01/11/2018

the song of true (rozdział 7)


            Minori stała przy oknie w swoim hotelowym pokoju i wpatrywała się w wielkie krople zalewające sad. Załamanie pogody nastąpiło niespodziewanie w nocy. Zimne północne powietrze przepędziło ostatki lata. Minori ubrała się w spodnie i ciepły sweterek, czekała, miała nadzieję, że deszcz trochę zelżeje. Nie przestawało padać, a czas naglił i do spotkania z Kudo Kaito pozostała ledwie godzina. Aż wreszcie zasunęła zasłonki, zabrała parasol, po czym wyszła. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku przystanku, gdzie wsiadła w zatłoczony autobus. Sama nie wiedziała, czemu czuła w sobie taki niepokój. Kudo Kaito, co zamierzał jej przekazać? Gdyby to było coś dobrego, czy nie zrobiłby tego przez telefon? Gdyby to było coś złego, czy też nie wolałby załatwić wszystkiego od zaraz? Więc o co chodziło, że domagał się osobistego spotkania? Minori miała mętlik w głowie. Jednocześnie była ciekawa i bała się. A w dodatku autobus wlókł się niemiłosiernie i kiedy tylko wysiadła, rzuciła się pędem przed siebie. Ostatecznie dotarła w porę do kawiarni, lekko zmoczona i zdyszana, rozejrzała się wokoło po pozajmowanych stolikach. Wtedy go zauważyła. Kudo Kaito podnosił rękę w powitalnym geście. Minori zatrzymała na nim wzrok, był młody, o wiele, wiele młodszy niż sobie wyobrażała, elegancki, ubrany w czarny garnitur, popijał wodę sodową. Kiedy się zbliżała, wstał.
- Kaito, miło mi.
- Minori.
Na moment ich dłonie zetknęły się w uścisku.
- Co za pogoda, prawda? - zagadywał, odsuwając jej krzesło i odkładając ociekający parasol.
- Tak, istotnie paskudna.
W oczach Kaito była niepokojąca przenikliwość. To sprawiało, że Minori skupiła wzrok na ustach chłopaka. A po chwili doszła do wniosku, że ich kształt przypominał serce.
- Czego masz ochotę się napić? - zapytał.
- Kawy.
Kaito podszedł do baru, a zaraz potem do stolika podano dwie filiżanki z parującym płynem.
- Pewnie zastanawia cię, kim jestem.
- Nie będę ukrywać, bardzo.
- Tak więc, robię doktorat z historii, interesuję się też okresem okupacji.
Minori zadrżała. Wreszcie. Wreszcie trafiła na kogoś naprawdę pomocnego.
- A co wiesz o mojej mamie? - pytała z podekscytowaniem.
- Nie powiedziałem, że cokolwiek wiem.
- Nie wiesz? - cisza - to po co się spotkaliśmy?
- Bo zamierzałem cię ostrzec.
- Przed czym?
- Przed rozczarowaniem, to nie ma sensu, Minori.
Kiedy wymówił jej imię, poczuła rozgoryczenie. Kaito był przecież obcą osobą. Czemu tak się spoufalał?
- Niby co nie ma sensu?
- Te poszukiwania, zrozum, całą tajną dokumentację przejęli Amerykanie lub została zniszczona, nic nie pozostało.
- Nieprawda! Na pewno jest ktoś, kto pamięta. I kto przerwie to milczenie.
- Nikt nie przeżył obozu. Nikt. Stamtąd nie było ucieczki.
- A oficerowie? A strażnicy? A wszyscy pozostali pracownicy obozu?
Minori miała wrażenie, że pobladł. Co go tak wystraszyło? Czyżby jej ton? Może nie powinna tak reagować. Ale nie tego spodziewała się po ich rozmowie przez telefon. Kaito nie tylko nie potrafił jej pomóc, w dodatku jeszcze odwodził od poszukiwania prawdy!
- Nie wierzę, by ktokolwiek z nich był gotowy opowiedzieć ci o tym, o czym chcesz usłyszeć, poddaj się, stracisz tylko czas, pieniądze i energię.
- A co cię to w ogóle obchodzi?
- Nie obchodzi mnie, po prostu uważam, że możesz robić ciekawsze rzeczy zamiast tracić cenny czas na błądzenie we mgle.
- Na przykład?
- No wiesz, jesteś atrakcyjna i młoda...
Minori odważyła się spojrzeć mu w oczy. Kaito patrzył na nią z uśmiechem. I w tym momencie miała ochotę go uderzyć. Niespodziewanie zauważyła, że lokal, spowity w romantycznym półmroku, pełen jest zakochanych par. Na stolikach paliły się świece. Z gramofonu płynęły miłosne piosenki. Czyli to tak... kiedy desperacko szukała swojej matki, on zwabił ją tu po prostu dla rozrywki.
- Wal się ty arogancki gnojku! - zawołała, po czym wstała i wypadła z kawiarni.
Ledwie znalazła się na dworze, uświadomiła sobie, że zapomniała parasola. Lodowaty deszcz zaatakował ją wielkimi kroplami. Natychmiast zawróciła, zderzając się w drzwiach z Kaito i wydając z siebie nieartykułowany krzyk, a zanim zapytała, po co wyszedł, rozłożył jej parasol i okrył ich oboje. Kiedy widziała go siedzącego przy stoliku nie przypuszczała, że może być tak wysoki, szeroki w barkach i wysportowany. Minori zastygła w bezruchu, przez to wszystko poczuła się niepewnie, miała wrażenie, że świat zmalał, przybrał rozmiary rozłożonego parasola, jakby poza jego granicami nie było nic, po prostu pustka.
- Wybacz, nie to zamierzałem powiedzieć.
- Ale to powiedziałeś.
- Nie poddasz się w poszukiwaniach?
- Nie.
- Skoro tak, pozwolisz, że ci pomogę?
- Nie wiem w czym konkretnie.
- Nie zapomnij, że jestem historykiem.
- Yhm.
- "Yhm", to znaczy, że się zgadzasz?
- Nie. Tak. Nie wiem.
- Czyli widzimy się jutro w południe w bibliotece uniwersyteckiej?
- No dobrze.
Kaito wtedy dopiero przekazał jej parasol, a rączka była przez niego przyjemnie ugrzana. Minori przez cały czas w drodze do hotelu towarzyszyło to ciepło i sprawiało, że chwilowo znowu poczuła gwałtowny przypływ pożądania, lecz zaraz go opanowała.

***

            Kaito tak, jak wszedł do domu, z ciężkim sercem siadł w fotelu i popadł w dziwny marazm. Minori... bał się przez moment, że go przejrzała. Kiedy odwodził ją od rozgrzebywania historii swojej matki, wyczuła w nim nieszczerość. Kiedy zaoferował pomoc, wpadła w sidła. Ludzie stają się ufni i usypiają czujność wobec tych, co okazują im dobroć. Nie przypuszczają, że maska przyjaciela może skrywać wroga. Nie podejrzewają nikogo o taką perfidię. A więc tym jestem, pomyślał Kaito, perfidnym wrogiem. Nie był zadowolony z dzisiejszego spotkania. Nie tak je sobie wyobrażał. Minori miała się wystraszyć i wycofać. Jak to się stało, że w zamian sam czuł strach i o mało co nie wycofał się bez walki? Niespodziewanie w pokoju zjawił się ojciec i zapalił światło. Kaito zmrużył oczy i dopiero wtedy dotarło do niego, że nadal ma na sobie buty.
- I co? - zapytał Hideki z pewnym niepokojem.
- Nie wiem, chyba w porządku.
- A co jej powiedziałeś?
- Aby trzymała się od tego z dala.
- I to wystarczyło?
- Nie.
- No więc co zrobiłeś?
Hideki się niecierpliwił, usiłował wyczytać cokolwiek z postawy syna. Kaito jednakże pozostawał niewzruszony, tylko ręce trzęsły mu się lekko i to na nich ojciec zatrzymał wzrok.
- Nic... zaproponowałem jej... pomoc.
- W czym?
- W poszukiwaniach, tato.
- Nie wierzę, czy tobie kompletnie odbiło?
- A co innego mi pozostawało?
- Jak to, "co innego ci pozostawało"?! - zdenerwował się ojciec - poszedłeś tam przecież, by powstrzymać tę dziewczynę, a nie pomagać jej dojść do prawdy, która zniszczy nas wszystkich!
- Och, ty nic nie rozumiesz! - zawołał Kaito, wstając i spacerując nerwowo po pokoju - będę tylko udawał, że jej pomagam, a tak naprawdę zrobię wszystko, by nie dotarła do żadnych obciążających nas informacji.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, chyba trochę zbyt ryzykowany.
- Skoro nie mogę powstrzymać Minori, pozostaje mi tylko kontrolować jej działania.
- Minori... - Hideki powtórzył z westchnieniem jej imię - jaka ona jest?
Kaito przypomniał sobie ich rozmowę. Jaka? Jaka była Minori?
- Gdybym miał ją opisać jednym słowem... wybuchowa?

***

            Następnego dnia spotkali się w bibliotece uniwersyteckiej. Minori siedziała zastawiona starymi gazetami przy stoliku na wprost wielkiego, uchylonego okna, przez które wpadały słoneczne promienie i raziły w oczy. Kaito przechadzał się w tę i we w tę z otwartym numerem z tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego roku i czytał na głos:
- Z powodu troski o higienę i zdrowie społeczeństwa na terenie Mandżuri, w Pingfang, dzielnicy miasta Harbin, utworzono specjalną jednostkę 731 uzdatniającą wodę...
- Co? - zapytała wzburzona Minori - jednostkę uzdatniającą wodę?!
- To była z początku ich przykrywka.
- Cholerni hipokryci, udawali troskę o zdrowie innych, by nie przeszkadzano im w mordowaniu niewinnych ludzi!
- Kiedy dwanaście lat później dowództwo jednostki w ręce Shiro Ishiiego, jej prawdziwa działalność stała się jawna - przypomniał Kaito i zacytował go - "misją lekarza jest blokować choroby i je zwalczać, lecz zadanie, nad którym mamy tu pracować to całkowita odwrotność tych reguł".
- Wariat!
Minori nie kontrolowała emocji i kilkoro studentów zgromadzonych przy stoliku obok popatrzyło na nią z niezadowoleniem. Gdyby Kaito nie przyłożył palca do ust (tych swoich pełnych ust, przypominających jej przez cały czas serce), i nie wydał z siebie znaczącego "ciii", pewnie nie uspokoiłaby się zbyt szybko. Ostatecznie zabrała się z powrotem za grzebanie w gazetach. "Niebezpieczni skazańcy podczas transportu do jednostki 731 uciekli z twierdzy Zhongma", "Lekarze z jednostki 731 przeprowadzają przełomowe badania w rozwoju medycyny". "Japonia skapitulowała. Amerykanie wydali pozwolenie likwidacji jednostki 731 i zarekwirowali jej archiwa ze względu na wiele cennych naukowo informacji. Nie ujawniono nazwisk osób wykonywujących działania jednostki"
- Co za popierdolona propaganda! - zdenerwowała się Minori i po raz kolejny podniosła głos.
Kaito bezskutecznie usiłował ją uspokoić. Wtedy zjawiła się bibliotekarka, starsza pani w okularach w grubych oprawkach. Z nieskrywaną naganą w głosie powiedziała:
- Nie są tu państwo sami, proszę o odrobinę szacunku dla innych.
- Naprawdę bardzo przepraszamy i zaraz sobie idziemy - postanowiła w tym momencie Minori.
A potem pozbierała  "te propagandowe śmieci", odłożyła z powrotem i wyszła. Kaito widział jej zdenerwowanie. Kiedy szli zabytkowymi arkadami biblioteki przez dziedziniec, zapytał:
- A czego oczekiwałaś?
Nie potrafiła powiedzieć.
- Nie jest ci czasami wstyd za swój kraj? Bo mi tak. Bardzo - przyznała, chociaż obawiała się trochę reakcji chłopaka.
Absolutnie nie chciała go oskarżać, tylko podzielić się tym kolektywnym poczuciem winy, które i sama miała, mimo że nigdy nie czuła się Japonką.
- Tak, czasami jest - rzekł z powagą po chwili zadumy - nie dajmy się mimo wszystko zwariować, nie my mordowaliśmy, nie my torturowaliśmy, nie my eksperymentowaliśmy na ludziach, a ci, co to robili, przeważnie działali na rozkaz i gdyby się sprzeciwili, sami zapłaciliby życiem. W historii takich przypadków było sporo. A czy, według ciebie, każdy Niemiec powinien czuć winę za zbrodnie hitlerowskie?
- Nie. Jak zwykle przesadzam. Wybacz.
- Wybaczam.
Kaito na zgodę zaproponował jej papierosa. A potem po prostu stali oparci o opleciony bluszczem mur, palili i milczeli. Dokoła kręcili się studenci z książkami. Lato zawitało ponownie, po wczorajszym deszczu nie pozostał ślad.
- W tym tygodniu mam zamiar udać się do Pingfang i zobaczyć obozy - odezwała się po chwili Minori.
- Yhm... to... niezbyt przyjemne miejsce...
- Zapewne.
- Może być ci ciężko je oglądać, skoro dotyczy kogoś z twoich bliskich.
- Nie jestem dzieckiem, widziałam w życiu wiele i zmierzę się z tym.
- Może przedtem zobaczymy co innego? A jeżeli mimo wszystko uprzesz się przy swoim, pojedziemy do Pingfang. OK?
I tym sposobem przesiedzieli resztę dnia w Archiwum Narodowym. Minori wiedziała, że sama nigdy by się nie dostała do środka. Kaito, okazując legitymację doktoranta, a ją przedstawiając jako dziennikarkę, załatwił im przepustkę do tego ogromnego, ponurego gmachu. Poza nimi i kilkoma znudzonymi ochroniarzami nie było tu nikogo. Przestrzenie między wysokimi do sufitu regałami zajmowała niczym niezmącona cisza i drobinki kurzu, a każdy krok na wykafelkowanej podłodze odbijał się donośnym echem. Minori z wrażenia wstrzymywała oddech. Kaito zachowywał się za to bardzo pewnie. Bez trudu znalazł odpowiedni dział i wyciągnął teczkę zatytułowaną J.731. Z przeszywającym smutkiem w oczach podawał Minori kolejne akta. Posłusznie czytała wszystko, jak szkolną lekturę, niczego nie pomijała, czytała o przeprowadzanych na żywych ludziach okrutnych eksperymentach, o celowo rozprzestrzenianych chorobach, o palonych masowo ciałach zmarłych i wyrzucaniu prochów do rzeki. A potem łzy wypełniły jej oczy, litery rozmazywały się i stawały się przez to nieczytelne. Minori nie potrafiła się poruszyć przytłoczona tymi obrazami, powracającymi i znikającymi, znikającymi i powracającymi wciąż na nowo. Gdyby Kaito nie oparł rąk o jej ramiona, popychając ją lekko i zaprowadzając do drzwi wyjściowych, stałaby tak i stała. Na dworze powoli zapadał zmrok, życie toczyło się swoim codziennym zwyczajnym rytmem, wręcz nienaturalnie zwyczajnym w zderzeniu z opisami z  archiwalnych akt. Kaito był z siebie zadowolony. Nie chciał, co prawda, doprowadzać Minori do tego stanu, chciał ją po prostu wystraszyć tymi wszystkimi obrazami, jak poprzedniego dnia w kawiarni, tylko że z lepszym skutkiem, chciał i wreszcie podołał zadaniu. A więc czemu czuł żal, gdy na nią patrzył, pokonaną i poddaną, skoro osiągnął sukces... bo chyba osiągnął?
- Nadal masz zamiar udać się do Pingfang? - zapytał, niepewny, czy cokolwiek w tym momencie dotrze do Minori.
- Tak.

***

            Wizyta na terenie byłego obozu została szczegółowo zaplanowana. Minori zabrała notes i kupiła nowy film do aparatu, przewieszonego w tym momencie przez szyję. Kaito stwierdził, że naprawdę przypominała mu dziennikarkę. Autobus dowiózł ich do dzielnicy Pingfang. A potem w milczeniu ruszyli w kierunku pozostałych po obozie ruin. Niewiele ostatnio rozmawiali, wytworzył się między nimi dziwny dystans i sprawiał, że woleli zachować pewne rzeczy dla siebie. Czyżby nie ufali sobie po ostatnim spotkaniu? Czy może dopiero uczyli się tego zaufania? Już po kilku minutach szybkiego marszu zatrzymali się na wprost ogromnego terenu otoczonego pozrywanym drutem kolczastym. Z przodu wznosiła się ściana z czymś, co kiedyś było pewnie kominem, pozostałość budynku krematoryjnego. Tu palono zwłoki, z których prochy wrzucano potem do rzeki. Minori podniosła aparat i zrobiła zdjęcie. Kaito nie niecierpliwił się, nie ponaglał, dał jej tyle czasu, ile potrzebowała. Aż wreszcie przeszli przez żelazne wrota obozu.
- Czemu nikt tego nie strzeże? - zdziwiła się Minori.
- Czemu ktoś miałaby strzec oczyszczalni wody? - rzucił z dużą dawką ironii Kaito.
Minori odpowiedziała westchnieniem. Czy naprawdę nikt nie zauważa, że zaprzeczając rzeczywistość, traci cenne dowody? I, że o tym, co się tu wydarzyło, powinno się opowiadać, że powinno się pokazać ludziom do czego może doprowadzić wojna, by to się nigdy nie powtórzyło? Minori zrobiła jeszcze kilka zdjęć, jakby sama była odpowiedzialna za udokumentowanie tego wszystkiego. Na pokrytym gruzami kilkoro dzieci kopało brudny, w połowie spalony but.
- Wynocha! - przeszkodził im Kaito – Nie wiecie, że to miejsce jest cmentarzem? Nie wiecie ile osób tu poległo? Wynocha, a jak jeszcze raz tu przyjdziecie, nie ręczę za siebie!
Wtedy przestraszone dzieci rzuciły się pędem do ucieczki. Minori sfotografowała but. A potem poszła zobaczyć jedyny nadal dobrze zachowany barak. Kaito pospieszył za nią. Bez wahania weszli do środka i rozejrzeli się dokoła. W ciemnym i dusznym pomieszczeniu pozbawionym okien nie pozostało nic poza zbitym z desek stołem z przymocowanymi masywnymi łańcuchami i walającymi się po podłodze, koło gablotki ze stłuczoną szybą, narzędziami chirurgicznymi. Jak wielu niewinnym osobom odebrano tu w męczarniach życie? Kaito oświetlił pomieszczenie przy pomocy zapalniczki. Minori sfotografowała wszystko i niespodziewanie odkryła, że przez cały czas stała na wyblakłych, rozległych plamach... zaschnięta krew. Natychmiast zrobiła krok w tył. Na moment, tylko krótki moment, zamknęła oczy. A potem sfotografowała i to.
-  Nie mogę tak tego zostawić, opowiem o wszystkim, mam zamiar iść z tym do mediów, pomożesz mi? - pytała, gdy wyszli wreszcie z baraku.
- Tak.
Kaito był pełen podziwu, że trzymała się tak dzielnie. A może tylko udawała? A może po prostu nie chciała pokazać, jaka jest przerażona? Minori spacerowała po terenie obozu zajęta robieniem zdjęć, czasami przystawała i dumała nad czymś, czasami wyjmowała notes i pisała coś z przejęciem, trzymała w sobie emocje, wykazywała się pełnym profesjonalizmem. Kaito starał się stwarzać chociaż pozory, że jej pomaga, lecz bardzo dobrze radziła sobie sama. Czy myślała o swojej mamie? Jak mogłaś tu trafić? Jak mogłaś tu żyć? Jak mogłaś tu umrzeć...? Czy zadawała sobie te pytania?
***

            Przez kilka kolejnych dni Minori dochodziła do siebie po wizycie w obozie. Nie opuszczała hotelowego pokoju, godzinami trwała w bezruchu, wpatrzona w nieokreślony punkt lub pisała w notesie. Nie spała dobrze, miała koszmary i budziła się przerażona. Wtedy otwierała okno, siadała na parapecie i oddychała nocnym powietrzem. Aż wreszcie znowu zadzwonił Kaito. Minori stała przy telefonie w recepcji i zastanawiała się, czy chce wyjść z nim wieczorem, czy nie chce. A jeżeli nie chce, to czemu nie, tego nie wiedziała, i pozostawało jej jedynie ulec namowom. Bez przekonania przebrała się w sukienkę, lekko umalowała usta i ruszyła powoli w kierunku lokalu, gdzie, ustalili, że się spotkają, a obcasy jej butów stukały o bruk. Zafascynowana obserwowała spacerujące w blasku latarni pary,  samotnych, wytwornych mężczyzn, wodzących za nią wzrokiem, i skrywające się w bramach prostytutki. Niespodziewanie poczuła się bardzo dorosła, po raz pierwszy była tak późno poza hotelem. Kiedy dotarła do celu, zauważyła Kaito siedzącego na jednym z wysokich krzeseł poustawianych wzdłuż baru i popijającego whisky.
- Na co masz ochotę? - zapytał z uśmiechem, gdy zajęła miejsce obok i oparła się łokciami o blat.
Na twarzy miał kilkudniowy zarost, który dodawał mu pewnej pociągającej powagi.
- Na to, co ty.
I po chwilo oboje popijali whisky. Im później, tym większe zamieszanie panowało w lokalu. Ktoś wchodził. Ktoś wychodził. Gwar nakładających się na siebie rozmów tworzył towarzyski klimat.
- Kiedy przeprowadziłeś się do Harbinu? Czemu akurat tu? Bo przecież pochodzisz z Japonii, prawda? - pytała zainteresowana Minori.
- Ojciec dostał tu propozycję pracy, byłem wtedy dzieckiem i nie przeżyłem tego specjalnie.
Kaito popił spory łyk alkoholu, jak gdyby opowieść o tym wprawiała go w zażenowanie. Minori jednakże kontynuowała:
- Yhm... a kim jest z zawodu?
- Lekarzem, profesorem psychiatrii.
- Często wspomina o swoich pacjentach?
- Ojciec wykłada na uniwersytecie.
- O proszę, to chyba u was rodzinne! - zawołała, po czym zapytała niepewnie - a mama?
- Cóż, porzuciła nas lata temu.
- Tak po prostu?!
- Minori, opowiedz mi lepiej o sobie - przyznał po chwili zastanowienia.
I opowiedziała mu o swoim życiu, a kiedy skończyła, lekko kręciło jej się w głowie po wypitym alkoholu. Kaito słuchał w skupieniu. A kiedy wskazał gestem w kąt lokalu, gdzie muzycy rozkładali instrumenty, zapytała z zainteresowaniem:
- Kto to?
- Dio Do, grają tu codziennie - tłumaczył - po tym wszystkim, co ostatnio widziałaś, chcę ci pokazać coś dobrego i przypomnieć, że nie tylko zło pozostało na świecie.
Czy to te słowa wywołały w Minori niespodziewane wzruszenie? Czy może muzyka? Cała drżała, gdy wsłuchiwała się w grę Dio Do. Nie umiała wyrazić zachwytu, jaki ją ogarniał jeszcze długo, długo po koncercie. I miała wrażenie, że coś, co umarło w jej sercu podczas wizyty w obozie, na nowo odżyło, to była wiara w dobro.
- Dziękuję - powiedziała i spojrzała Kaito prosto w oczy.
A potem poszli powoli w kierunku jej hotelu, milczeli, do czego przywykli i nie czuli z tego powodu skrępowania. Na pożegnanie podali sobie ręce, potem każdy ruszył w swoim kierunku. On do domu. Ona znikła za hotelowymi drzwiami. Ledwie znalazła się w środku, zauważyła niecodzienne poruszenie i usłyszała głos recepcjonistki:
- Och, proszę pani, dobrze, że pani jest, ktoś włamał się do pani pokoju, już zadzwoniłam po policję.

            Minori stała przy oknie w swoim hotelowym pokoju i wpatrywała się w wielkie krople zalewające sad. Załamanie pogody nastąpiło niespodziewanie w nocy. Zimne północne powietrze przepędziło ostatki lata. Minori ubrała się w spodnie i ciepły sweterek, czekała, miała nadzieję, że deszcz trochę zelżeje. Nie przestawało padać, a czas naglił i do spotkania z Kudo Kaito pozostała ledwie godzina. Aż wreszcie zasunęła zasłonki, zabrała parasol, po czym wyszła. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku przystanku, gdzie wsiadła w zatłoczony autobus. Sama nie wiedziała, czemu czuła w sobie taki niepokój. Kudo Kaito, co zamierzał jej przekazać? Gdyby to było coś dobrego, czy nie zrobiłby tego przez telefon? Gdyby to było coś złego, czy też nie wolałby załatwić wszystkiego od zaraz? Więc o co chodziło, że domagał się osobistego spotkania? Minori miała mętlik w głowie. Jednocześnie była ciekawa i bała się. A w dodatku autobus wlókł się niemiłosiernie i kiedy tylko wysiadła, rzuciła się pędem przed siebie. Ostatecznie dotarła w porę do kawiarni, lekko zmoczona i zdyszana, rozejrzała się wokoło po pozajmowanych stolikach. Wtedy go zauważyła. Kudo Kaito podnosił rękę w powitalnym geście. Minori zatrzymała na nim wzrok, był młody, o wiele, wiele młodszy niż sobie wyobrażała, elegancki, ubrany w czarny garnitur, popijał wodę sodową. Kiedy się zbliżała, wstał.
- Kaito, miło mi.
- Minori.
Na moment ich dłonie zetknęły się w uścisku.
- Co za pogoda, prawda? - zagadywał, odsuwając jej krzesło i odkładając ociekający parasol.
- Tak, istotnie paskudna.
W oczach Kaito była niepokojąca przenikliwość. To sprawiało, że Minori skupiła wzrok na ustach chłopaka. A po chwili doszła do wniosku, że ich kształt przypominał serce.
- Czego masz ochotę się napić? - zapytał.
- Kawy.
Kaito podszedł do baru, a zaraz potem do stolika podano dwie filiżanki z parującym płynem.
- Pewnie zastanawia cię, kim jestem.
- Nie będę ukrywać, bardzo.
- Tak więc, robię doktorat z historii, interesuję się też okresem okupacji.
Minori zadrżała. Wreszcie. Wreszcie trafiła na kogoś naprawdę pomocnego.
- A co wiesz o mojej mamie? - pytała z podekscytowaniem.
- Nie powiedziałem, że cokolwiek wiem.
- Nie wiesz? - cisza - to po co się spotkaliśmy?
- Bo zamierzałem cię ostrzec.
- Przed czym?
- Przed rozczarowaniem, to nie ma sensu, Minori.
Kiedy wymówił jej imię, poczuła rozgoryczenie. Kaito był przecież obcą osobą. Czemu tak się spoufalał?
- Niby co nie ma sensu?
- Te poszukiwania, zrozum, całą tajną dokumentację przejęli Amerykanie lub została zniszczona, nic nie pozostało.
- Nieprawda! Na pewno jest ktoś, kto pamięta. I kto przerwie to milczenie.
- Nikt nie przeżył obozu. Nikt. Stamtąd nie było ucieczki.
- A oficerowie? A strażnicy? A wszyscy pozostali pracownicy obozu?
Minori miała wrażenie, że pobladł. Co go tak wystraszyło? Czyżby jej ton? Może nie powinna tak reagować. Ale nie tego spodziewała się po ich rozmowie przez telefon. Kaito nie tylko nie potrafił jej pomóc, w dodatku jeszcze odwodził od poszukiwania prawdy!
- Nie wierzę, by ktokolwiek z nich był gotowy opowiedzieć ci o tym, o czym chcesz usłyszeć, poddaj się, stracisz tylko czas, pieniądze i energię.
- A co cię to w ogóle obchodzi?
- Nie obchodzi mnie, po prostu uważam, że możesz robić ciekawsze rzeczy zamiast tracić cenny czas na błądzenie we mgle.
- Na przykład?
- No wiesz, jesteś atrakcyjna i młoda...
Minori odważyła się spojrzeć mu w oczy. Kaito patrzył na nią z uśmiechem. I w tym momencie miała ochotę go uderzyć. Niespodziewanie zauważyła, że lokal, spowity w romantycznym półmroku, pełen jest zakochanych par. Na stolikach paliły się świece. Z gramofonu płynęły miłosne piosenki. Czyli to tak... kiedy desperacko szukała swojej matki, on zwabił ją tu po prostu dla rozrywki.
- Wal się ty arogancki gnojku! - zawołała, po czym wstała i wypadła z kawiarni.
Ledwie znalazła się na dworze, uświadomiła sobie, że zapomniała parasola. Lodowaty deszcz zaatakował ją wielkimi kroplami. Natychmiast zawróciła, zderzając się w drzwiach z Kaito i wydając z siebie nieartykułowany krzyk, a zanim zapytała, po co wyszedł, rozłożył jej parasol i okrył ich oboje. Kiedy widziała go siedzącego przy stoliku nie przypuszczała, że może być tak wysoki, szeroki w barkach i wysportowany. Minori zastygła w bezruchu, przez to wszystko poczuła się niepewnie, miała wrażenie, że świat zmalał, przybrał rozmiary rozłożonego parasola, jakby poza jego granicami nie było nic, po prostu pustka.
- Wybacz, nie to zamierzałem powiedzieć.
- Ale to powiedziałeś.
- Nie poddasz się w poszukiwaniach?
- Nie.
- Skoro tak, pozwolisz, że ci pomogę?
- Nie wiem w czym konkretnie.
- Nie zapomnij, że jestem historykiem.
- Yhm.
- "Yhm", to znaczy, że się zgadzasz?
- Nie. Tak. Nie wiem.
- Czyli widzimy się jutro w południe w bibliotece uniwersyteckiej?
- No dobrze.
Kaito wtedy dopiero przekazał jej parasol, a rączka była przez niego przyjemnie ugrzana. Minori przez cały czas w drodze do hotelu towarzyszyło to ciepło i sprawiało, że chwilowo znowu poczuła gwałtowny przypływ pożądania, lecz zaraz go opanowała.

***

            Kaito tak, jak wszedł do domu, z ciężkim sercem siadł w fotelu i popadł w dziwny marazm. Minori... bał się przez moment, że go przejrzała. Kiedy odwodził ją od rozgrzebywania historii swojej matki, wyczuła w nim nieszczerość. Kiedy zaoferował pomoc, wpadła w sidła. Ludzie stają się ufni i usypiają czujność wobec tych, co okazują im dobroć. Nie przypuszczają, że maska przyjaciela może skrywać wroga. Nie podejrzewają nikogo o taką perfidię. A więc tym jestem, pomyślał Kaito, perfidnym wrogiem. Nie był zadowolony z dzisiejszego spotkania. Nie tak je sobie wyobrażał. Minori miała się wystraszyć i wycofać. Jak to się stało, że w zamian sam czuł strach i o mało co nie wycofał się bez walki? Niespodziewanie w pokoju zjawił się ojciec i zapalił światło. Kaito zmrużył oczy i dopiero wtedy dotarło do niego, że nadal ma na sobie buty.
- I co? - zapytał Hideki z pewnym niepokojem.
- Nie wiem, chyba w porządku.
- A co jej powiedziałeś?
- Aby trzymała się od tego z dala.
- I to wystarczyło?
- Nie.
- No więc co zrobiłeś?
Hideki się niecierpliwił, usiłował wyczytać cokolwiek z postawy syna. Kaito jednakże pozostawał niewzruszony, tylko ręce trzęsły mu się lekko i to na nich ojciec zatrzymał wzrok.
- Nic... zaproponowałem jej... pomoc.
- W czym?
- W poszukiwaniach, tato.
- Nie wierzę, czy tobie kompletnie odbiło?
- A co innego mi pozostawało?
- Jak to, "co innego ci pozostawało"?! - zdenerwował się ojciec - poszedłeś tam przecież, by powstrzymać tę dziewczynę, a nie pomagać jej dojść do prawdy, która zniszczy nas wszystkich!
- Och, ty nic nie rozumiesz! - zawołał Kaito, wstając i spacerując nerwowo po pokoju - będę tylko udawał, że jej pomagam, a tak naprawdę zrobię wszystko, by nie dotarła do żadnych obciążających nas informacji.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, chyba trochę zbyt ryzykowany.
- Skoro nie mogę powstrzymać Minori, pozostaje mi tylko kontrolować jej działania.
- Minori... - Hideki powtórzył z westchnieniem jej imię - jaka ona jest?
Kaito przypomniał sobie ich rozmowę. Jaka? Jaka była Minori?
- Gdybym miał ją opisać jednym słowem... wybuchowa?

***

            Następnego dnia spotkali się w bibliotece uniwersyteckiej. Minori siedziała zastawiona starymi gazetami przy stoliku na wprost wielkiego, uchylonego okna, przez które wpadały słoneczne promienie i raziły w oczy. Kaito przechadzał się w tę i we w tę z otwartym numerem z tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego roku i czytał na głos:
- Z powodu troski o higienę i zdrowie społeczeństwa na terenie Mandżuri, w Pingfang, dzielnicy miasta Harbin, utworzono specjalną jednostkę 731 uzdatniającą wodę...
- Co? - zapytała wzburzona Minori - jednostkę uzdatniającą wodę?!
- To była z początku ich przykrywka.
- Cholerni hipokryci, udawali troskę o zdrowie innych, by nie przeszkadzano im w mordowaniu niewinnych ludzi!
- Kiedy dwanaście lat później dowództwo jednostki w ręce Shiro Ishiiego, jej prawdziwa działalność stała się jawna - przypomniał Kaito i zacytował go - "misją lekarza jest blokować choroby i je zwalczać, lecz zadanie, nad którym mamy tu pracować to całkowita odwrotność tych reguł".
- Wariat!
Minori nie kontrolowała emocji i kilkoro studentów zgromadzonych przy stoliku obok popatrzyło na nią z niezadowoleniem. Gdyby Kaito nie przyłożył palca do ust (tych swoich pełnych ust, przypominających jej przez cały czas serce), i nie wydał z siebie znaczącego "ciii", pewnie nie uspokoiłaby się zbyt szybko. Ostatecznie zabrała się z powrotem za grzebanie w gazetach. "Niebezpieczni skazańcy podczas transportu do jednostki 731 uciekli z twierdzy Zhongma", "Lekarze z jednostki 731 przeprowadzają przełomowe badania w rozwoju medycyny". "Japonia skapitulowała. Amerykanie wydali pozwolenie likwidacji jednostki 731 i zarekwirowali jej archiwa ze względu na wiele cennych naukowo informacji. Nie ujawniono nazwisk osób wykonywujących działania jednostki"
- Co za popierdolona propaganda! - zdenerwowała się Minori i po raz kolejny podniosła głos.
Kaito bezskutecznie usiłował ją uspokoić. Wtedy zjawiła się bibliotekarka, starsza pani w okularach w grubych oprawkach. Z nieskrywaną naganą w głosie powiedziała:
- Nie są tu państwo sami, proszę o odrobinę szacunku dla innych.
- Naprawdę bardzo przepraszamy i zaraz sobie idziemy - postanowiła w tym momencie Minori.
A potem pozbierała  "te propagandowe śmieci", odłożyła z powrotem i wyszła. Kaito widział jej zdenerwowanie. Kiedy szli zabytkowymi arkadami biblioteki przez dziedziniec, zapytał:
- A czego oczekiwałaś?
Nie potrafiła powiedzieć.
- Nie jest ci czasami wstyd za swój kraj? Bo mi tak. Bardzo - przyznała, chociaż obawiała się trochę reakcji chłopaka.
Absolutnie nie chciała go oskarżać, tylko podzielić się tym kolektywnym poczuciem winy, które i sama miała, mimo że nigdy nie czuła się Japonką.
- Tak, czasami jest - rzekł z powagą po chwili zadumy - nie dajmy się mimo wszystko zwariować, nie my mordowaliśmy, nie my torturowaliśmy, nie my eksperymentowaliśmy na ludziach, a ci, co to robili, przeważnie działali na rozkaz i gdyby się sprzeciwili, sami zapłaciliby życiem. W historii takich przypadków było sporo. A czy, według ciebie, każdy Niemiec powinien czuć winę za zbrodnie hitlerowskie?
- Nie. Jak zwykle przesadzam. Wybacz.
- Wybaczam.
Kaito na zgodę zaproponował jej papierosa. A potem po prostu stali oparci o opleciony bluszczem mur, palili i milczeli. Dokoła kręcili się studenci z książkami. Lato zawitało ponownie, po wczorajszym deszczu nie pozostał ślad.
- W tym tygodniu mam zamiar udać się do Pingfang i zobaczyć obozy - odezwała się po chwili Minori.
- Yhm... to... niezbyt przyjemne miejsce...
- Zapewne.
- Może być ci ciężko je oglądać, skoro dotyczy kogoś z twoich bliskich.
- Nie jestem dzieckiem, widziałam w życiu wiele i zmierzę się z tym.
- Może przedtem zobaczymy co innego? A jeżeli mimo wszystko uprzesz się przy swoim, pojedziemy do Pingfang. OK?
I tym sposobem przesiedzieli resztę dnia w Archiwum Narodowym. Minori wiedziała, że sama nigdy by się nie dostała do środka. Kaito, okazując legitymację doktoranta, a ją przedstawiając jako dziennikarkę, załatwił im przepustkę do tego ogromnego, ponurego gmachu. Poza nimi i kilkoma znudzonymi ochroniarzami nie było tu nikogo. Przestrzenie między wysokimi do sufitu regałami zajmowała niczym niezmącona cisza i drobinki kurzu, a każdy krok na wykafelkowanej podłodze odbijał się donośnym echem. Minori z wrażenia wstrzymywała oddech. Kaito zachowywał się za to bardzo pewnie. Bez trudu znalazł odpowiedni dział i wyciągnął teczkę zatytułowaną J.731. Z przeszywającym smutkiem w oczach podawał Minori kolejne akta. Posłusznie czytała wszystko, jak szkolną lekturę, niczego nie pomijała, czytała o przeprowadzanych na żywych ludziach okrutnych eksperymentach, o celowo rozprzestrzenianych chorobach, o palonych masowo ciałach zmarłych i wyrzucaniu prochów do rzeki. A potem łzy wypełniły jej oczy, litery rozmazywały się i stawały się przez to nieczytelne. Minori nie potrafiła się poruszyć przytłoczona tymi obrazami, powracającymi i znikającymi, znikającymi i powracającymi wciąż na nowo. Gdyby Kaito nie oparł rąk o jej ramiona, popychając ją lekko i zaprowadzając do drzwi wyjściowych, stałaby tak i stała. Na dworze powoli zapadał zmrok, życie toczyło się swoim codziennym zwyczajnym rytmem, wręcz nienaturalnie zwyczajnym w zderzeniu z opisami z  archiwalnych akt. Kaito był z siebie zadowolony. Nie chciał, co prawda, doprowadzać Minori do tego stanu, chciał ją po prostu wystraszyć tymi wszystkimi obrazami, jak poprzedniego dnia w kawiarni, tylko że z lepszym skutkiem, chciał i wreszcie podołał zadaniu. A więc czemu czuł żal, gdy na nią patrzył, pokonaną i poddaną, skoro osiągnął sukces... bo chyba osiągnął?
- Nadal masz zamiar udać się do Pingfang? - zapytał, niepewny, czy cokolwiek w tym momencie dotrze do Minori.
- Tak.

***

            Wizyta na terenie byłego obozu została szczegółowo zaplanowana. Minori zabrała notes i kupiła nowy film do aparatu, przewieszonego w tym momencie przez szyję. Kaito stwierdził, że naprawdę przypominała mu dziennikarkę. Autobus dowiózł ich do dzielnicy Pingfang. A potem w milczeniu ruszyli w kierunku pozostałych po obozie ruin. Niewiele ostatnio rozmawiali, wytworzył się między nimi dziwny dystans i sprawiał, że woleli zachować pewne rzeczy dla siebie. Czyżby nie ufali sobie po ostatnim spotkaniu? Czy może dopiero uczyli się tego zaufania? Już po kilku minutach szybkiego marszu zatrzymali się na wprost ogromnego terenu otoczonego pozrywanym drutem kolczastym. Z przodu wznosiła się ściana z czymś, co kiedyś było pewnie kominem, pozostałość budynku krematoryjnego. Tu palono zwłoki, z których prochy wrzucano potem do rzeki. Minori podniosła aparat i zrobiła zdjęcie. Kaito nie niecierpliwił się, nie ponaglał, dał jej tyle czasu, ile potrzebowała. Aż wreszcie przeszli przez żelazne wrota obozu.
- Czemu nikt tego nie strzeże? - zdziwiła się Minori.
- Czemu ktoś miałaby strzec oczyszczalni wody? - rzucił z dużą dawką ironii Kaito.
Minori odpowiedziała westchnieniem. Czy naprawdę nikt nie zauważa, że zaprzeczając rzeczywistość, traci cenne dowody? I, że o tym, co się tu wydarzyło, powinno się opowiadać, że powinno się pokazać ludziom do czego może doprowadzić wojna, by to się nigdy nie powtórzyło? Minori zrobiła jeszcze kilka zdjęć, jakby sama była odpowiedzialna za udokumentowanie tego wszystkiego. Na pokrytym gruzami kilkoro dzieci kopało brudny, w połowie spalony but.
- Wynocha! - przeszkodził im Kaito – Nie wiecie, że to miejsce jest cmentarzem? Nie wiecie ile osób tu poległo? Wynocha, a jak jeszcze raz tu przyjdziecie, nie ręczę za siebie!
Wtedy przestraszone dzieci rzuciły się pędem do ucieczki. Minori sfotografowała but. A potem poszła zobaczyć jedyny nadal dobrze zachowany barak. Kaito pospieszył za nią. Bez wahania weszli do środka i rozejrzeli się dokoła. W ciemnym i dusznym pomieszczeniu pozbawionym okien nie pozostało nic poza zbitym z desek stołem z przymocowanymi masywnymi łańcuchami i walającymi się po podłodze, koło gablotki ze stłuczoną szybą, narzędziami chirurgicznymi. Jak wielu niewinnym osobom odebrano tu w męczarniach życie? Kaito oświetlił pomieszczenie przy pomocy zapalniczki. Minori sfotografowała wszystko i niespodziewanie odkryła, że przez cały czas stała na wyblakłych, rozległych plamach... zaschnięta krew. Natychmiast zrobiła krok w tył. Na moment, tylko krótki moment, zamknęła oczy. A potem sfotografowała i to.
-  Nie mogę tak tego zostawić, opowiem o wszystkim, mam zamiar iść z tym do mediów, pomożesz mi? - pytała, gdy wyszli wreszcie z baraku.
- Tak.
Kaito był pełen podziwu, że trzymała się tak dzielnie. A może tylko udawała? A może po prostu nie chciała pokazać, jaka jest przerażona? Minori spacerowała po terenie obozu zajęta robieniem zdjęć, czasami przystawała i dumała nad czymś, czasami wyjmowała notes i pisała coś z przejęciem, trzymała w sobie emocje, wykazywała się pełnym profesjonalizmem. Kaito starał się stwarzać chociaż pozory, że jej pomaga, lecz bardzo dobrze radziła sobie sama. Czy myślała o swojej mamie? Jak mogłaś tu trafić? Jak mogłaś tu żyć? Jak mogłaś tu umrzeć...? Czy zadawała sobie te pytania?

***

            Przez kilka kolejnych dni Minori dochodziła do siebie po wizycie w obozie. Nie opuszczała hotelowego pokoju, godzinami trwała w bezruchu, wpatrzona w nieokreślony punkt lub pisała w notesie. Nie spała dobrze, miała koszmary i budziła się przerażona. Wtedy otwierała okno, siadała na parapecie i oddychała nocnym powietrzem. Aż wreszcie znowu zadzwonił Kaito. Minori stała przy telefonie w recepcji i zastanawiała się, czy chce wyjść z nim wieczorem, czy nie chce. A jeżeli nie chce, to czemu nie, tego nie wiedziała, i pozostawało jej jedynie ulec namowom. Bez przekonania przebrała się w sukienkę, lekko umalowała usta i ruszyła powoli w kierunku lokalu, gdzie, ustalili, że się spotkają, a obcasy jej butów stukały o bruk. Zafascynowana obserwowała spacerujące w blasku latarni pary,  samotnych, wytwornych mężczyzn, wodzących za nią wzrokiem, i skrywające się w bramach prostytutki. Niespodziewanie poczuła się bardzo dorosła, po raz pierwszy była tak późno poza hotelem. Kiedy dotarła do celu, zauważyła Kaito siedzącego na jednym z wysokich krzeseł poustawianych wzdłuż baru i popijającego whisky.
- Na co masz ochotę? - zapytał z uśmiechem, gdy zajęła miejsce obok i oparła się łokciami o blat.
Na twarzy miał kilkudniowy zarost, który dodawał mu pewnej pociągającej powagi.
- Na to, co ty.
I po chwilo oboje popijali whisky. Im później, tym większe zamieszanie panowało w lokalu. Ktoś wchodził. Ktoś wychodził. Gwar nakładających się na siebie rozmów tworzył towarzyski klimat.
- Kiedy przeprowadziłeś się do Harbinu? Czemu akurat tu? Bo przecież pochodzisz z Japonii, prawda? - pytała zainteresowana Minori.
- Ojciec dostał tu propozycję pracy, byłem wtedy dzieckiem i nie przeżyłem tego specjalnie.
Kaito popił spory łyk alkoholu, jak gdyby opowieść o tym wprawiała go w zażenowanie. Minori jednakże kontynuowała:
- Yhm... a kim jest z zawodu?
- Lekarzem, profesorem psychiatrii.
- Często wspomina o swoich pacjentach?
- Ojciec wykłada na uniwersytecie.
- O proszę, to chyba u was rodzinne! - zawołała, po czym zapytała niepewnie - a mama?
- Cóż, porzuciła nas lata temu.
- Tak po prostu?!
- Minori, opowiedz mi lepiej o sobie - przyznał po chwili zastanowienia.
I opowiedziała mu o swoim życiu, a kiedy skończyła, lekko kręciło jej się w głowie po wypitym alkoholu. Kaito słuchał w skupieniu. A kiedy wskazał gestem w kąt lokalu, gdzie muzycy rozkładali instrumenty, zapytała z zainteresowaniem:
- Kto to?
- Dio Do, grają tu codziennie - tłumaczył - po tym wszystkim, co ostatnio widziałaś, chcę ci pokazać coś dobrego i przypomnieć, że nie tylko zło pozostało na świecie.
Czy to te słowa wywołały w Minori niespodziewane wzruszenie? Czy może muzyka? Cała drżała, gdy wsłuchiwała się w grę Dio Do. Nie umiała wyrazić zachwytu, jaki ją ogarniał jeszcze długo, długo po koncercie. I miała wrażenie, że coś, co umarło w jej sercu podczas wizyty w obozie, na nowo odżyło, to była wiara w dobro.
- Dziękuję - powiedziała i spojrzała Kaito prosto w oczy.
A potem poszli powoli w kierunku jej hotelu, milczeli, do czego przywykli i nie czuli z tego powodu skrępowania. Na pożegnanie podali sobie ręce, potem każdy ruszył w swoim kierunku. On do domu. Ona znikła za hotelowymi drzwiami. Ledwie znalazła się w środku, zauważyła niecodzienne poruszenie i usłyszała głos recepcjonistki:
- Och, proszę pani, dobrze, że pani jest, ktoś włamał się do pani pokoju, już zadzwoniłam po policję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz