31/07/2018

the song of true (the song of love-sequel) (prolog)

Seul, rok 1956

            Czym jest miłość? Czy jest? Minori wpatrywała się w przekazany jej liścik:

Nie szukaj mnie, odchodzę.
Wybacz, że cały czas kłamałem, bardzo potrzebowałem tych pieniędzy.
Nie myśl o mnie.
Przykro mi, to nie była miłość.
Jinsu.

A co to było?, chciała zawołać. Kochała go. Kochała jego głos. Kochała wszystko, co go dotyczyło.
Na zaplecze kawiarni wpadła Hyorin, ta sama, która powiedziała jej przedtem, że on tu był i, że zostawił karteczkę. Zmieszana popatrzyła na Minori. A potem spytała:
- Co ty taka blada? Coś się stało? Hmmm?
W odpowiedzi Minori podała jej liścik.
Hyorin czytała. I nie dowierzała. Stopniowo jej oczy stawały się szersze i szersze z przerażenia. Zostać porzuconą, to okropne. Zostać porzuconą i w dodatku wykorzystaną, to prawdziwa tragedia. Cholerny Jinsu, pieprzony dupek! Hyorin obrzuciła go najgorszymi wyzwiskami. Minori stała jak skamieniała, w zbyt wielkim była szoku. Niemożliwe... tego typu rzeczy się zdarzają. Ale nie jej, nie jej! Akurat jej...
- Nie rozumiem, jak... - zaczęła oszołomiona Minori.
Nie dokończyła.
Hyorin znała jej chłopaka. Często przychodził odwiedzić Minori w pracy, wydawał się taki zakochany... dobrze zagrał. Oscarowa rola Jinsu.
- Ja też tego nie rozumiem - przyznała po chwili koleżanka.
I zapadła cisza. Obie wpatrywały się w liścik w zdziwieniu i rozczarowaniu. Dopiero klient, który wparował na zaplecze wyrwał je z apatii.
- Czy ktokolwiek tu obsługuje?! - zawołał lekko zirytowany.
- Tak, zaraz do pana podejdę! - obiecała Hyorin, a potem poradziła koleżance - siadaj, napij się melisy, zbierz myśli, a jak poczujesz się na siłach, to mi pomożesz.
Minori przytaknęła, tego chciała: niech ktoś mi powie, co mam zrobić! Albo niech mnie przytuli, ukołysze w ramionach... I przypomniała sobie ramiona Jinsu. Hyorin przystawiła jej krzesło i poszła obsłużyć stoliki. To proste: siedzieć, powtarzała Minori. Więc siedziała, bez ruchu. Powiew wiatru za małym okienkiem. Przytłumione śmiechy w kawiarni. I natrętna mucha na czole. Minori odgoniła ją od siebie. Siedzieć. Siedzieć. Siedzieć. Sama. Ile czasu minęło, aż Hyorin przyszła z powrotem? Może pięć minut. Może piętnaście. Minori nadal wpatrywała się w karteczkę. O czym myślała? O tym, że nie napiła się melisy. Bo przecież nie o ramionach Jinsu. Hyorin stanęła w drzwiach zaplecza, oparła się o futrynę i powiedziała z taką prawdziwą troską:
- Ojej, nadal jesteś bardzo blada... jak się czujesz?
Minori wyglądała niczym przysłowiowe siedem nieszczęść. Porzucona. Wykorzystana. Przykro mi, to nie była miłość.
- Niekochana - odpowiedziała, zgniatając liścik i ciskając go w kąt.

25/07/2018

i will protect you (rozdział 30)

                Yoonmi siedziała na kanapie w pokoju dziennym i popijała wino. Nie wiedziała jak, lecz postanowiła powiedzieć wreszcie mężowi, co postanowiła: odejdzie od niego. A alkohol posłużył jej do dodania sobie odwagi. Niestety, podczas picia straciła kontrolę i jeden kieliszek szybko okazał się kilkoma. Nie czuła się dobrze. Junho przyjrzał się jej podejrzliwie po powrocie z pracy i przysiadł obok. Lecz gdy tylko chciał ją objąć, wstała i udała się do kuchni podgrzać mu obiad. Nie potrafiła się uspokoić, była skrępowana. W dodatku przez cały czas śledził jej ruchy. Kiedy jadł, wycofała się znowu do pokoju i wypiła jeszcze kieliszek. Niespodziewanie oblała się potem. W głowie jej szumiało. Junho po chwili znalazł się znowu na kanapie.
- Yobo, jaka ty rozpalona - przyznał i położył rękę na jej czole - dobrze się czujesz?
- Niezbyt - odpowiedziała szczerze.
- Ile wypiłaś?
Z niepokojem popatrzył na resztki wina w butelce, a ona po prostu wzruszyła ramionami.
- Nie wiem.
- Coś się stało?
Yoonmi wstrzymała oddech, wiedziała, że to ten moment, kiedy powinna mu powiedzieć. Lecz mimo wszystko bała się. Nie chciała go zranić swoim egoizmem. Czemu więc to robiła? Ze spuszczonym wzrokiem wymamrotała.
- Junho... odchodzę od ciebie.
Cisza. Przełknięcie śliny, gdy tylko dotarło do niego, co to oznacza. Ale nie zdziwienie...
- Ach, tak... Do niego? Do tego podopiecznego? - zapytał.
- C... co... skąd wiesz?
W oczach Yoonmi pojawiło się przerażenie.
- Kim Hyojong, lat 24, zdradzasz mnie z nim - rzekł ze stoickim spokojem - każdy idiota by się domyślił, a ja taki nie jestem.
On wie... pewnie od dawna, ta świadomość przerażała Yoonmi. Czemu udawał, że nie? Czemu tak po prostu znosił upokorzenie? Co zamierzał tym sposobem osiągnąć? A potem przypomniała sobie o wizycie Hyojonga kilka tygodni temu, kiedy miała obejrzeć film z mężem. Czy to wtedy wszystko się wydało?
- Nie zaprzeczę, przepraszam.
- On cię nie kocha.
- A skąd ty to wiesz?
- Yoonmi, przejrzyj na oczy. On pomylił potrzebę twojej troski z prawdziwym uczuciem. A potem mu minie i zniknie.
- Nieprawda! - zawołała ze wzburzeniem - to, że ty mnie nie kochasz nie oznacza ze nikt inny nie może.
- Yoonmi...
- No przecież wiem, winisz mnie, przez cały czas.
- O co?
- O to, że Yoona umarła.
- O nic cię nie winię, ty sama sobie nie możesz wybaczyć i szukasz zapomnienia w ramionach innego. Niestety, mylisz się, jeżeli wierzysz, że poczujesz ulgę. Nie poczujesz jej.
W tym momencie popatrzyła na niego i zagryzła wargi. Czy to prawda? Nie, natychmiast odrzuciła od siebie tę ewentualność. Hyojong mnie kocha. Hyojong mnie kocha. Hyojong mnie kocha, powtarzała, a ona nie szuka w nim zapomnienia, by tylko zagłuszyć sumienie. Odpierając atak, sama postanowiła zaatakować:
- Nic o mnie nie wiesz! Niczego nie rozumiesz! A jeżeli już rozmawiamy o Yoonie... to nie ja byłam na miejscu, to nie ja jej nie przypilnowałam, nie mam o co się winić! - wykrzyczała mu prosto w twarz.
Junho ledwie powstrzymywał łzy, wiedziała, że przesadziła, zraniła go zbyt boleśnie niż to było konieczne. W tym samym momencie zemdliło ją, potykając się w drodze do ubikacji, zasłaniała sobie usta. A potem zwymiotowała, położyła się na podłodze i oparła policzek o zimny kafelek. Nie poczuła się lepiej, chociaż był przyjemnie zimny i dawał jej wytchnienie. Stopniowo uczucie upicia się ustępowało. Nie wiedziała, ile czasu tak przeleżała. Junho dobijał się do drzwi, zanim zauważył wreszcie, że nie zamknęła się na haczyk. Ze skrywaną rozpaczą stał oparty o futrynę i wpatrywał się w żonę.
- Nie niszcz nas - poprosił zbolałym tonem.
Yoonmi obserwowała go z poziomu podłogi.
- Nie ma żadnych nas - powiedziała - kiedy zrozumiesz, że my nie mamy o co walczyć?
- Nie wiedziałem, że tak po prostu się poddasz.
- Junho, walczyłam o nas przez rok, wystarczy, to nie ma sensu.
Nie wierzył jej słowom. Czemu opowiadała o tym tak spokojnie? Naprawdę się poddała. I zrozumiał, że jak by się nie starał, nie zatrzyma jej przy sobie. W tym momencie poczuł się zupełnie bezsilny, ona odchodzi i on nie może nic zrobić. Czy nie powinien awanturować się, krzyczeć i złorzeczyć, a nie powstrzymywać się ledwie od błagania, by została? Nic dziwnego, że od niego odchodzi, skoro widzi, jaki jest żałosny, w dodatku winny... winny śmierci Yoony. Z tym przekonaniem wycofał się. Yoonmi jeszcze przez pewien czas leżała na podłodze, a potem wstała i udała się w milczeniu do swojej sypialni. Kryzys opanowany, skutki alkoholu minęły i znowu miała trzeźwy umysł, sięgnęła po torbę, powrzucała kilka rzeczy. Niespodziewanie z szafy wypadła jej ramka ze zdjęciem Yoony, tym zabranym z nocnego stolika, gdy wdała się w romans. Odruchowo je spakowała, nie zawahała się, nie popatrzyła też na nie. A potem po prostu zapięła torbę i ruszyła do drzwi.
- Co ty robisz? - usłyszała głos Junho i przystanęła, nie odwracając się i nie zaszczycając go spojrzeniem.
- Nie widzisz? - zapytała ze zrezygnowaniem - wyprowadzam się.
- Nie musisz...
- Nie muszę, po tym wszystkim co ci powiedziałam?
- A gdzie zamieszkasz?
- O to się nie martw.
- Co mam więc zrobić?
Yoonmi poprosiła go o wezwanie taksówki. Nie skomentował tego, po prostu złapał za telefon. On też się poddał. Gestem pokazał jej, by siadła. I tak też zrobiła. Ostatnia taka chwila, we dwoje, w zupełnym milczeniu. Yoonmi nic nie powiedziała, a kiedy na dworze zabłysły reflektory, wyszła i usadowiła się na tylnym siedzeniu samochodu.
- No to, gdzie, proszę pani, jedziemy?
Nie wiedziała.
- Niech pan obwiezie mnie po okolicy, a ja przez ten czas się zastanowię - postanowiła.
Przez cały czas, kiedy krążyli ulicami miasta wpatrywała się w szybę i starała się wszystko sobie poukładać. Nadal nie dowierzała w to, co zrobiła, wszystko potoczyło się tak szybko. I wtedy doszła do wniosku, że powinna powiadomić Hyojonga, by wreszcie cieszyć się zamiast walczyć ze wzbudzonym na nowo poczuciem winy. Niespodziewanie zawołała do taksówkarza, by zaparkował przy luksusowym hotelu po przeciwnej stronie, zapłaciła i ruszyła do recepcji. A później, z przestronnego tarasu w pokoju na najwyższym piętrze, wybrała numer kochanka, przejęta, że zaraz o wszystkim mu opowie. Nie odebrał. Ale dodzwonił po kilku pełnych paniki minutach.
Yoonmi poznała po jego głosie, że pił.
- Cześć, nie przeszkadzam? - zapytała, kiedy usłyszała w tle pomieszane rozmowy.
- Nigdy nie przeszkadzasz! - zawołał, lecz nieco niepewnie, a potem dodał - jestem w pubie z Hongseokiem, zaczekaj, wyjdę na moment, on o niczym nie wie.
Skoro poprosił, zaczekała. Już po chwili rozmowy ucichły, rozległ się natomiast hałas z ulicy. Hyojong zapytał, co porabia.
"Siedzę na tarasie w pięciogwiazdkowym hotelu i niecierpliwię się, by ci o czymś opowiedzieć", tak powinna mu to przekazać? Nie wiedziała. A może po prostu:
- Rozstałam się z mężem - powiedziała.
Hyojong zamilkł, zaskoczony, a przecież uprzedzała, że zamierza to zrobić.
- Naprawdę?
- Nie żartowałabym sobie z takich rzeczy.
- Jak zareagował?
- Nieźle.
- A ty, trzymasz się?
- Yhm, chciałabym cię zobaczyć.
- Przyjedź do mnie.
- Nie, lepiej ty do mnie.
- A gdzie jesteś?
- W hotelu.
Nie zrobiło to na nim wrażenia, wbrew temu, czego się spodziewała. Może nie kręciły go randki w drogich hotelowych apartamentach... Może nie czuł się w nich komfortowo.
- Przyjedź do mnie - nalegał, a ona się zgodziła.
Nie traciła czasu, włożyła z powrotem buty, wyszła z pokoju i poprosiła w recepcji o wezwanie jej taksówki. Przez cały czas dreptała w miejscu i sprawdzała godzinę. Nie uspokoiła się, kiedy znalazła się wreszcie na tylnym siedzeniu i ruszyła, prosto do domu Hyojonga. A potem pospiesznie wysiadła z samochodu i zapłaciła nie czekając na resztę. Z przejęciem naciskała dzwonek. Hyojonga jeszcze nie było... dobrze, że znała kod, wpisała go i pozwoliła sobie wejść do pustego, ciemnego mieszkania. Wtedy poczuła, że znowu cała się spociła, postanowiła skorzystać z prysznica. Strumienie wody spływały po jej nagim ciele, a to tylko rozbudziło zmysły. Hyojong nie wracał i nie wracał. No nic, zaczeka. Nie wytarła się, wpatrywała się w lustro, aż sama po prostu wyschła. Nie marzła, położyła się na kanapie i zastanawiała się, czy Hyojong też czasami spacerował po pokojach nagi. A może zadzwoni i powie, że do niego dotarła? Nie, zaczeka, niespodzianka to niespodzianka. Już raz zadzwoniła, wystarczy. Nie może wydzwaniać cały czas jak idiotka. Nie zapalając światła, dobrała się do barku i otworzyła wino, jakby było jej mało. Lecz po prostu musiała napić się dla zabicia czasu. Na stoliku uszykowała dwa kieliszki, nalała do nich alkoholu, podniosła jeden i z powrotem położyła się naga na kanapie. Powoli moczyła usta w winie i delektowała się cierpkim aromatem, aż usłyszała sygnał otwierania kodem drzwi i wydała z siebie pełne ulgi westchnienie. Nareszcie, po raz pierwszy dzisiejszego dnia, poczuła się zupełnie spokojna.

***

                Hyojong okłamał przyjaciela, że niezapodziewanie odwiedził go brat i musi wracać do domu, a tak naprawdę przez pewien czas spacerował bez celu nocnymi ulicami, starał się wyciszyć i poukładać sobie wszystko w głowie. Yoonmi od dawna powtarzała, że to zrobi. Nie wierzył. Nie wyobrażał sobie, że porzuci dla niego tak wiele, cieszył się, lecz czuł się trochę tym oszołomiony. Co jeżeli nie sprosta jej oczekiwaniom? Kto poniesie za to odpowiedzialność?  Co jeżeli ją zawiedzie? A przede wszystkim - czy w tej sytuacji nie powinni wreszcie powiedzieć o sobie bliskim? Yoonmi wydawała mu się czasami zupełnie nieodpowiedzialna. Nie przejmowała się konsekwencjami dziesiejszej decyzji. Nie bała się, że wpłynie to negatywnie na jej pozycję kuratora. Nie martwiła się o nic, poddała się po prostu uczuciu. Hyojong musiał panować nad wszystkim, jakby był tym starszym. Owszem, kochał Yoonmi, zastanawiał się tylko, czy wystarczy mu sił na ochronienie jej, gdy wydarzy się coś niedobrego. Z pewnym niepokojem dotarł wreszcie do domu. W oknach panowała ciemność. Ale zaraz pozapala światła, tchnie w puste pokoje życie, postanowił, kiedy szedł niespiesznie po schodach. I tak zrobił. A wtedy zauważył zarys czerwonej walizki, identycznej do... nie, na pewno nie, to niemożliwe. Przecież zaraz zjawi się tu Yoonmi, nie wolno mu fantazjować o innej! Z tym postanowieniem przeszedł do pokoju dziennego i zamarł... siedziała na kanapie, a na stoliku stały dwa kieliszki i wino.
- Nadal nie zmieniłeś kodu - powiedziała, nie wstając i nie odrywając od niego wzroku.
Hyojong musiał przytrzymać się futryny. Czyżby wypił za wiele? Nie, był trzeźwy, był za bardzo trzeźwy. Naprawdę tu siedziała, zjawiła się tak niespodziewanie, jak niezapodziewanie znikła, ta sama, niezmieniona, ukochana...
- Chaewon...
- Cześć, oppa, stęskniłam się.
I tylko tyle. O wiele rzeczy zamierzał ją zapytać, lecz nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Czy nie powiedziała mu ostatnio, że to koniec...?
- Co ty tu robisz?
Nie chciał, by zabrzmiało, jakby ją wyganiał. Nie chciał być niemiły. Nie potrafił po prostu powstrzymać szoku.
- No wiesz, przyjechałam do ciebie - przyznała, jakby to było oczywiste, a potem wstała i wtuliła się w niego mocno - nie stęskniłeś się, nie cieszysz się, że mnie widzisz?
Hyojong czuł ciepło jej ciała. Chaewon drżała, śmiała się, a w oczach miała łzy. Chaewon, która kilka miesięcy temubnie pozwalała się dotykać. Chaewon, która kilka miesięcy temu nie pozwalała się potrzymać za rękę. Chaewon, która z nim zerwała... Naprawdę to ta sama osoba? A może zupełnie inna? I wtedy coś mu się przypomniało.
- Chaewon, zaraz tu przyjedzie moja kuratorka - rzekł, odsuwając ją od siebie.
- Nie. Nie przyjedzie - powiedziała - już tu była.

18/07/2018

i will protect you (rozdział 29)

                Chaewon była zajęta rozwieszaniem prania na sznurkach za domem. Kiedy pogoda dopisywała, na świeżym powietrzu wszystko schło bardzo szybko, natomiast potem pachniało pierwszymi letnimi porankami i morzem. A dziś na niebie nie wisiała żadna chmurka. Chaewon wtuliła twarz w mokre prześcieradło i wtedy usłyszała kroki. Nie była to Shin Haera, chodząca zwykle ociężale. Nie była to też Byul, ta stąpała po ziemi lekko i cicho. Chaewon wyjrzała zza rozwieszonego prania i zawołała z niekrytym zdziwieniem:
- Changgu! Hej! Co ty tu robisz?
Przez moment po prostu patrzył na nią. Z rozbawieniem spostrzegł, że przetarła oczy, jak gdyby nie dowierzała, że on to on, a nie jakaś zjawa. Wreszcie przeszedł przez rzędy prania i znalazł się koło dziewczyny.
- Skoro chciałaś, żebym cię znowu odwiedził, oto jestem - stwierdził i szeroko rozłożył ramiona, a ona w nie wpadła.
- Nie wiem co powiedzieć. Nie spodziewałam się. Ale cieszę się bardzo - przyznała, odsuwając się od niego, chwytając go za rękę i ciągnąc do domu.
- To miała być niespodzianka - przyznał.
- No i jest.
- Byul się nie wygadała?
- Byul o wszystkim wiedziała?!
- Tak, zarezerwowała i posprzątała mi pokój.
Chaewon przypomniała sobie, że zastała ją porządkującą od rana jeden z niezarezerwowanych przez nikogo pokoi. Czemu wtedy nie wydawało jej się to podejrzane? Niczego się nie domyślała!
- Zdrajcy! - wołała rozchichotana - jeszcze się na was zemszczę.
- Ok, tylko nie dziś.
- Czemu nie dziś?
- Bo mam inne plany.
- Taaak?
- I to też jest niespodzianka.
Nie tracił czasu, dał jej godzinę, by ubrała się elegancko na dzisiejszy wieczór. Nie wiedziała, co to oznacza "elegancko", powinna założyć sukienkę? Lepiej wybrać coś skromnego, czy coś, w czym prezentowałaby się naprawdę zjawiskowo? Byul doradziła jej zjawiskowość.  I tak Chaewon stanęła w lustrze w eleganckiej, wieczorowej sukience w malinowym kolorze, z wielkim wycięciem na plecy i koronkowymi falbankami do kolan, a włosy ułożyła w niski kok. Do tego srebrne buty na kilkucentymetrowych koturnach. Lekki makijaż dodawał jej powagi. Niestety. Nie czuła się dobrze w tym stroju. Nie ubierała się tak nigdy i miała wrażenie, że patrzy na inną, zupełnie sobie nieznaną osobę. Lecz Byul zapewniała, że wygląda wspaniale. I Changgu też tak uważał. Kiedy już ją zobaczył, wyobraził sobie stanowczo zbyt wiele. Oby tylko tego po nim nie poznała... Z uśmiechem otworzył jej drzwi samochodu i sam usadowił się ma siedzeniu kierowcy. Chaewon wydawała się zaciekawiona i podekscytowana. Nieustannie zadawała mu pytania. Dobrze się przy tym bawił. Pogoda dopisywała, w radiu grała muzyka, a oni sunęli wzdłuż drogi nad wybrzeżem. Chaewon, zrezygnowana z powodu braku wszelkich informacji, podśpiewywała sobie popularne piosenki i specjalnie zmieniała słowa, by brzmiało zabawnie. Changgu triumfował, że wprawił ją w taki humor. Aż wreszcie zatrzymali się przy ekskluzywnej restauracji przy plaży. Chaewon zaraz ucichła.
- Oppa... chyba to nie tu... - zaczęła, jak gdyby lekko przestraszona.
- Ależ tak, to tu - potwierdził - zarezerwowałem nam stolik, nie podoba ci się?
Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Nie była nigdy w podobnym miejscu. Nie wiedziała, jak powinna się zachować i czuła się skrępowana. Nie wspomniała mu mimo wszystko o swoich obawach, po prostu przyznała:
- Nie, jestem tylko trochę zaskoczona.
Przez cały czas trzymała się w cieniu, wolała, by Changgu wszedł pierwszy, a ona powoli skradała się za nim. Kiedy usiedli przy stoliku, uczucie skrępowania tylko się nasiliło. Nie wiedziała, co zjeść, a ceny były z kosmosu. Może nie powinna narażać go na tak wielkie koszty? Może wręcz przeciwnie, powinna skorzystać z okazji? Ostatecznie zdecydowała się na to, co i on: kaczka w mandarynkach z karmelizowanymi warzywami i smażonym tofu. A potem, przez cały czas oczekiwania patrzyła niepewnie dookoła. Nikt nie był tu tak wystrojony, przez co zamiast zjawiskowo, czuła się niezręcznie. I wiedziała, że jeżeli nie uspokoi się zaraz, nic nie przełknie. Zdenerwowana udała się do ubikacji i obmyła twarz, by zetrzeć nadmiar makijażu. Lee Chaewon, w porządku, wszystko w porządku, jesteś w super restauracji z super facetem, ciesz się tym, powtarzała sobie i wracała do stolika uspokojona. Kelner podał bogato przystrojone porcje, oboje spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a potem zabrali się za jedzenie. Changgu opowiadał o swoich przyjaciołach. Chaewon słuchała i powoli przyzwyczajała się do sytuacji. Aż w pewnym momencie zaproponował jej, by zatańczyli. W lokalu grała kapela na żywo i kilka par kołysało się na parkiecie.
- OK, o ile nie obrazisz się, że podepczę ci stopy - zgodziła się i podała mu rękę.
Nie wiedziała o tańcu wiele.
- Nie przeszkadza mi to, depcz mnie, ile chcesz - rzekł.
Czemu był taki dobry?
I po chwili też kołysali się na parkiecie. Co prawda obyło się bez deptania, mimo to nie szło im rewelacyjnie. Chaewon skupiła się na wystroju restauracji utrzymanym w kremowym kolorze z kwiatowymi dekoracjami i zwiewnymi firankami w wielkich, weneckich oknach. Po kilku kawałkach uznała, że wystarczy, więc usiedli z powrotem przy stoliku, porozmawiali i pożartowali. Na dworze robiło się ciemno, kiedy Changgu poszedł wreszcie zapłacić, a jak wszyli z restauracji, zaproponował, by pospacerowali. Chaewon nie miała nic przeciwko i ruszyli w kierunku opuszczonych plaż. Na niebie błyszczały gwiazdy, było tak cicho i spokojnie, tylko krzyki mew i szum fal. Changgu zamilkł.
- Coś się stało? - spytała.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć... - przyznał, zatrzymując się przy wydmach i wpatrując się w morze, bo za bardzo wstydził się spojrzeć jej w oczy, a ona odgadła, co zamierzał.
Nie chciała tego usłyszeć. Nie wiedziała czemu... po prostu nie. A żeby go powstrzymać, połączyła ich usta w pocałunku, nie niepewnym, całowała zachłannie i desperacko. Changgu nie potrafił się powstrzymać, podtrzymując ją, ułożył na piasku. Chaewon nadal powtarzała sobie, że wszystko w porządku, że chce tego, że zrobi to bez wahania. Lecz bała się, a pewne wspomnienie sprawiało, że zamykała się w sobie stopniowo i wreszcie eksplodowała. Łzy popłynęły po jej policzkach, zastygła w bezruchu, jakby była sparaliżowana. Changgu spanikował, a ona nic mu nie wytłumaczyła, po prostu wstała, rzuciła się pędem w kierunku morza i kucając, zanurzona po kostki, szlochała za tym, co straciła, za tym, czego nigdy nie miała, po prostu dławiła się swoimi łzami. Resztki makijażu rozmazały się groteskowo na jej twarzy, falbany sukienki zmoczyły się w wodzie. Chaewon prezentowała obraz bezbrzeżnej rozpaczy. A Changgu pytał przez cały czas:
- Co się dzieje? Czy to przeze mnie? Coś zrobiłem nie tak?
Chaewon nic nie odpowiedziała, szlochała, jakby nigdy nie zamierzała przestawać.

***

                Chaewon nie płakała, uspokoiła się w drodze do domu, za to z uporem milczała. Changgu poddał się w pewnym momencie i już o nic nie pytał. A potem zaprowadził ją do pokoju i poszedł po Byul.
- Nie wiem, co się stało - tłumaczył - wszystko było idealnie i... siedziała w wodzie, płakała, nie reagowała na nic.
- Nigdy przedtem się tak nie zachowywała.
Byul zmartwiła się trochę, obiecała, że postara się dowiedzieć, w czym rzecz i mu to przekazać. Z niepokojem pukała do drzwi jej pokoju. Cisza.
- Unni, to tylko ja - Byul postanowiła po prostu wejść.
Chaewon siedziała na swoim posłaniu i wpatrywała się pustym wzrokiem w okno. Nadal miała tę samą zamoczoną sukienkę i opuchnięte od płaczu policzki.
- Changgu o wszystkim ci opowiedział - rzuciła w przestrzeń.
Byul pozwoliła sobie usiąść obok i zapytała:
- Co się stało?
- Kocham go i pewnie nigdy nie przestanę.
- Kogo?
- Kim Hyojonga.
- Co się między wami wydarzyło?
- Ja... zostałam zgwałcona i nie pozbierałam się po tym, pozwoliłam, by Hyojong obwiniał się, że mnie nie ochronił i wpakował się w kłopoty, szukając zemsty, a potem po prostu go zostawiłam - wyznała Chaewon, zaskoczona, że wspomina to z takim spokojem.
- Nie wiem, co powiedzieć. Nie wyobrażasz sobie, jak mi przykro... O Boże.
Byul wydawała się zdruzgotana tymi wyznaniami. Z przerażeniem wpatrywała się w Chaewon i miała wrażenie, że to nie ta sama osoba. Nie wiedziała nic, zupełnie nic o jej życiu...
- Kiedy dotarło do mnie, co zrobiłam, było za późno, zrozumiałam, że go straciłam. Nie zapomniałam o nim, chociaż starałam się i wmawiałam sobie, że to możliwe. Nie zaczęłam wszystkiego na nowo, po prostu zagłuszyłam przeszłość, a ona i tak cały czas powraca.
- Ciii...
Byul przytuliła ją i pogłaskała po głowie.
- Nie wiem, jak ja mam to wszystko wytłumaczyć Changgu.
- Nie przejmuj się, porozmawiam z nim, zrozumie.
Chaewon znowu się rozszlochała. Nie umiała się opanować, płakała za wszystkim, co straciła. A straciła tak wiele. Przez cały czas trzymała w sobie smutek i wreszcie dała upust emocjom. Może poczuje ulgę? Byul pocieszała ją, jak potrafiła, jej przyjaciółka przybyła tu ze złamanym sercem, a ona nie wiedziała o niczym! A potem poszła porozmawiać z Changgu. Tak bardzo cieszył się z przyjazdu. Tak wielkie zrobił sobie nadzieje... Byul przysiadła przy nim i zagryzła wargi.
- Co z Chaewon? - zapytał z niepokojem.
- Pamiętasz, jak zareagowała, kiedy myślała, że coś mi zrobiłeś?
- Pamiętam.
Tak, spoliczkowała go wtedy.
- A wszystko przez to, że sama została skrzywdzona... - wyznała Byul z westchnieniem - spotykała się z innym, kiedy zdarzyła się ta tragedia. Ona zamknęła się w sobie. On obwiniał się i szukał zemsty.
- No i?
- No i to ich poróżniło.
- Chaewon nadal go kocha, prawda?
- Tak
Changgu zamilkł, zbladł i ledwie powstrzymywał łzy. Byul wiedziała, że tym, co powiedziała, zraniła go. Lecz prawda to prawda. Nic nie mogło jej zmienić. Chaewon kochała innego.
- Oppa, przykro mi - przyznała Byul i nie kłamała.
Pomimo, że sama za bardzo go lubiła, życzyła mu wszystkiego dobrego z Chaewon i szczerze im kibicowała.
- Yhm - wzdychał w milczeniu, a potem niespodziewanie wstał i zawołał - muszę jej coś powiedzieć!
Byul nie zdołała go powstrzymać, wypadł z pokoju i popędził na poddasze. Chaewon nie zignorowała pukania. Szybko otworzyła, przekonana, że to przyjaciółka i zamarła. Nie spodziewała się go. Co tu robił? Byul miała z nim porozmawiać. Może to mu nie wystarczało i chciał by osobiście się tłumaczyła? Chaewon wiedziała, że sama powinna przeprosić, że wystraszyła go swoim wybuchem, a nie ukrywać się w pokoju i wysługiwać się innymi. Changgu popatrzył na nią z uczuciem. Ostatni raz... bo to był naprawdę koniec.
- Oppa, przepraszam, mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz - powiedziała ze spuszczonym wzrokiem.
Niepotrzebnie przez tyle czasu go zwodziła, oszukiwała wszystkich, a zwłaszcza siebie.
- Nie płacz, przebierz się i spakuj walizki - polecił jej w odpowiedzi.
- Co?
Chaewon podniosła wzrok i wpatrywała się w niego zupełnie zszokowana. Czemu miałaby się pakować? O nie, nigdzie nie jedzie. Co Byul mu nagadała?!
- Nic z tego nie rozumiem - powiedziała.
- Szybko - ponaglał - zaraz ruszamy, wezmę cię z powrotem. Do Seulu. Do niego.
- Do kogo? - zapytała.
Changgu posłał jej pełne smutku spojrzenie.
- Do tego, którego kochasz.
Chaewon zadrżała, serce jej przyspieszyło. Niemożliwe... Changgu był za dobry, stanowczo za dobry. Nie dość, że pozostał zupełnie spokojny, to jeszcze zaproponował przywiezienie jej do Hyojonga. Nie, Chaewon. Nie możesz, powtarzała sobie. Nie możesz po prostu zostawić wszystkiego! Domu letniskowego, swojej szefowej i Byul... A jednocześnie wydawało jej się to w tym momencie tak proste. I zrobiła, jak kazał, przebrała się, zaczęła pakować walizki. Nie wahała się. Jutro znowu go zobaczy, tego, którego kocha.

OD AUTORKI:

Kochani, kolejny rozdział nie jest już retrospekcją, a kontynuacją tego, co się dzieje tu:) 

Pozdrawiam!

11/07/2018

i will protect you (rozdział 28)

*RETROSPEKCJA*

                Chaewon niczego nie podejrzewała. Hyojong wyszedł wieczorem, jak gdyby nigdy nic, a ona zaakceptowała wersję, że idzie spotkać się z przyjacielem. No i dobrze. Niech idzie. Niech idzie zamiast siedzieć tu przez cały czas i towarzyszyć jej w niemym smutku. Hongseok go rozweseli. Z tym przekonaniem postanowiła jeszcze trochę poleżeć i pospać. A kiedy się obudzi, weźmie się wreszcie w garść.

***

                Hyojong niecierpliwie naciskał dzwonek do drzwi mieszkania brata swojej dziewczyny. W pokrowcu trzymał kij golfowy zabrany bez pozwolenia ojcu przyjaciela. Nikt nie otworzył.
- Hyung, jesteś pewien, że to tu? - zapytał Hongseok po chwili.
- Yhm, pokazywała mi na google maps, gdzie przedtem mieszkała. A jej brat boi się pewnie że znowu przyszli wierzyciele.
- Może po prostu go nie ma?
- I zostawiłby włączony telewizor?
Istotnie, mimo opuszczonych żaluzji, w szybie był charakterystyczny odblask.
- A więc, co robimy?
- Nic, musimy uzbroić się w cierpliwość i zaczekać, aż wreszcie wyjdzie.
- Hyung! - oburzył się Hongseok - tym sposobem możemy tu stać do rana.
A potem zobaczył determinację na twarzy Hyojonga i usłyszał:
- No to trudno.
Los im sprzyjał. Ledwie zamilkli, za drzwiami rozległy się kroki. Obaj wycofali się tak, by nie byli widoczni przez wizjer. I wreszcie go zobaczyli. Lekko wychylił się zza futryny, rozglądając się dookoła i upewniając się, że intruzi zniknęli. Lee Chaehyun... był bardzo podobny do siostry. Nie tracili czasu, naparli na niego, wpychając go do mieszkania i zatrzaskując drzwi.
- Ratunku, czego chcecie?! - zawołał z przerażeniem.
Hyojong wyciągnął z pokrowca kij i pomachał nim na ostrzeżenie.
- Spokojnie, my chcemy tylko porozmawiać - rzekł - jeżeli powiesz nam wszystko, po prostu wyjdziemy, a jeżeli nie...
Chaehyun zrozumiał.
- O czym chcecie porozmawiać? - zapytał.
Nie ukrywał strachu, a to dawało im przewagę. Hyojong prowadził rozmowę. Hongseok stał obok, słuchał, gotowy w każdym momencie interweniować.
Mimo zadłużenia mieszkanie prezentowało się dobrze, było nowoczesne, choć  zabałaganione i nieprzewietrzone.
- Nazwiska twoich wierzycieli, a zwłaszcza tego, któremu sprzedałeś siostrę jak jakąś rzecz i zniszczyłeś jej życie - poprosił Hyojong stanowczo.
- Nikogo nie sprzedałem, tylko...
Cios kijem w brzuch powalił go na podłogę.
- Nie toleruję kłamstwa.
- Nie znam ich nazwisk.
Kolejne trzy uderzenia.
- Lepiej sobie przypomnij.
- Nie wiem, naprawdę!
Chaehyun wył przy każdym kolejnym uderzeniu.
- Hyung, może wystarczy... - zasugerował w pewnym momencie Hongseok.
Hyojong sprawiał wrażenie, jakby oszalał. Cała nagromadzona w ostatnich tygodniach złość eksplodowała. A słabość ofiary tylko podsycała mordercze instynkty.
- Nie wiesz od kogo pożyczyłeś pieniądze? Nie wciskaj mi tu, kurwa, kitu! Bo... Nie ręczę za siebie.
- Ja nie wiem, nie wiem, nie znam ich nazwisk! - wołał Chaehyun, wijąc się po podłodze i zasłaniając asekuracyjnie - znalazłem ogłoszenie o pożyczkach, zapisałem numer telefon i skontaktowałem się z nimi... Nie przedstawiali mi się... Na tego jednego mówili po prostu Ed.
Ed... Czy to Ed skrzywdził Chaewon? Hyojongowi zrobiło się niedobrze. Byle tylko nie zwymiotować, nie tu, nie w tym momencie.
- Hyung, wystarczy - powtarzał raz po raz Hongseok, z niesmakiem wpatrywał się w zakrwawiony kij i w poturbowanego chłopaka.
- Nie bij, błagam. Nie bij mnie już. Nie wiem nic - skomlał Lee Chaehyun.
- Co ty zrobiłeś... ty idioto, ty pierdolony idioto, ty skurwielu - wysyczał Hyojong z narastającą, palącą furią.
- Coś się stało mojej siostrze? - zapytał wtedy Chaehyun i zaraz zrozumiał, że nie powinien.
Hyojong oszalał, bił go, gdzie popadło, kopał i wygrażał mu. Ile to trwało? A Hongseok po prostu stał i patrzył, niezdolny do żadnych reakcji. Nie odrywał wzroku od ofiary, lecz jakby nieprzejęty cierpieniem tego chłopaka. Dopiero, gdy jęki Chaehyuna ustały, gdy już nie wołał o litość, gdy już się nie poruszał, wydobył z siebie pełne przerażenia:
- Hyung... on... chyba nie żyje.
I zapanowała cisza. Hyojong zamarł. A potem pochylił się nad Chaehyunem i nie wyczuł pulsu. Boże! Hongseok drżał na całym ciele i namawiał przyjaciela do ucieczki. Aż wreszcie sam zabrał kij i po prostu rzucił się pędem do drzwi. Hyojong złapał za telefon. 112. Halo? Pogotowie? Proszę wysłać karetkę.
Krew. Krew, wszędzie.
- Chaehyun, nie rób mi tego, oddychaj, popatrz na mnie, oddychaj, tylko tyle, nic więcej! - krzyczał i reanimował go.
Aż nie przyjechała karetka.

***

                Chaewon obudziła się późnym wieczorem i rozejrzała się dookoła z dziwnym uczuciem niepokoju.
- Oppa?
Nie usłyszała odpowiedzi. Nie zostawiał jej nigdy na tak wiele godzin.... Chaewon sięgnęła telefon i zadzwoniła do niego. Nie odebrał. Nie odebrał też Hongseok. A jeżeli... coś się stało? Łzy popłynęły po jej policzkach. Strach. Bezsilność. Samotność. Nie wiedziała, co robić. Niczym cień snuła się po pokojach. Nie przestawała płakać. Nie przestawała się bać. A czas mijał. I tak nastała noc. Ani śladu Hyojonga. Oppa, gdzie jesteś? Pierwszy raz od wielu, wielu dni ubrała się i wyjrzała zza drzwi. Lecz jak tylko znalazła się na tarasie, spanikowała i wycofała się. Zapłakana siedziała na podłodze w korytarzu i zarzucała sobie słabość. On tyle dla mnie zrobił, myślała, a ja nie mogę choćby wyjść z domu i iść go poszukać. W tej pozycji zasnęła i miała koszmary. Nie wstała z podłogi do rana. Aż wreszcie zdecydowała: zadzwoni na policję, opowie im o wszystkim, musi. Ale w tym samym momencie... drzwi się otworzyły. Hyojong stał w nich, bardzo blady i cały we krwi, a ona wpadła mu w ramiona i zasypała pytaniami.
- Ciii - uspokajał ją - to nie moja krew.
- A czyja?
Natychmiast odskoczyła od niego i znieruchomiała.
- Chaewon... nie wiem, jak mam to powiedzieć.
- Co ty zrobiłeś? - jęknęła.
Hyojong padł na kolana i z przerażeniem opowiedział jej o przebiegu poprzedniego wieczoru. Jak napadł na Chaehyuna. Jak pobił go do nieprzytomności i reanimował. Jak spędził noc w areszcie.
- P... przepraszam.
- Nie wierzę. Nie zrobiłbyś tego, przecież cię znam. Oppa!
- Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Co z nim? - zapytała tak lodowato, że przeszedł go dreszcz.
- On żyje, zabrali go do szpitala.
- Jak mogłeś...
Nie zapytała, co mu za to groziło. Nie. W tym momencie martwiła się tylko o brata.
- Chaewon, zrozum, nie chodziło mi o niego, tylko o tego, który...
- Kim Hyojong! - zawołała - przecież poprosiłam cię, byś z nikim o tym nie rozmawiał.
- Nic nikomu nie powiedziałem.
- Więc poszedłeś tam i po prostu go pobiłeś?! A policja? Co im powiedziałeś?
- Nic.
Przez moment milczała. To niemożliwe. Tak się o niego bała. Podczas gdy spędził noc w areszcie po pobiciu jej brata. Nie poznawała go, jak gdyby ktoś inny patrzył na nią tymi załzawionymi, pełnymi winy oczami, w zakrwawionych ubraniach. To nie ten sam Hyojong, którego znała. To nie ten sam Hyojong. To ktoś zupełnie obcy.
- Nie chcę cię znać - wyznała.
- Chaewon...
- Nie chcę cię więcej widzieć.
- Kocham cię.
- Jakbyś mnie kochał, nie złamałbyś obietnicy, ochroniłbyś mnie i nie pobiłbyś Chaehyuna.
- Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła? - płakał.
- To koniec.
Nie zrobił nic. Nie zdołał jej zatrzymać, był zbyt roztrzęsiony tymi wszystkimi wydarzeniami. I tak bardzo się bał. O siebie. O nią. O nich. A więc po prostu patrzył, jak się pakowała, wrzucała rzeczy niedbale do walizki i zostawiała go w milczeniu. Jego wiara. Jego nadzieja. Jego miłość. Lee Chaewon. To naprawdę koniec.

***

                Younghee uważała, że wytrzymałaby wszystko, gdyby nie to gorąco. Koszulka przyklejała jej się do pleców. Strużki potu spływały po czole. Niepotrzebnie nakładała taki staranny makijaż. Hyunggu stał na placu z pozostałymi chłopakami ubranymi w mundury, opuszczającymi wojsko po spełnieniu swojej służby. Uroczystość stanowczo zbytnio się wydłużała. Upał się nasilał i wszyscy mieli po prostu tego dość. Lecz nikt tak, jak Younghee... bo inni byli tu po coś, stęsknieni za swoimi synami, ukochanymi, a ona ze zwykłego poczucia obowiązku. Przez cały czas stała obok rodziców Hyunguu i udawała, że wszystko OK, że cieszy się, że niecierpliwi się, że kocha go... Nie kochała. Nie potrafiła. Nie kochała siebie i nikogo innego, tak wtedy myślała. Aż wreszcie Hyunggu zjawił się przy nich i to ją objął na samym początku, spragnionymi ramionami, dopiero potem przywitał się z rodzicami. W planach było przyjęcie, lecz Younghee dostawał dreszczy, kiedy tylko to sobie wyobrażała.
- Oppa... - zaczęła i niepewnie zaproponowała: - niech rodzice nacieszą się dziś twoim powrotem, a my spotkamy się jutro.
Hyunggu zdawał się nic z tego nie pojmować, zaskoczyła go, zaniepokoiła i w pewnym sensie zawiodła. Podczas gdy on odliczał dni, kiedy wyjdzie z wojska, ona nie sprawiała wrażenia, jakby chciała nadrobić stracony czas. Nigdy nie odpisywała regularnie na listy, lecz wtedy tłumaczył to mechanizmem obronnym: odsuwa się ode mnie, bo za bardzo tęskni, wmawiał sobie. Lecz mimo wszystko, w tym momencie też nie wyrażała żadnych cieplejszych uczuć.
- Co? - zapytał, wpatrzony w nią zaskoczonym wzrokiem - jak to???
- Nie czuję się zbyt dobrze - przyznała.
Nie skłamała. A wszystko przez to gorąco.
- Yonghee, co ci?
Kiedy obskakiwał ją, podtrzymywał, proponował coś do picia, milczała i ledwie powstrzymywała krzyk. A gdyby byli sami, może wykrzyczałaby mu prosto w twarz, jak nienawidziła tej przesadzonej troski, nienawidziła, bo wzmagało to tylko noszone w sobie poczucie winy. Younghee zapewniała:
- Nie, nic mi nie jest, czuję się tylko trochę osłabiona - a potem dodała - jutro poczuję się lepiej.
Co miał powiedzieć? Co miał zrobić? Nie zamierzał zatrzymywać jej przymusem, mimo to był bardzo przygnębiony i nie potrafił wytłumaczyć tego wszystkiego rodzicom. Younghee pojechała do domu, a gdy wpadła do bloku, nie czekała na windę, pognała po schodach i zatrzymała się dopiero w swojej sypialni. Nie wytrzymała, upadła na podłogę i rozpłakała się. Ostatnio zbyt często to robiła, płakała i zazwyczaj znajdowała w tym ukojenie, lecz dziś nie znalazła zupełnie nic. Ile łez by nie wylała, nie czuła się lepiej. Aż przypomniała sobie o popsutej klimatyzacji. Ach, wszystko przez to gorąco... Kiedy zrozumiała wreszcie przyczynę swojej rozpaczy, usłyszała dzwonek do drzwi. Szybko wytarła twarz. I postanowiła, że otworzy, ktokolwiek by to był, tylko nie Hyunggu. A więc otworzyła... Hongseokowi. Nie prezentował się dobrze. Younghee wiedziała, że dręczył się czymś i szukał pocieszenia. Nie odzywał się. Nie zapytała, po co tu przyszedł, po prostu go zaprosiła i poczęstowała sokiem.
- Younghee...
- Tak?
- Czy pamiętasz...
- Tak?
- Taką dziewczynę, co chciała pracować u ciebie w klubie i jej chłopaka?
- Hm? Nooo, pamiętam. Nie pojawiła się więcej.
- To byli moi przyjaciele.
- Nie rozumiem.
A więc opowiedział jej, opowiedział o Hyojongu, o ich przyjaźni i o wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich dniach. Younghee słuchała, przytulała go i głaskała po głowie. Nie wiedziała czemu, te gesty wydawały jej się w tym momencie jedynymi naturalnymi. Hongseok opowiadał, a ona zrzucała z nich ubrania, zdecydowanie, zachłannie. Nadal opowiadał, kiedy kochali się w blasku popołudnia. Nie zamilkł, póki po wszystkim nie położyli się obok siebie objęci i nie uspokoili się powoli po miłosnym uniesieniu. Nie rozstawali się do rana. Wtedy on poszedł do domu, a ona spotkała się z Hyunggu ze złamanym sercem. Ale to nic, to wszystko przez to gorąco, nieważne, że tego dnia padał akurat zimny deszcz.


OD AUTORKI:

Kochani, wiem, że wystarczy wam już tych smutnych rozdziałów i obiecuję, że w kolejnym pojawi się wreszcie trochę więcej optymizmu:)

04/07/2018

i will protect you (rozdział 27)

                W drodze na uczelnię Hongseok podrzucił przyjaciela do domu. Hyojong zamiast wysiąść, tkwił nieruchomo na siedzeniu pasażera i obserwował okna mieszkania, lecz nie zobaczył tam niczego, co pomogłoby mu ocenić, jaka jest sytuacja. Z niepokojem zastanawiał się nad wydarzeniami po tym, gdy po prostu uciekł, zostawiając rodziców wrzeszczących i szarpiących się wzajemnie. Czy matka zdołała wreszcie wyrzucić ojca? Czy wydzwaniała do syna wieczorem, bo chciała mu o wszystkim opowiedzieć i potrzebowała wsparcia? Hyojong ignorował jej telefony. Nie odebrał też od ojca. Nie chciał rozmawiać z rodzicami, był obrażony i zamierzał dać im coś w rodzaju nauczki.
- Hyung - wyrwał go z zamyślenia Hongseok.
- Hm? Ach, tak, spieszysz się uczelnię - przypomniał sobie Hyojong, odpinając pas i wyskakując z samochodu, a potem dodał jeszcze - dzięki za wszystko.
- Nie, to ja dziękuję.
- Niby za co?
- Nooo... - Hongseok zawahał się na moment, nie był przyzwyczajony do opowiadania o swoich uczuciach i poczuł się w tym momencie trochę niezręcznie - za to, że przyszedłeś akurat do mnie.
Hyojong w odpowiedzi zaśmiał się lekko.
- A do kogo miałbym przyjść?
Nie wspominał mu o swoich relacjach z Yoonmi. Nie opuszczało go mimo to wrażenie, że zaraz usłyszy "do swojej kuratorki?". Lecz zamiast tego Hongseok poprosił:
- Hyung, napisz potem, co z rodzicami.
- Spoko.
Hyojong zatrzasnął drzwiczki samochodu i ruszył po schodach do domu. Nadal był pełen niepokoju, serce biło mu zbyt szybko, denerwował się. Lecz ciekawość zwyciężyła, zdecydowanie wystukał kod, a po chwili znalazł się w pokoju i przypatrywał się z niedowierzaniem swoim rodzicom. Tak, byli tu, oboje, wyglądali jakby w nocy w ogóle nie spali, albo jakby zdrzemnęli się tylko przez chwilę, w tych samych ubraniach, co nosili poprzedniego dnia. Matka zaparzała herbatę. Ojciec oglądał poranny program z wiadomościami. Zupełnie jak gdyby nic się nie wydarzyło. Hyojong osłupiał.
- Gdzie byłeś? I czemu nie odebrałeś telefonu?! - zawołała z pretensjami matka - dzwoniliśmy do ciebie!
Nie "dzwoniłam do ciebie", tylko "dzwoniliśmy do ciebie"... my. Nie umknęło to Hyojongowi. A przy tym zauważył, że rzeczy wyrzucone wieczorem w wyniku szarpaniny z walizki ojca nie poniewierały się po podłodze. O co w tym wszystkim chodziło?
- Hongseok mnie przenocował.
- Hyojong - w tym momencie rzekł z prawdziwą powagą ojciec i wskazał miejsce obok siebie - siadaj, siadaj tu, koło mnie.
Hyojong poczuł się niepewnie. Nic nie powiedzieli, tylko popatrzyli na siebie i wtedy zrozumiał, że ojciec o wszystkim wie... Nigdy się go nie obawiał. Zwykle to matka wzbudzała w nim respekt. Lecz siadał na kanapie z lekkim lękiem.
- Ja... przepraszam, tato.
- Hyojong, co ty wyprawiasz? - zapytał Kim Hyungjun - matka mi o wszystkim opowiedziała, że napadłeś na brata swojej dziewczyny, że masz kuratora, że zrezygnowałeś z nauki.
Hyojong milczał ze spuszczonym wzrokiem.
- No przecież ci powiedziałam, nie da się z nim rozmawiać - rzuciła z kuchni Kim Boyoung.
- Czemu to zrobiłeś? - usiłował dowiedzieć się ojciec i zrozumieć motywy syna.
Hyojong milczał.
- Nic nie powie - odezwała się ponownie matka - pytałam go o to sto razy.
- Hyojong - ponaglał ojciec.
- Nie chcę o tym rozmawiać, tato.
- Nie masz wyboru, jesteś naszym synem.
- I jestem dorosły.
- Skoro jesteś dorosły, to zachowuj się jak dorosły - kontynuował ojciec - wracaj na studia, poszukaj pracy, cokolwiek.
- Yhm.
- I zapomnij ją.
- Kogo?
- No, tę dziewczynę.
- Jak ty nas?
- Ja wiem, źle zrobiłem, mimo to... troszczę się o was.
Hyojong milczał.
- Z tym akurat się zgadzam - przyznała matka po chwili - opowiedziałam ojcu o twoich kłopotach i szczerze go to zmartwiło.
A więc... Ja ich pogodziłem!, dotarło niespodziewanie do Hyojonga, po raz pierwszy te "kłopoty" dawały jakąś korzyść.
Kim Boyoung zaparzyła wreszcie herbatę i po chwili wszyscy przysiedli przy stole. Nie rozmawiali może w tak rodzinnej i beztroskiej atmosferze, co zazwyczaj, lecz obyło się bez sprzeczek i rzucania oskarżeniami. A to dawało nadzieję. Hyojong napisał potem do przyjaciela i zdał mu relacje z powrotu do domu. Hongseok cieszył się z tych informacji, jakby chodziło o jego własnych rodziców. Znowu spotykali się niemalże codziennie, spacerowali wieczorem, siedzieli w ulubionym pubie przy pizzy i piwie, opowiadali sobie o swoich codziennych sprawach. Hyojong wracał późno, a rodzice zachowywali się zgodnie i ponownie stawali się sobie bliscy. Miło było ich obserwować. Miło było wierzyć, że wszystko się układa. Miło było zapominać... Hyojong powoli wymazywał z siebie przeszłość. A wspomnienie dziewczyny o farbowanych blond włosach, które łaskotały, gdy pochylała się nad nim z rana, budziła go pocałunkami i wtulała się w niego, już tak nie bolało. Kim Hyungjun oznajmił po kilku dniach, że powinien wracać do Japonii i, że chce zabrać żonę. O dziwo, nie protestowała. Hyojong pomagał rodzicom w pakowaniu. Znowu zostawał sam, mimo to nie skarżył się, nie okazywał smutku.
- Och, poradzisz sobie bez mnie? - pytała matka takim tonem, jakby była gotowa rzucić wszystko i pozostać tu, jeżeli tylko usłyszałaby w odpowiedzi "nie".
- A czemu miałbym sobie nie poradzić? - udawał zdziwionego, po czym złapał wzrok ojca i dodał - dobrze, dobrze, tato, poszukam pracy.
I tak zamierzali wysyłać mu pieniądze.
- Syneczku, gdyby cokolwiek się działo, możesz na nas liczyć - zapewniała matka, przytulając go i głaskając po głowie.
Już następnego dnia Hyojong towarzyszył rodzicom na lotnisku. Aż nie wsiedli do samolotu i nie wystartowali, trzymał się. Niestety, potem popłynęły łzy. Nie zdołał ich powstrzymać, stał na tarasie widokowym i płakał. Ludzie patrzyli na niego ze zdziwieniem. Nie zwracał na to uwagi. A gdy uspokoił się trochę, zadzwonił do Yoonmi, zawstydzony, że ostatnio zupełnie ją ignorował. Natychmiast odebrała.
Hyojong! - zawołała, zadowolona i zmartwiona jednocześnie - nie piszesz, nie dzwonisz, co się dzieje?
- Nie złość się, przepraszam.
- Nie jestem zła, jestem... bałam się, że już mnie nie chcesz.
- Nieee, noona, zgłupiałaś?
- ... jestem stara i znerwicowana. Kto by mnie chciał? Kto?
Kiedy to powiedziała, zrobiło mu się przykro.
- Ja ciebie chcę - przyznał.
- Yhm.
- Moi rodzice się pogodzili.
- To wspaniale!
Czy wyczuła, że płakał przedtem? Oby nie. Lepiej nie martwić jej dodatkowo.
- Może się spotkamy? - zaproponował.
- OK, gdzie jesteś?
- Na lotnisku.
- Na lotnisku...? - zapytała, niepewna, co to oznacza.
- Moi rodzice polecieli z powrotem do Japonii.
- Ach, tak, rozumiem.
Yoonmi uspokoiła się zaraz.
- To widzimy się u mnie?
- Za ile?
- Za godzinę.
- Za godzinę... będę na pewno - obiecała.
Hyojong wytarł pospiesznie twarz i ruszył do domu. Kiedy wpatrywał się w startujący samolot, zrozumiał, czego potrzebuje, czułości Yoonmi, miłości Yoonmi, jej pieszczot, niewinnego uśmiechu i rozkosznego pojękiwania. Nie zostawał przecież sam, jest jeszcze ona... ona wypełni swoim ciepłem puste przestrzenie i zatroszczy się o niego. Ledwie wysiadł z autobusu, rzucił się pędem przed siebie. Yoonmi przyszła kilka minut po nim. A z jej pojawieniem się, poczuł świeżość i lekki kwiatowy zapach.
- Co do raportu z poprzedniego spotkania... - zaczęła.
Nie dał jej dojść do głosu. Nie chciał rozmawiać o raportach, to tylko strata czasu. Bez wahania przyciągnął ją do siebie i pocałował, a ona zarzuciła mu ręce na ramiona. W tym uścisku opadli na kanapę i po prostu poddali się pożądaniu. Nie panowali nad niczym, kochali się kilka razy, jak jeszcze nigdy. Aż wreszcie położyli się obok siebie, ze wzrokiem wbitym w sufit, pot spływał po nich cienkimi strużkami. Hyojong zapadł w sen. Kiedy się obudził, był sam i ogarnęło go przerażenie. Co jeżeli to wszystko nie wydarzyło się naprawdę?
- Yoonmi! - zawołał.
- Jestem. Jestem tu... - odpowiedziała mu jak gdyby z oddali.
Hyojong założył bokserki, wstał pospiesznie i poszedł za jej głosem. Yoonmi, zawinięta tylko w prześcieradło, patrzyła przez okno w jego pokoju. Co tam widziała? Co sobie wyobrażała?
- Noona, wszystko w porządku? - zapytał.
- Nie.
- A co ci jest?
Po chwili stał za nią, otaczając ją ramionami. Czy to przez niego?Nie chciał jej skrzywdzić. 
- Nic - uspokoiła go Yoonmi - to tylko miłość.
Jaka? Ta fizyczna? Ta uczuciowa? Nie zapytał, zastanawiał się jedynie: zamierzała przez to powiedzieć, że go kocha?
Cisza.
- Noona, napijmy się kawy - zaproponował.
W odpowiedzi uwolniła się z  objęć i rozejrzała się dookoła.
- Jestem tu pierwszy raz, w twoim pokoju.
- I co?
- I nic, podoba mi się.
- Skoro moi rodzice polecieli do Japonii, możesz tu wpadać codziennie.
Yoonmi zachichotała, po czy zapytała, zupełnie poważna:
- Hyojong, chcesz porozmawiać o swoich rodzicach?
- Nie. A ty, chcesz o czymś porozmawiać?
Nie mylił się, chciała.
- Ale przedtem napijmy się kawy - postanowiła.
- No, to o co chodzi? - niecierpliwił się Hyojong, gdy wreszcie usiedli do stlika z kubkami.
Yoonmi milczała, lecz był pewien, że go słyszała, po prostu potrzebowała chwili.
- Ja... odejdę od Junho.
Nadal była poważna. Nie żartowała. Nie, wystarczyło spojrzenie jej w oczy, by zrozumieć, że naprawdę zamierzała to zrobić. Hyojong szeroko otworzył oczy. Czyżby mu się przysłyszało?
- Co ty...?
- Nie kocham go.
Bo kochasz mnie?
- Noona, to twój mąż.
Niespodziewanie wstała, zostawiła kubek i siadła na kanapie, a prześcieradło zsunęło się z jej ciała. Nie zwracała uwagi na to, że jest naga. Z uporem milczała, a gdy znalazł się obok, zapytała:
- Czy ty wiesz... jak umarła Yoona?
- Nooo, została potrącona na pasach.
- Yhm... tego dnia poszła na plac zabaw z Junho. Zamiast jej pilnować, rozmawiał przez telefon, a ona... zobaczyła ulubionego psa sąsiadów, chciała przejść przez pasy i go pogłaskać... nie spojrzała, czy nic nie jedzie, nie zdążyła...
- To nie jest jego wina.
- Oczywiście, że nie. To nie jest jego wina - zaprzeczała Yoonmi, jej oddech stawał się coraz szybszy i szybszy - czy wiesz, kto rozmawiał z nim wtedy przez telefon?
- Nie wiem.
- To byłam ja.
"No i co", chciał zapytać. A potem zrozumiał. Yoonmi obwiniała siebie.
- Gdybym chociaż miała mu do powiedzenia coś istotnego! - wołała - nie, plotłam trzy po trzy, o swojej pracy, jak zwykle ja, tylko ja, powtarzałam "słuchasz mnie?", "tak, tak słucham", "no to o czym opowiadałam?", rozproszyłam go.
- Nie wiedziałaś, że Yoona...
- Owszem, wiedziałam, wiedziałam, że są na placu zabaw i powinien jej pilnować!
- Nie przewidziałaś, że Yoona zechce przejść przez ulicę.
- I spotkała mnie za to zasłużona kara. Junho też tak twierdzi, choć nigdy nie zarzucił mi wprost mojej winy. Przez cały czas zastanawia się, co by było, gdybym wtedy nie zadzwoniła, nie zagadała go, pewnie nic by się nie stało.
- Tego nie wiesz.
- Już nie mam sił - wyznała Yoonmi.
Niespodziewanie wstała, naga i... tak bardzo kusząca.
- Kiedy ostatnio szczerze z nim rozmawiałaś? - pytał Hyojong.
- Nie wiem. To bez sensu. To wszystko bez sensu! - powtarzała, zdenerwowana, nie wiadomo czym.
Każda część jej ciała błagała o miłość, mimo tego bolesnego sekretu, jaki wyznała, chciała być kochana. Hyojong poczuł, że trzęsie się cały. Yoonmi nie żartowała. Kiedy to do niego dotarło, ucieszył się, a mimo wszystko nadal nie wierzył.
- Noona, ty mówisz serio? - zapytał pełen emocji.
A w odpowiedzi popatrzyła mu prosto w oczy i przyznała:
- Tak, zupełnie serio, odejdę od Junho.