31/10/2015

apeiron (rozdział 16)

Crazy more than ever


B-BOMB


                Śniło mi się, że spadła bomba i wszystko dookoła płonęło. Obudziłem się z krzykiem. Serce mi waliło i oblewał mnie zimny pot. Za oknem świeciło słońce. A obok siedziała Naeun, na podłodze, z ramionami i podbródkiem opartymi o poduszkę. Włosy opadały jej na twarz. Chyba dopiero wstała. Była jeszcze w piżamie.
- Minhyuk - wyszeptała.
Wlazła na łóżko i wtuliła się we mnie. Trochę się zdziwiłem, ale odzwajemniłem uścisk. Nie byliśmy tak blisko od... dawna, od dnia, co zerwałem frotkę z jej nadgarstka i została na noc u U-Kwona. Płakała w moją gołą klatę. Pogłaskałem delikatnie jej włosy
- Nie becz, mała.
Chciałem powiedzieć, że przecież nie gniewam się za tamtą akcję z U-Kwonem, że wszystko ok. Ale nie powiedziałem nic. Jestem głupi.
- Minhyuk! - powtórzyła stanowczo i wyrwała się z uścisku - ja już tak nie wytrzymam!
Rzadko się odzywała, a co dopiero krzyczała. Trochę mnie wystraszyła tym niespodziewanym wybuchem. Usiadłem i zapytałem:
- Co się dzieje?
- My... nie powinniśmy być razem ... skończymy to wreszcie, ok?
Naeun spuściła wzrok i zamilkła. Jakby znów spadła bomba i mnie spalała. Nie wierzyłem w to, co usłyszałem. Przecież kochałem Naeun. I ona mnie też! Raniliśmy się wzajemnie, ale chcieliśmy dla siebie wszystkiego, co najlepsze. Czułem się winny. I wściekły, że Naeun nie pozwoliła mi naprawić swoich błędów. Dlaczego nie dała mi jeszcze jednej szansy?! Co znaczyło "wreszcie"? Że od dawna miała mnie dość, męczyła się, udawała? Ta myśl doprowadzała mnie do szaleństwa. Przypomniałem sobie naszą randkę, pierwszą i ostatnią, na jakiej byliśmy. Wtedy trzymaliśmy się z Naeun za ręce i wydawało mi się, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych, że nic nas nie zniszczy, nie rozdzieli. I powiedziała mi coś, czego nigdy bym nie zapomniał.
- Teraz? Tak po prostu?! Po tygodniach karania mnie milczeniem, nie wybaczasz mi, tylko rzucasz?! A co z twoim "kocham cię najbardziej na świecie"?!
- Nie kłamałam! - krzyk Naeun mnie uciszył, a po jej policzkach popłynęły łzy - kocham cię najbardziej na świecie i zawsze będę! Ale jak brata... nie jak chłopaka...
Więc dlatego nigdy nie odczuwała przyjemności, kiedy to robiliśmy? Dlatego po seksie zawsze zamykała się w sobie i oskarżała, jakby była winna przestępstwa?!
- Naeun... - chciałem, żeby to zabrzmiało normalnie, zabrzmiało jak jęk - ... nie... pociągam cię... fizycznie?
- Nie...
- W ogóle?
Pokiwała głową, że nie.
- Rozumiesz... - zaczęła.
Nie pozwoliłem jej dokończyć.
- Nie! Kurwa, nie rozumiem! Jak możesz niczego nie czuć?! Chciałbym być... w tobie... przez cały czas, tylko tak jestem spokojny!
Rzuciłem się na Naeun. Nie protestowała. Nie robiła absolutnie nic. Byłem jej obojętny, zawsze byłem jej cholernie obojętny! Wszyscy mówili mi, że nie mam uczuć, to Naeun ich nie miała. Zachciało mi się beczeć. Całowałem bez opamiętania jej usta, szyję, dekolt. Poddawała mi się, bez najmniejszego oporu. Uwierzyłem, że będę zaraz w Naeun... Włożyłem rękę w jej majtki i wyszeptała mi prosto w usta:
- Wpakowałeś Yukwona to więzienia.
Znieruchomiałem. Naeun wydostała się spode mnie i usiadła obok.
- Co ty wiesz...
- Wszystko.
- Yukwon to ćpun i diler.
- A ty gangster.
- Co...?
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, tak jakbyśmy byli sobie zupełnie obcy. Żałowałem, że w ogóle się dziś obudziłem, z koszmaru w koszmar.
- Myślisz, że nie wiem, co robisz, jak nie wracasz na noc? Nie jestem głupia. Włamujecie się do domów. Kradniecie.
-Skąd... skąd to wiesz? Yukwon ci wygadał, prawda?
Milczała w nieskończoność, zanim odpowiedziała:
- B-Bomb, U-Kwon, Zico, P.O, Kyung, Taeil, Jaehyo. Apeiron. Zdradziliśmy sobie z Yukwonem nasze sekerety. Przez to jesteśmy nierozerwalni.
- I co, że niesłusznie oskarżony, słusznie, że siedzi w kiciu. Yukwon to zdrajca! Zdradził gang.



NAEUN

                - Ty jesteś zdrajca. Zdradziłeś przyjaciela.
Myślałam, że mnie za to spoliczkuje. Albo chociaż odopowie coś równie okropnego. A Minhyuk tylko wstał, zabrał z półki zapalniczkę i bawił się ogniem. Poczułam dziwny zapach. Tak pachniał strach. Drżałam na całym ciele.
- Co robisz? - zapytałam Minhyuka z obawą.
Nie odpowiedział. Po prostu podpalił firankę. Materiał spalał się okropnie szybko. Ogień zajmował półki z książkami, gdy Minhyuk wreszcie odpowiedział:
- Zabijam się.
Krzyczałam. Próbowałam go ratować. Daremnie polewałam wodą firanki, porozrzucane dookoła ubrania i inne palące się rzeczy Minhyuka. Stał pośrodku pokoju. Nie dałam rady zaciągnąć go do drzwi. Powtarzał, bym uciekała i nie oglądała się za siebie. Ani przez chwilę nie chciałam tak zrobić. Trzymałam Minhyuka za rękę i próbowałam zabrać w bezpieczne miejsce. Stawiał opór. Nie ruszył się o centymetr. Żar parzył skórę, a dym dusił. Nie poddałam się mimo wszystko.
- Minhyuk!!! - zawołałam.
Popatrzył na mnie. Trzymałam nóż. I przecięłam sobie prawy nadgarstek, głęboko.



B-BOMB

                Leżałem w szpitalnej sali. Łóżko trzeszczało. Moja skóra była czarna od dymu, ale bez poparzeń. Podobno wyniosłem krwawiącą Naeun z mieszkania i wołałem o pomoc. Podobno. Niczego nie pamiętałem. Nawet tego, jak znalazłem się w szpitalu. Po prostu nagle leżałem w cichej, szpitalnej sali i rozkoszowałem się świeżym powietrzem, wpadającym przez szeroko otwarte okno. Z korytarza dochodziły głosy. Jungwoo darł się, że jestem psychiczny. Spaliłem mieszkanie. Sprowokowałem Naeun do kolejnej próby samobójczej. Matka zaprzeczała. Tłumaczyła moje zachowanie stanami depresyjnymi. Darła się, że Naeun mnie do tego wszystkiego doprowadziła. Chciałem, żeby zamilkli. Poprosiłem pielęgniarkę o coś na sen. Podała mi tabletki, wodę do popicia. I zapadła cisza.


***

                Obudziłem się wieczorem. Okno było nadal otwarte, ale powietrze pachniało deszczem. Siedziała przy mnie matka.
- Jak się czujesz? - spytała.
Tylko tyle i aż tyle. Mama...
- Dobrze - odpowiedziałem.
Rozpłakała się. Nie wiedziałem, co powiedzieć, co zrobić. Nie chciałem jej zasmucać. Nie płakała tak od... dnia, gdy ojciec od nas odszedł. Zbyt wiele wycierpiała. Powinna mieć lepsze życie, szczęśliwsze. Złapałem jej rękę. Splotła swoje palce z moimi. Obiecała "wszystko będzie dobrze" i dodała:
- Kocham cię.
- Też cię kocham, mamo.
Później przyszła baba z psychiatryka i zadał mi kilka pytań. Odpowiedziałem na wszystkie.



NAEUN

                Rana szczypała mnie mimo opatrunku. Siedziałam na szpitalnym  korytarzu, zobojętniała na wszystko, może przez leki uspakajające, które dała mi uśmiechnięta pielęgniarka. Tata opowiadał coś, ale nie słuchałam. Głaskał mnie po włosach i powtarzał "przepraszam". Za co? Zrozumiałam, że odszedł od mamy Minhyuka. I że na razie zamieszkamy w cioci Yeongdoo w Seulu. To też było mi obojętne.
- A... Minhyuk...? - zapytałam.
I zagryzłam wargi, aż popłynęła krew. Tata był wściekły na Minhyuka. Obwiniał go. Ja wolałabym nie roztrząsać tego, co się dziś wydarzyło. Uratowaliśmy siebie wzajemnie. Gdybym się nie przecięła, spłonęlibyśmy.
- Trafi do psychiatryka - odpowiedział tata z satysfakcją.
Serce mnie zabolało. Nie tego chciałam dla Minhyuka. A może przez to naprawdę poczuje się lepiej? Mnie też czekają kolejne wizyty u psychologa. I nikogo nie będzie interesowało, że nie próbowałam się zabić, tylko uratować brata, bo kocham go najbardziej na świecie. Tata poszedł porozmawiać z lekarzem. Na korytarzu nagle zrobiło się zamieszanie. Dwóch strażników prowadziło do sali chłopaka w więziennym ubraniu. Zerwałam się na nogi i znalazłam w sobie dość siły, by zawołać:
- Kim Yukwon!
Odwrócił się i popatrzyliśmy na siebie. Jęknęłam na widok opuchniętej twarzy, całej w siniakach i zadrapaniach. Yukwon! Podbiegłam bliżej. Jeden ze strażników złapał mnie za nadgarstki i zapiszczałam, bo to bolało. Wszyscy zauważyli bandaż. I nic nie powiedzieli. Wykorzystałam chwilę nieuwagi strażnika i mu się wyrwałam. Bez zastanowienia wpadłam w ramiona Yukwona. Tym razem on zajęczał boleśnie, ale nie rozluźnił uścisku. Miłość to też ból i cierpienie. Yukwon z uśmiechem powtarzał:
- Naeun! Son Naeun!
Rozkoszowaliśmy się biciem swoich serc. Śmialiśmy się przez łzy. Zaledwie sekundę. Jeden strażnik złapał mnie, drugi zabrał Yukwona do sali. Rozdzielili nas, choć krzyczeliśmy i wyrywaliśmy się.
- Nie zbliżajcie się do mojej córki! - niespodziewanie przybiegł tata i wyrwał mnie z tych wstrętnych łap. Błagałam strażników, by pozwolili mi porozmawiać z Yukwonem. Nie zgodzili się. Powiedzieli jedynie, że ciężko pobity trafił do szpitala, ale dochodzi do siebie. To mnie nie uspokoiło. Wyzdrowieje i wróci do więzienia. Nie wiadomo, czy znów ktoś go nie pobije. Nie potrafiłam znieść tego, że cierpi i że nie mam możliwości mu pomóc. Chciałam z nim porozmawiać. Czy to tak wiele? I wypłakać mu się. A płakałam w samotności. Tata rozpoznał, że Yukwon to przyjaciel Minhyuka. Wypytywał mnie, o co w tym wszystkim chodzi. Nie powiedziałam mu nic.

28/10/2015

bule lagoon (rozdział 43)

                „Przepraszam… Pozwól mi to naprawić”

„Strasznie mi wstyd za siebie. Przepraszam, Minyeong. Chciałbym ci wynagrodzić swoje żałosne zachowanie i coś dla ciebie zrobić”

„Nic mnie nie usprawiedliwia. Rozumiem, że nie możesz mi wybaczyć…  Nie musisz, tylko wróć do Desire, proszę. Wiem, że potrzebujesz pieniędzy, chociaż tak chciałbym ci pomóc”

„Minyeong, nienawidzę siebie za to, że zawsze, gdy chcę sobie przypomnieć, jak śpiewałaś przy barze, przypominam sobie, jak przeze mnie płakałaś”

                Po tej ostatniej wiadomości od Leo, Minyeong ma ochotę rzucić telefonem, ale ostatecznie jedynie zmienia numer.
- Staram się o nim zapomnieć – zwierza się kilka dni później koleżance z Desire, Jinah, kiedy spotykają się na spacerze i plotkach – a jak na złość, wszystko przypomina mi o zespole VIXX! W telewizji wiecznie trafiam na ich piosenki, w propozycjach na youtube na zapowiedzi duetu LR, ostatnio miałam problemy z netem, klikam „odśwież”, a tam wielki napis „ERROR”! No nic, tylko płakać.
- Hmm… widziałam was wtedy. Całowaliście się i zamknęliście się w kibelku. Potem wybiegłaś cała zapłakana, walnęłaś Leo w twarz i zwolniłaś się. No i zastanawiałam się: co on ci zrobił?!
- Skradł mi serce, złamał, zgniótł i rozdeptał.
- To chyba bolało.
- To nadal boli.
- Naprawdę zmienił się po tym wszystkim.
- Taaak?
Minyeong zatrzymuje się na placu zabaw. Siada na huśtawce i grzebie czubkami butów w piasku. Jinah stoi obok, przypatruje się koleżance i próbuje coś wyczytać z jej pozornej obojętności.
- Z nikim nie gada. No chyba, że o sprawach Desire.
- I dobrze  – stwierdza Minyeong z westchnieniem – bo jak już się odezwie…
- To co? – wypytuje zaciekawiona Jinah.
Minyeong nie odpowiada, zaczyna się energicznie huśtać.

***

                Sumin budzi się wcześnie rano i boi się ponownie zasypiać. Znów miała koszmar, śniło jej się, że się dusi. I nie chce tego jeszcze raz przeżywać. Wciąga powietrze głęboko do płuc i popija wodę. Ogląda powtórki seriali w telewizji. Gdy na dworze robi się jasno, wstaje, zjada niewiele, ubiera się i maluje. A zanim budzi Sarang, kładzie się w jej łóżku i przytula do małego, ciepłego ciałka.
- Mamo, idziesz dziś do pracy? – mamrocze sennie córeczka.
- Nie.
- To dziś też nie idę do przedszkola.
- Nie, dziś musisz iść. Ale całe popołudnie dla nas  – obiecuje Sumin – co byś chciała robić?
W poprzednie dwa dni pozwoliła córce zostać w domu. Bawiły się razem, były w dziecięcym teatrzyku i w zoo.
- Iść na lody! – wykrzykuje podekscytowana Sarang
- Ok. A teraz trzeba wstawać, najpierw obowiązki, potem przyjemności.
Sumin szykuje i odwozi córkę do przedszkola. Sama wstępuje do najbliższego centrum handlowego i obojętnie wpatruje się w sklepowe witryny. Podoba jej się czarna, obcisła sukienka i trzynastocentymetrowe, seksowne szpilki. Nie kupuje ich. Nie potrzebuje tego wszystkiego. Bo i po co? Nie ma dla kogo się stroić. Spędza tak kilka godzin. Nawet gdyby Hakyeon nie kazał jej „dochodzić do siebie, ponieważ znalazł kogoś w zastępstwie”, nie pojechałaby do Good style – Good life. Nie odbiera od niego telefonów i nie odczytuje wiadomości. Nie chce mieć z tym człowiekiem nic wspólnego. Odbiera Sarang z przedszkola i kupuje jej lody. Sobie nie, na to też nie ma ochoty. Wracają do domu późnym popołudniem, śpiewają razem piosenkę dla dzieci. Sumin nagle milknie. Z oddali widzi, że przy drzwiach do kamienicy kręci się Hakyeon. Nie dziwi jej to. Tak naprawdę, spodziewała się tego. Zawsze po sprzeczce przychodził przepraszać, a Sumin mu wybaczała. Tylko, że wcześniej nigdy jej nie bił i nie gwałcił. Przeważnie przepychali się i szarpali, gdy czegoś mu odmawiała, aż wreszcie ulegała. Teraz jest ciekawa jak Hakyeon wytłumaczy się po ostatnich wydarzeniach. Żałuje, że zakryła makijażem ślady po pobiciu. Powinien je widzieć i mieć wyrzuty sumienia.
- Cześć – oznajmia Hakyeon.
- Cześć… - odpowiada niepewnie Sumin.
Dopiero teraz zauważa, że Hakyeon trzyma wielki bukiet białych róż.
Białych?, zastanawia się, czy to nie symbol niewinności?
Sarang nadal śpiewa piosenkę.
- Sumin… chcę tylko pogadać.
- Ok.
Nikt się nie odzywa przez drogę do mieszkania. Nawet Sarang przestaje śpiewać. Hakyeon wygania dziewczynkę do jej pokoju, lecz ona się buntuje. Chwyta Sumin za rękaw bluzki i nie zamierza puszczać.
- Obiecałaś mi całe popołudnie! – przypomina.
Sumin niesie córkę do jej pokoju. Wie, że to jedyny sposób. Ostatnio, gdy  mała się uprze, nic nie pomaga.
- Pobaw się chwilę sama. Zaraz do ciebie przyjdę.
Sumin wraca do Hakyeona, proponuje mu coś do picia, jednak on odmawia. Wręcza jej bukiet ze słowami:
- To na przeprosiny…
- Piękne – przyznaje Sumin, zanurza nos w główkach róż i wstawia kwiaty do wazonu – ale przeprosiny nieprzyjęte.
- Sumin-ah…
- Co?
- Naprawdę… nie wiem czemu to zrobiłem… chyba przez stres… Nie chciałem ci tego mówić, żeby cię nie denerwować, ale…  mam teraz mnóstwo problemów. Ktoś mi zagraża… niebezpieczni goście… mafia.
- Co?! Dlaczego?
- To sprawy z przeszłości.
- Nigdy mi nie mówiłeś, że masz kryminalną przeszłość.
- Sumin! Nie chciałem, żebyś się martwiła…
- O ciebie?
- Nie, o siebie i Sarang.
- My też jesteśmy w niebezpieczeństwie?!
- Nie… Tym gościom chodzi tylko o mnie. Ale jak mnie znajdą, zabiją.
- Mam ci wierzyć?
- Nie musisz. Możesz zakładać, że to nieprawda, usprawiedliwianie się. Ale chyba widzisz jaki jestem od niedawna zestresowany. Tak szczerze… boję się umierania, cierpienia, tortur… Sumin! Przy tobie lepiej mi to wszystko znieść. Przysięgam, że przestanę cię zmuszać do czegokolwiek… nie uderzę cię… nigdy. Sumin! Błagam… żebyś została przy mnie.
- Shin Hakyeon! Nie.
- Kocham cię… Ty mnie nie?
- Nie…
- Sumin-ah!
- Co?
- Popatrz mi prosto w oczy i powiedz: Shin Hakyeon, nie kocham cię.
- Nie.
- Dlaczego?! Skoro mnie nie kochasz, dlaczego nie możesz tego powiedzieć?!
- Przestań!
Hakyeon chwyta Sumin za ramiona i lekko potrząsa. Chce jedynie, żeby na niego popatrzyła. Ale ona tego nie robi.
- Puść mnie!!!
Odpycha go z obrzydzeniem. W tym momencie zjawia się Sarang.
- Nie rób krzywdy mojej mamie! – krzyczy i rzuca w mężczyznę pierwszym-lepszym przedmiotem – książką  w sztywnej oprawie. Ostry kant rozcina mu łuk brwiowy.
- Kurwa! – jęczy Hakyeon, próbuje zatamować krew, lejącą się strumieniem.
Sumin zmusza go, by usiadł i biegnie po apteczkę. Delikatnie przemywa mu rozcięcie i zakłada opatrunek, choć w myślach powtarza, że zasłużył sobie na ból. Ze względu na Sarang, woli, by się uspokoił. Córka stoi obok niewzruszona i uważnie się wszystkiemu przypatruje. Sumin wie, że musi być na nią zła - ona sama, albo Hakyeon. Nigdy nie pozwoliłaby mu skrzywdzić swojej córki. Podchodzi do, nadal obojętnej, Sarang i daje jej klapsa.
- Nie wolno niczym w nikogo rzucać! Natychmiast przeproś Hakyeona!
W odpowiedzi Sarang tylko zaczyna płakać. Nie wpada w histerię, łzy cicho spływają po jej twarzy. Po twarzy Sumin też. Później będzie przepraszać córkę, tłumaczyć dlaczego tak zareagowała, zapyta „rozumiesz, prawda?”. „Nie rozumiem” stwierdzi zasmucona Sarang. A teraz odpowiada:
- Nie! Nie przeproszę go. Nigdy.
Hakyeon bierze Sarang na ręce. Sumin boi się, że zaraz wydarzy się coś strasznego, ale on tylko wyciera łzy z twarzy dziewczynki i zapewnia:
- Nic się nie stało. To pięknie, że chciałaś obronić mamę, ale wcale nie robię jej krzywdy.
- Sarang, proszę, idź do siebie – dodaje Sumin.
I nie przestaje płakać, kiedy zostaje sama z Hakyeonem. Nie wie dlaczego, ale wtula się w niego mocno. Pozwala, by szeptał jej na ucho słowa pocieszenia i głaskał po włosach. Nienawidzi siebie za to jaka jest słaba. Nie umie odejść od Hakyeona. Nie teraz, gdy czuje się kochana i bezpieczna  w tych ramionach. Może to ten moment, na który tyle czekała… Hakyeon proponuje, by wyjechali gdzieś na weekend, on, ona i Sarang. Sumin się zgadza.
- Kocham cię – powtarza Hakyeon.
- Też cię kocham – odpowiada Sumin – tylko nie rób tak więcej…
- Nie będę, obiecuję.
Hakyeon zostaje na noc. Tuli Sumin do snu i nic jej się nie śni.

***

                Jiyong odczytuje wiadomość i trzęsie się ze złości. Hayi doskonale go rozumie, też czuje się rozczarowana. Nie tego się spodziewali. Sumin nie powinna rezygnować z przeprowadzki do Ameryki i wybaczać Hakyeonowi! Niemożliwe, by nagle żałował swoich błędów. Nie chciał jej stracić, więc musiał chwilowo pokazać się z lepszej strony. Z czasem znów zacznie traktować Sumin jak wcześniej. Hayi czuje się bezradna. Jiyong odpisuje na wiadomość, nie unika ostrych słów, że chyba zwariowała i dała się nabrać na gierki Hakyeona. Sumin nie odpowiada i nie odbiera telefonów, jakby wiedziała, że postąpiła niewłaściwie, ale niestety nie umiała inaczej. Później Jiyong wysyła wiadomość również do Hakyeona:

Skurwysynie, ona próbowała się przez ciebie zabić. Zmienisz się, albo ją stracisz.


Nie podpisuje się. Nadal woli nie mieć z Hakyeonem nic wspólnego. Może robi wyrzuty Sumin, a sam tchórzy? Myśli o tym nieustannie. Zadręcza się. Hayi zapewnia go, że zrobił, co najlepsze, dla wszystkich.


OD AUTORKI:

Dość na razie smutnych rozdziałów, następny i jeszcze następny będzie... głupkowaty xD

Co do Apeiron, to rozdział się przepisuje:) 

Dziękuję, że jesteście i wspieracie komentarzami:)

21/10/2015

blue lagoon (rozdział 42)

                Lizzy aż rumieni się z emocji i pyta:
- Hayi! Widziałaś go?!
- Kogo?
- Tego przystojniaka, co kupił trzy paczki Lucky Strike’ów i gulaszową pikantną. To takie męskie!
- Lucky Strike’i i zupka instant?
- Aj! A twój Ji… cośtam…
- Jiyong.
- No, właśnie ten, też jara Lucky Strike’i, nie?
- Czasami.
- Ah! Nawet nie wiesz jak ja ci go zazdroszczę! Może i dla mnie znalazłby się taki sexy Koreańczyk?
- Może.
- Hayi…
- Co?
- Ty masz brata, nie?
- Liz!
- No co?
Hayi bierze kilka głębszych oddechów, by się uspokoić. Uwielbia tę szaloną dziewczynę, ale nie raz chętnie odebrałaby jej życie.
- Sawoo ma dziesięć lat. Mieszka w Korei. I w ogóle nie pali papierosów.
Lizzy poddaje się z westchnieniem rezygnacji. A zaraz przychodzi kolejny klient. Kupuje prezerwatywy i wówczas dopiero Liz naprawdę zaczyna się emocjonować. Gdy Hayi, krótko po przeprowadzce do Corpus Christi, zatrudniła się w sklepie na stacji benzynowej, Lizzy pracowała tu od niedawna. Jednak sama nazywała się ekspertem od stania za ladą. Witała klientów z szerokim uśmiechem, zawsze miała dla nich miłe słowo. I była piękna, wysoka, szczupła, z miedzianymi, długimi, falowanymi włosami. Na jej policzkach w słoneczne dni pojawiały się piegi. To tylko dodawało Lizzy uroku, a całość sprawiała, że po prostu przyciągała spojrzenia. Dla Hayi okazała się bardzo uczynna. Pomagała jej obsługiwać kasę fiskalną, rozśmieszała głupimi historyjkami. Ale miała też pewien problem – obsesyjnie podrywała chłopków – wszystkich. I nie umiała angażować się w stałe związki. Hayi cieszyła się, że zyskała koleżankę, lecz czasami miała dość jej gadania o nowych obiektach zainteresowań. Na przykład dziś.
Stara się cierpliwie znosić podekscytowanie Lizzy, delikatnie zmienić temat. Zaczyna opowiadać o książce z przepisami kulinarnymi, jaką sobie kupiła. Chce nauczyć się gotować. To jej cel. Postanawia przygotować dziś na obiad żeberka w miodzie, albo kurczaka w ziołach. Lizzy doradza, że to pierwsze brzmi lepiej. Po pracy Hayi kupuje potrzebne składniki. Z ciężkimi torbami dochodzi do przyczepy. I stwierdza, że nieźle się tu zadomowili. Pokoik z aneksem kuchennym, łazienka, dostęp do sieci wodnokanalizacyjnych, gazowych i elektrycznych. Niczego im nie brakuje. Specjalne osiedle dla przyczep mieszkalnych stwarza wrażenie wielkiego kempingu i Hayi czuje się tu trochę jak na wakacjach. Zwłaszcza, że blisko znajduje się plaża. Wystarczy otworzyć okno, by usłyszeć szum fal. Tak właśnie robi Hayi. Pisze Jiyognowi, że ma nie kupować nic na wynos, bo ona będzie czekać z przygotowanym przez siebie jedzeniem. Zwykle on zajmuje się obiadami, gotuje trzy lub cztery razy w tygodniu. W pozostałe dni przynosi gotowe. Pracuje na budowie do późnych, popołudniowych godzin. To nie wymarzone zajęcie, ale Jiyong jest przyzwyczajony do ciężkiej, fizycznej pracy. Przez swoje młodzieńcze lata zatrudniał się w fabrykach. Nie zarabia zbyt dużo, Hayi też nie, ale wystarcza im na życie. Zaczęli nawet wpłacać niewielkie oszczędności na wspólne konto. Nie planują przecież w nieskończoność mieszkać w przyczepie.
Hayi zakłada fartuch z nadrukowaną nagą kobietą, który kiedyś sprezentował jej Jiyong i zabiera się za przygotowywanie żeberek w miodzie. Słucha przy tym muzyki z laptopa, swoich ulubionych koreańskich zespołów. Tęskni za nimi. Podśpiewuje, gdy kroi żeberka i miesza sos. Dumna z siebie, wstawia mięso do piekarnika. I nagle ktoś dzwoni na skype'ie. Mama. Hayi długo z nią rozmawia, zapomina o obiedzie, dopóki nie czuje zapachu spalenizny. Otwiera piekarnik i przekonuje się, że z żeberek w miodzie nic nie zostało. Kiedy Jiyong wraca z pracy zastaje Hayi zapłakaną, pogrążoną w skrajnej rozpaczy. Chwyta dziewczynę za ręce i pyta z przerażeniem:
- Co się stało?
- Spaliłam obiad.
- Hayi, to nic. Myślałaś, że będę się złościć?
- Nie.
- No to czemu ryczysz?
- Bo chciałam go ugotować.
- Nie martw się, na wszelki wypadek po drodze kupiłem pizzę.
Hayi znów zaczyna płakać. Jiyong szybko wyciera jej łzy. I na pocieszenie podaje pizzę.  
- Co?! Kupiłeś to, chociaż gotowałam obiad? Wiedziałeś, że nic z tego nie będzie!
- To nie tak…
- Właśnie, że tak! Nie umiem gotować, racja! Jestem beznadziejna!
Hayi odpycha go i wybiega z przyczepy. Jiyong wyrzuca resztki spalonych żeberek i czyści piekarnik. No naprawdę, nigdy wcześniej nie widział swojej dziewczyny w histerii. Nic zabawnego. Podgrzewa pizzę i niepewnie przynosi na plażę, gdzie siedzi Hayi.
- Może chce pani kawałek, pani obrażalska?
- Nie.
Hayi ma oczy czerwone od płaczu. Pustym wzrokiem wpatruje się w fale, ale jest już spokojna. Po chwili znajduje się w objęciach chłopaka.
- Nie wiesz, że to dla mnie nieważne ile obiadów spalisz? Kocham cię tak samo, czy umiesz gotować, czy nie.
- Wiem… ale chciałam… ugotować coś… dla ciebie.
- Te naleśniki, co ostatnio zrobiłaś… były zajebiste.
- Ich akurat nie spaliłam. Ale za to zawiodłam przy rozbijaniu jaj.
- Nawet sobie nie wyobrażasz ile żarcia zmarnowałem, zanim czegoś się wreszcie nauczyłem. Jeszcze będziesz mistrzem kuchni, jak ja.
- Really?
- Of course!
- Przepraszam, że nic nie ugotowałam i nakrzyczałam na ciebie bez powodu. Wybacz mi.
- Wybaczam. A ty bierz się za tę pizzę.
Nie wracają do przyczepy. Na plaży jest ciepło, przyjemnie. Świeci słońce, lecz nie grzeje zbyt mocno, a od oceanu wieje lekki wiatr. Hayi i Jiyong szybko zjadają pizzę. Rozmawiają o tym, co dziś robili.
- Kończymy budować piętro. I mamy naprawdę… ciekawe widoki z tych rusztowań. Loyd gapił się dziś, jak pan i pani Anderson baraszkowali u siebie w ogrodzie…
- Co?! Obrzydlistwo!
- No.
- Też się gapiłeś?
- Nie.
- Potwierdziłeś, że obrzydlistwo.
- Nie gapiłem się!
- Nie kłam, oppa.
- Eh, no chwilę tylko.
- I co?
- Obrzydlistwo!
- To co oni takiego robili?
- Zademonstrować ci?
- Nie. Nie było pytania!
- A co u Lizzy?
- Wkurza mnie, jak zwykle. I leci na ciebie.
- Wow.
- Co "wow"? Podoba ci się?
- Ty mi się podobasz.
- Oppa, chcesz mnie uwieść?
- Yhm…
Jiyong kładzie Hayi na piasku i wpija się w jej usta. Ona odwzajemnia pocałunek, a później odpycha chłopaka od siebie. Lubi się z nim trochę poprzekomarzać. Oznajmia:
- Idę. Trzeba umyć piekarnik.
- Umyty.
- Naprawdę?
- Tak.
- Oppa, mówiłam już jak cię bardzo kocham?
- Yhm… ale nie mam nic przeciwko, żebyś mi przypomniała… i żebym zademonstrował ci, co robili Andersonowie...

***

                Jiyong jeszcze śpi, gdy Hayi szykuje się do pracy i stara się zachowywać cicho, by go nie obudzić. Stoi przy małym łazienkowym lustrze i poprawia makijaż – niemal niewidoczny, który tylko podkreśla najlepsze cechy jej urody. Kiedy chodziła do szkoły, nienawidziła wcześnie wstawać. Teraz lubi budzić się z pierwszymi, słonecznymi promieniami, obserwować jak wielka, jasna kula wznosi się wysoko. Popija kawę, zjada jogurt z mussli i przygotowuje sobie drugie śniadanie. Jiyong czuje, że Hayi cmoka go w policzek i słyszy, że wychodzi. Chciałby dziś nic nie robić. Chyba po to ma te nieliczne wolne dni. Usiadłby z paczką chipsów, uruchomił laptopa i włączył „Niesamowity świat Gumballa”. Nikt, czyli Hayi, nie wypominałby mu, że „dorosły facet i ogląda bajki!”. Ale najpierw postanawia się wyspać. Ledwo znów odpływa do krainy snów, dzwoni telefon. Jiyong zerka na ekran. Obcy numer. Niechętnie odbiera i wcale się nie krępuje, że ma zaspany głos, a nawet cicho ziewa.
- Taaak?
- Jiyong… czy ty i Hayi… możecie się zaopiekować Sarang po mojej śmierci?
- Sumin! Co się dzieje?
Ona jedynie płacze w odpowiedzi. Jiyong natychmiast przytomnieje, siada na poduszkach i w kółko powtarza jej imię.
- Sumin! Sumin-ah! Hong Sumin! Jesteś tam?
- Jestem…
- Co się dzieje? Wystraszyłaś mnie.
- Nie chcę żyć – Sumin nie może złapać oddechu przez płacz- wstydzę się o tym opowiadać.
- Opowiedz mi. Będzie ci lepiej, kiedy się komuś wygadasz.
- Hakyeon… pobił mnie i zgwałcił. Tak bardzo się bałam… Próbowałam się bronić, ale był silniejszy… Wszystko mnie boli.
- O Jesus!... Hakyeon to zwykły skurwiel. Sumin? Sumin?!
- Tak?
- Gdzie teraz jesteś?
- W toalecie…  w jakiejś knajpie. Mam tabletki nasenne i wino. Chcę się zabić, ale musisz mi obiecać, że ty i Hayi zaopiekujecie się Sarang.
- Nie! Nie wolno ci się poddawać. Mam dla ciebie propozycję.
- Hm?
- Jedź do domu, weź prysznic i jeśli nie łykałaś tabletek, napij się trochę alkoholu. Wejdź na skype’a i zadzwoń do mnie. Do tego czasu będę mieć plan, by ci pomóc. Ok?
- Ok… Jiyong?
- No?
- Dlaczego?
- Co „dlaczego”?
- Tyle dla mnie robisz.
- Bo obiecałem ci pomoc. I dlatego, że Sarang cię potrzebuje. A ja wiem jak to jest żyć bez matki.
- Dziękuję.
- Sumin-ah?
- Hm?
- Ty nie chcesz się zabić. Gdybyś chciała, po prostu połknęłabyś te tabletki. Nie zadzwoniłabyś do mnie.
- Nie wiem.
- Zrobisz to wszystko, co ci kazałem?
- Tak.
- Czekam, aż zadzwonisz na skype’ie. Będzie dobrze, maleńka. Nie rób niczego głupiego.
- Ok.
Sumin się rozłącza. Jiyong cały się trzęsie, po wszystkim, co mu opowiedziała. Żal mu jej. I jest wściekły na Hakyeona, jak jeszcze nigdy. Najchętniej rozszarpałby go na strzępy. A skoro to niemożliwe, wymyśli coś innego. Na pewno tak tego nie zostawi. Nawet nie chce mu się jeść śniadania. Jiyong ubiera się w pierwsze-lepszcze ciuchy, bo znów spał nago, i czeka. Sumin dzwoni po dwóch godzinach. Ma spokojny głos, wręcz apatyczny. Chce, by Jiyong pokazał się w kamerce, choć sama tego nie robi. On domyśla się, że wolałaby nie pokazywać śladów po pobiciu.
- Wróciłam do domu taksówką. Powiedziałam Choa i Sarang, że po drodze się przewróciłam. Wykąpałam się i napiłam.
- Lepiej ci?
- Troszeczkę.
- Powinnaś iść do lekarza.
- Nie. Nie chcę o tym komukolwiek opowiadać. Nic mi nie będzie.
- Ok…
- Chcę tylko uciec od Hakyeona.
- Mam pewien plan.
- Tak?
- Przylecisz z Sarang do Los Angeles. Moja kuzynka się wami zaopiekuje, pomoże ci szukać pracy. Spodoba wam się Ameryka.
- Jiyong…
- No co?
- To szaleństwo.
- Też tak myślałem, zanim tu przyleciałem. A teraz co? W ogóle nie chcę wracać do Seulu.
- Nie wiem… to mnie przeraża, boję się.
- Nie masz czego. Teraz naprawdę nie masz czego się bać.
- Muszę się zastanowić.
- Jasne.
Jiyong nie przestaje jej namawiać. Pół godziny później Sumin oznajmia, że idzie spać. I jest już prawie zdecydowana przeprowadzić się do Ameryki. W jej głosie pojawia się lekki entuzjazm. Jiyong też czuje się spokojny, ponieważ wreszcie przestała powtarzać „Nie chcę żyć. Chcę się zabić” i zaczęła robić plany na przyszłość. Zdołał przekonać Sumin, że może być lepiej. Bo i on w to wierzy. Pomoże jej i Sarang uciec od Hakyeona. I będzie mieć spokojne sumienie, że spełnił obietnicę. To się nie może nie udać. Jiyong postanawia odwiedzić Hayi w pracy, opowiedzieć jej o wszystkim, a przy okazji trochę podroczyć się z Lizzy.


OD AUTORKI:

Pozdrawiam fanów bajki "Niesamowity świat Gumballa":D


18/10/2015

apeiron (rozdział 15)

Welcome to the jail


U-KWON

                Obudził mnie dzwonek do drzwi. Ktoś go naciskał, jakby się strasznie niecierpliwił. Spojrzałem na zegarek – dziewiąta trzydzieści siedem. Przestraszyłem się, że budzik mi nie zadzwonił i spóźniłem się do pracy, ale szybko coś sobie przypomniałem: dziś po raz pierwszy od... dawna mam weekend dla siebie. Wreszcie odpokutowałem wcześniejsze zamknięcie myjni wtedy, kiedy spieszyłem się na spotkanie z Naeun. Niezadowolony klient złożył zażalenie, dostałem opierdziel od szefa, a ten tylko pod jednym warunkiem mnie nie zwolnił: przez cały lipiec musiałem pracować za niego w weekendy. Oczywiście za darmo. Co za niesprawiedliwość! Ale życie nigdy nie traktowało mnie sprawiedliwie. Wtedy uciekłem z myjni dwie godziny przed zamknięciem, teraz odpracowywałem sześćdziesiąt cztery. Nie narzekałem zbytnio. Kiedy miałem zajęcie, to tyle nie myślałem. Codziennie wracałem do domu zmęczony pracą i upałem. Brałem prysznic, przebierałem się i jechałem do Seulu. Kluby były pełne prawie nagich panienek. Ich spocone ciała błyszczały w dyskotekowych światłach. Zagadywałem do nich, podrywałem dla zabawy, albo z zamiarem spędzenia z nimi upojnej nocy. Niestety, rano czar pryskał. Pozostawało zażenowanie i ból głowy po zbyt dużej ilości spożytego alkoholu. I nie chciałem umawiać się z nimi drugi raz.
Czasami, zamiast iść do klubu, spacerowałem wzdłuż rzeki Han, sam z słuchawkami w uszach i balladami o nieodwzajemnionych uczuciach. Gapiłem się w niebo i starałem identyfikować gwiazdozbiory, o których często opowiadała Naeun. Miałem wrażenie, że księżyc się ze mnie śmieje. Albo kupowałem piwo i piłem na moście. Wyrzucałem butelkę do rzeki, nigdy nikt nie zwrócił mi uwagi i nigdy nie czułem się równie sam.
                Dzwonek dzwonił coraz intensywniej. Umówiłem się na dzisiejsze popołudnie z Naeun i pomyślałem, że wpadła wcześniej. Odwiedzała mnie czasami, zawsze niewiele się odzywała. A ja zawsze jej powtarzałem, że powinna pogadać z Minhyukiem, by wyjaśnili sobie wszystko. Wstałem, założyłem koszulkę, by nie paradować przy Naeun tylko w bokserkach i poszedłem otworzyć. W drzwiach stał Minhyuk. Dotarło do mnie, jak ja go dawno nie widziałem. Schudł, był blady i osłabiony.
- Coś się dzieje? – zapytałem.
- Yyy… nie. A co? Kolegi nie można odwiedzić?
Nie powiedziałem, że nie o to mi chodzi, nie skomentowałem, że nie nazwał mnie „przyjacielem”, „kumplem”, „głupkiem”, „debilem”. Słowo "kolega" zabrzmiało strasznie sztucznie.
- Można… właź!
Zjedliśmy razem śniadanie, a potem wyszliśmy na balkon i jaraliśmy fajki. Minhyuk cały czas nawijał o wszystkim i o niczym. Narzekał na ojczyma, wyżalał mi się, że ma złe sny. Przytakiwałem, udzielałem „dobrych rad” i zastanawiałem się, po co naprawdę do mnie przylazł. Dopiero po południu, gdy wymyśliłem na szybko kłamstwo, by się go pozbyć (nie chciałem, żeby zaraz wpadła tu na niego Naeun), pokazał – jak mi się wydawało – prawdziwy cel swojej wizyty.
- Spadam do myjni – skłamałem.
- Ty! – Minhyuk podniósł głos i złapał mnie za gardło – Naeun nigdy nie będzie twoja!
Wybiegł, jakby się czegoś wystraszył. A chyba to mnie zamierzał wystraszyć, nie?

***

                Naeun miała na sobie sukienkę w motylki i dziecięce sandałki, bo przecież była dzieckiem. Tak bardzo różniła się od tych wszystkich panienek w klubach. Przyniosła ciastka. Jedliśmy je, Naeun milczała, a ja jej opowiadałem o filmie, który ostatnio widziałem. Chciała go obejrzeć. No to zaproponowałem kino. Siedzieliśmy w ciemnej, dusznej sali. Po seansie Naeun nadal milczała. Zapytałem, czy film jej się podobał i powiedziała, że tak. Kupiliśmy sobie lody. Wpieprzyłem je szybko, ona wolno lizała. Roztopione kapały jej na sukienkę, więc znalazłem w kieszeni chusteczkę i wyczyściłem pobrudzony materiał.
- Dziękuję, Yukwon – odezwała się z uśmiechem Naeun.
Nie wiem dlaczego akurat w tym momencie zdecydowałem się jej powiedzieć:
- Minhyuk dziś u mnie był.
- Po co?
- Nie wiem.
- Groził ci?
- Dlaczego?
- Pierwsza zadałam pytanie.
- Można tak powiedzieć, ale jakoś specjalnie mnie to nie obeszło.
- Musisz uważać. Proszę…
- Dlaczego?
- Dlatego!
Naeun zgniotła w dłoni papierek po lodzie i wywaliła do śmieci. To miała być odpowiedź? Usiedliśmy na ławce i milczeliśmy.
- Naeun…
- Co?
- Son Naeun…
- Co?
- Son Naeun!
- Przestań się wygłupiać.
- Son Naeun!
- Kim Yukwon!
Wykrzykiwaliśmy wzajemnie swoje nazwiska i śmialiśmy się, jak głupki. Wreszcie Naeun wstała i oznajmiła, że wraca do domu.
- Odwieźć cię? – zaproponowałem.
- Nie – odpowiedziała, ale nie poszła sobie.
Siedziałem, a ona stała naprzeciwko mnie.
- Przytulić cię?
- Tak…
Nie wiem ile czasu, zdecydowanie za krótko, trzymałem Naeun w objęciach. Przybliżyła usta do mojego ucha i wyszeptała, że pogada z Minhyukiem.
- Dziękuję, Naeun.
- Za co?
- Za to, że jesteś i jesteś, jaka jesteś.
Odwracała się co chwilę i machała do mnie. Wiedziała, że "mam coś do załatwienia w Seulu". Piłem piwo na moście i beczałem. Ten jedyny raz. Nawet, gdy rano zabrała mnie policja, oskarżyła o przestępstwo, którego nie popełniłem, zamknęła w areszcie, a współwięźniowie pobili do nieprzytomności, więcej nie pozwoliłem sobie na łzy.

***

                Byli we trzech. Jeden z nich miał na smyczy psa. Otworzyłem im drzwi i przez chwilę po prostu się na nich gapiłem. To pomyłka, powtarzałem sobie w myślach, to na pewno pomyłka! Byli z komendy głównej policji.
- Kim Yukwon? – zapytali.
Odpowiedziałem skinieniem głowy.
- Tak, to ja.
- Jest pan oskarżony o posiadanie narkotyków – usłyszałem i aż musiałem się roześmiać.
- To chyba żarty…
- Tak? Pozwoli pan, że dokonamy rewizji?
- Pewnie.
Przesunąłem się, by wpuścić policjantów i psa. Byłem zupełnie spokojny. Nie posiadałem przecież żadnych narkotyków! Myślałem: jeszcze mnie przeprosicie, chujki. Stałem z założonymi rękami i przypatrywałem się policjantom. Zachowywali się, jakby byli u siebie! Nie, gorzej! Powywracali wszystko, zamienili moje mieszkanie w pobojowisko. I oczywiście później tego nie posprzątają. Cała ta sytuacja na serio zaczynała mnie wkurzać. I nagle pies się rozszczekał. Policjanci wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mnie przeszedł dreszcz. Nikt nic nie mówił, gdy wyciągali spod siedzeń foteli woreczki białego proszku. Zakręciło mi się w głowie. Miałem wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę. Nie posiadałem żadnych narkotyków!!! Pomyślałem o wczorajszej, dziwnej wizycie Minhyuka i ostrzeżeniach Naeun. Przekonywałem samego siebie, że to niemożliwe. Minhyuk nie zrobiłby mi takiego świństwa… Byliśmy w jednym gangu, zawsze działaliśmy razem, nigdy przeciw sobie. Ale… oprócz niego i Naeun (w 100% niewinna), nikt mnie ostatnio nie odwiedzał… Gubiłem się w tym nawale myśli.
- Idzie pan z nami – oznajmił jeden z policjantów.
- To nie moje… Nie jestem narkomanem – powtarzałem niezdarne tłumaczenia – to nieporozumienie!
- Taaa, każdy tak gada. Potem się okazuje, że nie tylko ćpał, ale i dilował.
- Co?! Ktoś mi to gówno podłożył! Musicie mi wierzyć! Nigdy nie miałem w rękach narkotyków, nie kłamię! Niczego nie ćpałem i nie dilowałem! Ktoś mnie wrabia!
- Idzie pan z nami.
- Nie.
- Odmawia pan współpracy z policją?
- Jestem niewinny! Zostawicie mnie, czy nie?!
Założyli mi kajdanki, specjalnie tak, by mnie bolało, i brutalnie wyprowadzili. Mój opór na nic się nie zdał. W którymś momencie się poddałem, w policyjnym radiowozie, albo w małej i ciemnej sali przesłuchań, gdzie wmawiali mi nieprawdę i przyznałem się, bo wiedziałem, że to byłoby dla mnie najlepsze – współpracować z nimi. Tym samym straciłem do siebie resztki szacunku. Trafiłem do celi z czterema innymi typami. Myślałem o Naeun, gdy bili mnie z nudów i, gdy skazano mnie na areszt tymczasowy. Naeun to był mój jedyny ratunek.


NAEUN

                Podświadomie czułam niepokój. On narastał we mnie za każdym razem, gdy pisałam do Yukwona i mi nie odpowiadał. Brakowało mi go. Martwiłam się o niego nieustannie. Pewnego ranka obudził mnie uderzający o szyby deszcz. Siedziałam na parapecie i wpatrywałam się w wielkie krople. Aż wreszcie zabrałam parasol i po prostu poszłam do Yukwona. Drzwi do klatki nadal były zepsute, nie zamykały się. Wbiegłam na trzecie piętro. Nacisnęłam dzwonek. I tak chyba ze sto razy. Waliłam i kopałam w drzwi. Yukwon, to jestem ja, Son Naeun!, krzyczałam. Wyszła sąsiadka i powiedziała, że mam stąd spadać. Schodziłam po schodach, a pokonanie każdego stopnia wymagało ode mnie trudu, jakbym nagle straciła wszystkie siły. Przed blokiem rozłożyłam parasol i zaraz znów go złożyłam. Deszcz studził ogień, co spalał mnie w środku. Po prostu wiedziałam, że Yukwona spotkało coś złego. Gdybym tylko miała pewność, że tam, gdzie jest, jest bezpieczny i szczęśliwy… wytrzymałabym wszystko.
- Kim Yukwon! Kim Yukwon! Kim Yukwon!!! – wołałam, jak kiedyś… kiedy siedziałam z nim na ławce, zanim mnie przytulił. Wtedy się śmiałam, a teraz po mojej twarzy płynęły łzy i krople deszczu.

Call me, call me with the voice of love
Hold me, hold me in the arms of faith
Lead me, lead me to the gates of tenderness
Feel me, feel me as I feel for you…


OD AUTORKI:


No, to zaczynam 3 serię rozdziałów o Block B, będzie tu trochę więcej akcji, tak przynajmniej zaplanowałam xD 


W rozdziale wykorzystałam fragment tekstu piosenki: Lacrimosa - "Call me with the voice of love" i dodałam do playlisty :)

14/10/2015

blue lagoon (rozdział 41)

                Otulona w prześcieradło Hyeyoon otwiera szeroko okno, by wpuścić do mieszkania świeże, wiosenne powietrze. Pachnie ono kwiatami, które ludzie zaczynają wystawiać na balkony. I czymś jeszcze, trudnym do zidentyfikowania, jakby mieszkanką kawy, dymu tytoniowego i spalin. Wbrew pozorom, Hyeyoon stwierdza, że to przyjemny zapach. Lubi mieszkanie Sangbae i widok na ulicę, gdzie między rzędami starych, odrapanych kamienic, zawsze po południu wzmaga się ruch samochodowy. Co chwilę ktoś naciska klakson, albo głośno słucha muzyki. Z knajpy po przeciwnej stronie nieustannie dobiega gwar, zlepek rozmów, śmiechów, czasem i awantur. I to też Hyeyoon lubi. Czuje, że jest wśród ludzi, że dookoła coś się dzieje, nic nie trwa nieruchomo. Miła odmiana od przytłaczających: ciszy i porządku, panujących w jej willi. W kamienicy naprzeciwko mężczyzna prawdopodobnie po czterdziestce, albo młodszy, lecz postarzały przez życie, wychodzi na balkon zapalić papierosa i posyła Hyeyoon zaciekawione spojrzenie. A ona nic sobie z tego nie robi. Pozostaje anonimowa. Przecież ten typ jej nie zna. A nawet gdyby tak było, Hyeyoon wcale nie wstydzi się stać półnaga w mieszkaniu kochanka. Myśli o tym, że czas szybko mija. Od listopada potajemnie spotyka się z Sangbae. Potajemnie… albo tylko wmawia sobie, że nikt o tym nie wie. Jyuni nie miała zamiaru jej kryć, więc wolała być niczego nieświadoma i prawie przestała się odzywać. Tak samo Seunghyun. Hyuntae przeważnie grał ze znajomymi w squash’a, albo szukał w bibliotekach materiałów do pracy magisterskiej, kiedy Hyeyoon jechała do mieszkania Sangbae. Jednak zdawała sobie sprawę, że teściowie zauważają jej nieobecności i nabierają podejrzeń. Każdy coś wiedział i każdy udawał, że nie wie nic. Hyeyoon wdycha to świeże, wiosenne powietrze i ma świadomość, że taka sytuacja nie może trwać wiecznie. Boi się, że pewnego dnia rozpęta się burza. Szuka sposobu, aby tego uniknąć.
- Zrobiłem kawę – oznajmia Sangbae i, ubrany tylko w dresowe spodnie, wchodzi do pokoju z dwoma parującymi kubkami – pijemy tu, czy idziemy na TV?
- Tu – odpowiada Hyeyoon, wyrwana z rozmyślań – co to w ogóle za pomysł, by stawiać telewizor w kuchni?
Zamyka okno, siada na zmiętej pościeli. Sangbae zajmuje miejsce obok, podaje jej kubek i patrzy prosto w oczy. To spojrzenie jest pełne miłości.
- Zawsze mam oryginalne pomysły. Kim Sangbae – mistrz oryginalności! I robienia kawy.
Hyeyoon pociąga spory łyk. Gorący płyn rozlewa się w jej wnętrzu.
- Yhm… Najlepsza kawa na świecie.
Sangbae coś mówi, ale ona go nie słucha.
- Hyeyoon-ah!
- Tak?
- Znowu to zrobiłaś.
- Co?
- Odpłynęłaś.
- Przepraszam. O czym mówiłeś?
- Nieważne. Ty coś kombinujesz. Uśmiech cię zdradza.
- Kombinuję, co zrobić, by szybko znów cię zobaczyć.
- I?
- Jyuni we wtorki nie chodzi na spinning, prawda?
- Nie, chodzi w poniedziałki i czwartki.
- Więc będę tam we wtorek.
- Na spinningu?
- Yhm.
Sangbae odstawia kubek i całuje Hyeyoon.
- Nie mogę się doczekać.
- Będę patrzeć tylko na ciebie, a ty tylko na mnie.
- Też masz nawet niezłe pomysły.
Rozmawiają o różnych, nieistotnych sprawach. Wreszcie Hyeyoon mówi, że musi iść. To przykry dla nich moment, który zdecydowanie zbyt często się powtarza. Sangbae zbiera z podłogi ubrania dziewczyny i zaczyna je jej zakładać. Hyeyoon się śmieje. Kocha go. I uwielbia być przez niego dotykana. Chce na zawsze mieć tego chłopaka przy sobie. On zostawia majtki na wysokości jej ud. Zbliża usta do wzgórka łonowego i składa tam delikatny pocałunek. Hyeyoon obejmuje dłońmi głowę Sangbae, przytula go do siebie. I niespodziewanie pyta:
- Dasz mi potrzymać Głupka?
- Taaak, ale… mówiłaś, że musisz iść.
- Rozmyśliłam się.
- Zostaniesz do rana?
- Na zawsze.

***

                Rano Hyeyoon włącza telefon. Wyłączyła go późnym wieczorem, bo dzwonił nieprzerwanie. Najpierw Hyuntae, potem Seunghyun, wreszcie Jyuni. Tę noc Hyeyoon spędziła na rozmowie z Sangbae. Leżeli przytuleni w zmiętej pościeli, planowali wspólne życie. Postanowili zamieszkać razem.
Hyeyoon całuje Sangbae i obiecuje wrócić wieczorem ze swoimi rzeczami. Metrem dojeżdża na uniwersytet. Gdy wchodzi do sali wykładowej, Hyuntae już tam jest. Ma zmartwiony wyraz twarzy, lecz na widok dziewczyny zmartwienie zmienia się we wściekłość. I Hyeyoon wie, że nie uniknie tłumaczeń. A może o to jej właśnie chodziło? Doprowadzić do sytuacji, kiedy będzie zmuszona powiedzieć prawdę o swoim romansie.
- W domu – prosi i zajmuje miejsce obok chłopaka, który jest jej mężem, a ona tak często o tym zapomina – porozmawiamy w domu…
- Gdzie ty, kurwa, byłaś?! Tylko bez kłamstw! Dzwoniłem do Seunghyuna, do wszystkich naszych znajomych! I wiem na pewno, gdzie cię nie było.
Hyeyoon uparcie milczy. Zagryza wargi, by powstrzymać łzy. Nie będzie płakać, nie tu. Zjawia się profesor, po kilku słowach powitania rozpoczyna wykład.
- Hyeyoon – Hyuntae wymawia jej imię z niepokojącą powagą – wiem, że ty mnie zdradzasz.
I ona czuje się, jakby sufit, nie, cały budynek!, nagle zwalił jej się na głowę. Ma ochotę krzyczeć, wyć z bólu i rozpaczy. Czterdziestu sześciu pozostałych studentów nie ma pojęcia, że wśród nich rozgrywa się taki dramat. Nigdy nie chciała skrzywdzić Hyuntae. To nie jej wina, że kilka miesięcy temu kochała go szalenie i nagle przestała. Tak się po prostu stało. Tak się czasem po prostu dzieje. To było silniejsze od jej słabej-silnej woli. Hyeyoon nadal milczy. I tym doprowadza do szaleństwa Hyuntae, który w pośpiechu pakuje ich rzeczy, nie zwraca uwagi na poruszenie w sali, czy na protesty wykładowcy. Chwyta żonę za rękę i puszcza dopiero na korytarzu.
- Co ty robisz?! Odbiło ci?! – krzyczy oburzona Hyeyoon.
- Chcesz rozmawiać w domu? To jedziemy do domu!
Hyeyoon się buntuje. Chce wrócić na wykład, wysłuchać go w spokoju, ze swoim mężem, zanim zada mu ostateczny cios. Poddaje się dopiero wepchnięta do samochodu. Hyuntae siada za kierownicę i rusza z piskiem opon. Przez drogę żadne z nich się nie odzywa. Także w domu, gdy przerażeni rodzice chłopaka wypytują, co się dzieje. Hyuntae zaciąga Hyeyoon do ich pokoju i zamyka drzwi. Przez moment nadal trwa ta niezręczna cisza, wreszcie on oznajmia:
- Chciałaś rozmawiać w domu. Słucham, co masz mi do powiedzenia.
Hyeyoon z westchnieniem opada na łóżko. Siedzi  z dłońmi złożonymi na kolanach i obserwuje Hyuntae, który nerwowo chodzi dookoła. Co teraz? Co ma mu powiedzieć? Tyle razy przeżywała w myślach tę chwilę, a kiedy to się dzieje naprawdę, została jej kompletna pustka w głowie.
- Mam kochanka. Od listopada. Przepraszam, że cię zraniłam, nigdy tego nie chciałam. Jesteś cudownym facetem, ale… sam wiesz, że ostatnio się nam nie układało. Kochałam cię, tylko... to, co się stało… z naszym dzieckiem… to nas zabiło – patrzy mu w oczy, gdy wypowiada te słowa.
Jednak zaraz po tym, spuszcza wzrok. Hyuntae stoi na wprost żony. Chce, by się usprawiedliwiała, zapewniała, że to była chwilowa przygoda i że żałuje, by błagała go o wybaczenie, o szansę. Nic takiego nie następuje. Hyuntae czeka, aż z jej ust padną jeszcze jakieś słowa, ale nie padają żadne. I pyta, rozczarowany:
- To wszystko? Nie masz mi nic więcej do powiedzenia?
- Chcę rozwodu – odpowiada Hyeyoon stanowczo.
Do tej chwili Hyuntae powstrzymywał emocje, ale nie ma zamiaru robić tego dłużej. Pamięta ten dzień, gdy Hyeyoon powiedziała, że jest w ciąży, a potem kazała mu zdecydować: małżeństwo, albo rozstanie. Tak, chciała ślubu. Sama na to nalegała! I wydawała się szczęśliwa, kiedy przysięgała mu miłość, wierność, uczciwość i że go nie opuści, aż do śmierci. Czy rzeczywiście to, że stracili dziecko ich zabiło? Gdyby tak się stało, nadal kochałby Hyeyoon, równie mocno co w dniu ślubu? Nie chciała go zranić? Więc dlaczego to zrobiła? Wściekły Hyuntae postanawia odpłacić jej tym samym – zranić, by cierpiała, niemniej, niż on, by zrozumiała, co to za uczucie stracić kogoś, kogo kocha się całym sercem.
- Nigdy nie dam ci rozwodu – mówi ze złośliwym, wręcz perwersyjnym uśmiechem – prędzej pozabijam nas wszystkich! Myślisz, że nie jestem do tego zdolny? Przecież zabiłem nasze dziecko.
Hyeyoon nie patrzy na niego. Wie, że po tych słowach wyszedł, bo usłyszała trzaśnięcie drzwi. Nie spodziewała się, że to wszystko będzie takie trudne. Często wyobrażała sobie reakcję Hyuntae. Rozumiała tę wściekłość. Ale nie spodziewała się, że on podejmie jakiekolwiek próby zatrzymania jej. Szybko pakuje najpotrzebniejsze rzeczy. Dzwoni po taksówkę. Gdy wychodzi, słyszy krzyki Hyuntae oraz teściów, wyzwiska i oskarżenia na jej temat. Opuszcza ich. Płacze w drodze do mieszkania Sangbae.

***

                Sumin nie wie, co się dzieje. Od pewnego czasu czuje się taka bezsilna. Mimo to nie zaniedbuje swoich obowiązków. Wstaje codziennie rano, szykuje śniadanie dla siebie i córki, zostawia Sarang w przedszkolu i jedzie do pracy. Zwłaszcza w studio skupia się na tym, co robi, ponieważ nad wszystkim czuwa Hakyeon i każda jej pomyłka zostałaby przez niego zauważona. Wieczorem czasami spotyka się z nim, wraca zmęczona do domu i zaczyna się prawdziwa męczarnia. Sumin nie ma siły na nic, ani, by pobawić się z Sarang, ani, by przygotować coś do jedzenia. Gdy jest już późno, tylko całuje śpiącą dziewczynkę na dobranoc i żegna opiekunkę. Dwudziestodwuletnia Choa widzi zmęczenie pracodawczyni, lecz nigdy o nic nie pyta. Dyskretnie insynuuje, że Sumin powinna uniezależnić się od szefa. Nie zna go i niewiele o nim wie, lecz widzi do czego doprowadza tę kobietę. A gdy raz zwraca jej uwagę, że wraca później, niż zwykle, słyszy w odpowiedzi, żeby nie była wścibska. Sumin nie ma ochoty zwierzać się opiekunce. Myśli jedynie o tym, by położyć się spać, ale gdy to wreszcie następuje, nie zasypia do rana. Po dwóch-trzech godzinach znów budzi się bez sił. Zgłasza się do przychodni, opowiada o swoich kłopotach z zaśnięciem. „To wszystko przez stres”, stwierdza lekarz. I przepisuje jej leki nasenne. „Dwie tabletki codziennie wieczorem”. Po zażyciu czterech, Sumin zasypia natychmiast. Rano słyszy krzyki, ma wrażenie, że z oddali, lecz przekonuje się, że z bardzo bliska. Przy jej łóżku stoi Sarang i woła:
- Mamo! Mamo! Maaamooo!!!
- Nie drzyj się tak, bo mi głowa pęknie.
- Nie idę dziś do przedszkola?
Przerażona Sumin spogląda na zegar w telefonie. Trzy po jedenastej! Cholera! Hakyeon się wścieknie… Dzwonił pięć razy. Powinna być w pracy! Zrywa się na nogi, choć lekko kręci jej się w głowie. Nie wie za co najpierw się zabrać. Dzwoni po opiekunkę, bo nie ma czasu zawieźć Sarang do przedszkola. Ubiera się szybko, nakłada staranny makijaż, by ukryć podkrążone oczy. Tyle spała, nie powinna tak źle wyglądać. I dlaczego wciąż ma zawroty głowy? Zjada kiepskie śniadanie, grzankę z dżemem, i popija kilka łyków wody. Ledwo zjawia się Choa, Sumin pędzi złapać taksówkę. Po drodze oddzwania do szefa i mówi, że zaraz będzie. Przyjeżdża do Good style-Good life kilka minut po południu. To nawet nieźle. Na szczęście na ulicach nie było wielkich korków. Hakyeon zamyka się z Sumin w swoim biurze. Nie chce słuchać tłumaczeń, że zaspała po silnych środkach nasennych. Denerwuje się, ponieważ modelka, która ma dziś sesję, od godziny czeka na zrobienie makijażu. Sumin nie przestaje przepraszać, czuje się winna. Całuje szefa namiętnie, by go uspokoić. Ale Hakyeon ją odpycha.
- Praca czeka. Przeprosisz mnie wieczorem…
Sumin stara się opanować drżenie rąk, gdy maluje modelkę – dziewczynę w wieku dziewiętnastu lat, o ostrych, trochę męskich rysach. Sesja trwa całe popołudnie, ale Hakyeon wydaje się być zadowolony. Chwali zdjęcia i pracę ekipy, fotografa, montażysty, hm, nawet makijażystki! Sumin ma nadzieje, że już nie jest na nią zły. Jednak on nadal oczekuje wynagrodzenia za spóźnienie… Jadą do niego do domu. Hakyeon częstuje Sumin kieliszkiem wina w swojej sypialni. To nic nowego, że każe, by się rozebrała i klękła mu między nogami…  Ona sama nie rozumie, co się dzieje, że odpowiada buntowniczo:
- Nie.
- Nie? – powtarza zaskoczony Hakyeon.
W Sumin nagle wstępuje odwaga.
- Nawet na to nie licz. Pieprz mnie ile ci się podoba, ale weź sobie dziwkę, żeby robiła ci dobrze ustami.
- Słucham?
- Nie, ty właśnie nie słuchasz. Mówisz, że mnie kochasz, ale naprawdę okropnie kłamiesz. To takie śmieszne, Hakyeon? Nigdy nie słuchasz, nie pytasz, co lubię, a czego nie, co mi sprawia przyjemność, na co mam ochotę. Nie szanujesz mnie.
Hakyeon nie przestaje się śmiać. Podchodzi do Sumin i przeczesuje dłońmi jej włosy.
- Zawdzięczasz mi wszystko. Musisz być mi posłuszna, baby.
- Nie!
Sumin ma świadomość, że tym sprzeciwem ostatecznie wyczerpała cierpliwość szefa. Chyba przez te leki zachowuje się, jakby zwariowała. A może to nie wariactwo, lecz coś, co powinna zrobić wcześniej? Gdy tak się zastanawia, pada pierwszy cios. Sumin przewraca się na podłogę. W ustach czuje krew. I wie, że to się dopiero zaczyna. Spanikowana odsuwa się, aż trafia na ścianę. Hakyeon zbliża się powoli.
- Nie… - jęczy błagalnie Sumin.
Ale to nic nie da. Jeszcze wiele razy będzie krzyczała „nie!” dziś wieczorem.

***


                Sumin wyciera krew z twarzy. Na dworze jest już ciemno, kiedy opuszcza dom Hakyeona. Po wszystkim, co zrobił, zaproponował jej podwiezienie. Odmówiła. Nigdy więcej nie chce być blisko niego. Czuje ból w całym ciele. Nawet chodzenie sprawia jej trudność. Jednak Sumin dociera do najbliższej, niedrogiej knajpy. Sporo ludzi siedzi przy stolikach na dworze w ten ciepły, majowy wieczór. W środku nie ma prawie nikogo. Sumin podchodzi do baru i kupuje butelkę wina. Barman uważnie przygląda się dziewczynie, lecz o nic nie pyta, sprzedaje jej alkohol. Napisała do Choa, że wróci późno, więc nie obawia się o Sarang. Wreszcie ma trochę czasu dla siebie… Zamyka się w toalecie. Ignoruje ból i siada na podłodze. Z torebki wyjmuje środki nasenne. Wyobraża sobie, że połyka wszystkie i popija alkoholem. To nie takie trudne. To przyniesie ulgę. Łzy spływają jej po policzkach, kapią na dłonie, w których ściska opakowanie leków. Nie chce żyć, ale nie chce umierać. Niestety nie ma nic pomiędzy, trzeba coś postanowić. Teraz może to zrobić sama, jej własna osobista decyzja. Otwiera opakowanie i wysypuje na rękę kilka tabletek. Cztery spowodowały, że zaspała do pracy i wywołały ten niepotrzebny bunt. A wyglądają tak niewinnie… Sumin podnosi garść tabletek do ust. I w głowie pojawia jej się nieustannie to imię… SARANG, SARANG, SARANG. Odkłada tabletki. Bierze do ręki telefon i dzwoni.


OD AUTORKI:

Zagadka: do kogo zadzwoniła Sumin? xD 

Rozdział smutny, ale mój piesek chorował i ostatecznie przedwczoraj się z nim pożegnałam... Nie umiałam napisać niczego weselszego:'(

09/10/2015

apeiron (rozdział 14)

Living like a dream


TAEIL

                Nie wiedziałem co, ale coś dziwnego działo się z Zico. Chyba z tydzień do nikogo się nie odzywał. Nikt też go nie widział. Wreszcie wpadłem na niego w szpitalu, gdy odwiedzałem Jaehyo. Zawsze opanowany, wtedy wydawał mi się strasznie niespokojny. Pogadaliśmy trochę. Powiedziałem mu , że dostałem pracę w supermarkecie Hankook. Gratulował mi i w ogóle, ale jakoś bez entuzjazmu.
- Hello! Dostałem pracę! Dotarło? Może byśmy to oblali?
- Taaa.
Trudno się domyślić, co miała znaczyć taka odpowiedź… „wporzo”? „nie chce mi się, ale wporzo”? „spierdalaj”? Ale ostatecznie poszliśmy na piwo. Zico rozwalił się na krześle i chlał w zawrotnym tempie, ja straciłem sporo kasy na automatach, więc też postanowiłem się nawalić.
- Nie masz dość tego pubu po ostatnim? – zagadał do mnie Zico i przypomniał mi, jak mnie napadły te typy.
- A jest tu jakiś inny? – odpowiedziałem i wzruszyłem ramionami.
Zaśmialiśmy się. Ślady po pobiciu dawno zniknęły. Nie, żebym chciał mieć kolejne, ale z Zico czułem się bezpiecznie. Wiedziałem, że on by mnie nie zostawił w potrzebie. A z nim pokonałbym całe zło tego świata! Poza tym te typy, co mnie napadły, podobno przestały pokazywać się w pubie. Dodatkowo, słyszałem plotki, że ten w kolczykach i tatuażach siedzi od niedawna w  pierdlu. Nie zastanawiałem się ile w tym prawdy, opowiedziałem o wszystkim Zico.
- No ale za co?
O! Wreszcie wykazał choć minimalne zainteresowanie.
- Nielegalny handel porno.
Zico zagwizdał. Założyłbym się, że chętnie zobaczyłby te pornosy.
- Ostro.
- Podejrzewasz, że ma coś wspólnego z postrzeleniem Jaehyo?
- Nie. To, że handlował porno nie oznacza, że strzelał w łeb przypadkowym ludziom.
- Przypadkowym?
- Gdyby ktoś z nas zadarł z tym człowiekiem, to bym wiedział. Nikt nie wszedł mu w drogę. On nie miał nic wspólnego z postrzeleniem Jaehyo.
- A z tym morderstwem na obrzeżach Seulu? Wpływowy biznesmen, podpalony we własnym wozie. Od czasu historii z hotelem, gdzie teraz znajduje się twój ulubiony burdel, okolice Seulu były dość spokojne. I nagle dzieje się tyle strasznych rzeczy. Kto za tym wszystkim stoi?
Zico jakby się czegoś wystraszył. Miałem wrażenie, że przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Odwrócił wzrok, ale zaraz znów popijał piwo i gapił się na mnie.
- Nie wiem, czy ja duch święty jestem?
- Do świętości to ci akurat daleko… hehe. Nie obrzydza cię pieprzenie tych dziweczek? Przecież kto tylko chce, robi to z nimi.
- O, serio? – zapytał z sarkazmem – Taeil zna się na dziwkach.
- Apropo.. ten burdel… chyba gdzieś obok było to morderstwo.
Zico wypił na raz resztę piwa i głośno odstawił kufel. Zastanawiałem się, co go tak wkurzyło. Nigdy nie krył się ze swoimi wizytami u dziwek. W ogóle z niczym się nie krył. Zawsze gadaliśmy o wszystkim i nie mieliśmy sekretów.
- Nie wiem nic o tym morderstwie – odpowiedział wreszcie i zapytał, czy chcę kasę na automaty.
No normalnie szok! Oczywiście, że chciałem. I przegrałem. Wkurzony, miałem zamiar wycyganić od Zico jeszcze kilka groszy, ale nigdzie go nie znalazłem. Polazł sobie bez pożegnania. I może to nie było dziwne zachowanie?!

***

                Zachowanie Zico nie zapowiadało niczego dobrego. W sumie martwiłem się, że to może źle wpływać na nasz gang. Już odczuwałem tego skutki. Kilka tygodni temu ze względów bezpieczeństwa zrobiliśmy przerwę w działalności, ale spotykaliśmy się i obgadywaliśmy aktualne sprawy. To dawało poczucie, że nie jesteśmy bezczynni. Teraz wszyscy sami radzili sobie, albo i nie, ze swoimi kłopotami. B-Bomb i U-Kwon uganiali się za Naeun. Jaehyo dochodził do siebie, wypisany ze szpitala i próbował pogodzić się z utraceniem pamięci. P.O i Kyung latali na skrzydłach miłości. Zico zdziwaczał. Ja nudziłem się, jak jeszcze nigdy. Moje życie stało się zbyt spokojne. Poza tym brakowało mi pieniędzy, bo przecież nasz gang od dawna nikogo nie okradał. Z tych powodów znalazłem sobie pracę. Stanowisko: kasjer/sprzedawca nie wymagało żadnych skomplikowanych umiejętności. Obawiałem się jedynie obsługi kasy. Jeśli będzie brakować chociaż kilku groszy, dokładam ze swojej kieszeni. W pierwszych dniach przekonałem się, że nawet wśród pracowników supermarketu panowała hierarchia. Ci zatrudnieni najwcześniej byli ważni. Z nowymi, takimi jak ja, nikt się nie liczył. W mojej trzymiesięcznej umowie – zleceniu nie powinienem mieć napisane: kasjer/sprzedawca, a: przynieś, wynieś, pozamiataj. Zajmowałem się wszystkim, czym ci ważni nie chcieli się zajmować. Rozpakowywałem towary w magazynie, układałem na regałach sklepowych. Ogłaszałem promocje przez megafon. Zamiatałem, szorowałem podłogi. Raz jakaś babka stłukła słoik czegoś… nie wiem dokładnie czego, ale okropnie cuchnęło i oczywiście kto to musiał powycierać?! Ja. Po tym incydencie chciałem rzucić tę robotę w cholerę, lecz akurat jeden z ważnych się rozchorował i zasiadłem przy kasie. Obsługa jej nie okazała się nawet taka zła, więc postanowiłem pomęczyć się chociaż przez te trzy miechy. Wreszcie byłem prawdziwym kasjerem. Zdarzały się czasami małe wpadki. Pewnego dnia zgubiłem kartkę z kodami na owoce i warzywa. Zawołałem więc do kasjerki obok:
- Możesz mi sprawdzić kod na paprykę?
- 78343!
I po problemie. Jeszcze nie wbiłem cyferek na kasę, gdy odezwała się klientka:
- Ale ja nie kupuję papryki.
Aż mi szczena opadła. Głos brzmiał znajomo, kojarzył mi się z czymś miłym i przyjemnym. Podniosłem wzrok i… dlaczego jej wcześniej nie zauważyłem?!
- Oh Hayoung!
- Tak, to ja. I nie kupuję papryki, tylko bakłażana!
Otworzyłem worek. I głośno się roześmiałem.
- Serio! Bakłażan! Ale masz naklejkę, że to papryka…
- Nieźle wyglądasz – powiedziała niespodziewanie Hayoung ze słodkim, niewinnym uśmiechem.
A ludzie w kolejce się przysłuchiwali.
- Dzięki. Szybko się zagoiło.
Ludzie w kolejce zaczęli się niecierpliwić.
- Może umówicie się w kawiarni? – zaproponowała jakaś podstarzała babka, co kupowała… no proszę, wibrator. Samotna stara panna? Takich lepiej nie denerwować. Poprosiłem kasjerkę obok o kod na bakłażana i zeskanowałem zakupy Hayoung. Przez cały czas się do mnie uśmiechała. Gdy odchodziła z pełnymi siatkami, zawołałem:
- Oh Hayoung! Dziś wieczorem kawiarnia.

***

                Nagle to sobie uświadomiłem - zaprosiłem Hayoung na randkę! I podszedłem do tego poważnie. Po powrocie z pracy wskoczyłem pod prysznic. Niby to tylko supermarket, ale czułem się jakbym przez osiem godzin przewalał gnój, a nie układał towary i kasował zakupy. Może dlatego, że było cholernie upalne lato. Nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu wystarczyło lekko się zmęczyć i od razu lepić się od potu, ohyda. Gdzieś słyszałem, że pot pomaga w zwabianiu przeciwnej płci, lecz osobiście nie wydawało mi się to w ogóle seksowne i wolałem inne zapachy. Długo stałem pod prysznicem w strugach wody, nie za ciepłej, nie za zimnej, w sam raz. Przebrałem się w czyste ciuchy i zapukałem do Hayoung. Udawała zdziwienie. Powiedziała, że się mnie nie spodziewała, ale miała na sobie ekstra kieckę (tak jej opinała to i owo, że na niczym innym nie mogłem się skupić) i dyskretny makijaż. Dziewczyny! Nie pytałem, gdzie chce iść. W naszym pubie też można wypić kawę, ale zdecydowałem, że jedziemy do Seulu. Autobus spóźnił się o kilka minut, to też pewnie przez upał. Rzuciliśmy się na siedzenia z tyłu. Hayoung otworzyła okno i śmiała się, kiedy wiatr zwiewał jej włosy na twarz. Potem oszukała kanarów, że jedzie na gapę. Dostałabym mandat, gdyby nie wyjęła pogniecionego biletu z kieszeni i nie oznajmiła ze śmiechem, że jednak go ma! Zachowywała się jak dziecko pozostawione bez opieki rodziców, które wie, że teraz  może sobie pozwolić na wszystko. Nie, żeby mi to przeszkadzało... Hayoung podobała mi się taka, jaka była. Tylko, że… właśnie taka nie była! W jej głośnym, trochę szpanerskim zachowaniu wyczuwałem coś sztucznego, ale nie wiedziałem co i dlaczego. Przed kim udawała? Poszliśmy do kawiarni, gdzie… zamówiliśmy piwo. Hayoung siedziała naprzeciwko mnie. Nagle wysunęła ręce i zaczęła dotykać mojej twarzy tam, gdzie została mała blizna po pobiciu. Nic nie powiedziała. Też nic nie mówiłem. Miałem ochotę wstać i wpić się w jej usta. Ale nie chciałem tego robić przy świadkach. Jednocześnie czułem, że zaraz eksploduję, więc zaproponowałem, żebyśmy przeszli się gdzieś i się zgodziła. Spacerowaliśmy po parku, odwiedziliśmy wesołe miasteczko i zaliczyliśmy wszystkie karuzele. Miałem odwagę, żeby przejechać się na rollercoasterze, na wiele rzeczy zawsze miałem odwagę, w końcu byłem członkiem gangu, a teraz zabrakło mi jej, by pocałować dziewczynę! Żałosne. Skończyliśmy w salonie gier. Hayoung spodobało się to miejsce. Wygraliśmy trochę, trochę przegraliśmy. Za to wzbogaciliśmy się na zdrapkach. Przy Hayoung dopisywało mi szczęście. Postanowiłem, że będę się jej trzymać. Gdy zrobiło się ciemno, siedzieliśmy  w barze przy stoliku na dworze i, mała odmiana, popijaliśmy soju. Opowiadałem o tym, że chcę kiedyś zagrać w prawdziwym kasynie w Las Vegas, to moje marzenie. Zapytałem jakie jest jej.
- Przestałam mieć marzenia – odpowiedziała smutno i wpatrywała się w alkohol – bo się nie spełniają.
Podniosła kieliszek do ust i wypiła wszystko. Próbowałem powiedzieć jej coś na pocieszenie. Niestety… uważałem tak samo. Hayoung chyba zczaiła, o co chodzi, dlaczego zamilkłem i chciała rozładować atmosferę.
- Opowiedz mi kawał - poprosiła.
I znów napełniła kieliszki. Zastanawiałem się, czy powinna jeszcze pić. Zaczynała bełkotać, śmiała się ze wszystkiego. Przypadkowo rozlała alkohol na stół. To też nie pasowało mi do Hayoung i wydawało się „sztuczne”. No, ale była dorosła, chciała zalać się w trzy dupy, to się zalewała. I nie miałem nic przeciwko niesieniu jej do domu, jeśli będzie zbyt pijana, by utrzymać się na nogach. Opowiedziałem pierwszy-lepszy kawał. Co mnie nie zdziwiło, śmiała się.
- Jeszcze?
- Yhm… opowiedz mi kawał… taki… taki zboczony!
- Zboczony?
- Yhm…
Opowiedziałem. Wybrałem dość łagodny, bo byłem niepewny reakcji. Ale Hayoung się śmiała. No i opowiedziałem kilka naprawdę nieprzyzwoitych. Ludzie ze stolików obok rzucali mi zażenowane spojrzenia. A Hayoung nadal się śmiała. Wypiła jeszcze jeden kieliszek. I przestała mnie słuchać. Kołysała się na krześle w rytm piosenki. Miała półprzymknięte oczy, rozbiegane, nieobecne. Elvis Presley śpiewał „I can’t help falling in love”. Hayoung nuciła bełkotliwie. Też poczułem, że sporo wypiłem. To wszystko przypominało sen. A w snach nie ma rzeczy niemożliwych. Próbowałem zdobyć się na odwagę. Przechyliłem się przez stolik i prawie sięgałem ustami ust Hayoung…
- Nie! – zawołała i w tym momencie przekonała mnie, że też nie powinienem mieć marzeń – za sześć tygodni wychodzę za mąż.


OD AUTORKI:

10.000 wyświetleń :) Nie spodziewałam się, że kiedyś będzie ich tyle;') Dziękuję za nie i za wszystkie komentarze!