Ustalili, że Junghwan przyjedzie po nią o dwudziestej. Znowu podskakiwał i machał jej, gdy stała w metrze i obserwowała go przez szybę. Jak się spodziewała, w domu zastała wreszcie Mikyeon. Nie musiała o nic pytać, by wiedzieć, że przyjaciółka miała akurat bardzo, bardzo udaną noc. Nie musiała o nic pytać, bo sama opowiedziała jej o tym.
- Początkowo było strasznieee, myślałam, że to koniec, a potem porozmawialiśmy szczerze, powiedzieliśmy sobie o wszystkim, o czym powinniśmy. I...
- I trochę się zasiedziałaś - zachichotała Jinhee - musimy to oblać, tylko, że niezbyt mam czas, zaraz przyjedzie po mnie Junghwan. A może... dołączysz do nas?
- O nie, nie, nie chcę wam przeszkadzać w randkowaniu.
- W jakim randkowaniu? Unni, my tylko mamy zamiar iść do klubu. A, jak chcesz, zapytam Junghwana, czy nie ma nic przeciwko, choć jestem przekonana, że nie. Szybko, napisz do Jinyounga!
- Nie, naprawdę, nie dzisiaj - uparła się Mikyeon - a wam dobrze zrobi, jak pójdziecie sami.
Z tym, że chyba nie chcę byśmy byli sami... pomyślała Jinhee, lecz nie powiedziała tego, po prostu poddała się. Nie namawiała więcej przyjaciółki, wykąpała się, ubrała i na nowo pomalowała. O dwudziestej czekała gotowa. Junghwan był punktualny, pełen energii i podekscytowany. Może i lepiej, cały czas nadawał i nie zauważył, że Jinhee intensywnie o czymś myśli i to nie byle o czym, a o wyznaniu miłosnym... Postanowili iść na autobus. Wysiedli po kilku przystankach, w centrum. Wybrali klub, do którego czasami chodzili całą paczką. Lubili go, bo był duży i przestronny. Nikt na nikogo nie wpadał, nie brakowało wolnych stolików. Jinhee i Junghwan usadowili się przy jednym z nich i zamówili po piwie. Ona pomyślała, że jak sobie wypije, przestanie się zadręczać. On dziwił się, z jaką desperacją pochłaniała alkohol.
- Jeanny, jesteś jakaś... zdenerwowana.
- Ja zdenerwowana? Nie!
- To co ci?
- Nic!
- Przecież widzę...
- Oppa, zatańczymy?! - zawołała, przerywając mu w połowie zdania.
Muzyka grała głośno. Na parkiecie szalało sporo par. A oczy Jinhee podejrzanie błyszczały.
- Ok - wstał i wyciągnął rękę, a ona przypadkowo zrzuciła na podłogę torebkę, cała jej zawartość się rozsypała.
Oboje schylili się w celu pozbierania tego wszystkiego.
- Kurcze! Czemu wiecznie mnie to spotyka?! Złośliwość rzeczy martwych! - nadawała Jinhee i w pewnym momencie zapytała - o co chodzi...?
Junghwan trzymał karteczkę, w jaką z powagą się wpatrywał.
- Jeanny, piłaś piwo przy... zaraz, czy to nie... piłaś piwo przy uczelni przy uczelni Chansika?

***

                Mii nie podobało się to, jaka stała się w szkole popularna. Wszyscy opowiadali o tym, że pomogła w złapaniu osiedlowego gangu, wyłudzającego pieniądze, wypytywali o jej zeznania na policji i o Siwana. Mia nie chciała rozgłosu. W dodatku ostatnio myślała o innych sprawach. Pani Yoon rozmawiała z jej matką o szkole muzycznej. Ta propozycja wydawała się Mii naprawdę kusząca. Tylko... czy sobie poradzi, czy jest aż taka dobra? "Mamo, muszę się zastanowić", powiedziała. I się zastanawiała. Poza tym wszystkim... był jeszcze jej ojciec.
                Pewnego dnia wracała ze szkoły, zagadywana przez Jyuri, kiedy usłyszała, że ktoś ją zawołał:
- Mia!
Zaskoczona, spojrzała za siebie.
- Wujek Dongwoo?!
Stał oparty o samochód. Machał jej. Nie wyglądał, jakby był obrażony.
- Masz ochotę na zakupy? - zapytał.
Mia pożegnała się z Jyuri i, podchodząc do Dongwoo, odpowiedziała, nadal nastawiona sceptycznie:
- Hmmm... jest jakaś okazja?
- Przepraszam. Wszystko, co powiedziałaś o Aeri to była prawda... A ja ci nie wierzyłem. I mam za swoje - przyznał ze smutkiem.
Mię lekko zatkało. Już wiedziała, że wydarzyło się coś niedobrego. Nie życzyła tego wujkowi, mimo zdenerwowania tym, że przedtem jej nie wierzył.
- Jak się tego dowiedziałeś? - spytała, a skoro milczał, zrozumiała, że nie chciał o tym opowiadać i dodała - co, zamierzasz przekupić mnie, żebym się nie obrażała?
- Jeżeli się da...
- To zależy... zależy czym - powiedziała Mia.
- A co byś chciała?
- Och, dobrze wiesz, wujku, co bym chciała...
- O nie, nie licz na papierosa!
 Oboje się zaśmiali.
- Zakupy są ok.
- To wskakuj do auta.
Po chwili siedzieli obok siebie, oboje w dobrych humorach.
- Wujku, Sunwoo ajussi, jak tylko wsiada do auta, szuka stacji i narzeka "nic ciekawego nie grają w tym radiu" - powiedziała, udając jego głos.
- Racja, lepiej posłuchać płyty - stwierdził Dongwoo, włączając album Suede.
Po drodze nucił i, uderzając palcami o kierownicę, wybijał rytm.
- Ja... - zaczęła Mia - podejrzewam, że mama lubi tego sąsiada.
- Tak?
- A ty, uważasz, że jest w jej typie?
Dongwoo zatrzymał się na światłach i przy okazji przyjrzał się Mii. Nie był pewien do czego, lecz widocznie do czegoś zmierzała...
- Nie wiem, jaki jest jej typ - przyznał.
- A Kang Hyunjae? Może... pamiętasz go? - zapytała Mia zupełnie obojętnie.
Dongwoo milczał przez pewien czas. Czy Angelene jej o wszystkim powiedziała? Czy sama jakoś do tego doszła?
- Tak, to twój ojciec, prawda?
- A wiesz, gdzie mogę go znaleźć?
- Mia, zapytaj się mamy - zasugerował, nie chcąc, by pomyślała, że stara się ją zbyć, chociaż tak istotnie było...
- Taaa, mama nie chce mi tego powiedzieć.
- Może wie, że nic dobrego z tego nie wyniknie...
- Nie oczekuję cudu. Skoro nie chciał mnie dwanaście lat temu, to już nie zechce, ja... jestem tylko ciekawa, jak wygląda - tłumaczyła Mia, zaskakując Dongwoo.
Ta rozmowa wydawała mu się za trudna, zdecydowanie za trudna.
- Jak wiesz, nie utrzymuję kontaktu z moimi rodzicami, bo nigdy nie byli dla mnie dobrzy - przypomniał jej - a twoja mama naprawdę cię kocha. Wiem, że pewnie brak ci taty... Ale...
- Nie! - zawołała, zdenerwowana - nie brak mi go, powiedziałam ci, jestem po prostu ciekawa.
- Z tego co wiem, był prezesem firmy, nie pamiętam, jak się nazywała.
Dongwoo zaparkował przy centrum handlowym, uznając, że ta trudna rozmowa wreszcie się skończyła. Ale Mia nie wysiadała z samochodu, jakby straciła ochotę na zakupy.
- Czy to prawda, że jestem do niego podobna?
- Nieee, sto razy ładniejsza - rzucił, szturchając ją.
- Pfff, zabawne! - zawołała - wujku...
- Tak?
- Przykro mi z powodu Aeri.
- Niepotrzebnie, to nie ciebie zdradzała.
- Przykro mi, bo tobie przykro.
- Wysiadaj, jak nie chcesz, żebym zaraz się rozmyślił z tymi zakupami!

***

                Mia siedziała w swoim pokoju, otoczona torbami zakupów. Nadal nie dowierzała, że wujek kupił jej to wszystko. Przecież te firmowe ubrania kosztowały fortunę! Oczywiście nie obyło się bez tłumaczenia się Angelene.
- Skąd to masz? - pytała matka, stając w drzwiach pokoju Mii.
- Nie martw się, nie zdobyłam tego twoimi sposobami, wujek mi kupił - odpowiedziała ironicznie.
Wieczorem, zamiast się uczyć, rozważała: czemu to zrobił? Czy obawiał się, że była aż tak obrażona za Aeri? Czy chciał jej tym poprawić humor po rozmowie przeprowadzonej po drodze? Och! Naprawdę nie zorientował się, że zdradził wystarczająco informacji o Kang Hyunjae, by zdołała go odszukać? Skoro był prezesem firmy, wystarczy wpisać w internet jego imię i nazwisko. I tak też zrobiła. Po chwili pojawiło się mnóstwo stron. Mia sprawdziła, jak nazywa się firma jej ojca i przyjrzała się na mapach budynkowi. Bez wahania postanowiła, że jutro po szkole tam pojedzie i przyczai się w pobliżu. Nie była przekonana, czy rozpozna Kang Hyunjae. Lecz... skoro jest prezesem, powinien rzucać się w oczy. Nie zamierzała mu się przedstawiać. O nie, nie powie, kim jest, tylko przyjrzy mu się i zapomni o jego istnieniu, jak i on o jej. Mimo wszystko, denerwowała się. Nie spała w nocy, nie skupiała się w szkole, a na parkingu, przy firmie, czuła, że cała się trzęsie. W dodatku, robiło się późno, a Kang Hyunjae nie pojawiał się. Czy to możliwe, by nocował w biurze?, zastanawiała się Mia. Po kilku godzinach kręcenia się po parkingu zgłodniała. Wreszcie, kiedy miała naprawdę dość i zamierzała wracać do domu, wyszedł z budynku w otoczeniu swoich sekretarzy. Tak, jak przypuszczała, po prostu wiedziała, że to jej ojciec, chociaż okazał się o wiele starszy niż  sobie wyobrażała. I postanowiła podejść bliżej, tylko trochę bliżej... Szybko tego pożałowała. Kang Hyunjae wbił w nią wzrok . Przez kilka chwil patrzyli na siebie wzajemnie, w ciszy. O Boże, rozpoznał mnie, rozpoznał... myślała z przerażeniem Mia. I nic w tym zaskakującego, bo nie byli do siebie podobni, byli wręcz identyczni.

22/09/2017

the song of love (rozdział 26)

                Pani Choi wpadła do pokoju Akiharu, zaniepokojona wrzaskami Aiki. To, co zauważyła, na moment odebrało jej mowę.
- O Boże! - zawołała - proszę, proszę ją zostawić!
Akiharu bił, leżącą na łóżku, Aikę, nie zauważając gosposi. Pani Choi jeszcze nigdy go takim nie widziała. Nie kontrolował siebie, wyglądał, jakby postradał zmysły. To nie Akiharu, którego znała. Z przerażeniem wołała go, lecz nie reagował, o ile cokolwiek słyszał, oszalały i pogrążony w dzikim amoku.
- Dość! Dosyć! Wystarczy! - powtarzała, a potem po prostu otoczyła go ramionami od tyłu, odciągając od Aiki.
Lecz ta nie podniosła się. Jedynie spojrzała na Akiharu zranionym, zbolałym wzrokiem. Po jej twarzy spływała krew.
- Dziwka! - krzyknął, nie wiadomo, czy w kierunku Aiki, czy gosposi.
Pani Choi błagała go, by się opanował. To nie pomagało. Akiharu wyrwał się z jej objęć i z powrotem rzucił się na Aikę. Nie miała sił się bronić. Jedynie leżała, osłaniała brzuch i płakała.  Pani Choi jeszcze raz zdołała go odciągnąć. Z rozpaczą zawołała:
- Uciekaj, Aika! Uciekaj!
To była ostatnia szansa. Aika podniosła się i ruszyła chwiejnie do drzwi. Nie wahała się. Nie odwracała się. Pragnęła po prostu odejść. Już w korytarzu natknęła się na komendanta. Stał w swoim mundurze, wyprostowany, sztywny, jak posąg. Milczał. Zmierzył ją jedynie zimnym wzrokiem. Po chwili Aika znalazła się na dworze. Nadal trzymała się za brzuch. Przedtem koncentrowała się tylko na tym, by ratować dziecko. A jak już wreszcie była bezpieczna, poczuła ból w całym ciele. Rękawami kurtki wycierała krew z twarzy. Nie przestawała płakać, nie dowierzała w to wszystko, co się wydarzyło. Nie chciała wracać do domu. Jak zwykle w chwilach, w których potrzebowała pomocy, szukała jej u Jonghyuna. Nie przejmowała się czekającą ją drogą. Nie myślała logicznie. Przez kilka kilometrów szła, zatrzymując się co pewien czas i nabierając sił. Trasa, jaką pokonywała przeważnie w około godzinę, wydłużyła się wielokrotnie. Kiedy ktoś proponował pomoc, odmawiała. To nie tak, że jej nie potrzebowała, potrzebowała, od kogoś innego... Powoli traciła nadzieję, że kiedykolwiek tam dojdzie. Już zapadł zmrok, gdy Aika zapukała do drzwi chaty, gdzie krył się Jonghyun. Gospodarz otworzył i wydał z siebie westchnienie ulgi.
- Och, to tylko ty! Wiesz, jak nas nastraszyłaś? Czemu przychodzisz o tak późnej porze? Czy ty... ty jesteś pobita! - wykrzyknął, wpuszczając ją.
Pomieszczenie oświetlała jedynie lampa naftowa, a w jej blasku Aika była blada, jak zjawa. W ciszy usiadła na najbliższym krześle, wpatrując się tępo w przestrzeń.
- Jonghyun... - wyszeptała.
Jest na dole, ukrył się, pewien, że to policja... - tłumaczył gospodarz, podając dziewczynie wody, i zaproponował - mam go zawołać?
- Tak.
Aika obserwowała, jak gospodarz otworzył właz, zszedł do spiżarki i po chwili w izbie pojawili się obaj.
- Co ci się stało? - powtarzał Jonghyun, kucając koło Aiki.
Kiedy spojrzała mu w oczy, wyczytał z nich wszystko. Już raz widział ten strach i przerażenie. I odgadł, że winny może być jedynie Akiharu. Kiedy ona wiedziała, że on wie, znowu rozpłakała się głośno i wtuliła się w niego. Wreszcie znalazła schronienie. Przed wszystkim, co złe. I chciała tak trwać po wieczność. Lecz w pewnym momencie Jonghyun, ostrożnie odsuwając ją od siebie, zapytał:
- Aika, zejdziemy i opatrzymy twoje rany. Dobrze?
- Dobrze - odpowiedziała, w myślach zgadzając się tak naprawdę na wszystko, co tylko by jej zasugerował.
- Ajussi, przyniesiesz apteczkę? - poprosił gospodarza, a potem odniósł do pokoju na dole.
Nie był pewien, czy Aika poradzi sobie z zejściem do spiżarki. Ledwie stanęła na stopniach drabiny, chwycił ją i zabrał do swojego łóżka.
- Co z moim dzieckiem? - płakała.
- Powiedz mi, uderzył cię w brzuch?
- Nie, osłoniłam się.
- To dobrze. Leż spokojnie - polecił, dotykając jej brzucha - boli?
- Nie.... Nie... Ale dziecko się nie rusza - wyznała.
Nie przestawała się trząść i głos jej się łamał.
- Jesteś wystraszona i ono to czuje. Jak się uspokoisz, dziecko też się uspokoi, zobaczysz.
- Yhm...
- Aika, pozwolisz, że cię zbadam?
- Tak.
Nie czuła się skrępowana tym, że po chwili leżała w połowie rozebrana. Nie czuła też tego podekscytowania, co kilka miesięcy temu, kiedy Jonghyun badał ją po tym, jak zasłabła w swoim domu. Zamykając oczy, po prostu zaufała mu, pozwoliła, by dotykał jej brzucha i miejsc intymnych.
- Nie dzieje się nic niepokojącego. Nie boli cię brzuch. Nie krwawisz - przyznał, co nieco ją tym uspokajając.
Później sam z powrotem ubrał Aikę, przemył i opatrzył jej rany po pobiciu. Nie wzbraniała się. Nie krzywiła się pomimo bólu. Pozostawała cicha i wycofana. Nie płakała. Dopiero jak już skończył, powiedziała:
- Dziękuję.
- Jak do tego doszło?
- Poszłam do Akiharu. Chciałam powiedzieć mu o dziecku. Zrobiłam, jak mi poleciłeś, niestety było za późno.
- Czy to przeze mnie? - zapytał z lękiem Jonghyun - przez to... co powiedziałem Mei? Akiharu o tym usłyszał?
- Nie - zapewniała Aika - to wszystko moja i tylko moja wina. Ja obiecałam mu pomoc, a po prostu się od niego odwróciłam.
Nie wspomniała mu, że ojciec ukarał go, podejrzewając o udział w zorganizowaniu odbicia.
- Och - Jonghyun wydał z siebie westchnienie.
- W tej sytuacji nie mogę powiedzieć mu o dziecku. Ja... boję się go. I nie mogę liczyć na pomoc mojej rodziny, bo po tym, co im przekazała Mei, mama i ciocia...
- Podejrzewałyby, że to może moje dziecko - dokończył Jonghyun, czym speszył Aikę.
- Nie wiem, co mam robić - wyznała - kiedy Akiharu mnie bił, zrozumiałam, że muszę walczyć o to dziecko. Tylko nie wiem, zupełnie nie wiem: JAK.
Jonghyun zdmuchnął świece i położył się obok Aiki, niezwykle czule otaczając ją ramionami.
- Najważniejsze, że wiesz, czego chcesz, a ja pomogę ci w tym, ukryję bezpiecznie, tak, by Akiharu cię nie znalazł. Tylko musisz dać mi kilka dni na załatwienie tego wszystkiego. Przez ten czas możesz zatrzymać się tu, zastanowić, co powiesz swojej rodzinie, bo to zbyt okrutne opuszczać ich bez pożegnania, nieprawda?
- Jestem taka przerażona.
- Wiem. Ale... wszystko się ułoży. Wierzysz mi?
Leżała otoczona jego ramionami i czuła, jakby już wszystko się ułożyło. Wiedziała, że dla tych kilku chwil opłaciło się cierpieć. Rozkoszowała się ciepłem, które dawał jej Jonghyun. Już niczego nie pragnęła.
- Wierzę - odpowiedziała.
- Aika, odpoczywaj, postaraj się zasnąć - poprosił Jonghyun, wstając - a ja zaraz wracam.
Nie było go dość długo. Z przejęciem opowiadał o wszystkim gospodarzowi i wypytywał o miejsce, gdzie Aika ukryłaby się i czułaby się bezpiecznie.
- Nie wiem, póki co, nie mam nic przeciwko, żeby została tu, jeżeli tobie to nie przeszkadza.
- Nie. Nie przeszkadza mi, a ona potrzebuje wsparcia - stwierdził Jonghyun.
Potem przygotował się do spania i wrócił do pokoju na dole. Niemalże był pewien, że Aika zasnęła. Lecz kiedy położył się obok, usłyszał jej głos:
- Wreszcie się poruszyło...
Jonghyun czuł te ruchy, dotykając brzucha Aiki.
- Cześć - przywitał się - musisz się trzymać dzielnie. I nie poddawać się, słyszysz, maluchu?

***

                Aika przez całą noc czuła obecność Jonghyuna. Ułożony na boku, twarzą w jej kierunku, cicho pochrapywał. Pilnowała, by był przykryty. Przypatrywała mu się, z uśmiechem. Była bezpieczna. Nie chciała spać i stracić chociażby chwili z tej cudownej nocy. Lecz wreszcie przegrała ze zmęczeniem i zapadła w sen. W pokoju nie było okien i kiedy się obudziła, nie wiedziała, czy już jest rano, czy jeszcze nie. W łóżku nie zastała Jonghyuna i zrozumiała, że wstał. Nie czuła się dobrze, była obolała, dotykała swojej opuchniętej twarzy i wiedziała, że nie chciałaby widzieć siebie w lustrze. Chętnie zostałaby tu. Przez resztę dnia. Przez resztę życia. Nie była przekonana co do ciotki i kuzynki, lecz matka musiała niepokoić się jej zniknięciem. Aika postanowiła wracać do domu i wykorzystać plan działania, jaki ustaliła w nocy z Jonghyunem. Nie chciała nic jeść. Zbyt była zdenerwowana. Lecz namówiona przez Jonghyuna i gospodarza, wmusiła w siebie trochę i popiła. Obiecywała, że po rozmowie z bliskimi poprosi Yonghwę o przywiezienie tu z powrotem jej i jej rzeczy. A potem pożegnała się i poszła. W myślach układała sobie, co powie, chociaż tak naprawdę nie wiedziała, jak wszystko się potoczy, analizowała możliwe scenariusze. To dzięki temu droga nie dłużyła się tak niemiłosiernie. Wreszcie Aika zakołatała do drzwi domu. Otworzyła jej przerażona matka. Na widok córki ukryła twarz w dłoniach i pobladła.
- Kto ci to zrobił?! - zawołała.
Aika nie wytrzymała i pozwoliła łzom popłynąć. Przepraszam, muszę skłamać, mamo...
- P... Policja!
Kanako wyglądała tak, jakby nie dopuszczała do siebie tych słów. Przecież zrobiła wszystko, by ochraniać Aikę!
- Czemu? - zapytała.
- Czy możemy porozmawiać, mamo?
Aika, wchodząc do domu zauważyła Mei i Hikari. Obie tylko jej się przypatrywały. A Kanako chwyciła ją za rękę i zabrała do swojej sypialni. Potem przysiadły na łóżku i milczały, nasłuchując tykania zegara.
- Powiedz mi, proszę, co się dzieje - odezwała się wreszcie matka.
- Podejrzewają, że działam w ruchu oporu i, że pomogłam w ucieczce Jonghyunowi. Pobili mnie, bo się wszystkiego wyparłam.
- Boże nie, tylko nie to...
- Nie martw się, mamo. Wystarczy, że zniknę, ukryję się gdzieś, gdzie jest bezpiecznie.
- Nie ma takich miejsc - załkała Kanako.
- Jonghyun mi pomoże.
- Powiedz, gdzie, odwiedzę cię.
- Nie, lepiej, żebyśmy przez pewien czas się nie widywały - przyznała Aika - za to możemy przekazywać sobie przez kogoś listy i opowiadać, co u nas.
Kanako pogłaskała Aikę po opuchniętym policzku.
- Moje dziecko, boli?
- Nie. Nie tam, o tu boli, bardzo boli - powiedziała Aika, wskazując serce.
Kanako popatrzyła jej prosto w oczy.
- Nie mówiłam ci o ojcu, bo bałam się, że to skończy się tak, jak się kończy... Celowo zatarłam wszelkie ślady, że kiedykolwiek miałam kontakt z Hoonem. W każdy z możliwych sposobów wyparłam się go. A ty i tak podążasz jego krokami...
- Nie, nie, to nie koniec! - zapewniała Aika - przepraszam, że tym, co robię, przypominam ci, mamo, o tak bolesnych chwilach. Ale... ja czuję, że jestem to winna, ojcu i towarzyszom, którzy zginęli, bo ty ocaliłaś mnie.
Kanako dławiła się swoimi łzami.
- Aika! - zawołała - ty nie jesteś temu winna! Nie miałaś wpływu na moje decyzje. A ja ocaliłam ciebie, bo chciałam, żebyś była przy mnie. I przez to zginęli niewinni ludzi. Lecz sama tak zadecydowałam. I nigdy, naprawdę nigdy tego nie żałowałam.
- Och, mamo - powtarzała Aika, wtulona w nią.
Nie przejmowała się zupełnie, że Kanako może wyczuć jej brzuch. Nie chciała wyrywać się z matczynych objęć. Bo nie wiedziała, kiedy ponownie w nie trafi.
- Jaki był mój ojciec? - zapytała.
Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek nadejdzie moment, by rozmawiały tak szczerze o kimś, o kim milczały przez tyle lat.
- Hoon - Kanako rozkoszowała się jego imieniem, każda część jej ciała kochała go, nie mniej niż kiedy jeszcze żył i był obok - odważny, odważny i... jeszcze raz odważny.
Czy matka postrzegała go tak, jak ja Jonghyuna?, zastanawiała się Aika. A potem powiedziała, że musi się spakować. Nie zabrała wiele rzeczy. Nie pożegnała się z Mei i Hikari. Nie wiedziała, że jak tylko wyszła, kuzynka udała się do sypialni jej matki i zapytała:
- Czy to prawda, że mój ojciec wydał policji ojca Aiki?
Kanako podniosła na nią załzawione oczy:
- Nie opowiada się źle o zmarłych - wymamrotała oschle i nie dodała nic więcej.

***

                Przez kolejne dni Aika cały czas spędzała z Jonghyunem. Nie przypuszczała, że mimo wszystkich ostatnich traumatycznych przeżyć, poczuje się jeszcze tak beztrosko. Codziennie pomagała w domowych obowiązkach. W wolnych chwilach szyła ubrania dla ukrywających się w górach żołnierzy, nucąc przy tym wesołe melodie. Powoli nadchodziła zima, powietrze ochładzało się. Aika z Jonghyunem czuli to, kiedy wychodzili wieczorem do ogrodu, dotlenić się i pobyć trochę poza domem. Jedynie jak już zrobiło się ciemno pozwalali sobie na to. Pod drzewem stała stara, rozpadająca się ławka. Tam siadała Aika, a Jonghyun zrywał i podawał jej jabłka. Czasami podskakiwał, gdy gałęzie były za wysoko, wchodził na nie, czy rzucał czymś w owoce, by pospadały, bo zasługiwała na najdoskonalsze. Patrząc na te wygłupy, chichotała głośno. A potem upierała się, by też jadł i wpychała mu do buzi jabłka. Gospodarz wołał ich, kiedy w radiu zaczynały się wiadomości. A w  nocy oboje leżeli obok siebie w łóżku, w pokoju bez okien, spali lub prowadzili rozmowy.
                Pewnego dnia odwiedził ich Yonghwa. Było późno, kiedy zapukał do drzwi. Aika i Jonghyun siedzieli jeszcze w izbie gospodarza i pospiesznie zeszli do pokoju na dole, a ona wreszcie zrozumiała, czemu wywołała tyle paniki, sama zjawiając się przedtem w podobny sposób. Yonghwa poprosił o wodę i wypił wszystko naraz. Wydawał się przygnębiony. Nie odpowiadając na pytania gospodarza, zszedł na dół i dosiadł się do Aiki i Jonghyuna.
- Wydarzyło się coś okropnego - przyznał, winny, że musi to przekazać - ktoś podpalił sierociniec...
Jonghyun zadrżał. Aika złapała go za rękę. I wyczuła, jaki jest spięty. Ta wiadomość była zbyt wielkim szokiem, dla obojga, spadła tak niespodziewanie.
- Co z moją mamą, siostrą i  dzieciakami? - zapytał Jonghyun.
- Wszyscy trafili do szpitala, podtruci dymem. Nic im nie zagraża, tylko... Yuri jest poparzona po tym, jak chciała ratować z płomieni dziewczynkę.
- Co to oznacza: chciała ratować?! - w głos Jonghyuna wdarła się złość.
- Niestety... - Yonghwa z westchnieniem wbił wzrok w podłogowe deski.
- Kto to był? - kontynuował Jonghyun.
- Nie pamiętam jej nazwiska, podobno miała na imię Yulhee.
Aika przytuliła Jonghyuna, w momencie, kiedy wydał z siebie zduszony jęk. Nie wiedziała, jak lubił tę dziewczynkę. W jednej chwili przypomniał sobie ją, wskakującą mu na kolana, przynoszącą do wyleczenia swojego pluszowego misia. O nie, niemożliwe, że mała Yulhee nie żyje...
- To Japończycy podpalili sierociniec - doszedł do wniosku Jonghyun.
- Nie wiadomo - powtarzał z uporem lider i starał się sam zachowywać przy tym spokojnie.
- A kto inny?! Oni mszczą się na mojej rodzinie, bo nie mogą mieć mnie! Ja wiem, że przychodzili tam i wypytywali, gdzie się ukrywam. Czemu to zrobiliście?! Czemu odbiliście mnie z transportu?! - krzyczał Jonghyun - ja... powinienem poddać się wreszcie.
Aika i Yonghwa popatrzyli na siebie pytająco. Czy Jonghyun naprawdę rozważa zgłoszenie się na policję?!
- O czym ty mówisz?! - naskoczył na niego lider - nie wiesz, że tylko o to im chodzi, że tym sposobem chcą cię wyciągnąć z ukrycia? Jeżeli przekonają się, że tak nic nie zdziałają, ustąpią.
- Zbyt wielu ludzi cierpi przeze mnie, ten towarzysz, który zginął podczas odbicia, Kangshin, moja mama, moja siostra, dzieci - ciągnął Jonghyun, kompletnie załamany.
- Ja mam więcej nieszczęść na sumieniu, mimo tego, nie poddaję się - tłumaczył Yonghwa.
Aika, nadal przytulając Jonghyuna, powiedziała stanowczo:
- Nie pójdziesz na policję. Choćbym miała cię przykuć do łóżka i cały czas pilnować.
Wtedy z krzykiem wyrwał się z jej objęć. A Aika kochała go niezmiennie, gdy w nerwowym ataku stał i złorzeczył wszystkim Japończykom. Co z tego, że sama była w połowie Japonką. W tym momencie miała ochotę stanąć obok i złorzeczyć z Jonghyunem. Wreszcie uspokoił się i na kilka kolejnych dni pogrążył się w apatii, jaka nie opuszczała go od odbicia, czasami tylko słabła, czasami nasilała się. Aika martwiła się o niego, a jednocześnie ulżyło jej, że więcej nie wspominał o zgłoszeniu się na policję. Kilka razy odwiedził ich Yonghwa z informacjami o siostrze Jonghyuna. Yuri nadal przebywała w szpitalu, choć powoli dochodziła do siebie, miała poparzoną część pleców. Za to matka i jej podopieczni poprzenosili się do zaprzyjaźnionych rodzin.
- Nie wiem, czy jest sens odbudowywać sierociniec - tłumaczył lider, krążąc po izbie - to trochę potrwa. I tak nie byłoby tam bezpiecznie. Chyba lepiej przenieść go w inne miejsce. A Aika zamieszkałaby z twoją mamą i siostrą, pomogłaby przy opiece nad dziećmi, co ty na to? Hmm? Jonghyun? Lee Jonghyun!
- Dobrze - zgodził się, odruchowo.
Yonghwa szybko znalazł odpowiednie miejsce, kilka kilometrów za Keijo, w wiejskiej szkole, gdzie było sporo wolnych sali. Aika ze smutkiem żegnała się z Jonghyunem, powstrzymywała łzy i udawała, że to pożegnanie jej nie boli.
- Kiedy się zobaczymy? - pytała.
- Obiecuję być przy porodzie - odpowiadając, pogłaskał ją po brzuchu.
Potem podziękowała gospodarzowi, wyszła i wsiadła do samochodu Yonghwy. Po drodze opowiadał jej o szkole, gdzie miała zamieszkać, uspokajając ją, że to bezpieczne miejsce i nikogo nie zdziwi tam obecność dodatkowych dzieci. Zapewne wszyscy uznają je za zwykłych uczniów, Yuri za nauczycielkę, a pani Lee i Aika powinny postarać się nie rzucać w oczy. Niby go słuchała, lecz nie potrafiła się skupić. I tak też było przez kolejne miesiące. Aika pozostawała rozkojarzona. Kiedy pomagała przy gotowaniu, bawiła się z podopiecznymi, czy tłumaczyła lekcje, cały czas myślała o Jonghyunie. Kiedy zmieniała opatrunki jego siostrze, wspominała, jak ją samą opatrywał. Polubiła się z Yuri, rozmawiały, wygłupiały się, chichotały. Z panią Lee mówiła o praktycznych sprawach. Często zastanawiała się, czy matka i siostra Jonghyuna domyślały się, jakimi uczuciami go darzyła. Niecierpliwie wyczekiwała porodu. W bezsenne noce, a zdarzało się takich wiele, czuła dziecko poruszające się w jej brzuchu. Nie chodziło o to, że chciała je już zobaczyć, chciała zobaczyć Jonghyuna. By czas szybciej płynął, wynajdowała sobie zajęcia, w zimie pisała listy do matki i przekazywała przez Yonghwę, a potem przyszły pierwsze cieplejsze dni. Aika była ociężała, ledwie wstawała, miała lekkie skurcze. Aż pewnego ranka obudziła się i poczuła, że jej prześcieradło jest mokre. Czy ja się posiusiałam?, myślała, a później podekscytowana uzmysłowiła sobie: o nie, to nie to! Chyba... odeszły jej wody płodowe.
- Yuri! - zawołała, wyrywając ją ze snu - to... już, poślij po Jonghyuna.

20/09/2017

eyes wide open (rozdział 21)

ALL THE BROKEN PIECES

                Jinyoung wyszedł z radiostacji zawstydzony, jak jeszcze nigdy. Nie wątpił, że to była jego najgorsza audycja. Co prawda nikt mu tego nie wytykał, lecz sam czuł się świadomy swojej porażki. Kilka razy zapomniał, co chciał powiedzieć albo zagapił się, że już po piosence i nie odzywał się, pozwalając by na antenie zapadała niezręczna cisza. Nie doszedł jeszcze do siebie po poprzedniej nocy, był zmęczony po podróży, w dodatku obawiał się rozmowy z Mikyeon. Powoli zaczynał żałować wycieczki do Tokio. Powinien zostać tu i pilnować telefonu. Wtedy nie zgubiłby go i porozmawiał z Mikyeon, jak tylko do niego zadzwoniła. Znowu zrobił coś bez zastanowienia i ponosił tego nieprzyjemne konsekwencje. Czy Mikyeon była bardzo zagniewana? W myślach układał sobie, jak jej wyjaśni swoje niespodziewane zniknięcie. Po drodze do domu starał się uspokoić. Niestety, drżały mu dłonie na kierownicy. Nie przestawał się denerwować. Do przyjścia Mikyeon pozostało trochę czasu. Jinyoung postanowił zająć się czymś i przywitać ją kolacją. Nie przygotował nic specjalnego, zwykły ryż i warzywa, porozkładał talerze i zapalił świece. A potem stwierdził, że przesadza i chciał je zgasić, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Skoro to tak, chcąc nie chcąc musi się zdać na los. Z bijącym sercem, otworzył. Jak tylko zobaczył Mikyeon, zapragnął ją przytulić, lecz nie był pewien, czy też by tego chciała i powstrzymał się. Zamiast zrobić cokolwiek, przywitał się:
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziała, skrępowana - chyba jestem za wcześnie, wyjątkowo autobus się nie spóźnił i...
- Nie tłumacz się, cieszę się, że jesteś - zapewniając, zaprosił ją gestem - może coś zjemy?
Wtedy Mikyeon zauważyła nakryty stół.
- O... ok, tylko umyję ręce - powiedziała, znikając w ubikacji.
Jinyoung przypomniał sobie rozmowę po ich pierwszej wspólnej imprezie. Wtedy przepraszał Mikyeon za narkotyki, a ona nie ukrywała, jaka jest zła. Dzisiaj wydawała się inna, wystraszona i jakby... winna? Przez to obawiał się, co chciała mu powiedzieć. Długo dość nie wracała. Przez ten czas Jinyoung zdążył podgrzać i przynieść do stołu jedzenie. Mikyeon pojawiła się wreszcie. W milczeniu usiadła, nałożyła sobie ryżu z warzywami i popatrzyła pytająco na chłopaka.
- A, tak, też jem - ruszył się pospiesznie, uświadamiając sobie, że tylko tępo przyglądał się jej.
Nie odzywali się. W ciszy jedli, a w sumie tylko bawili się jedzeniem w swoich talerzach. Świece nadal się paliły, lecz nie stwarzały intymnego nastroju. Oboje nie wiedzieli, kto i jak powinien zacząć. Wreszcie Jinyoung usłyszał odgłos odkładanych przez Mikyeon pałeczek.
- Nie mogę jeść - powiedziała i głos się jej załamał - czuję się, jakbym tu była ostatni raz.
- Nie mów tak...
- Oppa, czemu to zrobiłeś? - spytała - uciekłeś dwa razy, raz w nocy, nad morzem i raz potem, po powrocie, do Tokio, z tym dilerem.
- To... nie tak. Wtedy, nad morzem, byłem zbyt oszołomiony szczęściem... nie mogłem spać, wyszedłem się przejść, nie zamierzałem zasnąć. Zrobiło mi się wstyd i poszedłem po zakupy, żeby wynagrodzić ci to wszystko, tylko, że ty już wstałaś i naskoczyłaś na mnie. A wyjazd do Tokio... po tym, jak zareagowałaś, nie wiedziałem, co się dzieje, potrzebowałem czasu na odreagowanie - tłumaczył Jinyoung ze spuszczonym wzrokiem.
- Oppa, nie patrzysz na mnie, ukrywasz coś...
- Nie.
- Nie rozumiem tego wszystkiego. Nie rozumiem czasami ciebie. I nie podoba mi się, że trzymasz się z tym dilerem.
- Jest moim przyjacielem.
- Obawiam się, że ma ciebie zły wpływ.
- To nieprawda. Ok, Dongwoo wymyślił ten wyjazd. Ale nie namawiał mnie, żebym mu towarzyszył. Nigdy na nic mnie nie namawia... A, jak o to pytasz, ja już nie ćpam.
- Nie wiem. Nie wiem, czy ci wierzyć. Nie było mnie tam - powiedziała Mikyeon z powagą, a wtedy Jinyoung nie wytrzymał i rozpłakał się - nie, proszę cię... Oppa...
- Przepraszam. Wiem, że poczułaś się tym wszystkim urażona. Ale nie chcę cię stracić - powtarzał, chowając twarz w dłoniach.
Mikyeon wstała i stanęła obok Jinyounga, pogłaskała go po głowie.
- Nie płacz, proszę, ja też mam ci coś do powiedzenia - wyznała ze łzami w oczach.
Nie wiedzieli, jak doszło do tego, że Mikyeon usiadła Jinyoungowi na kolanach. Powoli opowiedziała mu wszystko o swoim pierwszym chłopaku, sama się przy tym rozpłakała. I nie potrafiła powstrzymać łez. Jinyoung przytulił ją, przyznając:
- Nie wyobrażam sobie, jak było ci ciężko...
- To prawda, było, bardzo...
- Ale ja też przeżyłem miłosne rozczarowania. To przez to jestem taki, jakim mnie widzisz w tym momencie.
- Oppa, kocham się - wyznała Mikyeon.
- Ja ciebie też - powtarzał zapłakany Jinyoung, przytulił ją, całując.
Już dobrze... Już wszystko dobrze.

***

                Jinhee oddzwoniła do Chansika po południu i zaproponowała, że odbierze go z uczelni po zajęciach. Cieszył się, że znalazła czas. Niecierpliwił się do tego spotkania. Czasami wydawało mu się, że ze wszystkich ludzi na świecie tylko Jinhee go rozumiała. Lubił jej towarzystwo. Po zajęciach wybiegł szybko z uczelni i zdziwił się, zastając Jinhee sprzeczającą się z funkcjonariuszami policji. Stała, podparta pod boki, zadzierała wzrok i tłumacząc coś, żywo gestykulowała. Bez chwili wahania podszedł do nich i zapytał:
- Co się dzieje?
Policjanci popatrzyli na niego podejrzliwie.
- A pan to kto? - zainteresowali się.
- Chansik oppa! - zawołała Jinhee, uspokojona, że ma obok siebie kogoś, kto jej pomoże.
A on otoczył ją ramionami.
- Gong Chansik - ukłonił się - jej chłopak.
Jinhee wydała z siebie okrzyk zaskoczenia i zastygła w bezruchu. A potem zrozumiała: udawał, żeby dowiedzieć się o co chodzi!
- Ta pani spożywała alkohol w miejscu publicznym - poinformował jeden z policjantów.
- I nie chce okazać swojego dowodu osobistego - dodał drugi.
- Co? Jinhee?! - wykrzyknął Chansik - nie, to niemożliwe.
- Tylko popijałam piwo... - wyznała, skruszona.
- I sam pan słyszy, przypilnowałby pan lepiej dziewczynę - rzucił pierwszy z policjantów.
Jinhee wtuliła się w Chansika, jakby bała się czegoś. Pocieszająco głaskał jej plecy.
- Jinhee, daj dowód - namawiał.
Wtedy poszukała dokumentu w torebce i okazała policjantom. Przez cały czas milczała. Nie odezwała się, kiedy po spisaniu danych, wręczyli jej mandat do zapłacenia. Nie powstrzymali się też od pogadanki o przepisie prawa zakazującym spożywania alkoholu w miejscu publicznym. Wreszcie odeszli i Jinhee uświadomiła sobie, że jeszcze stoi wtulon w Chansika. Pospiesznie odsunęła się od niego.
- O Boże, co za wstyd, co za wstyd - powtarzała.
- Kim Jinhee, naprawdę piłaś piwo przy uczelni? - pytał z niedowierzaniem.
Nie przestawała go zaskakiwać. Niestety, dzisiaj zaskoczyła go negatywnie.
- Wiem... nie przemyślałam tego... czekałam na ciebie i trochę się nudziłam.
- Nie obrazisz się, jeżeli coś ci powiem?
- Nie...
- Czasami... mam wrażenie, że za dużo pijesz. Jinhee, niepokoi mnie to.
Zadrżała. Nigdy tak do tego nie podchodziła. Piła sporo. To prawda. Lecz wydawało jej się, że nie więcej niż inni.
- Nie wiem. Nie chcę o tym rozmawiać, nie chcę pamiętać o tym, co się dzisiaj wydarzyło - przyznała.
Tak oto po raz pierwszy w życiu dostała mandat. I to za co... Jak zwykły menel. Pewnie by się rozpłakała, gdyby nie to, że nie chciała pokazywać przy Chansiku, jak ją ta sytuacja zdenerwowała.
- Rozumiem - stwierdził z uśmiechem - to co robimy?
- Nie wiem, byłam przekonana, że to ty masz problem i chcesz pogadać! - przyznała, bo tak założyła, kiedy zadzwonił.
- Nie... Ja... po prostu... - w pewnym momencie urwał, jakby zawstydzony.
- Oppa... - zaczęła - czemu ty tak się o mnie troszczysz?
Chansik popatrzył Jinhee prosto w oczy, wyznając:
- Bo... Ja cię lubię, bardzo, za bardzo.

***

                Angelene postanowiła, że natychmiast pojedzie do szkoły i porozmawia z panią Yoon, która o to poprosiła. A po drodze zastanowi się, jak opowiedzieć Mii o ojcu, by jednocześnie nie zranić jej tym. Nikt nie powinien słyszeć takich okrutnych rzeczy. Nikt nie powinien słyszeć, że jest jedynie dziełem przypadku. Nikt nie powinien słyszeć, że ojciec nigdy nie zainteresował się jego istnieniem...
- Porozmawiamy po moim powrocie - zaproponowała Angelene.
- Nie. Już wystarczająco to odkładałaś. Nie wyjdziesz, jeżeli mi o tym nie opowiesz - postanowiła z uporem Mia.
Kiedy zachowywała się w ten sposób, to sprawiało, że Angelene czuła się przegrana i po prostu słaba.
- Nie szantażuj mnie - poprosiła - to trudne, a ja... muszę się trzymać, rozmawiając jeszcze z panią Yoon.
Nie zważając na protesty córki, chciała wyjść, lecz ta wtedy zawołała:
- Jeżeli zaraz mi tego nie opowiesz, ucieknę z domu!
Angelene wiedziała, że Mia nie żartowała, była gotowa tak zrobić.
- To był ktoś... z kim wtedy żyłam. Niestety, nie kochał nas dostatecznie.
- I co?
- I nic. Nigdy więcej się nie kontaktowaliśmy.
- On był twoim sponsorem?
- Mia!
- Mamo, chcę wiedzieć, jak się nazywa i jak wygląda.
- Dobrze, nazywa się Kang Hyunjae, a wygląda... och, wystarczy, że spojrzysz w lustro, by wiedzieć, jak wygląda - odpowiedziała Angelene ze smutkiem i pojechała do szkoły.
Po drodze cała była rozdygotana. Po jednej trudnej rozmowie czekała ją druga. Czego chce pani Yoon, zastanawiała się Angelene, myślała o wszystkim, byle nie o ojcu Mii. Oby córka go nie szukała... byłaby zawiedziona i rozczarowana. O ile w ogóle by z nią porozmawiał... Może po prostu by się jej wyparł, jak dwanaście lat temu. Angelene o mało co nie przegapiłaby przystanku, w ostatnim momencie wyskoczyła z autobusu i ruszyła w kierunku szkoły. Przez telefon ustaliła z panią Yoon, że przyjdzie do jej muzycznego atelier. I tam też ją zastała. Przez pewien czas przyglądała się nauczycielce, a potem przywitała się:
- Witam. Jestem mamą Mii, Shin Jiwoo.
- Witam, miło mi panią poznać - nauczycielka wstała i podała rękę Angelene - proszę usiąść.
- Obawiam się, co Mia znowu przeskrobała, to trudny wiek, sama pani wie, skoro codziennie pani ma kontakt z dziećmi...
- Nie rozumiem, czemu pani uważa, że Mia coś przeskrobała?
- Bo ostatnio wagarowała... nie o to chodzi? - zdziwiła się Angelene.
Przez cały czas podejrzewała, że Mia znowu narobiła sobie problemów. Skoro w domu zachowywała się, jak się zachowywała, pewnie w szkole też była taka buntownicza.
- Nie - zachichotała pani Yoon - nie, nie o to. Ja chciałam tylko zapytać, czy nie rozważała pani zapisania Mii do szkoły muzycznej? Szkoda, by nie zrobiła nic ze swoim wokalnym talentem.
Ja o niczym nie wiem, nic nie rozumiem, dotarło do Angelene. Mia ze swoim muzycznym talentem? Jakim talentem?!

13/09/2017

the song of love (rozdział 25)

                Jesień przyszła wraz z intensywnymi opadami. Yuri i dwie pomagające jej dziewczynki wyszły zdjąć suszące się na dworze pościele, bo wiele wskazywało na to, że zaraz znowu lunie deszcz. Wtedy rozległ się warkot silnika. Z zaparkowanego przy sierocińcu samochodu wysiadł oficer policji. Yuri wiedziała, że drugi siedzi w środku i obserwuje wszystko zza szyby. Z bijącym szybko sercem poprosiła dziewczynki, by weszły do domu i zebrała w sobie siły na stawienie czoła policjantowi. W porównaniu z poprzednimi wizytami, dzisiaj nie był uzbrojony w cierpliwość. W zasadzie, nie musiał się przedstawiać, i tak znała już jego nazwisko, i wiedziała, czemu się tu notorycznie zjawia.
- Gdzie się ukrywa Lee Jonghyun? - zapytał.
- Nie wiem, powiedziałam panu ostatnio - przypomniała, starając się, by jej głos zabrzmiał pewnie.
Tylko tak, nie okazując swoich obaw, może go pokonać... Celowo schowała dłonie w rękawach płaszcza, by policjant nie zauważył, że cały czas drżały. Z odwagą przyglądała mu się. Zimnym wzrokiem lustrowała jego sylwetkę: czyste, niczym prosto ze sklepu, buty, mundur, naszywka, przedstawiająca imię, nazwisko i stopień oficerski, nienaganna fryzura.
- Nie wierzę ci - przyznał - to twój brat.
- Oficerze Naito, a wierzy pan, że ludzie, którzy go uratowali, zdradziliby mi, jego siostrze, gdzie się ukrywa, skoro przewidzieli, że policja przyjdzie i mnie o to zapyta? Wystarczy, że wiem, że jest bezpieczny. I, że o niego dbają - udawała.
- A matka? Też nie wie, gdzie ukrywają jej syna? Nie chciała go odwiedzić? Chociaż raz?
- Nie.
Oficer zbliżył się do Yuri i wysyczał:
- Gdzie? Gdzie się ukrywa Lee Jonghyun?
- Chyba nie sądzi pan, że tu! A jeżeli tak... proszę się rozejrzeć, tylko pozwolić mi przedtem zabrać dzieci, one wystarczająco w życiu doświadczyły.
- Po raz ostatni zapytam: Gdzie?!
- Po raz ostatni odpowiem: Nie wiem! - zwołała - mam nadzieję, że gdzieś, gdzie nigdy go nie znajdziecie.
Oficer złapał Yuri za szczękę. Nie był to silny uścisk. Nie sprawił jej bólu. W pewnym momencie odniosła wrażenie, że w oczach policjanta widziała wręcz coś w rodzaju troski...
- Lee Yuri, nie chciałbym, żeby przydarzyło ci się coś niedobrego - dodał i poszedł z powrotem do samochodu.
Nie ruszyła się, stała, jak sparaliżowana. Dopiero, gdy samochód znikł za zakrętem, emocje zwyciężyły. Yuri upadła na kolana i rozszlochała się. Z domu wybiegły dwie dziewczynki, które jej dzisiaj pomagały. Przestraszone, ukucnęły obok i pytały:
- Ciociu, co ci jest? Czego znowu chciał? Czy cię skrzywdził?
A w odpowiedzi usłyszały jedynie jej szloch.

***

                Mei przyszła do kuchni po coś do picia. Nalewała sobie wody, oderwana od rzeczywistości o tyle, że nie zareagowała na otaczające ją ramiona.
- Schudłaś. Nie dbasz o siebie, boję się... - Hikari urwała niespodziewanie.
- Mamo, wszystko w porządku.
- Widujesz go?
- Co? - Mei wyrwała się z objęć matki i spojrzała jej prosto w oczy - kogo?
Wiedziała, czyje imię i nazwisko zaraz usłyszy. Milczała. Poczuła przebiegające przez jej plecy dreszcze, lecz nie dawała po sobie poznać, jaka jest przejęta.
- Lee Jonghyuna.
- Mamo! Co ty mówisz? Widuję go? W obozie?
- Nie rób ze mnie idiotki. Nie trafił tam. Przecież odbili go podczas transportu.
- Skąd ty to wiesz? - zapytała z przerażeniem Mei i poczuła, że jest jej duszno.
- Widziałam plakaty, szukają go i dają za jego przekazanie sporo pieniędzy. Nie udawaj, że nie wiedziałaś i... uważaj na siebie. Ja wiem, nadal go kochasz, mimo wszystko musisz od niego odejść. To zbyt niebezpieczne.
Mei wiedziała, że matka zapytała z troski, chciała jej dobra, bała się...
- Nie. Nie widuję go - odpowiedziała szorstko.
Nie kłamała, chociaż pragnęła, by było to kłamstwo. Hikari zapewne pomyślała, że nie widywała go, bo sama tak postanowiła... A Mei nie zamierzała przyznawać, że Jonghyun jej tego zakazał. To przez cały czas ją bolało. Chociaż starała się go zrozumieć, nie potrafiła się na niego nie denerwować. Czy ty nie wiesz, jak ja bardzo chcę cię zobaczyć?!, pragnęła wykrzyczeć mu w twarz. A skoro nie miała szansy, wyładowywała złość na innych, czepiała się wszystkich, wybuchała bez powodu. 
               Po rozmowie z Hikari wypadła z domu, zdenerwowana. Akurat o plakatach nic nie wiedziała. Zbyt pochłonięta była zazwyczaj swoimi myślami i po prostu ich nie dostrzegała, do dzisiaj... Wystarczyło, że dotarła do rynku. Na tablicach informacyjnych wisiały plakaty z wizerunkiem, z opisem Jonghyuna i z wyznaczoną nagrodą. A wielki napis głosił: POSZUKIWANY TERRORYSTA ZBIEGŁY Z WIĘZIENIA. 
Mei z krzykiem zerwała plakat, i jeszcze jeden, i kolejny... W pewnym momencie usłyszała czyjś głos:
- Proszę się nie narażać... Proszę tego nie robić.
Mei spojrzała za siebie. Obok stał starszy pan, Koreańczyk, ostrzegając ją.
- A pan niech się nie wtrąca! - zawołała i zerwała kolejny plakat.
Koreańczyk odszedł, jeszcze raz się odwracając i dodając: wariatka.
Nie obawiała się konsekwencji. Bez wahania pozrywała wszystkie plakaty, na które się natknęła. Potem wróciła do domu. 
               Kilka dni później, podczas których wyciszyła się nieco i przywykła do codziennej monotonii, wydarzyło się to, czego tak niecierpliwie oczekiwała.
- Rozmawiałam ze swoim liderem. Jonghyun chce, byś przyszła go odwiedzić. Jutro powiem ci szczegóły - poinformowała Aika.
Uściskała Mei. Rozumiała jej emocje. Kiedy sama po raz pierwszy po odbiciu Jonghyuna dowiedziała się, że może go odwiedzić, też tego doświadczyła... Ulga. Radość. Miłość.... Widziała to wszystko w oczach kuzynki. 
               Następnego dnia przekazała jej, co ustaliła z liderem. Yonghwa zadbał, by do spotkania doszło w bezpiecznym miejscu. Nie chciał przyprowadzać Mei do domu, gdzie ukrywał się Jonghyun. Nie działała w ruchu oporu. Nie należała do nich... W związku z tym polecił jej, przez Aikę, przyjść wieczorem do magazynu. To był stary, opuszczony budynek. Mei, mimo, że dostała wskazówki, jak tam dojść, poprosiła kuzynkę, by jej towarzyszyła. Aika tego nie chciała. To był ten moment, kiedy powinna w ciszy wycofać się. Już wystarczająco często stawała między Mei i Jonghyunem. Dość, powtarzała sobie, muszę się wyzbyć tego niedozwolonego uczucia. A ostatecznie i tak postanowiła, że może jej towarzyszyć. Po drodze milczała. Nie wiedziała, co powiedzieć, bo bała się, że cokolwiek by powiedziała, byłoby to nieszczere. Jak do tego doszło, że wiecznie okłamywała kuzynkę, kiedy ta opowiadała jej o wszystkich swoich najskrytszych myślach? A dzisiaj potrafiła opowiadać jedynie o Jonghyunie... o tym, że wreszcie go zobaczy! Aika poczuła ulgę, gdy dotarły do magazynu. Obok stał zaparkowany samochód. To pewnie Yonghwa, pomyślała i poinformowała kuzynkę, że zaczeka tu. Nie wyobrażała sobie, że miałaby wejść z Mei, po prostu przywitać się z Jonghyunem i udawać, że nie widywała go w ostatnich tygodniach. Nie chciała im przeszkadzać i oni pewnie też woleli być sami. Czemu czuła zazdrość, kiedy obserwowała Mei, wchodzącą do magazynu? Nienawidziła siebie w tym momencie. Z westchnieniem wsiadła do samochodu i wdała się w rozmowę z liderem z postanowieniem: niech się dzieje, co chce...
                Mei drżała na całym ciele, oddychała nierówno i niespokojnie. Lecz nie zwlekała. Pewnym gestem otworzyła drzwi i znalazła się w magazynie. Przez wybite szyby wpadały ostre promienie, a w nich tańczyły drobinki kurzu. Panowała cisza. Mei zobaczyła Jonghyuna siedzącego na podłodze. W jednej chwili wstał, a ona wpadła mu w ramiona. Zapomniała o tym, jak się o niego bała, jak się stęskniła, jak się denerwowała, że zabraniał jej odwiedzania go. Już nic się nie liczyło. Przez cały czas śmiała się, śmiała się wręcz nieprzyzwoicie. Przywarła do Jonghyuna. Dotykała go. Czuła jego bliskość.
- Jonghyun... Jonghyun, kochany, tak się o ciebie bałam! - zawołała, złapała go za policzki i pocałowała.
- Już dobrze - ostrożnie odsuwając ją od siebie, dodał: - porozmawiajmy.
Oboje siedli na podłodze. Mei przyjrzała się Jonghyunowi, zapytała, gdzie jest ranny i, gdzie go boli.
- Och, co oni ci zrobili - rozpaczała.
- Ciii, wszystko w porządku - uspokajał ją, trzymając, w swoich zabandażowanych dłoniach, jej dłoń.
- Kocham cię.
- Wiem...
Wówczas to wyczuła. Dystans. Jonghyun nie pozwalał jej zbliżyć się do siebie, pozostawał zaskakująco zimny.
- Jonghyun... - nieustannie wołała go po imieniu - co się dzieje?
Nie patrzył jej w oczy, wbił wzrok w podłogę, świadomy, że zada cios prosto w serce.
- Mei, my nie możemy się więcej spotykać.
- Nie... nie, to nieprawda - powtarzała, oszołomiona.
- Przykro mi, że tak to się kończy. Przepraszam za wszystkie kłamstwa. Pewnie byłaś w szoku, kiedy mnie aresztowali...
- Nic się nie kończy! Tak, to prawda. Poczułam się zraniona twoimi kłamstwami. Byłam w szoku. Ale potem zrozumiałam, że ty to zrobiłeś z troski o mnie. Wybaczyłam ci wszystko. Nie obchodzi mnie twoja narodowość. Nie obchodzi mnie, komu służysz. Kocham cię, czy to nie wystarczy?
Jonghyun nadal nie zdobył się na to, by na nią spojrzeć. Nie wątpił w jej miłość. I czuł się podle, odrzucając ją.
- To zbyt wielkie ryzyko.
- Nie boję się. Nie powiem policji, że cię widuję. A jeżeli sami to odkryją, nigdy nie wyciągną ze mnie, gdzie jesteś.
- Nie, Mei. Nie wytrzymałabyś tego, powiedziałabyś im wszystko, o co by zapytali. A ja... ja nie chcę znowu przez to przechodzić.
Mei wydała z siebie dziki krzyk. W przypływie paniki złapała Jonghyuna za ramiona i, zmuszając go, by na nią spojrzał, zawołała:
- Czemu we mnie nie wierzysz?! Nie wiesz, że wolałabym zginąć niż narazić ciebie na niebezpieczeństwo?! Nie rozumiesz tego?!
- A ty nie rozumiesz tego, że... !!! - zamilkł na moment i dodał, ze spokojem, patrząc jej wreszcie w oczy - ja już cię nie kocham.
Nie zawahał się. Nie zadrżał mu głos. A po policzkach Mei potoczyły się łzy.
- To niemożliwe - powiedziała - tego dnia, kiedy cię aresztowali, poprosiłeś mnie o rękę.
- Potem zbyt wiele się wydarzyło.
- Co konkretnie?
- Aika cały czas mnie odwiedzała, nie planowaliśmy tego, po prostu... zakochaliśmy się w sobie.
- Czy ty chcesz powiedzieć, że zostawiasz mnie dla mojej kuzynki?
- Naprawdę, bardzo, bardzo mi przykro.
- Przez ten cały czas... - nie dokończyła.
Przez ten cały czas była zdradzana. Przez dwie tak bliskie jej osoby. To bolało. Tak, że nie potrafiła tego znieść. W tym momencie część jej umarła. Mei wiedziała, że już nigdy nikogo nie pokocha, już nigdy nikomu nie zaufa. Chociaż tyle czekała, by zobaczyć Jonghyuna, zrozumiała, że nie chce go więcej widzieć. Płacząc, wypadła z magazynu i popędziła w przypadkowym kierunku. Nie reagowała na nawoływania Aiki. Nie zatrzyma się! I nie zatrzymała się, póki kuzynka jej nie dogoniła.
- O co chodzi? Powidz mi. Proszę! - powtarzała Aika.
Nie czuła się dobrze, była wyczerpana tym szalonym pędem, w dodatku spociła się cała. Czyżby Jonghyun potraktował jej kuzynkę tak oschle, jak i ją początkowo?
- Wiem wszystko - wysyczała Mei.
- Nie rozumiem...
- Wiem o was! Jesteście zwykłymi kłamcami!
Aika znieruchomiała. Nie wiedziała, o czym mówi Mei.
- Jakich "was"? Nie ma żadnych "nas".
- Jonghyun przyznał się do wszystkiego, do tego, że go odwiedzałaś i do tego, że ... jesteście w sobie zakochani.
- Dość! - zawołała Aika - nas nic nie łączy, nic, zupełnie.
Chociaż chciałaby, by tak było...
- Nie wierzę. Czemu Jonghyun miałby kłamać?
- Nie wiem, a ja?
Aika była zrozpaczona. Nigdy nie zamierzała niszczyć związku kuzynki. Z nikim nie rozmawiała o tym, że pokochała Jonghyuna. Poza tym... nie przypuszczała, by też darzył ją takimi uczuciami.
- Bo... wszystko przez ciebie, dołączyłaś do ruchu oporu, by być blisko Jonghyuna i zabrałaś mi go!
- Nie, powiedziałam ci, że to nieprawda!
- Czemu mi to robisz?! Ty tylko krzywdzisz wszystkich dookoła. Jeszcze się nie urodziłaś, a wydałaś wyrok śmierci na swojego ojca i jego towarzyszy! - krzyczała Mei, chcąc zranić kuzynkę tak dotkliwie, jak sama została zraniona.
Kiedy Aika opowiadała jej o aresztowaniu swoich rodziców i decyzji matki, nie ukrywała, że obwinia się, ilu ludzi to kosztowało życie. I dobrze! Niech cierpi chociaż z tego powodu, skoro nie przejmuje się moimi uczuciami. Niech nigdy nie zazna spokoju!, powtarzała sobie Mei. I uzyskała cel, zraniła Aikę tak, że ta, targając ją za włosy, wykrzyczała:
- To nie ja, nie ja zabiłam mojego ojca! Chcesz wiedzieć kto?
- Nie!
- Sakamoto Ryu!  - wyznała Aika - to twój ojciec wydał swoją siostrę z jej ukochanym!
- Zamknij się!!!
Szarpały się na drodze. Yonghwa widział to wszystko przez okno swojego, zaparkowanego przy magazynie samochodu. Nie był pewien, o co chodziło. Lecz nie wahał się. Szybko zainterweniował i rozdzielił dziewczyny.
- Już! Wystarczy! Uspokójcie się! - powtarzał, odciągając je od siebie.
- Nienawidzę cię! - zawołała Mei w kierunku Aiki i wreszcie pozwolono jej odejść.
- Co się stało? - wypytywał zszokowany Yonghwa.
Aika starała się opanować emocje, przeczesała palcami potargane włosy i powiedziała:
- Ja... muszę porozmawiać z Jonghyunem.
I udała się do magazynu. Potem zamilkła, czując, że serce bije jej stanowczo za szybko. Poczuła się skrępowana. Zastała Jonghyuna siedzącego na podłodze. Widziała, że ukrył twarz w dłoniach. Czekała, aż na nią spojrzy. A kiedy to zrobił, zdziwił się jej widokiem.
- Co ty tu robisz? - zapytał.
- Czemu... powiedziałeś Mei o moich wizytach u ciebie i... - nic więcej nie przeszło jej przez usta.
Niecierpliwie wyczekiwała odpowiedzi. Czy to możliwe... że Jonghyun cokolwiek do mnie czuje?, zastanawiała się, przecież nigdy tego nie okazał... nie, na pewno nie.
- Nie było innego sposobu, a tylko tak, trzymając ją z dala od siebie, nie narażam jej na niebezpieczeństwo - wyznał, nie ukrywając, jak wielkie jest jego cierpienie.
No racja, zrobił to, by ochronić Mei! Skoro nie przejmowała się swoim bezpieczeństwem, skłamał, by więcej jej nie narażać i odsunął od siebie...
- Rozumiem... - wyszeptała Aika, zawstydzona, że przez moment bujała w obłokach.
Czemu czuła, że w oczach zbierają jej się łzy?
- Wybacz. Wiem, że Mei nas za to znienawidziła.
- Nie szkodzi, skoro tylko tak ją ochronimy - zapewniała Aika i dodała, pocieszająco - wojna się skończy, zobaczysz, i na nowo się zejdziecie, powiecie sobie wszystko, co czujecie naprawdę.
               Aika wiedziała, że jej życie byłoby prostsze, gdyby nie kochała Jonghyuna. Lecz, tak, jak dotąd chciała wyzbyć się tych uczuć, po jego rozstaniu z Mei, pozwoliła sobie na ich pielęgnowanie. Oczywiście w ukryciu. Wystarczy, by czasami po prostu go zobaczyła, usłyszała jego głos... To dodawało wystarczająco sił, by znieść wszystko. Niestety, Mei powiedziała w domu o jej rzekomym związku z Jonghyunem i działaniu w ruchu oporu. Aika nie zaprzeczała. Hikari wpadła we wściekłość. Krzyczała, że nie chce problemów z policją. W dodatku miała żal do Aiki, że skrzywdziła kuzynkę. Kanako spanikowała. Nie chciała wierzyć, odrzucała od siebie możliwość, że to wszystko prawda. Wspomnienie z jej aresztowania powróciło i wywołało atak migreny. Kanako przeleżała kilka dni, pogrążona w apatii. A potem zawołała do siebie Aikę. Kazała jej odejść od Jonghyuna i z ruchu oporu, płakała, błagała, wymuszała obietnice.
- Przepraszam, mamo... Przepraszam - powtarzała Aika i nie ustępowała.
               Jonghyun i ruch oporu to było jej życie. Nikt z nią w domu nie rozmawiał, została sama, zdana tylko na siebie. Co by sobie pomyślały, matka, ciotka i kuzynka, gdyby w tej sytuacji, powiedziała im o ciąży? Czasami stawała rozebrana przy lustrze i kładła dłonie na swoim zaokrąglonym brzuchu. Tam rozwijało się jej dziecko, od około pięciu miesięcy. Stopniowo wyczuwała jego ruchy lub miała lekkie skurcze w chwilach przeżywania większych emocji. To ją przerażało, fascynowało i przerażało. Jeszcze nikt niczego nie zauważył. Lecz Aika wiedziała, że nie pozostało jej wiele czasu na znalezienie odpowiedniego rozwiązania. Jonghyun twierdził, że było za późno na zioła na poronienie. Poza tym cały czas radził, by nie odwracała się od Ahikaru, bo zraniony, może stać się niebezpieczny. I wreszcie postanowiła, powie mu o ciąży. Co z tego, że go nie kochała. I tak nie pokocha nikogo innego poza Jonghyunem, który nigdy nie spojrzy na nią jak na kobietę, bo oddał serce Mei. Aikharu zrobił dla mnie tyle dobrego, myślała Aika, jestem mu winna szczerość. 
                Poszła go odwiedzić zimnego, jesiennego wieczoru. Nie obawiała się. Czuła ostatnio, że wszystko jej obojętnieje, była jakby obdarta z emocji. Drzwi otworzyła gosposia, pani Choi. Nie wpuściła Aiki tak szybko. Powiedziała jej, by zaczekała. Udała się do pokoju Akiharu. Po chwili przyszła z powrotem, oznajmiając:
- Możesz do niego iść.
Aika zapukała do drzwi pokoju Akiharu. Pozwolił jej wejść, chociaż nie wyglądał na ucieszonego, przeciwnie, na zdenerwowanego. Przygryzał wargi. Mierzył Aikę gniewnym wzrokiem, stając pośrodku pokoju i zapraszając ją gestem.
- Cześć... - zaczęła.
- Ach to ty, o co chcesz mnie poprosić? - zapytał, ironicznie.
- Aki... nie złość się, proszę. Ja chcę cię tylko przeprosić za to, że tyle czasu się nie odzywałam, porozmawiać.
- Jak mam nie być zły? Wykorzystujesz mnie. Przypominasz sobie o moim istnieniu, tylko, jak coś chcesz. Do niczego innego nie jestem ci potrzebny. Kochasz go. Kochasz Lee Jonghyuna, prawda? Czekałem, aż wreszcie mi to powiesz. A ty po prostu się wycofałaś... Aika, kim ja dla ciebie jestem?! Nikim.
Poczuła, że coś ściska ją od środka. Ledwie powstrzymywała płacz. Było jej wstyd. Po odbiciu Jonghyuna zamiast okazać Akiharu wdzięczność za pomoc, zupełnie go zignorowała. Nie interesowała się jego uczuciami. Nie dała mu odpowiedzi w kwestii ich związku, chociaż obiecała, że zastanowi się, że potrzebuje tylko trochę czasu. I dał jej czas, a ona spędzała go z Jonghyunem...
- Przepraszam - wyszeptała.
- Lepiej, byś tu nie przychodziła, ojciec podejrzewa, że pomogłem w odbiciu Lee Jonghyuna - przyznał Akiharu - i wiesz, co mi zrobił?
Aika zadrżała. Jeszcze nigdy nie widziała Akiharu tak wściekłego... bo to była wściekłość, czysta wściekłość.
Gniew wykrzywił mu twarz. Oczy zaciskały się w szparki. Jego oddech stał się ciężki, urywany.
- Nie... - odpowiedziała Aika.
- To.
Wtedy uderzył po raz pierwszy. Z krzykiem upadła na łóżko i złapała się za policzek. To nie był koniec. Akiharu szarpnął ją do pionu i, przytrzymując, uderzył jeszcze raz i jeszcze. Zapłakana, usiłowała mu się wyrwać. W ustach czuła smak krwi. A cała twarz ją bolała. Potem Akiharu z powrotem rzucił Aikę na łóżko. I w tym momencie zrozumiała, co czuła jej matka torturowana w więzieniu. Odruchowo osłoniła brzuch. Kiedy Akiharu okładał ją pięściami, Aika powtarzała sobie: muszę je ratować, muszę ratować moje dziecko!

OD AUTORKI:

Jak obiecałam, rozdział dłuższy:)

 Co myślicie o zachowaniu Jonghyuna? 

I czy życzycie jeszcze Aice powrotu do Akiharu?

eyes wide open (rozdział 20)

LAST NIGHT WAS WILD

               Tym, co obudziło Jinyounga, był okropny ból głowy. Przez moment nie pozwolił mu na rozeznanie się w sytuacji. Gdzie jest? Czemu tu jest? I jak się tu znalazł?! Powoli otworzył oczy. Z przerażeniem odkrył, że leży na podłodze przy drzwiach, obok swoich wymiocin. To zmotywowało go do wstania z jękiem. Poszedł do pokoju, przypominając sobie, że jest w hotelu w Tokio. Wczoraj przylecieli tu z Dongwoo w celu odreagowania swoich miłosnych zawodów. To prawda, trochę ich poniosło, zaszaleli. Potem palili papierosy na moście. Jak dotarli z powrotem do hotelu? Może Dongwoo pamięta?, pomyślał Jinyoung i postanowił, że go zapyta. Rozmowa z przyjacielem wydawała się dobrą perspektywą po tym ciężkim poranku. Donwgoo powinien być przecież w pokoju obok. Jinyoung poszedł tam po wypiciu naraz szklanki wody, żeby pozbyć się z ust smaku wymiocin. Kilka razy zapukał. I nic. Może Dongwoo po prostu spał... Zazwyczaj miał mocny sen. Bo... to chyba nie tak, że nie wrócił na noc? Jinyoung poczuł, że przebiegł mu przez plecy nieprzyjemny dreszcz. Jeszcze raz zapukał, a potem pomyślał, że lepiej zadzwoni. Sprawdził kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Nie znalazł. Poszedł do swojego pokoju i tam też go nie było. Rzucił się na łóżko, załamany. Został i bez przyjaciela i bez telefonu.

***

               Pierwsze, o czym Dongwoo pomyślał, gdy tylko otworzył oczy, było pragnienie. Wszystkie jego zmysły wołały: wody, wody, wody! Jestem w pokoju hotelowym, powtarzał sobie, wystarczy wyjąć butelkę z barku. To co, że kilka razy droższą. W takich chwilach wartość wody wzrastała trzykrotnie, pięciokrotnie, dziesięciokrotnie! Dongwoo podparł się, żeby wstać. Nie zauważył, że jego dłoń wylądowała na rozrzuconych po poduszce kosmykach dziewczyny, póki ta nie zawołała sennie:
- A.... au!
- Ojjj, przepraszam - rzucił pospiesznie, zabrał dłoń i wtedy dotarło do niego: ma obok siebie zaspaną, nagą, dziewczynę...
To natychmiast postawiło go do pionu. A dopiero wtedy zauważył, że też przecież nie ma nic na sobie. Z przerażającym krzykiem zabrał poduszkę prosto spod głowy dziewczyny i przykrył swoje męskie narządy.
- Ya! Co ty wyprawiasz?! - zawołała, zdenerwowana, siadając i, bez zażenowania, pokazując swoją nagość.
Na jej młodziutkiej, słodziutkiej buźce pozostały resztki makijażu. Przez to wyglądała nieco groteskowo, jakby była jeszcze dzieckiem, podkradała kosmetyki mamy i paćkała się, jak popadło.
- Hoshiko - przypomniał sobie jej imię.
- CNU - powtarzała z płomiennym uśmiechem, chyba sądząc, że to element powitania po ich upojnej nocy.
- Czy my naprawdę... uprawialiśmy seks? - zapytał.
Boże nie, niech powie, że nie! A jeżeli powie, że tak, niech zaraz doda, że żartowała!
- Yhm - przyznała lekko zawstydzona, a może po prostu na taką pozowała - wiesz, spodziewałam się, że lubisz na ostro, a ty byłeś kochany i tylko trochę mnie zabolało.
Po jej wypowiedzi zrozumiał, co oznaczała krwawa plamka na prześcieradle. No nie, to był już wystarczający dowód. Hosiko nie żartowała. Chyba, że nacięła sobie koniuszek palca. Tak było w jakimś filmie, bohaterka udawała dziewicę. Tylko po co Hosiko by to zrobiła?! Bez sensu. Nie, ta opcja stanowczo odpadała. Dongwoo przysiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach z poczuciem wielkiego wstydu.
- No cóż, ja... pijany byłem, niewiele pamiętam, w sumie to nic... mimo wszystko... cieszę się, że dobrze to wspominasz... zastanawia mnie tylko... jak ty się tu znalazłaś? - zapytał, jąkając się.
- No co ty! Nie wiesz? Tego też nie pamiętasz? - zdziwiła się - ja wiedziałam, że do mnie zadzwonisz i zaprosisz do siebie...
- O kurwa - zaklął Dongwoo z westchnieniem.
- Ale ty wulgarny, oppa. Mogę się tak do ciebie zwracać, prawda?
Nie patrzył na nią, kiedy to powiedziała, usłyszał jedynie nutkę słodyczy w jej głosie. Wtedy pojawiła się ostrzegawcza lampka. Zaraz. Czyżby Hoshiko po tym wszystkim uważała go za swojego chłopaka?! Nie chciał jej ranić... Ale postanowił być szczery.
- Hoshiko...
- Tak?
- Ja wracam dziś do Seulu. I wiesz, nie szukam dziewczyny. Chwilowo mam ich dość, wszystkich. Przykro mi...
- To znaczy, że mnie nie chcesz? - zapytała, pociągając nosem.
O nie. Oby tylko się nie popłakała. Niestety, niedługo później usłyszał jej stłumiony szloch. Nie wypadało tego tak po prostu zignorować. Hoshiko siedziała z podwiniętymi pod siebie kolanami. Nie ukrywała płaczu. Resztki makijażu popłynęły po jej policzkach. Dongwoo ostrożnie objął ją ramionami.
- Pomyliłaś się co do mnie. Jesteś śliczna, szalona i słodka. Powinnaś poszukać kogoś, kto to wszystko doceni i cię całym sercem pokocha. To niestety nie ja - tłumaczył jej, lecz to w ogóle nie pomagało.
Nadal płakała i nie zamierzała przestawać. Nic dziwnego, że reagowała tak dziecinnie, w zasadzie była dzieckiem. Może miała nadzieję, że tym popisem zdoła jeszcze cokolwiek osiągnąć.
- Ale... ja chciałam ciebie - powtarzała.
Dongwoo postanowił wykąpać się i założyć czyste ubrania, licząc, że przez ten czas Hoshiko przestanie rozpaczać. Rzeczywiście, czekała na niego w swojej sukience, uczesana, z wytartą twarzą i gotowa do drogi.
- Już idziesz? - zapytał.
- Nie... pomyślałam, że... może zejdziemy coś zjeść. Chyba, że wolisz, żebym poszła - odpowiedziała.
- Nie. Nie wypuszczę cię bez śniadania! - zawołał, jakby sam był tak wspaniałomyślny i to zaproponował, złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku hotelowej restauracji.
Usiedli przy stoliku przy oknie, za którym padał deszcz. Zamówili kilka tradycyjnych, japońskich dań. Jedli, rozmawiając o nieistotnych sprawach, jakby znali się od dawna. Wreszcie kiepski poranny humor i kac minęły. W pewnym momencie Hoshiko udała się do ubikacji. Wtedy do stolika dosiadł się nie nikt inny, tylko Jinyoung.
- Hyung! - krzyknął z oburzeniem - wszędzie cię szukam, a ty siedzisz sobie tu, jakby nigdy nic!
- Było po prostu zadzwonić.
- Nie mogłem, zgubiłem telefon.
- Co?!
- Przeszukałem cały pokój, nigdzie go nie ma.
- Przesrane... To może chociaż coś zjesz? My już kończymy.
- My?!
Jak na zawołanie pojawiła się Hoshiko i popatrzyła na swoje zajęte krzesło.
- Cześć - przywitała się z uśmiechem.
- Zaraz. Czy to nie ta laska z klubu? - spytał po koreańsku Jinyoung.
- Ej, po japońsku, proszę, nic nie rozumiem - upomniała się Hoshiko.
- Przeleciałeś ją? - kontynuował Jinyoung, nie stosując się do jej uwag.
- Tak... A potem mieliśmy jeszcze dość przykrą, poważną rozmowę - przyznał Dongwoo, popijając spory łyk kawy.
O tak, jego organizm domagał się kofeiny.
- Co za brak kultury - skomentowała zdenerwowana Hoshiko, a między jej brwiami zrobiła się urocza zmarszczka.
Nie dość, że nic nie rozumiała z rozmowy, to jeszcze nie miała, gdzie siedzieć. Już chciała usadowić się Dongwoo na kolanach, lecz szybko wstał i zakomunikował:
- Ja i Jinyoung za godzinę musimy być na lotnisku. Było mi miło ciebie poznać.
Posmutniała.
- Tak. I mi ciebie też.
- Życzę ci, żebyś znalazła super chłopaka - dodał Dongwoo i pocałował ją w czoło.
W jednej chwili oblała się rumieńcem i szepnęła:
- Dziękuję. Cześć - odchodząc, nie odwracała się.
 A Dongwoo znowu zapatrzył się na jej zgrabną sylwetkę i falujące włosy. O nie, nie dziwił się, że zadzwonił po nią, jak był pijany. Wręcz żałował, że nie pamiętał ich intymnych chwil.
- Hyung, ta laska po prostu je ci z ręki, byłaby twoja, jakbyś tylko chciał - powtarzał Jinyoung.
- Nie chcę - uparł się Dongwoo - a ty lepiej zastanów się, co z Mikyeon.
- Tak... cały czas się nad tym zastanawiam. Pożyczysz mi telefon? Zalogowałbym się na swoje konto na kakao i sprawdził, czy coś odpisała.
- Ok.
Jinyoungowi trzęsły się dłonie. Przez to pomylił się jeszcze przy wpisywaniu hasła. Potem z przerażeniem zawołał:
- Mikyeon napisała, że kilka razy do mnie dzwoniła!
- Powiedz jej, że zgubiłeś telefon.
- Nie brzmi to, jak wymówka, w dodatku słaba?
- Trochę. Niestety, taka prawda.
Jinyoung zabrał się za odpowiedź, kiedy podszedł kelner i zapytał go, czy cokolwiek zamawia.
Nie zamawiał, stracił ochotę na jedzenie.

***

               Mikyeon od rana siedziała i płakała. To wyrwało ze snu, śpiącą z nią dzisiaj, Jinhee.
- Unni, co się dzieje?
- Nic, cały czas się nie odzywa. Zupełnie jak... - urwała, nie chciała dzielić się imieniem swojego byłego chłopaka.
- Spokojnie, może nie wstał jeszcze, jest szósta. Też bym spała, gdyby nie twoje wycie.
- Przepraszam - powiedziała Mikyeon i znowu się rozpłakała.
- Och, błagam cię! Wyluzuj. Kiedy Jinyoung dzwonił do mnie wczoraj był zdeterminowany, żeby walczyć o ciebie. Nie wierzę, że się rozmyślił przez noc. Zobaczysz, odezwie się - zapewniała Jinhee - o której zaczynasz zajęcia?
- Nie idę.
- Aha... jak ty nie idziesz, to ja też.
- Jinhee!
- Co?
- Już dobra. Idę.
- I o to chodziło!
Dziewczyny ubrały się, pomalowały i zjadły wspólnie płatki z mlekiem. Mikyeon zaczynała swoje zajęcia od rana, Jinhee od południa i, jak tylko została sama, bezskutecznie usiłowała się dodzwonić do Jinyounga. A potem, zrezygnowana, odłożyła telefon i zaczęła szykować notatki. Wtedy dostała sms-a. Wreszcie!, pomyślała. Lecz to nie Jinyoung napisał, a Chansik, pytając ją, czy może spotkają się wieczorem. Po raz pierwszy składał jej taką propozycję, nigdy nie umawiali się sam na sam. Wystraszyła się, że może miał problem i chciał o tym porozmawiać. Po chwili odpowiedziała, że się zgadza, tylko da znać później, gdzie się spotkają. Nie wiedziała przecież, co z Mikyeon. Ale wszystko szybko się wyjaśniło.
- I co? - dopytywała Jinhee, jadąc akurat na uniwersytet, gdy Mikyeon zadzwoniła.
- Jinyoung do mnie napisał - usłyszała w odpowiedzi - jest w Tokio, niby twierdzi, że zgubił telefon. Ale po południu wraca. I zaprasza mnie do siebie po swojej wieczornej audycji.

***

               Angelene krążyła niespokojnie po pokoju i przygryzała skórki przy paznokciach. Nie umiałaby opisać tego wszystkiego, co w tym momencie czuła. Wstyd, że nie wiedziała o kłopotach córki i usłyszała o nich tylko przez sąsiada. Jak tylko Sunwoo wyszedł, nie wytrzymała:
- Mia! Martwiłam cię o ciebie. Czemu o niczym mi nie powiedziałaś?!
Angelene spojrzała w zimne i nieprzejednane oczy córki.
- A ty? Mówisz mi wszystko?
- T... tak.
- Tak?
- Mia, jeżeli chcesz o czymś porozmawiać, proszę... ja jestem otwarta.
- W sumie to... chciałabym o coś zapytać.
- W porządku - zachęcała Angelene, przekonana, że córka zapyta o sponsoring.
Na pewno nie spodziewała się tego:
- Kto jest moim tatą? - zapytała Mia.
Angelene poczuła, że zalała ją fala gorąca. To nie tak, że nie chciała opowiadać jej o tym... po prostu nie była przygotowana, nie w tym konkretnym momencie! Gdyby miała czas na zastanowienie, na znalezienie sposobu, jak powinna poprowadzić tę rozmowę. I doczekała się cudu. Niespodziewanie zadzwonił jej telefon, ratując ją od odpowiedzi. Nie patrząc, kto to, odebrała. Potem z powagą powiedziała Mii:
- Rozmawiałam z twoją nauczycielką, panią Yoon. Wezwała mnie do szkoły.
Mia pobladła.