24/09/2018

the song of true (rozdział 4)

Keijo, okupowana Korea, rok 1938

            Jak długo można?, zastanawiała się Aika. Jak długo można zwisać głową w dół i nie zwariować? Jak długo można zwisać głową w dół i przeżyć? Najgorszy okazał się ból, cała była w bólu, cała była tym bólem. Mishima pobił ją, powiesił za nogi i znowu pobił. Krew spływała po jej zupełnie nagim ciele. Aika oddychała ustami, bo przez pełen skrzepów nos to nie było możliwe, wargi miała spierzchnięte. Nic nie pamiętała z poprzedniego dnia i z jeszcze poprzedniego i jeszcze. Nic. A oni twierdzili, że podała im nazwiska kilku swoich towarzyszy. Czy naprawdę tak było? Czy może skłamali, by skłonić ją tym sposobem do wydania kolejnych osób i sprawić, że przestanie dbać o to, ile im powiedziała, a ile jeszcze nie?
- Czyje... Czyje niby nazwiska? - spytała ochrypłym, z powodu bólu i niewygodnej pozycji, głosem.
Mishima wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie pamiętasz? Nie wiesz? No to może wymienisz wszystkie, wtedy powiem ci, które z nich znam, a których jeszcze nie.
- Ty świnio! - zawołała Aika i poczuła kopnięcie w brzuch.
Krew z jej ust chlustała na podłogę.
- Skoro zapomniałaś, to ci przypominam, powiedziałaś, że wasza pierdolona armia ukrywa się w górach.
Tak było? Nie? Nie wiedziała, z powodu bólu jej umysł nie działał prawidłowo. A o tym, że armia ukrywa się w górach okupanci mieli pewnie pojęcie od dawna. Nie trafili po prostu w to miejsce, bo obozowisko często się przenosiło. Aika zakładała więc, że pomimo okropnych tortur nie powiedziała niczego, czego nie powinna.
- Nie wiem gdzie ukrywa się "nasza pierdolona armia", oficerze.
I wtedy zapytał:
- A Lee Jonghyun?
Tak naprawdę na nim im zależało. Aika miała ich do niego doprowadzić. Japończycy popadli w obsesję na punkcie Jonghyuna po odbiciu go przez innych towarzyszy podczas transportu.
- Nie wiem - odpowiedziała.
- Niewiedza może cię wiele kosztować.
Nie chciała umrzeć i choć powoli traciła resztki sił, starała się utrzymać przy życiu.. Nie miała przy sobie fiolki cyjanku, gdy została aresztowana. Ale to dobrze, to bardzo dobrze... bo bałaby się, że ostatecznie ulegnie pokusie.
- Nie wiem. Naprawdę. Nie wiem...
Mishima podniósł bat.
- Ty mała zdziro, zapytam po raz ostatni, gdzie on jest?
Aika wiedziała, że musi wybrać, pomiędzy swoim życiem i życiem Jonghyuna. A jeżeli umrze, nigdy więcej jej nie zobaczy... córko, córeczko kochana, Minori, przepraszam, poradzisz sobie beze mnie, prawda? Już i tak nic ze mnie nie zostało.
- Nie wiem.
- Nie wiesz? - zapytał pełen furii, zamachując się i uderzając ją - jak to, skoro dawałaś mu dupy, jak, kurwa, jak?!
Mishima wpadł w szał, bił bez opamiętania, a ona zastanawiała się, czemu jeszcze jest przytomna. Tak bardzo bolało. Z każdym kolejnym uderzeniem czuła, że poprzednie rany na nowo się otwierają i pulsują. Nie wytrzyma tego, zrozumiała i zawołała:
- Nie, proszę, powiem ci wszystko!
Mishima z zainteresowaniem popatrzył jej w oczy, odkładając bat i pochylając się lekko.
- Tak?
- Jonghyun... - zaczęła - nie żyje.
- Jak to możliwe?
- Już nie pamiętasz, co mu zrobiłeś?
- Syn komendanta twierdzi co innego, że ty i ten zdrajca jesteście kochankami.
- Jonghyun nie żyje.
- A więc czemu przez cały czas to ukrywałaś?
- Nie chciałam dawać ci satysfakcji, lecz pewnie w tym momencie musisz ją czuć. Nie przeżył. Niestety.
Mishima zamilkł. Czy jej uwierzył? Kiedy z powrotem podniósł bat, pomyślała, że znowu ją uderzy, on natomiast powiesił go tylko na miejsce. A potem poluzował sznury, na jakich wisiała, po czym z hukiem upadła na zimną, zakrwawioną podłogę. Nie troszczył się, że mogła przy tym przypadkowo skręcić kark, czy coś sobie połamać. Zanim wyszedł, trzaskając masywnymi drzwiami, usłyszał jej rozpaczliwy płacz i był pewien, że opłakiwała Jonghyuna, podczas gdy tak naprawdę opłakiwała siebie.

***

            Minori. Jonghyun. Minori. Tak wiele uczuć. Aika leżała na podłodze i starała się poskładać myśli, lecz nie potrafiła skupić ich na niczym. Coś ją rozpraszało. Gorączka. Czy w rany wdało się zakażenie? Nie wiedziała, od ilu dni już tu jest. Czas nie istniał, istniał tylko oficer Mishima i ból, ból, ból. Czy ukrywający się w górach partyzanci postanowili przenieść obozowisko w wypadku, gdyby zaczęła w oszołomieniu wykrzykiwać ich nazwiska? A jej najbliżsi? Czy byli bezpieczni? Mama. Sama, kiedy została aresztowana wydała ukochanego i jego towarzyszy, by ratować dziecko noszone w sobie - Aikę. Ale Minori nic nie groziło. Nikt, kto nie powinien, nie wie o jej istnieniu. Ani Akiharu. Ani rodzina Aiki. Tylko rodzina Jonghyuna, inne dzieci w sierocińcu i przyjaciele z ruchu oporu. To jedyne pocieszenie. Ta świadomość mimo wszystko nie wyparła pragnienia, by wyjąć ją z kołyski i wtulić w siebie. Minori...
            Niespodziewanie drzwi się otworzyły i do sali wszedł Mishima. Z impetem postawił na podłodze miskę wody, a potem rzucił w Aikę ręcznikiem i jej ubraniami.
- No, zdziro, doprowadź się do porządku, zaraz ruszamy - oznajmił.
- G...dzie? - zdołała wychrypieć Aika i podniosła na niego załzawione oczy.
- Tam, skąd nie ma powrotu.
I wtedy zrozumiała, że ją zabiją. Nie uwierzyli jej. Nie darują, że ich okłamała. Co zrobić, by przeżyć? Mishima wyszedł  a ona doczołgała się do miski, nabrała wody w ręce i napiła się. To dodało jej sił i zdołała podnieść się do pozycji siedzącej. Stopniowo powracało czucie w drętwych kończynach. Aika obmyła twarz i obserwowała, jak woda zabarwia się na czerwono. A potem chwyciła miskę i wylała na siebie jej zawartość, zmywając tym sposobem krew i nie dotykając ran. Lekko drżąca otuliła się ręcznikiem, siedziała tak, póki nie wyschła. Z niepokojem się ubrała. Co jeżeli materiał przyklei się do ran? Nie chciała sobie tego wyobrażać. A potem uznała, że i tak wszystko jej jedno, skoro mają ją zabić. Mishima przyszedł z powrotem i rozkazał, by wstała, a kiedy zobaczył, że jest zbyt słaba, wyciągnął rękę w pomocnym geście. Aika nienawidziła siebie za to, że wsparła się na nim. Mishima poprowadził ją do tylnych drzwi budynku. Tam dokonają egzekucji?
- Proszę, nie zabijaj mnie... - wyszeptała i popatrzyła mu w oczy, jak on wcześniej jej.
Czyżby zobaczyła w nich żal? Nie? Więc co innego? Czy wspominał, jak był na kolacji w jej domu, jak usiadła do pianina i jak zagrała swoją ulubioną piosenkę? To możliwe, by mimo wszystko pozostało w nim coś ludzkiego? Przez moment sprawiał wrażeniem, jakby zamierzał odpowiedzieć, lecz nic nie rzekł. A potem wyszli w noc, na rozgwieżdżonym niebie unosił się księżyc i rzucał blask na czarną, policyjną furgonetkę. Aika rozejrzała się dokoła. Nie zauważyła plutonu egzekucyjnego. Mishima kazał jej wsiadać do samochodu. Po chwili znalazła się sama w furgonetce. Nie widziała twarzy kierowcy. Nie wiedziała, kim był. Nie wiedziała, gdzie ją zawoził. Ze strachu pociła się, przez co rany okropnie szczypały. Aika siedziała nieruchomo, podciągając pod brodę kolana i zaciskając spierzchnięte wargi. Aż wreszcie samochód zahamował ostro i zaparkował. Niespodziewanie usłyszała, że ma wysiąść. I tak zrobiła. Przy drzwiach furgonetki stali oficerowie z karabinami, schwycili ją i poprowadzili w kierunku przerażonego tłumu. Czy ich wszystkich rozstrzelają? Ale wtedy zorientowała się, gdzie się znalazła, na opuszczonej stacji kolejowej poza granicami miasta. A ci ludzie nie czekają na egzekucję, lecz na transport... Dokąd? Do obozu. Do krainy śmierci. Tam, skąd nie ma powrotu... Aika czuła, że trzęsie się cała. Nie miała co marzyć o ucieczce. Japońscy oficerowie byli wszechobecni, zaganiali ludzi do pociągu, a jeżeli ktokolwiek okazywał sprzeciw, bili. Aika wiedziała, że nie wytrzymałaby kolejnych ciosów i posłusznie wsiadła do bydlęcego wagonu. Ze wszystkich stron przypatrywało jej się wiele innych pełnych przerażenia oczu. Mężczyzn. Kobiet. Dzieci. Aika zastanawiała się, ile ich tu było. A w pozostałych wagonach, w pozostałych pociągach? Czy naprawdę tak wielu ludzi podzieli ten okrutny los? Z dworu nadal dochodziły okrzyki oficerów, odgłosy bicia i wystrzały. Aż wreszcie zapadła cisza, ktoś zagwizdał, pociąg powoli ruszył. Czyli tak to się odbywa. Pod mroczną osłoną nocy. Gdy nikt nie widzi i nie słyszy. A ci, co widzą i słyszą, odwracają wzrok.
Minori.
Pewnie śpisz słodko, zaciskach rączki w piąstki, jakbyś coś chciała w nie złapać.
Aika skupiła wszystkie myśli na swojej córce, by nie poddać się i nie zwariować podczas drogi przez zniszczone wsie, opuszczone pola i rozległe stepy. I ta przejmująca cisza, żadnych rozmów, żadnych protestów, tylko kilka praktycznych zdań wypowiadanych raz po raz. Dzieci chciały jeść, płakały, a pozostali więźniowie kazali im być cicho. Wiadro na ekskrementy się przepełniło i cuchnęło niemiłosiernie. Nikt się mimo to nie skarżył, wszyscy czuli się zbyt zmęczeni. Ludzie spali na stojąco, bo było za ciasno, by siedzieć. Jakaś więźniarka z powodu gorączki zaczęła w pewnym momencie wykrzykiwać nazwiska swoich towarzyszy i nie chciała się uspokoić. Aż wreszcie wszyscy się do tego przyzwyczaili. Nie reagowali, kiedy krzyczała i krzyczała, do rana, a potem zmarła, zwłoki obijały się o pozostałych.
Minori.
Gdybyś nie ty, nie walczyłabym o przetrwanie, rzuciłabym się w ramiona śmierci, żeby wybawiły mnie od cierpienia i ukołysały. Jak dobrze byłoby nie uczestniczyć w tym wszystkim. Ja dałam ci życie. A dzisiaj to ty trzymasz przy życiu mnie.
Minori.
Jonghyun.
Akiharu... przez niego się tu znalazła. A może nie? A może to kara, że złamała obietnicę, że zamiast go zrozumieć i uratować z mrocznych otchłani zła, oddała serce innemu? Czy żałował, że wydał ją policji? Czy wie, jak ją skrzywdzili? Czy starał się to wszystko powstrzymać?
Aika zastanawiała się, ile dni minęło, gdy wreszcie dotarli do Harbinu, zupełnie straciła poczucie czasu. Dopiero przy wysiadaniu z pociągu okazało się, że znajdowało się w nim wiele trupów. Z obrzydzeniem oficerowie poukładali martwych w stosy, a żywych posegregowali ze względu na płeć i przydzielili im więzienne ubrania z konkretnym numerem. Na terenie ogrodzonym drutem kolczastym stały niskie baraki, ostatni z nich służył za szpital, w poprzednim była umywalnia, a w jeszcze poprzednim stołówka. Z przodu rozciągał się plac, gdzie, jak im powiedziano, odbywały się codzienne apele. A potem mężczyznom i kobietom kazano ustawić się w szeregach, by przydzielić ich do cel. Aika stała obok dziewczyny z wypalonym okiem i jej kilkuletniej córeczki.
- Mamusiu, boję się - powtarzało przerażone dziecko.
- Jak uważacie, co z nami będzie, co z nami wszystkimi będzie? - pytała pozostałe kobiety ta z wypalonym okiem.
Aika milczała, chociaż dobrze wiedziała, czym zajmował się szwadron 731. Ale ja muszę zrobić wszystko, po prostu wszystko, by przeżyć, powtarzała sobie. I ta determinacja dodała jej sił. Wysoki, dobrze zbudowany oficer czytał nazwiska i przydzielone numery cel. Wtedy brama obozu otworzyła się dla samochodu. Aika mimowolnie zapatrzyła się w kierowcę, młodego Japończyka w cywilnych ubraniach, z papierosem zwisającym mu z ust. Przez to nie usłyszała, kiedy padło jej nazwisko. Kobiety rozchodziły się do cel, a ona stała na placu, zagubiona.
- Co ty tu robisz, już, do baraku! - zawołał oficer, który czytał nazwiska.
Aika przeczytała na plakietce munduru, że nazywał się Tanaka Mori.
- Ja... nie pamiętam... numer swojej celi - wymamrotała.
A wtedy oficer wymierzył jej policzek, upadła na ziemię i nie miała siły wstać.
-  No to zaraz sobie przypomnisz! - zawołał zdenerwowany, zamierzając się na nią kolbą karabinu.
Aika skuliła się, gotowa na cios.
- Hej, Mori, masz może ogień? - rozległ się w tym momencie głos mężczyzny z papierosem.
Tanaka odłożył karabin, by poszukać zapalniczki i poratować kolegę w potrzebie.
- A ty dziś tu? - zapytał.
- Yhm, zamierzam popracować nad nowym projektem.
Przez kilka minut rozmawiali, jak gdyby nie zauważali Aiki. Dopiero po chwili ten z papierosem utkwił w jej twarzy zaciekawione spojrzenie. Czy podszedł specjalnie, by mnie obronić?, zastanawiała się, lecz szybko uznała, że to niemożliwe.
- Co z nią? - zapytał.
- Nie pamięta numeru swojej celi.
Aika milczała, gdy zainteresowany pochylił się lekko w jej kierunku.
- Jak się nazywasz?
- Takahashi Aika - odpowiedziała - a pan?
Sama nie wiedziała, czemu o to pytała. Tanaka Mori wybuchł śmiechem. Natomiast ten z papierosem zajrzał mu w notatki i sprawdził numer jej celi. A potem, z udawanym lub nie, rozbawieniem dodał:
- Kudo Hideki - beztroskim gestem wyciągnął rękę, przedstawiając się i pomagając jej wstać.
Mori nadal się śmiał. Hideki zaproponował, że zaprowadzi dziewczynę do baraku. Aika ruszyła z nim, szli ramię w ramię, w milczeniu, w brzasku poranka. Tych kilka metrów zdawało się wydłużać i wydłużać z każdym kolejnym krokiem. Jak gdyby mieli nigdy nie dotrzeć do celu. Ale dotarli, dotarli tam, gdzie mogli dotrzeć, do drzwi baraku z numerem trzy. To wtedy Hideki wyraził zdziwienie, że Japonka znalazła się w obozie. A Aika przyznała:
- No proszę, chciałby pan pewnie posłuchać mojej historii.
- Tu nikt nie ma swojej historii - rzucił niezwykle ostro, lecz szybko złagodniał i oboje spuścili wzrok.
Aika spojrzała na rękę mężczyzny, zauważyła, że papieros, który przez cały czas tylko trzymał, wypala się.
 - Uwaga- powiedziała - zaraz się pan poparzy.
Hideki, zaskoczony, wyrzucił papierosa i zmiażdżył go butem. Przez moment wpatrywał się w Aikę, jakby nie rozumiał, co się między nimi wydarzyło. I czy w ogóle cokolwiek. Przez cały czas nie odwracała od niego wzroku, nie wydawała się skrępowana, a na ich twarzach nie było emocji, oboje sprawiali wrażenie zupełnie obojętnych.
- Dziękuję - rzekł wreszcie Hideki.
- Ja też - odpowiedziała Aika i zdecydowanie wkroczyła do baraku, gdzie kilka kobiet przypatrywało jej się podejrzliwie.

***

            Aika, Jaesun, Sami, Shinji, Yerin i Sooyoung, a od niedawna numery: 8864, 8865, 8866, 8867, 8868 i 8869 dyskutowały w swojej celi o sposobie, jak przeżyć w obozie. Nie. Nie było tu numeru 8866. Już nie. Kto tylko zostawał wywołany przez strażnika, znikał i nie wracał. A potem spoczywał na stosach martwych ciał, zmasakrowanych, jakby przeprowadzano na nich okrutne eksperymenty i jakby w śmierci odnajdywali oni ukojenie. Ale o tym milczano.
- Na przeżycie w obozie - zaczęła Jaesun z numerem 8865 - są dwa sposoby, albo być Japonką, albo być sprytną.
I w tym momencie oczy wszystkich niczym sztylety wbiły się w postać Aiki.
- Nie zauważyłam, by była z tego powodu ulgowo traktowana - wstawiła się w jej obronie Shinji, wychudzona, drobna dwudziestolatka.
- A ja zauważyłam! - zawołała Sami i przywołała pewne nazwisko.
Kudo.
Kudo Hideki.
Kim był?
Codziennie przechadzał się po obozie z zeszytem i notował. Co? To była zagadka. Lecz wszyscy zauważyli, że większość uwagi skupiał na jednej, jedynej osobie - Aice. Nigdy jej nie zagadywał, nie zbliżał się zbytnio, pozostawał po prostu obserwatorem. A to jak na nią patrzył, budziło niebezpieczne podejrzenia.
Na przeżycie w obozie są dwa sposoby... albo być Japonką, albo być sprytną.
Jeżeli narodowość nie pomagała, pozostawał spryt.
Aika pewnego popołudnia postanowiła postawić swoje życie na szali, ruszyła szybkim krokiem za tym, kogo zamierzała wykorzystać i zatrzasnęła się z nim w biurze. Hideki stał przy oknie i wpatrywał się zza żaluzji w obozowy plac. Naprawdę jej nie zauważył, czy tylko udawał? Z ust zwisał mu niezapalony papieros.
- Jeżeli chcesz, możesz mnie mieć - powiedziała, a kiedy na nią popatrzył, była zupełnie naga.
- Jeżeli bym chciał, to po prostu bym cię miał - przyznał pozbawionym emocji głosem, papieros wypadł mu z ust.
A potem znowu stali i wpatrywali się w siebie w milczeniu. Hideki myślał o swojej żonie, o ich synku - o małym Kaito, starał się zrobić wszystko, by zachować obojętność. Aika odwróciła się powoli, przerażona, ogarnięta wstydem i obrzydzeniem do siebie. Czego się spodziewała?
- Niech pan o tym zapomni... - wyszeptała.
Hideki jej nie obroni. A kobiety z celi widziały, jak wchodziła z nim do biura, zlinczują ją za to. I wtedy usłyszała jego głos:
- Zaczekaj.
Hideki posadził ją na krześle przy biurku i wyszedł. Zaskoczona, rozejrzała się dokoła. Ze wszystkich stron patrzyły na nią portrety Cesarza. Czy przez to siedziała w bezruchu do powrotu mężczyzny i jedynie słuchała tykania zegara? A kiedy przyszedł, położył jej rękę na karku, sprawiając, by lekko się pochyliła. W jakich zamiarach?
- Może trochę szczypać - ostrzegł.
A potem otworzył przyniesione przez siebie pudełeczko.
- Co to jest? - zapytała niepewnie Aika.
- Maść odkażająca. Aby nie doszło do infekcji, przecież ty cała jesteś poraniona. Ktoś był dla ciebie bardzo okrutny.
- Tak, a ja byłam bardzo uparta.
- Yhm.
- Czy pan nigdy nie jest okrutny podczas przesłuchania?
- Nie jestem oficerem.
- Co więc pan tu robi?
- Nie wiesz? - zapytał -  że jestem lekarzem?
- To niech mnie pan wyleczy.
- Nie leczę ciała, ja leczę duszę.
- To niech mnie pan wyleczy - powtórzyła.
Hideki posmarował jej plecy. Ledwie powstrzymywał drżenie rąk. A potem przyznał:
- Skoro mam cię wyleczyć, powinienem wysłuchać twojej historii.

***

            Jonghyun wstał, przeszedł się po powierzchni chaty i z powrotem siadł na swoim prowizorycznym posłaniu.
- Ja wiem, o czym myślisz, a ty dobrze wiesz, że to nic nie da - powiedziała siostra, a kiedy posłał jej pytające spojrzenie, dodała - nie możesz iść na posterunek, żeby ratować Aikę.
Jonghyun wydał z siebie rozpaczliwy krzyk, złapał za stertę map i uderzył nimi z impetem o podłogę. A potem znowu zagryzł wargi i zamilkł z ciężkim oddechem. Jak tylko usłyszał o aresztowaniu Aiki, wszyscy nieustannie go pilnowali.
- Nie mogę jej tak zostawiać.
- Nie pamiętasz co ci robili podczas przesłuchania? Nie chcesz przechodzić przez to jeszcze raz, prawda? Jeżeli znowu trafisz w ich ręce, potraktują cię o wiele, wiele gorzej, a  ostatecznie zabiją, i ciebie i ją, bo pomagała ci w ucieczce, rozumiesz?
- No więc co mam zrobić?
Yuri w odpowiedzi wychyliła się z chaty, dała komuś znak i wyszła. A potem... Mei niepewnie stanęła w drzwiach. Mała Minori popłakiwała w jej ramionach. Niemożliwe... Jak się dowiedziała o istnieniu dziewczynki? Kto jeszcze o tym wie?
- Yuri wszystko mi powiedziała - wyznała jakby w odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Co oznacza "wszystko"?
Ledwie doszedł do siebie po ucieczce z transportu, spotkał się z Mei i skłamał, że jej nie kocha. A skoro nie chciała wierzyć, dodał, że kocha Aikę. To nie brzmiało nieprawdopodobnie, bo czuł, że sam nie jest jej obojętny. Przez cały czas go wspierała. Aż wreszcie pokochał ją w zamian, nigdy nie tak, jak Mei, lecz pokochał, pokochał zupełnie szczerze.
Co oznacza "wszystko"?
Czy wiesz, że chociaż tyle się wydarzyło, to ty jesteś dla mnie sensem życia? Mei. Czy wiesz, że w moim sercu to ty masz pierwsze miejsce?
- Co oznacza "wszystko?" - zapytał.
- Aika urodziła dziecko, dziewczynkę, Minori.
- Tak.
Minori w swoim płaczu wołała o miłość, podnosiła rączki, łapała w nie puste powietrze.
- I chociaż w tym momencie jest jedynym pocieszeniem dla nas wszystkich, i ciocia, i mama i ja uważamy, że musi pozostać w ukryciu.
- Tak.
- Aika trafiła do obozu.
- O Boże… Nie.
- Jonghyun, nienawidziłam jej, że odebrała mi ciebie, lecz nigdy nie życzyłam jej tego.
- Tak. Tak, wiem.
Wtedy po policzkach Mei popłynęły łzy, stała w drzwiach i szlochała, opłakiwała wszystko, co straciła. Tak bardzo chciał objąć ją i opowiedzieć, jak było naprawdę. Z nim. Z nią. Aiką. Czy by mu wybaczyła? Czy to ma sens, skoro nic się nie zmieniło i nadal tylko z dala od niego może być bezpieczna? W dodatku, on nigdy nie da jej dzieci, a przecież o nich marzyła.
- Proszę, dbaj o Minori - powiedziała i otarła łzy - nikt nie wie o jej istnieniu, a policja wierzy, że nie żyjesz.
- Co?
- Tak mi powiedzieli na posterunku, że nie żyjesz, naprawdę.
Mei ostrożnie podała mu dziecko. Minori... trzymał ją, jakby była ze szkła. Mała nadal popłakiwała.
- To nie ja... To Akiharu... Ona nie jest moim dzieckiem! - zawołał pospiesznie, wystraszony, że ukochana źle wszystko zrozumiała.
Mei zaprzeczyła pospiesznie.
- Nie, od dziś twoim i tylko twoim - powiedziała, po czym wyszła.
Minori złapała go za kciuk, zaciskała kurczowo paluszki i nie zamierzała puszczać. Jonghyun popatrzył na nią, zdziwiony, kiedy przestała płakać. Na jej twarzy pojawił się spokój.
O tak, jesteś moja, jesteś tylko moja i oddam ci całą moją miłość.

14/09/2018

the song of true (rozdział 3)


            Minori wpatrywała się w lustro w zakładzie fryzjerskim i w szybkie ruchy nożyczek. Nie żałowała swojej decyzji. To był po prostu kolejny krok do wykonania przed rozpoczęciem wyprawy i nie kwestionowała go. Ręce trzęsły się fryzjerowi, kiedy obcinał jej włosy, uważał pewnie, że zwariowała, a ona z uśmiechem patrzyła na spadające na podłogę kosmyki. Tak wiele razy Jinsu wtulał w nie twarz... Poza tym, chociaż czasy się zmieniły, nadal powtarzano, że kobiety powinny nosić warkocz do pasa, zamiast obcinać się na "chłopczycę". Minori nigdy nie przejmowała się konwenansami, do wszystkiego miała nowoczesne podejście. To również zasługa Jinsu. On pokazał jej, że świat nie jest ani czarny, ani biały, pokazał jej kolory, a potem odszedł. Niespodziewanie znowu zakłuło ją serce. Pod sufitem ociężale obracał się wiatrak, szczęk nożyczek zagłuszał ciszę. Minori zagryzła wargi.
- Czy nie uprzedzałem? - zapytał z przekąsem fryzjer - że żal się zrobi tych dorodnych włosów?
- Nie jest mi żal.
- A sprawia panienka wrażenie, jakby żałowała.
- Nie jest mi żal - powtarzała, wpatrując się w swoje odbicie i przyzwyczajając się do efektu, po czym dodała z przekonaniem - zaczynam nowe życie.

***

            W domu spakowała wszystkie rzeczy, które kojarzyły jej się z Jinsu. Bez wahania wyrzuciła pełen karton, a przy okazji skopała kilka razy. On niestety nie może tego poczuć, przyznała, powinnam sobie sprawić laleczkę voodoo. Kiedy matka przyszła ze szkoły muzycznej, gdzie udzielała lekcji śpiewu, a ojciec ze szpitala, w pokoju Minori panował niewyobrażalny bałagan. Nie tylko rzeczy wyrzucone z szaf przy jej ostatnim ataku furii walały się po podłodze, lecz i wszystkie inne, a ona siedziała pomiędzy nimi i pisała z zapałem w notesie. Nie zauważyła, że rodzice stoją w drzwiach i przypatrują jej się. Dopiero zapytana, co robi, poinformowała:
- Listę potrzebnych do zabrania rzeczy.
- Nie masz jeszcze zarezerwowanego biletu na prom i noclegu w Fukuoce - przypomniała jej matka.
- Nie rozmawiałaś też nadal ze swoim  szefem, więc zaczekaj z pakowaniem - poradził po chwili ojciec.
Minori nie odłożyła notesu.

***

            Nie posprzątała też bałaganu, przez co cały czas potykała się o porozwalane rzeczy, padała z hukiem na podłogę i głośno przeklinała. Taka poobijana zjawiła się następnego dnia w kawiarni, gdzie pracowała i powiedziała szefowi, że odchodzi. Z niepokojem obserwowała, jak stawał się coraz bledszy i bledszy. Nie był młody, zbliżał się do sześćdziesiątki i powinien unikać stresu, bo kolejny zawał może okazać się bardzo niebezpieczny. Go Wooyoon, jej szef milczał przez moment, a potem podsumował ze stoickim spokojem, lecz tylko pozornym:
- Więc chcesz odejść.
- Tak.
- A czemu?
- Już nastał na to czas, nigdy nie ukrywałam przed szefem, że zamierzam popracować tylko przez wakacje.
- Tak, pamiętam, powiedziałaś, że chcesz się uczyć i iść na studia. Jaki kierunek wybrałaś?
- Nie będę się uczyła, będę podróżowała.
Wtedy zapadła cisza, siedzieli przy jednym z kawiarnianych stolików, popijali sok i badali się nawzajem wzrokiem.
- Ach, rozumiem... podróżowała.
- Tak, szefie.
- A gdzie, jeżeli wolno zapytać?
- Na początku polecę do Japonii. A potem, nie wiem sama, nie wiem też, ile to potrwa.
- Yhm.
Go Wooyoon. Nigdy nie był zbyt rozmowny. Ale dziś po prostu pokonał rekord udzielania zdawkowych odpowiedzi. Minori chciała zdradzić mu prawdziwy powód swojej wyprawy, lecz wiedziała, że powinna być ostrożna. Nikomu nie może powiedzieć, że postanowiła szukać prawdy o śmierci biologicznej matki, bo prędzej, czy później informacja o tym dotrze do jej rodziców i to ich bardzo zmartwi. Niepotrzebnie też zdradziła zbyt wiele Taehyunowi.  Ale coś sprawiało, że mu ufała, sama natomiast nie wiedziała, co.
- No i przez ten czas zastanowię się, co chciałbym robić po powrocie - oznajmiła.
Kiedy opowiadała o swoich planach po raz pierwszy od dawna emanowała dziecinnym wręcz entuzjazmem.
- Minori, czy coś się dzieje? - zapytał ją szef - obcięłaś się, postanowiłaś odejść z pracy i wyruszyć w podróż... przed czym starasz się uciec?
- Nie staram się uciec.
- Nie?
- Nie, może po prostu dorosłam.
- A... może chodzi o tego chłopaka, co?
Minori zadrżała. Naprawdę to tak bardzo rzuca się w oczy? Ze smutkiem spuściła wzrok i powiedziała:
- No, niestety, o niego też chodzi... poznaliśmy się tu, w kawiarni, i wszystko dokoła mi go przypomina.
Nie skłamała. Nie potrafiła wyrzucić Jinsu ze swoich myśli i skupić się na czymkolwiek innym podczas pracy. A to ją powoli wykańczało.
Go Wooyoon skwitował jej wyznania milczeniem, a potem dodał, że gdyby tylko chciała, po powrocie może na nowo ją zatrudnić.
- Nie decyduj zbyt pochopnie - poprosił.
Na co liczył, skoro wszystkie decyzje w jej życiu były pochopne?
- Naprawdę, dziękuję, szefie, choć pewnie nie skorzystam.
- Twoja szczerość sprawia, że czasami nie wiem, za co cię lubię.
- A ja podejrzewam, że akurat za tę szczerość.
- Ach, idź już! Nie chcę cię tu widzieć, ty… mała zdrajczyni! - zachichotał Go Wooyoon.
- Ależ nigdzie nie idę, do wyjazdu jeszcze będę tu pracowała, no, dorobię sobie trochę pieniędzy!

***

            Minori wspinała się niepewnie po zewnętrznych stopniach do mieszkania okalanego niewielkim tarasem na dachu innego budynku. Sama zaproponowała, że odwiedzi Taehyuna, kiedy zadzwonił i poinformował, że załatwił wszystko, o co go poprosiła. Skoro zależało jej na dyskrecji, wydawało się to dobrym pomysłem. Nie zaprotestował, zapytał tylko, czy trafi, a ona odpowiedziała, że tak. I chociaż lekko po drodze pobłądziła, ostatecznie dotarła do celu i zdecydowanie zapukała do drzwi.  Taehyun otworzył niemalże natychmiast, jak zwykle elegancki i przywitał ją serdecznie:
- Cześć, zapraszam w moje skromne progi.
Minori zrzuciła buty, chociaż kazał jej tego nie robić, i poczuła pod stopami szorstkie deski, co wbrew pozorom nie okazało się nieprzyjemnie. Z podekscytowaniem rozejrzała się dokoła i skierowała kroki do jedynego pokoju, skromnie umeblowanego, zatopionego w przytłumionym świetle. Poza biurkiem, starą, trzeszczącą szafą, regałami na książki i tapczanem nie było tu zupełnie nic. Żadnych dodatków. Żadnych kwiatów. Żadnych fotografii. Surowość w każdym z kątów. Czemu w myślach zaczęła się zastanawiać i planować, jak by to mieszkanie urządziła? Ale szybko się opamiętała.
- A więc co dla mnie masz? - spytała z uśmiechem.
Taehyun podał jej kopertę.
- W środku jest bilet na prom i notatka z adresem hoteliku z zarezerwowanym dla ciebie noclegiem.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Ile jestem ci winna?
Taehyun podał jej kwotę, zapłaciła, a potem przejrzała zawartość koperty, gdzie znalazła wszystko, czego potrzebowała.
- I... mam dla ciebie coś jeszcze, Minori.
- Naprawdę, masz dla mnie prezent?
- To, żebyś zapisywała przebieg swojej wyprawy - rzekł i podarował jej klasyczny, oprawiony w czarny zamsz notes, przy czym musnęli się przypadkowo palcami.
- Dziękuję! - powtórzyła.
Słońce zachodziło za oknem, padało na jej twarz i dawało wrażenie, że cała promieniała. A może tak było? W sercu czuła rozkoszne ciepło. Taehyun schował ręce za siebie. Przez moment milczeli, wydawało im się, że to koniec rozmowy i wtedy Minori zaburczało w brzuchu.
- Hm, ktoś tu chyba nie jadł dzisiaj kolacji, co?
-  W zasadzie nie jadłam.
- No to dobrze się składa, była u mnie ciocia Yuri i zostawiła różne smakołyki.
- A co konkretnie?
W odpowiedzi Taehyun ubrał fartuch i z powagą, jaka nigdy go nie opuszczała, nieważne, czy to w sytuacjach oficjalnych, czy kiedy żartował, oznajmił:
- Dzisiejszego wieczoru szef kuchni ma w swojej ofercie zupę z kiełków fasoli, kurczaka w sosie kurkowym, kimchi i wiele, wiele innych, zapraszam więc do stolika i proszę o cierpliwość,  zapewniam szanowną panią, że warto.
Minori zachichotała, rozbawił ją, szczerze. I narobił jej smaku. Tak, że po chwili siedziała na poduszce przy niskim stoliku na tarasie. Słońce jeszcze nie zaszło, pomarańczowa poświata powoli znikała za fasadami przeciwległych budynków, mimo to raziła w oczy. Minori uwielbiała tę porę dnia, gdy powoli, powolutku, na paluszkach nadchodziła noc. I chociaż widziała w życiu sporo zachodów, ten wydawał jej się inny. Nie rozumiała, czemu. Nie rozumiała zbyt wielu rzeczy. Taehyun nie dopuszczał jej do gotowania, nie pozwalał w niczym pomagać, chciał, by udawała klientkę restauracji i szybko wczuła się w tę rolę. Nadal chichotała, kiedy podawał do stolika wymienione poprzednio dania i zwracała się do niego "szefie kuchni". A kiedy zaoferował jej wino, skusiła się na kieliszek. Oczywiście wypili za to, by dowiedziała się podczas wyjazdu tego, czego zamierzała i bezpiecznie wracała do domu.
- Naprawdę, nie wiem, czemu tak się wszyscy o mnie niepokoicie.
- Rzadko spotyka się osiemnastoletnią dziewczynę wyruszającą samą w świat.
- Bo ja jestem wyjątkowa!
- Nie przeczę.
- Ale jeżeli tak się o mnie niepokoisz, mogę do ciebie przedzwonić z Fukuoki.
- Koniecznie.
- Oppa, ubrudziłeś się sosem.
- Gdzie?
Minori przejechała umazanymi w sosie palcami po policzku chłopaka.
- O tutaj! - zawołała i wybuchła szalonym śmiechem.
Taehyun podłapał tę zabawę, nawzajem mazali się sosem, a przy tym wszystko dokoła. Nie powstrzymały ich odgłosy sprzeczki z mieszkania obok, czy klakson zza rogu ulicy. W pewnym momencie Minori zachwiała się, mimowolnie upadła na chłopaka. Bez zastanowienia przytrzymał ją i pocałował. Nie odpowiedziała tym samym. Nie odepchnęła go jednakże od siebie. Taehyun ledwie posmakował jej ust, zaraz potem się opamiętał. Z policzkami spalonymi wstydem i wzrokiem wbitym w podłogę, wyznał:
- Ja... prze… przepraszam.
Minori potrzebowała chwili na pozbieranie myśli, nie wiedziała, czy to wydarzyło się naprawdę, czy nie... Ale jej usta były wilgotne po tym pocałunku. I serce tak szybko biło.
- Nic się przecież nie stało. Nikt przez to nie umrze - powiedziała, by pocieszyć go nieco i uspokoić.
- Nie wiem, czemu to zrobiłem. Nie wiem, naprawdę. Nie wiem, jak mam cię przeprosić...
- Nie tłumacz się, powiedziałam, że wszystko ok – Minori pospiesznie wstała – trzymaj się.
- Już idziesz?
- Yhm.
- Nie... to przez to co zrobiłem, prawda?
- No co ty, idę, bo jest już późno.
Słońce zaszło zupełnie, a miasto spowijała szarość, szarość, szarość.
Najlepsza pora dnia? Najgorsza.
- Może chociaż pozwolisz się odprowadzić?
- A po co? - zapytała nieco obcesowo - wyruszam sama w świat, nie potrzebuję odprowadzenia do domu.
- No to cześć.
- Pa!
Minori założyła buty i poszła sobie. Nie była zła na Taehyuna. Nie chciała po prostu, by przez cały czas tłumaczył się i przepraszał. Naprawdę uważała, że nic się nie stało. Nie widziała sensu roztrząsania tego. Niespodziewanie usłyszała zza siebie głos:
- Hej, zaczekaj, posłuchaj!
Taehyun biegł za nią, sprawiał wrażenie przestraszonego i pogubionego.
- Ja... proszę, wybacz mi.
- Nie mam czego ci wybaczać.
- Skoro nie jesteś zła, to czemu wyszłaś?
No czemu wyszła? Bo widziała, jak jej obecność go zawstydzała? Minori położyła mu ręce na ramionach.
- Nie wyszłam z powodu tego, co zrobiłeś, po prostu musiałam. Nie jestem zła i obiecuję, że odezwę się do ciebie, gdy tylko nadarzy się okazja - zamilkła na moment, po czym spojrzała mu prosto w oczy i przyznała - bardzo cię lubię.
A potem ruszyła z powrotem przed siebie i zostawiła go pośrodku ulicy tak samo przestraszonego i pogubionego, jak przedtem, lecz... przepełnionego nadzieją.
- Hej, Minori! Takahashi Minori! Minori, uważaj na siebie!

***

            Już po kilku dniach bałagan w pokoju Minori znalazł się znowu w szafach i w dwóch, wielkich walizkach. Ledwie potrafiła je unieść, mimo to nie pozwoliła sobie pomagać w drodze do portu, sama wpakowała, a potem wypakowała bagaże z samochodu. A skoro zabrała tyle rzeczy, nie planowała zbyt szybko wracać. Mei rozpaczała i wymieniała wszystkie możliwe podczas podróży zagrożenia. Naprawdę liczyła, że tym sposobem wystraszy Minori i zatrzyma w domu? Jonghyun milczał, nie łudził się, że rozpaczanie cokolwiek zdziała. Gdyby byli zdolni odwieść ją od tego pomysłu, dawno by to zrobili. W tym momencie pozostawała tylko akceptacja. Minori zapewniała, że nikomu nie da się okraść, zaciągnąć w krzaki, zgwałcić i zamordować. Aż wreszcie przestała słuchać, co jeszcze może jej się przydarzyć i obojętnie obserwowała zza szyby krajobrazy miasta. Nie czuła żalu, uciekała od wszystkiego, co znała, bo pragnęła czegoś nowego. W porcie było tłoczno, roiło się od dystyngowanych dam z towarzystwa, panów w garniturach, par i całych rodzin. I Minori, sama, zupełnie sama, samotna. W cieple letniego poranka rodzice ściskali ją, dawali dobre rady i prosili o kontakt, jak tylko dotrze do celu. Ona natomiast obiecała, że tak zrobi, chciała dodać, że ich kocha, lecz nie chciała brzmieć zbyt melodramatycznie. Ostatecznie nic więcej nie powiedziała, nieco znudzona pożegnaniami, ze znajomymi, ze wszystkimi swoimi babciami i wreszcie z mamą i z tatą. A kiedy wyswobodziła się z ich objęć, podniosła walizki i ustawiła się w kolejce na prom. Z uśmiechem podała kontrolerowi bilet, a potem ruszyła w poszukiwania swojej kajuty. Nie była zbyt duża, lecz do spania wystarczy. Minori zostawiła tam walizki i pognała z powrotem na pokład, by jeszcze raz zobaczyć rodziców i pomachać im na pożegnanie. Nigdy przedtem nie sprawiali wrażenia tak kruchych i bezbronnych. Ale przed czym ja miałabym ich bronić?, zastanawiała się Minori, przed uczuciem pustki? O tym wszystkim rozmyślała, gdy prom odbijał od brzegu, a wybrzeże stawało się mniejsze i mniejsze. Już nie ma odwrotu, kiedy to zrozumiała, zatrzęsła się lekko. A może po prostu prom zakołysał się na falach. Aż wreszcie horyzont znalazł się poza zasięgiem jej wzroku. Minori miała nadzieję, że rodzice nie stoją nadal w porcie i nie wpatrują się w morze z tą samą mieszanką tęsknoty i fascynacji. Nikt jej nie zaczepiał. Nikt jej nie zagadywał. Nikt jej nie przeszkadzał, gdy przypominała sobie historię słynnej koreańskiej wokalistki. Yun Simduk w czasach okupacji nagrała w Japonii piosenkę napisaną przez rosyjskiego kompozytora Ivanovicia, a podczas powrotu do ojczyzny wyskoczyła ze statku ze swoim ukochanym. Mei raz o tym opowiadała i dodała wtedy: twoja biologiczna mama lubiła tę piosenkę. Minori zrozumiała więc, czemu nigdy jej nie słuchali. Jak okrutne może być życie, by pokłonić się śmierci w mrocznych morskich falach? Minori przebiegł przez plecy zimny dreszcz. A skoro na dworze i tak zrobiło się ciemno, postanowiła iść z powrotem do kajuty i położyć się. Nie potrafiła dopasować swoich ruchów do rytmu, z jakim kołysał się prom, co spowodowało, że po chwili walczyła z nudnościami i kilka razy musiała wstawać, by zwymiotować. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak fatalnie, cały czas kręciło jej się w głowie, nic nie zjadła przez resztę podróży, a jak tylko zapadała w niespokojny sen, miała koszmary. Ledwie udało jej się zejść z promu, gdy wreszcie dotarli do portu w Fukuoce, walizki sprawiały wrażenie cięższych niż poprzednio, jakby ważyły tony. Słoneczne promienie raziły w oczy, zwłaszcza kogoś, kto nie wychodził przez tyle czasu z ciemnej, klaustrofobicznej kajuty. Minori nie chciała sprawdzać w lusterku, jak wygląda, wiedziała, że źle, że bardzo źle. Na pewno była blada, jakby powstała z martwych i tak się czuła. Och, mamo, tato, dobrze, że mnie nie widzicie! Nieustannie wzywała ich w myślach, trapiona chorobą morską. Lecz jak tylko poczuła pod stopami ląd, na nowo nabrała sił. Niespodziewanie tragarz zaproponował jej pomoc w noszeniu bagaży. Nie pogardziła, dała mu kilka drobnych i karteczkę z adresem hoteliku. Zadowolony wrzucił walizki na zużyty, rozwalający się i podskakujący przy każdym kroku wózek, a potem pokazał jej, żeby szła za nim. Minori rozglądała się po drodze dokoła, port jak port, wbrew oczekiwaniom nie ujrzała tu innego, nieznanego świata. W milczeniu minęli targ rybny, pełen rozkrzyczanych ludzi i intensywnych, niekoniecznie przyjemnych zapachów. Bezdomni klęczeli to tu to tam, lecz o nic nie prosili, jak gdyby wiedzieli, że nikt nic im nie da. Nadbrzeżna karczma rozbrzmiewała okrzykami rozgrywających hazardowe potyczki i upijających się piwem marynarzy, z ich ust zwisały papierosy. Niespodziewanie tragarz zauważył podpisy na walizkach i zapytał:
- Takahashi Minori... czyżby była panienka Japonką?
- Nie wiem, kim ja jestem - odpowiedziała ze wzruszeniem ramion.
A potem nikt nic więcej nie mówił.
Minori zameldowała się w hoteliku, została zakwaterowana w pokoju na poddaszu z widokiem na port. Czy naprawdę niczego innego tu nie zobaczy? Lekko rozczarowana zjadła skromny posiłek w stołówce, obmyła się trochę i przebrała. Jutro zjawi się na spotkaniu autorskim Kim Dahee. Dzisiaj odpocznie po podróży. Minori położyła się wcześnie, niestety sen nie nadchodził, zrezygnowana rzucała się tylko bezsennie z boku na bok. Aż wreszcie wstała, otworzyła okno i siadła na parapecie, owiana świeżym powietrzem. W porcie rozkwitało nocne życie, karczma przepełniona po brzegi, prostytutki, przytłumione brzmienie muzyki, światła, wszędzie światła. Minori sięgnęła sprezentowany jej notes i zaczęła spisywać pierwsze wrażenia z wyprawy. A wtedy zza okładki wypadł zwitek pieniędzy, niemała suma. Taehyun... postarał się, by nie znalazła ich jeszcze w Korei i nie usiłowała mu ich oddawać, sprytnie to zaplanował. Minori poczuła się jednocześnie zakłopotana i wzruszona. A potem przypomniała sobie: miała do niego zadzwonić! Bez zastanowienia zarzuciła szlafrok i udała się do recepcji. Nie porzuciła tego pomysłu, kiedy dowiedziała się ile kosztuje taka rozmowa, wybrała numer szpitala, tylko po to, by przekazano jej, że Taehyun nie ma dziś nocnego dyżuru.
- Ale powiem mu, że panienka telefonowała.
O nie! Co sobie pomyśli jak usłyszy, że wydzwaniała do niego w nocy? O zgrozo, nie, nie, nie!
- Proszę go o tym nie informować -  zdecydowała i rozłączyła się.
Czemu on nie ma w domu telefonu? Czy to nie ułatwiłoby wiele? Ale rodzice mają w domu telefon, zaraz do nich zadzwoni!

***

            Nazajutrz z rana znowu starała się skontaktować z Taehyunem i znowu usłyszała, że nie może podejść, bo jest akurat na sali operacyjnej.
- Ale powiem mu, że...
- Nie! - przerwała pospiesznie recepcjonistce - odezwę się później.
A przy okazji wyda wszystkie pieniądze na te bezsensowne telefonowanie. Niezadowolona poszła z powrotem do pokoju. Taehyun... pocałował ją. Czemu? Czy stwierdził, że zasłużył na to w ramach podziękowania za prezent? Oby nie... poczułaby się wówczas jak zwykła dziwka. A chyba nie na tym mu zależało. Minori miała mętlik w głowie i żeby się go pozbyć zaczęła szykować się do wieczornego spotkania. Z prasy wiedziała, że odbędzie się ono w gmachu biblioteki uniwersyteckiej, w recepcji poprosiła o wezwanie taksówki i stawiła się na czas przed drzwiami hoteliku. Nie odpowiadała na pytania taksówkarza, by zrozumiał, że życzyła sobie spokoju. Czy zdoła porozmawiać z autorką? Co jej powie? Co sama usłyszy? Minori niecierpliwiła się i obawiała się jednocześnie, po raz kolejny pożałowała, że nie ma tu nikogo, kto dodawałby jej wsparcia. Ale nie podda się, nie, podoła temu wyzwaniu jak i wszystkim innym w swoim życiu. Z tym postanowieniem zajęła miejsce w sali. Zachwycona rozglądała się dokoła, gmach biblioteki imponował rozmiarami i wyszukanym stylem, utrzymany w jasnych kolorach, napawał prawdziwym optymizmem. Ludzie przez cały czas się schodzili. Minori nie zwracała na nich uwagi. Gdzie jest Dahee?, zastanawiała się, jak zareaguje, kiedy dowie się, kim ja jestem? I wreszcie zjawiła się na scenie przy plakacie ze zdjęciem swojej książki. Z uśmiechem ukłoniła się i usiadła w fotelu. Kim Dahee, zadbana i elegancka, starannie upięte włosy, niebieska, idealnie skrojona garsonka, lekki, ledwie widoczny makijaż. Istnie charyzmatyczna postać. Bez problemu porwała publiczność opowiadaniem o powstawaniu jej autobiografii. Minori przyznała, że po raz pierwszy poznała tak czarującą osobę, otwartą i pogodną, pomimo tego wszystkiego przez co musiała przejść. Niepokonana. Dahee na koniec zaprosiła zainteresowanych do zadawania pytań i kupowania książki. Minori w milczeniu ustawiła się w kolejkę. Co się wydarzy? Ludzie pochodzili, zadawali pytania i prosili o autografy. Minori postanowiła też tak zrobić - poprosić o autograf, a potem się zobaczy. Z emocji serce biło jej bardzo szybko, jeszcze tylko kilka osób i ja, myślała, jeszcze tylko... o, to już! Niespodziewanie znalazła się na wprost autorki. Niepewnie sięgnęła po egzemplarz książki, zapłaciła i poprosiła o dedykację: dla Takahashi Minori. Czy mnie rozpoznałaś? Tak. To ja. To naprawdę ja. Nie pomyliłaś się. Dahee podniosła na nią wzrok, a jej twarz zastygła w bezruchu. Skupienie. Niedowierzanie. Skupienie.
- O Boże, ty jesteś... jej córką, ty jesteś córką Aiki! - zawołała stanowczo zbyt głośno i wstała, zamykając ją w swoich ramionach.

12/09/2018

i will protect you (epilog)

                W sklepie panował ruch. Younghee powoli traciła cierpliwość, chciała wyjść i pooddychać świeżym powietrzem. Hongseok jak na złość wciągnął się za to w przygotowania wyprawki dla ich synka i wypytywał nieustannie o opinię.
- A podobają ci się te śpioszki? - zawołał i pokazał jej konkretny model.
- Yhm, tak, są OK.
- A może te lepsze, co?
Younghee przewracała oczami. Hongseok... rodzice wyparli się go, gdy powiadomił ich wreszcie o swoim ojcostwie, nie potrafili zaakceptować, że "tak zniszczył sobie życie i to jeszcze z kim". Ale nie załamał się, poszukał pracy i wprowadził się do Younghee, nie rozpaczał, po raz pierwszy wydawał się naprawdę szczęśliwy i zarażał ją tym uczuciem. Czasami spotykali się z Chaewon i Hyojongiem, spacerowali, umawiali się do kina. A kiedy zostawali sami, kłócili się, kłócili i kłócili, by po chwili paść sobie w ramiona i przepraszać.
- Nie wiem, wybierz coś sam - odpowiedziała Younghee, znudzona.
- Jak to: sam? Nie interesuje cię, co ma nosić nasz syn?
- Nie jestem tak rozkapryszona, by kupować ubranka dla niemowlaka w markowym sklepie.
- Więc o to chodzi... A może mam ci przypomnieć, że ja już nie jestem bogaty? Hm?!
- Ale nadal rozkapryszony.
Zagniewani rozeszli się, każdy w inną stronę, lecz kiedy spotkali się potem przed sklepem...
- Younghee, przepraszam, racja, przesadzam z tymi zakupami.
- Nie, to ja przepraszam, jestem okropna przez te hormony.
- Nieważne, i tak cię kocham.
- A ja ciebie.
I przytulili się mocno.

***

                Chaewon stała wpatrzona w budynek i powtarzała z przekonaniem:
- Tak, mogę to zrobić, mogę to zrobić...
- Oczywiście, że możesz! - zawołał Hyojong, po czym popatrzył jej w oczy i przyznał - będę cały czas przy tobie, będę dodawał ci wsparcia, będę cię chronił, obiecuję.
Chaewon wtuliła się w niego z westchnieniem. Jak miała mu nie wierzyć? Przecież nie istniało nic szczerszego niż obietnice Hyojonga.
- Naprawdę chcę to zrobić, tylko trochę się boję.
- Już nic złego ci się nie przydarzy.
- Ale i tak się boję...
Hyojong czuł, jak bije jej serce i, że lekko drży na całym ciele. Ale była dostatecznie silna, by to pokonać. A przede wszystkim - zdeterminowana, gotowa przypomnieć sobie o tym, o czym wolała nie pamiętać, by winni odpowiedzieli za swoje czyny i w tym momencie żałowała, że nie zrobiła tego wcześniej. O ile ułatwiłaby im życie... lecz i tak z powrotem trafili na siebie, nic innego się nie liczyło. Hyojong złapał ją za rękę.
- Idziemy? - zapytał.
- Idziemy.
I weszli pewnym krokiem do budynku komendy policji, po chwili usiedli przywitani przez młodego funkcjonariusza.
- Jak mogę pomóc? - zagaił.
Chaewon zmobilizowała w sobie wszystkie siły. Hyojong nadal trzymał ją za rękę.
- Ja... zostałam zgwałcona - powiedziała ze wzrokiem wbitym w policjanta - pamiętam twarz sprawcy, proszę was, proszę... żebyście go schwytali.

05/09/2018

i will protect you (rozdział 36) - END

                Hyojong stał jak wryty u szczytu schodów. Yoonmi podała mu pozbierane pieniądze i powiedziała, że nie zdołała uratować ich wszystkich, część została powrana przez wiatr, część spadła pewnie na ulicę i zachłanni przechodnie już z tego skorzystali. Nikt nie wspomniał o Lee Chaewon, lecz chociaż ledwie znikła za zakrętem, tak jakby nadal tu była. Każda niewypowiedziana myśl dotyczyła jej. Hyojong wbił wzrok w twarz kuratorki, chciał dowiedzieć się, ile widziała, wyczytać to lub zapytać. Ale nie zrobił nic. Yoonmi zdawała się nie pamiętać o wydarzeniach sprzed chwili, a może po prostu nie przykładała do tego wagi. Z powrotem weszli do domu i wrócili do przerwanego zajęcia. Hyojong uczył ją grać w LOL'a. Yoonmi przez cały czas udawała zainteresowanie. A potem kochali się, leżeli przytuleni i do rana planowali przyszłość, jakby byli jej pewni. Nie wstali do południa. Aż wreszcie Yoonmi oznajmiła, że ma coś do załatwienia.
- A co? - wypytywał.
- Ach, kilka spraw - zbyła go pospiesznie.
- Ale widzimy się wieczorem na naszym cotygodniowym spotkaniu?
- Tak, będę czekała w kawiarni przy stoliku w rogu.
Na pożegnanie pocałowali się czule, popatrzyli sobie w oczy i wyznali nawzajem miłość.

***

                Yoonmi siedziała na tarasie hotelowego pokoju, a po jej policzkach płynęły strumienie łez i nie widziała nic przez nie. Litery, które z uporem wybierała na klawiaturze, myliły jej się i utrudniały zadanie. Ale nie poddała się, doprowadziła sprawy do końca. Zapłakana zjechała do recepcji i poprosiła o wydruk dokumentu, nad jakim pracowała. Kiedy składała na nim podpis, miała wrażenie, że zaraz pęknie jej serce. Ale wiedziała, że to konieczne. Po deszczu znowu wychodzi słońce. Po deszczu łez też. Na pewno. Przez wiele ostatnich nocy leżała otoczona ramionami Hyojonga i modliła się do Boga: jeżeli tam jesteś, jeżeli istniejesz, powiedz mi, co robić, jak mam żyć, proszę, proszę, proszę! Aż wreszcie dostała odpowiedź. Już wiedziała, co powinna uczynić. To nie było proste. To bolało. To spowodowało potoki łez i nie umiała ich powstrzymać. Ale nie wahała się. Ani chwili.

***

                Hyojong wszedł do kawiarni i usiadł przy stoliku w rogu. Yoonmi jeszcze nie było. Może coś jej wypadło. Lecz w takim przypadku powinna go powiadomić, że nie zjawi się na czas. No nic, zaczeka, chociaż powoli zaczynał się niecierpliwić. Niespodziewanie usłyszał głos kelnerki, pytała go, czy coś zamawia.
- Nie - odparł - jeszcze na nią zaczekam.
A potem wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer Yoonmi. Nie odebrała. Nie oddzwoniła. Na pewno coś się stało, niedobrego, bardzo niedobrego... Hyojong wypadł wystraszony z kawiarni, w głowie pojawiały mu się okropne scenariusze. Yoonmi, gdzie jesteś? Bez zastanowienia wsiadł do taksówki i udał się do hotelu. Może po prostu zaspała... Ale recepcjonistka poinformowała go, że Yoonmi wymeldowała się kilka godzin temu.
- Jak to wymeldowała? O niczym mi nie powiedziała, rozmawialiśmy dziś rano, mieliśmy się spotkać w kawiarni. A jej nigdzie nie ma! - zawołał.
- Naprawdę mi przykro, wydrukowała coś, wymeldowała się i wyjechała, cała zapłakana... - tłumaczyła recepcjonistka z lekkim zakłopotaniem.
Nie uspokoiła go, przeciwnie, zmartwiła takimi informacjami.
- Kiedy to było?
- Nie wiem, około godzinę temu?
Przez godzinę wiele się mogło wydarzyć. A jeżeli wróciła do domu, pogodziła się z mężem i celowo nie odbierała telefonu? To wydawało się nieprawdopodobne. Lecz nie niemożliwe. Hyojong walczył z myślami, aż ostatecznie odważył się iść i sprawdzić. Niepewnie naciskał dzwonek i czuł przy tym, że trzęsie się cały z przerażenia. Yunho otworzył mu po chwili ubrany w bokserki i podkoszulek, ćwiczył, po czole spływał mu pot.
- A czego ty tu szukasz? - przywitał go opryskliwie i w pełni do tego uprawniony.
- Ja... szukam Yoonmi - przyznał Hyojong zbyt zawstydzony, by spojrzeć jej mężowi w oczy.
Yunho wybuchł w odpowiedzi żałosnym śmiechem.
- Naprawdę? - powtarzał - tu???
- Nie ma jej?
- Nie ma. Nie wiem, gdzie jest i mało mnie to obchodzi. A póki jeszcze jestem miły, spadaj i nie pojawiaj się tu więcej.
- Yhhh, ok, rozumiem i... przepraszam.
Ledwie się wycofał, drzwi się zatrzasnęły. Hyojong ukrył twarz w dłoniach i stał tak przez kilka minut. Nie płakał, starał się po prostu uspokoić i opracować jakiś plan działania. Z powrotem wskoczył do taksówki i do rana kazał wozić się ulicami, gdzie często bywała albo gdzie lubiła spacerować, przez cały czas wybierając jej numer telefonu - niestety bez skutku. Yoonmi jak gdyby rozwiała się w powietrzu.

***

                Yoonmi układała kwiaty na grobie swojej córki.
Kang Yoona, żyłaś tylko niecałe siedem lat... moja kochana mała laleczka, lubiłaś czerwone tulipany, prawda? Dziś przynoszę ci je na pożegnanie. Ale obiecuję, będę o tobie pamiętała, po kres swoich dni będę nosiła cię w sercu. A poza tym, ciebie przecież i tak tu nie ma, twoja duszyczka unosi się wysoko, w niebie, otoczona aniołkami w złotych loczkach i aureolach. Tak bardzo przepraszam, za wszystko, zrobiłam wiele złych rzeczy, lecz nastał moment, bym uczyniła wreszcie coś dobrego. Już zaraz wyruszę w nieznane, w bagażniku mam walizki, a w sobie smutek i żal. Ale też nadzieję.
Yoonmi przeżegnała się, wsiadła do samochodu i ruszyła w kierunku lotniska.

***

                Nazajutrz Hyojong wpadł do budynku sądu rodzinnego i wykrzyczał sekretarce w prosto w twarz:
- Moja kuratorka zaginęła! Nie pojawiła się na wczorajszym spotkaniu! Nie odebrała od wczoraj telefonu!
- Proszę się uspokoić...
- Jak mam się, kurwa, uspokoić?!
Hyojong przez cały czas starał się jakoś trzymać, lecz w tym momencie nie umiał powstrzymać emocji.
Zaskoczona sekretarka spytała:
- Jak się nazywa pana kuratorka?
- Kang Yoonmi.
- Ach, z tego, co mi wiadomo, złożyła rezygnację.
- Słucham???
- Kang Yoonmi zrezygnowała z pełnionej funkcji.
- A co z jej podopiecznymi?
- Kang Yoonmi miała w tym momencie tylko jednego podopiecznego, domyślam się, że to pan.
- Nie chcę dostać innego kuratora.
- Nie potrzebuje już go pan przecież.
- Że co?
- Kang Yoonmi nie przedstawiła panu ostatniego raportu? - zdziwiła się sekretarka i zmarszczyła brwi - nie wierzę, niemożliwe.
- Niczego mi nie przedstawiła.
- Naprawdę? No, tak, czy nie, wczoraj przekazała raport, w którym wyraziła się jasno, że nie potrzebuje już pan kuratora. Proszę usiąść, zbladł pan, czy coś się stało, czy coś się pomiędzy wami wydarzyło?
Hyojong czuł, że nie jest zdolny się ruszyć, że może tylko stać w miejscu i przysłuchiwać się tykaniu zegara w dusznym sekretariacie. Yoonmi. Rezygnacja. Raport. Co to wszystko oznacza? Koniec.
- Nie - rzucił w odpowiedzi.
Jak gdyby przyznawał, że to, co wydarzyło się pomiędzy nimi było niczym. I może dla Yoonmi było. Czy w innym przypadku zostawiłaby go w taki sposób? A potem przypomniał sobie, wizytę Chaewon, ich rozmowę i pocałunki. Czy Yoonmi to słyszała i widziała? A skoro tak, czemu stwarzała pozory, że wszystko w porządku, umawiała się z nim w kawiarni i zapewniała, że go kocha? Czy to było pożegnanie? Czy postanowiła odejść ze względu na Chaewon, poczuła, że przegrała, że tylko stała im na drodze i poddała się? Yoonmi... zastanawiał się, dokonałaś za mnie wyboru? Czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczymy? Naprawdę musiałaś odejść? I choć to dawało mu wolność, nie potrafił się cieszyć, był w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek powiedzieć, po prostu wyszedł. A potem snuł się ulicami miasta, samotny, samotny, samotny. Nie pamiętał, jak dotarł do domu. W butach i kurtce rzucił się na kanapę. Nie spał, wysłał wiadomość Hongseokowi, pytał, co ma zrobić ze swoim życiem.

***

                Younghee siedziała przy stole w kuchni. Hongseok szykował jej porcję witamin. Stopniowo przywykła do tego, że przychodził codziennie po zajęciach i pilnował, by o siebie dbała.
- Nie martw się, wszystko się ułoży, zobaczysz - powtarzał jej i szczerze w to wierzył.
Sprawa została przesądzona. Younghee zrezygnowała z pracy, gdy dowiedziała się, czemu ostatnio zasłabła. Nie chciała powiedzieć o tym Hongseokowi, lecz i tak dotarł do prawdy. Nie okazywał przerażenia. Nie pozwalał jej się po prostu poddać. Nie martw się, wszystko się ułoży...
- Oppa, czemu to robisz? - zapytała.
- Bo cię kocham - przyznał, odwracając się na moment i posyłając jej promienny uśmiech.
A ona? Czy go kochała? Czasami sama gubiła się w swoich uczuciach.
- Nie zasłużyłam na ciebie.
Hongseok podał jej kubek z witaminami.
- No, wypij, do dna.
 I wypiła, słuchała go we wszystkim, skoro sama nie wiedziała, co robić. Lekko się skrzywiła, gdy poczuła gorzki smak. A on cały czas sprawiał wrażenie wesołego.
- Bawi cię to, a ja mam po prostu dość! - zawołała ze łzami w oczach - kiedy powiesz rodzicom?
Hongseok natychmist objął ją ramionami, powtarzając z uporem:
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze...

 ***

TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ

                Chaewon czekała na brata. Chaehyun od tygodnia pracował w centrum pomocy starszym i radził sobie nieźle, a ona zatrudniła się w sklepie, dodatkowo dbała o dom, sprzątała, prała, gotowała obiady. Kiedy była zajęta, nie myślała o Hyojongu. Kiedy natomiast zasypiała i budziła się z rana, tkwił nieustannie w jej głowie. Nigdy o nim nie zapomni, wiedziała i pogodziła się z tym. Ale pewnego dnia znowu się zjawił, po prostu zapukał do drzwi i poprosił:
- Chaewon, wróć do mnie, zrobię wszystko, tylko wróć, wróć, błagam.
Nie był pijany. A więc chyba oszalał. Tak myślała, gdy padł na kolana i popatrzył jej prosto w oczy.
- Oppa...
- Wybacz mi, przepraszam, że potrzebowałem tyle czasu, by to zrozumieć.
- Ale co zrozumieć?
- Nie umiem bez ciebie żyć.
Ja bez ciebie też... W sercu poczuła ciepło. A na policzkach łzy.
- Nie wiem, co powiedzieć.
- Nie mów nic, możesz mnie pocałować lub spoliczkować, możesz zrobić i to i to, tylko nie każ mi odejść.
- Nie łudziłam się, że tu przyjdziesz.
- Niepotrzebnie zwlekałem. Nie byłem po prostu pewien, czy powinienem tu przychodzić.
- A ja wiedziałam, że jeżeli tylko przyjdziesz, przyjmę cię z powrotem.
- Naprawdę?
- Oppa, chodź tu do mnie - powiedziała i rozłożyła ramiona, a po chwili stali przytuleni.
- Tak bardzo cię kocham - powtarzał.
- Ja ciebie też.
- Naprawdę mi wybaczasz?
- A ty mi?
- Niby co mam ci wybaczyć?
- To, że cię wtedy zostawiłam, że milczałam przez cały czas, a potem pojawiłam się niespodziewanie i wyobrażałam sobie, że... sama nie wiem.
- Nie mam do ciebie żalu.
- A to, że wpakowałam cię w kłopoty?
-  Nie mam do ciebie żalu.
- A to, że obiecałeś mi milczenie i nie mogłeś się obronić?
- Nie mam do ciebie żalu, o nic.
Chaewon wtuliła się w niego. Naprawdę tu był. To nie sen. Nigdy już nic ich nie rozdzieli.
- Nie puszczaj mnie - poprosiła.
- Nie puszczę.
- Nie wiesz, jak wiele mam ci do opowiedzenia.
- Chaewon...
- Tak?
- Nie odmawiaj mi, po prostu przyjmij te pieniądze, na spłacenie długu.
- Nie mogę.
- Czemu?
- Nie mogę ci się odwdzięczyć.
- Nieprawda, możesz. Nie wiem tylko, czy chcesz to dla mnie zrobić... I czy zdołasz.
Chaewon posłała mu podejrzliwe spojrzenie, odsuwając się lekko od niego i zastanawiając się, o co mu chodzi. Hyojong pozostał poważny. A więc to nie żarty.
- OK, zgadzam się - zdecydowała - powiedz mi, co mam dla ciebie zrobić.

OD AUTORKI:

Kochani, tak, to ostatni rozdział,  w przyszłym tygodniu będzie jeszcze epilog. Dziękuję wam wszystkim za wspieranie mnie podczas tego opowiadania, a przy okazji zapraszam do czytania "The song of true" i do poprzedniego (kto nie czytał) - "The song of love", czego "The song of true" jest że tak powiem sequelem:)