06/01/2019

the song of true (rozdział 10)


            Taehyun kiepsko spał w nocy. Przez cały czas rozmyślał o Minori. Możliwe, by była na niego zła? A jeżeli, to o co? Nie przypominał sobie, by coś się wydarzyło, gdy ostatni raz zadzwoniła. Czemu niespodziewanie przestała się odzywać? Czy to naprawdę z powodu wysokich kosztów? Gdyby tak było, mogliby przecież ustalić, że on zadzwoni ze szpitala do jej hotelu. A poza tym, stopniowo i wieści przekazywane mu przez Jonghyuna stawały się skromniejsze. Taehyun postanowił wreszcie, że zapyta go o to. Okazja nadarzyła się kolejnego dnia, kiedy spotkali się w szpitalnym bufecie i usiedli  obok siebie przy stoliku nad miskami z parującą zupą.
- Co nowego u Minori? - zagaił.
Jonghyun zamilkł na moment, wydawał się zaskoczony.
- Co u Minori? - powtórzył.
I wtedy dotarło do niego, że tak naprawdę też tego nie wie.
- Nie dzwoniła do nas już od tygodnia, pewnie cieszy się wakacjami.
Yhm, wakacjami... pan nie wie, że ona nie pojechała tam na wakacje, nie wie, że pojechała, by wciągnąć się w coś niebezpiecznego, w coś tak mrocznego jak najczarniejsza noc. I lepiej, jak pan nigdy się nie dowie. A na pewnie nie ode mnie. Taehyun poczuł się rozdarty. Wobec kogo powinien być lojalny? Wybór okazał się prostszy niż przypuszczał. I chociaż traktował Jonghyuna niemalże jak swojego ojca, postanowił, że nie wyda dziewczyny, która skradła mu serce. A skoro milczała, widocznie miała ku temu powody. Co z tego, że oni ich nie znali. Może potrzebowała czasu na przemyślenie. Może odpoczynku od nich wszystkich. Może naprawdę po prostu dobrze się bawiła. Cokolwiek to było, nie zwalniało go z obowiązku dochowania obietnicy. Minori mu ufała, nie zawiedzie jej, nieważne, czy ona kiedykolwiek to doceni, czy nie.
- Tak, pewnie cieszy się wakacjami...
I tyle zostało powiedziane w temacie Minori. Jonghyun przez resztę posiłku opowiadał o swoich pacjentach, a zwłaszcza o jednym, bardzo trudnym przypadku. Taehyun słuchał, chociaż myślami był zupełnie gdzie indziej. W milczeniu zjadł zupę, podziękował i podniósł się od stołu. Wtedy Jonghyun zaproponował:
- W domu postaram się skontaktować z Minori.
- Niech jej pan przekaże pozdrowienia ode mnie.
- Nie ma sprawy.
- Nie wie pan... - zawahał się chwilowo - czemu przestała się do mnie odzywać?
- Nie. Ale zapytam ją o to. Nie martw się.
Jonghyun posłał chłopakowi pocieszający uśmiech. Czy jest po mojej stronie?, zastanawiał się Taehyun. Czy chciałby mnie zobaczyć u boku Minori?
- Dziękuję - rzekł i odszedł od stolika pospiesznie, by nie dodać niepotrzebnie niczego nieodpowiedniego.
Nie chciał zdradzać się ze swoimi uczuciami do Minori, chociaż podejrzewał, że jej ojciec i tak o nich wie, a to go dodatkowo krępowało. Niecierpliwił się. Jeżeli Jonghyun dodzwoni się do córki wieczorem, opowie mu o tym dopiero nazajutrz w pracy. Taehyun obawiał się, że nie usłyszy dobrych wieści. A może czuł, że za jej ostatnim dziwnym zachowaniem stoi ktoś inny... Nie zaskoczyłoby go to. Minori miała wszystko, co pociągało mężczyzn. Nie był jedyny. Na pewno. Niby co może jej zaoferować? Lojalność. Tak, powinien być lojalny. Wobec Minori. Czy tym sposobem kiedyś zdobędzie jej serce?

***

            Jonghyun odszukał w torbie pęk kluczy i wszedł do domu. Mei nie było. Gdyby była otworzyłaby mu i czekała w progu, ledwie usłyszałaby warkot samochodowego silnika na podjeździe. Gdzie mogła pójść? Nie prowadziła dzisiaj lekcji śpiewu. Chyba, że niespodziewanie musiała stawić się w szkole w zastępstwie. Jonghyun siadł na kanapie w pokoju dziennym, nie zapalając światła i poczuł się w tym momencie bardzo samotny. Kiedyś witały go obie. Mała Minori rzucała mu się w ramiona z radosnym okrzykiem "tatusiu!" i miała zwykle tyle do opowiedzenia. Mei całowała go w policzek i pytała, jak było w pracy. A potem Minori podrosła i nie spędzała już wieczorów w domu. Mei też przyjmowała na siebie jakby coraz więcej i więcej obowiązków. Jonghyun postanowił nie dać się opanować tym przykrym rozmyślaniom. Zdecydowanie wstał, podszedł do telefonu i wykręcił numer do hotelu, w którym Minori się zatrzymała. Po chwili usłyszał głos recepcjonistki, zapytał o córkę.
- Nie ma jej tu. Pani Takahashi wyprowadziła się kilka dni temu - poinformowano go.
- Jak to, dokąd?
- Nie wiem, towarzyszył jej jakiś znajomy.
Jonghyunowi zrobiło się gorąco. Minori nie miała tam znajomych... Jak widać miała, tylko nic o nich nie wspominała. Co to mogło oznaczać? Jonghyun starał się przeanalizować fakty: kilka dni temu wyprowadziła się z hotelu, u boku mężczyzny i od tego czasu nie dawała znaku życia. Minori bywała czasami nierozsądna, wpadała w wir zabawy i zapominała, że kogoś tym zmartwi. A potem przepraszała, skruszona. Może znowu tak będzie. Musi tak być! Nie przydarzyło jej się przecież nic złego. Nie. Nie Minori, to urodzona szczęściara, nigdy nie wpadała w tarapaty. Niespodziewanie drzwi zaskrzypiały w korytarzu. Mei przyszła do domu, zapaliła światło i... zawołała z przerażeniem:
- Jonghyun! Ale mnie przestraszyłeś. Nie wiedziałam, że tu siedzisz po ciemku, byłam przekonana, że jeszcze cię nie ma - pocałowała go w policzek, pospiesznie i niemalże odruchowo - byłam u pani Ahn, zadzwoniła, że... Czemu tak patrzysz? Coś się stało?
- Kiedy ostatnio rozmawiałaś z Minori?
- W zeszłym tygodniu, ty też z nią rozmawiałeś.
- A potem?
- Nie.
- Nie dzwoniła?
- Nie, przecież gdyby dzwoniła to bym ci powiedziała.
- No tak, wiem.
- Coś się stało? - zapytała ponownie Mei, nieco zaniepokojona.
- Minori wyprowadziła się z hotelu.
- Czemu?
- Nie wiem, rozmawiałem z recepcjonistką, powiedziała mi, że towarzyszył jej jakiś znajomy, wyprowadziła się kilka dni temu.
- Nie powiedziała gdzie?
- Nie.
Mei zamilkła. Minori, co ty wyprawiasz? I gdzie jesteś? A potem wtuliła się w Jonghyuna z westchnieniem. Przez kilka chwil trwała tak w zupełnym otępieniu, aż wreszcie doszła do wniosku, że nie może bezczynnie trwonić czasu, musi działać, tylko jak... jak?

***

            Ale Minori odezwała się wkrótce, zadzwoniła z budki telefonicznej, wcale a wcale nie skruszona.
- Co u was? - zapytała, jej głos brzmiał wesoło, beztrosko, zbyt beztrosko.
- Co? Co u nas? Co u nas?! - powtarzała zdenerwowana Mei - nie wyobrażasz sobie, jak się o ciebie martwiliśmy, ja i tata, odchodziliśmy od zmysłów, a ty... miałaś się regularnie odzywać, obiecywałaś!
Kiedy to obiecywałam?, przeszło Minori przez myśl, jeżeli już, nie obiecywałam jak często będę się odzywała.
- Och, przepraszam, byłam trochę...
No, jaka? Zajęta? Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Nie może przyznać się do prawdy, że zgromadziła materiały o obozie, w którym zmarła jej matka, a potem została okradziona i wyniosła się z hotelu. Natychmiast uparliby się, żeby wracała do domu. Nadal traktowali ją jak małą dziewczynkę, zdaną przede wszystkich na nich, kiedy ostatnio Minori czuła się wręcz przeciwnie, bardzo dorosła.
- Nie powiedziałaś, że wyprowadzasz się z hotelu.
- S... Skąd wiecie?!
- Od recepcjonistki. Tak, dzwoniliśmy do ciebie. Nie wiedzieliśmy, gdzie cię szukać, podobno wyszłaś z jakimś znajomym, zamieszkałaś u niego?
- Co? Nie, mamo! Co też wam przyszło do głowy! - zawołała z przerażeniem Minori.
Bo przecież nie zamieszkała u niego. To był dom przyjaciela Kaito, nie zamieszkała u niego, zamieszkała u jego przyjaciela. A więc nie skłamała, wmawiała sobie uporczywie.
- Czyli gdzie jesteś?
- Bo ten znajomy... on... on znalazł mi coś lepszego. Co prawda nie ma tu telefonu. Ale jest tanio.
- Ach, nie mogłaś nas wcześniej o tym poinformować?
- Wiem, mamo, źle zrobiłam - przyznała z oczekiwaną skruchą Minori - przepraszam, naprawdę bardzo przepraszam, miałam zadzwonić i wam powiedzieć, dzisiaj, nie wiedziałam, że tak się zamartwiacie, zachowałam się nierozsądnie, nieodpowiedzialnie, niedopuszczalnie po prostu!
I chociaż ta skrucha była wręcz przesadnie udawana, podziałała. Mei złagodniała. A może zabrakło jej sił na czynienie dalszych wyrzutów.
- Dobrze, cieszę się, że to rozumiesz.
- Nie złość się już, mamo - poprosiła Minori.
Kiedy wydawało jej się, że mama została udobruchana, do rozmowy wkroczył tata.
- A co to za znajomy? - zapytał dziwnie podejrzliwie.
Minori wiedziała, że nie wykręci się od odpowiedzi.
- Kaito, robi doktorat z historii.
- Japończyk.
- Tak. To jakiś problem? Ja sama, przypominam, jestem w zasadzie Japonką. I mama też.
- Nie, po prostu stwierdziłem fakt.
- Yhm.
- Kaito, tak? - upewnił się - to twój chłopak?
Minori chciała zawołać "nie!". A potem pomyślała: czemu? Kaito to jej chłopak, nie miała powodu, by znowu sypać kłamstwami.
- Yhm - powtórzyła - musicie go poznać, bardzo bym tego chciała, nie da się go nie lubić.
- A ty chyba go pokochałaś.
I jeszcze jedno:
- Yhm...
Minori była taka radosna, po raz pierwszy od dawna, po raz pierwszy od rozstania z... Naprawdę, sprawiała wrażenie, że zupełnie zapomniała o Jinsu. Czy nie tego wszyscy jej życzyli? Ale...
- Ale on jest stamtąd. A ty jesteś stąd. Jak sobie to wyobrażasz? - Jonghyun niespodziewanie sprowadził ją z powrotem na ziemię.
- Miłość wszystko zwycięży - odpowiedziała mu melodramatycznie.
Jonghyun zamilkł. A potem pomyślał o Taehyunie, zakochanym po uszy, samotnym, stęsknionym... Tak, widział go u boku Minori. Tak, kibicował mu. Nie temu - jak on się nazywa? - Kaito.
- A jeżeli nie? - zapytał.
- Kaito przeniesie się do Korei. A jeżeli nie... ja przeniosę się do Harbinu.
W jej głosie pobrzmiewała pewność. Jonghyun nie wątpił. Minori naprawdę to zrobi, nie wróci do domu, nigdy, wybierze tego chłopaka. I stracą ją, stracą bezpowrotnie. Od początku było wiadomym, że jej wyprawa nie przyniesie niczego dobrego.
- Minori, zapomniałaś o obietnicy? - zapytał jak gdyby... urażony?
On?!
Ona powinna być urażona.
- Nie wiem, o czym mówisz, tato. Nie było żadnych obietnic. Pa - zawołała ze zdenerwowaniem, przerywając połączenie.

 ***

            - Słyszałaś?
- Słyszałam wszystko.
Jonghyun popatrzył ze smutkiem na żonę.
- Nie o to mi chodziło - powtarzał - naprawdę. Nie przeszkadza mi, że to Japończyk.
- Wiem.
- A mimo wszystko tak pomyślała.
- Bo to jedyne, co przyszło jej do głowy, kiedy zrozumiała, że nie cieszymy się z wieści o tym... jak mu tam było?
- Kaito.
- No tak. Kaito.
- A dopiero co mi zarzucałaś, że mylę imię jej chłopaka.
- Z Jinsu to była inna sprawa.
- Czyżby?
- Zupełnie. Z Jinsu spotkała się od ponad roku. Trochę o nim wiedzieliśmy.
- Trochę niedobrego.
- A o Kaito nie wiemy nic, niedobrego, czy dobrego. Tak naprawdę nie wiemy, w kim zakochała się nasza córka, nie wiemy, komu zaufała. I to nas przeraża.
Mei ubrała w słowa wszystko, czego sam nie potrafił wyrazić.
- Tak. To starałem się jej powiedzieć - przyznał - niestety, nie zrozumiała.
- Minori poczuła się po prostu zaatakowana.
- Ona chce tam zostać.
- Nie zrobi tego.
- Nie?
- Nie, zobaczysz, stęskni się za domem i wróci.
- A jeżeli nie?
- Wtedy my pojedziemy tam, poznamy tego Kaito i... coś postanowimy - pocieszała go Mei.
Minori była cała i zdrowa, nieważne, że lekko zwariowała, tyle jej wystarczało, Jonghyunowi pozostawało tylko zgodzić się z tym. Może Minori oprzytomnieje i wróci do domu. A jeżeli nie, nie oznacza to przecież, że mają ją stracić. I wtedy dotarło do niego, co tak naprawdę go zasmuciło: jej ton, sposób, w jaki się pożegnała. "Nie wiem, o czym mówisz, tato. Nie było żadnych obietnic". Ależ były, były, Minori.

***

            Przez kilka dni w pracy unikał Taehyuna. Niby co miał mu powiedzieć? Minori pokochała innego i zapomniała o całym świecie. Nie to chciałby pewnie usłyszeć. Jonghyun odkrył potem coś zaskakującego. Taehyun też  go unikał. Czy domyślił się prawdy? Dla obojgu z nich była to komfortowa sytuacja. Aż wreszcie wpadli przypadkowo na siebie i nie pozostawało im nic innego jak zmierzenie się z tym trudnym tematem.
- Minori wreszcie zadzwoniła - rzucił obojętnie Jonghyun.
I Taehyun też silił się na obojętność.
- To super, od rana zamierzałem pana o nią spytać, tylko nie było za bardzo okazji...
- Rzeczywiście, nie było za bardzo okazji.
Wzajemne okłamywanie się szło im nadzwyczaj dobrze.
- I co powiedziała?
- A nic konkretnego... wyprowadziła się z hotelu i zamieszkała... - tak naprawdę nie powiedziała, gdzie zamieszkała! - w jakimś tanim lokum bez telefonu.
- Ahaaa.
- Nie była zbyt rozmowna.
- A przekazał jej pan pozdrowienia ode mnie?
Jonghyun zamilkł wymownie.
- Taehyun...
- Ja i tak o wszystkim wiem, nie musi się pan wysilać.
- Jak to: o wszystkim?
- Ona tam kogoś poznała, prawda?
- Niestety - Jonghyun z zakłopotaniem podrapał się w tył głowy - tak.
I to był koniec rozmowy. Taehyun wycofał się ze smutnym uśmiechem i pewnym poczuciem... satysfakcji(?), że mimo wszystko sam doszedł do prawdy, co oznaczało, że może, może znał Minori lepiej niż jej własny ojciec. Jednakże ta satysfakcja trwała tylko kilka chwil i szybko przemieniła się w jeszcze większy smutek. Ona go nie chciała, nieważne jak dobrze ją znał, nie chciała i tyle. Taehyun zrozumiał, że nie może jej winić, nie da się zmusić nikogo do miłości. A moi rodzice?, myślał, stając wieczorem z kieliszkiem alkoholu na swoim tarasie na dachu i wpatrując się w mrok, umarli? Czy też nie potrafili się zmusić do kochania mnie? Łzy popłynęły mu po policzkach. Taehyun otarł je pospiesznie wierzchem dłoni. To na nic, po chwili popłynęły następne i jeszcze następne. Nie zdołał ich powstrzymać, choć smuciła go dodatkowo myśl, jak żałosny widok w tym momencie przedstawia. Nie. Nie czuł żalu do Minori. Niby czemu miałby czuć? Nie zrobiła tego celowo, po prostu stało się, pokochała kogoś innego. Czy jest szczęśliwa? Oby była. Na pewno jest. Taehyun zdecydowanie wychylił kieliszek i wszedł z powrotem do domu. Już nie płakał. Już nie.

***

HARBIN, CHINY

            Minori wyszła z budki, trzaskając z impetem drzwiczkami i prychając z pogardą, choć niezupełnie wiedziała, czym była taka zdenerwowana. Nie spodziewała się przecież, by rozmowa z rodzicami należała do przyjemnych. Nie oczekiwała innej reakcji niż ta, jaką otrzymała. A więc czemu? Może wysłuchując ich obaw uświadomiła sobie, że wszystkie z nich były jej własnymi?
- Kaito, to nie się nie uda, to nie może się udać - powiedziała i przywarła do niego.
Przez cały czas, gdy rozmawiała z rodzicami stał obok budki i dodawał jej wsparcia, pokazując uniesiony kciuk, czy zaszczycając ją swoim cudownym uśmiechem. Ale w tym momencie spoważniał. Delikatnie pogłaskał Minori po głowie, a potem odsunął od siebie i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.
- Co ty gadasz. Już się udało! Czyż nie? - zapytał z takim przekonaniem, że nie pozostawało jej nic innego jak tylko w to uwierzyć.
Minori przypomniała sobie ich wspólne noce, wspólne budzenie się o świcie, wspólne wypady nad morze, gdzie pluskali się w falach, gonili po plaży i puszczali latawce. Tak, udało im się, mieli czas. Nie wiedzieli ile, lecz kto to wie? Nie troszczyli się o przyszłość. Nie obawiali się, co przyniesie, cieszyli się każdym przeżytym wspólnie dniem. Nieważne jak go spędzili, liczyło się, że spędzili go we dwoje. Niewiele rozmawiali, rozumieli się bez słów, kochali się do utraty tchu, potem leżeli i wpatrywali się w siebie albo spacerowali po polach, trzymając się za ręce, czy wybuchając śmiechem bez powodu. Kaito pokazał jej, co znaczy dobra zabawa. A tego wieczoru zaprosił ją na dancing do bardzo nowoczesnego lokalu. W głośnikach grała zachodnia muzyka. Na parkiecie szalały pary przy modnych rytmach rock'n rolla. Minori i Kaito dołączyli do nich, idealnie wtopili się w tło w swoich kolorowych kreacjach. Gdy się zmęczyli, popijali słodkim winem. Chwiejnym krokiem krążyli ulicami miasta, kiedy powoli wstawał świt,  a na rogach ustawiali się gazeciarze, ruszały pierwsze tramwaje, tworzyły się kolejki do sklepów.
- Kaito, a gdybyśmy tak... - zagadnęła Minori z błyskiem w oczach, jak tylko dotarli do portu przy rzece.
Natychmiast ją zrozumiał i po chwili przyglądali się jak wschodzi słońce na rybackim kutrze, gdzie się nielegalnie ukryli.

***

            Minori pomyślała o tym pewnego ranka, zupełnie przypadkowo, obudziła się i zastanowiła, czy tylko rodzice szukali jej telefonicznie, skoro we wszystkich gazetach, do jakich wysłała ogłoszenie podała numer hotelowej recepcji. Kaito też przecież tak ją odnalazł, zostawił wiadomość, a ona oddzwoniła. Na pewno ktoś jeszcze odezwie się z cennymi informacjami. I chociaż byłyby to zwykłe żarty, których też zdarzało się sporo, powinna wszystkie rzetelnie sprawdzić, bo może akurat trafi wreszcie na dobry trop. Z tym postanowieniem udała się do zamieszkiwanego poprzednio hotelu i posłała pozdrowienie recepcjonistce.
- Witam! Jak idzie interes? - zagadnęła - czy coś wiadomo w kwestii włamania?
- Policja milczy, zapewne nadal nic nie mają.
- A od mojej wyprowadzki było już spokojnie?
- Tak, zupełnie spokojnie, pani Takahashi.
Minori zamilkła na moment. Obawa, że była świadomym celem włamania wydawała się bardzo uzasadniona. Komu zależało na jej materiałach?
- A telefony? Ktoś do mnie wydzwaniał? - zapytała.
- Tak, pani rodzice prosili o kontakt i... kilka razy pytano o panią w związku z ogłoszeniem. Ale nikt oprócz jednej kobiety nie pozostawił numeru telefonu.
- Kiedy dzwoniła?
- Wczoraj po południu.
- Czy mogę skorzystać z telefonu? - zapytała podekscytowana Minori - zapłacę.
- Tak, proszę oddzwonić.
Po chwili Minori wykręcała numer zapisany przez recepcjonistkę. Niestety, mimo że czekała i czekała odpowiadał jej tylko sygnał. Z westchnieniem usiadła w hotelowej restauracji, by coś zjeść, a potem jeszcze raz zadzwonić. Lecz i to nie przyniosło skutku. W kiepskim humorze pojechała taksówką z powrotem do domu przyjaciela Kaito. Codziennie szła pieszo kilka kilometrów do budki telefonicznej i zdzwoniła pod podany jej numer. Aż wreszcie, kiedy powoli traciła nadzieję, usłyszała niepewny, kobiecy głos.
- Tak, słucham?
Ta osoba posługiwała się językiem chińskim.
- Tu Takahashi Minori - przedstawiła się - pani do mnie dzwoniła.
- Tak.
Cisza.
- To proszę mi powiedzieć, o co chodziło.
- Niech pani jedzie do domu opieki Jesienny Wiatr, to niedaleko. Niech pani zapyta o Kudo Tsukiko.
- Kudo Tsukiko? A kto to?
Kudo...
- Nie chcę, by robiła pani sobie nadzieję. Ale... Ale to może być pani matka.
Lodowaty dreszcz przebiegł przez plecy Minori. Już miała o coś zapytać, kiedy uświadomiła sobie, że nie może w to wierzyć. Z irytacją powiedziała:
- To żart, moja matka nie żyje i nie nazywa się Kudo Tsukiko.
Kudo... A poza tym, co by tam robiła? I z kim ja w ogóle rozmawiam?!
- Niech pani jedzie do domu opieki Jesienny Wiatr i zapyta o Kudo Tsukiko.
- Nie chce pani powiedzieć, jak się nazywa?
- Niech pani jedzie do domu opieki Jesienny Wiatr i zapyta o Kudo Tsukiko.
Kudo... to... nazwisko Kaito!
- Nie!
Minori poczuła, że jest jej słabo. Ktoś po prostu znowu sobie zażartował. Aika nie żyła. Gdyby żyła, byłaby z nimi. A nie w jakimś pieprzonym domu opieki!
- I niech pani nikomu nie mówi o moim telefonie.
Minori nie zdołała nic powiedzieć. Słuchawka wypadła jej z ręki. A Fei pakowała pospiesznie siebie i synka, przeliczając pieniądze i po raz pierwszy od dawna czując ulgę.