27/07/2022

blue lagoon (rozdział 75)

    Jest wczesne niedzielne popołudnie. Całą rodziną udali się do kawiarni, a Hayi i Jiyong są lekko zestresowani. Sarang denerwuje się dodatkowo, bo wie, co zamierzają im dziś oznajmić, i jednocześnie musi udawać, że nie ma o niczym pojęcia, gdyż w przeciwnym wypadku wyszłoby na jaw, że podsłuchała raz ich rozmowę. To ją męczy. Yongi natomiast tryska humorem, jak zwykle w weekend, kiedy nie musi iść do szkoły. Domaga się podwójnej porcji lodów, ciasta czekoladowego i babeczki z bitą śmietaną, nie przyjmując do świadomości tłumaczenia rodziców, że i tak tego wszystkiego nie zje.

  - Nieprawda, bo zjem! - krzyczy. Ostatecznie, po długich negocjacjach rezygnuje z jednej porcji lodów i ciasta czekoladowego. Po chwili zamówienia trafiają na ich stolik. Hayi i Jiyong piją tylko kawę. Sarang wybrała lemoniadę i  cheescake, w którym jedynie grzebie widelcem. Yongi rzuca się na lody i babeczkę. 

  - My... chcemy wam coś powiedzieć - zaczyna niepewnie Hayi.

Yongi upuszcza łyżeczkę na stół.

  - Będę mieć brata? Albo gorzej: Będę mieć siostrę?! - pyta.

Jiyong omal nie wylewa kawy. Kocha swoje dzieci, lecz gdyby miał mieć jeszcze jedno... Nie, Boże, strzeż. Nie dałby rady psychicznie.

  - Nie Yongi. Nie będziesz miał rodzeństwa. - Hayi wyprowadza go z błędu, po czym dodaje: - Lecę na trzy miesiące do Los Angeles nagrywać płytę z moim przyjacielem. W pracy zastąpi mnie koleżanka. W domu niestety musicie przez ten czas poradzić sobie sami.

Sarang stara się udawać zaskoczenie. Delikatnie unosi brwi, usiłuje pozostać spokojna. 

  - Och, gratuluję, to... wspaniała szansa. Nie mogę się doczekać tej płyty - mówi. 

W tym samym momencie Yongi zalewa się łzami. Zostawia niemalże nietknięte lody i babeczkę. Już ich nie ruszy. 

  - Nie możesz! Maaaamo, nie! Nie jedź albo weź mnie ze sobą, proszę, proszę, proszę, będę grzeczny! - zawodzi.

Można było się tego spodziewać. Yongi jest typem maminsynka. Poza tym to Hayi najwięcej o niego dba, Jiyong głównie się z nim bawi. I obecnie czuje się tak samo załamany jak on. Może nie powinien pozwolić jej lecieć... Ale Hayi od swoich najmłodszych lat o tym marzyła, chciała być wokalistką, robić karierę, lecz poświęciła się dla rodziny. I on mógłby poświęcić się dla niej na te trzy miesiące.

  - Yongi, nie płacz, tata się tobą zaopiekuje, a ja przywiozę ci piękny prezent. Zobaczysz, to szybko minie. - Hayi przekonuje synka, chcąc, by opanował się wreszcie i nie robił scen w kawiarni. Wszyscy na nich patrzą.

  - Nie chcę zostawać z tatą, chcę lecieć z tobą!

  - Yongi, zobaczysz, będzie fajnie... - wtrąca się Jiyong, lecz po odpowiedzi swojego synka, milknie.

  - Nie będzie fajnie, będzie beznadziejnie!

  - Yongi! - upomina go Hayi, lecz chłopiec ze szlochem zrywa się od stolika i biegnie ku wyjściu z kawiarni.

  - Pójdę do niego - informuje Hayi i tak też robi. Przy stoliku zostają tylko Sarang i Jiyong, oboje unikają wzajemnie swojego wzroku. Ona nie umie już udawać, że w spokoju je ciasto. Podświadomie czuje, że musi coś zrobić, żeby uratować sytuację. Jiyong podparł czoło w geście załamania, a drugą rękę położył płasko na stoliku. To za tę dłoń delikatnie chwyta go Sarang, gdy mówi:

  - Nie martw się, we wszystkim ci pomogę.

On wówczas wreszcie na nią patrzy. Sarang, jego piętnastoletnia adoptowana córka, jest taka poważna, zaradna i dojrzała. To on powinien ją pocieszyć, on powinien być dla niej pomocą, nie odwrotnie. Ale tego, konkretnie tego, co powiedziała, tak bardzo potrzebował. 

  - Dziękuję - mówi.

Nie odrzuca jej pomocy. A ona już wie, że czekają ją niezwykle ciężkie trzy miesiące.

***

    Hayi i Jiyong w nocy przed jej wylotem kochają się namiętnie. On zasłania jej dłonią usta, by swoimi jękami nie rozbudziła dzieci. Potem oboje zasypiają spleceni w uścisku. Kiedy rano dzwoni budzik, Hayi podnosi się niechętnie, zakłada przygotowane na podróż ubrania, kończy pakowanie. A następnie siada na łóżku, w którym wciąż jeszcze leży Jiyong, po czym zaczyna histerycznie płakać, zupełnie tak, jak kilka dni temu zrobił w kawiarni ich synek.

  - Nie lecę. Nie dam rady. Nie wytrzymam bez ciebie i dzieci - oznajmia.

  - Nie chcę tego słuchać, zaraz ruszamy na lotnisko - odpowiada stanowczo Jiyong, po czym wkłada na siebie ubrania i znosi do samochodu walizkę żony. Kiedy po nią wraca, zastaje ją żegnającą się z zaspanymi dziećmi. Hayi pociąga nosem, przypominając małą nadąsaną dziewczynkę, gdy wsiadają do windy w nowoczesnym apartamentowcu, w którym mieszkają, i zjeżdżają na parking. Pożegnanie jest okropne - długie i bolesne. Kiedy Jiyong wraca do domu, dzieci są już w szkolnych mundurkach i najedzone, natomiast na niego czeka na stole śniadanie. Sarang kończy zmywać naczynia po sobie i po braciszku. Gdyby tylko miała prawo jazdy, zapewne sama odwiozłaby też Yongiego do szkoły.

 ***

    Pierwszego wieczoru bez Hayi Jiyong umówił się z personelem Desire, że nie zjawi się w klubie, a gdyby coś się działo, mają do niego dzwonić. I dzwonią, akurat wtedy, gdy Sarang odrabia lekcje, a Yongi bawi się w "Gwiezdne wojny" i gania po pokojach z podświetlanym mieczem, krzycząc, że wszystkich pozabija. 

  - Hej, szefie, przyszła do ciebie jakaś dziewczyna i twierdzi, że byliście umówieni - oznajmia klenerka, Hyerin.

  - Ale jaka dziewczyna? Poza tym nie ja jestem szefem, tylko Taekwoon, więc nie mów tak do mnie, bo cię zwolnię.

  - E tam, skoro nie jesteś szefem, to mnie nie zwolnisz. A ta dziewczyna nie chce powiedzieć, jak się nazywa, mówi, że będzie rozmawiać tylko z tobą. Wygląda bardzo młodo.

  - Hyerin, daj mi ją do telefonu, ok?

  - Spoko. - Przez moment nic się nie dzieje. Potem po drugiej stronie znowu słychać głos Hyerin. - Przykro mi, ona chce rozmawiać z tobą tylko osobiście. 

  - Szlag, jestem pewien, że z nikim nie byłem umówiony.

  - Co mam jej powiedzieć?

Yongi zaczyna wymachiwać mu zabawkowym mieczem prosto przed twarzą:

  - Padnij, bo cię zabiję!

  - O nie, zaraz to ja cię zabiję - mówi Jiyong z powagą. 

  - To do mnie, szefie? - pyta Hyerin.

  - Nie, sorry. To do mojego syna.

 - Rozumiem, mimo wszystko lepiej pohamuj swoje mordercze instynkty, bo dzieciobójcy mają w więzieniu przechlapane.

Zaśmiał się.

  - Dzięki za info. A tej dziewczynie powiedz, że zaraz będę. 

Jiyong wkłada telefon do kieszeni.

  - Pobaw się ze mną, tato - nalega Yongi.

  - Nie mogę, dzwonili po mnie z pracy.

Chłopiec robi smutną minkę. Nie, jeśli jeszcze znowu zaleje się łzami, to już będzie koniec. Na szczęście w porę do akcji wkracza Sarang, która odrywa się od lekcji.

  - Jedź. Ja się wszystkim zajmę. I pobawię się z Yongim. 

 - Sarang, nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę. Dobra, wiem. Dam ci podwójne kieszonkowe. 

Gdyby powiedziała "nie, no co ty, nie ma potrzeby" naprawdę zacząłby się o nią niepokoić.

  - Super, wpłacę na zbiórkę charytatywną - odpowiada Sarang. 

To znaczy, że jeszcze z nią gorzej, lecz Jiyong nie ma niestety czasu na niepokoje.

***

    Wchodzi do klubu i od razu zauważa ją przy jednym ze stolików. Rose, dziewczynę, która chciałaby występować w Desire i o której zapomniał zaraz po ich pierwszym spotkaniu. Jak mógł? Kiedy w tym momencie na nią patrzy, widzi wymalowane na jej twarzy "o mnie się nie zapomina". Tak bardzo przypomina mu Hayi. Nie pod względem wizualnym. Hayi, gdy pierwszy raz ją zobaczył, była tak samo zdeterminowana, tak samo młoda. Ale nie miała w oczach tej pustki, nie miała też figury modelki, wręcz przeciwnie, posiadała jeszcze wtedy ten uroczy dziecięcy tłuszczyk. Rose za to sprawia wrażenie, jakby składała się tylko ze skóry i kości. Jiyong podchodzi do niej, nerwowym gestem odsuwa od stolika krzesło i siada na nim. 

  - A więc to ty - mówi zirytowany, że to z jej powodu zostawił dzieci i pędził do klubu, sądząc, że zapomniał o ważnym spotkaniu. - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli umówieni.

  - Och, byliśmy umówieni na telefon. Ale się go od ciebie nie doczekałam. Tak więc przyszłam osobiście.

Hayi nie miała w sobie też tyle tupetu, co ta młoda dama. Jiyong czuje niespodziewanie, że nie chce mieć z nią nic wspólnego. I że chętnie utrze jej nosa. 

  - Niepotrzebnie się fatygowałaś. Nie przyjmę cię. Nie jesteś wystarczająco dobra.

Kiedy już wypowiada te słowa, uświadamia sobie, jak niewłaściwie to zabrzmiało. Nie powinno się mówić takich rzeczy dziewczynie. Nie powinno się mówić takich rzeczy tak młodej dziewczynie! Lecz komu jak komu, Rose bez wątpienia nie brak pewności siebie. Nie podda się po tych słowach. Nie postanowi podciąć sobie żył czy rzucić się pod pociąg. Bo to po prostu nie ten typ. Jiyonga uspokaja nieco taki tok rozumowania. Z uwagą obserwuje dziewczynę. W jej pustych oczach pojawiają się łzy i on natychmiast zaczyna żałować, że potraktował ją tak ostro. Rose zaciska zęby, jakby w myślach powtarzała sobie: nie będę płakać, nie będę płakać, nie będę płakać. Nie. On nie doprowadzi mnie do łez. Już wystarczająco wylała ich w swoim życiu. 

  - Przesłuchałeś moje nagrania? - pyta wyjątkowo opanowanym tonem i jakby niedowierzając, że rzeczywiście jest dla niego "niewystarczająco dobra".

  - Tak, Rose. Przesłuchałem. Przykro mi, wracaj do domu. Ja też muszę wracać, moja żona wyjechała i zostawiła mnie z dziećmi. - Po co jej to mówię?, zastanawia się. 

  - Nie ma więc dla mnie szansy?

  - Ależ jest, jeeest, tylko nie tutaj.

Rose podnosi się, dumnie wypinając pierś, zupełnie płaską. Boże, ona wygląda jak dwunastolatka, myśli Jiyong, a wcześniej ledwie się powstrzymuje się, by nie pomóc jej zeskoczyć z wysokiego stołka. Niech już idzie, powtarza w myślach, chcę mieć ją z głowy.

  - So goodbye, Kwon Jiyong - mówi ona, odwraca się na pięcie i odchodzi wyprostowana w kierunku drzwi. 

Kiedy już znika, on myśli o tym, jak dziwnie zabrzmiało w jej ustach jego nazwisko i imię.

Nie wraca do domu. Za bardzo interesują go nagrania Rose, w kwestii których skłamał, że ich słuchał. W domu nie posiada tak dobrego sprzętu do odtwarzania muzyki, jak tu. W swoim gabinecie ma profesjonalne głośniki, zapewniające niesamowitą jakość dźwięku. Co więcej, tutaj też zostawił pendrive'a z owymi nagraniami. A poza tym jest pewien, że Sarang doskonale radzi sobie z Yongim i dzieci nie płaczą za nim. 

  - Kto to był, szefie? - zagaduje go Hyerin.

  - Niespełniona gwiazda muzyki - odpowiada Jiyong ironicznie, po czym zamyka się w swoim gabinecie, trzaskając przy tym drzwiami. To znak dla kelnerki, że czegokolwiek dotyczyła wizyta dziewczyny, przebiegła dość burzliwie, a jej nie-szef jest zdenerwowany i chce pobyć sam. Już po chwili pomieszczenie wypełniają spokojne nuty. I w dodatku smęci, myśli Jiyong, po czym przypomina sobie smutne, puste i pełne łez oczy Rose. Siada w swoim obrotowym krześle, kładąc nogi na biurko. Kołysze się lekko w rytm muzyki, nie zważając na wydawane przez fotel nieprzyjemne piski. I wtedy słyszy jej głos, tak nieskazitelnie czysty... tak przeszywający... tak przepełniony łzami, jak jej oczy. W śpiewie Rose jest coś dziwnego, z czym nigdy dotąd się nie spotkał. Ona robi to tak, jakby jednocześnie to kochała i tego nienawidziła. Interpretuje dźwięki na swój sposób. W tym jest też coś nonszalanckiego. Rose ma subtelny głos, lecz tkwi w nim wściekłość, ból, żal, rozpacz, wszystkie negatywne uczucia. Jiyong czuje się nimi porażony niczym piorunem, nieświadomie zdejmuje nogi z biurka, uchyla usta pod wpływem tych silnych emocji. Ona tego nie znosi. Rose nie znosi śpiewania! A przy tym wie, że robi to cholernie dobrze i że znaleźć można w tym śpiewie tylko cierpienie, a mimo wszystko chce się go słuchać, więcej i więcej. Jiyong czuje, że serce bije mu jak oszalałe. To byłby prawdziwy hit... myśli. A intuicja w tej kwestii nigdy go nie zawodzi.

***

    Rose idzie ulicą, zalewając się łzami. Już nie musi udawać dumnej, silnej i nie do pokonania. Po drodze nikt jej nie zatrzyma i nie zapyta, co się stało, każdy zainteresowany jest własnymi sprawami, nie zważa na cierpienie innych i nie chce się w nie angażować. To jest Rose na rękę, bo nie umiałaby odpowiedzieć, gdyby ktoś rzeczywiście zainteresował się powodem jej rozpaczy. Przecież nie chodzi tylko o fakt, że jej śpiew nie zrobił na kimś wrażenia, bo na niej też od dawna nie robi, tu chodzi o wiele więcej - o to, że jest "niewystarczająca". Odkąd pamięta taka była i pewnie taka pozostanie. Jiyong wyglądał, jakby żałował tych słów. Może zaczął się obawiać, czy w rozpaczy nie podetnę sobie żył, zastanawia się Rose. O nie. Ona wie, jak ciąć, by nie przeholować i nie skończyć znowu w szpitalu. A to szpitala się boi, nie śmierci. Rose wróci do domu metrem, lecz zanim pójdzie na konkretny peron, postanawia odwiedzić na stacji toaletę. Kiedy mija lustro, przez chwilę widzi swoje odbicie i ma wrażenie, że nigdy nie wyglądała gorzej. Makijaż, który tak starannie nakładała i którym przykryła worki pod oczami, popłynął wraz ze łzami. Tak, wygląda jak żałosny clown. Tak się również czuje. Szybko zamyka się w jednej z wolnych kabinek. Wyciąga z torebki opakowanie żyletek oraz spirytus salicylowy. Dezynfekuje ostry przedmiot. Potem siada na sedesie i odchyla spodnie tak, by odsłonić kość biodrową. Tam, jak zwykle, ma zamiar wykonać cięcie. Tam nikt nie sprawdza. Ramiona i uda - owszem, lecz biodra? Komu przyszłoby to do głowy? Na pewno nie wiecznie zapracowanym rodzicom i pochłoniętej urokiem pierwszej miłości siostry. Rose też przeżywa swoją pierwszą miłość, pierwszą i ostatnią, jak w tym momencie sądzi. Tyle że ona sama jest... N I E W Y S T A R C Z A J Ą C A. Podnosi rękę, w której trzyma żyletkę, gotowa zadać sobie fizyczny ból, by uwolnić się od tego, który odczuwa w środku. I wtedy zaczyna wibrować jej telefon położony niedbale obok. Jeśli nie spojrzałaby na ekran, nie zawracałaby sobie tym głowy. Ale ona patrzy i widzi jego nazwisko i imię. Kwon Jiyong. Chowa z powrotem żyletkę i postanawia, że odbierze. Już na szczęście zdążyła się wypłakać i uspokoić, będzie więc  miała normalny głos. Co z tego, że wygląda jak potwór? Jiyong przez telefon i tak jej nie zobaczy.

  - Halo?

  - Cześć, słyszę jakiś dziwny pogłos. Możesz rozmawiać? 

  - Mogę

Siedzę w publicznej toalecie i zamierzam się pociąć, bo jestem niewystarczająca. Ale mogę, mogę z tobą rozmawiać i chcę...

  - Rose, nie jesteś niewystarczająca. Nie wiem, czemu to powiedziałem. Nie bierz tego do siebie, proszę, bo to bzdury. 

Boże, czyżby Jiyong czytał w jej myślach? Rose czuje, jak cała się spina, i podciąga kolana pod brodę. Zwykle robi tak w momencie, w którym chciałaby stać się niewidzialna, po prostu rozpłynąć się w powietrzu lub gdy się czegoś obawia. W tym przypadku obie te emocje jej towarzyszą.

  - Dzięki, jeśli to mają być przeprosiny, to je przyjmuję.

  - Yhm, tak, to chyba miały być przeprosiny. Ale nie po to dzwonię. Znaczy, nie tylko po to. 

  - A po co? - może brzmi niezbyt miło, lecz jest w totalnym szoku. Kiedy opuszczała Desire, myślała, że już nigdy nie porozmawia z Jiyongiem. A może zadzwonił tylko po to, żeby ją podręczyć. Czy to w jego stylu?

  - Czy nadal jesteś zainteresowana śpiewaniem w Desire? Przemyślałem to jeszcze raz. Rose, jesteś nie tylko wystarczająca, jesteś... wyjątkowa. I chcę uczynić cię twarzą klubu. 

  - Och - tylko tyle potrafi z siebie wyrzucić. I znowu łzy płyną po jej twarzy, w tym momencie są to łzy radości.

  - Rose? Rose, jesteś tam?

 - Tak, jestem i... O Boże, Boże zgadzam się! Ale twarzą klubu? Nie lepiej, jeśli uczynisz mnie jego sercem?


OD AUTORKI:
Nie sądziłam, że będę jeszcze kiedyś żebrała o komentarze:D 

Ale... jeśli jesteś tu i czytasz, dodasz mi motywacji, zostawiając po sobie ślad! 

Myślicie, że Rose namiesza? Może Was uspokoję, że Jiyong baaardzo kocha Hayi?:)