29/08/2018

i will protect you (rozdział 35)

                Chaehyun wyjadał z garnka resztki przygotowanej wczoraj przez siostrę kolacji. Chaewon nie pojawiła się z powrotem, po tym, jak wyszła wzburzona w środku nocy. Szkoda. Ale nie zabrała pieniędzy. Chaehyun co pewien czas sprawdzał, czy nie znikły, liczył na nowo, wygładzał, powoli popadał w obsesję. Musi je oddać lichwiarzom, zanim ktokolwiek wywęszy w nim bogactwo i przyjdzie go okraść. W tym momencie rozległ się dzwonek. Chaehyun aż podskoczył. A może to Chaewon? Na palcach podszedł do drzwi i spojrzał przez wizjer. Natychmiast oblał się zimnym potem. Strach, w swojej czystej postaci. Chaehyun zamarł w bezruchu, zwierzęta też udają nieżywe, kiedy wyczuwają zagrożenie i tym sposobem go unikają... wierzył, że i mu się uda. Ale po chwili zza drzwi usłyszał głos:
- Lee Chaehyun, wiem, że tam jesteś.
Chaewon go tu przysłała? Czemu? Czemu, przecież obiecała, że on się więcej nie zjawi!
- Spadaj, czego chcesz?! - zawołał nadal wystraszony, a przy tym jeszcze rozzłoszczony Chaehyun.
- Spokojnie, jestem tu w dobrych zamiarach - zapewniał go Hyojong.
Taaa, w dobrych zamiarach... Czy na tamtym pieprzonym kiju też napisałeś "dobre zamiary"? Co to w sumie oznacza?
- A jesteś sam?
- Tak, sam, zupełnie.
Chaehyun otworzył drzwi. Niech się dzieje, co chce... Come what may.
- Hej - rzucił Hyojong jak gdyby nigdy nic.
Jakby kilka miesięcy temu nie zabił go niemalże kilkoma kopniakami w okolicach piersi. "Hej", tylko tyle. Jakby wymazał to wspomnienie.
- Hej - odpowiedział Chaehyun i wzruszył ramionami.
Hyojong wydawał mu się w tym momencie taki niepozorny, kompletnie niegroźny.
- Ehm... mogę wejść?
- A po co?
- No, tak po prostu, pogadać.
- OK.
I pozwolił mu wejść. Hyojong siadł niepewnie na tapczanie i badał wzrokiem przestrzeń dookoła siebie. Chaehyun spacerował po pokoju, w te i wewte, nie przestawał się bać.
- Nie ma jej?
- Kogo?
- Chaewon.
- Nie.
- A gdzie jest?
- Nie wiem.
- Nie wiesz???
- Nie...
- Nie przyjechała do ciebie?
- No... przyjechała.
- I wyrzuciłeś ją za drzwi?
- Nie, co ty.
- A więc?
- Nieporozumienie - rzucił Chaehyun na odczepnego - wkurzyła się, spakowała i tyle.
- O co poszło?
- Niby czemu mam ci o tym opowiadać?
- Bo martwi mnie jej zniknięcie.
- A więc poszło o pieniądze. Zadowolony? Czy może znowu się na mnie rzucisz?
- Nie. I sorry za tamto.
- Że co???
- No przecież powiedziałem, przepraszam.
Hyojong z trudem się na to zdobył, chociaż w takim celu się tu wybrał. Zadośćuczynienie. A przy okazji Chaewon... Ale niestety jej nie zastał.
- Nie chcę twoich pieprzonych przeprosin.
- A może chcesz to?
Hyojong wyciągnął kopertę i dał mu ją. Chaehyun sprawdził zawartość i znowu zamarł, lecz nie ze strachu, z zaskoczenia. 50.000 won.
- O co tu chodzi?
- W ramach przeprosin, pieniądze na spłacenie długu, może być?
- No może, pewnie, że może.
Hyojong zdziwił się, że tak niewiele wystarczyło, by zyskał wybaczenie. Chaehyun zapomniał o wszystkim dla tych pieniędzy. Nieważne, czy były od wroga, czy od przyjaciela. Zaledwie w dzień stał się bogatszy nie o 50.000, a o 100.000! I wolny.
- Naprawdę nie wiesz, gdzie jest? - zapytał go Hyojong po chwili.
- Kto?
- No, Lee Chaewon.
- Naprawdę nie wiem.
- I nie szukasz jej?
- A jak mam szukać? Nie powiedziała, gdzie idzie. Nie znam jej numeru telefonu.
Ale ja znam!, przypomniał sobie Hyojong i postanowił po prostu zadzwonić. Nie zastanawiał się, co jej powie, czy przyzna się, że tu jest i, że martwi się bardzo. Na pewno coś wymyśli, cokolwiek. Niech tylko odbierze... Ale Chaewon nie odebrała. Automatyczna sekretarka poinformowała, że wybrany numer nie istnieje.
- Co do...k...?! - przekleństwo zawisło w powietrzu.
Hyojong odstawił telefon od ucha i wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
- Może go dezaktywowała - rozważał jej brat.
Może specjalnie podała zły numer, zmartwił się Hyojong.
Chaehyun zaproponował mu piwo.
- Nie, dzięki, to tylko wszystko pogorszy.
- Chaewon taka jest, pojawia się, znika, znowu się pojawia. I ja wiem, nie jestem bez winy, ty pewnie też nie. Ale nie życzymy jej źle, prawda?
- Czemu sprzedałeś ją lichwiarzom?
- Och, to nie tak.
- A jak? Hm? No powiedz mi.
- Chaewon wpadła w oko ich szefowi, męczył mnie, żebym mu dał jej numer, uległem, bo stwierdziłem, że może akurat...
- Co: akurat?
- Że się polubią no, spodobają się sobie i on mnie zwolni chociaż z odsetek.
- Naiwniak z ciebie.
Chaehyun wbił w podłogę wzrok pełen wstydu.
- I on zrobił jej coś złego, tak?
- Chaewon została zgwałcona.
W oczach Chaehyuna stały łzy. Przez kilka minut milczał. A potem poprosił Hyojonga o jego numer telefonu i zaproponował, że zadzwoni, jak czegokolwiek się dowie.
- Może przyjdzie sama, tak, czy nie, poszukam jej - zapewniał.
- OK.
Hyojong podał mu numer i wstał z tapczanu. Na pożegnanie wymienili uścisk dłoni. Nie jak wrogowie, a jak przyjaciele.

***

                Chaehyun spacerował po pokojach i myślał o swoim długu. Czy spłacić wszystko naraz? Czy może zostawić sobie połowę pieniędzy i dawać lichwiarzom w ratach? Lepiej to pierwsze, byłby wtedy naprawdę wolny i nie martwiłby, że wyda większość na inne rzeczy. A jednocześnie, kusiła go perspektywa posiadania przy sobie takich sum. I nie ukrywał, że potrzebne mu powoli nowe ubrania, zegarek i pralka. Dobrze byłoby też zapłacić wreszcie za internet zamiast korzystać nielegalnie z sieci sąsiada.
Kim Hyojong. Nie okazał się taki zły, jaki się wydawał. Chaehyun stwierdził, czy gdyby postarał się trochę, może wyciągnąłby z niego o wiele więcej, no trudno. Lepsze to niż nic. Nadal o tym rozmyślał, kiedy po kilku dniach ponownie rozległ się dzwonek do drzwi.
- Cześć, siostra, spóźniłaś się.
Chaewon i jej walizka. W oczach rezygnacja. I ten przepełniony smutkiem głos:
- Czemu?
- Nie wiedziałem, kiedy przyjdziesz z powrotem, więc nie zaczekał i sobie polazł.
- Kto?
- Hyojong.
- Co?! Czego tu szukał?
- Kogo. Ciebie, zapewne.
- Co mu powiedziałeś?
- Że nie wiem, gdzie jesteś, bo nie wiedziałem. A gdzie byłaś? Czemu znowu znikłaś?
- Czemu? - powtórzyła - masz mnie w dupie, potrzebujesz jedynie moich pieniędzy, więcej i więcej.
- Nie potrzebuję więcej.
- Nie?
- Hyojong hojnie mnie obdarował.
- Jak to? - zapytała z przerażeniem.
Czemu Hyojong miałby dawać jej bratu pieniądze? Czyżby Chaehyun go zaszantażował? Na pewno byłby do tego zdolny...
- Jak chcesz, to ci opowiem.
Chaewon usiadła. Chaehyun pokazał jej pieniądze. A potem streścił wizytę Hyojonga.
- Nie możemy tego przyjąć - podsumowała.
- Czemu nie? Wyluzuj, siostra, do niczego go nie zmusiłem, sam mi to dał. Widocznie czuł potrzebę.
- A ja czuję potrzebę, by mu te pieniądze oddać.
- Nie mówisz serio!
- Tak, zupełnie serio.
- Nie możesz! - krzyczał z desperacją - akurat wystarczy na spłacenie długu.
- Nie jest to jego dług i nie on powinien go spłacać, tylko ty, ewentualnie my. Nie angażujmy w to Hyojonga. Nie chcę być mu cokolwiek winna.
- Ale... - zamilkł po chwili.
Serce go bolało, gdy patrzył na Chaewon pakującą pieniądze do torby. Niepotrzebnie jej je pokazał. Niepotrzebnie przekazał jej je do rąk. W tym momencie pozostawało tylko odebranie ich przy użyciu siły.
- Nie rób niczego głupiego - ostrzegała go Chaewon.
I nie zrobił, pozwolił, by postawiła na swoim.
- Hyojong kazał mi napisać, jak przyjdziesz do domu.
- Nie pisz, sama go odwiedzę.
- Ale... nie musisz oddawać mu tych pieniędzy, jeżeli sam powie, że ich nie chce, prawda?
- Przykro mi, muszę.
- Nie wiesz, co robisz!
Nie słyszała go już, zbiegała po schodach, by udać się do Hyojonga.

***

                Co też mu odbiło?!, zastanawiała się po drodze, sama w przedziale, wychylona przez okno, z włosami rozwianymi przez wiatr.
Co to znaczyło? Czemu, skoro zamierzał tak zrobić, nie dał jej swojej połowy, gdy się wyprowadzała? Może przypuszczał, że ich nie przyjmie. Może celowo dał je jej bratu, by wywołać reakcję. Może wszystko sobie zaplanował, a ona nie robiła w tym momencie nic innego poza przyczynieniem się do zadziałania tego planu. Super... Nerwowo zatrzasnęła okno i opadła z powrotem na siedzenie.
Niby czego on chce? Przedtem wydawało jej się, że chce, by zostawiła go w spokoju i znikła. A kiedy tak zrobiła, znowu ściągnął ją do siebie. Z westchnieniem wysiadła na stacji w Seulu. Przez kilka ostatnich dni szlajała się ulicami i spała, gdzie popadło. Stopniowo zmęczenie dawało o sobie znać. Czy gdziekolwiek na tym świecie istnieje miejsce dla mnie? Jak tam trafić? Chaewon wsiadła w autobus, potem pokonała pieszo park i dotarła do jego domu. Hyojong, oto jestem. Niepewnie zapukała, raz i jeszcze raz. Po chwili go zobaczyła, otworzył ubrany w polo z rozpiętymi guzikami i Chaewon po prostu wiedziała, że nie sam je sobie porozpinał. Cisza. Kto odezwie się pierwszy. Ten wygrywa, a może wręcz przeciwnie.
- Cześć... - rzekł Hyojong, szczerze zdziwiony jej widokiem.
Może to nie tak, że działał według planu?
- Cześć - odpowiedziała, a potem poprosiła, wciskając w niego kopertę z pieniędzmi i nie spuszczając wzroku z jego twarzy - wytłumacz mi to.
Nie zaproponował, by weszli do domu. Nie był sam. Na pewno.
- Ach, to przeprosiny.
- Nie potrzebujemy takich przeprosin.
- Chaehyun chyba potrzebuje.
- Jakby potrzebował, to by mnie tu nie było.
- Ja nie chcę tych pieniędzy.
- Ja też nie.
- Chaewon, proszę, po prostu je przyjmij - namawiał i usiłował przekazać jej z powrotem kopertę z pieniędzmi.
- Nie! Nie! Nie! - wołała w przypływie furii i odpychała go od siebie - nie rozumiesz, że nic od ciebie nie chcę?! Nic. Słyszysz? Nic!
Przez moment szarpali się na tarasie, wciskali sobie kopertę i licytowali w argumentach. Aż papier się rozdarł, pieniądze wirowały w powietrzu, rozsypywały się po podłodze, część została porwana przez wiatr. Wtedy się uspokoili. Hyojong przypomniał sobie sprzeczki swoich rodziców i z niesmakiem stwierdził, że zachowywał się w tym momencie podobnie do nich. Nie potrafił pozbyć się tego wrażenia.
- Co my robimy? - zapytał, a w oczach Chaewon szukał odpowiedzi.
Nie wyczytał tam jej.
Ile czasu tak wpatrywali się w siebie w milczeniu?
Hyojong niemalże wstrzymał oddech.
Chaewon odwróciła się na pięcie i zaczęła biec po schodach, przeskakiwała po kilka stopni naraz, jak gdyby uciekała. A za nią jego kroki. Niespodziewanie poczuła szarpnięcie i wpadła mu w ramiona. To ciepło... w całym ciele. Nie powstrzymała go. Hyojong wpił się w jej usta, zdecydowanie, zachłannie i desperacko. Nie chciał przestawać. Nie chciała, żeby przestawał... Chaewon poddała się temu. Nie odwzajemniła pocałunku, lecz pozwoliła na wszystko, miała wrażenie, że rozpada się w milion kawałków, topnieje. Hyojong oddychał stanowczo zbyt szybko, odsuwając ją od siebie i dotykając jej rozpalonych policzków.
Czyżby była na niego zła?
- Co my robimy? Co TY robisz. Tak powinieneś zapytać - powiedziała lodowato, choć jej serce krzyczało: kochaj mnie, kochaj, kochaj... A potem poszła z powrotem w kierunku parku i przystanku autobusu. Hyojong przez pewien czas stał nieruchomo. Aż wreszcie ruszył po schodach na taras, każdy krok sprawiał mu ból nie do zniesienia. Yoonmi kucała przy drzwiach do domu i jak gdyby nigdy nic zbierała porozsypywane po podłodze pieniądze.

22/08/2018

i will protect you (rozdział 34)

Hyunggu: Hej, widzimy się dziś?
Younghee: Nie mogę, jestem w pracy.
Hyunggu: To może odwiedzę cię tam?
Younghee: Nie, jestem zajęta.
Hyunggu: Czy wszystkie kelnerki są tak zapracowane?^^

Younghee pozostawiła to bez odpowiedzi. Nie chciała cały czas kłamać. Lecz po prostu nie potrafiła powiedzieć mu: tak, przyjdź, przyjdź i zobacz, co naprawdę robię. Jak zwykle w weekend klub był pełen klientów, młodych chłopaków bawiących się za pieniądze rodziców i biznesmenów w garniturach. Niektóre z dziewczyn oddawały im się, o czym szef lokalu udawał, że nic nie wie. Często podchodzili oni do Younghee i pytali o jej stawki, a ona tłumaczyła ze znużeniem, że tu tańczy, tylko tu tańczy... Czemu znalazłam się w takim miejscu?, zastanawiała się. Przebłysk. Wspomnienie. Przeszłość.

                Younghee przychodzi na rozmowę kwalifikacyjną, ma być kelnerką. Trochę się denerwuje, chce dobrze wypaść, chce tam pracować, w tym eleganckim, nowoczesnym lokalu. Celowo ubrała się tak nieskromnie, by zrobić wrażenie na szefie. Czemu na rozmowie spotyka kobietę?
- Yhm, opowiedz mi o swoich zaletach - namawia ta pani.
I Younghee opowiada, że jest zorganizowana, zabawna, towarzyska.
- Już pracowałam na stanowisku kelnerki - przypomina, o czym wspomniała też w CV i liczy, że ta pani zapyta o to zapyta.
Wtedy opowie, że zdobyła tam doświadczenie, potem zrezygnowała, bo przeprowadziła się tu, do Seulu i zaczęła studia.
Ale tamta nie pyta.
- A może chcesz czegoś więcej? - proponuje.
W jej głos wkrada się fałsz. W oczy ciemność. W skupieniu przypatruje się reakcji kandydatki.
- Niby czego?
- No, pieniędzy, oczywiście.
Czy ta pani proponuje jej wyższe wynagrodzenie?
- Ach, tak, pewnie, że chcę! - woła Younghee.
Jak tu duszno. Zamknięte okno. Naiwność.
- Super, wszystkiego cię nauczymy.
- Yyy to znaczy czego?
- Tańca, kochaniutka. Tańca.

Ach, to tak się tu znalazłam. Przez cały czas wmawiałam sobie: nic złego się nie dzieje, oszukiwałaś siebie, oszukiwałaś wszystkich dookoła i niespodziewanie dotarło do ciebie, że tkwisz w tym po uszy, myśli Younghee. Owszem, wszystkiego jej nauczyli, była w tym bardzo dobra i zarabiała tyle, ile jeszcze nigdy w życiu. Wreszcie zapomniała o biedzie, o noszeniu zniszczonych butów i kupowaniu jedzenia na kreskę. Nie. Nie tylko zapomniała o biedzie, zaznała trochę luksusu. Ale czy to warto?
- Na scenę, Younghee! - usłyszała stanowczy ton, szef.
A scenę oznaczała klatka, gdzie znajdowała się rura do tańczenia. Younghee udała się tam, przywołała nieszczery uśmiech. Z głośnika rozbrzmiał kawałek Primal Scream - I'm gonna cry myself blind. Younghee pomyślała: kawałek o moim życiu.

Have you ever had a broken heart
Have you ever lost your mind
Have you ever woke up screamin'
cause you're so lonely you could die...

Piruet, kilka obrotów, nic wielkiego, wyuczone ruchy.

Good times don't come easy
Dreams don't always come true
The world looks like a prison
When you're stingin with the blues...

I szpagat na koniec, oklaski, oklaski, oklaski, a w jej sercu ta sama objętność.

Cry, cry cry
Cry, cry cry
I'm gonna cry myself blind

I napływające do oczu łzy. Nie! Nie tu. Nie w tym momencie. Younghee stara się uciec z klatki, lecz oblegają ją natarczywi klienci, obmacują i pytają: za ile możesz być moja?
Nigdy nie będę twoja, myśli, nie należę do nikogo, nie należę do siebie. Tak bardzo chciałaby wypłakać mu się w ramionach. Tak bardzo chciałaby, żeby był obok. Hongseok. Czasami zjawiał się w lokalu. Ale potem poprosiła, by tego nie robił, by pozostali tylko przyjaciółmi.

***

                - No i powiedziała, że mam tam nie przychodzić i, że lepiej pozostać tylko przyjaciółmi - podsumował Hongseok, gdy siedzieli przy piwie i wpatrywali się w uliczny ruch zza okna ich ulubionego pubu.
Hyojong posłał mu pełen smutku uśmiech.
- Ach, laski - rzucił ze znudzeniem, tak jak gdyby znał się na nich.
W pubie panował ruch, grała głośno muzyka, i tylko ich obojgu, samotnych, odizolowanych od reszty.
- A jak Chaewon?
- Nie wiem. Nie mam żadnych wieści. Nic.
- Ale powiedziałeś, że zostawiła ci numer telefonu, dzwoniłeś?
- Nie.
- Czemu?
- Nie chcę się jej narzucać.
- Czyżby?
- Co to za przesłuchanie?
- Nie przesłuchanie, po prostu gadamy szczerze, znaczy się: ja gadam szczerze, a ty zgrywasz twardziela i myślisz, że mnie na to nabierzesz.
- Nikogo nie zgrywam - oburzył się Hyojong - nie dzwoniłem, to nie dzwoniłem, ona też nie zadzwoniła przez te wszystkie miesiące, kiedy siedziała w Busan.
- Jesteś zły na nią.
- Jestem zły na siebie.
- A może przestała cię interesować, co?
- O czym ty mówisz?
- O tobie i twojej pani kurator.
- Słucham???
- Hyung, wiem dobrze, co się między wami dzieje.
Hyojong uderzył czołem o stolik i pozostał w tej pozycji.
- 1:0 dla ciebie, przejrzałeś mnie na wylot.
- Nic trudnego, gdy prawda jest wypisana na czyjejś twarzy.
- Super, może powinienem rozważyć noszenie maski.
- Hahaha.
- Przez cały czas udawałeś, że o niczym nie wiesz?
- Bo czekałem, aż sam mi powiesz.
- Sorry.
- To coś poważniejszego?
- Tak. Nie. Nie wiem. To było coś poważniejszego. Aż Chaewon nie pojawiła się znowu...
- A potem znowu znikła.
- Tak.
- Nie. Nie zatrzymałeś jej po prostu - przyznał Hongseok.
W tym momencie przerwała im kelnerka.
- No, czegoś sobie jeszcze życzycie, chłopcy? - zapytała.
A chłopcy podziękowali i kelnerka zostawiła ich samych.
- Ale to nie tak, że przestała mnie interesować - rzucił po chwili Hyojong.
Hongseok nie skojarzył początkowo, o co mu chodzi.
- Kto?
- Lee Chaewon.
Ledwie dwa dni minęły od kiedy powiedziała, że lepiej, gdyby się wyprowadziła. Czy istotnie poczuła ulgę? On nie. Co poczuł? Jedynie przypływ tęsknoty. Wszystko tak oto rozpoczyna się na nowo, powolny proces zapominania. W milczeniu wypił resztkę piwa. Hongseok nie spuszczał z niego wzroku. Co jeszcze starał się z niego wyczytać? Czy mu się to udało?
- Hyung, skoro tęsknisz, po prostu zadzwoń - namawiał.
Hyojong mimo wszystko pozostał sceptyczny.
- Nie,  mam inny pomysł - uparł się i trzymał się tego usilnie.
- A jaki?
- Nie powiem. Nie chcę zapeszać. A co do Younghee...

***

Hongseok: Hej, co porabiasz?
Younghee: Hej, praca...
Younghee: ^^
Younghee: A ty?
Hongseok: Nudzę się.
Younghee: Wybacz, nie dotrzymam ci dziś towarzystwa.
Hongseok: Wybaczam:(

Younghee wpatrywała się z uśmiechem w telefon. Hongseok, potrafił być uroczo rozbrajający i w tym momencie żałowała, że nie może wyjść z nim tego wieczoru. Gdziekolwiek. Oczywiście jak z przyjacielem. A potem stanęła na scenie. O niczym nie myśl, nakazała sobie, wtedy wszystko przestaje istnieć, jest tylko klub, rura i klienci. Younghee zamknęła oczy, wykonywała automatycznie każdy kolejny ruch. Zupełnie się wyłączyła, nic nie widziała, nic nie słyszała, dopóki jej uszu nie dosięgnęły oklaski. A więc chyba dobrze wypadła. Innym się podobało. Gdy się kłaniała, klienci rzucali jej do stóp pieniądze. Szybko je pozbierała i zaczęła się wycofywać na zaplecze. Ale nie zdołała uciec niezauważona i po drodze musiała pomęczyć się z kilkoma natrętami. Naprawdę liczyli, że wreszcie ulegnie, skoro przez cały czas konsekwentnie ich spławiała? Younghee dopiero za drzwiami zaplecza oznakowanymi "tylko dla personelu" poczuła się bezpiecznie i wydała z siebie westchnienie ulgi. Inne dziewczyny szykowały się do występu. Wokół roznosiły się ożywione rozmowy. Younghee nie trzymała się z nikim, sama, wiecznie sama. Czasami miała wrażenie, że nikt jej tu nie lubi, lecz nie przejmowała się tym, bo też nikogo nie lubiła. A potem, gdy zmywała makijaż, usłyszała:
- Younghee, jest tu jakiś chłopak...
- Nie chcę żadnych klientów! - zawołała.
- Nie jest klientem, tylko twoim przyjacielem.
Hongseok!, przeszło jej przez myśl. I podekscytowana wypadła z zaplecza. Ale to nie był Hongseok... to był Hyunggu. Zszokowani przez moment po prostu patrzyli na siebie.
- Co ty tu robisz? -  wreszcie zapytała Younghee.
- Ja? - zdziwił się - a ty? Co ty tu robisz?
Younghee przypomniała sobie, że stoi ubrana tylko w bieliznę, czerwono-czarny komplet z koronek i fiszbin.... dla niego nigdy takich nie nosiła.
- Yhm... akurat... oblałam się piwem i przebierałam się w czyste ciuchy...
- Nie kłam, proszę.
On wszystko wie, koniec.
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Co było gorsze: prawda, jaką ukrywała, a może fakt, że po prostu kłamała? Nie zamierzała się usprawiedliwiać, ani w tym, ani w tamtym przypadku.
- Nic nie powiem, boję się, że potem wykorzystasz to przeciwko mnie - powiedziała, odwracając się od niego i ruszając z powrotem na zaplecze, lecz on ją zatrzymał:
- Younghee!
- Tak?
- Już od dawna wiedziałem, że coś ukrywasz, nie wiedziałem, tylko co konkretnie, podejrzewałem, że masz kogoś, tu, w klubie, mimo wszystko nigdy nie pomyślałbym...
- Wybacz, że cię rozczarowałam.
W tym momencie przypomniał jej się Hongseok i to urocze "Wybaczam:(". Ale z Hyunggu nigdy nie było tak prosto.
- Nie masz mi poza tym nic do powiedzenia? - zapytał.
- A co chcesz, żebym ci powiedziała?
Younghee pozostała spokojna. Hyunggu za to drżał, jakby było mu zimno. Ledwie powstrzymywał się, by nie krzyczeć.
- Może, co tu konkretnie robisz - zaproponował, chociaż nie był pewien czy naprawdę chce to wiedzieć.
A Younghee odpowiedziała mu zgodnie z prawdą, jak zwykle powtarzałam wszystkim nachalnym klientom:
- Jestem tancerką, tylko tancerką.
- I nic więcej?
- Nie, nic więcej.
- No to czemu mnie okłamywałaś?!
- A jak byś zareagował, gdybym powiedziała ci, że zarabiam pole dance'em?
- Nie byłbym zachwycony.
- Otóż to.
- Mimo wszystko po prostu powinnaś mi powiedzieć, a ty przez cały czas kłamałaś... nie wierzę, że nie masz nic do ukrycia.
- Niby co miałabym ukrywać?
- Ledwie tu wszedłem, a dwie dziewczyny zaproponowały mi swoje usługi.
- Yhm, ja nie proponuję ci swoich usług.
- A innym?
Nie wierzy mi. Nie wierzy, powtarzała z przerażeniem. Hyunggu był pewien, że go zdradziła. I w zasadzie zdradziła... to bez znaczenia, że akurat nie z klientem, a ze swoim... hm? przyjacielem? Nie wierzy jej, gdy odpowiada szczerze, więc niech wierzy w kłamstwa.
- Może - powiedziała.
I uwierzył. Nie żałowała, zraniła go, lecz w zamian zyskała wolność. Czy nie tego chciała? Czy nie starała się uciec, oddalić od niego, kiedy tylko wyszedł z wojska? No i oto nadarzyła się idealna okazja. Nie powinno dokuczać jej sumienie, sam się o to prosił, przyszedł tu, a za ciekawość czasami słono się płaci.
- Younghee, to obrzydliwe... i ty też jesteś obrzydliwa! - wykrzyczał jej prosto w twarz, a potem odszedł pospiesznie i przez cały czas powstrzymywał się tylko, by nie biec.
Czy jeszcze go zobaczy? Nigdy nie wiadomo, kiedy widzimy kogoś po raz ostatni. Jeżeli tak... to bardzo przykre pożegnanie. Lecz pewnie po tym wszystkim Hyunggu nie zniesie jej widoku. W tym momencie natomiast otaczały ją oczy pozostałych tancerek i kilku klientów, stała się dla nich idealnym tematem do plotek i przestraszyła się konsekwencji. Z powrotem wpadła na zaplecze, ubrała się i popędziła w kierunku drzwi, chociaż nie skończyły się jej godziny pracy. Lato, na dworze wreszcie wieczorny chłód, nastolatkowie w salonach gier i nastolatki na parkietach tanich dyskotek. Każdy w wirze zabawy. Younghee w rozpaczy. Nikt nie zwracał na nią uwagi, gdy szwendała się ulicami, a po jej policzkach spływały pojedyncze łzy. Dopiero jak zasłabła w samym centrum miasta ktoś się zainteresował i po chwili wreszcie zadzwonił po pogotowie.

Hongseok: Heeej, jesteś tam jeszcze?
Hongseok: Co robisz?
Hongseok: Nudzi mi się.
Hongseok: Czemu nie odpowiadasz?
Hongseok: Wiesz, jak nazywa się smutna filiżanka kawy? Depresso :D
Hongseok: Wszystko OK???

OD AUTORKI:

Informuję, że pozostały tylko 2 rozdziały tego opowiadania do końca. Ale jeszcze trochę się podzieje:)

18/08/2018

the song of true (rozdział 1)


            Mei stała pochylona nad kuchennym stołem, zajęta wyrabianiem ciasta. Spod misternie splecionego koka wydostało się mimo wszystko kilka niesfornych kosmyków i opadało na jej lekko spocone czoło. Policzki miała zaczerwienione z wysiłku. Taka rumiana!
- A może zaprosilibyśmy na jutro znajomych? - zaproponowała, po czym przypomniała sobie - ach, Yonghwa i Gyesoon jadą przecież na wakacje z dzieciakami, to może chociaż Minhyuk z Hayun i Baekhee przyszliby do nas?
- Yhm - Jonghyun wydobył z siebie ledwie leniwy pomruk.
- Nie słuchasz mnie.
- Słucham.
- Nie słuchasz.
- A co to ma być za ciasto?
No i tak jej słuchał. Mei posłała mu pełne politowania spojrzenie.
- Nie udawaj, że cię to interesuje. Nie udawaj, że cokolwiek cię interesuje poza gapieniem mi się w piersi.
Jonghyun nie krył się z tym, że nie odrywał wzroku od jej biustu, widocznego zza sporego dekoltu bluzki.
 - Są cudowne - przyznał.
A potem podszedł do żony, objął ją i wpił się ustami w jej szyję. Mei natychmiast oblała się falą gorąca. Nieważne, że przeżyli wspólnie tyle lat. Jonghyun nadal tak na nią działał... sprawiał, że wszystko dokoła znikało i pozostawali tylko oni, zakochani w sobie bez opamiętania. Nigdy nie miała go dość, w sypialni, na kanapie w pokoju, w kuchni. Ale nie w tym momencie!
- M... muszę wyrabiać ciasto - wydyszała pomiędzy jednym jękiem, a kolejnym.
 - Nie musisz.
Silne ręce Jonghyuna na jej ciele i ciepło, ciepło, ciepło, w jakim po prostu się rozpływała.
- Minori zaraz przyjdzie z pracy.
- Nie przyjdzie, pewnie szlaja się jeszcze z tym fagasem. Junsu.
- Jinsu. Naprawdę nie pamiętasz jak ma imię chłopak twojej córki? Może go nie lubisz, mimo to...
Niespodziewanie urwała. Ruch w korytarzu. Minori wpadła do domu, trzasnęła drzwiami.
- Nigdy jej tego nie oduczysz - przyznał z westchnieniem Jonghyun.
- Minori! Masz nie trzaskać drzwiami, słyszysz?! - zawołała Mei i wychyliła się z kuchni.
Zero reakcji. Minori kompletnie ją zignorowała, przecisnęła się obok, zamknęła się w pokoju, przy czym znowu trzasnęła drzwiami.
- Minori! - zawołali jednocześnie jej rodzice.
I nic. Aż po chwili z pokoju dziewczyny rozległ się rozpaczliwy krzyk. Na pewno coś się stało, coś niedobrego, tylko co?
-  Ja z nią porozmawiam - zaoferował się Jonghyun.
- Nie. Ja z nią porozmawiam, matka to matka.
Mei zapukała do pokoju i nie czekając na pozwolenie otworzyła drzwi. Wtedy, przy akompaniamencie kolejnych krzyków posypała się w jej kierunku lawina poduszek i pluszowych misiów. Natychmiast się wycofała.
- I co? - zapytał Jonghyun.
- Lepiej ty z nią porozmawiaj...
Niepewnie udał się do pokoju dziewczyny. Minori stała pośrodku, zupełnie zagubiona. Z jej twarzy emanowała rozpacz.
- No? - zapytał - chodzi o Jinsu?
- Taaato! - zawyła Minori, wpadła mu w ramiona i zalała się łzami.
Jonghyun głaskał ją po głowie, swoją córkę, swoją przyszywaną córkę, córkę kuzynki swojej żony, córkę swojej kochanki, córkę jej i innego.
- Nie płacz, mała. Ja wiedziałem, po prostu wiedziałem, że to nie chłopak dla ciebie...
- Tak, pewnie, brakowało mi tylko twojego „a nie mówiłem?”!!! - wybuchła Minori, odsuwając się od ojca i wyrzucając go z pokoju.
- Tak nie wolno, musimy ją pocieszyć, a nie dodatkowo dobić stwierdzeniem „a nie mówiłem?” - strofowała go Mei.
- Bo przecież mówiłem.
- I co z tego.
- Bez nerwów… chociaż… wiesz, że seksownie wyglądasz, kiedy się wkurzasz?
- Jonghyun, nasza córka cierpi, a tobie tylko głupoty w głowie - powiedziała Mei i oddaliła się od niego.
- Więc co robimy?
- Nic, zaczekamy, aż trochę się uspokoi, a potem oboje z nią porozmawiamy.
Minori nie tak szybko wyszła z pokoju, a w przypływie furii porozwalała wszystko dokoła, jak gdyby zrzucona na podłogę pościel, ubrania, czy paprotka były winne jej losowi. Nie poczuła się przez to lepiej, przeciwnie, poczuła się po prostu słaba, bo wyżywała się na otoczeniu zamiast przenieść złość na tego, co naprawdę zawinił. Jinsu. Niech tylko go spotka... Zdenerwowana postanowiła złożyć mu wizytę i urządzić awanturę. Matka wyrabiała ciasto. Ojciec towarzyszył jej w kuchni. Minori wypadła z domu, trzaskając drzwiami, a potem rzuciła się pędem w kierunku dzielnicy, gdzie zamieszkiwał zdrajca winny wszystkich nieszczęść. Nie zatrzymywała się po drodze, przebiegła przez kilka ulic z eleganckimi willami po obu stronach, starannie przyciętymi żywopłotami i zadbanymi ogrodami. Życie toczyło się tu spokojnym tempem, ludzie rodzili się i odchodzili z tego świata w dostatku, nosili modne fryzury i zachodnioeuropejskie stroje. Lecz zaraz za obrazami luksusu, pojawiał się kontrast, domostwa stawały się biedniejsze, a ich właściciele zmęczeni trudem i niezmienną monotonią swojej egzystencji. Na zniszczonych placach zabaw gromadziły się dzieci, goniły się i grały w klasy. Na porozwieszanych wzdłuż podwórza sznurkach suszyły się rzędy prania. Wokoło krążyły bezpańskie psy. Minori czasami przychodziła tu je dokarmiać i pogłaskać. Oczywiście nie dzisiaj. Wyczerpana dotarła do dzielnicy z  rozpadającymi się i zagrażającymi zawaleniem kamienicami. Skrajna brzydota, która wydawała jej się przedtem romantyczna. Z elewacji odpadał tynk, uliczne latarnie nigdy nie świeciły, a w mieszkaniach unosił się wiecznie zapach stęchlizny, mimo to, tu spędzała z Jinsu wszystkie rozkoszne chwile. Ale w tym momencie ledwie powstrzymywała wymioty. Kiedy wspinała się na poddasze, drewniane schody skrzypiały złowieszczo. Minori pukała w odrapane drzwi. I nic.
- Jinsu! - wołała - wyjdź, do cholery!
Nie wyszedł. Nie ma go tu. Nie ma go. Nigdzie. Nie szukaj mnie, tak jej napisał, odszedł, nigdy nie kochał. Minori usiadła na progu, zbyt zrezygnowana, by płakać. A potem powolnym krokiem ruszyła z powrotem do domu.

***

            W piecu piekło się ciasto. Matka doglądała go co pewien czas. Ojciec przesadzał paprotkę.
- Tak, zostawił mnie, pewnie się cieszycie, nigdy go nie lubiliście - powiedziała Minori zaraz po powrocie do domu.
Rodzice otoczyli ją i zaprowadzili do pokoju dziwnego, posadzili na kanapie, pomiędzy nimi.
- Jak to się stało? - zapytała troskliwie Mei.
Minori podała jej liścik.
Matka przeczytała, raz i jeszcze raz i jeszcze. A potem przekazała go Jonghyunowi. Ojciec podarł karteczkę w kawałki.
- Co za gnojek.
- On nie był ciebie wart, poznasz kogoś lepszego, kto pokocha cię całym sercem - powtarzała Mei.
- Ja go kochałam...
- Rozumiem, córeczko, czujesz się zraniona, mimo to nie możesz się poddawać, musisz z tym żyć i iść do przodu, a jestem przekonana, że wszystko się poukłada.
- Nie umiem mu wybaczyć, że przez cały czas mnie oszukiwał i, że nigdy nie odda mi tych pieniędzy.
- Och, wybaczenie nie przychodzi od razu - przyznała Mei, przytulając ją i głaskając po głowie.
A Jonghyun zapytał:
- Niby jakich pieniędzy?
Ona milczała.
- Nie męcz jej.
- Nie męczę jej, tylko pytam, jakich pieniędzy, Minori? A może moich, tych, co pożyczyłaś rzekomo koleżance? Hm?
- Yyy, no tato...
- Nie… chcesz mi powiedzieć, że połowa mojej wypłaty poszła tak naprawdę na Jinsu?!
- On nie miał z czego zapłacić za mieszkanie...
- A nie za narkotyki?
- Nie! Nie brał narkotyków, to był tylko raz.
- I o ten raz za dużo. Czemu dałaś mu te pieniądze? Czemu nas okłamałaś?! - zirytował się Jonghyun.
- No bo jemu byś nie pożyczył.
- Na pewnie, że bym nie pożyczył! Jak mogłaś? Jak mogłaś być taka głupia? - krzyczał Jonghyun - przecież to oczywiste, zabrał pieniądze i zwiał!
-  Ja mu ufałam!
- I zobacz, do czego to doprowadziło!
- Jonghyun! - zawołała Mei i poprosiła, żeby się opanował.
Minori zaczęła płakać. A potem znowu zamknęła się w pokoju. I zatrzasnęła drzwi.

***

            Mei leżała w łóżku, wpatrywała się w noc za sypialnianym oknem i zastanawiała się nad dzisiejszymi wydarzeniami: ciasto się przypaliło, paprotka nie została przesadzona. Minori.
- Nie powinienem tak się unieść - stwierdził Jonghyun, kiedy wszedł umyty do sypialni, tylko w ręczniku na biodrach.
- No nic, stało się.
- Nigdy przedtem nas nie okłamywała.
- Nigdy jej nie przyłapaliśmy, to nie znaczy, że nas nie okłamywała. Ona naprawdę kochała tego Jinsu. Nie wiedziała, co robi.
- Pewnie obraziła się na mnie za to, co jej nagadałem.
- Pewnie tak.
- I jak ja mam ją udobruchać?
- Nie wiem, pomyśl, wierzę w ciebie - zachichotała Mei i poklepała miejsce obok.
Jonghyun położył się przy żonie, objął ją ramionami, była naga i rozkosznie pachniała.
- Ktoś jutro do nas wpada? - zapytał.
Mei zrzuciła z niego ręcznik, całowała go i głaskała po pokrytym bliznami ciele.
- Może... za to teeeraz... jesteśmy zupełnie sami.
- No i co? - udawał, że nie wie, o czym myślała.
Mei czuła, jak narasta w nim podniecenie. Nie przerywała pieszczot i też cicho przy tym pojękiwała. A potem wdrapała się na niego, pochyliła się i złączyła ich usta w pocałunku. Smakował czymś intensywnym. Może papierosem wypalonym pospiesznie po myciu. Jonghyun tak wiele razy postanawiał rzucić i wiecznie na nowo wracał do nałogu. Ale w tym momencie Mei to nie przeszkadzało.
- Nie wiesz, o co mi chodzi? - pytała.
- Nie... powiedz mi - przygryzł jej wargi - powiedz mi, czego chcesz.
- Kochać się - wydyszała mu prosto w usta.
Kochali się więc zapamiętale.
            Kiedy po wszystkim leżeli objęci, Minori znowu trzasnęła drzwiami do pokoju, a im zabrakło sił na zwrócenie jej uwagi.
- Czemu tak bardzo nie lubisz tego nawyku? - zapytała Mei, odpoczywając i uspokajając oddech.
- On też tak trzaskał drzwiami - rzucił Jonghyun oschle ze wzrokiem wbitym w sufit.
- On?
- Mishima, ten pieprzony skurwiel, który mnie torturował.

***

            Nikt nie wspominał przy Minori o tym, co ją spotkało, pozostało to tematem tabu, celowo unikanym. Lecz kiedy tylko wyszła z domu dyskutowano o Jinsu nieustannie, chociażby nazajutrz popołudniu z zaproszonymi znajomymi. Minhyuk z żoną Hayun i ich czternastoletnia córka Baekhee siedzieli obok siebie przy stole na wprost Mei i Jonghyuna. Wszyscy poza nastolatką powtarzali bez ustanku, że żal im Minori i, że nie zasłużyła na tak okropny los. Nikt nie zauważył, że od kilku minut stała w korytarzu po powrocie z pracy, przysłuchując się i ledwie powstrzymując łzy. W normalnych okolicznościach naskoczyłaby na nich, że plotkują i obmawiają ją. Lecz dziś nie miała na to sił i nie zależało jej, by poczuli się zakłopotani. W spokoju odczekała, aż rozmowa zejdzie na inne tory i przyszła się przywitać. Minhyuk - był przyjacielem ojca z okresu okupacji, walczyli w tych samych oddziałach o niepodległość od Japonii. Yonghwa, który służył wówczas jako ich lider, odpoczywał obecnie na wakacjach z żoną Gyesoon i piątką ich wyjątkowo hałaśliwych dzieci. Minori lubiłaby bawić się z tą gromadką, gdyby nie fakt, że po godzinie po prostu padała z wyczerpania, najstarszy z nich miał dwanaście lat, a najmłodsza, dwa. Istne zamieszanie. Wspólnie dzieci potrafiły roznieść dom i pewnie przekrzyczeć odrzutowiec. Ale nie były niegrzeczne, były po prostu pełne energii. Mei i Jonghyun często pytali przyjaciół, jak sobie z nimi radzą, na co oni odpowiadali wprost, że sobie nie radzą.
            Minori przywitała się z Minhyukiem, Hayun i Baekhee, dziwnie dziś milczącą. Nie przyznała się, że przysłuchiwała się ich rozmowie. Oni natomiast nie zapytali jej, jak się ma, co zwykle czynili, nie zapytali, bo dobrze wiedzieli, żeby nie pytać. Wszyscy zachowywali się jak gdyby nigdy nic, mimo to, czuła, że pilnowali się, by przypadkowo jej nie urazić. W kuchni zjadła zupę, a potem dosiadła się do gości. I miała nieprzyjemne wrażenie, że od tego momentu rozmowa się nie klei.
- Baekhee, a ty czemu dziś taka zadumana? - zapytała niespodziewanie Mei, na co nastolatka tylko wzruszyła ramionami i przez cały czas grzebała widelczykiem w kawałku zbyt przypieczonego ciasta.
- Nie tylko dziś - przyznała jej matka, Hayun - jest już taka od kilku tygodni.
- Dorasta - tłumaczył jej ojciec.
- No, a może ona się zakochała? - rzucił bez zastanowienia Jonghyun i zaraz tego pożałował.
Niepewnie popatrzył na Minori.
- Obyś nigdy nie ufała chłopakowi, Baek, wykorzysta cię i porzuci - przestrzegła.
Baekhee podniosła wreszcie znad talerza okrągłą twarz i posłała pozostałym zdziwione spojrzenie.
- Nie mam chłopaka - powiedziała i znowu zabrała się za grzebanie w kawałku ciasta.

***
            Głos z radia wypełnił ciszę, jaka zapadła w pokoju zaraz po wypowiedzi Baekhee.

Speaker: Serdecznie witamy, w naszym studiu taśma z nagrania wywiadu z autorką książki „Pocieszycielka”.
Dziennikarka: Kim Dahee, autorka autobiografii o niewoli w japońskim domu publicznym w latach, gdy trwała okupacja, witam.
Kim Dahee: Ja też witam wszystkich ciepło.
Dziennikarka: O czym jest „Pocieszycielka”? Może opowie pani o tym w kilku zdaniach? O czym jest i czemu powstała?
Kim Dahee: To… moja historia… moja i setek innych dziewczyn, zapomnianych, żywych i martwych, przeniesiona na kartki. Nie powstała z konkretnego powodu, a z wielu, bardzo wielu, może i egoistycznych. Nie ukrywam, że przez przelanie na papier swoich wspomnień, chciałam wyrzucić z siebie negatywne uczucia, poukładać sobie wszystko w głowie, zrozumieć. Nie zrozumiałam. Nie rozumiem nadal, czemu, czym sobie zasłużyłyśmy, czym zawiniłyśmy, że tak nas skrzywdzono. I chociaż to cały czas boli, chciałabym, by pamiętano o naszym cierpieniu. A ci, nierozliczeni ze swoich win, by nigdy nie zaznali spokoju.
Dziennikarka: Więc pani książka jest w pewnym sensie przekleństwem tych odpowiadających za cały proceder i wysyłających dziewczyny wbrew ich woli do japońskich domów publicznych?
Kim Dahee: I tych wykorzystujących nas.
Dziennikarka: Czy wszyscy japońscy żołnierze byli jednakowo okrutni?
Kim Dahee: Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, dla mnie byli okrutni, po prostu byli okrutni i tyle, nieważne w jakim stopniu, wszyscy, co przychodzili do domu publicznego w Nankin, byli jednakowo winni.
Dziennikarka: Nikt wam nie pomagał?
Kim Dahee: Nikt. Niektórzy traktowali nas lepiej, żeby zagłuszyć sumienie i rozgrzeszyć się tym sposobem. Ja tylko nimi gardziłam.
Dziennikarka: Dzięki pomocy pewnego, mimo wszystko, Japończyka, zdołała pani uciec.
Kim Dahee: Yhm, po latach zrozumiałam, że okazał mi serce. Nie wiem czemu, może z tego powodu, że był spokrewniony z moimi przyjaciółkami. Lecz wtedy jawił mi się tylko niczym kolejny oprawca...
Dziennikarka: I pisze pani, że go zabiła, by zyskać wolność. Czy ją pani zyskała? A skoro tak, jak ta wolność wyglądała?
Kim Dahee: Nie. Nie czuję się wolna. Aby tak się stało, musiałabym zachorować na demencję i pozbyć się z ciała blizn. Wszystko dookoła przypomina mi, co przeżywałam.
Dziennikarka: Czy po ucieczcie z domu publicznego i osiedleniu się w Szanghaju, bywała pani w Korei?
Kim Dahee: Nigdy tam nie byłam po tamtych wydarzeniach, sprowadziłam do siebie członków mojej rodziny, tu wyszłam za mąż, tu urodziłam dzieci.
Dziennikarka: Czy pani mąż jest Koreańczykiem?
Kim Dahee: Tak, poznałam go zaraz po ucieczce i sporo o nim wspominam w „Pocieszycielce”.
Dziennikarka: A Japończycy? Jaki ma pani do nich stosunek? A do Japonii?
Kim Dahee: Chyba dość... obojętny? Nie mam żalu do nikogo poza tymi, którzy mnie skrzywdzili, poza tymi, którzy wpadli na pomysł wysyłania koreańskich dziewczyn do japońskich domów publicznych i poza tymi, którzy przyczynili się do tego, jak to pani nazwała, procederu. Wszyscy pozostali niczym mi nie zawinili.
Dziennikarka: Często na kartkach książki pojawia się wzmianka o Aice Takahashi. Nie zmieniała pani jej danych jak w przypadku innych bohaterów. Czemu?
Kim Dahee: To była moja bardzo bliska przyjaciółka. Dzięki temu jej wujek rozpoznał mnie w Nankin i uratował. Nie wybaczyła mi, że go zabiłam... Tak przypuszczam... Nie odpowiedziała na listy, a wysłałam ich kilka. Nie zmieniając danych osobowych chyba chciałam ją sprowokować, chciałam ją skłonić do reakcji.
Dziennikarka: Nie odezwała się?
Kim Dahee: Nie.
Dziennikarka: Może nie słyszała jeszcze o „Pocieszycielce”.
Kim Dahee: Może... jeżeli mnie słyszysz, przyjaciółko, proszę o kontakt.
Dziennikarka: Ach...  może zapytam o serię pani spotkań autorskich. Jak czytelnicy przyjmują „Pocieszycielkę”? Czy zdarzają się wyznania kobiet, że przeszły przez to, co pani?
Kim Dahee: Nie. Nigdy. Niestety, wiele z tych dziewczyn zmarło, odebrało sobie życie, czy po prostu zostało zamordowanych. A te, co dotrwały do dziś, wybierają zwykle milczenie, powstrzymuje je wstyd.
Dziennikarka: To nie one powinny się wstydzić.
Kim Dahee: Owszem. Ja o tym wiem i pani o tym wie. Ale nie wszyscy ludzie uważają podobnie, sama słyszałam wielokrotnie, że opowiadam rzeczy, o jakich się nie opowiada.
Dziennikarka: To przykre… Może zapytam na koniec o plany kolejnych spotkań autorskich. Czy to prawda, że odbywają się w Japonii?
Kim Dahee: Tak, w Tokio, Kobe i Fukuoce. Zapraszam, kolejno: 14-go, 16-go i 18-go lipca.
Dziennikarka: Dziękuję za wywiad i życzę powodzenia.
Kim Dahee: Dziękuję.

Minori wpatrywała się w odbiornik radiowy i zastanawiała się: czy to nie jest po prostu okropne, że nazywano te wszystkie dziewczyny pocieszycielkami i czy ich cierpienie dawało komukolwiek pociechę? Jeżeli tak, nie były to osoby o zdrowych zmysłach.
- Ona znała mamę. Ta Kim Dahee - powtarzała.
W pokoju nadal panowała cisza. Jonghyun złapał żonę za rękę. Minhyuk tłumaczył coś swojej. Baekhee zjadła wreszcie nałożony kawałek ciasta. Nikt nie odpowiadał. Minori zapytała rodziców, czy ich też znała.
- Tak, matka Dahee była kiedyś u nas pomocą domową - przyznała po chwili Mei.
- Czemu nie powiedzieliście jej o śmierci Aiki? - zdziwiła się Minori - nie wiedzieliście o listach?
- Przez cały czas nie mieliśmy z nią kontaktu, a jeżeli cokolwiek, co wysłała, doszło, przekazaliśmy to babci Kanako - rzekł Jonghyun ze wzrokiem wbitym w pusty punkt.
Nie chciał o tym rozmawiać.
- No więc, musimy jej powiedzieć, że mama nie żyje - upierała się Minori.
Mei poczuła się niezręcznie, mama... przywykła, że sama była tak nazywana. Aika zmarła w japońskim obozie… To nadal za bardzo bolało. Dla obojgu była zbyt bliska. Dla Mei. Dla Jonghyuna. Minori czasami o nią pytała. Nie pamiętała swojej biologicznej matki, miała zaledwie kilka miesięcy, gdy ostatni raz zasypiała otoczona jej ramionami. Lecz nikt nie chciał o tym rozmawiać. Dopiero biologiczny ojciec, winny aresztowania Aiki, wyznał córce, podczas ich jedynego w życiu spotkania, pewne rodzinne sekrety.
- Lepiej nie, Dahee niepotrzebnie rozgrzebuje przeszłość - stwierdził stanowczo Jonghyun, zaczynając nucić piosenkę z radia i sygnalizując tym samym, że koniec rozmowy.
- No i sama przyznała, że to przynosi jej ulgę.
- Minori, nie wszystkim rozgrzebywanie ran pomaga, niektórym zupełnie przeciwnie - wstawił się za przyjacielem Minhyuk.
- Ale to nie rozgrzebywanie ran, że chcę powiadomić kogoś, kto ma prawo o tym wiedzieć, o śmierci mojej mamy!
- No... niby nie... tylko, że... to pewnie sprowokuje szereg innych pytań z twojej strony.
- Taaa, a odpowiedź na wszystkie jest taka sama.
- „U nas nie rozmawia się o wojnie”? - zacytowała niespodziewanie wyrwana z zadumy Baekhee.
Minori o tę konkretnie odpowiedź chodziło.

***

            Niebo pokrywały ciemne chmury. Pogoda nie sprzyjała spacerowiczom. Minori mimo wszystko szła powolnym krokiem do szpitala, gdzie pracował ojciec. Jonghyun zaproponował, by w ramach pojednania po kłótni o pożyczone pieniądze poszli wieczorem do kina i zaoferował, że załatwi bilety. Ostatecznie dała się przekupić, chociaż zamierzała jeszcze trochę się poobrażać. A tak poza tym kilka jej koleżanek już widziało ten film i szczerze go polecało. Minori nie chciała zmarnować okazji. Kiedy dotarła do celu, przechadzała się po przyszpitalnym skwerku i czekała. Ale ojciec się nie pojawiał. Minori poczuła zniecierpliwienie. Czemu wszyscy ją wystawiają?! A niech ich szlag. Chłopaków. Już ruszała z powrotem w kierunku domu, gdy niespodziewanie usłyszała klakson, rozejrzała się i utkwiła wzrok w kierowcy samochodu. Taehyun, stażysta z chirurgii machał jej zza szyby, a potem, opuszczając ją całą, zawołał:
- Minori!
- Hej. Nie wiesz może, co z moim tatą?
- Yhmmm... wiem, poprosił, żebym ci przekazał, że coś mu wypadło i... żebym ci potowarzyszył... w tym kinie.
Taehyun wydawał się onieśmielony, unikał jej wzroku i poczerwieniał na twarzy. Minori w pewnym sensie imponowało, że tak na niego działa. I chociaż w tym momencie nie była zadowolona, że wkręcił się w intrygę Jonghyuna, pohamowała złość, by dodatkowo się nie zestresował. Lepiej po prostu powie potem ojcu, że nie życzy sobie swatania jej z kimkolwiek, zaś przy Taehyunie postara się być miła. A poza tym, naprawdę bardzo chciała obejrzeć ten film. Więc, gdy  pokazał przekazane mu przez Jonghyuna bilety, bez zastanowienia wsiadła do samochodu.
- No to tempo, bo wolałabym się nie spóźnić.