Taehyun
kiepsko spał w nocy. Przez cały czas rozmyślał o Minori. Możliwe, by była na
niego zła? A jeżeli, to o co? Nie przypominał sobie, by coś się wydarzyło, gdy
ostatni raz zadzwoniła. Czemu niespodziewanie przestała się odzywać? Czy to
naprawdę z powodu wysokich kosztów? Gdyby tak było, mogliby przecież ustalić,
że on zadzwoni ze szpitala do jej hotelu. A poza tym, stopniowo i wieści
przekazywane mu przez Jonghyuna stawały się skromniejsze. Taehyun postanowił
wreszcie, że zapyta go o to. Okazja nadarzyła się kolejnego dnia, kiedy
spotkali się w szpitalnym bufecie i usiedli obok siebie przy stoliku nad
miskami z parującą zupą.
- Co nowego u Minori? - zagaił.
Jonghyun zamilkł na moment, wydawał się
zaskoczony.
- Co u Minori? - powtórzył.
I wtedy dotarło do niego, że tak naprawdę też
tego nie wie.
- Nie dzwoniła do nas już od tygodnia, pewnie
cieszy się wakacjami.
Yhm, wakacjami... pan nie wie, że ona nie
pojechała tam na wakacje, nie wie, że pojechała, by wciągnąć się w coś
niebezpiecznego, w coś tak mrocznego jak najczarniejsza noc. I lepiej, jak pan
nigdy się nie dowie. A na pewnie nie ode mnie. Taehyun poczuł się rozdarty.
Wobec kogo powinien być lojalny? Wybór okazał się prostszy niż przypuszczał. I
chociaż traktował Jonghyuna niemalże jak swojego ojca, postanowił, że nie wyda
dziewczyny, która skradła mu serce. A skoro milczała, widocznie miała ku temu
powody. Co z tego, że oni ich nie znali. Może potrzebowała czasu na
przemyślenie. Może odpoczynku od nich wszystkich. Może naprawdę po prostu
dobrze się bawiła. Cokolwiek to było, nie zwalniało go z obowiązku dochowania
obietnicy. Minori mu ufała, nie zawiedzie jej, nieważne, czy ona kiedykolwiek
to doceni, czy nie.
- Tak, pewnie cieszy się wakacjami...
I tyle zostało powiedziane w temacie Minori.
Jonghyun przez resztę posiłku opowiadał o swoich pacjentach, a zwłaszcza o
jednym, bardzo trudnym przypadku. Taehyun słuchał, chociaż myślami był zupełnie
gdzie indziej. W milczeniu zjadł zupę, podziękował i podniósł się od stołu.
Wtedy Jonghyun zaproponował:
- W domu postaram się skontaktować z Minori.
- Niech jej pan przekaże pozdrowienia ode mnie.
- Nie ma sprawy.
- Nie wie pan... - zawahał się chwilowo - czemu
przestała się do mnie odzywać?
- Nie. Ale zapytam ją o to. Nie martw się.
Jonghyun posłał chłopakowi pocieszający uśmiech.
Czy jest po mojej stronie?, zastanawiał się Taehyun. Czy chciałby mnie zobaczyć
u boku Minori?
- Dziękuję - rzekł i odszedł od stolika pospiesznie, by nie
dodać niepotrzebnie niczego nieodpowiedniego.
Nie chciał zdradzać się ze swoimi uczuciami do Minori,
chociaż podejrzewał, że jej ojciec i tak o nich wie, a to go dodatkowo
krępowało. Niecierpliwił się. Jeżeli Jonghyun dodzwoni się do córki wieczorem,
opowie mu o tym dopiero nazajutrz w pracy. Taehyun obawiał się, że nie usłyszy
dobrych wieści. A może czuł, że za jej ostatnim dziwnym zachowaniem stoi ktoś
inny... Nie zaskoczyłoby go to. Minori miała wszystko, co pociągało mężczyzn.
Nie był jedyny. Na pewno. Niby co może jej zaoferować? Lojalność. Tak, powinien
być lojalny. Wobec Minori. Czy tym sposobem kiedyś zdobędzie jej serce?
***
Jonghyun
odszukał w torbie pęk kluczy i wszedł do domu. Mei nie było. Gdyby była
otworzyłaby mu i czekała w progu, ledwie usłyszałaby warkot samochodowego
silnika na podjeździe. Gdzie mogła pójść? Nie prowadziła dzisiaj lekcji śpiewu.
Chyba, że niespodziewanie musiała stawić się w szkole w zastępstwie. Jonghyun
siadł na kanapie w pokoju dziennym, nie zapalając światła i poczuł się w tym
momencie bardzo samotny. Kiedyś witały go obie. Mała Minori rzucała mu się w
ramiona z radosnym okrzykiem "tatusiu!" i miała zwykle tyle do
opowiedzenia. Mei całowała go w policzek i pytała, jak było w pracy. A potem
Minori podrosła i nie spędzała już wieczorów w domu. Mei też przyjmowała na
siebie jakby coraz więcej i więcej obowiązków. Jonghyun postanowił nie dać się
opanować tym przykrym rozmyślaniom. Zdecydowanie wstał, podszedł do telefonu i
wykręcił numer do hotelu, w którym Minori się zatrzymała. Po chwili usłyszał
głos recepcjonistki, zapytał o córkę.
- Nie ma jej tu. Pani Takahashi wyprowadziła się
kilka dni temu - poinformowano go.
- Jak to, dokąd?
- Nie wiem, towarzyszył jej jakiś znajomy.
Jonghyunowi zrobiło się gorąco. Minori nie miała
tam znajomych... Jak widać miała, tylko nic o nich nie wspominała. Co to mogło
oznaczać? Jonghyun starał się przeanalizować fakty: kilka dni temu wyprowadziła
się z hotelu, u boku mężczyzny i od tego czasu nie dawała znaku życia. Minori
bywała czasami nierozsądna, wpadała w wir zabawy i zapominała, że kogoś tym
zmartwi. A potem przepraszała, skruszona. Może znowu tak będzie. Musi tak być!
Nie przydarzyło jej się przecież nic złego. Nie. Nie Minori, to urodzona
szczęściara, nigdy nie wpadała w tarapaty. Niespodziewanie drzwi zaskrzypiały w
korytarzu. Mei przyszła do domu, zapaliła światło i... zawołała z przerażeniem:
- Jonghyun! Ale mnie przestraszyłeś. Nie
wiedziałam, że tu siedzisz po ciemku, byłam przekonana, że jeszcze cię nie ma -
pocałowała go w policzek, pospiesznie i niemalże odruchowo - byłam u pani Ahn,
zadzwoniła, że... Czemu tak patrzysz? Coś się stało?
- Kiedy ostatnio rozmawiałaś z Minori?
- W zeszłym tygodniu, ty też z nią rozmawiałeś.
- A potem?
- Nie.
- Nie dzwoniła?
- Nie, przecież gdyby dzwoniła to bym ci
powiedziała.
- No tak, wiem.
- Coś się stało? - zapytała ponownie Mei, nieco
zaniepokojona.
- Minori wyprowadziła się z hotelu.
- Czemu?
- Nie wiem, rozmawiałem z recepcjonistką,
powiedziała mi, że towarzyszył jej jakiś znajomy, wyprowadziła się kilka dni
temu.
- Nie powiedziała gdzie?
- Nie.
Mei zamilkła. Minori, co ty wyprawiasz? I gdzie
jesteś? A potem wtuliła się w Jonghyuna z westchnieniem. Przez kilka chwil
trwała tak w zupełnym otępieniu, aż wreszcie doszła do wniosku, że nie może
bezczynnie trwonić czasu, musi działać, tylko jak... jak?
***
Ale
Minori odezwała się wkrótce, zadzwoniła z budki telefonicznej, wcale a wcale
nie skruszona.
- Co u was? - zapytała, jej głos brzmiał wesoło,
beztrosko, zbyt beztrosko.
- Co? Co u nas? Co u nas?! - powtarzała
zdenerwowana Mei - nie wyobrażasz sobie, jak się o ciebie martwiliśmy, ja i
tata, odchodziliśmy od zmysłów, a ty... miałaś się regularnie odzywać,
obiecywałaś!
Kiedy to obiecywałam?, przeszło Minori przez
myśl, jeżeli już, nie obiecywałam jak często będę się odzywała.
- Och, przepraszam, byłam trochę...
No, jaka? Zajęta? Nie wiedziała, co powinna
powiedzieć. Nie może przyznać się do prawdy, że zgromadziła materiały o obozie,
w którym zmarła jej matka, a potem została okradziona i wyniosła się z hotelu.
Natychmiast uparliby się, żeby wracała do domu. Nadal traktowali ją jak małą
dziewczynkę, zdaną przede wszystkich na nich, kiedy ostatnio Minori czuła się
wręcz przeciwnie, bardzo dorosła.
- Nie powiedziałaś, że wyprowadzasz się z
hotelu.
- S... Skąd wiecie?!
- Od recepcjonistki. Tak, dzwoniliśmy do ciebie.
Nie wiedzieliśmy, gdzie cię szukać, podobno wyszłaś z jakimś znajomym,
zamieszkałaś u niego?
- Co? Nie, mamo! Co też wam przyszło do głowy! -
zawołała z przerażeniem Minori.
Bo przecież nie zamieszkała u niego. To był dom
przyjaciela Kaito, nie zamieszkała u niego, zamieszkała u jego przyjaciela. A
więc nie skłamała, wmawiała sobie uporczywie.
- Czyli gdzie jesteś?
- Bo ten znajomy... on... on znalazł mi coś
lepszego. Co prawda nie ma tu telefonu. Ale jest tanio.
- Ach, nie mogłaś nas wcześniej o tym
poinformować?
- Wiem, mamo, źle zrobiłam - przyznała z
oczekiwaną skruchą Minori - przepraszam, naprawdę bardzo przepraszam, miałam
zadzwonić i wam powiedzieć, dzisiaj, nie wiedziałam, że tak się zamartwiacie,
zachowałam się nierozsądnie, nieodpowiedzialnie, niedopuszczalnie po prostu!
I chociaż ta skrucha była wręcz przesadnie
udawana, podziałała. Mei złagodniała. A może zabrakło jej sił na czynienie
dalszych wyrzutów.
- Dobrze, cieszę się, że to rozumiesz.
- Nie złość się już, mamo - poprosiła Minori.
Kiedy wydawało jej się, że mama została
udobruchana, do rozmowy wkroczył tata.
- A co to za znajomy? - zapytał dziwnie
podejrzliwie.
Minori wiedziała, że nie wykręci się od
odpowiedzi.
- Kaito, robi doktorat z historii.
- Japończyk.
- Tak. To jakiś problem? Ja sama, przypominam,
jestem w zasadzie Japonką. I mama też.
- Nie, po prostu stwierdziłem fakt.
- Yhm.
- Kaito, tak? - upewnił się - to twój chłopak?
Minori chciała zawołać "nie!". A potem
pomyślała: czemu? Kaito to jej chłopak, nie miała powodu, by znowu sypać
kłamstwami.
- Yhm - powtórzyła - musicie go poznać, bardzo
bym tego chciała, nie da się go nie lubić.
- A ty chyba go pokochałaś.
I jeszcze jedno:
- Yhm...
Minori była taka radosna, po raz pierwszy od
dawna, po raz pierwszy od rozstania z... Naprawdę, sprawiała wrażenie, że
zupełnie zapomniała o Jinsu. Czy nie tego wszyscy jej życzyli? Ale...
- Ale on jest stamtąd. A ty jesteś stąd. Jak
sobie to wyobrażasz? - Jonghyun niespodziewanie sprowadził ją z powrotem na
ziemię.
- Miłość wszystko zwycięży - odpowiedziała mu
melodramatycznie.
Jonghyun zamilkł. A potem pomyślał o Taehyunie,
zakochanym po uszy, samotnym, stęsknionym... Tak, widział go u boku Minori.
Tak, kibicował mu. Nie temu - jak on się nazywa? - Kaito.
- A jeżeli nie? - zapytał.
- Kaito przeniesie się do Korei. A jeżeli nie...
ja przeniosę się do Harbinu.
W jej głosie pobrzmiewała pewność. Jonghyun nie
wątpił. Minori naprawdę to zrobi, nie wróci do domu, nigdy, wybierze tego
chłopaka. I stracą ją, stracą bezpowrotnie. Od początku było wiadomym, że jej
wyprawa nie przyniesie niczego dobrego.
- Minori, zapomniałaś o obietnicy? - zapytał jak
gdyby... urażony?
On?!
Ona powinna być urażona.
- Nie wiem, o czym mówisz, tato. Nie było
żadnych obietnic. Pa - zawołała ze zdenerwowaniem, przerywając połączenie.
***
- Słyszałaś?
- Słyszałam wszystko.
Jonghyun popatrzył ze smutkiem na żonę.
- Nie o to mi chodziło - powtarzał - naprawdę.
Nie przeszkadza mi, że to Japończyk.
- Wiem.
- A mimo wszystko tak pomyślała.
- Bo to jedyne, co przyszło jej do głowy, kiedy
zrozumiała, że nie cieszymy się z wieści o tym... jak mu tam było?
- Kaito.
- No tak. Kaito.
- A dopiero co mi zarzucałaś, że mylę imię jej
chłopaka.
- Z Jinsu to była inna sprawa.
- Czyżby?
- Zupełnie. Z Jinsu spotkała się od ponad roku.
Trochę o nim wiedzieliśmy.
- Trochę niedobrego.
- A o Kaito nie wiemy nic, niedobrego, czy dobrego. Tak
naprawdę nie wiemy, w kim zakochała się nasza córka, nie wiemy, komu zaufała. I
to nas przeraża.
Mei ubrała w słowa wszystko, czego sam nie
potrafił wyrazić.
- Tak. To starałem się jej powiedzieć - przyznał
- niestety, nie zrozumiała.
- Minori poczuła się po prostu zaatakowana.
- Ona chce tam zostać.
- Nie zrobi tego.
- Nie?
- Nie, zobaczysz, stęskni się za domem i wróci.
- A jeżeli nie?
- Wtedy my pojedziemy tam, poznamy tego Kaito
i... coś postanowimy - pocieszała go Mei.
Minori była cała i zdrowa, nieważne, że lekko
zwariowała, tyle jej wystarczało, Jonghyunowi pozostawało tylko zgodzić się z
tym. Może Minori oprzytomnieje i wróci do domu. A jeżeli nie, nie oznacza to
przecież, że mają ją stracić. I wtedy dotarło do niego, co tak naprawdę go
zasmuciło: jej ton, sposób, w jaki się pożegnała. "Nie wiem, o czym
mówisz, tato. Nie było żadnych obietnic". Ależ były, były, Minori.
***
Przez
kilka dni w pracy unikał Taehyuna. Niby co miał mu powiedzieć? Minori pokochała
innego i zapomniała o całym świecie. Nie to chciałby pewnie usłyszeć. Jonghyun
odkrył potem coś zaskakującego. Taehyun też go unikał. Czy domyślił się
prawdy? Dla obojgu z nich była to komfortowa sytuacja. Aż wreszcie wpadli
przypadkowo na siebie i nie pozostawało im nic innego jak zmierzenie się z tym
trudnym tematem.
- Minori wreszcie zadzwoniła - rzucił obojętnie
Jonghyun.
I Taehyun też silił się na obojętność.
- To super, od rana zamierzałem pana o nią
spytać, tylko nie było za bardzo okazji...
- Rzeczywiście, nie było za bardzo okazji.
Wzajemne okłamywanie się szło im nadzwyczaj
dobrze.
- I co powiedziała?
- A nic konkretnego... wyprowadziła się z hotelu
i zamieszkała... - tak naprawdę nie powiedziała, gdzie zamieszkała! - w jakimś
tanim lokum bez telefonu.
- Ahaaa.
- Nie była zbyt rozmowna.
- A przekazał jej pan pozdrowienia ode mnie?
Jonghyun zamilkł wymownie.
- Taehyun...
- Ja i tak o wszystkim wiem, nie musi się pan
wysilać.
- Jak to: o wszystkim?
- Ona tam kogoś poznała, prawda?
- Niestety - Jonghyun z zakłopotaniem podrapał
się w tył głowy - tak.
I to był koniec rozmowy. Taehyun wycofał się ze
smutnym uśmiechem i pewnym poczuciem... satysfakcji(?), że mimo wszystko sam
doszedł do prawdy, co oznaczało, że może, może znał Minori lepiej niż jej
własny ojciec. Jednakże ta satysfakcja trwała tylko kilka chwil i szybko
przemieniła się w jeszcze większy smutek. Ona go nie chciała, nieważne jak
dobrze ją znał, nie chciała i tyle. Taehyun zrozumiał, że nie może jej winić,
nie da się zmusić nikogo do miłości. A moi rodzice?, myślał, stając wieczorem z
kieliszkiem alkoholu na swoim tarasie na dachu i wpatrując się w mrok, umarli?
Czy też nie potrafili się zmusić do kochania mnie? Łzy popłynęły mu po
policzkach. Taehyun otarł je pospiesznie wierzchem dłoni. To na nic, po chwili
popłynęły następne i jeszcze następne. Nie zdołał ich powstrzymać, choć smuciła
go dodatkowo myśl, jak żałosny widok w tym momencie przedstawia. Nie. Nie czuł żalu
do Minori. Niby czemu miałby czuć? Nie zrobiła tego celowo, po prostu stało
się, pokochała kogoś innego. Czy jest szczęśliwa? Oby była. Na pewno jest.
Taehyun zdecydowanie wychylił kieliszek i wszedł z powrotem do domu. Już nie
płakał. Już nie.
***
HARBIN, CHINY
Minori
wyszła z budki, trzaskając z impetem drzwiczkami i prychając z pogardą, choć
niezupełnie wiedziała, czym była taka zdenerwowana. Nie spodziewała się
przecież, by rozmowa z rodzicami należała do przyjemnych. Nie oczekiwała innej
reakcji niż ta, jaką otrzymała. A więc czemu? Może wysłuchując ich obaw
uświadomiła sobie, że wszystkie z nich były jej własnymi?
- Kaito, to nie się nie uda, to nie może się
udać - powiedziała i przywarła do niego.
Przez cały czas, gdy rozmawiała z rodzicami stał
obok budki i dodawał jej wsparcia, pokazując uniesiony kciuk, czy zaszczycając
ją swoim cudownym uśmiechem. Ale w tym momencie spoważniał. Delikatnie
pogłaskał Minori po głowie, a potem odsunął od siebie i zmusił, by spojrzała mu
prosto w oczy.
- Co ty gadasz. Już się udało! Czyż nie? -
zapytał z takim przekonaniem, że nie pozostawało jej nic innego jak tylko w to
uwierzyć.
Minori przypomniała sobie ich wspólne noce,
wspólne budzenie się o świcie, wspólne wypady nad morze, gdzie pluskali się w
falach, gonili po plaży i puszczali latawce. Tak, udało im się, mieli czas. Nie
wiedzieli ile, lecz kto to wie? Nie troszczyli się o przyszłość. Nie obawiali
się, co przyniesie, cieszyli się każdym przeżytym wspólnie dniem. Nieważne jak
go spędzili, liczyło się, że spędzili go we dwoje. Niewiele rozmawiali,
rozumieli się bez słów, kochali się do utraty tchu, potem leżeli i wpatrywali
się w siebie albo spacerowali po polach, trzymając się za ręce, czy wybuchając
śmiechem bez powodu. Kaito pokazał jej, co znaczy dobra zabawa. A tego wieczoru
zaprosił ją na dancing do bardzo nowoczesnego lokalu. W głośnikach grała
zachodnia muzyka. Na parkiecie szalały pary przy modnych rytmach rock'n rolla.
Minori i Kaito dołączyli do nich, idealnie wtopili się w tło w swoich
kolorowych kreacjach. Gdy się zmęczyli, popijali słodkim winem. Chwiejnym
krokiem krążyli ulicami miasta, kiedy powoli wstawał świt, a na rogach
ustawiali się gazeciarze, ruszały pierwsze tramwaje, tworzyły się kolejki do
sklepów.
- Kaito, a gdybyśmy tak... - zagadnęła Minori z
błyskiem w oczach, jak tylko dotarli do portu przy rzece.
Natychmiast ją zrozumiał i po chwili przyglądali
się jak wschodzi słońce na rybackim kutrze, gdzie się nielegalnie ukryli.
***
Minori
pomyślała o tym pewnego ranka, zupełnie przypadkowo, obudziła się i
zastanowiła, czy tylko rodzice szukali jej telefonicznie, skoro we wszystkich
gazetach, do jakich wysłała ogłoszenie podała numer hotelowej recepcji. Kaito
też przecież tak ją odnalazł, zostawił wiadomość, a ona oddzwoniła. Na pewno
ktoś jeszcze odezwie się z cennymi informacjami. I chociaż byłyby to zwykłe
żarty, których też zdarzało się sporo, powinna wszystkie rzetelnie sprawdzić,
bo może akurat trafi wreszcie na dobry trop. Z tym postanowieniem udała się do
zamieszkiwanego poprzednio hotelu i posłała pozdrowienie recepcjonistce.
- Witam! Jak idzie interes? - zagadnęła - czy
coś wiadomo w kwestii włamania?
- Policja milczy, zapewne nadal nic nie mają.
- A od mojej wyprowadzki było już spokojnie?
- Tak, zupełnie spokojnie, pani Takahashi.
Minori zamilkła na moment. Obawa, że była
świadomym celem włamania wydawała się bardzo uzasadniona. Komu zależało na jej
materiałach?
- A telefony? Ktoś do mnie wydzwaniał? -
zapytała.
- Tak, pani rodzice prosili o kontakt i... kilka
razy pytano o panią w związku z ogłoszeniem. Ale nikt oprócz jednej kobiety nie
pozostawił numeru telefonu.
- Kiedy dzwoniła?
- Wczoraj po południu.
- Czy mogę skorzystać z telefonu? - zapytała
podekscytowana Minori - zapłacę.
- Tak, proszę oddzwonić.
Po chwili Minori wykręcała numer zapisany przez
recepcjonistkę. Niestety, mimo że czekała i czekała odpowiadał jej tylko
sygnał. Z westchnieniem usiadła w hotelowej restauracji, by coś zjeść, a potem
jeszcze raz zadzwonić. Lecz i to nie przyniosło skutku. W kiepskim humorze
pojechała taksówką z powrotem do domu przyjaciela Kaito. Codziennie szła pieszo
kilka kilometrów do budki telefonicznej i zdzwoniła pod podany jej numer. Aż
wreszcie, kiedy powoli traciła nadzieję, usłyszała niepewny, kobiecy głos.
- Tak, słucham?
Ta osoba posługiwała się językiem chińskim.
- Tu Takahashi Minori - przedstawiła się - pani
do mnie dzwoniła.
- Tak.
Cisza.
- To proszę mi powiedzieć, o co chodziło.
- Niech pani jedzie do domu opieki Jesienny
Wiatr, to niedaleko. Niech pani zapyta o Kudo Tsukiko.
- Kudo Tsukiko? A kto to?
Kudo...
- Nie chcę, by robiła pani sobie nadzieję.
Ale... Ale to może być pani matka.
Lodowaty dreszcz przebiegł przez plecy Minori.
Już miała o coś zapytać, kiedy uświadomiła sobie, że nie może w to wierzyć. Z
irytacją powiedziała:
- To żart, moja matka nie żyje i nie nazywa się
Kudo Tsukiko.
Kudo... A poza tym, co by tam robiła? I z kim ja
w ogóle rozmawiam?!
- Niech pani jedzie do domu opieki Jesienny
Wiatr i zapyta o Kudo Tsukiko.
- Nie chce pani powiedzieć, jak się nazywa?
- Niech pani jedzie do domu opieki Jesienny
Wiatr i zapyta o Kudo Tsukiko.
Kudo... to... nazwisko Kaito!
- Nie!
Minori poczuła, że jest jej słabo. Ktoś po
prostu znowu sobie zażartował. Aika nie żyła. Gdyby żyła, byłaby z nimi. A nie
w jakimś pieprzonym domu opieki!
- I niech pani nikomu nie mówi o moim telefonie.
Minori nie zdołała nic powiedzieć. Słuchawka
wypadła jej z ręki. A Fei pakowała pospiesznie siebie i synka, przeliczając
pieniądze i po raz pierwszy od dawna czując ulgę.