25/10/2017

eyes wide open (rozdział 26)

BLACK CLOUDS

                Mia nie wracała do domu i nie odbierała telefonu, mimo że powoli robiło się ciemno, a Angelene zaczynała się denerwować.
- Noona, spokojnie - powtarzał Dongwoo - Mia jest na ciebie zła i chce ci pokazać, kto tu "rządzi". Pewnie poszła poskarżyć się koleżankom, jaka jesteś "okropna". Albo szlaja się gdzieś, zgłodnieje, to przyjdzie z powrotem.
- Mia nie ma koleżanek - odpowiedziała Angelene - ma tylko tego kolegę, Siwana.
- Może zadzwonimy do niego i zapytamy, co? - zaproponował Dongwoo, szukając sposobu, by pocieszyć siostrę, bo zdecydowanie w jej życiu było ostatnio zbyt wiele problemów - masz numer?
- Nie. Nie mam... Ale zaraz! Sunwoo powinien mieć.
Bez wahania poszła i zapukała do drzwi sąsiada. A jak już otworzył, nie wiedziała, co powiedzieć. Wstyd jej było przyznać się do uderzenia Mii. I żałowała tego, bo rozumiała, że tak tylko okazała swoją słabość. Ostatecznie wspomniała jedynie, że trochę się pokłóciły, a obrażona Mia wypadła z domu. Sunwoo niczego nie komentował, po prostu zadzwonił do Siwana. Potem przekazał Angelene, że co prawda jej córka dzwoniła do kolegi, lecz połączenie zostało przerwane, a ona już nie odbierała.
- Czy mogę ci jeszcze pomóc? - zapytał Sunwoo.
Ale w odpowiedzi Angelene rzuciła zrezygnowane "nie" i udała się z powrotem do siebie.
- Dongwoo, wracaj do domu, co jeżeli Mia pojedzie do ciebie? - zasugerowała.
Nie chciał zostawiać siostry w takim momencie.
- Noona, nie zapominaj, że i na mnie jest zła, więc chyba nie mam co liczyć na jej odwiedziny.
- Z nią nigdy nic nie wiadomo.
Taka była prawda. A skoro Angelene mogło to uspokoić, Dongwoo postanowił wracać do domu i tam ewentualnie zaczekać na siostrzenicę. Jeszcze raz uściskali się i ustalili, że powiadomią się wzajemnie, jeżeli wydarzy się cokolwiek. A Mia nie wracała. Angelene, ledwie została sama, otworzyła butelkę wina i nalała sobie pełen kieliszek. Szybko go wypiła, a później jeszcze jeden... Aż usłyszała dzwonek do drzwi. Z przejęciem zerwała się z kanapy.
- Mia! - zawołała, lecz to nie była jej córka - Sunwoo...
- Nie ma jej jeszcze?
- Nie.
Jakby nigdy nic, wszedł do mieszkania, usiadł na kanapie i poczęstował się winem. Skoro tak, Angelene przyniosła sobie inny kieliszek.
- Czy wiesz o tym... - zaczął Sunwoo niepewnie - że Mia odnalazła swojego ojca?
W tym momencie kieliszek wypadł z rąk Angelene, roztrzaskując się na podłodze. Kiedy chciała posprzątać opiłki szkła, Sunwoo powstrzymując ją, zaproponował, że sam potem to zrobi.
- Nie, o niczym nie wiedziałam - powiedziała, zawstydzona - jak go odnalazła?
Wtedy powtórzył wszystko, co powiedziała mu Mia po jej spotkaniu z ojcem. Angelene słuchała i nie potrafiła w to uwierzyć. Wreszcie zrozumiała, czemu córka była ostatnio taka rozdrażniona i wycofana. Nie wyobrażała sobie, jak okropnie musiała czuć się po tym spotkaniu. I żałowała jej całym sercem.
- O Boże - powiedziała, nie powstrzymując już łez.
- Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej - tłumaczył Sunwoo - nie wiedziałem po prostu, że Mia ucieknie przez to z domu...
- Nie, to nie przez to, znaczy... niezupełnie - Angelene otarła łzy i napiła się jeszcze - zrobiłam coś okropnego... Mia mnie prowokowała, była bezczelna i pyskowała, a ja... nie wytrzymałam, wiem, że nie powinnam... mimo to spoliczkowałam ją.
- Och, Angelene.
- Mia ma dopiero dwanaście lat, nigdy nie uciekała z domu... jeżeli przydarzyło jej się cokolwiek złego, to moja, to wszystko moja wina!
I znowu rozpłakała się głośno, a Sunwoo otaczając ją ostrożnie ramionami, zapewniał.
- Nic jej nie jest, zobaczysz. Nie płacz. Już dobrze.
Tak naprawdę sam nie był pewien, jak doszło do tego, że ich usta złączyły się w pocałunku. Może to alkohol? Może emocje? Może jeszcze co innego? Cokolwiek było przyczyną, spowodowało, że nie skończyli na tym. Powoli, nadal nie odrywając od siebie ust zdjęli z siebie wzajemnie ubrania. Angelene pozwoliła, by Sunwoo dotykał jej gołego ciała, zatapiała dłonie w jego włosach i cicho pojękiwała. Jeżeli mieli moment zawahania, to nie pokazali tego. Oboje byli świadomi sytuacji i doprowadzili ją do finału. A ten okazał się jeszcze lepszy niż w wyobraźni Angelene. Po wszystkim leżeli przykryci kocem,  przytuleni i nieco onieśmieleni. Nie zastanawiali się, co by zrobili, gdyby niespodziewanie zjawiła się Mia i ich przyłapała. A potem Angelene poprosiła, by Sunwoo z nią został i został, aż nie zadzwonił jej telefon. Przepełniona obawami odebrała i, patrząc na Sunwoo, wydała z siebie przerażający krzyk. Mia trafiła do szpitala, potrącona przez samochód.

***

J                Jinyoung był zaskoczony, kiedy zadzwonił do niego Junghwan i poprosił o rozmowę. Już chciał odpowiedzieć "przecież rozmawiamy!", kiedy zrozumiał, że nie o telefoniczną rozmowę chodzi, a o taką normalną na żywo. Po swojej wieczornej audycji jak zwykle był umówiony z Mikyeon, więc zaproponował, by spotkali się po południu w pubie.  Jinyoung przybył o kilka minut spóźniony z powodu ulicznych korków. Mimo wszystko przypuszczał, że i tak jest pierwszy, znając spóźnialstwo Junghwana. O dziwo, zastał go na jednym z wysokich krzeseł ustawionych wzdłuż baru, popijającego drinka i dosiadł się, zamawiając tylko sok, bo przecież nie przyjedzie do radia pijany.
- Cześć. Dzięki za znalezienie chwili - przywitał się Junghwan.
- Luz.
I zapadła chwilowa cisza, tylko muzyka wypełniająca pub sprawiała, że nie zrobiło się niezręcznie. Zwłaszcza, że o tak wczesnej godzinie nie było tu tłumu.
- Lecę do USA - wypalił w pewnym momencie Junghwan, przez co Jinyoung omal nie rozlał soku.
- O... Tak? Kiedy? - zapytał.
Niezbyt zrozumiał. Czy Junghwan wzywał go tu tylko po to, by o tym powiedzieć? Czemu akurat mu? Czemu nie reszcie? To jakaś tajemnica?
- W przyszłym tygodniu. We wtorek. Lecę do mojej matki. Tylko na wakacje.
- Aha, ok. To miłego lotu.
- Hyung...
- Tak?
- Bo... chodzi o Jinhee. Ja wiem, że ty i Mikyeon jesteście jej bliscy - zamilkł na moment, po czym dodał - proszę, przypilnujcie, żeby dbała o siebie.
- Junghwan... - powtarzał Jinyoung niespodziewanie rozczulony - czemu sam jej tego nie powiesz?
- Jinhee o niczym nie wie. I lepiej, żeby nie wiedziała. To byłoby przykre pożegnanie, a ja już mam takich dość.
Junghwan nie kłamał, po prostu nie czuł się na siłach na rozmowę z Jinhee, nadal ją kochał i obawiał się pożegnania.
- No dobra, w porządku - odpowiadając, Jinyoung wypił resztkę soku, krępowała go lekko ta sytuacja.
- I powiedz Chansikowi, żeby też o nią dbał - ciągnął Junghwan - skoro ja nie mogę tego zrobić, on niech to zrobi.
- Brzmi, jakbyś poddawał się zupełnie.
Bo Jinhee i ja nie mamy już żadnych szans.
- Przykro mi - przyznał Jinyoung szczerze - i życzę ci powodzenia.
- Dzięki jeszcze raz - dodał Junghwan, uściskali się, jak przyjaciele,  i rozeszli się.
Jinyoung przez resztę wieczoru zastanawiał się, czy dobrze robi, zachowując tę rozmowę dla siebie. Junghwan poprosił go o dyskrecję i zgodził się, chociaż nie był pewien, czy to fair wobec Jinhee. Na jej miejscu wolałby wiedzieć, że ktoś, kogo nadal kocha, ma w planach tak długi pobyt za granicą i sam wolałby podjąć decyzję co do pożegnania. W pewnym sensie czuł, że ją oszukuje, lecz nie zrobił z tym nic. Nie zwierzył się też nikomu ze swoich rozterek. Naprawdę domyślał się, co inni przyjaciele by mu poradzili: powiedzieć Jinhee. I tak mijały dni, aż wreszcie nastał wtorek, kiedy to Junghwan opuszczał Koreę i wylatywał do USA.

***

                Jinhee korzystała z pierwszych dni wakacji, kładła się późno, wstawała późno, wychodziła na rower, czy na rolki, spotykała się z przyjaciółmi. Przez cały czas zajmowała się czymś, bo wtedy nie myślała zbyt wiele, a o to przecież jej chodziło. W dodatku zapisała się do klubu fitness, gdzie instruktorką była Mikyeon i przychodziła codziennie wieczorem na treningi, poza weekendami. Te spędzała zazwyczaj w mieście. Często towarzyszył jej też Chansik. Trochę mniej piła piwa. Trochę więcej jadła zdrowych rzeczy. Tylko do soku pomidorowego nie przekonała się nadal.
                Pewnego dnia przygotowywała sobie płatki z mlekiem, kiedy zadzwonił jej telefon. To był Jinyoung.
- Przepraszam Jinhee. Jestem akurat u kumpla, a on uzmysłowił mi, że dawno powinienem ci o tym powiedzieć... - przyznał, dziwnie zakłopotany i w poczuciu winy.
- Ale o czym? - zapytała.
- Junghwan leci do USA - wreszcie wyrzucił to z siebie, a potem przekazał jej wszystko, co kilka dni temu usłyszał.
Jinhee po prostu się rozłączyła. Nie wiedziała kiedy jej oczy wypełniły się łzami. Przez nie niewiele widziała, sprawdzając dzisiejsze loty do Waszyngtonu, gdzie mieszkała matka Junghwana. Jinhee pamiętała o tym i podejrzewała, że zatrzyma się tam. Skoro samolot startował za trzy godziny, Jinyoung zadzwonił w odpowiednim momencie, dał jej jeszcze czas na podjęcie decyzji. Nie zastanawiała się długo. A kiedy wychodziła, natknęła się na wracającą z zakupów Mikyeon.
- Gdzie ty idziesz? - spytała przyjaciółka.
- Junghwan leci do USA - tylko tyle powiedziała Jinhee i już jej nie było.
                O wiele za wcześnie przybyła na lotnisko, lecz wolała być za wcześnie niż za późno. Niespokojnym krokiem krążyła w okolicy wejść. Nie wiedziała, jak odszuka Junghwana w tłumie przewijających się tu ludzi. Czas mijał, a on nie pojawiał się. Aż wreszcie Jinhee postanowiła, że do niego zadzwoni. Nie zastanawiała się, co powie, jak mu wytłumaczy, czemu tu jest, po prostu to zrobiła, a po chwili usłyszała jego głos:
- Cześć, Jinhee - przywitał się, jakby nigdy nic.
- Wiem wszystko. Przyjechałam na lotnisko. G... Gdzie jesteś? - zapytała niepewnie.
- Tu - rzucił w odpowiedzi i w tym momencie poczuła oplatające ją ramiona.
- Oppa! - zaszlochała.
Nie umiała powstrzymać łez, po prostu popłynęły.
- Wiesz od Jinyounga, prawda? - zapytał, nie wypuszczając jej z objęć.
Och, mogłaby w nich pozostać na wieczność.
- Tak. Nie złość się, proszę...
- Nie jestem zły, wydawało mi się tylko, że lepiej, jak sobie tego oszczędzimy... - przyznał i wtedy to zauważyła: też płakał.
- Dla kogo lepiej? Nigdy bym ci nie wybaczyła, że poleciałeś bez pożegnania.
- A tak, to mi wybaczasz?
- Ja tobie? - zdziwiła się - ty masz mi więcej do wybaczenia.
- Jeanny, muszę iść...
- A więc to naprawdę pożegnanie.
- Przepraszam za wszystko.
- Powodzenia! - zawołała, kiedy odsunął ją od siebie i ruszył w kierunku odprawy, ciągnąc dwie wielkie walizki.
Jinhee stała i płakała, z tarasu obserwowała jego startujący samolot. Ten widok łamał jej serce. Nie odbierała telefonów od Mikyeon i Jinyounga. Nie chciała z nikim rozmawiać, bo nikt by nie zrozumiał, co w tym momencie czuła. A potem zrezygnowana udała się do pobliskiego pubu, usiadła i piła, piła, póki nie zapomniała, po co w ogóle pije.

21/10/2017

our whole family (rozdział 1)

HELLO MR. COULD YOU IDENTIFY THIS DEAD BODY?


14 PAŹDZIERNIKA

                To był ważny dzień dla Hyesung. W południe zjadła lunch ze swoim menadżerem, Hong Jinseokiem, w jednej z tych drogich, ekskluzywnych restauracji i popiła filiżanką espresso. Lubiła smak kawy i to uczucie, gdy spływała wzdłuż przełyku, dodając energii i rozgrzewając od środka. Zwłaszcza, kiedy Seul tonął w strugach ulewnego deszczu, a termometry wskazywały niewiele powyżej dziesięciu stopni. Jinseok oczywiście zapłacił za wszystko, a potem zaprosił Hyesung z powrotem do swojego samochodu, przytrzymując nad nią po drodze parasol. Miała na sobie starannie wyprasowany granatowy kostium, do tego elegancki kremowy płaszcz i buty na wysokich obcasach. Może to z ich powodu chodziła cały czas sztywno wyprostowana, stawiając ociężałe kroki. Rozpuściła włosy, a grzywka opadała jej na czoło. Generalnie, Hyesung prezentowała się nieźle, trochę zbyt pretensjonalnie, lecz mimo wszystko nieźle. Po chwili zapinała pas na siedzeniu obok kierowcy i słuchała płyty angielskiego chóru. Ach, Jinseok i jego wysublimowany gust! Hyesung przyznała, że w deszczowy dzień taka muzyka wprawia w przygnębienie, czego nie chciała i, na co i tak nie miałaby czasu. Powinna skupić się na karierze, a nie sentymentalizmach, przecież jechała podpisywać umowę o zagraniu pierwszoplanowej postaci w kilkunastu-odcinkowej produkcji "Doubtful Victory". O tak, to był powód do zadowolenia. Ledwie opuściła plan poprzedniej dramy, już dostała kolejne propozycje. I wybrała najlepszą, według swojej i swojego menadżera opinii. Po około pół godzinie zatrzymali się na parkingu przy budynku stacji telewizyjnej SBS. W milczeniu weszli do wielkiego holu, a później udali się do windy i wysiedli na ostatnim piętrze. To tam, po przeanalizowaniu jej warunków, Hyesung podpisała umowę.
- Witam w ekipie, mam nadzieję, że nasza współpraca przebiegnie przyjemnie i profesjonalnie - rzekł producent Shin Kyungsoo.
- Ja też mam taką nadzieję - odpowiedziała Hyesung i wymienili silny uścisk dłoni.
Shin Kyungsoo zapraszał ją jeszcze w przyszłym tygodniu na wieczór zapoznawczy z pozostałymi aktorami, na co z aprobatą przystała. A potem znowu wsiadła z menadżerem do samochodu i przy akompaniamencie angielskiego chóru ruszyli w kierunku siedziby FNC Entertainment.
- Jeżeli masz czas, pojedziemy do wytwórni. Z tego, co mi wiadomo, FT Island przygotowali dla ciebie niespodziankę - ciągnął Jinseok.
- Ach, tak - zareagowała Hyesung i zamilkła, pogrążona we własnych myślach, a przy tym nie pokazywała po sobie żadnych emocji.
Powoli zaczynał się popołudniowy ruch, więc, zanim dotarli do wytwórni, kilka razy stawali w korkach. Już za to nie padał deszcz. Przed wejściem do siedziby kręcili się Chani i Rowoon z zespołu SF9. Obaj wyglądali na zmartwionych. A kiedy Jinseok zapytał ich o to, ten pierwszy wyjaśnił:
- Zgubiłem 50000 won.
- Tak to jest, jak nosi się pieniądze po kieszeniach - wytknął mu Rowoon.
Chani zasmucił się i spuścił wzrok w poczuciu winy.
- Cóż, rozejrzymy się za twoimi pieniędzmi - pocieszył go Jinseok i przepuścił w drzwiach Hyesung.
Wtedy Rowoon zawołał za nią:
- Sunbaenim! Podobno dostałaś się do dramy. Gratulacje!
- Dziękuję - odpowiedziała, jak zwykle zdystansowana i poważna.
W środku panował ruch. W jednej z sal ćwiczyli CNBlue, z sąsiedniej dochodziły niezidentyfikowane krzyki, korytarzami przechadzali się muzycy, inni aktorzy i ludzie ze stuff'u. To wszystko spowodowało, że Hyesung poczuła ból w skroniach. Może powinna wypić więcej kawy. Może po prostu się wysypiać. Nie pamiętała, kiedy ostatnio nie obudziła się w nocy z tym dziwnym uczuciem niepokoju. Jeżeli to się nie zmieni, wybierze się do lekarza, by zapisał jej leki nasenne. Tak sobie rozmyślała, krocząc obok menadżera, aż doszła do sali, gdzie Hongki, Jonghoon, Seunghyun, Jaejin i Minhwan, członkowie rockowego zespołu FT Island przywitali ją hukiem otwieranego szampana. Stoły pełne były wszelkiego rodzaju smakołyków, a wazony kwiatów.
- Najszczersze gratulacje, noona! - zawołał z podekscytowaniem Jaejin i objął ją.
- A może spróbujesz mojej babeczki? - wtrącił Minhwan - sam piekłem.
Hyesung podejrzliwie przyjrzała się ciastku, wyglądało tak apetycznie, zbyt apetycznie!
- Choi Minhwan, nie nabierzesz mnie - powiedziała, udając wrogość.
W odpowiedzi wybuchł śmiechem i przyznał:
- No nie, przejrzałaś mnie.
- Bo niestety nie wyglądasz na osobę, która piecze babeczki.
- A jak wygląda osoba, która piecze babeczki?
- Hm, nie wiem, na pewno nie tak, jak ty - podsumowała, co rozbawiło wszystkich, tylko nie ją samą.
- Gratulacje - rzucił Seunghyun, nalewając do kieliszków szampana.
Hyesung widziała, że ma bandaż na nadgarstku. Ale nie zapytała o to, bo w tym momencie zagadnął ją Hongki.
- Naprawdę, podziwiam cię, że jesteś taka aktywna - kontynuował z tym swoim czarującym uśmiechem - nie miałaś kiedy odpocząć po poprzedniej produkcji, a już bierzesz się do kolejnej.
Hyesung poczuła, że jej serce mimowolnie przyspieszyło. Och, gdyby tylko Lee Hongki nie był tak przystojny! I gdyby nie był jej ex-mężem... Nie dała po sobie poznać, że targa nią tyle emocji. Przez cały czas oboje patrzyli na siebie. pozornie obojętnie.
- Nie martw się o mnie - powiedziała, stanowczo - od kiedy jesteśmy rozwiedzeni, nie potrzebuję odpoczynku.
- To nie było miłe.
- To było szczere.
- No tak - przyznał Hongki - czasami o tym zapominam.
- Niby o czym?
- Że szczerość to twoja największa wada.
- Nie wiem, czy ci wierzyć - odparła atak Hyesung - skoro zarzuca mi to ktoś kompletnie nieszczery.
Pewnie ich docinki tak szybko by się nie skończyły, gdyby nie interwencja Jonghoona. W samą porę podał Hyesung jeden kieliszek szampana, drugi zostawiając sobie i rzekł:
- Ja też ci gratuluję.
- Dziękuję.
Potem ich kieliszki stuknęły się z brzękiem.
Hyesung łapała się na tym, że nie przestawała obserwować Hongkiego. I to nie tylko z powodu, że był taki przystojny, a z tego, że sprawiał wrażenie poddenerwowanego, rozkojarzonego. W dodatku unikał rozmów z kimkolwiek, trzymał się sam, nałogowo sprawdzał telefon. Jaejin i Minhwan dyskutowali o czymś żywo. Seunghyun podjadał smakołyki, co utrudniał mu ten zagadkowy bandaż na nadgarstku. Jonghoon zagadywał Hyesung o dzisiejszy lunch z menadżerem, który dyskretnie się ulotnił, i o umowę, przyznając się wreszcie, że to przyjęcie-niespodzianka było jego pomysłem.
- Przecież nie Hongkiego - odpowiedziała przekornie.
- Jak wiesz, Hongki ma ostatnio inne zmartwienie.
- To nadal nie wiadomo, co z nią?
- No nie, po prostu przepadła...
Wtedy rozległ się niespodziewanie wesolutki, nieco dziecinny głos:
- Cześć wszystkim!
Hyesung natychmiast go rozpoznała, należał do Seungyeon, jej przyrodniej siostry.
- Kto ją tu zapraszał? - wysyczała.
- Wybacz, dowiedziała się o niespodziance i sama chciała przyjść... - tłumaczył zakłopotany Jonghoon.
Hyesung oddychała głęboko, bo czuła, że zaraz eksploduje z nerwów, kiedy przyrodnia siostra ją przytulała.
- Unni, gratulacje! I powodzenia. Nie podziękujesz mi?
- Już wystarczająco wiele razy dziś dziękowałam - powiedziała Hyesung, odsuwając ją od siebie i zapytała - co ty tu robisz?
Seungyeon wyglądała nadzwyczaj dobrze, promieniała. W dodatku była stylowo ubrana i miała perfekcyjny makijaż. Jak przychodziła do wytwórni, pewnie ci, co jej nie znali, uznawali ją za trainee lub debiutantkę. A Seungyeon wiele, by dała, by istotnie do nich należeć. Poza tym, miała w sobie tyle uroku osobistego i była taka spontaniczna.
- Jak to: co? - zdziwiła się - oprócz tego, że chciałam ci pogratulować i po prostu cię zobaczyć to wpadłam jeszcze po klucze. Nie zapomniałaś o moich kwiatkach i kocie, prawda?
- Nie, nie zapomniałam, zadbałam o wszystko - uspokoiła ją Hyesung - niestety nie mam przy sobie twoich kluczy.
- Nie szkodzi, skoro tak, to po przyjęciu wlecę do ciebie do domu.
- OK...
Hyesung przeklęła w myślach. Gdyby wiedziała, że przyrodnia siostra przyjedzie do wytwórni, zabrałaby te klucze. Tylko po to, żeby zmyła się zaraz. Seungyeon zaczęła opowiadać o swoim kilkudniowym pobycie w Busan. Jaejin i Minhwan słuchali z zainteresowaniem, czasami wtrącając coś. Seunghyun podał jej szampana, co ją ucieszyło, miała słabość do alkoholu. A kiedy się upijała, często wpadała w gniew i traciła ten osobisty urok. Wtedy przypominała Hyesung.
- A wiecie co? - opowiadała i gestykulowała przy tym energicznie - znalazłam u was w wytwórni 50000 won!
- To pieniądze jednego z naszych muzyków, żalił się, że zgubił, oddam mu - wtrąciła pospiesznie Hyesung.
- Kto? - zainteresował się Minhwan.
- Chani.
- Ach, no dobrze... - Seungyeon z westchnieniem sięgnęła do torebki i przekazała swojej  przyrodniej siostrze banknot.
- Taaak, tylko oby rzeczywiście mu oddała, a nie zatrzymała sobie - zakpił Hongki i w tym momencie zadzwonił jego telefon - słucham?
Oczy wszystkich skupiły się na nim. A kiedy wypadł mu z ręki kieliszek i rozbił się na podłodze, oczywiste było, że wydarzyło się coś okropnego.
- C... co się stało? - zapytała z niepokojem Hyesung.
Jeszcze nigdy nie widziała, by Hongki był tak blady. Nie rozumiała tylko, czemu poczuła potrzebę, żeby pocieszyć go w tym momencie, dodać mu wsparcia? Ale oczywiście tego nie zrobiła, nie zrobiła nic. W sali zapanowało napięcie, zupełnie jak w horrorze, kiedy oczekuje się tego czegoś okropnego.
- Policja wyłowiła z rzeki zwłoki dziewczyny - poinformował Hongki tak, jakby to jeszcze do niego nie dotarło - i poprosiła mnie o ich zidentyfikowanie.

***

                W sali zapanowała totalna cisza. Wszyscy patrzyli na innych, jakby szukali wzajemnie w swoich twarzach odpowiedzi na nurtujące ich pytania. To, co wydarzyło się kilka chwil temu, wydawało się czymś nieprawdopodobnym. Policja. Zwłoki. Identyfikacja. O takich sprawach czyta się zazwyczaj tylko w książkach, słyszy się w filmach, nigdy nie w prawdziwym życiu! Zwłaszcza w ich życiu, jednej, wielkiej rodziny. Czy Jaekyung musiała zginąć, bo nie należała do nich, bo była... obca, bo po prostu studiowała i marzyła o uczeniu dzieci? Tylko czemu to miałoby komukolwiek przeszkadzać? Jak znalazła się w rzece?! Utonięcie? Samobójstwo? Morderstwo?!
- Hyung, jeszcze nie wiadomo, czy to jej ciało - pierwszy przemówił Jonghoon, opierając dłonie o ramiona Hongkiego, a ten przyznał po chwili:
- Przepraszam, brzuch mnie rozbolał, idę do kibla.
- Może potrzebujesz pomocy? - zaproponował pospiesznie Jonghoon.
- Nie, dzięki, umiem się sam wysrać - rzucił Hongki z ironią, o jaką nikt by go w tym momencie nie podejrzewał.
Jak tylko wyszedł, zrobiło się zamieszanie. Jonghoon uparł się, że pojedzie z przyjacielem i wesprze go przy identyfikowaniu zwłok. Seunghyun, poprawiając bandaż na swoim nadgarstku powtarzał cały czas "nie, to niemożliwe, nie wierzę, nie Jaekyung". Jaejin sprzątał szkło po stłuczonym kieliszku, niepoinformowany, że Minhwan pobiegł w tym celu po szczotkę. Seungyeon nalała sobie jeszcze szampana i wypiła naraz. Hyesung obserwowała.

***

                Hongki doszedł do wniosku, że to okropny dzień. Nie dość, że policja znalazła w rzece zwłoki, nazajutrz po tym, jak zgłosił zaginięcie swojej dziewczyny, to jeszcze zabrakło mu papieru toaletowego. W tym momencie pożałował, że nie zabrał Jonghoona do "pomocy". Szybko sprawdził kieszenie, czy nie ma w nich może chusteczek. Niestety, nie było. Już pisał wiadomość do Jonghoona, kiedy usłyszał skrzypnięcie drzwi.
- Jest tu ktoś? - zapytał, zupełnie bez sensu, bo skoro słyszał skrzypnięcie drzwi, to oczywiste, że był tu ktoś. 
Przecież nie duchy! Jeszcze nie zwariował. Chyba...
- Jestem - odpowiedziała Seungyeon, rozpoznał jej głos.
W pierwszej chwili zastanawiał się, co tu robiła. A potem przypomniał sobie, że był w zespołowej toalecie, a więc "męskiej" tylko z tego powodu, że nie mieli dziewczyn w zespole.
- Świetnie. Seungyeon, masz przy sobie chusteczki, czy... cokolwiek, czym mogę się podetrzeć! - zawołał, zapominając o wstydzie.
- No. Chyba mam, zaczekaj - odpowiedziała, a po chwili wrzuciła mu opakowanie chusteczek.
Nadal tam była, jak już wyszedł z kabiny.
- Dziękuję - rzucił, chcąc oddać jej chusteczki, lecz zaprotestowała i powiedziała:
- Ach, nie, nie oddawaj mi ich, kto wie, czy jeszcze ci się nie przydadzą - a kiedy zabrał się za mycie rąk, dodała - przykro mi...
- Tak, mi też.
- Jak myślisz, co jej się stało?
- Nie wiem. Nie może to do mnie dotrzeć.
Seunghyeon zaobserwowała, że Hongki unika patrzenia na swoje odbicie w lustrze i trzęsie się na całym ciele.
- Czy... podejrzewasz kogoś? - spytała.
Wtedy zastygł w bezruchu. Wreszcie popatrzył w lustro, lecz nie na siebie, a na nią.
- Seungyeon, o co ci chodzi?
- O... o nic. Ja tylko chciałam powiedzieć, że może moja siostra miała powody, wszyscy też przecież wiemy, jaka jest: pozbawiona wyższych uczuć, cyniczna i zimna. Ale ona nikogo by nie zabiła - powiedziała, zaglądając mu prosto w oczy i sama w sumie nie wiedziała, czemu jej broni.
- Seungyeon - powtórzył Hongki - jeszcze nie wiadomo, czy Jaekyung została zabita. I czy to istotnie jej ciało.

***

                Wszystko potem potoczyło się w zaskakująco szybkim tempie. Minhwan przyniósł szczotkę i pozamiatał szkło. Jonghoon zaproponował, że pojedzie z Hongkim w celu zidentyfikowania zwłok, a ten zgodził się bez namawiania. Seunghyun w związku z tym stwierdził, że wraca do domu, a przy okazji podrzuci Minhwana, bo był on bez samochodu. Hyesung też postanowiła ulotnić się powoli. Seungyeon przypomniała jej o kluczach.
- OK. To może ja cię podwiozę, do siebie, a potem do ciebie - zaproponowała Hyesung - za dużo, jak zwykle, wypiłaś, by siąść za kółkiem.
- Nie. Nie chcę zostawiać tu samochodu, poza tym, nie jestem pijana - uparła się Seungyeon.
I ostatecznie każda z nich wsiadła we własny samochód, mimo że podążały w tym samym kierunku, do domu Hyesung. 

***

                Chani wszedł do sali, gdzie FT Island zorganizowali dla Hyesung przyjęcie i nie zastał tam nikogo. Za to na stołach nadal były przeróżne smakołyki. Aż zaburczało mu w brzuchu. Nie pamiętał, czy jadł cokolwiek od śniadania. A więc, nie zapalając światła, pozwolił sobie poczęstować się swoimi ulubionymi przysmakami: kurczak w panierce, kimbap i słodycze. Prawdziwa uczta! Chani posilił się i zaczął rozglądać się dookoła. Wtedy dostrzegł siedzącego w rogu, z podwiniętymi pod brodę kolanami, Jaejina i aż krzyknął z przerażenia.
- Sunbaenim! - wołał - nie wiedziałem, że jeszcze tu jesteś. Bo... ja zasadzie szukam moich 50000 won. Może obiło ci się o oczy?
Chani od dawna nie czuł się taki zakłopotany, przyłapany na gorącym uczynku, pewnie jeszcze z buzią umazaną czekoladą!
- Hyesung znalazła twoje pieniądze. Nie oddała ci ich? - zapytał Jaejin, podnosząc na kolegę zapłakany wzrok.
- Nie. Ale... sunbaenim, co się stało?
W odpowiedzi Jaejin ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się znowu, głośno, histerycznie. Chani przysiadł obok i, uspokajając go lekkim poklepywaniem w plecy, powtarzał "sunbaenim..."
- Policja znalazła zwłoki dziewczyny Hongkiego - wreszcie wyrzucił z siebie Jaejin.
Chani zadrżał. Chociaż sunbae miał skłonność do przesadzania, to jego reakcja wskazywała, że sprawa jest naprawdę poważna...
- Jak to? - zapytał o więcej szczegółów.
Ale Jaejin tylko płakał i powtarzał:
- Jaekyung była taka ładna i młoda... nie powinna, nie powinna tak zginąć!

18/10/2017

eyes wide open (rozdział 25)

ALL THESE LITTLE SHOCKS

                Chociaż Mia niecierpliwie czekała na koniec roku szkolnego, jak już wreszcie nastał, nie umiała się cieszyć. Wszyscy z klasy rozmawiali z podekscytowaniem o wakacjach i rozpoczęciu po nich nauki w gimnazjum, a ona miała inne troski. Przez kilka dni po spotkaniu ojca, obawiała się, że może jej szukać, a nie chciała go więcej widzieć. Lecz nic się nie wydarzyło. Pewnie też nie życzył sobie kontaktu z nią. Mia czuła się winna, jakby zrobiła coś niedobrego. Po raz pierwszy od dawna, od bardzo bardzo dawna, chwilowo rozważała, czy nie zwierzyć się z tego "występku" Angelene. Ale matka była ostatnio jakaś inna. Poddenerwowana. I cały czas łykała leki na uspokojenie. O nie, to nie był odpowiedni moment na zwierzanie się jej.
Kiedy klasa wystawiała musical, Mia siedziała w pierwszym rzędzie i patrzyła z lekkim znudzeniem. Z prób znała wszystkie dialogi i piosenki. Nie była zazdrosna, słysząc śpiewającą Jaemi. Przeciwnie, czuła się wewnętrznie usatysfakcjonowana, bo zrozumiała spojrzenie Seungho, a jak z pozostałymi uczniami stanęła ma scenie, by wykonać ostatnią piosenkę, wyznał jej szeptem:
- Nasz duet brzmiałby o wiele lepiej.
Później, po oklaskach i bisie, cała klasa umawiała się na lody. Mia nie brała udziału w rozmowie. Jak zwykle trzymała się z boku i rozmyślała o niebieskich migdałach.
- To co, idziemy na lody? - zapytała jej koleżanka, Jyuri, wyrywając ją z zadumy.
- Co? Ach nie, nie mogę, już jestem umówiona - powiedziała, po czym dodała, że życzy miłych wakacji i wyszła ze szkoły.
Siwan stał w pobliżu, galowo ubrany. Takim Mia go jeszcze nie widziała. Podchodząc do niego, milczała, czekała, by sam zauważył jej obecność. A jak już zauważył, poczochrał ją po włosach, witając się:
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziała - co słychać?
- Wporzo.
- A jak się dogadujecie z Sunwoo ajussim?
- Dobrze. Może wyjdę z tego wszystkiego bez większych konsekwencji. Tylko trochę boję się zeznawać przeciwko tym typom podczas rozprawy. Ale Sunwoo ajussi ma mi towarzyszyć.
- To super - przyznała Mia - zobaczysz, wszystko się poukłada.
Przez moment milczeli. Dzień był wyjątkowo ciepły i pogodny. Większość uczniów spędzała czas na dworze.
- Mia, chcesz iść na lody? - zapytał niespodziewanie Siwan, a ona bez wahania zawołała:
- Tak!
Ruszyli niespiesznym krokiem. Kupili sobie lody, oboje po takim samym. Przechadzali się po zalanych słońcem ulicach i rozmawiali. Mia opowiadała o musicalu, a Siwan jej słuchał. Kiedy zamilkła, zapanowała cisza, lecz nie niezręczna, taka zupełnie naturalna.
- O czym myślisz? - zapytał w pewnym momencie Siwan.
- O... - zawahała się, tylko chwilowo, a potem opowiedziała o swoim ojcu.
Jak podejrzewała Siwan nie ocenił jej postępowania, nie określił też, co sam by zrobił w podobnej sytuacji. Nigdy nie był zbyt rozmowy, zazwyczaj odpowiadał monosylabami. Ale Mia mu ufała. Nikt jej lepiej nie zrozumie, wiedziała o tym.
- A ty? - zapytała potem, niepewnie - o czym myślisz?
Siwan milczał. Mia uznała, że widocznie nie chce odpowiadać i nie przeszkadzało jej to. Wystarczy, że szli obok siebie i lizali lody, idealne popołudnie. Już niemalże zapomniała o swoim pytaniu, jak Siwan niespodziewanie przyznał:
- O tym, jaka jesteś ładna.

***

                Angelene wsiadła do samochodu Dongwoo z ciężkim westchnieniem i powiedziała:
- Mimo wszystko denerwuję się trochę.
- To może po prostu tam nie jedźmy?
- Nie, już postanowiliśmy, że pojedziemy do szpitala i tak zrobimy.
- Na pewno?
- Na pewno - głos Angelene zabrzmiał wyjątkowo stanowczo.
- Tylko pamiętaj, robię to dla ciebie, nie dla rodziców - przypomniał Dongwoo i ruszył z podjazdu pod domem siostry.
Oboje nie odzywali się po drodze do siebie, wsłuchani w deszcz, obijający się o szyby. Nic dziwnego, że w taką fatalną pogodę towarzyszył im i fatalny humor. Poza tym, bali się pierwszego po tylu latach spotkania z rodzicami. Nie opuszczały ich obawy. Co my im powiemy? A oni? Czy mają cokolwiek do powiedzenia? Przed budynkiem szpitala Dongwoo wypalił kilka papierosów. Angelene za to z nerwów przygryzała wargi.
- Jestem przerażona - przyznała.
- Noona, ja nie wiem, czy zdołam tam wejść - dodał Dongwoo.
Nie chciał płakać. Nie tu. Nie w tym miejscu. Niestety czuł, że niewiele do tego brakowało. Angelene złapała go za rękę i powiedziała:
- Braciszku, mamy przecież siebie, będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.
Później weszli powoli do szpitala. Nie było to przyjemne miejsce. Wszędzie dookoła snuli się chorzy, przygnębieni ludzie, lekarze chodzili w tę i z powrotem. Angelene i Dongwoo dowiedzieli się, że ich matką opiekuje się doktor Kim i poszli go poszukać w dyżurce lekarskiej. Jak się okazało, był starszy, siwawy, sympatyczny. Ze spokojem opowiadał o chorobie ich matki. A oni milczeli, co pewien czas jedynie patrząc na siebie pytająco, pocieszająco i porozumiewawczo.
- Nie ukrywam, że może jej pomóc jedynie, niestety dość kosztowna, operacja - podsumował doktor Kim.
- Jak kosztowna? - zapytał Dongwoo, odzywając się po raz pierwszy, a kiedy usłyszał cenę, pomimo lekkiego przerażenia, postanowił - pokryję te koszty.
Po omówieniu kilku szczegółów, doktor Kim zapytał, czy chcieliby pójść do swojej matki. A skoro nie umieli powiedzieć "nie", powiedzieli "tak" i ruszyli w kierunku sali. Pani Shin leżała w łóżku, ze wzrokiem wbitym w sufit. Pan Shin przysypiał na krześle obok. Rodzice sprawiali wrażenie starszych niż byli, wyniszczonych z powodu nadużywania alkoholu. Angelene i Dongwoo znieruchomieli. Nie zauważyli, kiedy doktor Kim zniknął.
- Cześć, mamo... - odezwała się Angelene.
Pani Shin spojrzała na nią, lecz nie powiedziała nic. Pan Shin natomiast, wyrwany z drzemki, zawołał z przejęciem.
- Jiwoo! Dongwoo! Jesteście tu!
To wtedy po twarzy Angelene popłynęły łzy. Już taki był ich ojciec, czuły i troskliwy, aż sobie nie wypił, wtedy stawał się zupełnie inny...
- Cześć, tato. Jak mama się czuje? - spytała zapłakana Angelene.
- Kiepsko, cały czas ją boli, chyba nie wierzy w to, że wyzdrowieje... nie chce jeść, nie chce z nikim rozmawiać - tłumaczył ojciec.
- Och, mamo, wyzdrowiejesz, Dongwoo zapłaci za operację, nie martw się - powtarzała Angelene i chociaż miała potrzebę, nie złapała matki za rękę, bała się.
- Ale to sporo kosztuje, Dongwoo skąd ty tyle masz? - zapytał zaskoczony ojciec, nie usłyszał odpowiedzi i dodał po chwili - dzieci, a... co u was?
- W porządku - powiedziała Angelene.
I zapadła cisza. A to była tylko męczarnia, dla wszystkich. Angelene obiecała, że za jakiś czas pojawią się znowu i pożegnała się. Na dworze zapytała Dongwoo, czemu cały czas milczał.
- Ja... nie wiem, nie mogłem nic powiedzieć, po prostu nie mogłem - stwierdził i wtedy też się rozpłakał, tak więc stali w deszczu, przytuleni, a po policzkach płynęły im łzy.

***

                Wszyscy siedzieli przy stole: Angelene, Dongwoo i Mia. Ta ostatnia wydawała się zszokowana.
- O ja! Po co jej pomagacie? Przecież tak uprzykrzyła wam życie! - wołała.
Nigdy nie poznała swojej babci. I nie miała zamiaru. Wystarczająco wiele słyszała o rodzicach matki, by wiedzieć, że nie chce mieć z tymi pijakami kontaktu.
Jak tylko Angelene i Dongwoo wrócili ze szpitala, wydawali się po prostu obdarci z resztek energii.
- Przykro mi, że tego nie rozumiesz - powiedziała matka.
Mia przygryzła wargi.
- No nie, nie rozumiem.
- Ale ty też pomagasz Siwanowi, chociaż przedtem "uprzykrzył ci życie" - przypomniał Dongwoo.
- To zupełnie inna sytuacja - upierała się Mia - Siwan był zmuszony do tego, co robił, a potem okazał skruchę.
- Może chciałabym, żeby moja matka też ją okazała - odpowiedziała z powagą Angelene - a nie zrobi tego, jeżeli zabraknie jej czasu.
W tym momencie Mia wybuchła śmiechem.
- W co ty wierzysz, mamo! Przez tyle lat miała cię po prostu gdzieś! Jak liczysz, że przeprosi, to wiedz, że zrobi to pewnie tylko, żeby wyciągnąć z ciebie pieniądze, czy inną pomoc, bo wie, jaka jesteś naiwna! - wykrzykiwała to wszystko i przypominała sobie o swoim ojcu, jego zimnym, pozbawionym uczuć wzroku.
- Mia. Nie mów tak do matki - poprosił, upominając ją Dongwoo.
- Nie mów tak do mnie - powtarzała Angelene.
W jej głosie słychać było ostrzeżenie, co Mia zignorowała. Nie przejmowała się uczuciami matki, a swoimi. Przez to, że sama została zraniona tym, jak ojciec ją potraktował, chciała udowodnić sobie, że rodzice innych też ich ranią.
- Bo co? - zapytała buntowniczo - co mi zrobisz, he?
Nie spodziewała się, że Angelene wreszcie straci cierpliwość i wymierzy jej policzek. Mia była zszokowana. Niepewnie podniosła wzrok w kierunku matki, potem w kierunku Dongwoo. Oboje byli milczący, spokojni, jak gdyby nigdy nic. Jedynie Mia przeżywała dramat, czekała, aż matka ją przeprosi, a wujek pocieszy. Nie zrobili tego. Wtedy zdenerwowana zawołała:
- Jesteście siebie warci! Nienawidzę was! Słyszycie? Nienawidzę!
Pospiesznie ubrała się i wypadła z mieszkania.

***

                Mia niezbyt wiedziała, dokąd pójść i, co zrobić. Jedyne, o czym była przekonana, to, że nie ma zamiaru wracać do domu na noc. Niech matka martwi się do rana. Niech wie, że i tak Mia wygrała. Niech ją wreszcie przeprosi, błaga o wybaczenie! Póki co postanowiła, że pochodzi po centrum handlowym. Tam oglądała drogie ubrania, kosmetyki i pomalowała się dość wyzywająco. Makijaż postarzał ją o dobre kilka lat. Może mogłaby wreszcie wejść do jednego z tych klubów, mijanych codziennie po drodze do szkoły. Wiele razy o tym marzyła, chciała poczuć się dorosła, przeżyć coś ekscytującego. O tak, tak zrobi i przeczeka do rana. Ta perspektywa ją ekscytowała. Wczesnym wieczorem Mia siedziała w klubie i popijała piwo, które bez trudu kupiła. A to wszystko na złość Angelene. Niech matka zobaczy, jaka może być problematyczna. A potem poczuła, że musi iść do ubikacji. Kiedy myła ręce, zobaczyła obok siebie w lustrze twarz. I była to twarz mężczyzny, mimo że to damska ubikacja...
- Hej, mała, zabawimy się? - zaproponował wprost.
- Już wyrosłam z zabaw - odparła, mimo że wiedziała, o co mu chodzi.
- No, proszę, masz poczucie humoru - zaśmiał się - podoba mi się to.
Mia nie zdążyła zareagować, a już ciągnął ją do jednej z kabin, zasłaniając jej usta. Nie zamierzała tak po prostu poddać się mu, ugryzła go w rękę i poczuła smak krwi. Tyle wystarczyło, zawył z bólu, puszczając ją, a ona z przerażeniem wypadła z klubu. Chociaż wieczór był ciepły, Mia cała drżała. Naprawdę niewiele brakowało... W tym momencie potrzebowała kogoś, kto ją pocieszy i uspokoi. Bez zastanowienia wybrała numer Siwana. Skupiona na swoim telefonie, nie widziała, że wchodzi na ulicę i nie słyszała zbliżającego się samochodu.

17/10/2017

the song of love (epilog)

Rok 1956, Seul, Korea Południowa

                Minori uważała, że to wszystko byłoby znośniejsze, gdyby nie upał. Powietrze wydawało się tak gęste, że niemalże nie miała czym oddychać, dusiła się, co wyciskało z oczu łzy. Nie pozwalała im popłynąć, zaciskała dłonie na koronkowym obszyciu swojej sukienki i wpatrywała się w nie. Bała się podnieść wzrok na siedzącego obok i popijającego wodę mężczyznę, mężczyznę, który wydawał się taki stary i wyniszczony, poza tym twierdził, że jest jej ojcem... Akiharu przeżył nie mniejszy szok, odkrywając ich pokrewieństwo. "Prawda! Zapamiętaj: Prawda!" Prawda - Minori. Wreszcie zrozumiał. Aika w tych ostatnich chwilach powiedziała mu o dziecku, wysłała zaszyfrowaną wiadomość, by oficerowie policji nie domyślili się niczego. A co było potem, po jej aresztowaniu? Akiharu nigdy o tym nie usłyszał, po wydaniu Aiki policji załamał się zupełnie. Na kolanach błagał komendanta, by ją ocalił, szantażując wszelkimi sposobami i kilka razy usiłował popełnić samobójstwo, aż ojciec na wiele lat zamknął go w szpitalu psychiatrycznym. Tam lekarze sprawili, że zapomniał (albo tylko udawał, że zapomniał) o swoim przeszłym życiu i skupił się na przyszłym. Akiharu odciął się od ojca, który po upadku wielkiego Cesarskiego Imperium stał się narodowym wrogiem. Nie odwiedził go nigdy, gdy ten ciężko chorował, po prostu pochował przeszłość, wybył do Tokio, gdzie osiedlił się i wyuczył zawodu murarza. Skoro dokonał przedtem tylu zniszczeń, zabrał się do budowania. Dopiero, kiedy kilka dni temu dostał wiadomość o śmierci komendanta, po raz pierwszy, po jedenastu latach przybył z powrotem na teren Keijo, nazywany obecnie Seulem. I wszystko wróciło, wspomnienie Aiki, żywe, jakby ostatni raz widzieli się wczoraj. W dodatku obok, w sukience w kwiatki siedziała ich córka, tak podobna do swojej matki, że gdyby widział je obie, byłyby identyczne.
- Czego pan chce? - zapytała Minori, lodowato, co w ten upalny dzień dawało tylko większy kontrast.
Nie potrafiła uwierzyć w to, co usłyszała. Nie wiedziała, że ten, który był winny wydania jej matki policji, to ojciec.
- W... wybaczenia - wyjąkał.
- Nie jest pan godzien nazywać się moim ojcem - powiedziała - proszę więcej tego nie robić i więcej mnie nie szukać, nie potrzebuję pana. Ja nie umiem, lecz... kto wie, czy moja matka, umierająca w obozie przeprowadzającym eksperymenty na ludziach, w swoich ostatnich chwilach nie wybaczyła panu. Już taka podobno była.
                Minori pożegnała się z Akiharu, zachowując dystans i ukrywając, jaka czuje się wewnętrzne rozdarta. Przez resztę pracy powstrzymywała łzy, podchodziła do stolików i przygryzała wargi. Dopiero, wracając do domu, rozpłakała się. Tak naprawdę po raz pierwszy płakała nad losem matki i ojca, o którym niewiele słyszała. A jak już wylała wszystkie łzy, poczuła wściekłość. Czemu obecni rodzice nie powiedzieli jej, że to Akiharu wydał Aikę? Czemu? Czemu?! Wbiegając do domu, postanowiła, że zapyta ich o to.
- Mamo! Tato! Jestem! - zawołała.
- A co ty taka rozpalona?! - wystraszyła się na jej widok Mei.
Minori nie wytłumaczyła, że to z powodu płaczu, a nie upału.
- Pewnie znowu widziała się z Jinsu, myślisz, że czemu zakładała do pracy taką kusą sukienkę? - dodał Jonghyun, naprawiając gramofon -  co za cholerstwo, nie działa!
- Nieprawda, nie widziałam się dziś z Jinsu i, tato, odczep się od niego wreszcie.
- On nauczył cię takich odzywek? - zapytał Jonghyun - odczepię się, jak poszuka sobie pracy i dorośnie. Chociaż mam nadzieję, że do tego czasu spotkasz odpowiedniejszego kandydata. Wiesz, przyszedł do nas do szpitala nowy stażysta, jest przystojny i nie ma dziewczyny, może was zapoznać?
- Nie chcę! Nie waż się mu o mnie wspominać, tato! - oburzyła się Minori - kocham Jinsu.
- On ciebie też? Czy chce się tylko zabawić? - powtarzał Jonghyun, jeszcze raz wkładając płytę do gramofonu, zadziałał. 
W pokoju rozległ się głos Mei z nagrania.
W Minori za to zakipiała złość.
- Jonghyun, wystarczy, Jinsu nie jest jeszcze taki zły -  Mei stanęła w jej obronie.
- Och, dziękuję, mamo, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! - uradowała się Minori, przytulając ją, stojącą przy kuchni.
- A fe, jesteś cała spocona, poza tym, to nie tak, że cię bronię, po prostu mam dość waszych kłótni - powiedziała Mei.
Minori nadąsała się.
- Ale to tata cały czas się kłóci.
- No bo ta smarkula zbyt wiele sobie pozwala!
- Jak dzieci - skomentowała Mei, po czym dodała - kolacja gotowa.
Wszyscy po chwili siedzieli przy stole. Minori przypatrywała się swoim obecnym rodzicom. I w tym momencie cała wściekłość rozprysła się w powietrzu. Wreszcie zrozumiała, czemu nie powiedzieli jej, co zrobił Akiharu, po prostu chcieli ją ochronić. Minori zastanawiała się, co czuli, patrząc na nią codziennie i widząc twarz Aiki. A sama Aika? Czy cieszy się, spoglądając na nich z tego lepszego świata?
- Mamo. Tato. Kocham was - powiedziała niespodziewanie Minori.
Mei o mało co by się zakrztusiła.
- Czy ty coś przeskrobałaś? - spytała - nie pamiętam, kiedy ostatnio byłaś dla nas taka miła.
- A może chcesz pieniędzy? - zastanawiał się Jonghyun.
- Nie, nic nie chcę. Kocham was - powtarzała Minori z uniesionymi lekko kącikami ust - chcę tylko, żebyście o tym wiedzieli.

OD AUTORKI:

To już jest koniec tego opowiadania.

 Dziękuję serdecznie wszystkim czytającym, wypowiadającym się. Jesteście wspaniali 💖

 Jakoś tak sama czułam się związana z tym opo.

 Nie wykluczam też, że kiedyś tam może zechcę napisać 2gą część o Minori:)

11/10/2017

our whole family (prolog)

 10 PAŹDZIERNIKA

               Strumienie wody zmywały z Jaekyung zmęczenie dzisiejszego dnia, lecz nie strach. To uczucie nie opuszczało jej już od kilku tygodni. Wiedziała, że jest obserwowana, niestety nie miała na to żadnych dowodów. Nigdy nikogo nie przyłapała. Nie dostawała anonimów. Nie odbierała głuchych telefonów. A mimo to była przekonana, że ktoś depcze jej po piętach. Wstydziła się komukolwiek o tym powiedzieć. Nie chciała być uznana za wariatkę. Powtarzała sobie, że może to jakaś zazdrosna fanka jej chłopaka. Tylko... czy wtedy informacja o ich związku nie podbijałaby już internetu? Nic. Nieważnie, ktokolwiek to był, Jaekyung miała nadzieję, że znudzi się szybko. 
                Wyszła z kabiny prysznicowej, wytarła się i ubrała w szlafrok, miękki, z satyny. Jutro od rana zaczynała zajęcia na uczelni, a tu powoli dochodziła północ. Mimo to Jaekyung nie położyła się spać. Wiedziała, że strach i tak nie pozwoliłby jej zasnąć. Tylko przewracałaby się z boku na bok i nasłuchiwała odgłosów. O nie, spędzi noc przy świetle i przy telewizorze. Jak i kilka poprzednich. To działało. Zazwyczaj zapadała w sen nie wiadomo kiedy. 
                Położyła się wygodnie. Skakała po kanałach. Musiała wybrać coś, przy czym istotnie da się zasnąć. Nic zbyt ciekawego, czy zbyt pełnego akcji. I na pewno nie horror. Zdecydowała się ostatecznie na telezakupy. Głos z telewizora, zachwalający automatyczny odkurzacz wydawał się przyjemnie monotonny. Jaekyung koncentrowała myśli na wszystkim, tylko nie na swoim strachu. Dobrym sposobem okazało się powtarzanie zwrotów na jutrzejsze zajęcia z angielskiego. To znużyło dziewczynę i sprawiało, że stopniowo odpływała w sen. Ale nie spała jeszcze, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. W jednej chwili poczuła, że wszystkie nerwy w jej ciele się napinają. Siedziała, jak skamieniała. Wpatrywała się tępo w telewizor, a dzwonek nie przestawał dzwonić. I wreszcie postanowiła, że opowie komuś o swoich obawach. Nieważne, czy wyjdzie na wariatkę, czy nie. Dłonie trzęsły jej się niemiłosiernie, kiedy sięgała z nocnego stolika telefon i wybierała numer. Po chwili wsłuchiwała się w kolejne sygnały. Odbierz! Odbierz, błagam, powtarzała. A potem odezwała się automatyczna sekretarka. Jaekyung odłożyła telefon, przeklinając. Na moment dzwonek do drzwi ucichł, po czym zabrzmiał ponownie. Było pół godziny po północy. Jaekyung postanowiła, że wyjrzy przez wizjer i po prostu zadzwoni po policję. Wstała. Nie założyła kapci, by nie szurały przy chodzeniu. Zakradła się do drzwi, powoli, na palcach, bezgłośnie. W dłoni ściskała telefon, gotowa do wezwania pomocy, jeżeli tylko zobaczy obcą twarz. Ale nie zobaczyła.
- Ach, to ty! - zawołała z uczuciem ulgi, lekko zaskoczona, i otworzyła drzwi.

eyes wide open (rozdział 24)

HARSH TRUTH

                Jinhee trafiła do szpitala, gdzie została poddana rutynowym badaniom i zatrzymana na noc. Chociaż wiedziała, że Junghwan wypytywał personel się o jej stan zdrowia, nie zobaczyła go do następnego dnia. Wtedy zjawił się z rana, przysiadł przy jej łóżku i zapytał:
- Jak się czujesz?
Jinhee popatrzyła mu w oczy z wypisanym na twarzy zmęczeniem.
- Dzięki, lepiej - przyznała - to tylko brak snu i witamin.
- Nie dbasz o siebie.
- Ostatnio trochę się przepracowywałam, odpocznę w wakacje.
Po tym stwierdzeniu zapadła cisza. Nikt, ani Jinhee, ani Junghwan nie wracali do rozmowy z wczoraj. A więc, wszystko, co sobie wtedy powiedzieli, było aktualne... To koniec. Okoliczności niczego nie zmieniają...
Wreszcie Junghwan doszedł do wniosku, że nie ma sensu przedłużania tej niezręcznej sytuacji. Powoli pochylił się i po pocałowaniu Jinhee w czoło, wyszedł. Z jednej strony ulżyło jej, bo wiedziała, że gdyby tu był, tylko by się męczyli. Z drugiej, obawiała się, kiedy go znowu zobaczy, ze smutkiem uzmysławiając sobie, że cały czas go kocha i pewnie nigdy nie przestanie. Chociaż do oczu cisnęły się łzy, nie płakała. Po prostu leżała wpatrzona w sufit i wsłuchiwała się w uliczny ruch, dobiegający do sali przez uchylone okno. Nie byliśmy sobie pisani, mimo to się staraliśmy, czasami tak się zdarza, rozważała. A potem zapadła w sen. Kiedy otworzyła oczy byli tu: Mikyeon z Jinyuongiem i Chansik.
- Och, wybacz, że ci przeszkadzamy - powiedziała przyjaciółka.
- Nie przeszkadzacie, miło mi, że jesteście - przyznała Jinhee, jakby nigdy nic.
Lekko podparła się dłońmi i podniosła się do pozycji siedzącej. To dziwne, nie czuła się taka słaba, dopóki nie trafiła do szpitala. Z rozbawieniem powiedziała o tym przyjaciołom.
- Może... byłaś zbyt zmęczona, by czuć się zmęczona? - zasugerował Jinyoung.
- Oppa, nie filozofuj - zachichotała Mikyeon, szturchając go.
- Jinhee, kupiliśmy ci owoce i sok pomidorowy - kontynuował i wystawiał wszystko na stolik, a ona odruchowo skrzywiła się.
- Nie, błagam, nienawidzę soku pomidorowego...
- Nic mnie to nie obchodzi! - zawołała Mikyeon.
Jinhee wpatrywała się w Chansika. Przez cały czas stał nieco z boku, jakby zawstydzony, i milczał. A później usłyszała swoje imię wypowiedziane z ust przyjaciółki i zorientowała się, że tamta chyba oczekiwała odpowiedzi.
- Sorry, zamyśliłam się - wytłumaczyła.
- Pytałam, czy rozmawiałaś z rodzicami - przypomniała Mikyeon.
- Nie, nie chcę, by niepotrzebnie martwili się o mnie...
- Ale to twoi rodzice! Nie uważasz, że mimo wszystko powinni wiedzieć? - podczas gdy Mikyeon upierała się przy swoich racjach, Jinyoung dostał sms-a i rzekł:
- Muszę wpaść do kumpla, to chyba pilne...
- Ja też powinnam szykować się do treningu - dodała Mikyeon, sprawdzając czas, a potem posłała Jinyounowi spojrzenie, pytające: czy to znowu ten diler?
- Ok, jedźcie, dziękuję wam za wszystko - powiedziała Jinhee i pożegnała ich.
Chansik pozostał w sali. W jednej chwili minęło poprzednie zawstydzenie. Bez wahania przysiadł przy łóżku dziewczyny, jak przedtem Junghwan, i złapał jej rękę.
- Ale nas nastraszyłaś.
- Nie chciałam, przepraszam.
- Junghwan dzownił do Mikyeon i ją o tym poinformował - dodał, chociaż nie zapytała, jak się dowiedzieli - wiem o wszystkim.
Jinhee odgadła, że we "wszystko" kryje się jej i Junghwana zerwanie.
I wtedy po jej policzkach potoczyły się pojedyncze łzy.
- To było nieuniknione - powiedziała z westchnieniem.
A Chansik, cały czas trzymając ją za rękę, zapytał troskliwie:
- Czy mogę cokolwiek dla ciebie zrobić?
- Yhm - odpowiedziała - proszę, wylej ten sok pomidorowy i udawaj, że go wypiłam.

 ***

                Kiedy Jinyoung wszedł do mieszkania Dongwoo zatrzymał wzrok na włączonym komputerze. Otwarta strona przedstawiała profil na portalu społecznościowym ze zdjęciem pewnego chłopaka.
- Hyung... odbiło ci? Czemu interesujesz się tymi psycholami? - zapytał spokojnie, lecz z lekkim niedowierzaniem i wyrzutem.
Bez trudu rozpoznał chłopaka, to był jeden z tych dwóch, co wykorzystywali Dongwoo w poprawczaku. Już raz widział ich profile w komputerze przyjaciela. I wtedy poczuł się nieco nieswojo. W sumie, zastanawiało go, jak wyglądają ci chłopacy. A mimo to, niepokoił się, że Dongwoo cały czas rozpamiętywał przeszłość.
- Nieee, nie interesuję się, ja tylko... chcę... zobaczyć... - wypowiadał się nerwowo.
- Nie rozumiem - przyznał Jinyoung, siadając obok przyjaciela - chcesz zobaczyć ich?
- Nie ich, sam nie wiem... coś, co by mi pokazało, że zapłacili za wszystkie złe uczynki. Ale nie zapłacili, wiedzie im się nadzwyczaj dobrze - opowiadał Dongwoo.
Jinyoung wyłączył profil w komputerze, a potem przysiadł koło przyjaciela.
- Nie zadręczaj się tym, bo stwierdzę, że masz syndrom, no ten no, sztokholmski.
- A ty syndrom idioty.
- Chyba nie jest tak kiepsko, skoro jeszcze chce ci się żartować.
- Wiesz, wkurza mnie to, że pewnie po prostu do tego wszystkiego nie wracają, a ich dziewczyny nie podejrzewają, że robili kiedyś tak okropne rzeczy. Jeżeli i ja bym o tym zapomniał, to kto by pamiętał? Czy nigdy nie mają ponieść konsekwencji?
- Ok, rozumiem o co ci chodzi - stwierdził Jinyoung po chwili zastanowienia - niestety, nie zapominając o tym, szkodzisz tylko sam sobie.
Dongwoo milczał przez pewien czas. Nie mógł dojść do siebie po wizycie Angelene. Znowu czuł ten wewnętrzny lęk i, chociaż starał się wszelkimi sposobami, nie potrafił go zwalczyć. Zwykle denerwował się szybko, a potem potrzebnych było mu kilka dni na uspokojenie. I był spokojny, do czasu, kiedy spadał kolejny cios w postaci wspomnień.
- To niesprawiedliwe - rzucił tylko, a jego głos zabrzmiał dziwnie piskliwie.
- To niesprawiedliwe, że tylko ty zadręczasz się cały czas tym, co zrobili. I że tylko ty cały czas do tego wracasz - wygarnął mu Jinyoung - może opowiedz mi wreszcie, co cię tak wyprowadziło z równowagi?
I wtedy Dongwoo postanowił opowiedzieć o chorobie swojej matki i o tym, że nie tylko nie ma zamiaru, co po prostu nie czuje potrzeby płacić za jej leczenie. Z nikim nigdy nie rozmawiał tak szczerze, jak z Jinyoungiem. To, że mogli powiedzieć sobie o wszystkim i liczyć na zrozumienie było ważnym aspektem ich przyjaźni.
- Hmmm, w sumie nie dziwię się, że nie chcesz angażować się w pomoc - stwierdził Jinyoung - tylko, później możesz żałować. Lepiej zastanów się dobrze. Jeżeli nie chcesz, nie rób tego dla matki, zrób to dla siostry...
W tym momencie Dongwoo spojrzał na wszystko z innej perspektywy. A może powinien zaangażować się w leczenie matki chociażby dla Angelene, skoro tak go błagała? Jeszcze nie był pewien, co zrobi, lecz stwierdził, że rzeczywiście, zastanowi się na spokojnie. To nie wymaga większego wysiłku.
- A jak tam ta wasza koleżanka? - zapytał z zainteresowaniem, przerywając milczenie.
- Co? - Jinyoung w pierwszej chwili nie skojarzył - jaka koleżanka?
- Jinhee, powiedziałeś, że trafiła do szpitala.
- Ach, tak, w porządku, poza tym, że straciła chłopaka.
- W jakim sensie?
- Niestety, rzucił ją... - Jinyoung urwał na moment, a potem, podskakując z ożywieniem, dodał - zaraz! Jinhee nie ma chłopaka, ty nie masz dziewczyny... Może was zapoznać?
Dongwoo szturchnął go i zawołał:
- No po prostu syndrom idioty, serio.

***

                Jinyoung wyszedł dopiero wieczorem, bo czekała go jeszcze radiowa audycja. Dongwoo po rozmowie z przyjacielem, a potem wspólnym słuchaniu muzyki i niezbyt inteligentnych żartach, czuł się o wiele spokojniejszy. Mimo to nadal rozmyślał o zapłaceniu za leczenie matki, rozważał wszelkie "za" i "przeciw". Aż w pewnym momencie przeszkodził mu w tym telefon. Nie był przyzwyczajony do odbierania obcych, w dodatku zagranicznych numerów. Zwłaszcza, nie tych dzwoniących na jego prywatny. Dongwoo miał jeszcze drugi telefon, dla klientów zamawiających towar. Tam obcy numer szczególnie by go nie zdziwił. A w tym przypadku wywołał dziwne poddenerwowanie. Ostatecznie Dongwoo postanowił to sprawdzić.
- Tak?
- Cześć, oppa, to ja - usłyszał głos dziewczyny, która poza tym, że nazwała go "oppa", nie wypowiadała się po koreańsku, a po japońsku.
Bez wahania zawołał, rozpoznając ją:
- Hoshiko!
- Ojej, pamiętasz, jak mam na imię.
- Nie miałbym pamiętać, jak ma na imię, najsłodsza nastolatka w Tokio?
Z przerażeniem odkrył, że po prostu z nią flirtuje...
- Dziękuję, oppa.
- Czemu dzwonisz? - zapytał i po chwili stwierdził, że nie zabrzmiało to zbyt miło, lecz nie dodał nic więcej.
- Ja... byłam ciekawa, co u ciebie - przyznała, jakby tłumaczyła się z występku - nie cieszysz się.
- O nie, to nie tak, u mnie niestety niezbyt dobrze. A u ciebie?
- Może mnie odwiedzisz?
- Hoshiko...
- Tak?
- Już o tym rozmawialiśmy, nie szukam dziewczyny.
- Może mnie odwiedzisz tak po prostu, po koleżeńsku? - zaproponowała.
- No, nie wiem.
- Jutro mam urodziny, pewnie spędzę je sama.
Możliwe, że po prostu brała go na litość. Mimo to, uległ jej.
- Ok, odwiedzę cię, oddzwonię, jak już kupię bilet.
Nie zamierzał zostawać w Tokio przez kilka dni, więc kupił bilet na pierwszy poranny samolot, a powrotny na ostatni wieczorny. Chociaż nadal nie był pewien, czy to dobry pomysł, radość Hoshiko, gdy już ją o wszystkim poinformował, powoli go przekonywała. A potem spakował się i poszedł rozejrzeć się za prezentem urodzinowym. Nie znał jej niemalże w ogóle i niewiele wiedział o tym, co lubi, a czego nie. Wreszcie postanowił kupić srebrne kolczyki, bo dziewczyny zazwyczaj lubiły biżuterię.
Następnego dnia po godzinie dziewiątej był na lotnisku w Tokio. Hoshiko już tam czekała. Jak tylko go zauważyła, zawołała "oppa!" i wtuliła się w niego. A to spowodowało, że przeszedł go przyjemny dreszcz. Hoshiko miała rozpuszczone włosy i lekki makijaż. Ubrana była w zwyczajną, białą koszulkę, szorty ogrodniczki i trampki. Zupełnie szczerze pochwalił jej dzisiejszy wygląd.
Prosto z lotniska poszli do kawiarni. Tam Dongwoo życzył Hoshiko wszystkiego najlepszego i dał prezent. Zachwycona, wpatrywała się w kolczyki i dziękowała, zawstydziła się trochę, kiedy jej je zakładał.
- I jak się czujesz jako osiemnastolatka? - zapytał, a ona poprawiła go:
- Nie, siedemnastolatka.
Czyli masz urodziny jutro?
- Nie, dziś.
- Ale... wtedy, w klubie, powiedziałaś, że masz siedemnaście lat, a nie szesnaście - przypomniał z przerażeniem.
- No, bo miałam, rocznikowo.
- Co?!
- Nie złość się, to nie tak, że kłamałam.
- Jestem zły! I więcej się do ciebie nie odezwę! - zawołał w żartach, mimo że zabrzmiało zupełnie serio.
Przez resztę dnia Dongwoo zgrywał się, jakby był obrażony, a Hoshiko starała się wszelkimi sposobami, by jej wybaczył, zagadywała go, wygłupiała się, rozbawiała. Wspólnie zwiedzili zoo, park rozrywki, poszli coś zjeść, a wieczorem siedzieli w parku i lizali lody.
- Hoshiko, jakby mnie tu nie było, naprawdę byś spędzała sama urodziny?
- Yhm. Wiesz, moi rodzice pracują, nie mam, ani brata, ani siostry, ani przyjaciół. Wszyscy w szkole uważają mnie za puszczalską, bo sporo imprezuję i lubię seksowne ciuchy, jak wypiję, to też lekko mi odwala.
- Może powinnaś postarać się o lepszy wizerunek i pokazać im, jaka potrafisz być bez udawania kogokolwiek innego?
- Yhm... a czemu u ciebie "niezbyt dobrze"? - spytała.
Już powoli robiło się ciemno, do ich pożegnania zostało niewiele czasu. I może to wszystko, a może coś zupełnie innego spowodowało, że Dongwoo zwierzył się ze swojej rodzinnej sytuacji i choroby matki. Hoshiko wysłuchała go w skupieniu, a jak już skończył, po prostu wpiła się w jego usta i całowała go namiętnie. Nie odsunął jej od siebie. Dopiero, kiedy sama przestała, stwierdził:
- To nie było "po koleżeńsku".
Hoshiko odprowadziła go na lotnisko. Tam, z policzkiem przytulonym do jego klatki, powiedziała:
- Nie zostawisz swojej mamy bez pomocy, czuję to, oppa, tu, w twoim sercu.

07/10/2017

the song of love (rozdział 28) - END

                Wiejskie życie toczyło się określonym rytmem. Mężczyzn od rana pochłaniała praca w polu. Kobiety zajmowały się zwierzętami, uprawami warzyw i domem. Mimo, że Dahee codziennie wieczorem padała z wyczerpania i tak wychodziła po Jungshina, spotykali się w połowie drogi i wracali za rękę. Czasami towarzyszyła jej Nayoung. Ta wiecznie radosna czterolatka była dzieckiem pary, z jaką dzielili miejsce w izbie. Niekiedy mała wracała usadowiona na barkach swojego ojca, lecz zazwyczaj wolała iść pomiędzy Dahee i Jungshinem, podskakiwać na drodze, trzymana przez nich za rączki i podnoszona wysoko. Wtedy jej śmiech roznosił się echem po okolicy. Tak było i dzisiaj. Nayoung tylko przelotnie przywitała ojca, dając mu całusa w policzek, potem stanęła przy Dahee i Jungshinie, przytulających się czule i przekomarzających się, co wiecznie czynili.
- A ja?! - oburzona zamanifestowała swoją obecność.
Wtedy Jungshin powoli odsunął od siebie Dahee, podniósł Nayoung i kilka razy okręcił się dookoła. Przez cały czas mała chichotała. Szeroko rozkładała ręce, jak gdyby udawała samolot. W takich chwilach Dahee mimowolnie myślała o swoim dziecku zabitym w domu publicznym w Nankin przez podejrzanego lekarza, jaki o mało co nie zabił i jej. Chociaż przedtem nigdy nie żałowała tego, że nie wydała potomka na świat, uznawała go za potomka potwora o obcym imieniu i nazwisku, poczętego przez przemoc, to kiedy widziała Nayoung, zastanawiała się: czy i ono nie byłoby tak niewinne? A potem odrzucała od siebie te rozważania. Nie miała o co się obwiniać. Wtedy, to nie był skutek jej decyzji, po prostu zmuszono ją do tego. I inne dziewczyny podzieliły podobny los. I ich też nikt o nic nie zapytał. Mimo wszystko zastanawiała się, jak by to było, za kilka lat, mieć dziecko, z Jungshinem...
Postawiona z powrotem na ziemi Nayoung, złapała z jednej strony jego i z jednej strony jej rękę. Niespiesznym krokiem ruszyli w kierunku domu. W pewnej chwili Dahee celowo przydeptała sznurowadło chłopaka, a później podniosła dziewczynkę i zawołała:
- Kto ostatni do dębu ten szuka!
I rzuciła się biegiem, przekonana, że Jungshin zatrzyma się, by zawiązać but, a nie wyskoczy z nich i popędzi bez. Ostry kamyk zranił go w stopę. Jungshun dokuśtykał do dębu, a tam dziewczyny zobaczyły krew.
- O nie, przepraszam, nie chciałam! - wołała, załamana Dahee, sadzając go i oglądając skaleczenie - pobiegnę po apteczkę!
- Nie. Nie ma potrzeby, to nic wielkiego - powtarzał, wciągając przyniesione przez Nayoung buty.
- Na pewno? - cały czas przeżywała Dahee.
- Na pewno - rzekł z uśmiechem i dodał - przegrałem. Lepiej ukryjcie się dobrze, liczę do dwudziestu.
I tak zrobił, zamykając oczy, zaczął liczyć. Dahee złapała dziewczynkę za rękę i pognała w pole kukurydzy. Nie chciała, by znalezienie ich kosztowało Jungshina wiele wysiłku, zwłaszcza, że był lekko ranny. Osiem! Dziewięć! Dziesięć! Ale póki słyszała jego głos, wchodziła głębiej i głębiej w pole. Szesnaście! Dahee postanowiła, że pozostaną w miejscu, to Nayoung namawiała na nieprzerywanie zabawy. I ruszyły naprzód. Dwadzieścia! W tym momencie głos Jungshina dochodził do ich uszu z oddali. Jeszcze przez pewien czas słyszały jego groźby: niech no tylko się do was dorwę! A potem wszystko ucichło. Dahee i Nayoung powoli poczuły znudzenie, parnym powietrzem, zachodzącym słońcem. Aż niespodziewanie rozległ się szelest. Obie dziewczyny zamarły. To tylko zabawa, lecz emocje były wielkie. Oby ich nie znalazł!, powtarzały w duchu, jakby istotnie coś im groziło. Kroki zbliżały się w szybkim tempie. I wreszcie dziewczyny zauważyły sylwetkę chłopaka. To nie był Jungshin. Chociaż wyglądał identycznie... Dahee w jednej chwili wszystko zrozumiała. To był jego brat bliźniak. I kiedy wystraszona Nayoung schowała się za jej sukienkę, zawołała:
- Lee Jungmin!

***

                Od czasu tamtych intymnych chwil Aika często odwiedzała Jonghyuna. Chociaż Yonghwa nie znalazł ich wtedy i nikt teoretycznie nie powinien wiedzieć o ich związku, zapewne i tak wszyscy wiedzieli. Nie wymagało to większego zainteresowania, po prostu wystarczyło na nich spojrzeć, by wyczytać, że stali się sobie bliżsi i, co robili, gdy znikali gdzieś w lesie. Mimo to, nikt o nic nie pytał. Tak, jakby dookoła ich związku panowało przymusowe milczenie. Matka Jonghyuna udawała, że o niczym nie wie. Może uważała, że Aika nie pasowała do jej syna. Może po prostu nie akceptowała tego związku. Może miała inne powody. Yuri ograniczała się jedynie do odciągania Aiki na bok, kiedy, po drodze do obozowiska, zjawiał się Yonghwa i powtarzaniu jej: jedź, jedź, my przypilnujemy Minori. Lider też powstrzymywał się od komentarza. W obozowisku wszyscy wzajemnie plotkowali, lecz nikt nie mówił niczego wprost, przez co Aika sama nie dowierzała, że to dzieje się naprawdę. Czasami szczypała się w policzki i sprawdzała, czy czuje cokolwiek. Albo, kiedy kochała się z Jonghyunem, prowokowała go, by było jeszcze energiczniej, jeszcze intensywniej. I czuła, naraz: rozkosz i ból. A więc to nie tylko sen. Aika wiedziała, że jest jedynie substytutem Mei, wiedziała, że inni wiedzieli. Może z tego powodu milczeli. Ta miłość smakowała przez to słodko-gorzko. Ta miłość była jak narkotyk, obojgu przynosiła poczucie euforii, a później pustki, z postanowieniem bez pokrycia: nigdy, już nigdy tego nie zrobię...

***

                Aika zrywała kwiaty do wianka, który zaplatał Jonghyun. Z podziwem obserwowała, z jaką wprawą to robił.
- Co? - zapytał, widząc jej zdziwione spojrzenie - dziewczynki, podczas moich odwiedzin w sierocińcu mnie tego nauczyły, wiecznie domagały się, bym im zaplatał wianki. A... to dla ciebie.
Gestem wskazał, by przysiadła obok. I tak zrobiła. Z uśmiechem, w założonym jej przez chłopaka wianku, powiedziała:
- Dziękuję.
- Aika, chcesz iść nad potok?
Ledwie odpowiedziała "tak", już trzymał jej rękę, ciągnąc ją w wyznaczonym kierunku. Po drodze rozmawiali, o tym co się wydarzyło od jej poprzedniej wizyty tutaj, o wspólnych przyjaciołach i o zupełnie nieistotnych sprawach. Potem Aika śpiewała, trochę po koreańsku, trochę po japońsku i podskakiwała przy tym wesoło. Było przyjemne popołudnie, lekko pochmurne i wietrzne, lecz ciepłe. Powoli zbliżał się koniec lata. Aika przysiadła przy brzegu potoku, otaczając ramionami kolana. W ciszy obserwowała Jonghyuna, jak zrzucił z siebie ubrania i zanurzył się w wodzie. Promienie słoneczne odbijały się w bliznach na jego ciele. Nie pozwalał jej ich dotykać, jakby go nadal bolały, a ona to zaakceptowała. Potem wyszedł, położył się w wysokich trawach obok Aiki i zauważyła, że z zimna dostał gęsiej skórki. Nie zważając, że jest jeszcze mokry, przywarła do niego, ogrzewając go. Przez pewien czas po prostu leżeli, milczący. Później Jonghyun zdjął z Aiki ubrania, nie ruszył tylko wianka, dotykając ją, nie przestawał całować. Reagowała na jego pieszczoty, wydobywając z siebie cichutkie jęki.  Była gotowa na Jonghyuna. W pewnym momencie ułożyła się na brzuchu i uniosła biodra. Wiedziała, że tak lubił i sama tak lubiła. Po seksie znowu leżała otoczona jego ramionami i powtarzała, że go kocha. W odpowiedzi urwał źdźbło trawy i, przesuwając je powolutku po jej ciele, sprawiał, że zamykała oczy i mruczała rozkosznie.
- Ja też chcę się wykąpać - powiedziała po chwili.
O dziwo, nie zgubiła wianka podczas kochania się, poprawiła go tylko, wstała i ledwie doszła do wody, zawołała: zimna! Stopniowo się zanurzała, opłukiwała, jakby się obawiała szoku termicznego. Lecz to nie pomagało, cały czas drżała. Aż wreszcie poczuła, że Jonghyun stoi za nią, otaczając ją ramionami.
- Czy tak cieplej? - zapytał.
W tej pozycji zanurzyli się do pasa. Oboje stwierdzili, że szkoda, by kwity w wianku zwiędły i lepiej położyć go na wodzie. Tak zrobili, widzieli, jak popłynął w dal i to wywołało w nich niespodziewane wzruszenie.

***

                Pogoda zmieniała się szybko, robiło się zimno, wilgotno, deszczowo. Zmartwieniem Aiki nie było to, że potrzebowała zimowych ubrań, że dach w szkole przeciekał, a dzieci po kolei przeziębiały się, tylko, po ochłodzeniu się nie miała już jak wymykać się z Jonghyunem do lasu. Tak więc kochali się pospiesznie, w szopie z zapasami amunicji, w spiżarni za workami z ryżem, czy w którymkolwiek innym pomieszczeniu. A potem leżeli wtuleni w siebie, milczeli, uspokajając oddechy lub rozmawiali o sensie życia i innych filozoficznych pytaniach.
Pewnego dnia, Aika ledwie zjawiła się w obozie, zaobserwowała, że Jonghyun cały czas przypatrywał jej się z powagą, a jak o to zapytała, złapał ją za rękę i poprowadził do namiotu, który dzielił z kilkorgiem innym żołnierzy, przebywającymi jeszcze na treningu. W ciszy oboje przysiedli obok siebie, a przestrzeń wypełniło oczekiwanie zamiast pożądania. Aż wreszcie w ramach odpowiedzi przekazał jej kopertę.
- Jeden z naszych towarzyszy z Szanghaju podczas swojej wizyty w Keijo, kazał to tobie dać - tłumaczył.
Aika popatrzyła pytająco na Jonghyuna, lecz milczał. Ze wszystkich stron obejrzała kopertę i nic nie znalazła. Z coraz większym zainteresowaniem sprawdziła jej zawartość. Przez moment tylko wpatrywała się w list, a potem uzmysłowiła sobie, że znała ten charakter pisma, te lekko krzywe znaki. Drżenie rąk, w których trzymała kartki, nie ułatwiało czytania. Jak i łzy, napływające do oczu już po pierwszych linijkach.

Kochana A.!
                Jest wieczór, po kolejnym dniu pracy siedzę na strychu z moim ukochanym i piszę ten list, czuję się przy tym taka podekscytowana. A jednocześnie boję się twojej reakcji. Wiem, że zrobiłam coś okropnego, coś niewybaczalnego Twojej rodzinie, lecz czy możecie (czy ktokolwiek może?) mnie ocenić, skoro nie przeżył tego wszystkiego, co ja? Mimo to, przepraszam, że wyzbywając się swojego bólu, zadałam go Wam. 
                Może pamiętasz, jak przyrzekłyśmy sobie, że już jako pełnoletnie wybierzemy się na prawdziwy bal? Przykro mi, niestety nie dotrzymam obietnicy. Nie powinnam wracać do Keijo. I nigdy tego nie zrobię, nigdy nie spotkam się więcej z moimi bliskimi. Tak jest lepiej, lepiej to znaczy bezpieczniej. Chociaż po tym, przez co musiałam przejść, było mi ciężko, poznałam kogoś, kogo pokochałam. To dzięki jego pomocy powoli zaakceptowałam przeszłość i nauczyłam się na nowo żyć. Ale nie zapomniałam, po prostu zawiązałam ciasno supełek bolesnych wspomnień i wierzę, że pewnego dnia opowiem wszystkim dookoła o losie, swoim i setek innych dziewczyn, co go dzieliły. Wiem, że żyję, by historia o tym nie zapomniała, a oprawcom nigdy nie wybaczono. I wstyd, który w sobie noszę przestanie być tylko moim wstydem. Wtedy pozwolę się odnaleźć wszystkim, co nadal mnie kochają. Do tego czasu powinnam pozostać w ukryciu, zaginiona, czy po prostu martwa. 
                Tak więc, proszę, nie mów moim bliskim, że napisałam do Ciebie ten list, lecz mimo wszystko, pomagaj im i dodawaj wsparcia, jeżeli byliby w potrzebie. 
                Moje serce codziennie wyrywa się w Waszym kierunku. Moimi myślami cały czas jestem z Wami. Wszystkim Wam, przyjaciołom, życzę powodzenia. D.

- Dahee! - zapłakała Aika.
Jonghyun powoli wyjął jej z rąk list i objął ją czule. Gestem, pozwoliła mu na przeczytanie.
- "Wiem, że zrobiłam coś okropnego, coś niewybaczalnego"...
- O... Ona mówi o zastrzeleniu Sakamoto Ryu - przyznała Aika.
- Dahee sprawia wrażenie, jakby odnalazła spokój - podsumował Jonghyun po lekturze listu.
Aika nie wiedziała, czy chciał ją tym pocieszyć, czy istotnie tak uważał, chociaż, sama uważała podobnie. Dahee wydawała się opanowana, pogodzona ze swoim losem, a przede wszystkim... zakochana i z konkretnymi planami spoglądająca w przyszłość.
- Tyle czekałam na jakąś wieść - powtarzała Aika.
Lekko kołysała się, otoczona ramionami Jonghyuna i przypominała sobie miesiące, kiedy zamartwiała się o Dahee i bała się nieustannie o jej los. Czy przyjaciółka usłyszała te nawoływania? Czy czuła tę troskę i to spowodowało, że napisała list?
- Aika - Jonghyun wymówił jej imię szeptem, a zwracając twarz dziewczyny ku sobie, obsypywał ją pocałunkami: oczy, nos, wargi, jego usta zostawiały wszędzie lekko wilgotny ślad.
A potem kochali się, tak czule, jak jeszcze nigdy, zupełnie obojętni, że w każdym momencie ktoś może wejść do namiotu i ich przyłapać. Nikt nie wszedł. Mimo wszystko, ubrali się szybko. Jonghyun usiadł, a Aika położyła mu się na kolanach, jak na poduszce.
- Czy ty też czujesz, jakbyśmy robili coś okropnego, coś niewybaczanego...? - zapytała, kiedy głaskał jej włosy.
Przez cały czas patrzyła mu prosto w oczy.
- Nie - przyznał po chwili - nie kiedy się kochamy, wtedy czuję, że robimy coś zupełnie oczywistego.
- A później?
- A później sam nie wiem.
- Wszystko przez to, że oboje kochamy Mei - powiedziała Aika - i kiedy tylko odzyskujemy zmysły czujemy, że ją zdradzamy, a potem na nowo je tracimy...
W odpowiedzi Jonghyun jedynie pochylił się i pocałował jej wargi.
                Po południu pomagała kobietom przy wydawaniu żołnierzom posiłków. Za to sama jadła niewiele, przypatrywała się Yonghwie i Gyesoon, bez skrępowania okazującym sobie uczucia. Nadmiar emocji dzisiejszego dnia wywoływał jakąś nadwrażliwość. Aika znowu miała łzy w oczach, kiedy żegnała się i szykowała do powrotu z liderem. Wtedy Jonghyun przytulił ją i przytrzymał tak przez pewien czas, niemalże odbierając jej oddech. A później zapytał szeptem:
- Co jeżeli kocham was obie?
I Aika wiedziała, że nigdy nie słyszała piękniejszego wyznania, było piękne, bo było szczere. Po drodze nie myślała o niczym innym. Przez kolejne dni bez ustanku powtarzała sobie: Jonghyun mnie kocha, kocha mnie naprawdę...

***

                Czasami Aika zjawiała się w odwiedziny u matki. I zazwyczaj robiła to niespodziewanie, a jeżeli nie zastała jej w domu, udawała się do hotelu. Tak złożyło się i dzisiaj. Nie zatrzymywała się, szła szybko, stukając butami o bruk. Aż w pewnym momencie usłyszała głos, wołający ją po imieniu:
- Aika!
Z uśmiechem spojrzała za siebie. Nie. Nie pomyliła się. To oczywiste, że rozpoznała jego głos.
- Cześć, Akiharu - odpowiedziała serdecznie.
W jednej chwili pokonał dzielącą ich odległość i otoczył dziewczynę ramionami.
- Aika! Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam! - wołał i płakał, zupełnie ją tym zaskakując.
To był ten Akiharu, którego znała, którego wspierała, którego od pierwszych chwil pokochała... I całym sercem mu współczuła.
- Och Aki, już dobrze, ciii - powtarzała - to ja, ja przepraszam.
Ostrożnie odsuwając ją od siebie, popatrzył jej w twarz.
- T... Ty? - zdziwił się.
- Tak, zawiodłam cię, wiem, obiecywałam być przy tobie i co zrobiłam...
- Takuya tłumaczył mi, że wyjechałaś.
- Tak. To prawda.
- Aika.
- Yhm?
- Nie przepraszaj. Tylko wróć do mnie, wróć, błagam - powtarzał z rozpaczą.
- Nie. Niestety. Nie mogę.
- Jesteś z Jonghyunem?
- Tak.
- Jesteś... szczęśliwa?
- Tak. Jestem szczęśliwa. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa. I życzę ci, byś też był - powiedziała, po czym chciała odejść, lecz ponownie zawołał:
- Aika, zobaczymy się jeszcze?
Przez moment, tylko przez jeden, jedyny krótki moment wahała się. A potem postanowiła:
- Pewnie. Jeżeli tego chcesz, możesz być nadal moim przyjacielem.
- Tak. Chcę. Chcę ci tyle opowiedzieć! Czy... masz czas?
- Nie w tym momencie, idę w odwiedziny do matki - wyjaśniła.
- A wieczorem?
No... nie wiem - nie powie mu przecież, że spieszy się do ich córki!
- Proszę, nie wyobrażasz sobie, jak ja tęskniłem.
Ostatecznie... matka i siostra Jonghyuna chyba nie obraziłyby się, jeżeli spóźniłaby się nieco.
- Dobrze - powiedziała i zobaczyła na twarzy Akiharu prawdziwą radość.
To utwierdziło ją w jej decyzji.
- Może spotkalibyśmy się w domku letniskowym?
- W porządku.
- O osiemnastej?
- O osiemnastej.
- Cieszę się. Tylko przyjdź, koniecznie.
Aika pomachała mu i zawołała:
- Do później!
                W hotelu została poczęstowana ciastkami ryżowymi pani Jung i herbatą, popijała powoli, opowiadając o przeciekającym dachu w szkole i pytając, co u matki. Na koniec przytuliły się serdecznie, a kiedy Aika wychodziła, zauważyła w oknie przepełnione smutkiem oczy kuzynki. Żeby szybko dotrzeć do domku letniskowego, postanowiła iść do swojej stajni i zabrać konia. Tak zrobiła. A u celu przywiązała go do jednego z drzew, ignorując, że stawał się niespokojny.
- Aki! - zawołała, po czym zauważyła, że drzwi do domku są uchylone i postanowiła po prostu wejść.
Odruchowo udała się do pokoju na poddaszu. I tam zastała Akiharu, siedzącego na podłodze, na kocu, trzymał butelkę wina, zupełnie jak w jej szesnaste urodziny.
- Cześć - przywitał się.
- Cześć. Podziękuję za wino - dodała, nie chciała pić, skoro karmiła Minori mlekiem z piersi.
- Chociaż troszeczkę - namawiał - do towarzystwa.
- Dobrze - powiedziała, postanawiając sobie, że jedynie umoczy usta.
I przysiadła koło Akiharu. Milczeli. Przypatrywali się sobie wzajemnie. Byli lekko zakłopotani. Powoli zapadał zmrok.
- Proszę, powiedz mi, powiedz: czemu tak po prostu przestałaś mnie kochać, kiedy jeszcze byłem dla ciebie dobry? Bo przecież przedtem kochałaś... - zapytał wreszcie Akiharu, a ona widziała, że obwiniał się o to.
- Czasami tak bywa - wyszeptała - i o ile jest w tym czyjaś wina, to moja, to tylko moja.
Nie chciała mu powiedzieć wprost, że po prostu w tamtym momencie pokochała Jonghyuna.
- Aika.
- Tak?
- Wtedy, jak spotkaliśmy się na zawodach kendo, pamiętasz, co sobie powiedzieliśmy? Skoro wzajemnie uratowaliśmy sobie życie, moje powinno należeć do ciebie, a twoje powinno należeć do mnie - przypomniał - Aika... Czasami boję się siebie, nie kontroluję swoich emocji, wybucham gniewem i robię okropne rzeczy.
Pocieszająco złapała go za rękę.
- Nie mam do ciebie żalu o tamto... rozumiem cię, wiem, że ci ciężko. Nie musisz przeciwstawiać się ojcu, po prostu nigdy nie zapomnij o tym, że masz dobre serce.
- Ja chyba w ogóle go nie mam.
- Nie. Nie przesadzaj.
- Kiedy jesteś przy mnie, wiem, co dobre, a co złe. Kiedy znikasz... wszystko znika.
Akiharu wypił naraz kieliszek wina.
- Nie zniknę. Jesteś moim przyjacielem - zapewniała Aika - pomogę ci.
Jeszcze przez pewien czas rozmawiali, a potem powiedziała, że musi iść i widziała w jego wzroku przerażenie.
- Nie martw się, zobaczymy się znów - powtarzała.
- Aika... - zaskomlał - przepraszam!
Później wszystko rozgrywało się tak szybko... rozległo się rżenie konia, zadudniły kroki. W pokoju na poddaszu pojawili się oficerowie policji. Było ich dwóch, jednego z nich Aika znała z wizyty w jej domu. Mishima zawyrokował:
- Takahashi Aika, jesteś podejrzewana o działalność w organizacji terrorystycznej, pomoc w ucieczce i ukryciu Lee Jonghyuna. Czy to prawda? - dodał, zwracając się do Akiharu.
I zapadła cisza. Wtedy Aika zrozumiała, że to wszystko pułapka. A zamiast powiedzieć cokolwiek w swojej obronie, uznała, że tak oto spotkała ją zasłużona kara. Skoro zdradzała z Jonghyunem Mei, sama została zdradzona przez kogoś jej bliskiego. A więc to za to przepraszał... Aki, dlaczego, dlaczego, dlaczego?!, chciała krzyczeć. Lecz czuła zbyt wielki ból i jedynie cicho płakała.
- Czy to prawda? - powtarzał drugi z  oficerów w kierunku Akiharu, skoro ten tylko zaciskał usta w linijkę i milczał.
A Aika myślała jedynie o Minori, o tym, co oznaczało jej imię...
- Tak, to wszystko prawda - powiedziała, po czym zapłakana popatrzyła prosto w oczy Akiharu i dodała - Prawda. Zapamiętaj: Prawda!

OD AUTORKI:

Tak, to ostatni rozdział... Ale jest jeszcze zaplanowany epilog, który jest kontynuacją prologu:) 

A zamiast napisów na koniec, mam piosenkę:

PS. Przepraszam za brak happy end'u wszystkich, co na taki liczyli... 

PS. 2 Tak przy okazji, mam w planach kolejne opo i zapraszam do zagłosowania w ankiecie:)