14/06/2019

the song of true (rozdział 13)


                W przejmującej nocnej ciszy głos Kaito brzmiał nienaturalnie donośnie i roznosił się echem po stepie. Minori wiedziała, że nie ma szans uciec, schować się i umrzeć w spokoju. Zapewne była jedynym punktem poruszającym się w tym momencie po wielkiej równinie i w przypływie paniki zwracała się rozpaczliwym krzykiem do swojej matki. Kaito bardzo szybko zjawił się obok. Czego się spodziewała? Uderzenia? Ciosu ostrym narzędziem? Czego?
 - Minori! O Boże! Minori, nic ci nie jest?
Czy tylko jej się zdawało, że słyszała w głosie chłopaka przerażenie?
 - Nie zabijaj mnie - wyszeptała - błagam...
Kaito zastygł w bezruchu. Czy zmieszała go jej naiwność? Minori była gotowa, by umrzeć. Chociaż wcale a wcale tego nie chciała. Po chwili wyczekiwania odważyła się i spojrzała na niego. W oczach Kaito nie zobaczyła rządzy mordu, a jedynie strach, taki jaki musiał czaić się w jej własnych. To wtedy wszystko zrozumiała i wstrząsnął nią rozpaczliwy szloch. Minori klęczała w mroku na zimnym stepie i zalewała się łzami. Tak bardzo się myliła! On nie chciał jej zabić. On chciał ją uratować!
- Och, co oni ci zrobili? Ty jesteś ranna! Czemu tam poszłaś? Minori, tyle razy prosiłem, żebyś tego nie robiła. Nie płacz. Nie płacz, wszystko będzie dobrze - zapewniał.
Bez wahania oddarł część swojej koszuli i obwiązał Minori w talii, sprawiając jej przy tym wielki ból, lecz jednocześnie tamując trochę krwawienie. Z nagłym spokojem tłumaczył, że ma w pobliżu zaparkowany samochód, że zawiezie ją do szpitala, że wszystko, naprawdę wszystko będzie dobrze. Czy zdołała w to uwierzyć? Minori wiedziała, że jej stan jest poważny, straciła bardzo dużo krwi, czuła się słaba, nękana gorączką i drgawkami. A mimo tego odzyskała nadzieję.
- Proszę, uratuj mnie... muszę przeprosić tatę, że złamałam obietnicę... muszę…
Kaito wziął ją na plecy, kazał jej objąć się za szyję i powoli ruszył w kierunku zaparkowanego samochodu, nie za szybko, by nie sprawiać jej bólu, nie za wolno, by nie tracić cennego czasu. Z każdym krokiem Minori traciła siły, odpływała myślami i poddawała się przyjemnemu niebytowi. Powoli zaczynała mu ciążyć, lecz nie zwracał uwagi na ogarniające go zmęczenie. Przez cały czas opowiadał coś, by nie pozwolić jej zasnąć. Przez cały czas opowiadał coś, mimo że nigdy nie był zbyt rozmowny. Przez cały czas opowiadał coś, a kiedy nie reagowała, dostawał napadu paniki, potrząsał nią i wybudzał.
- Nie wolno ci spać - powtarzał.
- Ale ja jestem śpiąca...
Potem zaczęła bredzić. Już nie była świadoma tego, co się dzieje. Już nie bolało tak bardzo. Cisza - tylko tyle pozostało. Powoli jej ręce zwalniały uścisk.
- Nie rób tego. Nie możesz. Jeżeli wytrzymasz, zniknę, nigdy więcej mnie nie zobaczysz i nigdy więcej nie będziesz przeze mnie cierpiała, nigdy nie dowiesz się jak bardzo cię pokochałem - powtarzał bez ustanku i wydawało mu się, że wieki minęły, aż wreszcie dotarli do samochodu.
Minori oddychała, choć nie była przytomna. Kaito ułożył ją ostrożnie na tylnym siedzeniu i sam wskoczył za kierownicę. Nie obudziła się w drodze do szpitala. Kaito miał tylko nadzieję, że nadal oddychała. I wreszcie zrozumiał, że to wszystko od początku było złe. Jak mogłeś?, zapłakał, co ty, tato, zrobiłeś...

***

                Taehyun był pewien, że przesadza, że ta nadmierna troska spowodowana jest nadal niewyleczonym uczuciem i nie ma odbicia w rzeczywistości. Minori obiecała, że odezwie się, jak tylko odwiedzi dom opieki Jesienny Wiatr. Nie zrobiła tego. Nie był to pierwszy raz, kiedy po prostu o nim zapomniała. Zapewne niepotrzebnie się martwił. Może szczęśliwie spędzała czas ze swoją prawdziwą matką. Może niczego się nie dowiedziała i musiała pogodzić się z porażką. Coś mimo wszystko nie dawało Taehyunowi spokoju. A potem niespodziewanie przyszła do niego ciocia Yuri.
- Jonghyun i Mei martwią się, że Minori od tygodnia nie dała znaku życia - wspomniała jakby mimochodem.
Więc nie tylko do niego nie zadzwoniła. A przecież podobno obiecała odzywać się do rodziców regularnie i nie martwić ich więcej swoim milczeniem. Coś na się wydarzyło. Coś naprawdę złego. Taehyun był pewien. Do rana bił się z myślami. Czy byłaby bardzo zagniewana gdyby dla jej dobra wyznał wszystkie powierzone mu przez nią sekrety? Ta sprawa stawała się niebezpieczna. Minori podejmowała zbyt wielkie ryzyko. Taehyun bał się, że jest jedynym, którego nie okłamała co do powodu wyjazdu. To zaufanie, jakim go obdarzyła, stało się niespodziewanie poważnym problemem. Zbyt przytłaczającą zrzuciła na niego odpowiedzialność i bardzo chciał z kimś się tym podzielić. Następnego dnia po pracy poprosił Jonghyuna o rozmowę - w zapadającym zmierzchu spacerowali po przyszpitalnym skwerze, wyziębieni wilgotnym, jesiennym powietrzem.
- Nie wiem, czy dobrze robię, że pana o tym informuję, chodzi o Minori.
- Może odzywała się do ciebie? - w głosie Jonghyuna rozbrzmiewała nadzieja.
- Nie. I to mnie martwi. Minori pojechała szukać swojej matki, taka jest prawda. Nie powiedziała wam o tym, bo wiedziała jak zareagujecie.
- Co?
- Kiedy ostatni raz do zadzwoniła, wyznała mi, że chyba ją znalazła.
- To niemożliwe.
- Minori też tak powiedziała. Ale wolała to sprawdzić, miała udać się do domu opieki, gdzie rzekomo przebywała jej matka i zadzwonić do mnie, jak tylko czegokolwiek się dowie. Nie zadzwoniła.
- Kiedy to było?
- Ponad tydzień temu.
- Boże…
Jonghyun pobladł, musiał przystanąć i wziąć kilka głębokich wdechów. Jak to możliwe, że dopiero dziś wszystko do niego dotarło? Minori usłyszała w radiu wywiad z Kim Dahee, poczuła potrzebę poinformowania jej o śmierci swojej matki, a potem... Harbin. Obóz. Miejsce ostatnich chwil życia Aiki. Jak to możliwe, że wcześniej nie złożył tego wszystkiego w logiczną całość? I był jeszcze ten chłopak... Kaito. A jeżeli... on skrzywdził Minori?
-  Źle się pan czuje? - pytał zatroskany Taehyun.
-  Nie, wszystko w porządku.
Jonghyun wydawał się urażony tym, że usłyszał o wszystkim tak późno. Oby nie za późno... Taehyun nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby przez niego coś jej się stało.
- Tak, wiem, że niepotrzebnie zwlekałem. Ale Minori poprosiła mnie o dyskrecję. I nie wydawało mi się to wtedy tak niebezpieczne - tłumaczył - jest pan na mnie zły?
Jonghyun chwycił się za czoło, po czym przyznał z pełnym zrezygnowania westchnieniem.
- Nie, Tae, jestem zły na siebie.

***

                Jonghyun krążył nerwowo po pokoju i usiłował poukładać sobie wszystko w głowie. Mei, zbladła, kiedy dowiedziała się o prawdziwych powodach wyjazdu córki, siedziała na kanapie i wpatrywała się w pustkę. Jednakże otępienie szybko minęło i zmieniło się w potrzebę działania. Bezczynne czekanie nikomu jeszcze nie pomogło. Mei wiedziała, że musi coś zrobić, tylko co? Nie może skontaktować się z Minori telefonicznie. Nie może wysłać jej telegrafu, bo jak miałaby go zaadresować? Niespodziewanie wstała i pewnym krokiem udała się do sypialni. Jonghyun pomyślał, że chciała pobyć sama i oswoić się z najnowszymi informacjami. Nie zamierzał jej przeszkadzać, lecz gdy usłyszał hałas, poszedł sprawdzić, co z żoną. Mei pakowała do walizki ich rzeczy, a na jej twarzy malowała się czysta determinacja.
- Co ty robisz? - zapytał.
Chyba dopiero w tym momencie go zauważyła.
- Nie widzisz? Ja mogę nas spakować, a ty postaraj się zdobyć bilety na najbliższy prom.
- Mei? Co ty wyprawiasz? Jaki znowu prom?
- No... do Harbinu - powiedziała, zaskoczona, że nadal niczego nie pojmował, że nie dzielił jej zapału.
- Nie spiesz się tak. Nie wiemy jeszcze, czy coś się stało i czy jest to coś, czym powinniśmy się martwić. Minori wyjechała w poszukiwaniu historii swojej biologicznej matki, ktoś dał jej nadzieję, wskazując dom spokojnej starości i pewnie rozczarowała się, kiedy odkryła, że był to fałszywy ślad.
- A jeżeli nie?
- Co?
- A jeżeli Aika jakimś cudem...
- Nie dajmy się zwieść. Nie dajmy się zwieść, bo potem sami będziemy rozczarowani.
- Oh, mimo wszystko musimy tam popłynąć!
Mei z powrotem zabrała się za pakowanie. Jonghyun przyglądał jej się z pewnym powątpiewaniem, lecz i z podziwem. Nie bała się, po prostu działała, zazwyczaj niezdecydowana i ugodowa, w chwilach, gdy walczyła o bliskich zmieniała się w lwicę. Niesamowite, że po tylu latach wciąż go zaskakiwała. I chociaż zrozumiał, że jest na przegranej pozycji, nadal starał się negocjować.
- Ja tam popłynę, popytam w tym domu starości, poszukam tego Kaito, a ostatecznie zawiadomię policję... – zaproponował.
- Nie. Nie. Nie - powtarzała gorączkowo Mei.
- Czemu?
- Ja też muszę tam być, muszę poszukać mojej córeczki, muszę jej poszukać - wtedy się rozpłakała i wtuliła twarz w kupkę pakowanych ubrań.
Jonghyun usiadł obok i otoczył żonę ramieniem.
- Dobrze.

***
                Minori śniła spokojne sny, już nic jej nie bolało, już niczym się nie przejmowała. Przez cały czas miała wrażenie, że obok są rodzice, zapewniają, że ją kochają i, że wszystko się ułoży. Nie chciała się budzić, bo wiedziała, że gdy tylko otworzy oczy ten obraz zniknie, więc spała, spała, spała.

***
                Mei i Jonghyun mocno chwycili się za ręce. Nie mogli uwierzyć, że zaraz ją spotkają. To sen. To ułuda. To sen - jeden z niewielu, o których nigdy się nie zapomni. Nie chcieli się budzić. Jeżeli otworzą drzwi do tego pokoju, ten obraz zniknie. W tym pokoju czekała prawda. Mei nie traciła poprzedniej determinacji, lecz jej dłoń drżała lekko podczas naciskania klamki. I wreszcie weszli do środka... a ona tam była. Aika, ich Aika, ich utracona Aika. W obojętnej pozie siedziała na łóżku i patrzyła przed siebie. "Proszę nie nastawiać się na zbyt wiele, nie zdołała rozpoznać choćby swojej córki" tak więc nie nastawiali się na zbyt wiele, w zasadzie na nic się nie nastawiali. Lecz to nie była pomyłka. Aika żyła, nieważne ile w tym życiu pozostawało życia, jej serce jeszcze nie przestawało bić. Mei i Jonghym chcieli się jakoś przywitać, lecz nie mogli wydobyć głosu, a ręce im się spociły. Co należałoby powiedzieć? Aiko, tęskniliśmy... kochamy cię, kochamy cię ponad wszystko, chociaż ty pewnie nas nie rozpoznajesz. I w tym momencie ona popatrzyła na nich zupełnie przytomnie, z czymś na kształt nieśmiałego uśmiechu.
- Jonghyun - powiedziała.
Tyle wystarczyło.
Ten obraz nie znikał, mimo że się obudzili.
Twoja kolej, Minori.

***

                Ledwie podniosła powieki, znowu poczuła ból, pulsował w skroniach i rozsadzał jej głowę. Lecz ten obraz nie znikał. Oni naprawdę tu byli - jej rodzice. Mei. Jonghyun.
- Minori! - powtarzali - trochę się na ciebie naczekaliśmy.
Ile?, chciała zapytać, lecz wtedy posypały się pytania, jak się czuje, czy bardzo ją boli, czy wszystko pamięta. Tak, wszystko pamiętała.
- Aika... - zaczęła, a jej głos zabrzmiał ochryple i obco, jak gdyby należał do kogoś innego.
Pomimo wielkiego wysiłku, musiała im powiedzieć, czego się dowiedziała, zanim została zaatakowana. W snach tyle razy to robiła, a oni nie chcieli jej uwierzyć. Czy tak też rzeczywiście będzie? Minori postanowiła, że po prostu pozwoli słowom popłynąć. I wtedy Mei pokazała jej gestem, by nic nie mówiła.
- O wszystkim wiemy - przyznał ze wzruszeniem Jonghyun - rozmawialiśmy z nią i ona... ona mnie rozpoznała.
- Ciebie też pewnego dnia rozpozna. Kiedy ją zabrali byłaś bardzo malutka, a potem stałaś się tak podobna do Aiki i pewnie wydawało jej się, że zobaczyła samą siebie - dodała pospiesznie Mei.
Minori odpowiedziała bladym uśmiechem. Przez moment milczała i zbierała siły. Następnie na jej czole zjawił się grymas i spytała z zainteresowaniem:
- Skąd... wy... o tym wszystkim wiecie?
- Podczas gdy spałaś, stałaś się dość sławna, córeczko - rzekł Jonghyun zagadkowo.
- Hm?
- Piszą o tobie we wszystkich gazetach - dodała Mei.
- Jak to???
- Kiedy odnalazłaś Aikę i ranna trafiłaś do szpitala, ta sprawa stała się głośna - kontynuowała opowieść matka.
- Ja... przepraszam.
- I masz za co! - zawołał żartobliwym tonem ojciec.
- Nie dotrzymałam obietnicy... miałam się od ciebie nie oddalać, oddaliłam się... i skończyłam jak skończyłam.
- Najważniejsze, że wracasz do zdrowia.
- Ile czasu spałam?
- Jutro byłoby dwa tygodnie.
- Kaito... tak się myliłam co do niego...
- Ostatecznie uratował ci życie - wtrąciła się Mei.
- O tym też wiecie?
- Tak się złożyło, że go poznaliśmy - tłumaczył jej Jonghyun.
- Kaito?
- Tak, Kaito. Po tym jak zabrał cię do szpitala, szukał do nas kontaktu, co okazało się trudne, bo byliśmy już tu.
- Skąd wiedzieliście, że was potrzebuję?
- Taehyun się wygadał. Tylko nie złość się na niego, zrobił to dla ciebie - wstawił się za nim Jonghyun.
- Nie zamierzam, powinnam mu za to podziękować.
- Minori, zachowałaś się okropnie nieodpowiedzialnie - powtarzała matka.
- Tak, wiem.
- To, co zrobiłaś, było naprawdę niebezpieczne.
- Tak, wiem.
- Czemu o niczym nam nie powiedziałaś?
- Och, mamo, wiedziałam jak zareagujecie.
- Bo my chcemy cię chronić.
- Nie męcz jej już, Mei, ona na pewno też jest przerażona.
- Myślałam, że zginę - powiedziała płaczliwym głosem.
Tak, pamiętała, jak leżała na stepie, przerażona, obolała i samotna, zupełnie samotna. Ze wszystkich sił walczyła wtedy o życie. I wygrała je.
- Nie rozumiem tylko jednego - powiedziała - czemu Kaito nasłał na mnie tych zbirów, a potem przybył mi na pomoc?
- Nie on ich nasłał - rzekł zaskoczony Jonghyun.
- Nie?
- Nie, to był jego ojciec. Kiedy zadzwonili do niego z domu opieki, specjalnie pozwolił ci wejść, żeby zyskać czas na nasłanie ich na ciebie. Kaito podobno usiłował go powstrzymać.
Kaito nie pozwolił mi tam iść, pomyślała Minori, był zdolny mnie uderzyć, by tylko mnie zatrzymać. A co jeżeli naprawdę mnie kochał?
- Kudo Hideki… to okropny człowiek, skrzywdził tylu ludzi, a potem postawił w tak trudnej sytuacji swojego jedynego syna i o mało co mnie nie zabił - powiedziała Minori, a rodzice odpowiedzieli westchnieniem - policja go złapała?
- Nie.
- Czekają aż będę zeznawać?
- Nie.
- ?
- Minori... - zaczęła niepewnie Mei.
- On nie żyje. Kudo Hideki. Rzekomo strzelił sobie w łeb - poinformował ją ojciec z zagadkowym uśmiechem triumfu.
***
                Dni mijały jej spokojnie, kiedy leżała w szpitalu, miała wiele czasu na przemyślenia, lecz problem tkwił w tym, że nie chciała tego wszystkiego na nowo analizować, chciała po prostu nie pamiętać o ostatnich tygodniach. Nie żałowała Hidekiego, zasłużył sobie na marny koniec po tym, czego się dopuścił, żałowała jedynie swojej matki i jej zniszczonego życia, żałowała siebie. Kaito zupełnie wyparła ze swoich wspomnień, bo ocenienie go było po prostu za trudne. A poza tym, czy miała prawo, by go ocenić? Tak naprawdę oboje stali się ofiarami. Pewnego dnia niespodziewanie zjawił się w szpitalu. Minori stanowczo odmówiła rozmowy z nim.
- Nie chcę go widzieć, proszę mu przekazać, żeby tu nie przychodził - powiedziała zdezorientowanej pielęgniarce.
Nie miała siły się z tym zmierzyć. Nadal czuła się osłabiona, fizycznie i psychicznie. Często zapadła w drzemki, przesypiała leniwe popołudnia, w nocy natomiast obojętnie wpatrywała się w sufit i dotykała blizny na brzuchu-niechcianej pamiątki po poniesieniu porażki i spojrzeniu w twarz śmierci. Tak, mogłam umrzeć, powtarzała sobie i czuła przerażenie. W czasach, gdy jej matka dorastała, było to powszechne uczucie. Nie dziwne, że zamknęła się we własnym świecie. Ale ja tego nie zrobię, ja się nie poddam, ja opowiem wszystkim o tym, co słyszałam i widziałam, postanowiła sobie Minori. Kaito przekazał jej przez pielęgniarkę torbę ze skradzionymi z hotelowego pokoju dowodami. Jeżeli rodziców akurat nie było w pobliżu, pisała artykuły. Czas mijał jej wtedy zaskakująco szybko, jakby ogarniał ją jakiś trans i wtedy dookoła nic już nie istniało. W tych chwilach nie czuła żalu, smutku i przerażenia, miała wrażenie, że wreszcie robi to, co słuszne. Tak, przelewanie swoich przeżyć na papier, przynosiło Minori ukojenie. A kiedy przychodzili rodzice, chowała notatki i znowu zmieniała się w ich chorą córeczkę. Nie protestowała, gdy użalali się nad nią i wyręczali w prostych czynnościach. Tak, bycie rozpieszczaną podobało jej się i sprawiało, że nie czekała niecierpliwie na opuszczenie szpitala. Mei i Jonghyun zabrali Aikę z domu opieki. Lekarze nie dawali jej zbyt wielkich szans na wyzdrowienie, mimo to oni mieli nadzieję, że w otoczeniu najbliższych dojedzie do siebie. Oczywiście nie tak szybko, lecz z upływem czasu nastąpi poprawa, pewnego dnia, kiedyś… I chociaż nie powiedzieli tego wprost, byli bardzo wdzięczni Minori, że dotarła do prawdy, której nikt nigdy nie dawał wiary.

***
                Minori drzemała z notesem w ręce, kiedy wyczuła obok siebie niespodziewany ruch. Instynkt obrońcy sprawił, że natychmiast otworzyła oczy i schowała notatki pod poduszkę. Dopiero potem podniosła wzrok i sprawdziła, kto wprawił ją w taki popłoch.
- Dahee! - zawołała ze szczerym wzruszeniem.
- Och, Minori, przeczytałam w gazecie, co się stało, tak bardzo mi przykro! - odpowiedziała Kim Dahee, nachyliła się i uściskała dziewczynę, a po jej policzkach potoczyły się łzy.
Minori otarła je swoimi kciukami, zaskoczona reakcją kobiety.
Nie przypuszczała, że przez krótki czas, który spędziły wspólnie, aż tak się zżyły.
- Już dobrze, nic się przecież nie stało, mam się świetnie - zapewniała.
- Gdyby nic się nie stało, nie leżałabyś w szpitalu. Jak się czujesz? Co powiedzieli lekarze?
- Nie martw się, czuję się już zupełnie dobrze i pewnie niedługo wypiszą mnie do domu.
- Wiele ryzykowałaś.
- Ja… odnalazłam mamę.
- Wiem, dokonałaś czegoś naprawdę niesamowitego. Jestem z ciebie niezmiernie dumna, choć napędziłaś mi sporo strachu. Jak się czuje Aika?
- Nie rozpoznała mnie. Ale rozpoznała tatę. Ona naprawdę musiała go kochać.
- Ja też chciałabym się z nią zobaczyć, o ile to możliwe…
- Czemu miałoby nie być możliwe? – zdziwiła się Minori.
- Nie wiem, co na to twoi rodzice.
- Może przyszedł czas, byście wreszcie o wszystkim porozmawiali.
- Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo bym tego chciała.
- Nic prostszego, pewnie zaraz tu przyjadą.
- Chyba nie powinnam spotykać się z nimi bez uprzedzenia… - Dahee wydawała się lekko zakłopotana.
- A ja, przeciwnie, uważam, że to doskonały pomysł.
Minori jak zwykle postawiła na swoim. Celowo sprowadziła rozmowę na inne tory i zatrzymała Dahee w sali. Czas szybko upływał. Kiedy wspólnie śmiały się z czegoś, zaskrzypiały drzwi. Mei i Jonghyun weszli ze słowami powitania, które zamarły im na ustach, gdy tylko zobaczyli, że Minori nie jest sama. Przez moment wszyscy milczeli i z napięciem przyglądali się sobie wzajemnie. Aż wreszcie Dahee wstała i skłoniła się nisko.
- Cześć – powiedziała – po tylu latach znowu się spotykamy…