17/11/2018

the song of true (rozdział 8)


Pingfang, Harbin, Chiny, rok 1938

            - Nie mogę opowiedzieć panu swojej historii - przyznała Aika ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- Nie?
- Nie w momencie, kiedy zaczęła pana interesować.
- Czemu?
- Czy zna pan księgę tysiąca i jednej nocy?
Hideki popatrzył na nią zaskoczony.
- Nie. Nie znam.
- Szeherezada trafiła w ręce okrutnego władcy, który  sprowadzał sobie kobiety i zabijał po tym, jak już spędził z nimi noc, a ona, żeby nie podzielić ich losu, opowiadała mu historię, codziennie po kawałku, po kawałeczku... - Aika znacząco zamilkła.
Wtedy dopiero do Hidekiego dotarło, że streszczała mu tę księgę.
- No i co? - zapytał.
- Szeherezada wiedziała, że nie zginie, jeżeli nie doprowadzi historii do końca.
- No i co?
- A więc tego nie zrobiła.
- Nie opowiedziała historii do końca?
- Nie i tym sposobem ciekawość władcy ją ocaliła.
A potem zapadła cisza. Aika zrozumiała, że ubrała się za szybko i maść, jaką przedtem posmarował jej plecy, poprzyklejała się do tuniki. Może z tego powodu siedziała nieruchomo, jakby rzucono na nią czar i przemieniono w pomnik. Na obozowym placu poustawiano kobiety w szereg, a pozbawiony emocji oficer wybrał kilka z nich i zaprowadził do jednego z baraków. Hideki pociągnął za sznurek żaluzji, spuszczając je i sprawiając, że w biurze zrobiło się ciemno. Przez cały czas myślał o tym, co usłyszał.
- Czyli ja jestem rzekomo tym złym władcą? - zapytał wreszcie ze zmarszczonymi brwiami - a ty Szeherezadą?
Aika przytaknęła.
- Nie mogę opowiedzieć panu swojej historii, już pan zrozumiał, czemu?
- Ale ja nie chcę cię zabić.
- A co pan zamierza?
Hideki stał oparty o biurko. W tym momencie złapał lekko jej podbródek, zmuszając ją, by na niego spojrzała. W oczach miała bezbrzeżny smutek.
- Nie musisz się mnie obawiać, mam zamiar zbadać tylko zakamarki twojej duszy.
- Czyli pan jest...
-  Tak, jestem psychiatrą.
- I prowadzi pan na nas badania.
- Nie robię niczego złego, przyczyniam się tylko do rozwoju medycyny, a ty możesz mi pomóc, to wszystko posłuży przyszłym pokoleniom i my... my będziemy bohaterami! - wołał Hideki z nagłym podekscytowaniem.
Aice sam przypominał wtedy potrzebującego pomocy wariata,  przekonującego o swoich racjach nie ją, a siebie, spętanego w sidła chorych idei. Owszem, to, co robił Hideki, było czymś wielkim, lecz mimo wszystko niezaprzeczalnie złym. Nie widział tego? Nie rozumiał, że przyswajana latami nauka była jedynie propagandą? Czy może prawda po raz pierwszy ukazała mu się w twarzy Aiki?

***

            Hideki zatrzymał się przy swoim domu, przez moment podziwiał okazałość budynku, czystość i estetykę. W ogrodzie działała fontanna, otoczona oczkiem wodnym z małymi, złotymi rybkami. Niezliczone gatunki drzewek i krzewów były idealnie przycięte. Trawniki zielone i miękkie, kusiły, by zrzucić buty i przebiec się boso. Wszędzie kwitły kwiaty, pięły się po balustradach i wystawiały kielichy ku słońcu. A nad nimi bzykały owady. Lato w pełni. W tak pięknym miejscu Hideki zapominał o obozie, o wszystkim, co tam zobaczył i usłyszał, tylko nie o Aice... Od kiedy? Od chwili, gdy kazała mu uważać, by nie poparzył się papierosem. Nigdy nie chciał być zamieszany w wojnę. Nigdy nie chciał walczyć o życie i pozbawiać go innych. Młodość poświęcił studiom i karierze uniwersyteckiej, ożenił się, spłodził syna. A potem dostał rozkaz wykorzystywania swojej wiedzy na przesłuchaniach, tych wszystkich, na których nie działały tortury, prowokował ich do powiedzenia prawdy przy pomocy hipnozy lub leków psychotropowych. Nie potrafił pogodzić się z tym, że wykorzystuje medycynę niezgodnie z jej przeznaczeniem, poprosił przełożonego o przeniesienie. I tak trafił z rodziną do Harbinu. A w obozie napatrzył się na o wiele, wiele więcej okropieństw, lecz przecież nie przyczyniał się do tego! Owszem, był świadomy, że inni "lekarze" przeprowadzają chirurgiczne eksperymenty na żywych, zupełnie przytomnych ludziach, badają na nich działania wszelkiego typu broni, rozprzestrzeniają celowo choroby. On natomiast tylko z nimi rozmawiał, wnikał w ich psychikę i zapisywał wnioski. A jeżeli czasami gryzło go sumienie, powtarzał sobie, co wpajali mu wszyscy dokoła: że robi to w imię medycyny, w służbie przyszłym pokoleniom, że każdy skazaniec zagraża potędze Cesarstwa i, że albo zginie, albo ty zginiesz, ty i twoi najbliżsi. Hideki codziennie przechadzał się po obozie i patrzył ofiarom w oczy. Nie widział w nich woli zabijania. A jedynie wolę życia. Albo i nie, czasami była tam po prostu pustka. Hideki powtarzał sobie: oczywiście, są przerażeni, lecz gdyby kiedykolwiek doszli do władzy... traktowaliby nas tak samo. I szczerze w to wierzył. Do kiedy? Do kiedy nie pojawiła się Aika. "Niech pan uważa, poparzy się pan papierosem", powiedziała niezwykle troskliwie. I wtedy, w tamtym momencie cała dotychczasowa wiara Hidekiego w zło została zachwiana.
- Tato! Tato! - rozległ się radosny krzyk synka, który zobaczył go pewnie przez okno i wybiegł do ogrodu.
- Kati! - zawołał Hideki, podniósł malca i okręcił się z nim wokoło.
- Tato, a pobawimy się klockami? Mama nie chce i nudzę się oklllopnie!
- Dobrze, zaraz, tylko zjem obiad.
Hideki wszedł do domu i udał się w kierunku kuchni z uwieszonym u swojej ręki synkiem.
Przy stole siedziała Rina z kieliszkiem trunku, a obok stała opróżniona karafka. Twarz kobiety była zaczerwieniona, oczy opuchnięte i nieobecne.
- O, jesteś, podgrzej sobie zupę - rzuciła z zupełnym zobojętnieniem i popiła łyk alkoholu.
-  Tato, ja też ceee zupy! - upomniał się Kaito.
Hideki domyślił się, że mały nie jadł jeszcze obiadu.
- A ty? - zapytał z lekkim zażenowaniem żonę.
- Dzięki, ja nie będę jadła.
- No tak, zdecydowanie wolisz pić.
- Nie waż się mnie upominać. Nie waż się, słyszysz? Nie ty...
- Yhm, rób, co chcesz.
Rina wstała chwiejnie.
- Ja nic, a nic cię nie obchodzę, prawda?
- Rina...
- Jak i wszystko inne.
- Rina...
- Lepiej przymykać oczy, nie widzieć, co dzieje się dokoła, zrzucać odpowiedzialność na pozostałych.
- O czym ty...
- O twojej pracy w jednostce.
- Rina, jesteś pijana!
Niespodziewanie wypadła z kuchni, zataczając się i zrzucając przypadkowo karafkę. Brzęk szkła uderzającego o podłogę wystraszył synka. Kaito przywarł do ojca i zapytał:
- Co się stało mamie?
- Nie wiem, siadaj do stołu, a ja zaraz podgrzeję zupę.

***

            Aika znalazła wreszcie sposób na przetrwanie. Hideki. Nie wahała się uczynić go swoim protektorem. Dopóki wzbudzała w nim zainteresowanie i utrzymywała w mylnym przeświadczeniu, że osobiście nie robił niczego złego, była bezpieczna. Wpisana na listę pacjentek Hidekiego wiedziała, że nikt z pozostałych "medyków" jej nie tknie, a on sam - nie skrzywdzi. Kiedy wzywał ją do siebie, chciał, by opowiadała mu o swoich snach. Ale Aice nic się nie śniło. Nocami leżała bezsennie na swojej pryczy i pilnowała, by znowu nie ukradziono jej butów, bo za ich brak groziło pobicie, a gdyby zdobyła nowe, naraziłaby się znowu na zemstę kobiet z celi. Nieustannie oskarżały ją, że utrzymuje zbyt bliskie kontakty z Hidekim i spoufala się z okupantami, była dla nich po prostu zdrajczynią. Nie reagowała na ich przytyki. Nie tłumaczyła się. Nie miała powodu. Nie oczekiwała też od nich niczego, podczas posiłków siadała sama, milczała i starała się, o ile to możliwe, być niewidzialna. Aż pewnego wieczoru, gdy brała prysznic, została napadnięta. Rozzłoszczone kobiety biły ją, kopały i gryzły. Nie miała szans się bronić. Ciosy padały ze wszystkich stron i mimo, że wołała o pomoc, nikt się nie zjawił. A potem straciła przytomność. Kiedy ponownie otworzyła oczy, leżała w ciepłym łóżku, w jasnym pokoju, trzymana za rękę. Czyżby umarła i trafiła... Gdzie? Z przerażeniem przyznała, że już nie wierzy w Niebo.
- Nie boli cię? Nie udało mi się dostać leków przeciwbólowych... przepraszam - usłyszała jego głos.
Hideki, to on trzymał ją za rękę.
- Nie czuję bólu - odpowiedziała - co mi jest?
Wtedy dopiero zauważyła, że leży cała w bandażach. Ale nic nie pamiętała... nic.
- Apel... nie zjawiłaś się na nim... poszedłem cię szukać... leżałaś pobita w umywalni - dukał Hideki, roztrzęsiony.
I niespodziewanie sobie przypomniała, te wszystkie kobiety napadające na nią.
- One... One mi to zrobiły.
- Czemu?
- Nie rozumiesz? Nienawidzą mnie za to, że ty mnie lubisz.
Niespodziewanie przestała zwracać się do Hidekiego "pan". Czy to wywarło na nim tak wiele wrażenie? Czy może jej wyznania? Ale wreszcie zrozumiał, wszystko przez niego. Natychmiast wybiegł z sali i pospieszył do celi Aiki.
- Która z was? Która, do cholery?! Jak żadna się nie przyzna, wszystkie zginiecie! - wołał do więźniarek.
Ale kobiety milczały. Nie pytały, o co mu chodzi. Nie zaprzeczały, po prostu milczały. Hideki złapał za włosy przypadkową z nich i zagroził, że jeżeli nic nie powie, wybije jej zęby i wyrwie język.
- Ona pana nie kocha! - rozległ się rozpaczliwy głos kobiety - chce pana tylko wykorzystać, żeby ją pan chronił!
Hideki w przypływie furii wymierzył jej policzek, upadła, zataczając się i wypluwając krew, a żadna z pozostałych kobiet nie zareagowała, były zbyt przestraszone.
            Aika przeleżała kilka tygodni w obozowym szpitalu. Fizycznie powoli dochodziła do siebie, lecz jej dusza nadal cierpiała. Hideki rozpoznał depresję. Wszelkimi sposobami starał się temu zaradzić, dopasowywał leki i terapie. Aika nie czuła się lepiej. Kiedy opuściła szpital, dostała osobną celę, pełniącą przedtem funkcję izolatki, ciasną i bez okien. Co prawda nikt jej tu nie dokuczał, lecz noce pozostały bezsenne, wpatrywała się w sufit, nuciła lub po prostu płakała, a szloch roznosił się echem po mrocznych korytarzach baraku.

***

            Stopniowo wizyty Hidekiego w jej celi przestawały być tak częste, aż wreszcie zupełnie ustały. Aika nie rozumiała tego i obwiniała się, że to z powodu stanu, w jakim od dawna trwała. Czyżby się poddał? Czyżby nie chciał widzieć jej w chorobie? Czyżby go to przerosło? Aika posłusznie przyjmowała leki, które zamiast niego, podawał codziennie strażnik, chociaż nie ich potrzebowała. Jedynym, co mogło ją uzdrowić, były: wolność, miłość i światło. Jak miała powiedzieć o tym Hidekiemu, skoro go nie widywała? Już nie wiedziała, kiedy zaczynał się kolejny dzień, a kiedy zapadała noc, czas tu nie istniał. A wszystko dokoła stawało się tylko powolnym umieraniem. Aika nie zastanawiała się ile godzin, dni, czy tygodni jej pozostało, skoro i tak ich nie rozpoznawała, zastanawiała się ile pozostało jej myśli. Aż pewnego razu przyszedł po nią oficer i rzekł:
- 8864, doktor Kudo chce cię widzieć.
Aika podniosła się szybko ze swojej pryczy. A co jeżeli ten oficer skłamał i tak naprawdę potrzebuje jej do swoich osobistych, okrutnych praktyk? Nie chciała umrzeć w męczarniach. Nie chciała umrzeć... po prostu. Ale ruszyła za oficerem i wydała z siebie westchnienie ulgi, gdy zatrzymali się przy drzwiach do biura Hidekiego. Kiedy została przy nich sama, ostrożnie zapukała, a po chwili usłyszała "proszę". Zalane słońcem biuro. Aika zmrużyła oczy. Hideki stał przy oknie wpatrzony w obozowy plac, dokoła którego, mimo listopadowego chłodu, maszerowało kilka gołych, ukaranych nie wiadomo za co kobiet. Z popielniczki, na zawalonym papierami biurku, wysypywały się pety. Jak zwykle panowała tu cisza.
- Hideki - zawołała go niepewnie.
Wtedy na nią spojrzał, załzawionymi oczami. Kiedy chciała zapytać, co się stało, w kilku krokach znalazł się obok, przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej usta.
- Już nie mogłem się powstrzymywać - wyznał.
Łzy spływały mu po policzkach, a ona ocierała je delikatnie kciukami.
- Przed czym?
- Przed grzechem... tylko... czy to naprawdę grzech?
- Bóg nie istnieje - odpowiedziała.
Gdyby istniał byłaby w tym momencie  z kim innym...
Hideki ułożył ją na podłodze i znowu pocałował. Nie spodziewała się, że w jej w połowie martwym ciele zmysły nadal zachowywały czujność. Kiedy leżeli nadzy w swoich ramionach, czuła miękkość dywanu, ciepło słonecznych promieni i miłosny dotyk mężczyzny, oddech przesycony papierosowym dymem. Hideki nie myślał o żonie, nie myślał, że to, co robi jest mimo wszystko zwyczajną zdradą. Specjalnie przez pewien czas unikał Aiki, wierzył, że tyle wystarczy, by wyleczył się z obsesji. Aż wreszcie zrozumiał, że niepotrzebnie się zwodzi, od przeznaczenia nie ma ucieczki. Bo czy to nie przeznaczenie? Że tu, w prawdziwym piekle, odnalazł miłość? Aika nigdy nie dała mu odczuć, że był niedobrym człowiekiem. Jak to możliwe, zastanawiał się czasami, że ze wszystkich ludzi na świecie, wybrała akurat mnie? Ale kiedy się kochali zapomniał o wszelkich obawach, pewien, że chce tego, chociażby żałował przez resztę życia. Aika cały czas patrzyła mu prosto w oczy i po raz pierwszy zobaczył w nich uczucia. Rozkosz. Zdziwienie? Tak. Zdziwienie. Hideki sprawił, że powstała z martwych.
            Już po wszystkim leżeli wpleceni w siebie, uspokajając zmysły i czekając na żal, który nie nadchodził, a pot spływał po ich nagich ciałach.
- Nie lubisz o sobie opowiedzieć, więc poszperałem w twoich aktach - przyznał się w pewnym momencie Hideki.
Aika popatrzyła na niego z niepokojem i wtedy pogłaskał ją po policzku, jakby chciał jej tym gestem przekazać, że nie miała powodu do obaw.
- I? - zapytała.
- Yhm, nie wiedziałem, że jesteś w połowie Koreanką.
- Sama do niedawna tego nie wiedziałam.
- Czemu dołączyłaś do ruchu oporu?
- Wielu ludzi musiało umrzeć, bym ja żyła, byłam zobowiązana kontynuować ich dzieło.
- Czego tam uczyli?
- Patriotyzmu, tego, że musimy walczyć w obronie ojczyzny, jeżeli nie chcemy jej stracić.
- Jak to możliwe, że mnie uczono tych samych rzeczy? - zdziwił się Hideki - powtarzali, że musimy się bronić i zabijać, byśmy sami nie zostali zabici.
- Przed kim? Przecież to nie my na was napadliśmy. I to my tylko się bronimy.
- Nie wiem już, co jest dobre, a co jest złe, wiem tylko, że ty jesteś czystym dobrem.
- Gdybym była, nie znalazłabym się tu.
- Co masz na myśli?
Nie odpowiedziała. Gdyby nie zdradziła Akiharu... Pewnie by się tu nie znalazła. Nie chciała o tym rozmawiać. Nie w takim momencie.
- Nieważne.
Hideki jakby czytał jej w myślach.
- Wiem, że trafiłaś tu za pomoc w ucieczce jednego ze skazanych… kto to był? I czy ty go kochasz? - zapytał.
Aika poczuła bolesne ukłucie w sercu. Nie może pozwolić poznać po sobie, że to wszystko, co robi, jest jedynie sposobem na przerwanie, by zobaczyć go ponownie. Jonghyuna. Jonghyuna i Minori. Z powrotem wtuliła się w Hidekiego i wyznała tak, by jej uwierzył:
- On nie żyje.
A potem pozwoliła, by ukołysał ją do snu swoimi ramionami.
Wtedy stali się kochankami. Hideki nie łudził się, że to minie. Nie zaprzeczał, gdy obozowi koledzy plotkowali o nim i słynnym numerze 8864. Nie krył się z tym, skoro wydawało mu się czymś zupełnie naturalnym, a przede wszystkim... dobrym. Nie słuchał, gdy go przestrzegano. Nie czuł się winny. Jak gdyby po raz pierwszy w życiu robił, co naprawdę powinien. A Aika była z siebie dumna, że zdołała go zwieść i jednocześnie nienawidziła siebie za to, że bliskość tego mężczyzny sprawiała jej przyjemność. I tak trwali w tych dziwnych czasach, w tym dziwnym miejscu, w tym dziwnym uczuciu.

Keijo, okupowana Korea, rok 1944

            Minori chichotała i klaskała, gdy automobil podskakiwał na wyboistej drodze w środku lasu.
- Szybciej! Szybciej, ciociu! - powtarzała podekscytowana.
- Nie pojedziemy szybciej, bo ten stary gruchot zupełnie się rozleci - odpowiedziała jej na to stanowczo Yuri.
- Tata go naprawi. Skoro umie naprawiać ludzi, na pewno umie naprawić też automobil. C'nie?
Skąd wiedziała, że Jonghyun nadal leczył? Już nie w szpitalu, lecz w swoim domku w lesie, pomagał partyzantom w potrzebie. Nigdy nie przyprowadzał tam dziewczynki, bo chociaż od dawna nie był poszukiwany, mimo wszystko powinien zachowywać się ostrożnie.
Yuri nie odpowiedziała, gdyż akurat dotarli do polany i skupiła się na zatrzymywaniu pojazdu. Minori z radosnym okrzykiem wysiadła z samochodu i pognała w kierunku mężczyzny, którego wybrała sobie na nikogo innego, jak swojego ojca. Jonghyun stał oparty o drzewo, lecz kiedy tylko ujrzał dziewczynkę, pochylony, rozłożył ramiona, a ona zaraz w nie wpadła. Potargane kosmyki jej włosów łaskotały go w policzki.
- Nie uczesałaś się.
- Nie uczesałam się, bo liczyłam, że ty mnie uczeszesz - powiedziała Minori i sięgnęła z kieszeni sukienki dwie kolorowe wstążki.
- No to stój prosto - Jonghyun usiadł za nią - kitki, czy warkoczyki?
- Ymmm... warkoczyki!
Delikatnie przeczesał palcami jej włosy i zabrał się za ich splatanie.
- Hej, braciszku! - zawołała w tym momencie Yuri, stając obok samochodu i ocierając pot z czoła.
- Hej, ty też się nie uczesałaś - zarzucił siostrze Jonghyun.
- Ja też liczyłam, że ty mnie uczeszesz, niestety, zapomniałam wstążki.
- A więc nici z czesania.
- No chyba, że ciocię obetniesz. Na łyso - zażartowała Minori.
- O nie, nie zetnę włosów!
I tak przekomarzali się przez pewien czas, a potem Yuri wsiadła z powrotem do automobilu i pojechała do obozowiska dostarczyć partyzantom żywność i inne potrzebne im produkty, obiecała jednakże bratu i podopiecznej, że wracając posiedzi z nimi trochę. Jonghyun dodał, żeby szukała ich przy potoku. Czasami urządzali tam sobie piknik i tak zrobili też dziś. Dokoła roznosił się ptasi śpiew i szum wody, wiatr poruszał koronami drzew, a w powietrzu fruwały nitki babiego lata. Jonghyun polecił niespodziewanie "zamknij oczy, otwórz buzię". Minori posłuchała go bez wahania i po chwili poczuła na języku cudownie słodki smak - czekolada. W przypływie euforii zjadła jeszcze kilka kostek, przy czym ubrudziła sobie twarz i rączki. Aż wreszcie opanowała się, popatrzyła lekko zawstydzona na Jonghyuna i powiedziała mu tę samą formułkę.
On też posłuchał i pozwolił, by włożyła mu do ust czekoladę. Ostatnią kostkę postanowiła zatrzymać dla Yuri.
- Dobrze, to twoja czekolada, możesz z nią zrobić, co chcesz - przyznał w odpowiedzi Jonghyun.
- Tato...
- Tak?
- Czemu nigdy nie spotykamy się domu? - zapytała - ani w twoim, ani w moim.
Jonghyun milczał. Jak to wytłumaczyć? Jak to wytłumaczyć kilkuletniej dziewczynce? Że tata musi się ukrywać. Że nie, nie zrobił nic złego. Że po prostu... Co? A to pewnie dopiero początki trudnych pytań. Coraz trudniejszych i trudniejszych. Co się stało z mamą? Czemu nie jesteś moim prawdziwym tatą? Z wszystkimi tymi pytaniami przyjdzie mu się zmierzyć i  odpowiedzieć.
- No... więc... to taka zabawa.
- Niby jaka? Nie znam takich zabaw.
Jonghyun szukał odpowiednich słów.
- Nigdy nie zastanawiałaś się, co byś czuła, jakbyś… nie była widzialna? - zapytał -  a kiedy nikt nas nie widzi, to jakbyśmy nie byli widzialni, prawda?
Minori chyba zaakceptowała owo wytłumaczenie. Pewnego dnia dowie się i tak, że to nie była zabawa, że to była wojna. Pewnego dnia, nie dziś, jeszcze nie dziś.
- Tato, mogę się wykąpać w potoku?
- Nie, słonko, woda jest za zimna, możesz ewentualnie pomoczyć nogi.
Minori pospiesznie zrzuciła buciki i dopadła do brzegu. Jonghyun położył się na piasku i wpatrywał się w sylwetkę swojej i tylko swojej córeczki. Pomimo tego wszystkiego, co się działo dokoła, była bezpieczna, naprawdę bezpieczna. Ukołysany tym spokojem, zapadł w drzemkę. A kiedy otworzył oczy, nie dostrzegł Minori w pobliżu, obok stały tylko jej buciki. Z przerażeniem przeczesywał teren, wołając ją po imieniu. Nie odpowiadała. Co jeżeli ktoś zaczaił się na dziewczynkę i zrobił jej krzywdę? Co jeżeli sama postanowiła mimo wszystko wejść do wody i utopiła się w wartkim nurcie? Nie upilnował swojej córeczki. I wtedy ni stąd ni zowąd wyszła spomiędzy drzew, cała i zdrowa.
- Tu jestem! - zawołała.
Jonghyun, kucając, złapał ją za rączki i potrząsnął.
- Gdzie byłaś? Czemu nie odpowiadałaś na wołania? Czy wyobrażasz sobie, jak ja się niepokoiłem?!
W jej oczach dostrzegł lęk.
- ... przepraszam... bawiłam się, że jestem niewidzialna - wyznała ze smutkiem i wbiła wzrok w swoje stopki.
- Nie oddalaj się ode mnie. Dobrze? Nigdy więcej.
- Dobrze, tatusiu. Nie będę, obiecuję.

01/11/2018

the song of true (rozdział 7)


            Minori stała przy oknie w swoim hotelowym pokoju i wpatrywała się w wielkie krople zalewające sad. Załamanie pogody nastąpiło niespodziewanie w nocy. Zimne północne powietrze przepędziło ostatki lata. Minori ubrała się w spodnie i ciepły sweterek, czekała, miała nadzieję, że deszcz trochę zelżeje. Nie przestawało padać, a czas naglił i do spotkania z Kudo Kaito pozostała ledwie godzina. Aż wreszcie zasunęła zasłonki, zabrała parasol, po czym wyszła. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku przystanku, gdzie wsiadła w zatłoczony autobus. Sama nie wiedziała, czemu czuła w sobie taki niepokój. Kudo Kaito, co zamierzał jej przekazać? Gdyby to było coś dobrego, czy nie zrobiłby tego przez telefon? Gdyby to było coś złego, czy też nie wolałby załatwić wszystkiego od zaraz? Więc o co chodziło, że domagał się osobistego spotkania? Minori miała mętlik w głowie. Jednocześnie była ciekawa i bała się. A w dodatku autobus wlókł się niemiłosiernie i kiedy tylko wysiadła, rzuciła się pędem przed siebie. Ostatecznie dotarła w porę do kawiarni, lekko zmoczona i zdyszana, rozejrzała się wokoło po pozajmowanych stolikach. Wtedy go zauważyła. Kudo Kaito podnosił rękę w powitalnym geście. Minori zatrzymała na nim wzrok, był młody, o wiele, wiele młodszy niż sobie wyobrażała, elegancki, ubrany w czarny garnitur, popijał wodę sodową. Kiedy się zbliżała, wstał.
- Kaito, miło mi.
- Minori.
Na moment ich dłonie zetknęły się w uścisku.
- Co za pogoda, prawda? - zagadywał, odsuwając jej krzesło i odkładając ociekający parasol.
- Tak, istotnie paskudna.
W oczach Kaito była niepokojąca przenikliwość. To sprawiało, że Minori skupiła wzrok na ustach chłopaka. A po chwili doszła do wniosku, że ich kształt przypominał serce.
- Czego masz ochotę się napić? - zapytał.
- Kawy.
Kaito podszedł do baru, a zaraz potem do stolika podano dwie filiżanki z parującym płynem.
- Pewnie zastanawia cię, kim jestem.
- Nie będę ukrywać, bardzo.
- Tak więc, robię doktorat z historii, interesuję się też okresem okupacji.
Minori zadrżała. Wreszcie. Wreszcie trafiła na kogoś naprawdę pomocnego.
- A co wiesz o mojej mamie? - pytała z podekscytowaniem.
- Nie powiedziałem, że cokolwiek wiem.
- Nie wiesz? - cisza - to po co się spotkaliśmy?
- Bo zamierzałem cię ostrzec.
- Przed czym?
- Przed rozczarowaniem, to nie ma sensu, Minori.
Kiedy wymówił jej imię, poczuła rozgoryczenie. Kaito był przecież obcą osobą. Czemu tak się spoufalał?
- Niby co nie ma sensu?
- Te poszukiwania, zrozum, całą tajną dokumentację przejęli Amerykanie lub została zniszczona, nic nie pozostało.
- Nieprawda! Na pewno jest ktoś, kto pamięta. I kto przerwie to milczenie.
- Nikt nie przeżył obozu. Nikt. Stamtąd nie było ucieczki.
- A oficerowie? A strażnicy? A wszyscy pozostali pracownicy obozu?
Minori miała wrażenie, że pobladł. Co go tak wystraszyło? Czyżby jej ton? Może nie powinna tak reagować. Ale nie tego spodziewała się po ich rozmowie przez telefon. Kaito nie tylko nie potrafił jej pomóc, w dodatku jeszcze odwodził od poszukiwania prawdy!
- Nie wierzę, by ktokolwiek z nich był gotowy opowiedzieć ci o tym, o czym chcesz usłyszeć, poddaj się, stracisz tylko czas, pieniądze i energię.
- A co cię to w ogóle obchodzi?
- Nie obchodzi mnie, po prostu uważam, że możesz robić ciekawsze rzeczy zamiast tracić cenny czas na błądzenie we mgle.
- Na przykład?
- No wiesz, jesteś atrakcyjna i młoda...
Minori odważyła się spojrzeć mu w oczy. Kaito patrzył na nią z uśmiechem. I w tym momencie miała ochotę go uderzyć. Niespodziewanie zauważyła, że lokal, spowity w romantycznym półmroku, pełen jest zakochanych par. Na stolikach paliły się świece. Z gramofonu płynęły miłosne piosenki. Czyli to tak... kiedy desperacko szukała swojej matki, on zwabił ją tu po prostu dla rozrywki.
- Wal się ty arogancki gnojku! - zawołała, po czym wstała i wypadła z kawiarni.
Ledwie znalazła się na dworze, uświadomiła sobie, że zapomniała parasola. Lodowaty deszcz zaatakował ją wielkimi kroplami. Natychmiast zawróciła, zderzając się w drzwiach z Kaito i wydając z siebie nieartykułowany krzyk, a zanim zapytała, po co wyszedł, rozłożył jej parasol i okrył ich oboje. Kiedy widziała go siedzącego przy stoliku nie przypuszczała, że może być tak wysoki, szeroki w barkach i wysportowany. Minori zastygła w bezruchu, przez to wszystko poczuła się niepewnie, miała wrażenie, że świat zmalał, przybrał rozmiary rozłożonego parasola, jakby poza jego granicami nie było nic, po prostu pustka.
- Wybacz, nie to zamierzałem powiedzieć.
- Ale to powiedziałeś.
- Nie poddasz się w poszukiwaniach?
- Nie.
- Skoro tak, pozwolisz, że ci pomogę?
- Nie wiem w czym konkretnie.
- Nie zapomnij, że jestem historykiem.
- Yhm.
- "Yhm", to znaczy, że się zgadzasz?
- Nie. Tak. Nie wiem.
- Czyli widzimy się jutro w południe w bibliotece uniwersyteckiej?
- No dobrze.
Kaito wtedy dopiero przekazał jej parasol, a rączka była przez niego przyjemnie ugrzana. Minori przez cały czas w drodze do hotelu towarzyszyło to ciepło i sprawiało, że chwilowo znowu poczuła gwałtowny przypływ pożądania, lecz zaraz go opanowała.

***

            Kaito tak, jak wszedł do domu, z ciężkim sercem siadł w fotelu i popadł w dziwny marazm. Minori... bał się przez moment, że go przejrzała. Kiedy odwodził ją od rozgrzebywania historii swojej matki, wyczuła w nim nieszczerość. Kiedy zaoferował pomoc, wpadła w sidła. Ludzie stają się ufni i usypiają czujność wobec tych, co okazują im dobroć. Nie przypuszczają, że maska przyjaciela może skrywać wroga. Nie podejrzewają nikogo o taką perfidię. A więc tym jestem, pomyślał Kaito, perfidnym wrogiem. Nie był zadowolony z dzisiejszego spotkania. Nie tak je sobie wyobrażał. Minori miała się wystraszyć i wycofać. Jak to się stało, że w zamian sam czuł strach i o mało co nie wycofał się bez walki? Niespodziewanie w pokoju zjawił się ojciec i zapalił światło. Kaito zmrużył oczy i dopiero wtedy dotarło do niego, że nadal ma na sobie buty.
- I co? - zapytał Hideki z pewnym niepokojem.
- Nie wiem, chyba w porządku.
- A co jej powiedziałeś?
- Aby trzymała się od tego z dala.
- I to wystarczyło?
- Nie.
- No więc co zrobiłeś?
Hideki się niecierpliwił, usiłował wyczytać cokolwiek z postawy syna. Kaito jednakże pozostawał niewzruszony, tylko ręce trzęsły mu się lekko i to na nich ojciec zatrzymał wzrok.
- Nic... zaproponowałem jej... pomoc.
- W czym?
- W poszukiwaniach, tato.
- Nie wierzę, czy tobie kompletnie odbiło?
- A co innego mi pozostawało?
- Jak to, "co innego ci pozostawało"?! - zdenerwował się ojciec - poszedłeś tam przecież, by powstrzymać tę dziewczynę, a nie pomagać jej dojść do prawdy, która zniszczy nas wszystkich!
- Och, ty nic nie rozumiesz! - zawołał Kaito, wstając i spacerując nerwowo po pokoju - będę tylko udawał, że jej pomagam, a tak naprawdę zrobię wszystko, by nie dotarła do żadnych obciążających nas informacji.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, chyba trochę zbyt ryzykowany.
- Skoro nie mogę powstrzymać Minori, pozostaje mi tylko kontrolować jej działania.
- Minori... - Hideki powtórzył z westchnieniem jej imię - jaka ona jest?
Kaito przypomniał sobie ich rozmowę. Jaka? Jaka była Minori?
- Gdybym miał ją opisać jednym słowem... wybuchowa?

***

            Następnego dnia spotkali się w bibliotece uniwersyteckiej. Minori siedziała zastawiona starymi gazetami przy stoliku na wprost wielkiego, uchylonego okna, przez które wpadały słoneczne promienie i raziły w oczy. Kaito przechadzał się w tę i we w tę z otwartym numerem z tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego roku i czytał na głos:
- Z powodu troski o higienę i zdrowie społeczeństwa na terenie Mandżuri, w Pingfang, dzielnicy miasta Harbin, utworzono specjalną jednostkę 731 uzdatniającą wodę...
- Co? - zapytała wzburzona Minori - jednostkę uzdatniającą wodę?!
- To była z początku ich przykrywka.
- Cholerni hipokryci, udawali troskę o zdrowie innych, by nie przeszkadzano im w mordowaniu niewinnych ludzi!
- Kiedy dwanaście lat później dowództwo jednostki w ręce Shiro Ishiiego, jej prawdziwa działalność stała się jawna - przypomniał Kaito i zacytował go - "misją lekarza jest blokować choroby i je zwalczać, lecz zadanie, nad którym mamy tu pracować to całkowita odwrotność tych reguł".
- Wariat!
Minori nie kontrolowała emocji i kilkoro studentów zgromadzonych przy stoliku obok popatrzyło na nią z niezadowoleniem. Gdyby Kaito nie przyłożył palca do ust (tych swoich pełnych ust, przypominających jej przez cały czas serce), i nie wydał z siebie znaczącego "ciii", pewnie nie uspokoiłaby się zbyt szybko. Ostatecznie zabrała się z powrotem za grzebanie w gazetach. "Niebezpieczni skazańcy podczas transportu do jednostki 731 uciekli z twierdzy Zhongma", "Lekarze z jednostki 731 przeprowadzają przełomowe badania w rozwoju medycyny". "Japonia skapitulowała. Amerykanie wydali pozwolenie likwidacji jednostki 731 i zarekwirowali jej archiwa ze względu na wiele cennych naukowo informacji. Nie ujawniono nazwisk osób wykonywujących działania jednostki"
- Co za popierdolona propaganda! - zdenerwowała się Minori i po raz kolejny podniosła głos.
Kaito bezskutecznie usiłował ją uspokoić. Wtedy zjawiła się bibliotekarka, starsza pani w okularach w grubych oprawkach. Z nieskrywaną naganą w głosie powiedziała:
- Nie są tu państwo sami, proszę o odrobinę szacunku dla innych.
- Naprawdę bardzo przepraszamy i zaraz sobie idziemy - postanowiła w tym momencie Minori.
A potem pozbierała  "te propagandowe śmieci", odłożyła z powrotem i wyszła. Kaito widział jej zdenerwowanie. Kiedy szli zabytkowymi arkadami biblioteki przez dziedziniec, zapytał:
- A czego oczekiwałaś?
Nie potrafiła powiedzieć.
- Nie jest ci czasami wstyd za swój kraj? Bo mi tak. Bardzo - przyznała, chociaż obawiała się trochę reakcji chłopaka.
Absolutnie nie chciała go oskarżać, tylko podzielić się tym kolektywnym poczuciem winy, które i sama miała, mimo że nigdy nie czuła się Japonką.
- Tak, czasami jest - rzekł z powagą po chwili zadumy - nie dajmy się mimo wszystko zwariować, nie my mordowaliśmy, nie my torturowaliśmy, nie my eksperymentowaliśmy na ludziach, a ci, co to robili, przeważnie działali na rozkaz i gdyby się sprzeciwili, sami zapłaciliby życiem. W historii takich przypadków było sporo. A czy, według ciebie, każdy Niemiec powinien czuć winę za zbrodnie hitlerowskie?
- Nie. Jak zwykle przesadzam. Wybacz.
- Wybaczam.
Kaito na zgodę zaproponował jej papierosa. A potem po prostu stali oparci o opleciony bluszczem mur, palili i milczeli. Dokoła kręcili się studenci z książkami. Lato zawitało ponownie, po wczorajszym deszczu nie pozostał ślad.
- W tym tygodniu mam zamiar udać się do Pingfang i zobaczyć obozy - odezwała się po chwili Minori.
- Yhm... to... niezbyt przyjemne miejsce...
- Zapewne.
- Może być ci ciężko je oglądać, skoro dotyczy kogoś z twoich bliskich.
- Nie jestem dzieckiem, widziałam w życiu wiele i zmierzę się z tym.
- Może przedtem zobaczymy co innego? A jeżeli mimo wszystko uprzesz się przy swoim, pojedziemy do Pingfang. OK?
I tym sposobem przesiedzieli resztę dnia w Archiwum Narodowym. Minori wiedziała, że sama nigdy by się nie dostała do środka. Kaito, okazując legitymację doktoranta, a ją przedstawiając jako dziennikarkę, załatwił im przepustkę do tego ogromnego, ponurego gmachu. Poza nimi i kilkoma znudzonymi ochroniarzami nie było tu nikogo. Przestrzenie między wysokimi do sufitu regałami zajmowała niczym niezmącona cisza i drobinki kurzu, a każdy krok na wykafelkowanej podłodze odbijał się donośnym echem. Minori z wrażenia wstrzymywała oddech. Kaito zachowywał się za to bardzo pewnie. Bez trudu znalazł odpowiedni dział i wyciągnął teczkę zatytułowaną J.731. Z przeszywającym smutkiem w oczach podawał Minori kolejne akta. Posłusznie czytała wszystko, jak szkolną lekturę, niczego nie pomijała, czytała o przeprowadzanych na żywych ludziach okrutnych eksperymentach, o celowo rozprzestrzenianych chorobach, o palonych masowo ciałach zmarłych i wyrzucaniu prochów do rzeki. A potem łzy wypełniły jej oczy, litery rozmazywały się i stawały się przez to nieczytelne. Minori nie potrafiła się poruszyć przytłoczona tymi obrazami, powracającymi i znikającymi, znikającymi i powracającymi wciąż na nowo. Gdyby Kaito nie oparł rąk o jej ramiona, popychając ją lekko i zaprowadzając do drzwi wyjściowych, stałaby tak i stała. Na dworze powoli zapadał zmrok, życie toczyło się swoim codziennym zwyczajnym rytmem, wręcz nienaturalnie zwyczajnym w zderzeniu z opisami z  archiwalnych akt. Kaito był z siebie zadowolony. Nie chciał, co prawda, doprowadzać Minori do tego stanu, chciał ją po prostu wystraszyć tymi wszystkimi obrazami, jak poprzedniego dnia w kawiarni, tylko że z lepszym skutkiem, chciał i wreszcie podołał zadaniu. A więc czemu czuł żal, gdy na nią patrzył, pokonaną i poddaną, skoro osiągnął sukces... bo chyba osiągnął?
- Nadal masz zamiar udać się do Pingfang? - zapytał, niepewny, czy cokolwiek w tym momencie dotrze do Minori.
- Tak.

***

            Wizyta na terenie byłego obozu została szczegółowo zaplanowana. Minori zabrała notes i kupiła nowy film do aparatu, przewieszonego w tym momencie przez szyję. Kaito stwierdził, że naprawdę przypominała mu dziennikarkę. Autobus dowiózł ich do dzielnicy Pingfang. A potem w milczeniu ruszyli w kierunku pozostałych po obozie ruin. Niewiele ostatnio rozmawiali, wytworzył się między nimi dziwny dystans i sprawiał, że woleli zachować pewne rzeczy dla siebie. Czyżby nie ufali sobie po ostatnim spotkaniu? Czy może dopiero uczyli się tego zaufania? Już po kilku minutach szybkiego marszu zatrzymali się na wprost ogromnego terenu otoczonego pozrywanym drutem kolczastym. Z przodu wznosiła się ściana z czymś, co kiedyś było pewnie kominem, pozostałość budynku krematoryjnego. Tu palono zwłoki, z których prochy wrzucano potem do rzeki. Minori podniosła aparat i zrobiła zdjęcie. Kaito nie niecierpliwił się, nie ponaglał, dał jej tyle czasu, ile potrzebowała. Aż wreszcie przeszli przez żelazne wrota obozu.
- Czemu nikt tego nie strzeże? - zdziwiła się Minori.
- Czemu ktoś miałaby strzec oczyszczalni wody? - rzucił z dużą dawką ironii Kaito.
Minori odpowiedziała westchnieniem. Czy naprawdę nikt nie zauważa, że zaprzeczając rzeczywistość, traci cenne dowody? I, że o tym, co się tu wydarzyło, powinno się opowiadać, że powinno się pokazać ludziom do czego może doprowadzić wojna, by to się nigdy nie powtórzyło? Minori zrobiła jeszcze kilka zdjęć, jakby sama była odpowiedzialna za udokumentowanie tego wszystkiego. Na pokrytym gruzami kilkoro dzieci kopało brudny, w połowie spalony but.
- Wynocha! - przeszkodził im Kaito – Nie wiecie, że to miejsce jest cmentarzem? Nie wiecie ile osób tu poległo? Wynocha, a jak jeszcze raz tu przyjdziecie, nie ręczę za siebie!
Wtedy przestraszone dzieci rzuciły się pędem do ucieczki. Minori sfotografowała but. A potem poszła zobaczyć jedyny nadal dobrze zachowany barak. Kaito pospieszył za nią. Bez wahania weszli do środka i rozejrzeli się dokoła. W ciemnym i dusznym pomieszczeniu pozbawionym okien nie pozostało nic poza zbitym z desek stołem z przymocowanymi masywnymi łańcuchami i walającymi się po podłodze, koło gablotki ze stłuczoną szybą, narzędziami chirurgicznymi. Jak wielu niewinnym osobom odebrano tu w męczarniach życie? Kaito oświetlił pomieszczenie przy pomocy zapalniczki. Minori sfotografowała wszystko i niespodziewanie odkryła, że przez cały czas stała na wyblakłych, rozległych plamach... zaschnięta krew. Natychmiast zrobiła krok w tył. Na moment, tylko krótki moment, zamknęła oczy. A potem sfotografowała i to.
-  Nie mogę tak tego zostawić, opowiem o wszystkim, mam zamiar iść z tym do mediów, pomożesz mi? - pytała, gdy wyszli wreszcie z baraku.
- Tak.
Kaito był pełen podziwu, że trzymała się tak dzielnie. A może tylko udawała? A może po prostu nie chciała pokazać, jaka jest przerażona? Minori spacerowała po terenie obozu zajęta robieniem zdjęć, czasami przystawała i dumała nad czymś, czasami wyjmowała notes i pisała coś z przejęciem, trzymała w sobie emocje, wykazywała się pełnym profesjonalizmem. Kaito starał się stwarzać chociaż pozory, że jej pomaga, lecz bardzo dobrze radziła sobie sama. Czy myślała o swojej mamie? Jak mogłaś tu trafić? Jak mogłaś tu żyć? Jak mogłaś tu umrzeć...? Czy zadawała sobie te pytania?
***

            Przez kilka kolejnych dni Minori dochodziła do siebie po wizycie w obozie. Nie opuszczała hotelowego pokoju, godzinami trwała w bezruchu, wpatrzona w nieokreślony punkt lub pisała w notesie. Nie spała dobrze, miała koszmary i budziła się przerażona. Wtedy otwierała okno, siadała na parapecie i oddychała nocnym powietrzem. Aż wreszcie znowu zadzwonił Kaito. Minori stała przy telefonie w recepcji i zastanawiała się, czy chce wyjść z nim wieczorem, czy nie chce. A jeżeli nie chce, to czemu nie, tego nie wiedziała, i pozostawało jej jedynie ulec namowom. Bez przekonania przebrała się w sukienkę, lekko umalowała usta i ruszyła powoli w kierunku lokalu, gdzie, ustalili, że się spotkają, a obcasy jej butów stukały o bruk. Zafascynowana obserwowała spacerujące w blasku latarni pary,  samotnych, wytwornych mężczyzn, wodzących za nią wzrokiem, i skrywające się w bramach prostytutki. Niespodziewanie poczuła się bardzo dorosła, po raz pierwszy była tak późno poza hotelem. Kiedy dotarła do celu, zauważyła Kaito siedzącego na jednym z wysokich krzeseł poustawianych wzdłuż baru i popijającego whisky.
- Na co masz ochotę? - zapytał z uśmiechem, gdy zajęła miejsce obok i oparła się łokciami o blat.
Na twarzy miał kilkudniowy zarost, który dodawał mu pewnej pociągającej powagi.
- Na to, co ty.
I po chwilo oboje popijali whisky. Im później, tym większe zamieszanie panowało w lokalu. Ktoś wchodził. Ktoś wychodził. Gwar nakładających się na siebie rozmów tworzył towarzyski klimat.
- Kiedy przeprowadziłeś się do Harbinu? Czemu akurat tu? Bo przecież pochodzisz z Japonii, prawda? - pytała zainteresowana Minori.
- Ojciec dostał tu propozycję pracy, byłem wtedy dzieckiem i nie przeżyłem tego specjalnie.
Kaito popił spory łyk alkoholu, jak gdyby opowieść o tym wprawiała go w zażenowanie. Minori jednakże kontynuowała:
- Yhm... a kim jest z zawodu?
- Lekarzem, profesorem psychiatrii.
- Często wspomina o swoich pacjentach?
- Ojciec wykłada na uniwersytecie.
- O proszę, to chyba u was rodzinne! - zawołała, po czym zapytała niepewnie - a mama?
- Cóż, porzuciła nas lata temu.
- Tak po prostu?!
- Minori, opowiedz mi lepiej o sobie - przyznał po chwili zastanowienia.
I opowiedziała mu o swoim życiu, a kiedy skończyła, lekko kręciło jej się w głowie po wypitym alkoholu. Kaito słuchał w skupieniu. A kiedy wskazał gestem w kąt lokalu, gdzie muzycy rozkładali instrumenty, zapytała z zainteresowaniem:
- Kto to?
- Dio Do, grają tu codziennie - tłumaczył - po tym wszystkim, co ostatnio widziałaś, chcę ci pokazać coś dobrego i przypomnieć, że nie tylko zło pozostało na świecie.
Czy to te słowa wywołały w Minori niespodziewane wzruszenie? Czy może muzyka? Cała drżała, gdy wsłuchiwała się w grę Dio Do. Nie umiała wyrazić zachwytu, jaki ją ogarniał jeszcze długo, długo po koncercie. I miała wrażenie, że coś, co umarło w jej sercu podczas wizyty w obozie, na nowo odżyło, to była wiara w dobro.
- Dziękuję - powiedziała i spojrzała Kaito prosto w oczy.
A potem poszli powoli w kierunku jej hotelu, milczeli, do czego przywykli i nie czuli z tego powodu skrępowania. Na pożegnanie podali sobie ręce, potem każdy ruszył w swoim kierunku. On do domu. Ona znikła za hotelowymi drzwiami. Ledwie znalazła się w środku, zauważyła niecodzienne poruszenie i usłyszała głos recepcjonistki:
- Och, proszę pani, dobrze, że pani jest, ktoś włamał się do pani pokoju, już zadzwoniłam po policję.

            Minori stała przy oknie w swoim hotelowym pokoju i wpatrywała się w wielkie krople zalewające sad. Załamanie pogody nastąpiło niespodziewanie w nocy. Zimne północne powietrze przepędziło ostatki lata. Minori ubrała się w spodnie i ciepły sweterek, czekała, miała nadzieję, że deszcz trochę zelżeje. Nie przestawało padać, a czas naglił i do spotkania z Kudo Kaito pozostała ledwie godzina. Aż wreszcie zasunęła zasłonki, zabrała parasol, po czym wyszła. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku przystanku, gdzie wsiadła w zatłoczony autobus. Sama nie wiedziała, czemu czuła w sobie taki niepokój. Kudo Kaito, co zamierzał jej przekazać? Gdyby to było coś dobrego, czy nie zrobiłby tego przez telefon? Gdyby to było coś złego, czy też nie wolałby załatwić wszystkiego od zaraz? Więc o co chodziło, że domagał się osobistego spotkania? Minori miała mętlik w głowie. Jednocześnie była ciekawa i bała się. A w dodatku autobus wlókł się niemiłosiernie i kiedy tylko wysiadła, rzuciła się pędem przed siebie. Ostatecznie dotarła w porę do kawiarni, lekko zmoczona i zdyszana, rozejrzała się wokoło po pozajmowanych stolikach. Wtedy go zauważyła. Kudo Kaito podnosił rękę w powitalnym geście. Minori zatrzymała na nim wzrok, był młody, o wiele, wiele młodszy niż sobie wyobrażała, elegancki, ubrany w czarny garnitur, popijał wodę sodową. Kiedy się zbliżała, wstał.
- Kaito, miło mi.
- Minori.
Na moment ich dłonie zetknęły się w uścisku.
- Co za pogoda, prawda? - zagadywał, odsuwając jej krzesło i odkładając ociekający parasol.
- Tak, istotnie paskudna.
W oczach Kaito była niepokojąca przenikliwość. To sprawiało, że Minori skupiła wzrok na ustach chłopaka. A po chwili doszła do wniosku, że ich kształt przypominał serce.
- Czego masz ochotę się napić? - zapytał.
- Kawy.
Kaito podszedł do baru, a zaraz potem do stolika podano dwie filiżanki z parującym płynem.
- Pewnie zastanawia cię, kim jestem.
- Nie będę ukrywać, bardzo.
- Tak więc, robię doktorat z historii, interesuję się też okresem okupacji.
Minori zadrżała. Wreszcie. Wreszcie trafiła na kogoś naprawdę pomocnego.
- A co wiesz o mojej mamie? - pytała z podekscytowaniem.
- Nie powiedziałem, że cokolwiek wiem.
- Nie wiesz? - cisza - to po co się spotkaliśmy?
- Bo zamierzałem cię ostrzec.
- Przed czym?
- Przed rozczarowaniem, to nie ma sensu, Minori.
Kiedy wymówił jej imię, poczuła rozgoryczenie. Kaito był przecież obcą osobą. Czemu tak się spoufalał?
- Niby co nie ma sensu?
- Te poszukiwania, zrozum, całą tajną dokumentację przejęli Amerykanie lub została zniszczona, nic nie pozostało.
- Nieprawda! Na pewno jest ktoś, kto pamięta. I kto przerwie to milczenie.
- Nikt nie przeżył obozu. Nikt. Stamtąd nie było ucieczki.
- A oficerowie? A strażnicy? A wszyscy pozostali pracownicy obozu?
Minori miała wrażenie, że pobladł. Co go tak wystraszyło? Czyżby jej ton? Może nie powinna tak reagować. Ale nie tego spodziewała się po ich rozmowie przez telefon. Kaito nie tylko nie potrafił jej pomóc, w dodatku jeszcze odwodził od poszukiwania prawdy!
- Nie wierzę, by ktokolwiek z nich był gotowy opowiedzieć ci o tym, o czym chcesz usłyszeć, poddaj się, stracisz tylko czas, pieniądze i energię.
- A co cię to w ogóle obchodzi?
- Nie obchodzi mnie, po prostu uważam, że możesz robić ciekawsze rzeczy zamiast tracić cenny czas na błądzenie we mgle.
- Na przykład?
- No wiesz, jesteś atrakcyjna i młoda...
Minori odważyła się spojrzeć mu w oczy. Kaito patrzył na nią z uśmiechem. I w tym momencie miała ochotę go uderzyć. Niespodziewanie zauważyła, że lokal, spowity w romantycznym półmroku, pełen jest zakochanych par. Na stolikach paliły się świece. Z gramofonu płynęły miłosne piosenki. Czyli to tak... kiedy desperacko szukała swojej matki, on zwabił ją tu po prostu dla rozrywki.
- Wal się ty arogancki gnojku! - zawołała, po czym wstała i wypadła z kawiarni.
Ledwie znalazła się na dworze, uświadomiła sobie, że zapomniała parasola. Lodowaty deszcz zaatakował ją wielkimi kroplami. Natychmiast zawróciła, zderzając się w drzwiach z Kaito i wydając z siebie nieartykułowany krzyk, a zanim zapytała, po co wyszedł, rozłożył jej parasol i okrył ich oboje. Kiedy widziała go siedzącego przy stoliku nie przypuszczała, że może być tak wysoki, szeroki w barkach i wysportowany. Minori zastygła w bezruchu, przez to wszystko poczuła się niepewnie, miała wrażenie, że świat zmalał, przybrał rozmiary rozłożonego parasola, jakby poza jego granicami nie było nic, po prostu pustka.
- Wybacz, nie to zamierzałem powiedzieć.
- Ale to powiedziałeś.
- Nie poddasz się w poszukiwaniach?
- Nie.
- Skoro tak, pozwolisz, że ci pomogę?
- Nie wiem w czym konkretnie.
- Nie zapomnij, że jestem historykiem.
- Yhm.
- "Yhm", to znaczy, że się zgadzasz?
- Nie. Tak. Nie wiem.
- Czyli widzimy się jutro w południe w bibliotece uniwersyteckiej?
- No dobrze.
Kaito wtedy dopiero przekazał jej parasol, a rączka była przez niego przyjemnie ugrzana. Minori przez cały czas w drodze do hotelu towarzyszyło to ciepło i sprawiało, że chwilowo znowu poczuła gwałtowny przypływ pożądania, lecz zaraz go opanowała.

***

            Kaito tak, jak wszedł do domu, z ciężkim sercem siadł w fotelu i popadł w dziwny marazm. Minori... bał się przez moment, że go przejrzała. Kiedy odwodził ją od rozgrzebywania historii swojej matki, wyczuła w nim nieszczerość. Kiedy zaoferował pomoc, wpadła w sidła. Ludzie stają się ufni i usypiają czujność wobec tych, co okazują im dobroć. Nie przypuszczają, że maska przyjaciela może skrywać wroga. Nie podejrzewają nikogo o taką perfidię. A więc tym jestem, pomyślał Kaito, perfidnym wrogiem. Nie był zadowolony z dzisiejszego spotkania. Nie tak je sobie wyobrażał. Minori miała się wystraszyć i wycofać. Jak to się stało, że w zamian sam czuł strach i o mało co nie wycofał się bez walki? Niespodziewanie w pokoju zjawił się ojciec i zapalił światło. Kaito zmrużył oczy i dopiero wtedy dotarło do niego, że nadal ma na sobie buty.
- I co? - zapytał Hideki z pewnym niepokojem.
- Nie wiem, chyba w porządku.
- A co jej powiedziałeś?
- Aby trzymała się od tego z dala.
- I to wystarczyło?
- Nie.
- No więc co zrobiłeś?
Hideki się niecierpliwił, usiłował wyczytać cokolwiek z postawy syna. Kaito jednakże pozostawał niewzruszony, tylko ręce trzęsły mu się lekko i to na nich ojciec zatrzymał wzrok.
- Nic... zaproponowałem jej... pomoc.
- W czym?
- W poszukiwaniach, tato.
- Nie wierzę, czy tobie kompletnie odbiło?
- A co innego mi pozostawało?
- Jak to, "co innego ci pozostawało"?! - zdenerwował się ojciec - poszedłeś tam przecież, by powstrzymać tę dziewczynę, a nie pomagać jej dojść do prawdy, która zniszczy nas wszystkich!
- Och, ty nic nie rozumiesz! - zawołał Kaito, wstając i spacerując nerwowo po pokoju - będę tylko udawał, że jej pomagam, a tak naprawdę zrobię wszystko, by nie dotarła do żadnych obciążających nas informacji.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, chyba trochę zbyt ryzykowany.
- Skoro nie mogę powstrzymać Minori, pozostaje mi tylko kontrolować jej działania.
- Minori... - Hideki powtórzył z westchnieniem jej imię - jaka ona jest?
Kaito przypomniał sobie ich rozmowę. Jaka? Jaka była Minori?
- Gdybym miał ją opisać jednym słowem... wybuchowa?

***

            Następnego dnia spotkali się w bibliotece uniwersyteckiej. Minori siedziała zastawiona starymi gazetami przy stoliku na wprost wielkiego, uchylonego okna, przez które wpadały słoneczne promienie i raziły w oczy. Kaito przechadzał się w tę i we w tę z otwartym numerem z tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego roku i czytał na głos:
- Z powodu troski o higienę i zdrowie społeczeństwa na terenie Mandżuri, w Pingfang, dzielnicy miasta Harbin, utworzono specjalną jednostkę 731 uzdatniającą wodę...
- Co? - zapytała wzburzona Minori - jednostkę uzdatniającą wodę?!
- To była z początku ich przykrywka.
- Cholerni hipokryci, udawali troskę o zdrowie innych, by nie przeszkadzano im w mordowaniu niewinnych ludzi!
- Kiedy dwanaście lat później dowództwo jednostki w ręce Shiro Ishiiego, jej prawdziwa działalność stała się jawna - przypomniał Kaito i zacytował go - "misją lekarza jest blokować choroby i je zwalczać, lecz zadanie, nad którym mamy tu pracować to całkowita odwrotność tych reguł".
- Wariat!
Minori nie kontrolowała emocji i kilkoro studentów zgromadzonych przy stoliku obok popatrzyło na nią z niezadowoleniem. Gdyby Kaito nie przyłożył palca do ust (tych swoich pełnych ust, przypominających jej przez cały czas serce), i nie wydał z siebie znaczącego "ciii", pewnie nie uspokoiłaby się zbyt szybko. Ostatecznie zabrała się z powrotem za grzebanie w gazetach. "Niebezpieczni skazańcy podczas transportu do jednostki 731 uciekli z twierdzy Zhongma", "Lekarze z jednostki 731 przeprowadzają przełomowe badania w rozwoju medycyny". "Japonia skapitulowała. Amerykanie wydali pozwolenie likwidacji jednostki 731 i zarekwirowali jej archiwa ze względu na wiele cennych naukowo informacji. Nie ujawniono nazwisk osób wykonywujących działania jednostki"
- Co za popierdolona propaganda! - zdenerwowała się Minori i po raz kolejny podniosła głos.
Kaito bezskutecznie usiłował ją uspokoić. Wtedy zjawiła się bibliotekarka, starsza pani w okularach w grubych oprawkach. Z nieskrywaną naganą w głosie powiedziała:
- Nie są tu państwo sami, proszę o odrobinę szacunku dla innych.
- Naprawdę bardzo przepraszamy i zaraz sobie idziemy - postanowiła w tym momencie Minori.
A potem pozbierała  "te propagandowe śmieci", odłożyła z powrotem i wyszła. Kaito widział jej zdenerwowanie. Kiedy szli zabytkowymi arkadami biblioteki przez dziedziniec, zapytał:
- A czego oczekiwałaś?
Nie potrafiła powiedzieć.
- Nie jest ci czasami wstyd za swój kraj? Bo mi tak. Bardzo - przyznała, chociaż obawiała się trochę reakcji chłopaka.
Absolutnie nie chciała go oskarżać, tylko podzielić się tym kolektywnym poczuciem winy, które i sama miała, mimo że nigdy nie czuła się Japonką.
- Tak, czasami jest - rzekł z powagą po chwili zadumy - nie dajmy się mimo wszystko zwariować, nie my mordowaliśmy, nie my torturowaliśmy, nie my eksperymentowaliśmy na ludziach, a ci, co to robili, przeważnie działali na rozkaz i gdyby się sprzeciwili, sami zapłaciliby życiem. W historii takich przypadków było sporo. A czy, według ciebie, każdy Niemiec powinien czuć winę za zbrodnie hitlerowskie?
- Nie. Jak zwykle przesadzam. Wybacz.
- Wybaczam.
Kaito na zgodę zaproponował jej papierosa. A potem po prostu stali oparci o opleciony bluszczem mur, palili i milczeli. Dokoła kręcili się studenci z książkami. Lato zawitało ponownie, po wczorajszym deszczu nie pozostał ślad.
- W tym tygodniu mam zamiar udać się do Pingfang i zobaczyć obozy - odezwała się po chwili Minori.
- Yhm... to... niezbyt przyjemne miejsce...
- Zapewne.
- Może być ci ciężko je oglądać, skoro dotyczy kogoś z twoich bliskich.
- Nie jestem dzieckiem, widziałam w życiu wiele i zmierzę się z tym.
- Może przedtem zobaczymy co innego? A jeżeli mimo wszystko uprzesz się przy swoim, pojedziemy do Pingfang. OK?
I tym sposobem przesiedzieli resztę dnia w Archiwum Narodowym. Minori wiedziała, że sama nigdy by się nie dostała do środka. Kaito, okazując legitymację doktoranta, a ją przedstawiając jako dziennikarkę, załatwił im przepustkę do tego ogromnego, ponurego gmachu. Poza nimi i kilkoma znudzonymi ochroniarzami nie było tu nikogo. Przestrzenie między wysokimi do sufitu regałami zajmowała niczym niezmącona cisza i drobinki kurzu, a każdy krok na wykafelkowanej podłodze odbijał się donośnym echem. Minori z wrażenia wstrzymywała oddech. Kaito zachowywał się za to bardzo pewnie. Bez trudu znalazł odpowiedni dział i wyciągnął teczkę zatytułowaną J.731. Z przeszywającym smutkiem w oczach podawał Minori kolejne akta. Posłusznie czytała wszystko, jak szkolną lekturę, niczego nie pomijała, czytała o przeprowadzanych na żywych ludziach okrutnych eksperymentach, o celowo rozprzestrzenianych chorobach, o palonych masowo ciałach zmarłych i wyrzucaniu prochów do rzeki. A potem łzy wypełniły jej oczy, litery rozmazywały się i stawały się przez to nieczytelne. Minori nie potrafiła się poruszyć przytłoczona tymi obrazami, powracającymi i znikającymi, znikającymi i powracającymi wciąż na nowo. Gdyby Kaito nie oparł rąk o jej ramiona, popychając ją lekko i zaprowadzając do drzwi wyjściowych, stałaby tak i stała. Na dworze powoli zapadał zmrok, życie toczyło się swoim codziennym zwyczajnym rytmem, wręcz nienaturalnie zwyczajnym w zderzeniu z opisami z  archiwalnych akt. Kaito był z siebie zadowolony. Nie chciał, co prawda, doprowadzać Minori do tego stanu, chciał ją po prostu wystraszyć tymi wszystkimi obrazami, jak poprzedniego dnia w kawiarni, tylko że z lepszym skutkiem, chciał i wreszcie podołał zadaniu. A więc czemu czuł żal, gdy na nią patrzył, pokonaną i poddaną, skoro osiągnął sukces... bo chyba osiągnął?
- Nadal masz zamiar udać się do Pingfang? - zapytał, niepewny, czy cokolwiek w tym momencie dotrze do Minori.
- Tak.

***

            Wizyta na terenie byłego obozu została szczegółowo zaplanowana. Minori zabrała notes i kupiła nowy film do aparatu, przewieszonego w tym momencie przez szyję. Kaito stwierdził, że naprawdę przypominała mu dziennikarkę. Autobus dowiózł ich do dzielnicy Pingfang. A potem w milczeniu ruszyli w kierunku pozostałych po obozie ruin. Niewiele ostatnio rozmawiali, wytworzył się między nimi dziwny dystans i sprawiał, że woleli zachować pewne rzeczy dla siebie. Czyżby nie ufali sobie po ostatnim spotkaniu? Czy może dopiero uczyli się tego zaufania? Już po kilku minutach szybkiego marszu zatrzymali się na wprost ogromnego terenu otoczonego pozrywanym drutem kolczastym. Z przodu wznosiła się ściana z czymś, co kiedyś było pewnie kominem, pozostałość budynku krematoryjnego. Tu palono zwłoki, z których prochy wrzucano potem do rzeki. Minori podniosła aparat i zrobiła zdjęcie. Kaito nie niecierpliwił się, nie ponaglał, dał jej tyle czasu, ile potrzebowała. Aż wreszcie przeszli przez żelazne wrota obozu.
- Czemu nikt tego nie strzeże? - zdziwiła się Minori.
- Czemu ktoś miałaby strzec oczyszczalni wody? - rzucił z dużą dawką ironii Kaito.
Minori odpowiedziała westchnieniem. Czy naprawdę nikt nie zauważa, że zaprzeczając rzeczywistość, traci cenne dowody? I, że o tym, co się tu wydarzyło, powinno się opowiadać, że powinno się pokazać ludziom do czego może doprowadzić wojna, by to się nigdy nie powtórzyło? Minori zrobiła jeszcze kilka zdjęć, jakby sama była odpowiedzialna za udokumentowanie tego wszystkiego. Na pokrytym gruzami kilkoro dzieci kopało brudny, w połowie spalony but.
- Wynocha! - przeszkodził im Kaito – Nie wiecie, że to miejsce jest cmentarzem? Nie wiecie ile osób tu poległo? Wynocha, a jak jeszcze raz tu przyjdziecie, nie ręczę za siebie!
Wtedy przestraszone dzieci rzuciły się pędem do ucieczki. Minori sfotografowała but. A potem poszła zobaczyć jedyny nadal dobrze zachowany barak. Kaito pospieszył za nią. Bez wahania weszli do środka i rozejrzeli się dokoła. W ciemnym i dusznym pomieszczeniu pozbawionym okien nie pozostało nic poza zbitym z desek stołem z przymocowanymi masywnymi łańcuchami i walającymi się po podłodze, koło gablotki ze stłuczoną szybą, narzędziami chirurgicznymi. Jak wielu niewinnym osobom odebrano tu w męczarniach życie? Kaito oświetlił pomieszczenie przy pomocy zapalniczki. Minori sfotografowała wszystko i niespodziewanie odkryła, że przez cały czas stała na wyblakłych, rozległych plamach... zaschnięta krew. Natychmiast zrobiła krok w tył. Na moment, tylko krótki moment, zamknęła oczy. A potem sfotografowała i to.
-  Nie mogę tak tego zostawić, opowiem o wszystkim, mam zamiar iść z tym do mediów, pomożesz mi? - pytała, gdy wyszli wreszcie z baraku.
- Tak.
Kaito był pełen podziwu, że trzymała się tak dzielnie. A może tylko udawała? A może po prostu nie chciała pokazać, jaka jest przerażona? Minori spacerowała po terenie obozu zajęta robieniem zdjęć, czasami przystawała i dumała nad czymś, czasami wyjmowała notes i pisała coś z przejęciem, trzymała w sobie emocje, wykazywała się pełnym profesjonalizmem. Kaito starał się stwarzać chociaż pozory, że jej pomaga, lecz bardzo dobrze radziła sobie sama. Czy myślała o swojej mamie? Jak mogłaś tu trafić? Jak mogłaś tu żyć? Jak mogłaś tu umrzeć...? Czy zadawała sobie te pytania?

***

            Przez kilka kolejnych dni Minori dochodziła do siebie po wizycie w obozie. Nie opuszczała hotelowego pokoju, godzinami trwała w bezruchu, wpatrzona w nieokreślony punkt lub pisała w notesie. Nie spała dobrze, miała koszmary i budziła się przerażona. Wtedy otwierała okno, siadała na parapecie i oddychała nocnym powietrzem. Aż wreszcie znowu zadzwonił Kaito. Minori stała przy telefonie w recepcji i zastanawiała się, czy chce wyjść z nim wieczorem, czy nie chce. A jeżeli nie chce, to czemu nie, tego nie wiedziała, i pozostawało jej jedynie ulec namowom. Bez przekonania przebrała się w sukienkę, lekko umalowała usta i ruszyła powoli w kierunku lokalu, gdzie, ustalili, że się spotkają, a obcasy jej butów stukały o bruk. Zafascynowana obserwowała spacerujące w blasku latarni pary,  samotnych, wytwornych mężczyzn, wodzących za nią wzrokiem, i skrywające się w bramach prostytutki. Niespodziewanie poczuła się bardzo dorosła, po raz pierwszy była tak późno poza hotelem. Kiedy dotarła do celu, zauważyła Kaito siedzącego na jednym z wysokich krzeseł poustawianych wzdłuż baru i popijającego whisky.
- Na co masz ochotę? - zapytał z uśmiechem, gdy zajęła miejsce obok i oparła się łokciami o blat.
Na twarzy miał kilkudniowy zarost, który dodawał mu pewnej pociągającej powagi.
- Na to, co ty.
I po chwilo oboje popijali whisky. Im później, tym większe zamieszanie panowało w lokalu. Ktoś wchodził. Ktoś wychodził. Gwar nakładających się na siebie rozmów tworzył towarzyski klimat.
- Kiedy przeprowadziłeś się do Harbinu? Czemu akurat tu? Bo przecież pochodzisz z Japonii, prawda? - pytała zainteresowana Minori.
- Ojciec dostał tu propozycję pracy, byłem wtedy dzieckiem i nie przeżyłem tego specjalnie.
Kaito popił spory łyk alkoholu, jak gdyby opowieść o tym wprawiała go w zażenowanie. Minori jednakże kontynuowała:
- Yhm... a kim jest z zawodu?
- Lekarzem, profesorem psychiatrii.
- Często wspomina o swoich pacjentach?
- Ojciec wykłada na uniwersytecie.
- O proszę, to chyba u was rodzinne! - zawołała, po czym zapytała niepewnie - a mama?
- Cóż, porzuciła nas lata temu.
- Tak po prostu?!
- Minori, opowiedz mi lepiej o sobie - przyznał po chwili zastanowienia.
I opowiedziała mu o swoim życiu, a kiedy skończyła, lekko kręciło jej się w głowie po wypitym alkoholu. Kaito słuchał w skupieniu. A kiedy wskazał gestem w kąt lokalu, gdzie muzycy rozkładali instrumenty, zapytała z zainteresowaniem:
- Kto to?
- Dio Do, grają tu codziennie - tłumaczył - po tym wszystkim, co ostatnio widziałaś, chcę ci pokazać coś dobrego i przypomnieć, że nie tylko zło pozostało na świecie.
Czy to te słowa wywołały w Minori niespodziewane wzruszenie? Czy może muzyka? Cała drżała, gdy wsłuchiwała się w grę Dio Do. Nie umiała wyrazić zachwytu, jaki ją ogarniał jeszcze długo, długo po koncercie. I miała wrażenie, że coś, co umarło w jej sercu podczas wizyty w obozie, na nowo odżyło, to była wiara w dobro.
- Dziękuję - powiedziała i spojrzała Kaito prosto w oczy.
A potem poszli powoli w kierunku jej hotelu, milczeli, do czego przywykli i nie czuli z tego powodu skrępowania. Na pożegnanie podali sobie ręce, potem każdy ruszył w swoim kierunku. On do domu. Ona znikła za hotelowymi drzwiami. Ledwie znalazła się w środku, zauważyła niecodzienne poruszenie i usłyszała głos recepcjonistki:
- Och, proszę pani, dobrze, że pani jest, ktoś włamał się do pani pokoju, już zadzwoniłam po policję.