23/02/2017

# teaser 2

DONGWOO


                Dongwoo je zauważył swoją siostrę Angelene i siostrzenicę Mię, ciągnące wielkie walizki. Obie wydawały się zmęczone i w niekoniecznie dobrych humorach. Pewnie kilkunastogodzinna podróż okazała się po prostu nudna.
- Noona! - zawołał, niepewny, czy Angelene go słyszała.
Odwróciła się. Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie. A potem kilkoma szybkimi krokami zbliżyła się do Dongwoo.
- Co ty tu robisz? - spytała.
- Wyjechałem po was. Czy nie po to pisałaś mi o waszym powrocie do Seulu?
- Ja... po prostu ci napisałam...
Mierzyli się wzajemnie spojrzeniem, czujnym, trochę niepewnym. Jak powinni się przywitać? Przytulić się, dać sobie ręce, powiedzieć najzwyklejsze "cześć"? Angelene była poddenerwowana. Mimo swojego prowokacyjnego wizerunku, różowych włosów, kolorowych, oryginalnych ubrań, nie należała do osób odważnych i pewnych siebie. Natomiast Dongwoo sprawiał wrażenie spokojnego i wyluzowanego. A może to tylko pozory...
Mia utkwiła w nim wzrok i wreszcie przerwała milczenie. Przerzucając się na koreański, w którym zazwyczaj rozmawiała z Angelene w domu, spytała:
- Kto to?
- Twój wujek Dongwoo - odpowiedziała jej matka.
- Cześć. Nie pamiętasz mnie, bo kiedy się ostatnio widzieliśmy, byłaś jeszcze w brzuchu mamy - dodał.
- To ten wujek... - zainteresowała się Mia, nie spuszczając wzroku z Dongwoo - który był w więzieniu?
- W poprawczaku - odpowiedziała Angelene.
Przez jej plecy przebiegł zimny dreszcz. Spojrzała na brata. Wydawał się obojętny. Czym tak skutecznie się znieczulił? Niech zdradzi ten sekret, jej też jest potrzebne znieczulenie!
- Zabił kogoś? - kontynuowała dziesięciolatka.
- Mia! - zawołała Angelene, błagalnie - nie, twój wujek nikogo nie zabił. Proszę cię, uspokój się.
- To za co tam był?
- Mia... - Angelene jeszcze raz dodała z westchnieniem, po czym przeprosiła brata.
- Ty nie masz za co przepraszać - stwierdził - let's go, odwiozę was, gdzie chcecie. Angelene, pisałaś, że wynajęłaś mieszkanie, tak?

22/02/2017

school of hard knocks (rozdział 39)

THE DAY


Park Jaebeom (Jay Park)

                To było przyjemne popołudnie. Jaemi przyszła do mnie po swojej pracy, przyniosła mnóstwo jedzenia i butelkę coli.
- Umyj ręce i siadaj - powiedziała.
Poczułem się, jakbym był dzieckiem, a ona mi matkowała. Ale cieszyłem się z perspektywy szybkiego posiłku. Zrobiłem to, o co mnie poprosiła i, przyglądając się jej w milczeniu, otworzyłem colę. Jaemi wstawiła do mikrofalówki makaron z pastą z fasoli i odczekała, aż się podgrzeje. Potem nałożyła dwie porcje, które podała do stołu. Usiadła z uśmiechem obok mnie.
- Jesteś genialna - stwierdziłem - jak ja ci się odwdzięczę?
To akurat było oczywiste...
- Oppa, denerwujesz się? - zapytała w pewnym momencie Jaemi.
- Czym?
- Jutrzejszym procesem.
Wzruszyłem ramionami.
- Po co denerwować się czymś, na co nie ma się wpływu?
- Przecież masz ma to wpływ. A my ci pomożemy, adwokat i... ja.
Pewność siebie Jaemi dodawała mi odwagi. Ale nie zamierzałem popsuć tego popołudnia rozmowami o poważnych sprawach. Po obiedzie zostawiliśmy naczynia na stole i poszliśmy do sypialni. Kochaliśmy się kilka razy, aż wreszcie zapadliśmy w sen. Obudził mnie dzwonek do drzwi. Jaemi nadal spała, oddychała spokojnie i sprawiała wrażenie, zupełnie obojętnej, co dzieje się dookoła. Rozejrzałem się po sypialni, szukając swoich ubrań i zastanawiając się, jak niektóre z nich znalazły się w tak dziwacznym miejscu... Dzwonek do drzwi umilkł, za to zadzwonił mój telefon. Mama? Wyszedłem z sypialni i odebrałem.
- Słucham?
- Cześć - odezwała się mama - czemu nie chcesz mi otworzyć? Przecież słyszę, że jesteś w środku i rozmawiasz.
Świetnie. Zupełnie mnie zatkało. Mama? Tu? W Korei?!
Otworzyłem jej drzwi.
- Przyleciałaś... - tylko tyle powiedziałem.
- Przecież jutro jest twój proces. Jak mogłabym nie przylecieć?
- Wiedziałaś o wszystkim...
- Dowiedziałam się z internetu. Bo ty nie zamierzałeś mnie o niczym poinformować! - powtarzała, uderzając mnie lekko na wysokości mojej klatki.
Była zła. Ale to tylko z troski. Naprawdę i tak stała po mojej stronie, chociaż nie znała szczegółów. Przytuliłem ją i poprosiłem, by nie panikowała.
- Nie musiałaś, mamo... Ale oczywiście cieszę się, że przyleciałaś.
- Naprawdę kogoś pobiłeś? - spytała.
Poprosiłem, by usiadła w pokoju. Szybko zebrałem talerze z kuchni, włożyłem do zmywarki i zrobiłem dla nas po kubku kawy.
- Nie, mamo. Nie pobiłem tego typka. Zleciłem jego pobicie. Zasłużył sobie na to.
- Chyba nie chcesz tak powiedzieć sędziemu!
- Chcę. Ten typek wykorzystał moją znajomą. I mam zamiar o tym powiedzieć.
Mama westchnęła.
- Jaebeom, boję się o ciebie. Cały czas powtarzasz, że radzisz sobie tu sam, a ja wiem...
- Nic się nie dzieje - przerwałem jej - gdybyś tu była, postąpiłbym tak samo i tak samo miałbym jutro proces.
Zamilkliśmy, gdy rozległ się odgłos jakby skrzypnięcie drzwi. Jaemi... Nie było sensu ukrywania jej. Jeżeli jakoś wymknęłaby się z mojego mieszkania i tak prędzej, czy później mama domyśliłaby się, że łączyło nas coś więcej. Ale nie podejrzewałem, że do ich spotkania dojdzie w takich okolicznościach... Jaemi pojawiła się w pokoju owinięta jedynie w prześcieradło, zaspania, przecierając oczy. Mruczała coś sama do siebie, a potem jej wzrok powędrował w kierunku mojej mamy i natychmiast zamilkła. Chciała się powoli wycofać, lecz ja chwyciłem ją za rękę i powiedziałem:
- Mamo, to ta znajoma. Ahn Jaemi. Jaemi, to moja mama.


Ahn Jaemi

                Reakcja mamy Jaebeoma okazała się nie taka zła, jak przypuszczałam. Spodziewałam się ostrych słów, wyrzutów, że to ja wpakowałam go w kłopoty (nie zaprzeczałabym) i opierdolu, że mam jeszcze czelność tu przychodzić i wskakiwać mu do łóżka. Nic w tym stylu się nie wydarzyło. Jego mama podała mi rękę, przedstawiając się, a ja lekko się ukłoniłam i obiecałam, że zaraz do nich wracam. Poszłam do sypialni, poszukałam swoich rzeczy i w pośpiechu włożyłam je na siebie.  Kiedy pojawiłam się z powrotem w pokoju, Jaebeom i jego mama rozmawiali znowu o procesie.
- Chcesz mu pomóc, prawda? - zapytała pani Park.
- Tak - odpowiedziałam - oczywiście...
Jaebeom złapał moją dłoń i głaskał ją czule.
Pani Park obdarzyła mnie miłym uśmiechem. Cały wieczór rozmawialiśmy o tym, co postanowiliśmy powiedzieć na procesie, a o czym adwokat radził nie wspominać. Potem pożegnałam się i pojechałam do siebie. Nie spałam do rana. Po prostu rozmyślałam, analizowałam wszystkie opcje i zastanawiałam się, co bym zrobiła, gdybym straciła Jaebeoma. Kochałam go. I nie wiedziałam, jak ja wcześniej żyłam bez niego.
Następnego dnia czekała nas rozprawa. Spotkaliśmy się na sali, Jaebeom jako oskarżony, ja występowałam w charakterze świadka. Co z tego, że rozprawa była zamknięta i reporterzy nie mieli tu wstępu. I tak tłumy ustawiały się przy drzwiach do sądu. Współczułam Jaebeomowi. A kiedy zobaczyłam w sali pana Byun, zadrżałam na wspomnienie tych wszystkich rzeczy, do których mnie przymuszał... Usłyszałam głos sędziego i to przywróciło mnie do rzeczywistości. Stanęłam przy barierce, przedstawiłam się i złożyłam przysięgę, by zeznawać tylko zgodnie z prawdą. Całym moim zadaniem było potwierdzenie poprzednich słów Jaebeoma. Wiedziałam o tym, a i tak się zdenerwowałam. Opowiedziałam o castingu modelek i propozycji pana Byun. Chociaż na nią przystałam, nie byłam przygotowana na to, czego zażądał. Wstydziłam się opowiadać wszystko tak szczegółowo. Ale skoro tylko w ten sposób mogłam pomóc Jaebeomowi... Przyznałam się, że okłamałam go w kwestii tego, że zostałam zgwałcona. I wtedy strona skarżąca zaatakowała mnie pytaniami. Oczywiście pan Byun okazał się ofiarą, a ja puszczalską lalą, która rozkłada nogi za karierę. Adwokat Jaebeoma starał się mnie ratować, a wszystko podsumował stwierdzeniem, że oskarżony działał impulsywnie i umotywował zlecenie pobicia silnym wzburzeniem. Zarządzono pół godzinną przerwę. Bałam się. Krążyłam po korytarzu z kubkiem kawy i pierwszy raz od dawna modliłam się. Nie rozmawiałam z Jaebeomem i z jego mamą też nie. Nie chcieliśmy publicznie pokazywać, jak bliskie łączyły nas stosunki. Podczas rozprawy utrzymywaliśmy, że byliśmy po prostu "przyjaciółmi". Aż wreszcie znowu weszliśmy do sali i usłyszeliśmy wyrok. Sędzia przychylił się do prośby obrońcy i ukarał Jaeboeoma jedynie zapłaceniem odszkodowania na rzecz poszkodowanego. Popatrzyłam na Jae. Złapał moje spojrzenie z uśmiechem. Naszym jedynym zmartwieniem było już tylko to, by jakoś przedrzeć się przez tłumu reporterów.


Jo Kwangmin (Boyfriend)


                Zdjęcie Stephie i Rain'a nie dawało mi spokoju. Oczywiście mogło oznaczać coś zupełnie niegroźnego. Wspólna kolacja, za dużo alkoholu, a może ona po prostu się potknęła i wpadła prosto w jego ramiona?
- Naiwniak z ciebie - wyśmiał mnie Youngmin, kiedy przedstawiłem mu swoje wersje.
Rzuciłem go koszulką i - jak się okazało - moją koszulką, której później nie chciał mi oddać. No tak, wyzywał mnie od naiwniaków, bo sam odkochał się w Stephie i miał Suji. A ja? Moje uczucia do menadżerki nadal były szczere.
Za 2 tygodnie kolejny konkursowy odcinek i w zespole zaczynał panować nerwowy nastrój. Trenerzy też chodzili jacyś nie w sosie. Tylko Stephie i Rain gruchali jak gołąbki. Cały czas szukali się wzrokiem, wysyłali sobie całuski, uśmieszki. Zrzygać się można... W dodatku zrobili to, o co chyba nikt ich nie podejrzewał. Ogłosili publicznie, że są parą! Internet szalał, wszyscy o tym plotkowali, a mnie ogarniała jakaś taka wewnętrzna złość. Potem jeszcze ta próba... Wszystko mi się myliło. Choreografia, rytm, tekst. Chłopacy byli zaniepokojeni moją kondycją, a konkretnie z powodu jej braku...
- Dobrze się dzisiaj czujesz? - zainteresował się Donghyun.
Chciał być miły i zapytał z troski, a ja oczywiście odebrałem to za złośliwe i ironiczne.
- Ja się kurwa czuję zajebiście.
Zapadła chwilowa cisza. Nie, żebym nigdy się tak nie wyrażał. Mimo wszystko podczas nagrywania staraliśmy się pilnować i ograniczyć słownictwo. Chłopacy ledwie powstrzymywali śmiech, a zdenerwowana Stephie dyskretnie pokazała na kamerę. No tak, ciekawe czy Rain też ją tak denerwował, jak sobie zaklął.
- Jesteś jakiś rozkojarzony - rzucił w moim kierunku Hyunseong.
- Ty na pewno nie masz gorączki? - zmartwił się Jeongmin - bo cały czerwony jesteś...
Jestem! Dziwne, żebym nie był, kiedy mam ochotę w tym momencie ich wszystkich zamordować...
- Może kontynuujmy próbę? - zaproponował Minwoo, który chyba powoli zaczynał się nudzić.
Chociaż raz jego lekki poziom ADHD na coś się zdał!
- Ok! Ostatnia powtórka! - zarządziła Stephie, klaskając, żebyśmy się uciszyli.
- Postarajcie się - poprosił Rain.
Tak, jakbyśmy zazwyczaj się nie starali... Stanął obok Tablo i Taemina, którzy towarzyszyli nam na dzisiejszej próbie. Wszyscy nie spuszczali z nas wzroku i liczyli, że wreszcie się uda... Jeongmin był winny pierwszej wpadki. Pomylił pozycję i wpieprzył się na miejsce mojego głupiego brata, a ten w efekcie stał, jak kołek. Nikt im tego nie wypomniał. Szybko się poprawili i kontynuowali choreografię. Za to, jak tylko ja pomyliłem tekst w swojej partii, trenerzy kazali zaraz wyłączyć muzykę.
- Jo Kwangmin - spytała z powagą Stephie - co się dzieje? Niedługo występ, a ty mylisz podstawy, które już od dawna powinny być opanowane.
- Jeongmin z Youngminem też się pomylili. Ale na to nikt nie zwraca uwagi. Bo tylko ja, jak zwykle, wszystko robię źle! - wkurzyłem się.
Trenerów chyba zatkało, że podnoszę na nich głos. A chłopacy próbowali zapanować nad sytuacją.
- Po prostu powtórzmy wszystko jeszcze raz - zaproponował Donghyun.
- Jeszcze raz? - zirytował się wtedy Rain - błąd w choreografii to nie to, co błąd w tekście.
- Więc choreografia nie jest już ważna? - oburzył się Taemin.
- Chodzi o to, że wiele artystów myli się podczas tańca. A podczas śpiewu nie i to... przykuwa więcej uwagi - próbował załagodzić konflikt Tablo.
Głośno odłożyłem mikrofon i ruszyłem w kierunku drzwi.
- Z nim naprawdę dzieje się coś niedobrego... - rozległ się głos Stephie.
- A ja powiedziałem, żebyśmy po prostu powtórzyli wszystko jeszcze raz ! - dodał załamany Donghyun.


Lee Gikwang (B2ST)

                W niedzielę wieczorem w kawiarni było sporo ludzi. Z trudem doczekałem się wolnego stolika. Po chwili zjawiła się przy mnie roześmiana kelnerka i zapytała, co zamawiam. Poprosiłem piwo. Może to niegrzecznie pić w takich okolicznościach... Ale potrzebowałem czegoś na rozładowanie stresu. Przez cały tydzień zastanawiałem się tylko: przyjdzie, czy nie przyjdzie? Ciężkie było skupienie się na czymkolwiek. Chociaż chłopacy to zrozumieli, nie podobało im się, że zawalam robotę i myślę chwilowo o zupełnie innych sprawach niż wygrana w show. W sobotnim odcinku niewiele mówiłem i niewiele do mnie dotarło z tego, co mówili inni. Potem odwiedziłem rodziców. I aż coś się we mnie zagotowało, kiedy zaraz po niedzielnym śniadaniu mojego brata wywiało do Hyerim. Nie wróżyło to niczego dobrego. Przeszło mi przez myśl, że może siedzę w kawiarni i niepotrzebnie się stresuję, bo moja ex zamiast przyjść, zdecyduje pozostać cały wieczór w ramionach Hyekwanga. Z westchnieniem popiłem łyk piwa. Wtedy ktoś mnie rozpoznał. Jakaś fanka zawołała moje imię i nazwisko, a to wystarczyło, by zaraz powstało zamieszanie. Niektórzy podchodzili i wypytywali o program, niektórzy o zbliżający się konkursowy odcinek, jeszcze inni starali się dowiedzieć, kim ja jestem. I w samym środku tego zamieszania pojawiła się Hyerim. Nie widziała mnie. Rozglądała się po kawiarni, licząc pewnie na to, że ten "wielbiciel" da jej jakiś znak. Później zorientowała się, że coś się tu dzieje. Widocznie postanowiła to sprawdzić. Zbliżyła się do mojego stolika i zakryła usta, wydając z siebie mimowolny jęk. Zapadła cisza. Wszyscy na nas gapili.
- Gikwang? - zapytała.
Podniosłem się, żeby... skoro nie pocałować ją w policzek (mimo wielkich chęci), to chociaż podać jej rękę, czy w jakiś inny sposób się przywitać. Wyglądała tak uroczo. I zapatrzony w urodę Hyerim, przypadkowo przewróciłem piwo. Rozlało mi się na koszulkę i spodnie. O nie, tylko nie to! Za co życie znowu mnie ukarało? A potem stwierdziłem, że to może być szansa. Hyerim podała mi chusteczki, a ja chwyciłem ją za rękę i przeprosiłem swoich fanów:
- Muszę iść się wytrzeć...
Zniknęliśmy w łazience. Hyerim podawała mi chusteczki, a ja wycierałem swoje ubrania. Oboje milczeliśmy. Nie byliśmy przygotowani, że to wszystko tak się skończy. A potem zapytaliśmy kelnerkę, czy możemy wyjść jakimiś bocznymi drzwiami i poprowadziła nas przez zaplecze. Po chwili staliśmy obok siebie na ulicy i marzliśmy na nieprzyjemnym, zimowym wietrze.
- Co ty tu robisz? - zapytała wreszcie Hyerim - te kwiaty, były od ciebie?
- Tak... - odpowiedziałem szczerze.
Posłała mi pełne irytacji spojrzenie.
- Wiesz, że miałam przez to kłopoty?
- Kłopoty? - zdziwiłem się - z powodu kwiatów?
- Tak! - krzyczała - kłopoty! Koleżanka z pracy cały czas głupio mi docinała, a potem jeszcze Hye... Rozumiem, że cię to denerwuje. Że nie chcesz mnie znać, a przez swojego brata wciąż musisz mnie oglądać i o mnie słuchać. Ale nie niszcz nam związku. Nie masz do tego prawa.
Po swojej przemowie odwróciła się, gotowa odejść i wyrzucić mnie z jej życia.
- A kochać cię? - odezwałem się wbrew moim intencjom - do tego też nie mam prawa?!


Min Dohee

                No tak. Do przewidzenia było, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Dzień, kiedy wreszcie stwierdzę, że czas pogodzić się z tatą. Chociaż przez kilka ostatnich tygodni żyłam w zupełnym zawieszeniu gdzieś między moimi studiami, show i MC Mong'iem, czegoś mi brakowało. Przez to stałam się drażliwa i skłonna wywołać kłótnie ze wszystkich możliwych powodów. I wreszcie dotarło do mnie, czemu się tak zachowywałam. Z tęsknoty za tatą. Usłyszałam w telewizji, że podpisał kontrakt i zaczął reżyserować film.
Po tylu latach przerwy! Było to dla mnie zaskoczeniem. A jednocześnie pękałam z dumy. Mój tata! Skoro podpisał kontrakt musiał być pewien, że stworzy coś niesamowitego. Powróci w wielkim stylu! Tego dnia zaraz po zajęciach na uczelni przyjechałam do swojego rodzinnego domu. Przywitała mnie sekretarka Oh i znowu mi panienkowała. A ja zamiast ją za to opierdzielić, wzruszyłam się! Zapytałam, co porabia tata.
- Jest na spotkaniu z jakimś innym filmowcem - wyjaśniła sekretarka.
Postanowiłam zaczekać. Albo... przygotować jakąś niespodziankę. Mieszkając z MC Mong'iem powoli uczyłam się podstaw gotowania. Ale po chwili uznałam, że tata pewnie nie wróci głodny ze spotkania, więc lepiej przygotować coś w rodzaju deseru niż konkretny posiłek. Na stole stała sałatka owocowa z lodami, kiedy tata wszedł do pokoju i aż podskoczył zdziwiony moim widokiem.
- Cześć. Przygotowałam deser. Masz ochotę? - spytałam z uśmiechem i w tym momencie znalazłam się w ramionach taty.
No cóż... Obiecałam sobie nie płakać. A płakałam jak bóbr i tata też. A kiedy już tak sobie popłakaliśmy, usiedliśmy przy stole i zabraliśmy się za deser.
- Tęskniłem - przyznał wreszcie tata.
- I ja też. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo... Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej...
- Nieważne. Najważniejsze, że w ogóle przyszłaś.
- Słyszałam, że znowu reżyserujesz.
- Tak... czuję... że stworzę coś naprawdę dobrego.
- Oczywiście, tato. Przecież nie ma lepszych od ciebie!
Dohee... czy to, że przyszłaś... znaczy, że mi wybaczyłaś?
- Hm... Wybaczyłam, bo mi ciebie brakowało, tato.
Zapadło chwilowe milczenie. A potem tata popatrzył na mnie i zapytał:
- Wrócisz do domu?
- Ehm... no... bo widzisz - zaczęłam niepewnie - w dniu promocji swojego albumu MC Mong...
Już nic nie dodałam. Po prostu pokazałam mu swoją dłoń z pierścionkiem i popłakałam się po raz kolejny dzisiaj.

15/02/2017

school of hard knocks (rozdział 38)

IN AN ALTOGETHER DIFFERENT LIGHT

Kim Taehee

                Spałam spokojnym i głębokim snem, jak zwykle, kiedy zdarzało mi się wypić o jeden kieliszek za dużo, a ostatnio zdarzało mi się to niebezpiecznie często. Nigdy nie lubiłam ludzi, którzy zamiast zająć się problemem, topili go w alkoholu. A od niedawna sama się tak zachowywałam. Byłam zwykłą hipokrytką. Taka myśl wyrwała mnie z tego spokojnego i głębokiego snu. Ziewnęłam, przeciągając się, potem otworzyłam oczy i zobaczyłam...
Yoon Doojoon! Spał obok mnie, na brzuchu, z rozrzuconymi na poduszce rękoma. Kołdra odsłaniała jego nogę i... pośladki. O Boże!!! Czemu on był goły? Natychmiast go przykryłam. Później popatrzyłam na siebie i moje przerażenie tylko wzrosło: czemu ja byłam goła?! Przypomniałam sobie poprzedni wieczór i naszą szaloną noc. Jak do tego doszło? Ach, tak... Byliśmy w kuchni. Ze zwykłej rozmowy szybko wywiązała się kłótnia. W dodatku to wino... Niewiele brakowało, a skoczylibyśmy sobie do gardła. Ale w inny sposób rozładowaliśmy emocje. Pocałowaliśmy się w kuchni. Potem przeszliśmy do sypialni, nie odrywając od siebie naszych spragnionych ust. A może Doojoon mnie tam zaniósł? Chyba tak. W pewnym momencie znalazłam się w jego silnych ramionach i obejmowałam go za szyję. Wreszcie padliśmy na łóżko. Kochaliśmy się, jakbyśmy jeszcze nigdy tego nie robili. Byliśmy niecierpliwi i zachłanni. Każdy z nas chciał dominować, brać wiele i dawać wiele. Szybko wywiązała się między nami pewnego typu walka. Walka nie do wygrania, bo raz pierwszy dochodził Doojoon, a raz ja i nie do stwierdzenia byłoby, kto przeżył dzisiejszej nocy więcej orgazmów.
Przyjrzałam się moim piersiom. Pokrywały je liczne malinki. Obudziłam Doojoona swoim rozpaczliwym krzykiem. Podniósł się lekko na łokciach i popatrzył na mnie ze zbolałą miną. Typowo! Najdziwniejsze, że podczas seksu ta mina pozostawała taka sama. Zabawne. Lecz w tym momencie się nie śmiałam, bo nie widziałam w swojej sytuacji nic śmiesznego.
- Przyniesiesz mi wody? - zapytał - okropnie boli mnie głowa...
Pospiesznie ubrałam szlafrok. Poszłam do kuchni i przyniosłam dwie butelki. O tak, woda to to, co było nam potrzebne.
- Nie powinno było do tego dojść... - przyznałam.
- Nie widzisz, że to się cały czas dzieje? - stwierdził, siadając i sprawiając tym samym, że kołdra spadła z górnych partii jego ciała - jak tylko Joonwon w jakiś sposób cię odtrąca, przychodzisz do mnie i szukasz pocieszenia.
- Ja szukałam pocieszenia? - spytałam.
- Skoro nie ty... Jak mam zrozumieć, że dzisiaj znowu mnie odtrącasz?
- To nie ma związku z żadnym z nas. I nie ma związku z Joonwonem - upierałam się - wszystko przez alkohol!
- To po prostu było nieuniknione - dodał z uśmiechem Doojoon - im mocniej się odtrącamy, tym mocniej później się przyciągamy.
- Co?
- Tylko z tego powodu jeszcze to toleruję.
- Yoon Doojoon - powiedziałam z powagą - jestem zawstydzona i mam kaca. Czy możesz dać mi czas na przemyślenie tego wszystkiego?
- Oczywiście. Przecież im mocniej mnie odtrącisz, tym mocniej znowu...
Rzuciłam w Doojoona jego koszulką. To poskutkowało. W milczeniu ubrał resztę swoich rzeczy, a później ukłonił się i wyszedł. Opadłam z powrotem na łóżko. I wtedy mój telefon zawibrował. "Unni, podobno wczoraj zwiałaś z Doojoonem ze stacji telewizyjnej! Musisz mi wszystko opowiedzieć^^" pisała Stephanie.


Lee Stephanie

                Wpatrywałam się w zdjęcie moje i Rain'a, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Spanikowałam. Miałam na sobie tylko koszulkę, jaką zwykle ubierałam do spania, byłam nieuczesana i niepomalowana.
- Kto tam? - spytałam niepewnie.
- Ja - usłyszałam dobrze znany głos i odetchnęłam - Kim Taehee.
Otworzyłam jej i poprosiłam, żeby usiadła. Miała zarumienione policzki, może z zimna, a może... z jakiś innych powodów.
- Coś do picia? - zaproponowałam.
- Kawa - odpowiedziała natychmiastowo - no chyba, że znasz coś lepszego na kaca.
- Kawa powinna pomóc - przyznałam i poszłam zagotować wodę.
Wtedy Taehee dorwała się do mojego laptopa i zobaczyła zdjęcie.
- Przecież to ty i Rain!!! - zawołała, podekscytowana.
- Unni, jeszcze ktoś usłyszy... a w sumie, pewnie i tak wszyscy to widzieli.
- Ale... od jak dawna jesteście parą? - spytała.
Usiadłam obok z ciężkim westchnieniem i przyznałam:
- Nie wiem. Nie wiem, czy jesteśmy. A to zdjęcie... Jihoon po prostu starał się ukryć moją twarz i przyciągnął mnie w ten sposób.
- Aaach. Rozumiem.
- A ty, unni? Nie odpowiedziałaś mi na sms-a - wypomniałam jej.
- Co? Ja? Yhm... przespałam się z Doojoonem. I było świetnie. A potem wywaliłam go z mieszkania. Już nie tak świetnie, prawda?
Zaskoczyła mnie jej bezpośredniość. Lecz to nie koniec niespodzianek. W tym momencie zagwizdał czajnik, a do pokoju wszedł... oczywiście Rain.
- Przepraszam. Nienawidzę podsłuchiwania... po prostu... już podniosłem rękę, żeby zapukać i... to dotarło do moich uszu.
Obie popatrzyłyśmy na Rain'a tak, że gdyby tylko spojrzenie mogło zabijać, mogłybyśmy odpowiadać za wspólne morderstwo.
- Lepiej już pójdę - powiedziała Taehee i ruszyła w kierunku drzwi.
- Przepraszam, ja naprawdę... - zaczął Rain - ok, obiecuję udawać, że nic nie wiem - dodał pospiesznie.
- A kawa?! - zawołałam.
- Wypiję w restauracji! - odpowiedziała Taehee i już jej nie było.
Zostaliśmy sami i przez chwilę jedynie milczeliśmy. Rain wpatrywał się w to nieszczęsne zdjęcie. Zamknęłam laptopa i rzuciłam lekko zirytowana:
- Wspaniały prezent dla wszystkich portali plotkarskich.
- Jesteś zła? Na mnie?
- Jestem zła. Na ciebie nie. Ogólnie.
- Czyli... nie chcesz tego tak zostawiać? - zapytał.
- Nie chcę. Muszę. Mam inne wyjście?
- Nie uważasz, że powinniśmy jakoś się do tego odnieść?
- Jak? Tylko winni się tłumaczą.
- Więc... nie tłumaczmy się, po prostu się przyznajmy.
- Do czego?
- Że jesteśmy w związku.
- A jesteśmy?
- Podejrzewam, że każdy, kto zobaczył zdjęcie, w to uwierzył... albo potwierdzimy tę wersję, albo wymyślimy coś innego.
- Nie wymyślę nic innego.
- To znaczy...?
- To znaczy, że jestem za tym, żeby wszystko potwierdzić.
Nie wierzę w to, co powiedziałam...
- Moglibyśmy udzielić wywiadu, jak Joonwon i Gyuri, albo lepiej...
- Jak uważasz - przerwałam mu - zgadzam się na wszystko.
Rain zamilkł, chyba był zaskoczony moją reakcją. A ja... ja zastanawiałam się, czy naprawdę tak pragnął ogłoszenia tego związku, czy po prostu chciał to potwierdzić, bo szukał motywacji, by go nadal ciągnąć?


Jo Youngmin (Boyfriend)

                Suji złapała mnie za rękę i powiedziała:
- Ej, a wiesz, że Stephie nigdy nie miała chłopaka?
Byliśmy akurat na łyżwach. A ta wiadomość tak mnie zaskoczyła, że chociaż dobrze jeździłem, niespodziewanie z jękiem przewróciłem się na lód.
- No co ty?!
- Naprawdę. Nie wiedziałeś?
- Nie, nigdy mi się nie zwierzała z takich rzeczy.
Suji zmartwiła się chyba, że nadal leżę na tym zimnym i twardym lodzie i postanowiła mi pomóc. Ledwo znowu podała mi rękę, zachwiała się i wylądowała na mnie.
- Aaa!!! - z mojej piersi wyrwał się przeraźliwy krzyk.
Nie, żeby Suji tyle ważyła... Ale siła jej upadku po prostu na chwilę odebrała mi oddech.
- Ojej, przepraszam! Wszystko w porządku? - pytała Suji z przerażeniem.
- Może twoja siostra miała kogoś, tylko ci o tym nie powiedziała? - stwierdziłem.
- O nie! Na pewno nie. My sobie opowiadamy o wszystkim. Nie mamy żadnych sekretów - oznajmiła zupełnie przekonana Suji.
A to ciekawe. Skoro tak, wiedziała jak długo ja i Kwangmin uganialiśmy się za Stephanie? Może mnie podpuszczała i chciała to usłyszeć z moich ust? Mimo wszystko, lepiej zachować milczenie.
- Ymmm. Pewnie jeszcze nie trafiła na tego odpowiedniego - wymyśliłem dość chyba przekonującą i bezpieczną odpowiedź.
- A ty? Wierzysz, że to możliwe? Trafienie na tego odpowiedniego? - spytała z powagą Suji.
- No przecież ty trafiłaś. I od kilku minut miażdżysz go swoimi kilogramami...
- Jo Youngmin!
Próbowała mnie w żartach uderzyć, a ja chwyciłem ją za nadgarstki i powoli zbliżyłem swoje usta do jej. Pocałowaliśmy się. Przez cały czas włosy Suji opadały na moje policzki i mnie łaskotały. Podobało mi się to i skłoniło do pogłębienia tego pocałunku. W tym momencie usłyszeliśmy głos pana z obsługi lodowiska.
- Wszystko w porządku?
Zawstydziliśmy się, odrywając od siebie natychmiast usta.
- Tak, on... tylko się przewrócił - Suji oczywiście obwiniła o wszystko mnie.
W dodatku dookoła zebrała się spora publiczność. Oby nikt nas nie rozpoznał...
- A ona położyła się na mnie i nie chciała zejść - kpiłem z mojej dziewczyny.
- Bo nie umiałam się podnieść... - dodała, rozzłoszczona.
Pan z obsługi zaoferował jej pomoc, mnie nie. Podniosłem się sam i zmierzyłem gapiów wkurzonym spojrzeniem. Suji uparła się, by wyjść z lodowiska i usiąść gdzieś w kawiarni.
Jakiś czas później piliśmy gorącą czekoladę i jedliśmy ciastka. Lubiłem spotykać się z Suji, rozmawiać, żartować. I choć po ostatnim wybuchu w pokoju Stephanie trochę się uspokoiliśmy, nic w naszych uczuciach się nie zmieniło. Ach... Stephanie? Naprawdę nigdy nie miała chłopaka? Nadal mnie to dziwiło. A potem Suji zniknęła w łazience i znudzony, wyciągnąłem z kieszeni telefon. Napisał do mnie Kwangmin. A w sumie wysłał mi tylko to zdjęcie... Suji usiadła z powrotem przy stoliku, opowiadając o czymś z przejęciem, a ja powiedziałem, pokazując jej swój telefon.
- O tym też wiedziałaś?
Popatrzyła na Stephanie, przytuloną do Rain'a przy drzwiach jednej ze znanych restauracji.
- Nie... - przyznała - o tym akurat nie...


Jang Hyunseung (B2ST)

                W niedziele wszyscy oprócz Doojoona wrócili do dormu.
- Myślicie, że się na nas obraził? - zapytał Yoseob.
Włączył telewizor, którego i tak nikt nie oglądał.
- To niestety możliwe - stwierdził Dongwoon - trochę zbyt ostro go potraktowaliśmy.
- Bo postawił nas w niezręcznej sytuacji. Byliśmy w lekkim szoku i powiedzieliśmy o kilka słów za dużo, o jeny, zdarza się... - stwierdziłem.
Ok, może nie zachowaliśmy się fair wobec Doojoona. Ale to, że tak po prostu wyszedł i nie chciał z nikim rozmawiać też nie stawiało go w dobrym świetle.
- Ktoś w ogóle się z nim kontaktował? - spytał Junhyung i wreszcie wyłączył ten pieprzony telewizor.
- Nie - powiedzieli jednocześnie Yoseob i Dongwoon.
- A ty? Chyba jesteście blisko - powiedziałem Junhyungowi.
Wzruszył ramionami. Cokolwiek to mogło oznaczać, pewne było, że też nie kontaktował się z liderem przez ten weekend. Zapytaliśmy Gikwanga, co o tym wszyatkim sądzi. Jak tylko wrócił do dormu, usiadł i milczał. Wyglądało, że ma jakiś kłopot, czy zmartwienie.
- Ja? - powtórzył - czekajcie...
Wyciągnął telefon. Wybrał numer i usłyszeliśmy, jak zamawia bukiet kwiatów do jednego z hoteli. Patrzyliśmy na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Chcesz nam o czymś opowiedzieć? - zapytaliśmy podejrzliwie.
- Hm, też nie mam żadnych info o Doojoonie - stwierdził z uśmiechem. Wszyscy rzuciliśmy się na Gikwanga.
- Kwiaty  - przypomniał Dongwoon - dla kogo są?
- Zaraz! Przecież Hyerim pracowała w hotelu - zawołał Yoseob.
Ja i Junhyung przyciskaliśmy Gikwanga do poduszki i nie zamierzaliśmy go puszczać, dopóki czegoś nam nie zdradzi.
- Błagam, zejdźcie ze mnie... Jak zejdziecie, wszystko wam opowiem - powtarzał.
- O nie, opowiesz nam i wtedy z ciebie zejdziemy - postanowił Dongwoon.
Gikwang szarpał się, lecz nie miał żadnych szans nas pokonać.
- No dobra!!! To prawda, wysyłam Hyerim kwiaty, staram się... ją jakoś odzyskać - przyznał wreszcie i nastała cisza.
Akurat wtedy wrócił Doojoon. Stanął w drzwiach i obrzucił nas wszystkich zdziwionym spojrzeniem. No tak, nadal leżeliśmy na Gikwangu i musieliśmy mieć niezłe miny po tym, co wcześniej usłyszeliśmy.
- A co tu się dzieje? - zapytał.
Nie wydawał się obrażony, był za to jakiś... przygnębiony i obojętny.
Skoro inni się nie odzywali, odpowiedziałem:
- Zbiorowy gwałt.
- Co?! - zawołał lider.
- Hyung, ratunku! - poprosił z rozpaczą Gikwang.
Doojoon kazał zostawić Gikwanga w spokoju i powiedzieć, o co tu chodzi.
- Gi postanowił zawalczyć o Hyerim! - poinformował go Yoseob, dumny z siebie, że może mu przekazać nowinę.
- Hey! - wkurzył się Gikwang - nie dość, że mnie atakują to jeszcze nie pozwalają się wypowiedzieć... Ale tak, hyung, to prawda.
- Powodzenia - życzył mu Doojoon.
Zostawił nas i zaczął rozpakowywać czyste rzeczy, które sobie przywiózł. A my patrzyliśmy na siebie wzajemnie, niepewni, czy już jesteśmy pogodzeni, czy jeszcze nie...
- Hyung... - ośmieliłem się wreszcie - wiem, że przegięliśmy... przepraszamy... jeszcze jesteś na nas zły?
Odwrócił się od szafy, gdzie układał swoje ubrania i oznajmił:
- Oczywiście, że jestem! Przez tydzień robicie wszystko, o co was poproszę. Wtedy przemyślę, czy wam wybaczyć, czy nie.


Cha Hyerim

                Tego już za wiele. Poszłam w niedziele do pracy i znowu doczekałam się posłańca z kwiatami. A tak naprawdę... to dwóch, z dwóch różnych kwiaciarni i z dwoma różnymi wiązankami. Oczywiście nie chcieli mi zdradzić nazwiska nadawcy. Szybko przeczytałam bileciki. "Wielbiciel" mówił pierwszy. "Jeżeli chcesz się dowiedzieć, kim jestem, przyjdź za tydzień w niedzielę o 18.00 do kawiarni Light&Dark". Wielbiciel" mówił drugi. Wyrzuciłam kwiaty do kosza.
- Aż tak go nie znosisz? - spytała moja koleżanka z pracy.
- Kogo?
- Tego, co ci wysyła te kwiaty.
- Gdybym tylko wiedziała, kto je wysyła!
Przez resztę dnia trawiła ją zazdrość i robiła mi złośliwe docinki. Kiedy wróciłam do domu, byłam na skraju wyczerpania nerwowego. A jeszcze telefon od Hyekwanga... Odebrałam niepewnie, spodziewając się kolejnej kłótni, bo te niestety ostatnio często się nam zdarzały.
- Tak?
- Cześć! I jak ci się podobały kwiaty? - zapytał.
- Kwiaty? - powtórzyłam zaskoczona - ach, kwiaty...
Ledwie się powstrzymałam, by nie zapytać: które?
- Tak narzekałaś, że ci ich nie wysyłam... no to stwierdziłem, że czas się poprawić. A co porabiasz?
O Boże... niech tylko nie proponuje, że przyjdzie, bo zdziwi się, co zrobiłam z kwiatami. Mam mu powiedzieć: wyrzuciłam je, przekonana, że przyszły od kogoś innego?
- Jestem okropnie zajęta - skłamałam.
- Yhm. Skoro tak, zobaczymy się w niedzielę - dodał Hye i się rozłączył.
Zaraz! W niedzielę? To by wskazywało, że wysłał mi kwiaty z zaproszeniem do kawiarni. Tylko po co? Czemu mnie po prostu nie zaprosił? Może... to miała być jakaś specjalna, oryginalna randka? A jeżeli nie te kwiaty mi wysłał, od kogo był liścik? Czy rzeczywiście istnieje jakiś wielbiciel? Skoro istnieje... kto to jest? Tego mogłam się dowiedzieć tylko w jeden, jedyny sposób. Postanowiłam pójść w przyszłą niedzielę do kawiarni i osobiście sprawdzić, o co w tym wszystkim chodzi.


OD AUTORKI:

Drodzy czytelnicy! Po raz 5 proszę was o pomoc w ankiecie, które z piosenek powinny wygrać kolejny konkurs:) 

Wstawiam tu linki: 

(koreański singiel)

B2ST - 12:30 - https://www.youtube.com/watch?v=CyKafuD2cqM 

Boyfriend - Witch - https://www.youtube.com/watch?v=2E_mzHfXeBk 

(japoński singiel)

B2ST - Midnight - https://www.youtube.com/watch?v=gvWPiXndy5A 

Boyfriend - Jackpot - https://www.youtube.com/watch?v=qFsfxqfjHMA 

dziękuję za pomoc!💖💖💖

14/02/2017

the song of love (rozdział 10)

                Jonghyun nie wierzył własnym oczom. Aika siedziała na podłodze w jego domu, który bezprawnie przeszukała i pokazywała mu zdjęcie. Rozpoznał sylwetki, Oh Hoona, Takahashi Kanako i... swojego ojca. Przeniósł spojrzenie na Mei. Była wystraszona, drżała, jakby niespodziewanie dostała gorączki. Milczała.
- To wy mi powiedzcie, o co w tym wszystkim chodzi! - zawołał zdenerwowany Jonghyun - włamujecie się do mojego domu, przeszukujecie go i jeszcze chcecie, żebym wam cokolwiek wyjaśniał?! Kurwa mać! O co, no o co mnie oskarżacie? Powiedzcie mi prosto w twarz!
- Jonghyun... - szepnęła Mei.
Kiedy chciała złapać go za rękę, popchnął ją.
- Zostaw mnie! Tego się po tobie nie spodziewałem. Wynoś się. Wynoś się z mojego domu!!! - krzyczał.
Mei w jednej chwili zalała się łzami, popatrzyła błagalnie na Aikę, a skoro ta nie miała zamiaru wstać i wyjść, sama wypadła na dwór.
- Mnie się tak prosto nie pozbędziesz - oznajmiła Aika, a jej twarz wyrażała prawdziwą złość i zdeterminowanie - co zdjęcie moich rodziców robiło u ciebie w domu?
- Rodziców? - powtórzył - Oh Hoon to... twój ojciec?
Jego zdziwienie zaskoczyło Aikę. Wydawało się naturalne i szczere...
- Tak. A Sakamoto Kanako to moja matka. Chociaż z jakiś powodów używa innego nazwiska.
- To zdjęcie przestawia też mojego ojca - dodał Jonghyun - tak się składa, że widzę je po raz pierwszy w życiu. Więc prawdopodobnie jest jego, nie wiem nic więcej.
- I ja mam w to uwierzyć?!
- Jak chcesz. To już jest twoja sprawa.
- Lee Jonghyun. Nie wierzę w przypadki. Zbliżasz się do Mei, rozkochujesz ją w sobie, jakiś czas później ginie nasza koreańska przyjaciółka, a ja natrafiam w twoim domu na zdjęcie moich rodziców... mojego ojca, który w dziwny sposób też zaginął bez śladu, zanim jeszcze się urodziłam! Nikt nic o nim nie wie, a ty... ty go znasz!!! "Oh Hoon to twój ojciec?". Nie zapytałbyś tak, gdybyś nigdy nie słyszał tego nazwiska! Czy to nie podejrzane? Nie wyjdę stąd, póki nie powiesz mi, kim jesteś i czego chcesz od mojej rodziny!
Jonghyun wychylił się lekko z pokoju i przez kuchenne okno dostrzegł Mei, czekającą na kuzynkę na dworze. Pomyślał, że wywoła jeszcze więcej podejrzeń, rozmawiając tyle czasu z Aiką. Zdesperowany podszedł do dziewczyny, złapał ją za przegub i szarpnął, zmuszając, by wstała z podłogi. Oszołomiona, zgubiła zdjęcie. Nie puszczając jej ręki, wyrzucił na jednym oddechu, prosząco i... wręcz troskliwie:
- Aika, idź do Mei i powiedz jej, że niczego się nie dowiedziałaś. A jeżeli chcesz się dowiedzieć... wymknij się z domu, jak inni już zasną i przyjdź na róg twojej ulicy, przy parku. Wszystko ci opowiem, obiecuję. Chociaż to może cię kosztować życie.
Spojrzała mu w oczy. Wyrwała rękę z jego uścisku i wyszła, trzaskając drzwiami. Jonghyun pozostawił jej trudny wybór. Powinna mu zaufać, czy być lojalna wobec Mei? To i to wykluczało się wzajemnie. Musiała okłamać kuzynkę, jeżeli chciała dowiedzieć się czegoś o sekretach jej chłopaka... Co za niesprawiedliwość! Owiało ją zimne powietrze. Mei stała przy drzwiach wejściowych i cały czas płakała. Aika nie dziwiła się, że reakcja Jonghyuna tak zraniła kuzynkę. I jednocześnie pomyślała: to było zamierzone. Celowo zdenerwował się na Mei, by zostawiła ich samych. Coś ukrywał. To było pewne. I wolał powiedzieć o tym  jedynie Aice. Czemu? Bo dotyczyło jej ojca?
- Wytłumaczył ci coś? - spytała załamana Mei.
W tym momencie Aika zdecydowała:
- Nie - powiedziała - tylko na mnie nakrzyczał.
Popatrzyły na siebie i ruszyły do domu.
Hikari i Kanako wystraszyły się na widok czerwonej i opuchniętej z powodu płaczu twarzy Mei. Ale nim zdążyły o cokolwiek zapytać, Aika wytłumaczyła, że to przez kłótnię z Jonghyunem. Mei poszła do swojego pokoju i tam przesiedziała cały dzień. Nie chciała nikogo widzieć i z nikim rozmawiać. Co ją tak zabolało? To, że Jonghyun w jakimś sensie był winny? Czy, że tak po prostu kazał jej się wynieść? Nie tego oczekiwała. Chciała oddalić od niego zarzuty. Uspokoić sumienie, że nigdy nie uknułby niczego przeciwko jej rodzinie i przyjaciołom. A odkryła coś zupełnie innego. Zdjęcie rodziców Aiki... Co to mogło oznaczać? Czuła się oszukana, wykorzystana, zdradzona. Wreszcie wyczerpana, zasnęła. Obudziła się po północy, gdy usłyszała jakiś hałas. Kroki za drzwiami... Wstała i wychyliła się z pokoju. Dom spowijała ciemność. Mei pomyślała, że pewnie tylko coś jej się przyśniło. A potem rozległo się skrzypnięcie wejściowych drzwi. Podskoczyła ze strachu z obawą, że ktoś się włamał. Lecz po chwili zrozumiała: nie, nikt nie wszedł do domu, przeciwnie, wyszedł...
Ubrała się pospiesznie i wyskoczyła na ulicę. Zobaczyła oddalającą się postać... postać Aiki. Nie miała żadnych intencji, była po prostu ciekawa. Ruszyła za kuzynką.

***

                Aika się bała. Nie tego, że musiała się upewnić, czy wszyscy spali i wymknąć się niepostrzeżenie. Bała się, co zaraz usłyszy. A jednocześnie tak bardzo chciała to usłyszeć... "chociaż mogło kosztować ją życie"... Noc była wilgotna, lecz powietrze powoli stawało się cieplejsze, wiosenne. Koronami drzew nie poruszały najmniejsze porywy wiatru, wszystko zdawało się trwać w bezruchu, oczekiwać... czego? Obok łysych krzewów otaczających wejście do parku, Aika ujrzała zaparkowany samochód. Niepewnie zbliżyła się o kilka kroków, a wtedy drzwi się otworzyły. Zza kierownicy wychylił się Jonghyun i przywołał ją.
- Nikt cię nie widział? - zapytał.
- Nie - odpowiedziała z przewrotnym westchnieniem.
Czego się tak obawiał? Zachowywał się, jakby byli podczas wykonywania naprawdę niebezpieczniej misji.
- Wskakuj do samochodu, żebyś nie zmarzła - polecił jej, a kiedy posłała mu zdziwione spojrzenie, dodał - skoro mi nie ufasz, jak ja mam zaufać tobie?
Okrążyła samochód i wsiadła z przeciwnej strony, zajmując miejsce obok chłopaka.
- Mów - powiedziała, rozkazująco.
Wyciągnął z kieszeni płaszcza zdjęcie, które znalazła dziś w jego domu i dał je jej. Była zaskoczona. I oddychała głośno. Czyżby jeszcze się bała?
- Skoro mój ojciec go nie zabrał... stwierdziłem, że dla ciebie jest cenniejsze.
- Nadal masz zamiar tak kłamać? - spytała, zirytowana, lecz schowała zdjęcie.
- Z czym?
- Z tym, że bezinteresownie zbliżyłeś się do Mei i do mojej rodziny. A Dahee?
- Naprawdę uważasz, że mam coś wspólnego z jej zniknięciem?
- Tak, tak uważam.
- Jak ci wszystko opowiem, zrozumiesz, że to niemożliwe.
Jego urażona mina doprowadzała Aikę do szału.
- Mów - powtórzyła.
- Aż nie wiem od czego zacząć... od twojego ojca? Nigdy nie słyszałaś nazwiska Oh Hoon?
- Nie. A powinnam?
- Oh Hoon był jednym z przywódców zamieszek w tysiąc dziewięćset dziewiętnastym roku. Po ich stłumieniu uciekł do Szanghaju, tak jak większość koreańskich bojowników o wolność po tym niepodległościowym zrywie... tak, jak i mój ojciec, który bardzo go podziwiał. Aika... to zadziwiające, że nigdy nie słyszałaś tego nazwiska.
- Działał... w ruchu oporu? - jęknęła.
- Yhm. Jesteś dzieckiem koreańskiego bojownika o wolność, wygnańca i skazańca. Wiesz, że to niebezpieczne?
Obserwował ją. Bawiła się kosmykiem włosów. Nie, nie była obojętna... była zszokowana.
- Skazańca?
- Chyba się domyślasz, że japońska policja traktowała go po stłumieniu zamieszek jako głównego wroga? Chciała wyeliminować ich wszystkich: przywódców, liderów, uczestników buntu.
- Złapali go?
- Tak.
- Urodziłam się dwa lata później, to oznacza, że...
- Twój ojciec wrócił tu do twojej matki... albo twoja matka... pojechała do niego do Szanghaju.
- Też działała w ruchu oporu? Jest przecież Japonką!
- Nie wiem. W tysiąc dziewięćset dziewiętnastym byłem jeszcze dzieckiem, nie pamiętam zbyt wiele. Musiała sympatyzować z koreańskimi bojownikami, skoro spotykała się z jednym z nich.
Aika sięgnęła zdjęcie i przyjrzała mu się jeszcze raz. Sakamoto Kanako. Kochanka koreańskiego bojownika. Oh Hoon, przywódca słynnych zamieszek. Zrozumiała, była dzieckiem zdrajców.
- Mama... musiała zmienić nazwisko, by mnie ochronić... Z tego też powodu nigdy nie powiedziała mi nic o ojcu. A on... jest jeszcze w więzieniu, czy już go wypuścili? - spytała.
- Większość ze złapanych przywódców po prostu... przepadła. Nikt więcej o nich nie słyszał... Wypytam mojego ojca o szczegóły, kiedy go odwiedzę. W listach niebezpiecznie jest rozmawiać o takich sprawach. Japończycy je kontrolują. Aika... wszystko w porządku? - zmartwił się.
Bladość jej policzków była niepokojąca.
- Czy ty też... działasz w ruchu oporu? - wyszeptała.
Wreszcie przestała wpatrywać się w zdjęcie i podniosła wzrok na chłopaka. Jego odpowiedź była krótka i zdecydowana:
- Tak.
- O Boże.
- Pamiętasz Jaesika? Tego, który...
- Wiem, kto to... był.
- To ja wymyśliłem misję odbicia go i porwania Akiharu.
- Co...
Po twarzy Aiki potoczyły się pojedyncze łzy.
- Przepraszam. Wiem, że nie zrobił niczego złego, że jest niewinny... Ale Japończycy... też zabijają niewinnych. Nie chodzi mi o zwykłych ludzi, tylko o policjantów, dygnitarzy, Cesarza... to ich oskarżam.
- A... Mei?
- Mei? - po chwili zrozumiał, o co chciała zapytać - ja ją naprawdę kocham. To uczucie nie ma nic wspólnego z naszymi narodowościami... po prostu się spotkaliśmy i zakochaliśmy się w sobie, co tylko dodatkowo wszystko skomplikowało...
- Mei nigdy nie może się dowiedzieć, kim jesteś - oznajmiła Aika z powagą, ocierając łzy.
- Więc co mam jej powiedzieć? O Dahee. O tym zdjęciu.
- Powiedz jej to, co przedtem mi. Że to zdjęcie twojego taty, po raz pierwszy je widzisz i nie wiesz nic o jego relacjach z moimi rodzicami. Mei w to uwierzy. Bo chce uwierzyć, że nic nie ukrywasz. O Dahee nic nie mów. Mei cały czas ci ufała. To ja sprawiłam, że podejrzewała cię o jej zniknięcie.
- Już rozumiesz... niemożliwe, że mam z tym coś wspólnego.
- Rozumiem.
Zapadła cisza. Jonghyun przyglądał się Aice. Czuł się okropnie, że swoimi wyznaniami zburzył jej beztroskie życie. Chciał ją przytulić, obetrzeć kolejne, mimowolne łzy, wesprzeć... Nie zrobił tego. Wierzył, że nic nie może naprawdę załamać Aiki. Była silna.
- Jeżeli ci ciężko... - zaczął - wiedz, że możesz na mnie liczyć. Możesz przyjść i porozmawiać, wypłakać się... skoro oboje...
- Skoro oboje jesteśmy zdrajcami, tak?
- Najważniejsze to zaufanie. Ja znam twoje sekrety, a ty znasz moje. Jeżeli się zdradzimy, możemy zapłacić najwyższą cenę.
- Nie mam zamiaru cię zdradzić! - zawołała Aika i złapała jego dłoń w swoje - byle tylko Mei się o niczym nie dowiedziała. Chciałaby być lojalna względem swojego taty, a... jednocześnie nie chciałaby stracić ciebie. Nie wytrzymałaby tego rozdarcia...
- Dziękuję. Ty też nie musisz się niczego obawiać. Nie ze względu na naszych ojców, czy twoje koreańskie pochodzenie. Masz po prostu dobre serce. A w dzisiejszych czasach to prawdziwa rzadkość.
Wydawało mu się, czy rzeczywiście jej jeszcze mokre policzki lekko się zaczerwieniły?
- Dobranoc - powiedziała.
Wysiadła i pognała pospiesznie do domu. Miała wrażenie, że przy drzwiach zauważyła czyjąś sylwetkę. Lecz nie przejęła się zbytnio, uznała, że to wszystko przez emocje.

***

                Jonghyun z ciężkim westchnieniem oparł się o siedzenie. Rozmowa z Aiką nie była łatwa. A mimo wszystko czuł, że zrobił, co powinien. W pewnym sensie... chciał ją ochronić. Znając już tożsamość swojego ojca, pewnie zaczęłaby o niego wypytywać, a przyznając się, że jest tak silnie powiązana z koreańskim ruchem oporu, wpakowałaby się i swoich bliskich w kłopoty. Wierzył, że Aika zachowa dla siebie wszystkie sekrety, które dziś poznała. Jedyne, co musiała zrobić to pogodzić się z prawdą i zaakceptować przeszłość. Nikt niczego więcej od Aiki nie wymagał... a ona sama? Czego od siebie wymagała? Z takimi myślami ruszył i postanowił wstąpić do Anielskiego Klubu. Zwykle po północy panował tu spory ruch. Klienci, lekko podpici, szukali rozrywki w ramionach lokalnych prostytutek. Aż się tu od nich roiło. Jak tylko Jonghyun zajął stolik i złożył zamówienie, dwie przysiadły się do niego i rozpoczęły prowokujący flirt. Nie zignorował ich, bo prostytutki też były cennym źródłem informacji. Kiedy kelner przyniósł mu szampana, poprosił o jeszcze dwa kieliszki dla dziewczyn. Niewiele się odzywał, lecz jak już coś mówił, był zabawny i wyluzowany. Niestety, nie zapamiętał nic istotnego z tego, o czym opowiadały prostytutki. A może po prostu nie potrafił się na tym skoncentrować. Myślał o Aice, o sobie i o Mei... Przez następne dni bezskutecznie starał się ją przeprosić. Nigdy sama nie odbierała telefonu. Natomiast Hikari, Kanako, Aika, wszystkie powtarzały, że Mei nie chce z nim rozmawiać. I tylko ta ostatnia informowała go o tym ze smutkiem...
Poświęcił czas szpitalowi, wizytom domowym, sierocińcowi swojej matki i siostry. Potem do późna przesiadywał w Anielskim Klubie, prowadząc rozmowy z ważnymi japońskimi osobistościami i udając kogoś innego niż był. To tam, pewnego wieczoru, gdy głośno grała muzyka, panował śmiech i zabawa usłyszał z ust jednego z dygnitarzy o kwestii koreańskich dziewczyn, zmuszanych do prostytucji.
- Zwabiają je podstępem. Te panny są tak nagrzane na pieniądze, że przestają być czujne. Jadą na front, pewne, że zostaną pielęgniarkami, a trafiają do burdeli, jako dziwki dla naszych żołnierzy! - tu nastąpił wybuch histerycznego śmiechu - za to te ładniejsze... czasami po prostu są zwabiane z ulicy i tam wywożone...
Jonghyun zamilkł. Chciał udać rozbawienie, zapytać o szczegóły, w niewinny sposób dowiedzieć się czegoś, co pomogłoby oddziałom Yongjuna zaradzić tej sytuacji. Tak zazwyczaj by postąpił. Ale nie dziś, nie w chwili, kiedy pomyślał o Dahee. Szybko zakończył rozmowę, wybiegł z klubu i złapał rikszę. Nie pożyczył dziś samochodu, a za bardzo się spieszył, by iść pieszo. Kazał się odwieźć do szpitala. Po drodze zastanawiał się, co powinien powiedzieć doktorowi Fuchida. Ostatecznie i tak go nie zastał. Mimo to, nie poddał się. Ponownie złapał rikszę i odwiedził ordynatora w domu. Doktor Fuchida nie zdziwił się, kiedy usłyszał kołatanie do drzwi. W nocy często wzywano go do nagłych przypadków. Zdziwił się za to widokiem swojego stażysty.
- Co się... - zaczął.
Jonghyun wszedł mu w słowo:
- Kim Dahee - oznajmił - Koreanka, która zniknęła ze szpitala. Została porwana, prawda?
- Lee Jonghyun...
- Została wysłana na front, jako dziwka dla japońskich żołnierzy!
- Lee Jonghyun!!!
- Przecież Dahee... jest jeszcze dzieckiem - dodał spokojniej, i zupełnie bezsilnie.
- Nie wiem, co z nią zrobili - przyznał doktor Fuchida - wiem, że zabrali ją ze szpitala i mówili, że się nada, bo jest ładna...
- Ty skurwielu! - zawołał Jonghyun, chwytając doktora za kołnierz szlafroka i zapominając chwilowo, że zwraca się do swojego przełożonego - wiedziałeś, gdzie ją wysyłają! Wiedziałeś i nic z tym nie zrobiłeś! Ona nie skończyła jeszcze 16 lat! A jej rodzina odchodzi od zmysłów odkąd przepadła bez śladu i pewnie w najgorszych wizjach nie podejrzewają, że...!!!
Jonghyun zamilkł, gdy doktor Fuchida uderzył go w twarz. Upadł na ziemię, a w ustach poczuł smak krwi. Przyłożył rękę do rozciętej wargi i popatrzył na ordynatora nienawistnie.
- Opamiętaj się. Myślisz, że to dotyczy tylko tej twojej Dahee? Mnóstwo dziewczyn jedzie tam dobrowolnie, inne wysyłają przymusowo. szesnastoletnie, piętnastoletnie, czternastoletnie, trzynastoletnie, dwunastoletnie! Tak, to okropne. Ale jest wojna, a jak jest wojna dzieje się wiele okropnych rzeczy - tłumaczył doktor Fuchida - odpuść, nie szukaj jej, po prostu zapomnij... Nie narażaj się na niebezpieczeństwo z powodu jednej dziewczyny. A przede wszystkim, nie narażaj na niebezpieczeństwo mnie. Wymieniłeś na posterunku moje nazwisko. Wiesz, że kilka dni później dwóch oficerów zapukało do moich drzwi i nieźle nastraszyło, że rozpowiadam o losie tych dziewczyn? Lee Jonghyun, zapomnij, po prostu zapomnij... a jeżeli nie, zrozum, że tylko do pewnego momentu mogę cię kryć.
Po tych słowach ordynator zatrzasnął drzwi, pozostawiając chłopaka kompletnie zszokowanego i z nadal krwawiącą wargą. "Tylko do pewnego momentu mogę cię kryć", powtórzył Jonghyun, czyżby doktor Fuchida domyślał się, kim w rzeczywistości jestem?
Podniósł się, jeszcze raz wytarł krew i postanowił pójść prosto do domu Yonghwy. Usiedli przy stole w kuchni. rozmawiali szeptem o mrocznym sekrecie, jaki skrywała japońska władza. Potem zapadło milczenie. Wszystko zostało powiedziane, a w powietrzu wisiało tylko ciche cierpienie tych wywożonych dziewczyn.
- Co z twoją twarzą? - zapytał wreszcie lider.
- Mei nie wierzy mi, że nie odpowiadam za zniknięcie jej przyjaciółki. To - Jonghyun dotknął swojej wargi i poczuł szorstkość zaschniętej krwi - to skutek dochodzenia, o co w tym wszystkim chodzi...
- Poinformuję Yongjuna, czego się dzisiaj dowiedziałeś - postanowił Yonghwa - a ty... powinieneś uważać. Lee Jonghyun, jesteś członkiem koreańskiego ruchu oporu, a Mei jest Japonką. Wzajemnie narażacie się na okropne niebezpieczeństwo.
Jonghyun ledwie powstrzymał się od wypowiedzenia przekleństw cisnących mu się na usta. Wszyscy go dzisiaj przestrzegali. Przez to tylko uświadomił sobie, jak wielkie codziennie podejmuje ryzyko.
- Nie troszcz się o Mei, liderze - odparł - skoro i tak zdecydowała SAMA zatroszczyć się o siebie...
- Jest ci ciężko, prawda? Lecz lepiej, jak odpuścisz ją sobie w tym momencie, zamiast ciągnąć coś, co w tych czasach nie ma szans na powodzenie.
Jonghyun wstał i ukłonił się nisko. Starał się zachowywać cicho, w pokoju obok spała pani Jung.
- Pozdrów swojego brata, kiedy pojedziesz przekazać mu wiadomość, liderze. I Minhyuka i Gyesoon... powiedz im, że cholernie się stęskniłem.
Potem wyszedł, nie zauważając w ogóle, że lider zadrżał, jak tylko usłyszał imię dziewczyny. Jonghyun był za bardzo pochłonięty swoimi sprawami. Poza tym odczuwał coraz większe zmęczenie i bezsilność. Ledwie dotarł do domu, rzucił się na łóżko i zapadł w niespokojny sen. Z rana jeszcze raz zadzwonił do Mei. Odbierz, powtarzał w myślach, odbierz ten pieprzony telefon! Ale to nie głos Mei usłyszał, lecz jej matki.
- Nie wydzwaniaj więcej - powiedziała stanowczo Hikari i się rozłączyła.
Jonghyun rzucił słuchawką. To ten moment, gdy pragnął kobiety, by rozładować wewnętrzny lęk... pragnął kobiety tak bardzo, że odczuwał wręcz fizyczny ból.

***



                Chociaż po kilku dniach Jonghyun zupełnie się poddał, wreszcie znów zobaczył Mei. Zapukała do drzwi jego domu niespodziewanie w pewien deszczowy wieczór.
- Przepraszam... - szepnęła.
Ubrana była w buty na niewielkich obcasach, wiosenny płaszcz i toczek. Proste, rozpuszczone włosy opadały na jej ramiona. Wyglądała tak niewinnie... i smutno.
- Ty? - zapytał Jonghyun.
- Aika mi wszystko powiedziała... skoro jej ojciec jest Koreańczykiem, możliwe, że przyjaźnił się z twoim. Zniknął tyle lat temu, nic zaskakującego, że go nie pamiętasz... Przedtem tak o tym nie pomyślałam, przepraszam...
Aika porozmawiała z Mei! Przekonała ją, by na nowo mu zaufała. Chociaż sama przeżywała ciężkie chwile, troszczyła się jeszcze o innych. Jonghyun był jej tak bardzo wdzięczny. I całą swoją radość okazał Mei. Pocałował ją, pozbawiając stopniowo przemoczonych ubrań. Gdy została tylko w bieliźnie, chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął na łóżko. Kochali się kilka razy, intensywnie, lecz czule i zmysłowo. Ich niekontrolowane jęki oraz krzyki w chwilach największej rozkoszy wypełniły pokój. Później leżeli zdyszani w uścisku, odwróceni do siebie twarzami. Jeszcze raz się pocałowali i Mei zdrapała przypadkowo niewielki strupek z wargi chłopaka.
- Jesteś ranny - powiedziała.
Scałowywała jego krew.
- Ranny? - powtarzał Jonghyun ze śmiechem - to tylko lekkie rozcięcie.
Wiedziała, że skoro nie chciał powiedzieć, kto go uderzył, nie powinna pytać. Więc po prostu wyznała:
- Kocham cię, Jonghyun.
- Ja ciebie też. I przepraszam, za to, jak wtedy zareagowałem... Byłem taki zrozpaczony tym, że we mnie wątpisz.
- Nigdy w ciebie nie zwątpiłam! - zawołała - ja tylko... chciałabym wiedzieć, co z Dahee...
- Naprawdę - spytał pełen smutku i goryczy - naprawdę chcesz wiedzieć, co mogło jej się przydarzyć?

08/02/2017

school of hard knocks (rozdział 37)

REALLY BAD THINGS


Yoon Doojoon (B2ST)

                Szedłem szybkim krokiem w kierunku drzwi wyjściowych stacji telewizyjnej School of hard knocks. Skoro wszyscy w zespole oskarżali mnie o spisek z Boyfriend i wiedzieli swoje, nie było sensu po raz kolejny się tłumaczyć. Pewnie wykorzystaliby to na moją niekorzyść. Nie mogłem zrozumieć, co ich opętało. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywali i nigdy wcześniej nie wydawali mi się w niczym tacy jednomyślni. Zupełnie, jakby zaplanowali ten atak przeciwko mnie.
- Yoon Doojoon! - rozległ się gdzieś w oddali głos Kim Taehee.
Nie zareagowałem. Bo dobrze wiedziałem, co chciała zrobić. Zamierzała mnie zatrzymać swoimi tanimi sloganami "jesteś liderem, powinieneś dbać o atmosferę w zespole i pogodzić się z chłopakami". Jakbym ja się z nimi kłócił... podczas gdy wyszedłem po to, żeby nie doprowadzić do kłótni!
Taehee próbowała mnie dogonić. Zdyszała się przy tym, a przecież nie szedłem aż tak szybko. Ach, racja, jej kostka. Poczułem niespodziewane szarpnięcie. Taehee zmusiła mnie, żebym odwrócił się w jej stronę.
- Co?! - rzuciłem gniewnie - jak chcesz, żebym wracał z chłopakami do dormu i może jeszcze ich przepraszał, to odpuść sobie! Bo ja nigdzie nie wracam i nikogo nie przepraszam!
Była dziwnie spokojna.
- A co robisz? Możesz mi zdradzić, co robisz dziś wieczorem?
- Nie wiem. Pójdę się napić? A potem wrócę do domu? Pewnie coś w tym stylu - stwierdziłem, też o wiele spokojniej.
Wtedy z jednego z pomieszczeń wyszedł MC Mong.
- Taehee, zaprowadź chłopaków do vana i odwieź do dormu - polecił jej.
Złapała mnie za rękę, ciągnąc w kierunku bocznych drzwi.
- Szybko! - szepnęła i dopiero w tym momencie dotarło do mnie, co zamierzała.
Rzuciliśmy się do ucieczki. Choć po zdjęciu gipsu kostka Taehee nadal nie była w pełni sprawna, nie spowalniała jej bardzo. A może to MC Mong zrozumiał, że jeżeli nas dogoni i tak nic nie zdziała, więc po prostu się poddał. Kiedy wypadliśmy z budynku, wreszcie odetchnęliśmy. Taehee nie miała kurtki, więc okryłem ją swoją. Przez to sam byłem jedynie w ciuchach z występu i czułem, że zamarzam.
- Ty ją ubierz - powtarzała menadżerka - bo jeszcze się rozchorujesz.
Oślepieni światłami samochodów omal nie przeoczyliśmy rozpędzonej taksówki. Byłem gotowy wybiec na szosę, żeby tylko ją zatrzymać. Ale Taehee znowu złapała mnie za rękę. A taksówka stanęła obok nas. Wsiedliśmy z westchnieniem ulgi. Po drodze ustaliliśmy, żeby wpaść do domu Taehee po jej kurtkę, a potem wyjść gdzieś do miasta. Taksówkarz nie mógł na nas zaczekać, bo miał umówiony kolejny kurs. Skoro nie musieliśmy się spieszyć, zwiedziłem sobie apartament. Świetnie odzwierciedlał jej charakter. Pokoje były przytulne, pełne jasnych mebli z różnymi dekoracjami. W kuchni znalazłem do połowy wypite wino i kieliszek. Pozwoliłem sobie nalać trochę do skosztowania.
- Ymm, dobre - popiłem jeszcze kilka łyków.
Taehee, w kurtce, stała w drzwiach do kuchni i mnie obserwowała.
- Co ty robisz? - spytała wreszcie.
- Tym chciałaś uczcić jego zaręczyny?
- Nie chciałam niczego uczcić.
- Cały czas liczyłaś, że wybierze ciebie, prawda? Miałaś nadzieję, aż do chwili, kiedy ogłosili zaręczyny.
- Skończ.
- Starałaś się wszystkim pokazać, że jakoś się trzymasz, a tak naprawdę...
- Yoon Doojoon!!!
Zabrała kieliszek. Sama nalała sobie wina i wypiła duszkiem.
- No co? Przy mnie nie musisz udawać. Ja wszystko wiem - powiedziałem.
- Nic nie wiesz. Nie wiesz, czemu inni cię oskarżają. Nie o to przecież, że opowiadasz Boyfriend rzeczy, których tak naprawdę nie powinieneś...
Podniosłem kieliszek i popiłem.
- Świetnie. Ty też uważasz, że to taka zbrodnia...
- Nie, po prostu nikt nie chce się z nimi spoufalać. Skoro i tak tylko jeden z zespołów może wygrać.
- Zabrałaś mnie ze stacji telewizyjnej, żeby mi to powiedzieć?! Mogłaś sobie darować!
- Zabrałam cię tu...
Krzyczeliśmy na siebie, wyrywając sobie wzajemnie kieliszek i dolewając wina, zupełnie jakbyśmy mieli się zaraz pozabijać. Nic, na pewno nic nie wskazywało na to, że wreszcie i tak skończymy w łóżku...



Yong Junhyung (B2ST)

                Ze śmiechem wpadliśmy do pokoju Hyuny. Chociaż mieliśmy dla siebie całą noc, nie mogliśmy się powstrzymać, by nie pocałować się i nie paść na łóżko. W tym momencie zadzwonił mi telefon. Hyuna znalazła go w kieszeni moich spodni i schowała pod poduszkę.
- Oddaj - powiedziałem.
- Nie.
- Hyunaaa.
- Co? Chcesz, żebym była zazdrosna?
- Nie. Ale chcę wiedzieć, kogo opieprzyć za to, że nam przeszkadza.
- No dobrze, tylko pospiesz się - zachichotała Hyuna, podając mi telefon i wsuwając dłonie za moją koszulkę.
Wszedłem w spis nieodebranych i zdziwiłem się:
- Junsung? Oddzwonię.
Podniosłem się, bo bliskość Hyuny mnie rozpraszała. Podszedłem do okna, patrząc na opustoszały, jak zwykle w weekend, teren kompleksu. Zanim oddzwoniłem do brata, widocznie pierwszy po raz kolejny wybrał mój numer. Odebrałem.
- Hyung!!! - zawołał z przerażeniem - tata... tata trafił do szpitala!
Zupełnie mnie zatkało. Hyuna musiała coś zauważyć, bo zaraz znalazła się obok, pytając dyskretnie, co się dzieje.
- Jak to...? - wyrzuciłem z siebie.
Chwilowo na nic więcej nie było mnie stać. Chociaż mogłem przypuszczać, że skoro tylko Junsung tak intensywnie próbował się do mnie dodzwonić, wydarzyło się coś złego.
- Już kilka dni bolało go serce... a dzisiaj... dzisiaj wieczorem zasłabł. Hyung... Tak bardzo się boję. Przyjedziesz do mnie i zawieziesz do szpitala? - błagał.
Był taki wystraszony, że po prostu nie mogłem go z tym zostawić i powiedzieć "nie".
- Ok - zgodziłem się - zaraz u ciebie będę.
Hyuna położyła dłonie na moich ramionach.
- Junhyung, o co chodzi?
- Mój ojciec jest w szpitalu. Junsung chce, żebyśmy obaj go odwiedzili...
- Podwiozę was - postanowiła Hyuna.
- Nie, wezmę taxi - stwierdziłem - lepiej nie prowokować plotek, a przecież ktoś może nas zobaczyć.
- Nie wygłupiaj się, Yong Junhyung! - jej stanowcza reakcja ostatecznie mnie przekonała.
Ubraliśmy się i poszliśmy do samochodu. Nie traciliśmy czasu. I nie martwiliśmy się już, czy ktoś nas zobaczy, czy nie. Chociaż Hyuna włączyła ogrzewanie, dotarło do mnie, że cały się trzęsę. Ojciec w szpitalu? Wydawało mi się to wręcz nieprawdopodobne. A może nie był taki silny, jak wszyscy sądzili? Może od dawna chorował? Może wielokrotnie skarżył się na serce, tylko ja o niczym nie wiedziałem? Różne myśli krążyły mi po głowie. Hyuna milczała. Skupiła się na drodze. Prowadziła, o wiele zbyt ryzykownie przekraczając prędkość, za to dojechała do domu mojego ojca wyjątkowo szybko. Nie dodzwoniłem się do Junsunga, by mu powiedzieć, żeby się ubrał i zszedł do samochodu. Zaniepokojony, zdecydowałem:
- Pójdę po niego.
Hyuna przytaknęła.
Podbiegłem do domofonu. Po chwili rozległ się głos mojego brata:
- Hyung, wejdź!
Otworzył mi drzwi. Wszedłem do windy i, jadąc na trzecie piętro, zastanawiałem się, czemu Junsung nie może po prostu zejść. Niczego się nie domyśliłem... jeszcze naciskając dzwonek...
W drzwiach stanął mój ojciec i zapytał ze zdziwieniem:
- Junhyung?

***

                Ciężko stwierdzić, kto był w większym szoku: ja, czy ojciec.
- Junhyung? Ty tutaj? - zapytał.
- Zastałem brata?
- Tak, siedzi u siebie w pokoju. Wejdź.
Wszedłem. Nie, w sumie to wbiegłem do pokoju Junsunga. Złapałem go za koszulkę, zmuszając do wstania i potrząsając nim.
- Serce?! Szpital?! Tak?! - wrzeszczałem.
- Hyung, ja...
- No co?! Co ty? Co, kurwa, ty?!
W tym momencie do pokoju wkroczył ojciec.
- Junhyung! Junsung! Uspokójcie się, natychmiast! Co tu się dzieje?
Obaj opadliśmy na łóżko.
- Też chciałbym wiedzieć - stwierdziłem - tato, podobno chorujesz na serce i leżysz w szpitalu.
- Co?
- Może tata zapytać Junsunga.
Ojciec spojrzał podejrzliwie na mojego brata.
- Czemu mu nie powiesz, tato? Jak było ci przykro, oglądając to nagranie. 
- Nagranie? - spytaliśmy jednocześnie ojciec i ja.
- Hyung, doszedłem do wniosku, że tata powinien je zobaczyć, skoro dotyczyło go bezpośrednio - tłumaczył Junsung.
Wtedy się domyśliłem. Nagranie, na którym mówiłem o ojcu. Junsung mu je pokazał. Chciał, żebyśmy się spotkali i porozmawiali. Postawił nas w tak niezręcznej sytuacji.
- To nagranie nigdy nie powinno było powstawać. A zwłaszcza nie powinno było polecieć w telewizji - rzuciłem oschle.
- Hyung, tata płakał, kiedy to słyszał...
- Junsung! - znowu ojciec i ja jednocześnie go powstrzymaliśmy.
- Czemu się wreszcie nie pogodzicie? Czemu nie powiecie sobie wszystkiego wprost? - kontynuował mój brat.
- Junsung. Nie uważasz, że to za wiele? Zwabiasz go tu podstępem, wymyślasz kłamstwa, że leżę w szpitalu i zmuszasz do rozmowy o czymś, o czym nikt nie chce rozmawiać? - zapytał z powagą ojciec.
Junsung zamilkł. Popatrzył na mnie pytająco. Czy pomyślał to, co ja? Że po raz pierwszy w życiu ojciec stanął po mojej stronie? Przez moment nie byliśmy rywalami, byliśmy po prostu ojcem i synem. Zapadła cisza.
- Tato... - powiedziałem wreszcie - przepraszam, jeżeli to nagranie cię zabolało.
A potem po prostu uciekłem. Wbiegłem do samochodu, poprosiłem Hyunę, by wracała do dormu i o nic nie pytała. Nie pytała, co wbrew pozorom skłoniło mnie do zwierzeń. I kiedy wreszcie zrobiliśmy to, w czym przedtem przeszkodził nam Junsung, czułem, że się uspokoiłem, opowiadając jej o wszystkim stopniowo, po kawałku między każdym kolejnym jękiem rozkoszy.



Shim Hyunseong (Boyfriend)

                Chłopacy mieli swoje weekendowe plany. Donghyun spieszył się do syna, bliźniacy już powiedzieli rodzicom, że przyjadą do domu, Minwoo chciał odwiedzić dziewczynę, a Jeongmin...
- Może wyskoczymy do miasta? - zaproponowałem mu.
- Yhmm... bo wiesz... idę dzisiaj do Sohyun - wyjaśnił - może wyskoczymy gdzieś w niedzielę?
- W niedzielę? Ok - zgodziłem się.
No cóż, więc mi też nie pozostało nic innego, jak wracać do domu i posiedzieć z rodzicami. Nie, żebym za nimi nie tęsknił, po prostu brakowało mi zabawy. Przez cały tydzień ciężko pracowaliśmy z zespołem i to chyba nie dziwne, że w weekend chciałbym porobić coś rozrywkowego. Rozważałem, czy nie zadzwonić po kogoś ze swoich starych znajomych, lecz po chwili zastanowienia porzuciłem ten zamiar. Odkąd byłem trainee niewiele się spotykaliśmy, a kiedy rozpoczął się program, kontakty w sumie się pourywały. To była przykra prawda. I tak przeglądając spis numerów w telefonie, przypomniała mi się Nana. Tamta prostytutka, która przez pomyłkę trafiła do chłopaków z B2ST, do których jeszcze wtedy należałem i... przeżyłem z nią kilka naprawdę przyjemnych chwil. Zostawiła mi po wszystkim swój numer i polecała się na przyszłość. Nic nie szkodziło zadzwonić... Nana odebrała po trzech sygnałach.
- Taaak? - rozległ się jej uwodzicielski głos.
- Cześć. Tu... Hyunseong, ze School of hard knocks. Pamiętasz mnie?
- Ahahaha! - zachichotała i szczerze to nie wiedziałem, czym była taka rozbawiona - pamiętam. Zabrakło ci pieniędzy.
- Dziś mam pieniądze - odpowiedziałem stanowczo - wystarczająco, by poprosić o specjalne usługi.
- Specjalne usługi?
- Spotkamy się w klubie, żeby je ustalić?
- Zwykle wszelkie szczegóły ustalam z klientem przez telefon. Dopiero potem dochodzi do spotkania.
- A dla mnie? Nie mogłabyś raz zmienić warunków?
Była zakłopotana. Może pomyślała, że jestem jakimś zboczeńcem... Analizując później wszystko, stwierdziłem, że moja propozycja istotnie brzmiała dość nietypowo.
- Dobrze. Spotkamy się w klubie -powiedziała.

***

                Zjawiła się spóźniona w lokalu, w którym byliśmy umówieni. Usiadła obok mnie i poprosiła, żebym kupił jej piwo. Przyniosłem, jedno dla Nany i jedno dla siebie. Muzyka grała tak głośno, że ledwie się słyszeliśmy.
- Ile masz czasu? - zainteresowałem się.
Teoretycznie mogła go zbyt wiele nie mieć...
- Spokojnie. Sporo - odpowiedziała z zadziornym uśmiechem.
Była skąpo ubrana, pomalowana jak prostytutka i wszyscy, którzy nas widzieli, domyślali się pewnie, czym się zajmowała. Nie przeszkadzało mi to. A skoro, co się wcześniej okazało, z usług Nany korzystał sam Jay Park, mogłem jej zaufać i nie obawiać się skandalu, w stylu tego, jaki wywołał ostatnio Donghyun.
- Świetnie - stwierdziłem.
- Więc? - spytała, lekko zirytowana - co to za specjalne usługi?
- Chodź, zatańczymy.
Wzięliśmy swoje piwa i po chwili kołysaliśmy się na parkiecie. Głośna muzyka przestała mnie wkurzać. A Nana raz po raz posyłała mi znaczący uśmieszek. Wreszcie, gdy dopiliśmy alkohol i odstawiliśmy szklanki, objęliśmy się. Nie rozmawialiśmy. Nie pytaliśmy o nic. Niczego sobie nie tłumaczyliśmy. Po prostu dotykaliśmy się w tańcu, trochę niepewnie, jakbyśmy sprawdzali, dokąd możemy się posunąć. Oprócz krótkich pocałunków, nic się nie wydarzyło. Dochodziła 2:00 w nocy, kiedy wychodziliśmy z klubu.
- To co? Ile jestem ci winien? - pytając, obserwowałem zdziwienie Nany.
Zawołała:
- T... to miała być ta specjalna usługa?!



Jung Jihoon (Rain)

                Zatrzymałem się przy drzwiach pokoju Stephie i zastanawiałem, czy powinienem zapukać. Miała być gotowa dziesięć minut temu, a nie dała znać, że potrzebuje więcej czasu. Nasłuchiwałem. Za drzwiami panowała cisza. Postanowiłem zapukać. Otworzyła mi po chwili ubrana w dżinsy i błyszczący sweterek. Wyglądała tak, jak zazwyczaj, z tym, że nie związała włosów i pomalowała się trochę ostrzej. Pochyliłem się, by ją cmoknąć w policzek.
- Cześć, gotowa?
- Nie... Ale możemy iść - przyznała.
Wydawała mi się dziwnie zdenerwowana. Zachowywała się tak od dnia, kiedy się pocałowaliśmy. Wtedy była pewnie w szoku i musiała sobie wszystko poukładać, lecz po kilku dniach nadal sprawiała wrażenie niepewnej i oszołomionej. Ubrała kurtkę oraz buty. Wyszliśmy z dormu i ruszyliśmy na parking. Po chwili ograniczała nas ciasna przestrzeń mojego samochodu. Stephie zapytała, gdzie jedziemy. A ja stwierdziłem z uśmiechem:
- Niespodzianka.
Mój plan był taki, żeby Stephie trochę się rozerwała. Czymkolwiek tak się ostatnio stresowała, powinienem postarać się, by zapomniała o tym dziś wieczorem. Wymyśliłem kręgle. Spędziliśmy tam około dwóch godzin, przekomarzaliśmy się i żartowaliśmy. Stephie chyba powoli się rozluźniała. A raz, gdy zbiła wszystkie kręgle, wpadła mi w ramiona i podniosła nogi, zawisając na mojej szyi. Wyszliśmy z kręgielni w dobrych humorach i wstąpiliśmy do restauracji coś zjeść. Stephie opowiadała o komentarzach na forum School of hard knocks i zastanawiała się, czy nowy skandal może się odbić na relacjach między członkami zespołów. W pewnym momencie chwyciłem jej rękę i poprosiłem:
- Opowiedz mi coś o sobie.
- To niezbyt ciekawa historia.
- Urodziłaś się w USA, prawda?
- Tak. Urodziłam się w Bostonie. Kilka lat później moi rodzice musieli zająć się rodzinną firmą i wrócili do Korei.
- Zaraz. Twoi rodzice? Chcesz powiedzieć, że ty i Suji...
- Zostawili nas tam w szkole z akademikiem. Mimo naszych protestów, naprawdę wierzyli, że poziom nauczania w Ameryce jest lepszy niż w Korei i, że pracują w ten sposób na naszą przyszłość.
- Ile miałaś lat? - zapytałem.
- Czternaście. A Suji dwanaście - odpowiedziała Stephie, wbijając wzrok w stół, a jej dłoń stała się lekko wilgotna.
- Byłyście dziećmi...
- Tak. Byłyśmy dziećmi. Może dzięki temu nauczyłam się liczyć tylko na siebie i żyć samodzielnie. Niestety, nauczyłam się też braku zaufania do kogokolwiek, kto stawał mi się stopniowo bliski. Cały czas bałam się, że prędzej, czy później odejdzie, zostawi mnie samą, wmawiając mi, że to dla mojego dobra. I tego moim rodzicom nigdy nie wybaczyłam.
Po policzkach Stephie potoczyły się pojedyncze łzy. A mnie ogarnęło przykre poczucie winy. Nie powinienem był jej o to wypytywać. W ogóle nie powinienem był prowokować tej rozmowy.
- Stephie...
- Przepraszam... wracajmy.
Co mogłem zrobić? Chyba jedynie podać jej serwetkę, żeby się wytarła i pomóc się ubrać w kurtkę. Zapłaciłem za ledwie ruszone jedzenie, otoczyłem Stephie ramieniem i poprowadziłem do drzwi. Byliśmy na dworze, gdy oślepił nas nagły błysk. Wiedzieliśmy co to. Wokół restauracji zgromadzili się reporterzy. Odruchowo przyciągnąłem Stephie do siebie, ukrywając jej zapłakaną twarz w moim płaszczu. Kiedy następnego dnia  to ujęcie obiegło internet, wyglądało jak romantyczny uścisk pary zakochanych.



Lee Taemin

                Polubiłem treningi boksu. I podobno robiłem niezłe postępy. A przede wszystkim... byłem zakochany w swojej nauczycielce. Jiyeon miała naprawdę wiele wad. Często zachowywała się impulsywnie, wszystko sama wiedziała najlepiej, rzadko opowiadała cokolwiek o sobie. A mimo to, dogadywaliśmy się. Przekomarzaliśmy się bez przerwy i chociaż powtarzaliśmy, jak bardzo mamy się wzajemnie dość, zaraz znowu umawialiśmy się na kolejne spotkania. Zdarzało się, że Jiyeon zabierała mnie na trening i celowo prowokowała kogoś do walki. Wszystkich pokonywała. Kiedy poszedłem o to zapytać jej przyszywanego ojca, wytłumaczył mi:
- Jiyeon ma pewien sposób. Obserwuje swoich przeciwników, zanim ich wybierze. Walczy tylko z takimi, z którymi wie, że może wygrać.
- Jest naprawdę dobra - stwierdziłem.
Staliśmy obok ringu i przyglądaliśmy się, jak znokautowała swojego rywala jednym, nieoczekiwanym ciosem.
- Jiyeon lubi mieć nad wszystkim kontrolę. Nie daj się jej zdominować, bo jak już poczuje, że może rządzić, nigdy się tego nie oduczy.
- Spokojnie ja... chyba umiem nad nią zapanować.
W tym momencie appa zagwizdał, podsumowując ostatnią rundę. Wygrała oczywiście Jiyeon. Skakała wysoko, triumfując i kłaniając się, gdy wszyscy widzowie bili jej brawa.
- Taeminnie, walczymy? - zapytała, pochodząc do nas ze śmiechem.
- W sensie... ty i ja??? - zdziwiłem się.
Nigdy jeszcze nie walczyliśmy na ringu.
- No. A co? Boisz się? - prowokowała mnie.
Po chwili byłem gotowy do walki. Tak mi się zdawało... Szybko się okazało, że nie mam z Jiyeon żadnych szans. Mogłem tylko unikać jej ciosów a i z tym nie szło mi zbyt dobrze. Kilka razy mnie położyła, a ja się nie poddawałem i wstawałem. Raz spróbowałem ją zaatakować i szybko tego pożałowałem. Nie tylko zablokowała mój ruch. Trafiła mnie jeszcze w nos. Poczułem coś lepkiego spływającego mi po twarzy i domyśliłem się, że to krew. W tym momencie Jiyeon zupełnie zapomniała, że znajdowała się na ringu, podczas walki. Spanikowana obejmowała mnie i przepraszała, wzbudzając tym jedynie większe zainteresowanie naszych widzów.
- Wszystko ok... - powiedziałem - to tylko krew... zaraz przestanie lecieć.
Zaprowadziła mnie do kantorka appy i kazała nie wstawać. Zatroskana podała mi mokry ręcznik.
- Naprawdę przepraszam... Bardzo cię boli? Jestem idiotką, nie powinnam jeszcze pozwalać ci wchodzić na ring - powtarzała, siadając obok i głaszcząc mnie po głowie.
- Ji. To nic. Przecież nie zrobiłaś tego celowo. No chyba że... zrobiłaś? - moja próba rozśmieszenia jej się powiodła.
- Głupek! - zawołała, udając wzburzenie.
W rzeczywistości to trochę bolało. Ale jestem przecież facetem i nie powinienem jęczeć z takich powodów. Poza tym krew i tak długo nie leciała. Jiyeon obejrzała mój nos i uspokoiła się, uznając, że to tylko niewielkie stłuczenie. Potem uznała, że w tej sytuacji chyba pora wracać do domu. Appa zaproponował, że nas podwiezie. Zgodziliśmy się i wsiedliśmy grzecznie do jego samochodu. Wtedy zapytał:
- To co? Jedziemy do Jiyeon, czy do Taemina?
- Do Taemina - zdecydowała ona i popatrzyła na mnie pytająco.
- Spoko - potwierdziłem.
Nie wiedziałem, że aż tak przejmowała się moją kontuzją. Gdy tylko weszliśmy do mojego mieszkania (gdzie oczywiście panował bałagan, bo nie spodziewałem się dzisiaj jej wizyty), kazała mi leżeć i przygotowała jedzenie.
- Co? - spytała, kiedy zobaczyła moją rozbawioną minę.
- Nic, nic. Podoba mi się, że tak się o mnie troszczysz - odpowiedziałem, posyłając jej całusa ze swojej pozycji leżącej.
- Nie przyzwyczajaj się - dodała stanowczo - i przypominam, że nadal mam tamto zdjęcie, żeby cię szantażować, więc to ty powinieneś troszczyć się, czy go przeciwko tobie nie wykorzystam...
- Szantażować? Chcesz powiedzieć, że masz kolejne życzenie?! - zawołałem z oburzeniem i podniosłem się lekko.
Popchnęła mnie z powrotem na poduszki i zaśmiała się uwodzicielsko.
- Życzenie? - spytała - jedno... tylko jedno. Kochaj się ze mną, Taeminnie... kochaj się ze mną, tu, natychmiast.
I to był ten moment, w którym nie chciała niczego kontrolować. Położyłem się na Jiyeon, całując ją czule i powiedziałem, jak ją kocham. Później po prostu poddaliśmy się uczuciom.