27/01/2016

blue lagoon (rozdział 56)

               Hayi przewraca się z boku na bok. Jeśli spała, to tylko przez chwilę. Nie powinna się niczym denerwować. Jutro jedzie na ceremonię rozdania dyplomów ukończenia studiów. Pozdawała wszystkie egzaminy i nagrała płytę. Sama pisała teksty do, skomponowanych przez muzyków z Uniwersytetu, melodii. Zdecydowała się na język koreański i jedynie czasami wtrącała wers w angielskim. Na płycie zatytułowanej "First love" znalazło się pięć utworów ( razem z intro "Turn it up"): "It's over", "Dream", "Rose" i "1.2.3.4". Wiedziała, że z tym materiałem miałaby szansę na karierę, jaką sobie wymarzyła. A przede wszystkim, naprawdę nie powinna się denerwować! 
Wyciąga ramiona, żeby przytulić się do Jiyonga i wreszcie zapaść w spokojny sen, lecz natrafia na puste miejsce obok siebie. Gdzie poszedłby o tej godzinie?! Ciemność oznacza, że jest jeszcze noc. Spanikowana Hayi siada na poduszce i rozgląda się dookoła. Czuje zapach dymu papierosowego i zauważa Jiyonga, siedzącego w szeroko otwartym oknie. Leżące obok pety świadczą o tym, że spalił chyba pół paczki.
- Ji... - zaczyna Hayi, kiedy ich spojrzenia się spotykają, jej nadal przerażone, jego pełne przygnębienia i rezygnacji - powiedziałam ci, żebyś nie siadał w otwartym oknie.
- No przecież nie wylecę... Chyba, że znowu mnie tak wystraszysz. Wydawało mi się, że śpisz, a ty do mnie gadasz.
- Bo spałam. Ale się obudziłam i ciebie nie było obok. Też się wystraszyłam - wyjaśnia Hayi, głosem pełnym wyrzutu.
- Jestem tu cały czas, śpij.
Hayi podchodzi do niego i chwyta go za rękę. Mimo, że chłodna, jest lekko spocona.
- Ji, jak mam spać, jak widzę, że czymś się zadręczasz?
- Wszystko ok. Po prostu siedzę sobie - odpowiada Jiyong i odwraca wzrok w stronę oceanu. To wystarcza, by Hayi wiedziała, że ją okłamał. Czuje, że coś się dzieje.
- Przejmujesz się zwolnieniem Zacka? Powiedziałam ci, że nie jesteś winny, sam też ci to powiedział.
- Ja pierdolę, niczym się nie przejmuję! Siedzę sobie! Nie wolno?
Jiyong wyrywa rękę z jej uścisku. Zagryza wargi, jakby się powstrzymywał, by nie powiedzieć więcej nieprzyjemnych słów. Zdenerwowana Hayi klepie go w udo, żeby sprowokować jakąś reakcję. Nienawidzi, gdy Jiyong na nią krzyczy, ale coś, czego naprawdę nie może znieść, to ta obojętność. I nie zamierza tak tego zostawiać. Powtarza oskarżycielsko:
- Znów mi to robisz!
- Co?
- Nie chcesz mi powiedzieć, co się dzieje.
- Hayi...
Jiyong siada przodem do pokoju, przyciąga ją do siebie i obejmuje nogami w talii. Kładzie ręce na jej ramionach.
- Chcę cię pocałować, cholernie tego chcę... To się dzieje.
Hayi odwraca twarz.
- Nie! Nie pocałujesz mnie, póki nie powiesz mi, czemu tak tu siedzisz i palisz papierosa za papierosem.
- Zastanawiam się... nad różnymi sprawami.
- Jakimi?
- Co mam ci do zaoferowania... Nie skończyłem studiów, a nawet szkoły średniej. Leczyłem się na odwyku, u psychiatry. Trzymam cię tu z dala od twojej rodziny. Nigdy się nie dorobię zajebistych pieniędzy, nie zamierzam rzucać palenia i nie chcę mieć dzieci. Taka przyszłość cię zadowala?
Jiyong przez cały czas patrzy jej w oczy i dziwi się, że nie widzi w nich smutku, ani rozczarowania, a wręcz przeciwnie, spokój.
- Oppa, czy ty nie rozumiesz? - zaczyna Hayi z uśmiechem - nie chcę, ani pieniędzy, ani dzieci, tylko ciebie. Jak mam ciebie, to mam wszystko.
Wreszcie pozwala się pocałować. Jiyong namiętnie wpija się w usta Hayi, niemal pozbawiając ją tchu. Nadal nogami oplata dziewczynę w talii i przeczesuje dłońmi jej włosy. Ma wrażenie, że nigdy nie nasycą się wzajemnie tym całowaniem. Aż wreszcie wracają do łóżka i zasypiają, spleceni w uścisku, choć Jiyong powtarza, że gdyby Hayi nie musiała być jutro wyspana, do rana nie pozwoliłby jej zasnąć.
               Wstają wcześnie, by bez nerwów przygotować się na uroczystość zakończenia studiów. Ona zakłada zwykłą, czarną sukienkę z krótkimi rękawami, on ciemne dżinsy i białą, luźną koszulkę. Hayi, choć zazwyczaj nakłada tylko lekki makijaż, dziś starannie się pudruje, obrysowuje oczy eyelinerem, a usta przeciąga ciemnowiśniową szminką. Ma świadomość, że się postarza, lecz to planowany efekt. Tak chce wyglądać, odbierając dyplom, na elegancką, poważną i pewną siebie. Mimo, że Jiyong uważa, że jest śliczna bez makijażu, robi jej mnóstwo zdjęć w tej nowej kreacji, zanim wychodzą z mieszkania. Dojeżdżają metrem na Uniwersytet. Zabytkowy, biały budynek prezentuje się naprawdę okazale. Na dziedzińcu jest już scena i rzędy krzeseł dla zaproszonych gości. Jiyong siada mniej-więcej pośrodku, by wszystko dobrze widzieć, a jednocześnie nie wystawiać się zbytnio na główny plan i nie być zupełnie w tyle. Hayi dołącza do innych studentów. Ze wszystkich stu dwudziestu, którzy dwa lata temu zaczynali naukę na kierunku wokalistyka, zostało trzydzieści dziewięć osób, w tym Hayi i Will. Zajmują miejsce w pierwszym rzędzie i rozmawiają o swoich płytach. Ona nagrała piosenki w stylu jazzowo-bluesowym, on w typowo rockowyn. A zaraz z pozostałymi studentami zaprezentują wyniki swojej ciężkiej pracy na scenie. Póki co przemawia rektor Uniwersytetu. Zapowiada występy tegorocznych absolwentów w kolejności alfabetycznej. Wyczytanie nazwiska Hayi wyrywa Jiyonga z lekkiego zamyślenia. Za jego namową wybrała piosenkę "Rose", bo choć wszystkie kawałki lubiła podobnie, musiała zdecydować się na jeden. Widzi zainteresowanie publiczności i wie, że wybrała dobrze. Czuje się na scenie swobodnie, jakby występowała codziennie. I tak powinno być. A może kiedyś naprawdę rozpocznie karierę. Na koniec kłania się nisko i otrzymuje głośne brawa. Z uśmiechem macha do Jiyonga. I cieszy się, jaki jest dumny z jej sukcesów. Mijają trzy godziny, zanim wszyscy studenci śpiewają po piosence. Hayi powoli ma dość. Co z tego, że najadła się na śniadanie, i tak zgłodniała. Will śmieje się, że burczy jej w brzuchu, a ona bije go w zemście. Niestety, to jeszcze nie koniec. Z nudów liczy ilość okien, rynien i rzeźb na przedniej i bocznych ścianach Uniwersytetu. Nareszcie wszyscy studenci ubierają specjalne togi i odbierają dyplomy. Hayi z westchnieniem ulgi biegnie do Jiyonga i wyciąga go z rzędów krzeseł. Jest przekonana, że głodni, znudzeni, zmęczeni dusznym powietrzem i ostrym słońcem wracają już do domu, ale po drodze postanawiają zjeść coś na mieście. Jiyong tak chce, a Hayi jest to obojętne, byle by tylko nie jeździć więcej metrem i zaczerpnąć świeżego powietrza. Obawia się, że kompletnie przepociła sukienkę. Powtarza sobie, że to nic dziwnego przy takich temperaturach i jeszcze w komunikacji miejskiej, ale czuje się nieswojo, gdy Jiyong zaprowadza ją do luksusowej restauracji. Na co dzień nie jadają w tak drogich lokalach, lecz skoro dziś jest jej szczęśliwy dzień... zamawia mnóstwo smakołyków i butelkę dobrego, półsłodkiego wina. Nie przejmuje się już niczym. Je z apetytem i nuci melodie, lecące w restauracji. Gdyby była sławna i bogata, pewnie codziennie żywiłaby się w ten sposób. Po winie zaczyna lekko kręcić jej się w głowie. Jiyong też sporo pije, a przy tym zostawia połowę zamówionego jedzenia. Powtarza, że nie jest głodny przez to gorąco, choć nigdy wcześniej te temperatury mu nie przeszkadzały. W dodatku w restauracji działa klimatyzacja. Hayi i Jiyong zostają tam dość długo. Wieczorem jadą do jednego z parków na odbywające się codziennie o dwudziestej przedstawienie, wykorzystujące wodę i muzykę. Niezbyt wyobrażają sobie jeszcze, jak to ma wyglądać, ale na pewno nie spodziewają się tylu ludzi. Ledwo znajdują miejsce do stania, dość daleko fontann, przy drzewie z kolorowymi kwiatami. Zaczyna grzmieć i lekko kropić, lecz nikogo to nie odstrasza. Wszystko odbywa się planowo. Przy muzyce fontanny włączają się i wyłączają naprzemiennie, zmieniają kolory, a z rzutnika wyświetlają się na wodzie krajobrazy Los Angeles. Przejęta tym wszystkim Hayi, nie zwraca uwagi, że deszcz mocniej pada, zrywa się nieprzyjemny wiatr. Czuje jedynie obejmujące ją od tyłu ramiona i, że niespodziewanie Jiyong wsuwa jej coś w rękę. Zaskoczona, spuszcza wzrok. W swojej dłoni zauważa pierścionek z niewielkim, błyszczącym oczkiem, odbijającym kolory fontann. Gdy wreszcie przytomnieje wystarczająco, by się odwrócić, Jiyong patrzy na nią z powagą. Chwyta ją za ręce i błaga:
- Lee Hayi, wyjdziesz za mnie? Wyjdź za mnie, proszę...
To odbiera jej głos. I wszystkie zmysły. Hayi po prostu czuje, że po policzkach strumieniem spływają jej łzy. A Jiyong czeka na odpowiedź. Jego spojrzenie to najbardziej niewinne spojrzenie, jakim kiedykolwiek ją obdarzono, pełne zaufania, miłości i niepewności. Hayi nie chce więcej męczyć chłopaka, bo widzi, jaki jest blady i spanikowany. A, że sama nadal nie może nic powiedzieć, jedynie potakująco kiwa głową. I Jiyong zakłada jej pierścionek.


***

               Burza się rozszalała. Jiyong trzyma się uchwytu w metrze. Hayi trzyma się Jiyonga. Co chwilę zerka na swój pierścionek zaręczynowy. Dopiero, gdy trochę ochłonęła, zauważa, że ma go na palcu wskazującym, zamiast na serdecznym i śmieje się. Jiyong opowiada jej o swoich dylematach.
- Nie nabijaj się ze mnie. To wszystko twoja wina, bo na serdecznym nosisz ten od rodziców.
- Przepraszam... Ja... w ogóle nie podejrzewałam, że możesz mi się oświadczyć...
- Nie chciałaś?
- Chciałam... tylko... ty nie sprawiasz wrażenia osoby zainteresowanej małżeństwem...
Metro zatrzymuje się na stacji i Hayi wpada na Jiyonga.
- Po prostu nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. No i Seung mi nagadał.
- Chyba nie kazał ci się mi oświadczyć?!
- Ha ha, nie. Ale zasugerował coś, co nie dawało mi spać.
- Więc o to chodziło! Zastanawiałeś się, czy poprosić mnie o rękę, czy nie?
Hayi udaje obrażoną. Jiyong przybliża się i całuje ją w czoło.
- Nie... zastanawiałem się, czy się zgodzisz...
- Głupku, za to, to naprawdę powinnam być obrażona... Nie wyobrażam sobie świata bez ciebie.
Znów na siebie wpadają. Wysiadają na następnej stacji i wracają do wcześniejszej rozmowy.
- Jiyong, co ci zasugerował Seunghyun?
- Żebyśmy zrobili podwójny ślub.
- W sensie Jyuni z Seunghyunem i my?
- Nie, wiesz, ja z Jyuni i ty z Seunghyunem.
- Oppa!
Zrobiłaby mu coś za te głupie żarty, gdyby nie to, że grzmi, błyska się i leje deszcz. Zupełnie przemoczeni, starają się jak najszybciej przebiec odcinek ze stacji do ich apartamentowca.
- Przecież to za niecałe trzy miesiące! - krzyczy Hayi, przypadkowo stawiając stopę prosto w wodę.
- A co? Wolałabyś już dziś?
- Spadaj. Planujecie wszystko beze mnie!
Zatrzymują się na chwilę. Jiyong chwyta Hayi za rękę. Już i tak są przecież przemoczeni; ubrania, włosy, ciała.
- Nie, nie zaplanowalibyśmy niczego bez ciebie. To tylko propozycja... zrobilibyśmy ten podwójny ślub... i zostalibyśmy w Korei, gdybyś chciała...
Wreszcie wbiegają do budynku i czekają na windę.
- Tak? Chciałabym... - odpowiada Hayi z uśmiechem - chciałabym tego, naprawdę.



20/01/2016

blue lagoon (rozdział 55)

               - Elena... Elena? Elena! - powtarza Jiyong, póki koleżanka nie zwraca na niego uwagi.
Zajęta nalewaniem wody do czajnika, rzuca mu pytające spojrzenie.
- Co?
- Kawa, z mlekiem i z cukrem. Ok? - odpowiada z uśmiechem Jiyong.
- To zrób sobie. Masz dwie ręce? Masz.
- Ale mnie nadgarstek napierdziela.
- Tak, tak, paluszek i główka...
- Nie paluszek i główka, tylko nadgarstek!
- Od czego?
- Też chciałbym wiedzieć. Budzę się dziś i mnie napierdziela. Chyba coś sobie przez sen zrobiłem.
- Chyba Hayi coś ci zrobiła - śmieje się Zack, który akurat wchodzi na zaplecze - związała cię? Zakuła cię w kajdanki?
- Zack... - przerywa mu Jiyong - wyżyj się seksualnie, proszę. Najlepiej na Elenie.
- Co?! - krzyczy oburzona dziewczyna - Zack, nawet nie waż się do mnie podchodzić! Weź się za coś pożytecznego. Dostawa winyli rozpakowana?
W sklepie zjawia się klient. Ponieważ Elena zaparza kawę i Zack też znalazł sobie zajęcie, Jiyong wychodzi z zaplecza i oznajmia z entuzjazmem:
- Dzień dobry. W czym pomóc?
Mężczyzna, mniej-więcej około trzydziestki, przygląda mu się z uwagą, zanim odpowiada niegrzecznym tonem:
- Ty to chyba ryż powinieneś sprzedawać.
- Co?
- Co "co"? Tylko zabierasz miejsce pracy prawowitym Amerykanom. Sprzedaje tu ktoś jeszcze? Bo nie gadam z Żółtkami.
- Ja nie gadam z z rasistami, więc świetnie się składa. Zack! Zajmij się klientem.
- Co się dzieje? - zdezorientowany współpracownik zjawia się w sklepie.
- Ten... klient nie chce, żebym go obsłużył, bo jestem Azjatą - wyjaśnia Jiyong, ze spokojem, choć tak naprawdę kipi ze złości i ochoty udzielenia ciętej riposty. Postanawia nie dać się sprowokować.
- Że co? - dziwi się Zack - proszę pana, Jiyong to świetny doradca, naprawdę zna się na muzyce.
- Pieprzony Żółtek, niech wraca do swojej pieprzonej ojczyzny.
- Co ty powiedziałeś o moim kumplu, zasrańcu?
- Zack... - uspokaja go Jiyong.
Widzi, że ten nieźle się wkurzył. A lepiej, żeby się opanował i nie wywoływał awantury, bo po prostu żal na to nerwów. Ale już jest za późno. Zack wali tego mężczyznę z pięści w twarz i tym jednym ciosem powala go na podłogę. Zapada chwilowa cisza. Tylko Jiyong głośno wdycha i wydycha powietrze. Klient podnosi się powoli, odgraża złożeniem skargi na Zacka, aż wreszcie, przeklinając, opuszcza sklep.
- Kawa gotowa - mówi Elena, udając, że nic nie widziała i nic nie słyszała.
A ponieważ nie doczekuje się odpowiedzi, wraca na zaplecze rozpakowywać płyty. Jiyong i Zack patrzą na siebie wzajemnie, ale się nie odzywają. To chwila na uspokojenie się i uporządkowanie myśli. Wszystko, co się wydarzyło, zapisało się na kamerze, lecz niestety, nie dźwięk. Nie ma żadnych dowodów, że to klient swoimi uwagami spowodował awanturę. Jiyong uświadamia sobie, że za wszelkie skargi oberwie się Zackowi i pyta:
- Kurwa, po cholerę się w to wpieprzałeś? Nie rusza mnie gadanie ograniczonego umysłowo typka, za to ty wpakowałeś się w niezłe gówno.
- A mnie nie rusza, w co się wpakowałem. Jesteś moim kumplem i nie pozwolę, żeby cię ktokolwiek obrażał w mojej obecności. Okazałbyś wdzięczność i mi podziękował, a nie... Musisz odreagować, więc najlepiej na mnie?
- Nie podziękuję ci za to, że jesteś po prostu głupi i sam pchasz się w kłopoty. Idę na zaplecze, bo mi kawa wystygnie.
Przez resztę dnia Jiyong ma kiepski humor. Nie, naprawdę nie obchodziło go gadanie tego mężczyzny, choć oczywiście jego słowa nie były miłe. Ale pewnie szybko zapomniałby o tym i tak zakończyłaby się cała ta sytuacja. Nie obawiałby się przynajmniej o Zacka. To szlachetne, że stanął w jego obronie, ale chyba nie przemyślał konsekwencji. Jeśli spotkają go z tego powodu nieprzyjemności, Jiyong poczuje się winny. Elena stara się rozładować napięcie między chłopakami, niestety bez efektu. Wreszcie się poddaje i więcej się nie odzywa. Pracować w tej ciężkiej atmosferze to prawdziwa męczarnia. Czas mija okropnie wolno. Jiyong wraca do domu, wykończony i zdołowany. Znów nie zastaje Hayi. Ostatnio często zostawała po zajęciach na uczelni, by pracować nad nagrywaniem płyty, co stanowiło część zaliczenia dla wszystkich studentów, kończących kierunek wokalistyka. Ma wrażenie, że te dwa lata upłynęły tak szybko. I jeszcze nie wie, co chciałaby robić później. Z nagraną płytą mogłaby spróbować szczęścia w wytwórni muzycznej. Sporo o tym myślała, ale nic na razie nie planowała.
Jiyong siada do laptopa. Poogląda coś, albo w coś zagra. Nie ma ochoty na nic innego. Włącza stronę z serialami online, gdy dzwoni do niego na skype'ie Seunghyun. W sumie to wygadałby się mu chętnie. I tak też robi. Opowiada Seunghyunowi o dzisiejszych wydarzeniach w sklepie.
- Jestem wkurzony i zażenowany. Wszystkiego mi się odechciewa w takich sytuacjach - podsumowuje.
- To co ty tam jeszcze robisz? - odpowiada pytająco Seunghyun, analizując sytuację.
- Jak to "co tu robię"?
- Wracaj do Seulu.
- Nic mnie tam nie trzyma.
- A co cię trzyma w L.A? Rasiści?
- To był tylko jeden przypadek.
- Może to był przypadek, uświadamiający ci, że masz wracać do Seulu.
- Ale ja już tu sobie życie poukładałem. Hayi studiuje...
- No chyba tylko do czerwca.
- Co byśmy robili w Seulu?
- To, co robicie w Los Angeles. Hyung, za pięć miesięcy żenię się z Jyuni...
- No, wiem. Już kupiliśmy bilety, żeby później nie przepłacać, więc nie odwołujcie niczego.
- Czemu też nie weźmiecie ślubu i po prostu tu nie zostaniecie?
Jiyong wybucha śmiechem. Nie, żeby go to rozbawiło, wręcz przeciwnie, przytłoczyło i wydawało się tak absurdalne, że zareagował w ten sposób. I nie może się opanować.
- Ślub? - powtarza i nadal głupkowato się śmieje.
- Co w tym zabawnego?
- No... Ja i Hayi? Ślub? Po co?
- A ja i Jyuni? Po co?
- Mnie pytasz?!
- Chcę ci tylko coś zaproponować.
- Ślub homo?
- Hyung, jesteś jebnięty.
- A ty może nie?
- Ok, zamknij ryj. To poważna propozycja, podwójny ślub, my i wy.
Jiyong znów odpowiada śmiechem.
- Seung, naprawdę nie trzeba być małżeństwem, żeby sobie nieźle żyć.
- Pewnie, że nie. My nie bierzemy ślubu, żeby coś zmienić, tylko, żeby zrobić krok naprzód. To tak, jakby zapewnienie się wzajemnie o swoich uczuciach, więcej, niż powtarzane bez zastanowienia "kocham cię".
- Ale z ciebie poeta romantyczny.
- Hyung, wkurwiasz mnie dziś.
- Sorry, mam zły dzień.
- Masz zły dzień, to ci doradzam. Zastanów się nad tym wszystkim.
- Ok.
- Albo zapytaj Hayi. Wspominała coś, że chciałaby kiedyś wrócić do Seulu. Ma tu przecież rodziców. Więc to chyba nie taka głupia propozycja, nie?
- No nie. Zastanowię się.
- Super.
- A co u was? Jak przygotowania do ślubu? - zagaduje Jiyong.
Seunghyun zaczyna opowiadać o układaniu listy gości, wynajętej hotelowej sali i pokojach, o narzekaniach Jyuni, że nigdzie nie znalazła odpowiedniej sukienki. Na koniec dodaje, że sam jeszcze nie zaczął rozglądać się za garniturami. Ta rozmowa odciąga myśli Jiyonga od dzisiejszej akcji w sklepie. Gdy wraca Hayi, zastaje swojego chłopaka na podłodze przed laptopem, żartującego z Seunghyunem. Zostawia ich w spokoju. Wyczerpana po dziesięciu godzinach na uczelni, rzuca się na łóżko i przysypia na chwilę. Budzi się, kiedy Jiyong otacza ją ramionami. Przytula się do jego ciepłego ciała.
- Jak nadgarstek? - szepcze sennie.
- Lepiej. Zack myślał, że mnie związałaś.
- Uhh... to nie byłby taki głupi pomysł...
- Lee Hayi aka Christian Grey?
- No bo chyba nie Sasha Grey.
- Jeśli moja osobista Sasha Grey, nie mam nic przeciwko...
- Zboczeniec.
- Kocham cię.
- Też cię kocham, zboczeńcu.
               Tydzień później Zack w dziwnych okolicznościach składa wypowiedzenie. A Jiyong coraz częściej zastanawia się: co ja tu jeszcze robię?

17/01/2016

apeiron (rozdział 23)

I don't know how to explain it


B-BOMB

               
                   Nigdy nie lubiłem opowiadać o sobie, jak byłem dzieckiem, nastolatkiem i jak wreszcie jestem… kim? Wariatem? Nie ja jedyny. Tu, w ośrodku leczenia zaburzeń psychicznych, otaczali mnie podobni ludzie. Wszyscy mieli do opowiedzenia jakąś historię. Ja opowiedziałem własną po dwóch miesiącach wysłuchiwania cudzych. Jak co dzień siedzieliśmy w kole, pośrodku nasza animatorka i dyskutowaliśmy o różnych, życiowych sprawach. Odzywali się ci, co chcieli. Ja nie chciałem, do dziś. Wyrzuciłem z siebie wszystkie bolesne wspomnienia, popłynęły, jak wartka rzeka. Kiedy zaczął się ten ciąg nieprzewidzianych katastrof? Chyba, gdy ojciec odszedł. Bo mnie to zabolało. Serio. Byłem przepełniony nienawiścią do całego świata, a najbardziej do siebie. Wtedy zacząłem mieć koszmary. Przerażały mnie, aż nie wiedziałem, co dzieje się we śnie, a co naprawdę. Naeun dawała mi poczucie rzeczywistości. Była osobą, choć tak delikatną, silnie stąpającą po ziemi. I jedyne, czego potrzebowałem, to nie stracić jej. A ostatecznie i tak ją straciłem. Chciałem się zabić, bo nie wyobrażałem sobie żyć bez Naeun. Na pewno nie chciałem zabić jej. Więc zdecydowałem się na ogień. Wiedziałem, że się go bała i wierzyłem, że ucieknie, gdy tylko zauważy płomienie. Została. Była gotowa umrzeć ze mną, umrzeć dla mnie! Kochała mnie najbardziej na świecie! „Bo nie ma większej miłości, niż ta, gdy ktoś oddaje za kogoś życie” Czemu wcześniej tego nie zauważałem? Potrzebowałem takich dowodów?! Chciałem dać jej szczęście, a dałem jej tylko kolejne blizny na nadgarstkach. Moja własna nienawiść niemal nas nie zabiła. I wreszcie jestem tu, żywy i pełen pokory. Nowy ja, ale niezupełnie. Coś mnie poruszyło, kiedy przyszedł Jungwoo. Opowiedział mi o pobitym U-Kwonie, podle przeze mnie wrobionym. Już nie myślałem o nim, jak o rywalu, a jak o tym, który może uszczęśliwić Naeun. Ja byłem jej winien zadośćuczynienie, dziewczynie jaką pokochałem do szaleństwa, siostrze… kimkolwiek bym ją nazywał (przyjaciółką?), byle została przy mnie… Zażądałem widzieć się z policją. Odwołałem wszystkie zarzuty przeciwko U-Kwonowi, przyznałem się do podłożenia prochów, wskazałem nawet dilerów. I nie miałem więcej koszmarów. Lekarze powtarzali, że jestem już zdrowy. Mama obiecała zabrać mnie do domu i przywozić tu tylko na wizyty. Nie myślałem o niczym innym. Chciałem iść na rower, do klubu, wrócić do gangu. Choć nie wiedziałem, czy to jeszcze możliwe. Raz odwiedził mnie Zico. Było ryzyko, że ktoś podsłuchuje, więc nie gadaliśmy o Apeiron. I ofc, kiedy opowiadałem dziś o sobie, zataiłem istnienie gangu. Po prostu wyrzuciłem z mojej historii wszystko, co z tym związane. Nie wiedziałem, czego oczekuję i jaka reakcja by mnie zadowoliła. Nikt niczego nie skomentował. To chyba ok, nie?
Po południu siedziałem przy biurku i czytałem komiks. Mój kumpel z pokoju po raz 100 opowiadał mi, jak próbował udusić swojego brata za to, że przeszkadzał mu w grze w jego ulubioną strzelankę. Nie miałem ochoty tego wysłuchiwać, ale pozwoliłem kolesiowi się wygadać. On też pozwalał mi kiedyś wykrzykiwać nocami imię Naeun…
Drzwi się otworzyły i weszła pielęgniarka, moja ulubiona, naprawdę ładniutka. I chyba niewiele starsza ode mnie, albo tak młodo wyglądała. Jak się uśmiechała, to miała te urocze dołeczki.
- Minhyuk, goście do ciebie – powiedziała.
Co? Przeważnie odwiedzała mnie tylko mama. I wtedy ta urocza pielęgniarka informowała po prostu, że mama przyszła. Więc nie ona przyszła…
- Kto? -  zapytałem. Odłożyłem komiks, okładką do góry, by później nie szukać, gdzie skończyłem czytać. Pielęgniarka się uśmiechnęła. I były dołeczki.
- To Son Naeun i Kim Yukwon. Mam im powiedzieć, że nie chcesz ich widzieć?
- Nie! Chcę z nimi pogadać… naprawdę.
- No to czekają w pokoju odwiedzin.
Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, ciągnąłem je po podłodze, jakby nie były moje. Choć do pokoju odwiedzin miałem kilka kroków, szedłem tam chyba z 10 minut. I wreszcie ich zobaczyłem za uchylonymi drzwiami. U-Kwon wyciągał taki biały, latający pyłek (od topoli?) z włosów Naeun. Oglądali coś w telefonie i chichrali się. Idealna para, tak myślałem w tym momencie. Czemu w ogóle próbowałem rozdzielić tych dwoje, którzy byli stworzeni dla siebie? To jak walka z wiatrakami, jestem żałosnym Don Kichotem. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju. Zamilkli, patrzyli na mnie z powagą. Popsułem im ich intymną chwilę. Popsułem wszystko.
- Hej – powiedziałem z uśmiechem, takim zupełnie obojętnym, ani nie miłym, ani nie ironicznym.
Zająłem miejsce naprzeciwko nich i tak sobie siedzieliśmy. Milczeliśmy. Naeun nie miała frotek na nadgarstkach. Wyglądała inaczej… doroślej, weselej. Nigdy nie wydawała mi się piękniejsza i szczęśliwsza. Tylko to nie przeze mnie… Miałem ochotę płakać. I czułem się im coś winien. Wyjaśnienie? Niestety, nie wiedziałem w tej chwili nic, jakbym postradał zmysły. A oni nie odzywali się, czekali, aż sam się odezwę, czy po prostu też zastanawiali się, co powiedzieć? Wolałbym, gdyby mnie oskarżali. Wiedziałbym, czemu, a tak nie wiedziałem czemu zamilkli.
- Próbowałem cię nienawidzić -  zaczął wreszcie U-Kwon – ale nigdy nie mógłbym nienawidzić cię tak naprawdę. Nie wiem, co mnie zaskoczyło najbardziej, że wsadziłeś mnie do kicia, czy, że mnie stamtąd wyciągnąłeś? To wszystko jest popieprzone.
- Minhyuk… Yukwon chce powiedzieć, że ci wybacza – wtrąciła Naeun.
O Boże, jej głos! Słyszałem jej głos. Postanowiłem sobie, że się nie rozbeczę, ale ledwo się powstrzymywałem. Powtarzałem w myślach: musisz się ogarnąć, Minhyuk, musisz coś wreszcie powiedzieć.
- E… yhm… nie wiem jak ja mam to wytłumaczyć… - odpowiedziałem i spuściłem wzrok z całą winą, wstydem, skruchą, jakbym przepraszał. Już nie dodałem nic więcej. Nie wydobyłbym z siebie głosu, żeby się nie rozpłakać. Więc to były moje jedyne słowa. Na szczęście wystarczyły. Naeun złapała mnie za rękę i zapewniała, że wszyscy czekają, aż wyzdrowieję i mam wracać do nich jak najszybciej. Potwierdziłem skinieniem głowy. Wstawali i mówili, że niedługo znów się zobaczymy. Nie chciałem, żeby odchodzili i nie chciałem, żeby zostawali. U-Kwon na pożegnanie poklepał mnie po plecach.
- Ciesz się, i tak ciebie kocha najbardziej na świecie – dodał, gdy wychodzili.
A Naeun się do mnie uśmiechnęła. I odpowiedziałem jej tym samym. Tylko, kiedy wróciłem do czytania, na komiks kapały łzy.


NAEUN


                Zobaczyłam Minhyuka i uświadomiłam sobie, jak mi go brakowało. To Yukwon zaproponował, żebym do niego pojechała. Odpowiedziałam:
- Jeżeli też pojedziesz i mu wybaczysz…
- Ok… ja już dawno mu wybaczyłem.
Zobaczyłam go i zrozumiałam, jak ciężkie były dla niego te miesiące. Chciałam powiedzieć, by się zbytnio nie zamartwiał, bo wszystko da się naprawić. Ma nas i innych, którzy go kochają, nigdy więcej nie powinien czuć się sam. Pomożemy mu, bo jest naszym przyjacielem i nie odejdziemy od niego przecież. Chciałam mu powiedzieć tak wiele, a powiedziałam, co powiedziałam. Gdy wyszliśmy z budynku, Yukwon przytulił mnie mocno.
- Jesteś spokojniejsza? – zapytał.
Pokiwałam głową, że tak.
- Dziś chyba wszyscy wszystko sobie wybaczyliśmy – przyznałam -  i czuję ulgę.
Yukwon zabrał mnie na bubble tea. Piliśmy i spacerowaliśmy po parku. Wieczorem trafiliśmy do Sabuk. Poszliśmy do mieszkania Yukwona. Ostatnio często go odwiedzałam. Czasami zostawałam na noc. Zasypialiśmy przytuleni, pieściliśmy się wzajemnie. Nic więcej. Chciałam wcześniej wyrzucić z głowy wspomnienie Minhyuka. I wreszcie byłam gotowa to zrobić… Planowałam powiedzieć o tym Yukwonowi w mieszkaniu, ale gdy weszliśmy, usłyszeliśmy dziwne, przerażające jęki.
- Zico?... – zastanawiał się Yukwon.
Brak odpowiedzi. Jiho zamieszkał tu, w drugim pokoju, tego dnia, gdy włamali się do niego w poszukiwaniu skradzionych pieniędzy. Yukwon poprosił, bym nie ruszała się na krok, ale nie umiałam tak bezczynnie stać. Poszłam za nim w kierunku, skąd rozchodziły się te jęki. Zatrzymałam się w drzwiach łazienki, zamarłam z przerażenia. Na podłodze, w kałuży krwi, leżał, goły od pasa w górę, Jiho. Przykładał do brzucha zakrwawiony ręcznik.
- Strzelali… - powtarzał.
Był ledwie przytomny. Stracił naprawdę sporo krwi. Na chwilę zamknął oczy i zaraz znów z wysiłkiem je otworzył.
- Naeun, dzwoń po karetkę – polecił mi Yukwon.
Już wyjmowałam telefon, gdy Jiho zawołał z jękiem umierającego zwierzęcia:
- Nie! Ja też strzelałem… Zabiłem… U-Kwon... wyjmij mi kulę i zszyj mnie… proszę.
Zrobiło mi się niedobrze. Yukwon wahał się przez moment. I się zgodził. Zaprowadził Jiho na kanapę w jego pokoju. Poprosił, bym przygotowała igłę i nitkę, koniecznie zdezynfekowała je wcześniej. Posłuchałam go. Kazał mi iść do drugiego pokoju. Nie protestowałam. I choć miałam na uszach słuchawki z muzyką, słyszałam okropne krzyki Jiho. Aż wreszcie zapadła cisza. Yukwon wyszedł z pokoju, cały we krwi. Patrzyliśmy na siebie, bez słów, dopóki nie wydusiłam z siebie:
- C… co… z nim?
- Żyje… ale nie wiem, czy wytrzyma do rana.
Yukwon poszedł się kąpać, a ja zajrzałam do Jiho. Był nieprzytomny, przykryty kocem, a obok walały się zakrwawione bandaże. Chwyciłam go za rękę.
- Ej… trzymaj się… jesteś przyjacielem mojego chłopaka. Nie możesz go tak zostawiać… No i musisz ogarnąć gang… Minhyuk niedługo wraca… - gadałam do niego, co tylko sobie pomyślałam.
Nie wiedziałam w ogóle, czy mnie słyszy. Zrobiło mi się go okropnie żal. Później czuwałam przy nim wspólnie z Yukwonem. Jiho spał, aż wreszcie przebudził się na moment. Znów złapałam go za rękę, zupełnie odruchowo.
- Nie odchodź… - zaskomlał.
Spojrzałam pytająco na Yukwona.
- Gorączka, chyba wysoka – odpowiedział.
Dał mu pić przez słomkę. Jiho zacisnął rękę na mojej.
- Nie odchodź -  poprosił jeszcze raz – Angie…

13/01/2016

blue lagoon (rozdział 54)

               Pielęgniarka podaje spoconej i wykończonej Hyeyoon owinięte w kocyk niemowlę.
- Masz naprawdę ślicznego synka - oznajmia z uśmiechem.
Hyeyoon nie zwraca uwagi na jej słowa, ani na nic, co dzieje się wokół. Po dziewięciu miesiącach strachu, że jeszcze coś złego się wydarzy, wszystko skończyło się dobrze. Oto trzyma w ramionach swojego synka, który wydaje jej się najdoskonalszą istotą na ziemi. Jest późne popołudnie. Powoli zachodzi wiosenne słońce. Hajun, ważąc 3kg 200, przyszedł na świat po godzinach długiego, wyczerpującego porodu. Zapłakał, jakby chciał ogłosić wszystkim dookoła, że jest tu, wśród tych, co na niego czekają. Śpi, zaciskając maleńkie rączki w piąstki.
- Byłaś taka dzielna - powtarza Sangbae.
Siada obok i obejmuje Hyeyoon. Ona odpowiada mu uśmiechem i przyznaje:
- Ty też.
Chciała, by towarzyszył jej przy porodzie. On też tego chciał. Choć obawiał się trochę widoku fizycznych cierpień swojej dziewczyny, dzielnie trzymał ją za rękę i dodawał wsparcia. Nagrywa filmik, jak Hajun pije z piersi, mimo próśb Hyeyoon, by zaczekał z tym na odpowiedni moment.
- Odpowiedni moment?
- Wolałabym nie świecić cyckami przed wszystkimi, którym dasz to obejrzeć...
Sangbae wybucha śmiechem. Obiecuje, że zachowa ten filmik dla siebie i nadal nagrywa. Widok Hajuna ssącego pierś naprawdę go rozczula. Gdy nakarmione niemowlę zasypia i Hyeyoon zapina koszulkę, Sangbae rozpoczyna sesję fotograficzną. Wciąż ma mnóstwo rozterek, obawia się rodzicielskich obowiązków. Lecz w tym momencie czuje się zbyt szczęśliwy i podekscytowany, by zamartwiać się czymkolwiek. Bierze synka na ręce i prosi, by Hyeyoon im też pstryknęła kilka zdjęć.
- Powinnaś odpocząć - upomina ją pielęgniarka, a Sangbae się z tym zgadza.
Hyeyoon robi niezadowoloną minę.
- Jestem śpiąca, ale chciałabym spędzić jeszcze trochę czasu z moim synkiem...
- Przyniosę ci go, kiedy zgłodnieje - obiecuje pielęgniarka.
Sangbae oddaje jej śpiącego Hajuna i zaraz zaczyna przeglądać filmiki w telefonie. Hyeyoon głośno ziewa. Chciałaby wytrzymać jeszcze chwilę, ale czuje, że zasypia. Naprawdę zmęczyła się tym porodem, choć udawała, że ma się świetnie. Podobno pierwszy jest najcięższy. Ciekawe... 
Sangbae postanawia wracać do domu. Prosi Hyeyoon, by się przespała, obiecuje zawiadomić o narodzinach Hajuna ich rodziców i zaraz z rana znów wpaść do szpitala. Po drodze uświadamia sobie, jaki sam jest wykończony. Cicho słucha samochodowego radia i myśli o swojej rodzinie. Powinien poszukać dodatkowej pracy, by ich utrzymywać, ponieważ przez najbliższy czas Hyeyoon może zapomnieć o karierze zawodowej. W domu Sangbae wypija piwo, żeby rozładować emocje. Powoli się uspokaja i zawiadamia o porodzie swoich rodziców, rodziców Hyeyoon, Jyuni z Seunghyunem. Mówi wszystkim, że Hyeyoon już pewnie śpi i, żeby nie przyjeżdżali dziś do szpitala. Na pocieszenie wysyła im zdjęcie Hajuna. Bierze szybki prysznic i rzuca się na łóżko. Podnosi leżące na poduszce poradniki o opiece nad noworodkami. Przez dziewięć miesięcy studiował je szczegółowo i ma wrażenie, że nic nie zapamiętał. Ale czy to ważne? Kiedyś ludzie radzili sobie bez żadnych poradników, więc i oni sobie poradzą. Bo się kochają po prostu. Sangbae odkłada książki na nocny stolik. Zasypia, zapatrzony w zdjęcie swojego synka.


***


               Następnego dnia Hyeyoon czuje się wypoczęta i odprężona, dopóki nie przyjeżdżają rodzice Sangbae, jej rodzice, Jyuni i Seunghyun. Wszyscy naraz! Jakby się zmówili... Przynoszą prezenty, wypytują o poród, podają sobie z rąk do rąk płaczącego Hajuna. Okropnie ją to denerwuje. Albo jest jedynie zazdrosna, że musi się dzielić swoim dzieckiem. Wolałaby być sama, z Sangbae i ich synkiem. Mimo to, stara się zachowywać, jak gdyby nigdy nic. Z uśmiechem odpowiada na pytania i pozwala innym trzymać Hajuna. Przynajmniej Jyuni wygląda, jakby ją rozumiała. Siedzi sobie spokojnie i zamiast robić z pozostałymi zamieszanie, tylko się przygląda. Wie, że Hyeyoon zasłużyła na chwilę wytchnienia. A może nie ekscytuje się, bo przecież nie lubi dzieci. Za to Seunghyun szaleje ze swoim siostrzeńcem. Nosi go po sali, zagaduje i kołysze w ramionach, bez najmniejszego zawahania. I co najdziwniejsze, niemowlę w ogóle nie płacze. Hyeyoon wygania wszystkich, oprócz Sangbae, gdy zamierza nakarmić synka. Prosi swojego chłopaka, by w jakiś sposób pozbył się gości, bo sama ma już dosyć ich głośnego zachowania. Niech się nawet obrażają, ale znikają stąd i na przyszłość pojawiają się w grupie najwięcej po dwie osoby. Sangbae przekazuje im tę wiadomość. Wszyscy żegnają się z małym i z Hyeyoon, pozwalają jej wreszcie na odpoczynek. Rodzice dziewczyny postanawiają zatrzymać się u Seunghyuna. W tej sytuacji Jyuni jedzie tam tylko po kilka swoich rzeczy i ma zamiar przenieść się do matki. Lecz państwo Choi ją zatrzymują.
- Siadaj. I ty też - matka chłopaka zwraca się do Jyuni, a następnie do syna i dodaje - porozmawiajmy.
Zapada niezręczna cisza. Słychać jedynie brzęczenie much, obijających się o szybę.
- Ale... o co chodzi? - odzywa się wreszcie Seunghyun.
Obawia się, że wydarzyło się coś złego, czego rodzice nie potrafią im wprost powiedzieć.
- Siadajcie - powtarza jego ojciec.
Jyuni i Seunghyun zajmują miejsce przy stole obok państwa Choi.
- Przez pewien czas przymykaliśmy oko, że mieszkacie razem bez ślubu... ale postanowiliśmy przestać udawać, że nie przeszkadza nam taka sytuacja. Nie jesteście małżeństwem. Nie powinniście więc żyć w ten sposób... - zaczyna pani Choi.
- To prawda - oznajmia Jyuni, niespodziewanie naprawdę pewna siebie - żyjemy bez ślubu i co z tego? Jesteśmy dorośli. I szczęśliwi.
- My, rodzice, chyba też mamy coś do powiedzenia. Nie zgadzamy się, by nasz syn tak postępował. To niezgodne z naszymi zasadami - wyjaśnia pan Choi.
- Rozumiem. Powinnam uszanować państwa zasady. A państwo powinni uszanować moje i Seunghyuna - odpowiada Jyuni i patrzy na swojego chłopaka wzrokiem błagającym o pomoc, bo czuje się w tym momencie zdana sama na siebie.
- Jyuni - zwraca się do dziewczyny pani Choi - to nie tak, że cię nie akceptujemy, czy staramy się was rozdzielić. Cieszymy się, że jesteście szczęśliwi. Nie zgadzamy się tylko, żebyś mieszkała z Seunghyunem, dopóki nie zostaniecie małżeństwem.
Jyuni ma tej rozmowy po prostu dość. Poza tym czuje, że zaraz się popłacze, a wolałaby nie robić tego przy świadkach. Zainwestowała w to mieszkanie i co? Wyrzucają ją stąd tylko dlatego, że Seunghyun nie jest jej mężem! A on nawet nie protestuje. Siedzi i obgryza skórki przy paznokciach. Ok, skoro jej tu nie chcą, odejdzie! Nie ma zamiaru się nikomu narzucać.
- Tak... rozumiem... Wracam do siebie. Muszę tylko przy okazji zabrać resztę swoich rzeczy... - oznajmia, łamiącym się głosem.
I wreszcie przemawia Seunghyun.
- Zaraz! Też mam chyba coś do powiedzenia. Nie chcecie, żebyśmy żyli bez ślubu? Ok, więc weźmiemy ślub! Jyuni, wyjdziesz za mnie?
Co?! Czy to oświadczyny?! W taki sposób i z takich powodów?! Jyuni ma ochotę walnąć Seunghyuna w twarz. I to mocno. Jak może proponować jej ślub, jedynie żeby zadowolić swoich rodziców?! Chyba oszalał. O tak, Jyuni nie tylko ma ochotę walnąć go w twarz, ale i rzucić w niego czymś, czymkolwiek.
- Nie! - opowiada stanowczo i prychając wściekle, opuszcza to mieszkanie.


***


               Jyuni wydaje z siebie pełen furii krzyk i kopie w krzesło. Krzesło nawet się nie przewraca, a ją jedynie boli noga. Po dwóch przepłakanych nocach i czterdziestu sześciu nieodebranych połączeniach od Seunghyuna, w ogóle nie czuje się lepiej. Opowiedziała o wszystkim swojej mamie. Liczyła na zrozumienie i pocieszenie. Co prawda pani Hyun przytuliła ją, ale zamiast poużalać się wspólnie nad jej losem, radziła, by porozmawiała z Seunghyunem. Jyuni nie chciała z nim rozmawiać. Nie chciała go widzieć. Nigdy jeszcze tak jej nie zdenerwował, nawet szpiegowaniem na spinningu. Rozżalona rzuca się na łóżko z głośnym jękiem. W tym momencie do pokoju zagląda mama.
- Wszystko ok? - pyta troskliwie.
- Taaa... przepraszam za określenie: chujowo, ale stabilnie.
Pani Hyun śmieje się przez chwilę, po czym z powagą oznajmia:
- Przyszedł Seunghyun.
Jyuni podnosi się do pozycji siedzącej.
- Co?! Chyba go nie wpuściłaś... Wpuściłaś?! Mamo, powiedz mu, żeby sobie poszedł!
- Powinnaś z nim porozmawiać...
- Nie chcę! Aaa!!!
Jyuni uzmysławia sobie, że ma rozczochrane włosy i od dwóch dni chodzi w tym samym, poplamionym dresie, gdy w drzwiach pojawia się Seunghyun. Sam nie wygląda lepiej. Ubrany niechlujnie, z podkrążonymi oczami, jakby wcześniej sporo wypił, nie wyspał się, albo i to i to. Pozwala sobie wejść i zamknąć drzwi. Przez pewien czas oboje się nie odzywają. Wreszcie Seunghyun przerywa to milczenie.
- Przepraszam za rodziców... są, jacy są... ale najważniejsze, że my się rozumiemy, prawda?
- Za rodziców? Przeprosiłbyś za siebie...
- Starałem się załagodzić konflikt...
- No super, a gdyby cię poprosili, żebyś mnie rzucił, rzuciłbyś?!
- Co? Nie rozumiem chyba.
- Robisz wszystko, co ci każą rodzice.
- Nieprawda! Co to za oskarżenia?
- Zasugerowali ślub, a więc ty poprosiłeś mnie o rękę!
W odpowiedzi Seunghyun wybucha śmiechem. To już jest za wiele! Oburzona Jyuni podchodzi do niego, by wreszcie naprawdę go walnąć. Ale on chwyta ją za nadgarstek.
- Hyun Jyuni, uspokój się! Myślisz, że poprosiłem cię o rękę, bo moi rodzice to zasugerowali?!
- A nie?!
- Kurwa, nie! Nasz ślub to nasza sprawa! - Seunghyun spogląda jej prosto w oczy i wyjaśnia ze słodkim uśmiechem - Hyun Jyuni, chyba zgłupiałaś. Poprosiłem cię o rękę, bo cię kocham. I ty też mnie kochasz, no nie...?
Czuje, że ona wreszcie się uspokaja i puszcza jej nadgarstek. A Jyuni i tak niespodziewanie go policzkuje.
- Ała! Za co? I za co tak mocno?!
- Za to, że nie przyszedłeś z kwiatami i pierścionkiem...


OD AUTORKI:

No to były oświadczyny xD I zaczynają pojawiać się dzieci...;D  A co do "Apeiron", proszę o cierpliwość, bo mam ostatnio lekki zapierdziel na studiach i nie wyrabiam się z niczym, ale postaram się szybko to ogarnąć:)

06/01/2016

blue lagoon (rozdział 53)

                "Witamy w Rio de Janeiro. Aktualna temperatura powietrza to trzydzieści cztery stopnie Celsjusza. Dziękujemy za skorzystanie z usług naszych linii lotniczych i życzymy miłego pobytu", oznajmia przez głośnik uprzejmym, lecz trochę przesłodzonym głosem stewardessa. Na samo brzmienie tych słów Jiyong czuje, że strużka potu spływa mu po czole. Trzydzieści cztery stopnie! Ale przecież Sylwester wypada w Brazylii w kalendarzowe lato. Koła samolotu gwałtownie dotykają podłoża. To budzi Hayi, która oczywiście cały lot przespała z głową na kolanach swojego chłopaka. Szybko przeciera zaspane oczy i usiłuje ogarnąć rozczochrane włosy. Wreszcie się poddaje. I tak jej tu nie znają! Ludzie pchają się na siebie przy wyjściach, jakby gdzieś im się spieszyło. Tylko gdzie? Samolot i tak wylądował za wcześnie. Hayi i Jiyong nie mają zamiaru dołączać do tego dzikiego tłumu. Czekają, aż przejście się rozluźnia i wstają. Na zewnątrz zalewa ich ciepłe, duszne powietrze. Szybko przemykają do budynku, przez następne dwa dni zdążą nacieszyć się upałami. Odbierają bagaż (nie zabrali zbyt wiele) i siadają w jednej z lotniskowych kawiarni, gdzie znajdują wolne miejsce. Została jeszcze godzina do lądowania samolotu z Seulu, którym przylatują Jyuni i Seunghyun. To ich pierwszy tak długi lot. Hayi i Jiyong zastanawiają się, czy im się to podobało. Żartują sobie, popijając schłodzoną oranżadę. Tłumy ludzi przewijają się przez lotnisko, przekrzykują wzajemnie, ktoś gdzieś wygrywa nieskomplikowaną melodię na ukulele. Jiyong zastanawia się, czy tu tak zawsze wygląda, czy tylko w okresie noworocznym. Hayi ma inne zmartwienie. Obawia się, jak w tym tłumie dostaną się do hali przylotów, a przede wszystkim, jak odnajdą tam Jyuni z Seunghyunem. Ostatecznie umawiają się z nimi telefonicznie przy kawiarni. Ale i to może nie być proste. Właśnie zjawia się ekipa telewizyjna filmująca tegoroczny karnawał w Rio de Janeiro. I niespodziewanie w kadr wpada roześmiana Jyuni. Reporter zaczepia ją i prosi o krótki wywiad. Zaraz przychodzi też Seunghyun z wózkiem z bagażami (zabrali więcej wszystkiego, bo później zostają trochę w Los Angeles). Macha do kamery i w tym momencie zauważa rozbawionych Hayi i Jiyonga.
- Ci to zawsze na fejmie. Nie dość, że pierwszy raz w Brazylii, to jeszcze wywiadu udzielają - komentuje Jiyong.
W geście powitania, klepie Seunghyuna po plecach. Jyuni obściskiwuje Hayi.
- Unni udusisz mnie!
- Tak! Stęskniłam się okropnie. Nie widziałam cię dwa lata!
- Widziałaś mnie w kamerce na skype'ie.
- To co innego. Na żywo jesteś jeszcze piękniejsza.
- Ojej, ty też, unni!
Cmokają się w policzki.
- Szybciej, laski - popędza Seunghyun - bo nie zamierzam się z hyungiem całować.
Wymieniają się. Jyuni wita się z Jiyongiem serdecznym uściskiem. Seunghyun podnosi Hayi i obraca dookoła.
- Puszczaj! Aaa, Seung! Postaw mnie na ziemię, natychmiast! Nagrywają nas!
Po długich powitaniach zabierają bagaże i zamawiają taksówkę. Wpadają na pomysł, by pojeździć trochę po mieście i pozwiedzać najciekawsze okolice. Pstrykają mnóstwo zdjęć i nagrywają śmieszne filmiki. Mają sobie wzajemnie tyle do opowiedzenia, że przekrzykują się jeden przez drugiego. Po południu taksówka zatrzymuje się wreszcie na przed hotelem. Hayi i Jiyong oraz Jyuni i Seunghyun zajmują zarezerwowane pokoje obok siebie. Razem zjadają coś w restauracji z widokiem na ocean. Jutro poskaczą w falach, dziś oddadzą się sylwestrowym szaleństwom. Wracają do pokoi, ale dziewczyny zamykają się w należącym do Hayi i Jiyonga, a chłopacy w należącym do Jyuni i Seunghyuna.


***


                - Seung! Chodź! Chodź tu szybko! O, ja pierdzielę! - ekscytuje się Jiyong, włączając telewizor.
Seunghyun wraca z łazienki. Właśnie planował się wykąpać, ale może chyba chwilę zaczekać. Na ekranie telewizora jakaś para baraszkuje w wielkim łożu z baldachimem.
- Hyung! To przecież brazylijskie porno! Skąd ty to wytrzasnąłeś?
- No włączyłem TV i niespodzianka.
- Wow. Wcześniej widziałem tylko brazylijskie telenowele.
- Chcesz oglądać tego pornola?
- No! Ty nie?
- Pewnie, że chcę.
Nie odchodzą od telewizora przez godzinę. Po filmie uświadamiają sobie, że właściwie powinni już wyjść po dziewczyny.
- Ja jestem gotowy - oznajmia Seunghyun.
Przebiera się tylko w cieńsze ciuchy.
- Nie chciałeś się kąpać?
- A po co? I tak zaraz się spocę, jak wyjdę na dwór. Trzydzieści cztery stopnie...
- Racja. Lepiej wykąpać się po imprezie. Let's go! Bailando!
- Tylko wezmę lornetkę.
- Lornetkę?!
- Chcę dobrze widzieć te wszystkie roznegliżowane laski.
- Jesteś świrnięty, Seung - śmieje się Jiyong. 
Zamykają pokój i pukają do dziewczyn.


***


                - Jak tam Hyeyoon? -wypytuje Hayi.
-  Wporzo. Już się nieźle zaokrągliła.
Jyuni rozpakowuje rzeczy z walizki, jakby zapomniała, że to nie jej pokój. Wyciąga kolorowe staniki i minispódniczki z cekinami. Woła z przejęciem:
- Patrz, co mam! Zamówiłam na dzisiejszy wieczór.
- Wow, zamierzasz tym handlować?
- Nie, zamierzam ubrać się w ten czerwony komplet, a ciebie w ten zielony. Były dziwne rozmiarówki, mam nadzieję, że zamówiłam odpowiednie.
- Ale unni! To więcej odkrywa, niż przykrywa...
- No i dobrze. W taką pogodę nie da się ubrać w nic innego.
- Jiyong i Seynghyun chyba nas zabiją.
- Nie mają nic do gadania! - powtarza Jyuni.
Hayi zgadza się z kuzynką. Chwilę później obie przeglądają się w lustrze w seksownych, błyszczących stanikach i minispódniczkach.


***


                - Czy wy wyobrażacie sobie, że pójdziecie w... tym czymś? - pyta Jiyong, gdy dziewczyny otwierają drzwi.
- Nie, nie wyobrażamy sobie - odpowiada z uśmiechem Hayi - my po prostu w tym pójdziemy!
- O nie, nie zgadzam się! Przecież wy jesteście właściwie gołe! - bulwersuje się Seunghyun.
Jyuni jakby miała przygotowaną ripostę:
- I kto to mówi! Czy nie ty zabrałeś lornetkę, by wypatrywać z oddali najlepsze dupy i cycki? Masz, oto cycki! Chyba, że cycki twojej dziewczyny cię nie zadowalają!
- Hyun Jyuni! 
- Co?
- Przebierz się, raz, dwa, trzy!
- Hahaha, nie.
- Hayi, ty też się przebierz. Ja ciebie proszę! - wtrąca Jiyong.
- Nie. Jyuni sporo zapłaciła za te ciuszki.
- No to ubierzcie się w nie dla nas, po Sylwestrze, w pokojach, co nie, Seung?
- Jestem za.
- Nie możecie za nas decydować! - oburza się Jyuni i ma zamiar wyjść, lecz Seunghyun zagradza jej drogę.
- Nigdzie nie pójdziecie, dopóki się nie przebierzecie - odpowiada, stanowczo.
- To niesprawiedliwe! Nie jesteśmy waszymi niewolnicami! - powtarza Hayi.
- A szkoda... - Jiyong szepcze na ucho Seunghyunowi.
Z pokoju obok wychodzi zaniepokojony krzykami mężczyzna, by sprawdzić, co się dzieje. Szybko z powrotem znika za drzwiami, ale zapewne podsłuchuje.
- Ok, przebierzemy się - Jyuni robi słodkie oczy i proponuje - zaczekajcie przy recepcji. 
Jiyong i Seunghyun się zgadzają. Hayi wciąga Jyuni do pokoju i się emocjonuje:
- Tak łatwo ustąpiłaś?!
- Oczywiście, że nie! Nie ustąpiłam. Po prostu ich przechytrzymy!
- Jak? Unni, co ty wymyśliłaś...
- Czekają przy recepcji, tak? No to spieprzymy wyjściem awaryjnym!
- Unni! Oszalałaś!
- Nie. Jestem zupełnie poważna.
- Jak się z nimi znajdziemy w mieście?
- Nie znajdziemy się. I o to chodzi. Niech mają nauczkę na przyszłość!
Hayi waha się chwilę, lecz wreszcie ustępuje. Ma nadzieję, że mimo wszystko znajdą się z chłopakami gdzieś w zatłoczonym centrum Rio de Janeiro. Chciałaby przywitać Nowy Rok z Jiyongiem. Biegnie za kuzynką schodami awaryjnymi. Jakiś ochroniarz zagradza im drogę, ale Jyuni przekupuje go cmoknięciem w policzek i prosi o zamówienie taksówki. Przed hotelem wsiadają do samochodu.
- Do centrum - rzuca Jyuni z odrobiną wyniosłości, na jaką dziś, w obcym mieście, może sobie pozwolić.
Zostawia taksówkarzowi niezły napiwek. Hayi powoli dochodzi do wniosku, że w tym tłumie do rana nie znalazłyby się z chłopakami. Ulice pełne są poprzebieranych ludzi, aniołów, piratów, egzotycznych księżniczek i królów, tańczących półnagich opalonych Brazylijek. Hayi i Jyuni dołączają do nich, by zatrząść roznegliżowanymi ciałami w rytmach samby. Nie przeszkadza im, że co chwilę ktoś na nie wpada i potrąca. Nawet gdyby próbowały wyjść z tego tłumu, nie zdołałyby się przepchnąć. Kiedy fala ludzi rusza naprzód, ruszają z nimi. Docierają aż do oświetlonego mostu na rzece. Tu muzyka gra naprawdę głośno, gama dźwięków zlewa się w jeden. Pod rozgwieżdżonym, pogodnym niebem, tańczą wszystkie możliwe kolory.
- Wow, tam skaczą na bungee! - woła podekscytowana Hayi i szturcha kuzynkę, by popatrzyła na dźwig na moście.
- Wygląda, jakby spadali do rzeki. Okropne - podsumowuje Jyuni.
Ale Hayi nie odrywa wzroku od dźwigu.
- Też bym chciała...
- Co? Wpaść do rzeki?
- Skoczyć na bungee.
- Przecież masz lęk wysokości!
- Lęki trzeba pokonywać. Jiyong zawsze to powtarza - opowiada Hayi z tajemniczym uśmiechem - apropo, może spróbowałabyś jeszcze raz do nich zadzwonić? Ja mam coś z zasięgiem.
Jyuni spogląda na telefon. Trzy nieodebrane połączenia! Oddzwania do Seunghyuna i słyszy jego zdenerwowany głos:
- Gdzie wy, do cholery, jesteście?! Bo chyba nie w pokoju i chyba nie przy recepcji!
- Co? Nic nie rozumiem!
Seunghyun powtarza kilka razy, zanim Jyuni cokolwiek słyszy przez ten hałas.
- No! Nie ma nas!
- Hyun Jyuni, nie obchodzi mnie, co wy odpierdzielacie, ale my jesteśmy już w mieście. Leziemy za tłumem w kierunku bungee.
- My też! Eee... Ja też... - odpowiada Jyuni i nagle zauważa, że idzie sama. Zaraz słyszy przez telefon głos Jiyonga.
- Co?! Zgubiłaś Hayi! Powinnaś na nią uważać!
- Czy ja jestem jej matką?! Sama się zgubiła, no.... o... ooo, chyba się znalazła!
- Hayi! Zginiesz za tę ucieczkę z Jyuni! Słyszysz? Hayi?!
- Nie słyszy, nie ma jej tu.
- Przecież powiedziałaś, że się znalazła.
- No. Ale nie ma jej tu.
- To gdzie jest?!
- Na.... b... - w telefonie słychać tylko trzaski.
- Gdzie?!
- Na bungee!!!
               Raz, dwa, trzy... odlicza Hayi i... skacze. Spada, sparaliżowana ze strachu, na chwilę, zanim na niebie rozbłyskają fajerwerki. Cała się trzęsie, aż wreszcie czuje, że jej wnętrze ogarnia spokój, gdy zaczyna lekko balansować na linie. Nieważne, że ma na sobie minispódniczkę i w tej pozycji pewnie odkryły jej się majtki. W dole widzi rzekę i miliony ludzi zgromadzonych dookoła, a spośród tych milionów, chyba tylko ona śmieje się dziś tak głośno.

01/01/2016

speechless (RAVI - VIXX) - część II - END

SPEECHLESS - Ravi (VIXX)



               Po tych wszystkich wydarzeniach Sooah została aresztowana. Nie wyjaśniła policji, skąd miała dokumenty Jaewooka, nie usprawiedliwiała się, po prostu nie powiedziała nic. Śledztwo umorzono z braku dowodów. Krążyły plotki, że Sooah trafiła do kliniki, gdzie grono lekarzy specjalistów próbowało zbadać przyczyny jej milczenia i zastosować odpowiednią terapię. Bezskutecznie. Podobno rok później zdała zaległe egzaminy i wyjechała z Seulu na zagraniczne studia. Nic więcej nie wiedziałem. Nic więcej nie chciałem wiedzieć. Nieświadomość to tchórzostwo, ale wydawała mi się najlepsza. Nie wyobrażałem sobie, co bym zrobił, gdyby Sooah rzeczywiście okazała się winna i co bym zrobił, gdyby się okazało, że rzuciłem na nią niesłuszne oskarżenia.
Pewnego dnia, zanim umorzono śledztwo, okłamałem rodziców, że idę na imprezę do kumpli. Dami też swoich okłamała w podobny sposób. Spędziliśmy noc na jej działce. W dusznej altance czuć było zapach lata i słychać brzęczenie komarów. Kiedy zgniotłem jednego w ręce, na palcach została mi krew. Dami wytarła mi dłonie i nie odzywała się. Pierwszy raz od zaginięcia Jaewooka zrobiliśmy to. Byliśmy czuli i delikatni, wręcz przesadnie, sztucznie i teatralnie. Traktowaliśmy się wzajemnie tak, jakbyśmy mieli rozpaść się w milion kawałków przy jednym nieostrożnym geście. Ale nie bez powodu. Potrzebowałem dawać czułość i dostawać czułość, by wyrzucić z pamięci dzikie rozkosze z Sooah. Seks z Dami był inny od mojego wzajemnego wyżywania się na sobie z kochanką. Przytulony do swojej dziewczyny, zasnąłem, tylko na moment, bo szybko obudziłem się z przerażającym uczuciem, że się duszę. Dami obejmowała dłońmi moje czerwone policzki.
- Co się dzieje? - szepnęła.
- Nie mogę oddychać... - wyjęczałem.
Cały się spociłem. Widziała, że się męczę. Odpowiedziała z uspakajającym uśmiechem:
- Ciii... mogę oddychać za ciebie.
Zbliżyła usta do moich ust i powoli wdychała powietrze. Było przyjemne i czyste, ale we mnie przemieniało się w palący i gryzący żar. Zasnąłem z przerażeniem, że się uduszę i więcej się nie obudzę, ale obudziłem się. Słońce świeciło przez okno prosto na nas. Dami spała z głową na mojej piersi. Wiedziałem, że to była ostatnia nasza wspólna noc. Rozstawaliśmy się w zgodzie. Dami nigdy się nie dowiedziała, że ją zdradzałem. Po prostu nie potrafiliśmy być razem po wszystkim, co się wydarzyło. Tylko, co właściwie się wydarzyło?! Tak wiele pytań. I żadnych odpowiedzi.



TERAŹNIEJSZOŚĆ


               Już nic nie słyszę z mieszkania na górze i nie widzę fajerwerków przez okno. Nie zwracam uwagi na to kolorowe show na niebie. Mam swoje osobiste. Przeglądam teczkę, podpisaną "Park Jaewook" i widzę kilka zdjęć naprawdę niezłej, eleganckiej dziewczyny. Nie znam jej. Nie wiem, kim jest. Zaczynam się zastanawiać, o co chodzi. Czy ktoś kpi sobie ze mnie i robi idiotyczne żarty? Ale kto? Po co? I czemu używa nazwiska Kim Sooah? Pod zdjęciami natrafiam na list. Rozpoznaję to pismo... jej pismo. Drżącymi dłońmi trzymam go i czytam.



Kim Wonsik,


               Sama nie wiem, po co do ciebie piszę. Może dlatego, że nie muszę nic więcej ukrywać i niedługo wszyscy poznają, jaka jest prawda. Zaskakująca. Powiedziałam ci, że nie zabiłam Jaewooka. Bo nie zabiłam. Piszę, by ci to udowodnić. Nie, żebym jeszcze się przejmowała, w co wierzysz, w co nie. Po prostu śmieję ci się w twarz, że taki głupi byłeś i pewnie nadal jesteś. Piszę do ciebie, kierowana egoizmem, żebyś zrozumiał pełne furii, złamane serce odrzuconej dziewczyny. Robię to w ten sposób, bo ty nawet nigdy nie zapytałeś, co czuję.

              Kochałam Jaewooka, tak bardzo, że byłam gotowa poświęcić życie. Niestety, nasza miłość nie miała szans, czegokolwiek byśmy nie zrobili... Nie podniecałam go, choć próbowałam chyba wszystkiego. Myślałam, że ja jestem problemem. Wreszcie Jaewook postanowił przestać udawać. Płakał, kiedy opowiadał mi, że zawsze czuł się dziewczyną i to chłopacy go pociągają... Też płakałam. Zrozumiałam, że nigdy nie pokocha mnie tak naprawdę. I było mi go okropnie żal. Mówił, że raz  kiedyś przebrał się za dziewczynę i poszedł tak do klubu. Gdy jego rodzice się dowiedzieli, zrobili mu straszną aferę. Nie chcieli syna pedała i transwestyty, tak mi opowiadał. Od dawna odkładał pieniądze. Choć jego rodzina jest bogata, nie odkładał zbyt dużych sum, by nie wywoływać niczyich podejrzeń. Sama pożyczyłam mu sporo. Zrobiłam to bezinteresownie, dla chłopaka, którego tak bardzo kochałam. Chciałam, by był szczęśliwy. Ja jedyna znałam jego zamiary. I zrealizował to wszystko. Wrobił sobie fałszywe dokumenty, uciekł do Ameryki, zmienił płeć. Operacja była kosztowna i długotrwała. Zamieszkał tam. Ja zostałam w Seulu. I obiecałam milczenie. Nie wyobrażasz sobie, co to za odpowiedzialność... i ból. Straciłam na zawsze kogoś, kogo kochałam, zostałam oskarżona, że go zabiłam, ale musiałam dochować obietnicy... Nie umiałam sobie z tym radzić, tak, że wreszcie w ogóle zamilkłam. Chociaż się starałam, głos po prostu nie wydobywał się z moich ust. A przesłuchania, podejrzenia i oskarżenia na pewno mi nie pomagały. Oczywiście, że wiedziałam, czemu nagle się do mnie zbliżyłeś. Chciałeś znaleźć dowody, że zabiłam Jaewooka. I naprawdę, nieważne, czy Dami cię o to poprosiła, czy to twój pomysł. Szpiegowałeś mnie. Pozwoliłam na to, bo potrzebowałam bliskości, choćby nieszczerej, wymuszonej. Wybaczyłabym ci naprawdę wiele. I ten seks... Wonsik, to był mój pierwszy raz, a ty mnie potraktowałeś, jak jakąś dziwkę. Nienawidziłam siebie, że też odczuwałam w tym okropnym czymś przyjemność. Ja... podniecałam kogoś. Ktoś mnie pożądał. Ale to nie był Jaewook. Płakałam, że to nie był Jaewook. Zatraciłam się w tym wszystkim. Już nie wydawałeś mi się taki zły. Chyba zaczynałam wierzyć, że ktoś jeszcze może mnie pokochać. Chyba sama zaczynałam kochać... Przez chwilę czułam się szczęśliwa. Nieważne, że milczałam, złamałam rękę, czy słyszałam te okropne oskarżenia. Czułam się szczęśliwa, bo miałam ciebie. Ale ostatecznie i ty się ode mnie odwróciłeś. I tego nie potrafiłabym ci nigdy wybaczyć. Wierzyłam w ciebie. Kochałam cię... Zostałam sama, zmaltretowana i bezbronna, zdana na tych, co mnie oskarżali. Powiedziałam ci, że nie zabiłam Jaewooka. I odszedłeś. Czy to miłość? Pytam, czy to miłość?! Tak postępuje zakochany? Chyba tylko wściekłość trzymała mnie przy życiu przez następne lata. Chęć, by się zemścić. I teraz to robię. Mam nadzieję, że moje słowa sprawią ci ból, choć w połowie taki, jaki ja czułam. Niech to byłaby nauczka, że nie wolno bawić się cudzymi uczuciami. 
               Na szczęście poukładałam sobie życie. Piszę do ciebie, bo wreszcie to mnie nie boli. Wyjechałam na studia do Ameryki, nauczyłam się języka migowego i zamieszkałam z Jaewookiem. Nazywa się teraz Christina Park i dużo mi pomaga. Jeśli nadal nie wierzysz, niedługo w telewizji będzie audycja o nim, możesz ją obejrzeć w internecie. Już powiedziałam, wszyscy wreszcie poznają, jaka jest prawda, rodzice Jaewooka, Dami, policja. To chwila triumfu dla mnie i porażka dla tych, co mnie oskarżali. Nie zabiłam Jaewooka.
Niewinna,
Kim Sooah


               Upuszczam list na podłogę. Przed oczami mam tylko tych kilka zdjęć. Park Jaewook, Christina Park. Tak są poopisywane. Oto niezaprzeczalny dowód, że się myliłem, oskarżając Sooah. Gdzieś głęboko w duszy zawsze wiedziałem, że była niewinna. Przecież nigdy mnie nie zawiodła, nie okłamała, uratowała mi zdrowie, a może nawet życie! Czemu pozwoliłem się zmanipulować plotkom? Jeżeli Sooah chciała, bym czuł się winny, odniosła sukces. Jestem na siebie wściekły. Szczerze, mam ochotę porozwalać wszystko dookoła. Ale co to pomoże? Siedzę i zastanawiam się nad sprawami z przeszłości, z którymi tylko pozornie się pogodziłem. Czy naprawdę taki musi być koniec? Zawieszam wzrok na adresie Sooah i pojawia mi się w głowie pewien szalony pomysł. Wrzucam do walizki najpotrzebniejsze rzeczy, kilka przypadkowych ciuchów. Taksówki kosztują dziś majątek. Dojeżdżam na lotnisko około drugiej i dowiaduję się, że najbliższy samolot mam dopiero rano. Przeznaczam na bilet wszystkie swoje oszczędności, ale niewiele się tym przejmuję. Cieszę się po prostu, że zobaczę Sooah, myślę, co jej powiem. Nie rozumiem czemu przez te dwa lata nie zrobiłem nic, żeby ją znaleźć. Jedyną dziewczynę, jaką kiedykolwiek pokochałem. Powinienem powiedzieć chociaż "przepraszam". Po to ta cała szalona wyprawa. Do rana snuję się po lotniskowych sklepach, barach, restauracjach. Zjadam ramen w kubku i wypijam chyba sześć kaw. Obawiam się, że nie zmrużę oczu w samolocie, ale przesypiam połowę lotu. Staram się skoncentrować na czymkolwiek, przez godzinę "czytam" gazetkę włożoną w kieszeń siedzenia, zanim orientuję się, że trzymam ją odwrotnie. Postanawiam po prostu gapić się przez okno. Nowy Jork wita mnie silnymi opadami śniegu. Zamawiam taxi i czytam adres na kopercie. Pełne wieżowców, luksusowych apartamentowców, biurowców i ekskluzywnych restauracji miasto jest zakorkowane. Wytrzymałem kilkanaście godzin w samolocie, ale w tym momencie okropnie się niecierpliwię. Moim nieperfekcyjnym angielskim popędzam taksówkarza. Co chwilę słyszy się klakson. Wkładam w uszy słuchawki, by się uspokoić, lecz muzyka wywołuje we mnie jeszcze więcej emocji. Wreszcie taksówkarz zatrzymuje się przy nowoczesnym apartamentowcu. Zostawiam pieniądze i wysiadam akurat w największe błoto. Klnę do siebie, po angielsku, po koreańsku. Serce mi wali, jakby od tej chwili zależało wszystko. Dzwonię domofonem do mieszkania Sooah. Drzwi się otwierają. Wjeżdżam windą na jedenaste piętro i naciskam dzwonek przy apartamencie 42. Do mieszkania wpuszcza mnie dziewczyna z mokrymi włosami, ubrana w szlafrok z froty.
- Park Jaewook - rozpoznaję.
- Kim Wonsik - powtarza i stara się sprawiać wrażenie niezaskoczonego, choć to pewne, że się zdziwił - długo się nie widzieliśmy. Co u Dami?
- Nie jestem już z Dami.
- Ściągaj te mokre ubrania. Napijmy się czegoś ciepłego i pogadajmy o starych, dobrych czasach.
Zrzucam płaszcz, szalik, czapkę i buty. Rzeczywiście, cały przemokłem.
Mieszkanie urządzono skromnie, ale z wyczuciem gustu. Jaewook zaprowadza mnie do kuchni i wstawia wodę w czajniku.
- Zrobili ci cycki i pipkę? - pytam, siadając przy stole. 
Za oknem rozciąga się panorama miasta. Nowy Jork przykryty śniegiem. Jaewook nie odpowiada. Milczy, aż zaparza herbatę i stawia na stole dwa parujące kubki. Wreszcie się odzywa:
- Po co tu przyjechałeś?
- Chcę pogadać z Sooah.
- Przez ciebie tyle cierpiała.
- Tak? I ty robisz mi wymówki? Przez ciebie cierpiała Dami, cała twoja rodzina. Wszyscy cię szukali. Myśleli, że nie żyjesz.
- Cierpieliby naprawdę, gdyby dowiedzieli się, kim jestem. 
- Chyba przesadzasz. A ta audycja? Niedługo pewnie ją zobaczą.
- Mam dość ukrywania swojej tożsamości. Przeszłam przez ciężki okres, ale dziś wiem, ile jestem warta. Zmierzę się z rodziną, ich wyzwiska i obelgi już mnie nie zranią.
- Sooah też przez ciebie cierpiała.
- Wynagradzam jej to.
- Jak?
- Jestem jej przyjaciółką. Wszyscy przyjaciele, oprócz mnie, ją opuścili.
- Jesteś popieprzony. Rozwaliłeś życie tylu ludziom.
- Czemu mnie obrażasz? Gdybym chciała, dosypałabym ci trutki do herbaty. 
- Jebie mnie to. Chcę pogadać z Sooah, nieważne czy później mam umrzeć.
Jaewook wzrusza ramionami.
- Ja powiedziałam Sooah, żeby do ciebie napisała - oznajmia - powinna zaraz wrócić. Mam sporo pracy, ale gdybyś czegoś potrzebował, jestem w pokoju obok.
I odchodzi dziewczęcym krokiem. Nawet jego głos brzmi dziewczęco. Siedzę przy stole i zastanawiam się, co oznacza "zaraz". Powoli zaczynam czuć głód. Wyciągam z lodówki gotowe kanapki i zjadam. Wypijam resztkę herbaty i słyszę, że drzwi się otwierają. Sooah, z długimi, rozpuszczonymi włosami, ubrana w wełnianą tunikę zjawia się w kuchni. Na mój widok gwałtownie blednie. Przez moment boję się, że zemdleje. Ale szybko się opanowuje. Wyciąga z kieszeni notes i długopis.
<Co ty tu robisz?>
- Kim Sooah... to naprawdę ty! Jesteś taka śliczna.
Z pokoju obok wychodzi Jaewook, przebrany w minispódniczkę i beżowy sweter. Narzuca na siebie płaszcz i zakłada buty.
- Porozmawiajcie sobie - proponuje.
Rzuca Sooah porozumiewawcze spojrzenie i wychodzi z mieszkania.
<Nie mam ochoty na rozmowę. Powiedziałam ci wszystko, co chciałam>
- Ja nie.
<Co chcesz mi powiedzieć?>
- Sooah... przepraszam.
Siedzę. Sooah krąży po kuchni, jej twarz jakby łagodnieje.
<Przeprosiny przyjęte. Czy możesz coś dla mnie zrobić?>
Odpowiadam z nadzieją:
- Wszystko.
<Idź sobie. I nie pojawiaj się tu nigdy więcej>
- Naprawdę tego chcesz?
<A wyglądam, jakbym żartowała?>
Nie poddam się. Muszę zrobić coś, co załagodzi jej wrogość... Jednocześnie uświadamiam sobie, jak okropnie tęskniłem za Sooah. Nie wierzę, że przetrwałem te dwa lata bez widywania jej. Mam wrażenie, że nie przeżyję bez tej dziewczyny ani chwili więcej. Podchodzę do Sooah i próbuję przytulić. Jest taka idealna. Zbyt idealna dla mnie. Potrzebuję czuć ciepło jej ciała. Odsuwa się szybko. Wyciąga ręce na znak, że mam nie podchodzić. Ten jej chłód sprawia mi ból nie do zniesienia.
<Trzymaj się z dala ode mnie>
- Czemu jesteś taka bezwzględna?
Z rezygnacją siadam z powrotem przy stole. Sooah zatrzymuje się przy oknie i obserwuje mnie.
<Jaka mam być? Czuję się zraniona i wykorzystana. Naprawdę nie rozumiesz, że cierpiałam?>
- Rozumiem... Przepraszam... Przykro mi. Nie zamierzam się tłumaczyć, bo nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Wiem tylko, że od dwóch lat jestem w tobie zakochany i nie zrezygnuję z ciebie tak po prostu, gdy cię wreszcie odnalazłem.
Sooah odwraca wzrok, ale zdążam zauważyć w jej oczach łzy. To wystarczająca odpowiedź: ona nadal coś do mnie czuje, obojętnie, jak bardzo nie chce się do tego przyznawać. Niestety, miłość i nienawiść czasami są równo silne.
<Och, to oczywiste! Kiedy wreszcie wiesz, że jestem niewinna, składasz mi deklaracje. A kiedy potrzebowałam pomocy, odwróciłeś się ode mnie i odszedłeś. Nic ci nie mogę dać. I ty mi nic nie możesz dać, jedynie ucieczkę, gdy sytuacja cię przerasta. Jak miałabym tobie zaufać?>
- Nie ucieknę od ciebie nigdy więcej! Te chwile, co razem przeżyliśmy, były najpiękniejszymi chwilami w moim życiu. Tak, wykorzystywałem cię i czułem się wstrętnie, bo nie chciałem cię wykorzystywać. Chciałem to odkręcić. Byłem gotowy odejść od Dami i poświęcić dla ciebie wszystko. Tylko raz, raz zwątpiłem. Popełniłem błąd. Odwróciłem się od ciebie. Fuck, wydawało mi się za późno, by to naprawić. Ale gdy cię widzę... Chcę o ciebie zawalczyć. Jeszcze mam nadzieję.
Chwytam jej dłoń. Jest taka delikatna. Chłodna w porównaniu z moimi, spoconymi z emocji. Sooah pozwala się tak trzymać przez chwilę. Zaraz chowa dłoń do kieszeni. Już nie ukrywa płaczu. Łzy strumieniem spływają jej po policzkach. Pozwala mi je otrzeć własnymi dłońmi. Przeciągam ten moment. Dotyk jej skóry... jej oddech na mojej twarzy, gdy powoli przybliżam usta. Sooah mnie odpycha.
- Chcę cię pocałować - jęczę i też mam łzy w oczach.
To moja ostatnia chwila z Sooah.
<Chcę, żebyś odszedł. Powiedziałeś, że zrobiłbyś dla mnie wszystko>
- Nie mam... u ciebie żadnych szans?
<Miałeś ich mnóstwo. To, że wtedy odszedłeś... tego nigdy nie potrafiłabym ci wybaczyć. Nawet jeżeli moje serce nadal bije dla ciebie>
- Chcę cię tylko przytulić... Pocałować... - spoglądam jej prosto w oczy i błagam o miłość.
Sooah zaprzecza, kiwając głową.
<Po prostu odejdź. Proszę>
Podnoszę się ociężale. Jakby moje serce ważyło sto kilo.
- Chcę... żebyś była szczęśliwa - powtarzam przez łzy i powoli dochodzę do drzwi - Sooah... When I say I love you, please believe it's true. When I say forever, know I'll never leave you. When I say goodbye, promise me, you won't cry. Because the day I'll be saying that will be the day I die. Sooah... I love you... forever... goodbye...
Naciskam klamkę, gotowy umrzeć, choćby dziś. I zdarza się cud.
- Kim Wonsik!
Odwracam się z uśmiechem.
Sooah mnie zawołała. I jej głos zabrzmiał pięknie.


OD AUTORKI:

Szczęśliwego Nowego! Prezent ode mnie - II (ostatnia) część scenariusza o Ravim:D