Park
Taehyun, lat dwadzieścia sześć, stażysta na chirurgii i dobry znajomy jej ojca,
nie tylko z pracy. W czasach okupacji matka i siostra Jonghyuna otworzyły
sierociniec, stopniowo rozwijający się i funkcjonujący do dziś. Obecnie
znajdował się w sporym gmachu i zatrudniał rzesze ludzi. Tam Taehyun się
wychowywał. Minori czasami odwiedzała sierociniec i bawiła się z dziećmi. Raz
pojechała z nimi na wakacje zorganizowane przez babcię i ciocię Yuri nad
morzem. O tym postanowiła wspomnieć w drodze do kina tego pochmurnego letniego
popołudnia i przerwała nieco niezręczne milczenie:
- A pamiętasz jak byliśmy w Busan? -
zapytała - wracaliśmy wcześniej, bo cały czas padało i płakałeś, że nie mogłeś
popływać.
Taehyun pozostał skupiony na drodze,
dopiero po chwili zastanawiania się nad czymś, przyznał:
- Nieprawda, to ty płakałaś.
- Co, ja? Nieee - zgrywała się, mimo że
tak naprawdę dobrze wiedziała, jak było i starała się go wrobić.
Nie podchwycił żartu, sprawiał wrażenie
zbyt onieśmielonego.
- Yhm, dziś chyba też popada -
stwierdził, nie odrywając wzroku od drogi.
I dobrze by było, pomyślała Minori, od
dawna ludzie modlili się o deszcz, a tego lata padało go bardzo niewiele. Burze
rzadko nadchodziły. Ulewy omijały kraj. Pojedyncze krople, które spadały zaraz
wsiąkały w wysuszoną i spragnioną ziemię. Powietrze stało się ciężkie.
Przesycone zapachem lata. Lecz i zepsutych odpadów, resztek jedzenia z
poprzewracanych przez bezpańskie psy kubłów. Poziom wody w rzece zmalał, uprawy
wysychały, zdesperowani rolnicy musieli regularnie nawadniać teren, a spalona
trawa kłuła w plecy, gdy Minori kładła się w parku i wpatrywała w niebo. O tak,
dobrze by było gdyby popadało, pomyślała raz jeszcze.
A potem zatrzymali się przy kinie,
wysiedli z samochodu, przywitani
ożywczym wiaterkiem. Minori złapała kosmyki rozwianych we wszystkie strony
włosów i przytrzymała, aż weszli do budynku. Zaciemniona poczekalnia
powyklejana filmowymi plakatami, na kanapach kilka przytulonych par, bileterka.
Taehyun pospiesznie wytarł w spodnie spocone ręce. Może nie powinien dać się w
to wciągnąć... Może tylko się wygłupił i niepotrzebnie zrobił sobie nadzieję? Z
tymi obawami podawał bileterce bilety. Już po chwili siedzieli w sali, w
ostatnim rzędzie. Minori zagajała rozmowę, komentowała zachowanie pozostałych
par, wymyślała o nich szereg rozmaitych historii. Taehyun jedynie słuchał. Czy
kiedyś też był taki wstydliwy?, zastanawiała się. Nie przypominała sobie. Ale
wtedy był dzieckiem. A potem długo, długo nie widywali się zbyt często. I gdyby
Taehyun nie wybrał zawodu lekarza i nie zatrudnił się w szpitalu, gdzie
pracował jej ojciec, nie wiadomo, czy dziś by siedzieli obok siebie w kinie.
Pewnie nie. Jonghyun od dawna chciał ich wyswatać. Lecz wtedy miała Jinsu. A
dziś? Nie miała nikogo... Ale mimo wszystko, nic z tego, nie, po prostu nie, to
tylko koleżeńskie wyjście. Przed rozpoczęciem filmu obserwowała Taehyuna.
Szczupła twarz, wysokie kości policzkowe, opadająca na czoło czarna grzywka.
Nie zaprzeczyłaby, był przystojny, naprawdę przystojny. Ale niezupełnie w jej
typie. Nigdy nie traktowała go jak potencjalnego kochanka, chociaż dziwiła się,
że nie miał dziewczyny i nie towarzyszyła mu pewność siebie. Może to przez to,
że w dzieciństwie go porzucono. Minori o tym słyszała: brak miłości rodzi brak
miłości. Może w Taehyunie była jakaś głęboko zakorzeniona samotność. Pomimo
tego, że babcia, ciocia Yuri i inne dzieci, z jakimi się wychowywał, go
kochały. A w pewnym sensie i Jonghyun. On kochał dzieci, wszystkie, pokochał
mnie, pomyślała Minori, bo nie może mieć swoich po tym, jak w czasach okupacji
aresztowano go i torturowano. Czy mama nigdy nie żałowała, że nie wydała na
świat owocu ich uczucia? A ja, kim ja więc jestem? Czego jestem owocem? Minori
pozwoliła się porwać myślom i przestała skupiać się na filmie, który i tak nie
sprostał jej oczekiwaniom, tani romantyzm, nieoryginalna i przerysowana fabuła.
Ale, kiedy wychodzili z kina nie czuła się zawiedziona. Taehyun chyba też nie,
mimo wszystko nadal milczał. Pierwsze krople deszczu spadły na nich, gdy szli w
kierunku samochodu, ochłodziły ich ciała.
- No i pada - podsumował.
- To było do przewidzenia.
-
Tak. To było do przewidzenia - wsiedli - szkoda, że pada, nie możemy
pospacerować.
O szyby rozbijały się coraz to większe i
większe krople, życiodajny deszcz, ulga dla ziemi.
Autentyczny smutek w oczach Taehyuna.
Niepewność. Na kierownicy spocone ręce. Czemu nie ruszam? Czemu? Co sobie
wyobrażał, że wydarzy się tego wieczoru? To wystarczy, byli w kinie, jeżeli
zmarnował dwie godziny na zmaganie się ze swoim onieśmieleniem, niech oszczędzi
kolejne. Czemu nie chce wracać do domu?
- Ale możemy iść na imprezę –
zaproponowała niespodziewanie Minori.
Czy naprawdę to powiedziała? Czy tylko
jej się zdawało? I jemu też?
-
Pewnie, możemy iść! - zawołał, po czym dodał zupełnie niepotrzebnie i zezłościł
się na siebie: - tylko, że... ja nie mogę pić... kieruję.
Stracona okazja, znowu. A może nie?
Minori zachichotała łobuzersko. I zawołała z ożywieniem:
-
Ale ja mogę! Nie martw się, wypiję za nas oboje! Co ty na to?
***
Minori
wychyliła naraz kilka kieliszków: za mamę, za tatę, za wszystkie jej babcie, za
dziadka, za sąsiada i za psa sąsiada. A z każdym kolejnym policzki dziewczyny
nabierały czerwonego koloru, wzrok stawał się szklisty, głos bełkotliwy.
Taehyun przypatrywał się temu wszystkiemu i nie był pewien, jak powinien
zareagować. W jej rodzinie nie piło się dużo alkoholu. Gdzie wyuczyła się
takich nawyków? Minori natomiast starała się tylko zagłuszyć zmysły,
doprowadzić się do stanu, kiedy zniknie cała rozpacz i przez moment nie czuć
zupełnie nic. To byłoby cudowne. Lecz zapomnienie nie nadchodziło. Aby osiągnąć
cel musiałaby wypić tyle, by więcej się nie obudzić. A do tak drastycznych
kroków się nie ucieknie.
W pubie robiło się tłoczno. Wzdłuż baru,
przy którym siedzieli, tworzyły się kolejki. Stoliki pełne były rozchichotanych
nastolatek, ubranych stanowczo zbyt skąpo i podpitych kawalerów. W rytm modnych
zachodnich piosenek na parkiecie kołysało się też sporo par. Taehyun zapatrzył
się na nich. A potem stwierdził, że to dobry pomysł na oderwanie Minori od picia.
W przypływie niespodziewanej odwagi zaproponował, by zatańczyli, a ona zgodziła
się, wstała i zachwiała się lekko, co skwitowała wzruszeniem ramion. Już po
chwili skakali obok siebie na parkiecie. Minori rzuciła się w wir zabawy.
Taehyun, nadal nieco onieśmielony, zastanawiał się, jak to możliwe, że miała w
sobie tyle energii i, czy kiedykolwiek te zapasy wyczerpie. A nic na to nie
wskazywało. Aż wreszcie sam poczuł się zmęczony i poszedł po oranżadę. Minori
uparła się i została na parkiecie. Taehyun starał się nie spuszczać jej z oczu.
Lecz kiedy płacił barmanowi, znikła. Nieostrożnie przeciskając się przez grupki
imprezowiczów i wołając ją, znalazł się z powrotem na parkiecie. Nie
rozpoznawał, przez panujący tu półmrok, sylwetek w wiecznym ruchu i pomyłkowo
złapał za rękę, podobnie ubraną co Minori, nastolatkę, zajrzał jej w twarz i
przeprosił. Z emocji oblał się zimnym potem. I wtedy ją zauważył, stała
otoczona jakimiś wyrostkami, popijającymi piwo, sprawiającymi przy tym dość
nieprzyjemne wrażenie, opowiadała coś, gestykulowała. Czyli nie tylko miała
nawyk nadużywania alkoholu, a jeszcze dobierania sobie podejrzanego
towarzystwa. Czemu tego wieczoru uważał, że za nią odpowiada? Jonghyun
przekazał mu ją w opiekę. A może sam nadał sobie tę rolę?
- Minori! - zawołał i zbliżył się
nieznacznie, a ona pokazała mu podniesiony kciuk, znak, że wszystko ok i
poprosiła, żeby podszedł do nich.
Nie widziała, że jej nowe towarzystwo
zmierzyło go krytycznym wzrokiem i wymieniło szydercze uśmieszki. Ze smutkiem
przyparł plecy do ściany i popijał oranżadę. Co mu pozostawało? Nigdy nie
wszczynał bójki o jedno krzywe spojrzenie, poza tym i tak nie miałby z tymi
wyrostkami szans. Minori bawiła się z nimi na parkiecie, okręcała się,
wyrzucała wysoko ręce, pozwalała, by ją podnosili. Aż wreszcie wskoczyła na bar
i zawtórowała Nat King Cole'owi z podkładu:
The greatest thing you'll ever learn...
It's just to love and be loved in return
Czy rozumiała znaczenie tego zdania? Czy
zastanawiała się nad przesłaniem? Taehyun czuł, że zaangażowała się w tę
piosenkę, inni patrzyli na nią w skupieniu, a ona zapomniała o wszystkim
dokoła. Nie przejmowała się gapiami. Nie słyszała barmana, denerwującego się i
nakazującego jej natychmiast zejść. Na koniec sprawiała wrażenie, jakby miała
się rozpłakać i utopić w swoim smutku. Lecz wbrew oczekiwaniom, Minori wybuchła
śmiechem. Ze wszystkich stron posypały się brawa, tylko barman cały czas się
denerwował. Taehyun ściągnął dziewczynę z baru. Nie stawiała oporu i ruszyła z
nim posłusznie do drzwi. Na dworze lał deszcz, wielkie krople spadały na ziemię
i rozbijały się o powierzchnię. Niebo pokrywały ciemne chmury, raz po raz
przecinane piorunami. Na kilka chwil wszystko jaśniało w zjawiskowym blasku, po
czym znowu zapadał mrok.
- Na trzy-czte-ry biegniemy do samochodu
- komenderował Taehyun, a blaszany dach nad nimi drżał od naporu deszczu.
Powoli liczył: trzy-czte-ry...
Lecz Minori zamiast w kierunku samochodu
rzuciła się pędem przed siebie akacjową aleją prowadzącą do rzeki. Taehyun
zatrzymał się, wpatrzony, jak w powietrzu wirowały płatki kwiatów, a ona
rozkładała ramiona w strugach deszczu, wystawiała twarz ku wielkim kroplom i
śmiała się, śmiała się, śmiała się, niczym dziecko, jakim tak naprawdę nadal
była.
***
Minori
trzeźwiała, deszcz łagodził skutki wypitego alkoholu, a burza oddalała się
szybko. Nie stanowiła dla nich zagrożenia, kiedy położyli się na mostku przy
rzece, chociaż po przeciwległych stronach, to mimo wszystko tak, że pośrodku
niemalże stykali się policzkami i wpatrywali się w niebo. Taehyun starał się
uspokoić: wdech, wydech, powoli łapać powietrze i opanować potrzebę zbyt
częstego połykania śliny.
- Oppa... - zaczęła Minori, zrezygnowana
- czy ty byłeś kiedykolwiek zakochany?
Cisza. Lekki szum wiatru w koronach
drzew. Trzepot skrzydeł przelatującego ptaka. Czekanie na odpowiedź.
- Tak.
- Kto to był?
- Yulhee. Tak miała na imię. Nie
uratowała się z pożaru, w którym ciocia poparzyła sobie plecy.
Minori znała tę historię, okupanci
podpalili sierociniec w nocy zaraz po odbiciu z ich niewoli Jonghyuna. Yuri
wskoczyła w ogień, ratując ją – małą Yulhee. Nie zdołała, wszyscy inni za to
przeżyli.
- Wtedy... ile miała lat?
- Niecałe siedem, tak jak ja.
Yulhee.
Niewinne dziecko.
Niesprawiedliwa ofiara wojny.
Niespełniona miłość Taehyuna.
- A potem, czy byłeś zakochany?
- Nie. Nie byłem. Nigdy - przyznał,
znowu przełykając ślinę i zastanawiając się, czemu w tym momencie, po raz pierwszy
po tamtych wydarzeniach, poczuł jak gdyby się zakochał.
Taehyun nic więcej nie dodał. Minori o
nic więcej nie zapytała. A gdy milczeli, był pewien, że ona zaraz opowie mu o
Jinsu i zastanawiał się, czy zdoła ją pocieszyć i, czy zdoła udawać, że nie słyszał
o wszystkim od jej ojca. Minori podniosła się do siadu, podkurczając nogi i
opierając na kolanach brodę. Lecz albo nie zamierzała dzielić się z nim swoim
cierpieniem, albo wiedziała, że rozmawiał o tym z Jonghyunem. Niespodziewanie
zapytała go o coś zupełnie innego:
- Oppa, kojarzysz może Kim Dahee?
- Yhmm... to chyba ta, co napisała
„Pocieszycielkę”, głośno o tym ostatnio.
- Ona znała się z moją biologiczną mamą,
to też ta sama, co zabiła Sakamoto Ryu.
Sakamoto Ryu, ojciec Mei. Podczas
okupacji zrobił wiele złych rzeczy, mimo wszystko... ojciec to ojciec.
- O... naprawdę???
- Ona nie wie, że mama nie żyje, podobno
pisała jej listy i nigdy nie dostała odpowiedzi, opowiadała o tym w kilku
wywiadach.
- Nie skontaktowała się z wami?
- Nie.
- Może jeszcze do was nie dotarła -
przyznał i też postanowił usiąść.
Nie przeszkadzało im, że są zupełnie
przemoczeni, gdy oparli o siebie plecy.
Minori odpowiedziała stanowczo:
- To my musimy skontaktować się z Dahee.
- Tak uważasz?
- Tak, niestety rodzice są innego
zdania.
- Czemu?
- A jak myślisz? - zapytała nieco
ironicznie.
- Ach, Sakamoto Ryu, zabiła go.
- Po latach moja mama Mei chyba
ostatecznie się z tym pogodziła.
- I mimo wszystko twoi rodzice nie
chcieli skontaktować się z Dahee?
- Nie.
Nie podoba im się, co napisała. Oni zupełnie wyparli przeszłość, z
innymi znajomymi z tamtych czasów też nigdy nie rozmawiają o wojnie.
- W pewnym sensie rozumiem, ci, co sami
ucierpieli, czy stracili swoich bliskich starają się o tym nie pamiętać, to za
bardzo boli.
- Taaak, mnie też boli, przez co
przeszli rodzice, mimo wszystko nie możemy swoim milczeniem ranić innych. Dahee
powinna wiedzieć, że moja biologiczna mama nie odpowiedziała na listy, bo
zmarła w obozie, a nie żyć z przekonaniem, że nigdy jej nie wybaczyła. Czy nie mam racji? – Minori była wzburzona.
- Ależ masz, masz, tylko…
- Gdybym nie spotkała przypadkowo mojego
biologicznego ojca, nigdy bym się nie dowiedziała, że to przez niego,
rozzłoszczonego, że romansowała z Jonghyunem, moja biologiczna mama straciła
życie w obozie! Specjalnie nie przyznałam się rodzicom, że o tym usłyszałam,
chciałam, żeby sami mi o wszystkim opowiedzieli, nie doczekałam się! A ja… ja uważam, że najgorsza jest niewiedza!
- To jest jeszcze coś, czego nie wiesz?
– zapytał z powagą.
- Na przykład tego, kiedy konkretnie
zmarła, jak zmarła, czy bardzo cierpiała.
Gdybym znał ich nazwiska, zastanawiał
się Taehyun, czy szukałbym czegokolwiek o swoich rodzicach? Niepewnie popatrzył
na Minori, we włosach miała kwiaty akacji, w jej twarzy było coś nowego –
determinacja. Niespodziewanie zawiało znad rzeki.
- I jak zamierzasz się tego dowiedzieć?
- Na początku po prostu porozmawiam z
Dahee. A potem powywracam wszystkie dostępne i niedostępne archiwa, poruszę
niebo i ziemię. Albo zejdę do piekieł. Ale dowiem się – postanowiła w tym
momencie Minori – dowiem się, do cholery, co się stało z moją biologiczną mamą.
***
Minori
śniła niewinne sny, otoczona łąką, smagana letnimi podmuchami, obracała się dokoła
w szalonym tempie, w głowie jej się kręciło, upadła i obudziła się, z powrotem
w swoim pokoju. Stopniowo przyzwyczaiła wzrok do blasku dnia. Słoneczne
promienie padały prosto na nią, w uchylonym oknie powiewała firanka. A dokoła
nadal wszystko wirowało. Minori pamiętała, że wypiła wczoraj wiele i czuła tego
skutki, pamiętała też kilka innych rzeczy... rozmowa z Taehyunem. Natychmiast
wstała i dopadła do telefonu, ledwie powstrzymując wymioty i potykając się o
swoje rzucone niedbale w korytarzu buty. Następnie rozejrzała się po pokojach.
Nigdzie nie zastała mamy. Uspokojona, że jest sama wybrała numer do szpitala,
niecierpliwie czekała, aż po chwili została powitana przez recepcjonistkę.
- Takahashi Minori - przedstawiła się
pospiesznie - chciałabym rozmawiać z...
- Tak, zaraz zawołam pani ojca.
- Nie!... chciałabym rozmawiać z... Park
Taehyunem.
Minori czuła, że serce bije jej
stanowczo za szybko i denerwowała się, że nie może nad tym zapanować. Oby tylko
udało się dyskretnie to załatwić... Wreszcie podszedł do telefonu.
- Minori?
- Hej! - zawołała, po czym dodała z
powagą - posłuchaj, to, o czym wczoraj rozmawialiśmy, musi pozostać między
nami, nie możesz powiedzieć tego mojemu ojcu, ok???
Taehyun zamilkł, a potem przyznał z
westchnieniem jakby... rozczarowania, że nie zadzwoniła do niego z innego
powodu:
- No pewnie, nie powiem, nie martw się.
Minori zamierzała mu podziękować, kiedy
niespodziewanie zauważyła, że obok w szlafroku,
z wałkami we włosach, stoi jej mama.
- Niby kto i czego ma nie powiedzieć
ojcu? – zapytała, a słuchawka wypadła Minori z ręki.
***
Wieczorem
przy kolacji panowała napięta atmosfera.
- Więc postanowiłaś, że porozmawiasz z
Kim Dahee, a potem zwiedzisz kraj, w dodatku sama? - Jonghyun podsumował to, co
usłyszał.
Minori nie powiedziała rodzicom, że
celem wyjazdu jest przede wszystkim dowiedzenie się, jak zmarła jej biologiczna
matka. Wtedy pewnie nie poparliby tego pomysłu, uznaliby go za zbyt
niebezpieczny i zatrzymaliby ją przy sobie. Czasami bywali przewrażliwieni.
Minori nie czuła się dobrze z tym, że ich okłamywała, lecz wiedziała, że nic
innego jej nie pozostało.
- Tak. Taki mam plan. I chcę go
zrealizować.
- To ma może cokolwiek wspólnego z
Jinsu? - zaniepokoiła się Mei.
- Nie, może jedynie tyle, że pomoże mi w
zapominaniu o nim. Nie zamierzam go szukać, o to możecie być spokojni. Nie
jestem głupia.
Czy wolelibyście, bym szukała Jinsu niż historii
swojej rodziny?
Jonghyun popatrzył na nią przenikliwie i
przez moment wydawało jej się, że może o wszystkim wie. Niewykluczone, że Taehyun
wygadał się przypadkowo. Lecz chociaż ojciec znał się na ludziach, nie odkrył,
że kłamała, mimo to nie odrywał od Minori wzroku.
- A pieniądze? A praca? Co zamierzasz z
tym zrobić? - pytał.
- Yhmm, skoro i tak nie mam za kogo
wyjść za mąż, wykorzystam pieniądze, które babcia Kyungsoon dała mi na wesele,
a z pracy się zwolnię - opowiadała lekkim tonem - po powrocie zastanowię się,
co naprawdę zamierzam robić w życiu.
- Minori, babcia wyraziła się jasno -
przyznał ojciec, chociaż nie musiał pytać swojej matki, by wiedzieć, że jest
jej obojętne na co wnuczka wyda te pieniądze, o ile dobrze je spożytkuje.
A potem popatrzył pytająco na Mei. Nie
odzywała się od pewnego czasu. Co o tym wszystkim uważała?
- Nie wiem... wolałabym, żebyś była z
nami w domu - przyznała i pogłaskała Minori po policzku, jak małą,
niepocieszoną dziewczynkę.
- I ja też bym wolał - dodał po chwili
Jonghyun.
Ale wiedzieli, że córka i tak zrobi
swoje.
***
Minori
siedziała przy popołudniowej herbacie ze swoimi babciami. Kanako była matką
Aiki. Hikari była matką Mei. Od wielu, wielu lat zamieszkiwały wspólnie i
zarządzały hotelem. Przy codziennych czynnościach były nierozłączne i chociaż
lubiły jej towarzystwo, nigdy nie dopuszczały do siebie zbyt blisko matki
Jonghyuna. Czasami zdawało się, że rywalizowały z nią wręcz o względy wnuczki.
Minori trochę to bawiło. Ale dzięki temu, przez wszystkie z nich była
nieprzyzwoicie rozpieszczana. Kanako cały czas dokładała jej ciasta. Hikari
dolewała kawy. Minori opowiadała o swoich planach na przyszłość. Z przekonaniem
przedstawiła babciom taką wersję, jak i rodzicom, niepełną i nieco przekłamaną:
spotka się z Kim Dahee, zwiedzi kawałek świata, wyleczy się z pierwszego w
swoim życiu miłosnego zawodu. A potem zamilkła i czekała na reakcję. Kanako i
Hikari nie były przekonane do pomysłu wnuczki. Ale nie starały się jej od niego
odwieść, jedynie trochę się niepokoiły, że zamierza zrobić to wszystko zupełnie
sama. Minori zapytała o listy. A Kanako przyznała:
- Tak, Dahee wysłała ich kilka.
- Co w nich było?
- Nie wiem. Nie czytałam tych listów.
Nie były zaadresowane do mnie.
- A ja? - zapytała niepewnie Minori -
mogłabym je zobaczyć?
Kanako wstała od stolika i zaprowadziła
wnuczkę do swojej sypialni, kazała jej siadać, a sama sięgnęła z szuflady plik
kopert.
- Nie potrzebuję ich, jeżeli chcesz,
możesz je oddać Dahee, tak byłoby uczciwie - przyznała.
Kanako wszystko robiła z klasą, wypowiadała
się z klasą, poruszała się z klasą i postępowała. Tak było i w tym momencie.
Minori ją podziwiała.
- Dziękuję ci, babciu.
Kanako ledwie powstrzymywała łzy, jak
zwykle, gdy wspominała wszystko, co straciła. Ale nie chciała załamywać się
przy wnuczce, chciała pozostać silna. Aby ukryć drżenie rąk, schowała je szybko
za siebie, pobladła. I zapanowała wymowna cisza. Tak wiele niewypowiedzianych
słów.
- To kiedy jedziesz? - zapytała wreszcie
babcia.
- Nie wiem, chciałabym zaraz, tylko
muszę jeszcze sporo pozałatwiać.
- Najdroższa, uważaj, proszę, nie
upłynęło wiele lat od kiedy jesteśmy niepodlegli, nie grzeb w tym za bardzo,
twoja mama mnie nie posłuchała i nie ma jej z nami, uważaj na siebie, uważaj.
- Och, nic mi nie grozi!
- Ona też wszystkim to wmawiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz