Minori
przyjemnie spędzała czas na wsi. Z prawdziwym podekscytowaniem pomagała Dahee w
codziennych obowiązkach, a przy tym rozmawiały o wszystkim, żartowały i bez
przerwy wybuchały serdecznym śmiechem. Jungshin często organizował wycieczki do
miasta. Szanghaj zrobił na Minori ogromne wrażenia, za dnia imponował licznymi
zabytkami, architekturą i atmosferą, w nocy zachwycał światłami zapalającymi
się wszędzie i tworzącymi niepowtarzalny urok. Minori starała się uwiecznić ten
widok na zdjęciu zrobionym zaraz po zmroku z wagonika wielkiego diabelskiego
młyna w jednym z parków rozrywki. A potem spacerowała wzdłuż rzeki Huangpu i
obserwowała odbijający się w wodzie księżyc. Na targach kupowała prezenty dla
swoich bliskich, kolorowe tkaniny, przyprawy, ozdoby. Nie zapomniała o
Taehyunie, kupiła mu herbatę. Dahee przez cały czas służyła jej radą. Jungshin
za to umiał się targować. W tradycyjnych knajpach zajadali chińskie przysmaki.
Minori polubiła się też z bliźniakami. Kiedy bracia wracali ze szkoły,
tłumaczyła im zadania domowe, grała z nimi w piłkę, czy w chowanego. Niekiedy
czuła się, jakby byli jej rodzeństwem. A wieczorem, po zwykle przeciągającej
się kolacji, siadywała przy okienku w swoim pokoju na poddaszu, zapalała
świeczkę i opisywała w notesie kolejne dni oraz poznanych ludzi. Dom stał
otworem, więc wielu znajomych wpadało w odwiedziny, zapowiedzianych lub nie. Na
przykład Nayoon, sąsiadka. Podczas wojny, rodzina Jungshina dała schronienie
jej rodzinie, a ona była wtedy jeszcze bardzo mała. Natomiast ostatnio,
poinformowała ich o swoim ślubie i przekazała zaproszenie. Kiedy przychodziła,
opowiadała dużo o przygotowaniach, o swoim wybranku - Chińczyku i ich planach.
Nayoon wpadła też zaraz po tym, gdy odebrała sukienkę. Krawcowa uszyła jej
istne cudo ze skrawków białych koronek i satyny.
- Koniecznie musisz ją przymierzyć - namawiała
zaaferowana Dahee.
I Nayoon posłusznie przebrała się w sukienkę.
Kiedy uradowana, z rumianymi policzkami, obracała się dokoła, dygała i kłaniała
się pośrodku zagraconej i zabałaganionej kuchni, wyglądała przezabawnie. Każdy
jej ruch jednakże emanował szczęściem. Przez cały czas śmiała się sama do
siebie.
- Och, wyglądasz przepięknie! - zawołała
szczerze Minori.
Dahee przytakiwała i nie odrywała wzroku od
sąsiadki. A zza szyby dochodziły podniesione głosy chłopców. Domi wykrzykiwał
wyzwiska na brata. Komi groził, że naskarży na niego rodzicom. Niespodziewanie rozległo
się szczekanie psa.
- Co oni tam wyprawiają? - zastanawiała się
Dahee i wyjrzała przez okno.
Domi i Komi szarpali się, po ogrodzie skakał uwolniony
z łańcucha, umorusany pies.
- Maaamo, Komi spuścił Mochi, a ona wskoczyła do
obornika! - wołał obruszony brat.
Nayoon mimowolnie zachichotała. Minori zawtórowała
jej zaraz. Dahee jęknęła tylko.
- Mamo, to nieprawda, Domi ją spuścił i zrzuca
na mnie! - rozległ się z dworu głos drugiego z braci.
Minori poszła po aparat fotograficzny, żeby
sfotografować przyszłą pannę młodą.
- Nie obchodzi mnie, kto to zrobił, wspólnie
umyjecie Mochi! - odpowiedziała zdenerwowana Dahee i zamknęła okno, by nie
słyszeć dalszych pretensji dzieci.
- Jak mam zapozować? - pytała Nayoon, to
podpierając się pod bok, to krzyżując ramiona na piersi.
Minori zrobiła jej zdjęcie. W tym momencie drzwi
się otworzyły i do domu wpadli rozkrzyczani chłopcy, a za nimi Mochi. I zanim
ktokolwiek zareagował, pies skoczył prosto na sukienkę Nayoon, wczepił się
pazurami i rozdarł materiał. W kuchni rozległ się rozpaczliwy pisk przyszłej
panny młodej. A potem zapadła cisza. Domi i Komi popatrzyli na siebie z
przerażeniem, po czym uciekli w porę.
- Do cholery, kto wam pozwolił ją tu wpuszczać?!
- zawołała za nimi Dahee, po czym przypomniała sobie, że sama przecież wydała
im polecenie, by umyli psa. Minori odłożyła aparat. Nie było już nic do
fotografowania... Nayoon w brudnej i postrzępionej sukience usiadła, zalana
łzami. O czym myślała? O tym, że krawcowa nie zdąży naprawić szkody? O tym, co
innego założy na ślub?
- Nie przejmuj się - powiedziała jej Minori - ja
to naprawię, chodziłam na kurs krawiectwa.
Czemu obie kobiety popatrzyły na nią z
niedowierzaniem?
- Jak zamierzasz to zrobić? - wreszcie wydusiła
z siebie zapłakana Nayoon.
- Na targu kupiłam trochę białych koronek, by
uszyć firanki, wystarczy maszyna do szycia, a coś uda mi się wykombinować -
zapewniała.
- Nayoon-ah, zaufaj jej, to bardzo...
zdeterminowana osoba - powiedziała Dahee, po czym posłała Minori
porozumiewawczy uśmiech.
I tak też się stało. Nayoon jej zaufała. Minori
przez kilka kolejnych wieczorów nie odchodziła od maszyny do szycia, pracowała
z prawdziwym zaangażowaniem. Nic w tym więc dziwnego, że efekt był dobry. A
uradowana Nayoon zaprosiła ją na wesele i nie chciała słyszeć o odmowie.
***
Minori
zadzwoniła wieczorem do Taehyuna i zastała go w szpitalu.
- Nie uwierzysz, co się stało! - zawołała z
wielkim przejęciem i wszyscy domownicy spojrzeli na nią w tym momencie.
- Yhm, dowiedziałaś się czegoś o mamie? -
zapytał, przypominając jej o prawdziwym celu wyjazdu i wprawiając ją
nieświadomie w lekkie poczucie winy, że bawiła się tu zbyt dobrze, a prawda
pozostawała nieujawniona.
Minori odpowiedziała po chwili trochę
spokojniej:
- Nie, idę na wesele.
- Do kogo?
- Do sąsiadki Dahee.
- No to super! - przyznał wreszcie tak, jakby
przez pewien czas zastanawiał się, co powiedzieć i nie wpadł na nic lepszego.
Minori za to odzyskała poprzedni zapał. Nie
dopuszczając chłopaka do głosu, opowiedziała historię Nayoon i jej sukienki. A
przy tym czuła się jak prawdziwa bohaterka. Na koniec obiecała Taehyunowi zrobić
zdjęcie efektowi swojej pracy, by pokazać mu po powrocie.
- I mam dla ciebie prezent!
- Nie musiałaś, naprawdę...
- Nie musiałam, chciałam.
- No dobrze, a co to jest?
- Niespodzianka!
- Ale chyba tak szybko nie dowiem się, jaka,
skoro chcesz przedłużyć wyjazd.
- Już się niecierpliwisz.
- Ach, nie... po prostu... tak mi się
powiedziało.
Taehyun sprawiał wrażenie smutnego i
przygnębionego. Minori nie od razu to odkryła, lecz w pewnym momencie,
zatroskana, zapytała:
- Coś się dzieje?
- Ciężki dyżur. Ale jak tylko zadzwoniłaś, zaraz
mi lepiej - zapewniał.
W jej sercu rozlało się ciepło.
- Cieszę się - powiedziała - po weselu postaram
się znowu zadzwonić, trzymaj się.
- I ty też, baw się dobrze, Minori.
A potem jeszcze przez pewien czas stała i
uśmiechała się do telefonu.
- Czy to twój ukochany? - zapytała Dahee,
przypatrując jej się od dawna i rozpoznając ten stan.
- Yhyyy - wybąkała Minori - tak, to mój...
ukochany.
***
Nayoon
prezentowała się zjawiskowo podczas ceremonii zaślubin. Kiedy przyglądała się
przyszłemu mężowi, z jej twarzy nie znikał uśmiech, cała promieniała. A jej
serce przepełniała miłość. Decheng, pan młody, ze stoickim spokojem wypowiadał
przysięgę, sprawiał wrażenie nieco sztywnego, lecz było w nim coś
pociągającego, co spowodowało, że Minori nie odrywała od niego wzroku. Niespodziewanie
pomyślała, że nigdy nie widziała przystojniejszego mężczyzny. I sama
przestraszyła się tych myśli. W tym momencie Decheng złapał jej spojrzenie, a
ona tłumaczyła sobie, że pewnie zastanawiał się, kim była i, co tu robiła, mimo
wszystko poczuła się przez to trochę nieswojo. W dodatku obawiała się, czy nie
ubrała się zbyt posępnie, założyła zupełnie zwyczajną, czarną sukienkę i buty
na niewielkich obcasach. Włosy, krótkie ledwie do ramion, pozostawiła rozpuszczone,
podpięte jedynie wsuwkami.
Minori poddała się wreszcie i spuściła wzrok. A kiedy znowu
go podniosła, Decheng z powrotem patrzył na żonę. Nayoon była tak wzruszona, że
w oczach miała łzy. Goście bili brawa, potem stłoczyli się przy drzwiach i
ruszyli w kierunku domu panny młodej na przyjęcie weselne. Niemalże cała wioska
została zaproszona. Z tego powodu stoły poustawiano na podwórzu, w szeregu, a
tuż obok ulokowano orkiestrę grającą skoczne melodie. Ojciec Nayoon zabrał się
za rozlewanie alkoholu w kieliszki. Uczta się zaczęła. Muzykę zagłuszały
rozmowy, wesołe okrzyki, brzęk szkła i pałeczek. A potem wszyscy ruszyli do
tańca, w parach lub w wielkim kole. Dzieci ganiały się po podwórzu. Minori
dołączyła do grupki samotnych dziewczyn, które opowiadały sobie zabawne
historie, chichotały i wdzięczyły się, wpasowała się w ich towarzystwo. Przez
cały czas zerkała w kierunku młodych małżonków. Nayoon stała otoczona swoimi
koleżankami, kuzynkami, ciotkami i sąsiadkami, wysłuchiwała od nich porad i
czerwieniła się raz po raz. Decheng obtańcowywał kolejno wszystkie kobiety.
Minori wiedziała, że i na nią przyjdzie pora, lecz nie myślała o tym zbyt
wiele, po prostu rzuciła się w wir zabawy. Do utraty tchu podskakiwała,
wyrzucała wysoko ramiona i obracała się w koło, a kiedy czuła zmęczenie,
siadała, by coś zjeść i zasycić pragnienie. Nie przesadzała z piciem alkoholu,
oszukiwała, wychylała po połowie lub napełniała kieliszek wodą. Nie zamierzała
przynieść wstydu innym i sobie. Ale ku wieczorowi wiele gości sprawiało
wrażenie pijanych. A zwłaszcza Decheng, każdy chciał z nim wypić, a on nikomu
nie odmawiał. Nayoon udawała, że tego nie widzi, by nie psuć tak cudownego dnia
i nie prowokować sprzeczek. Minori kilka razy została poproszona do tańca przez
obcych jej mężczyzn, lecz nie czuła się niezręcznie, przeciwnie, czuła pewien
rodzaj satysfakcji, gdy podawała im rękę, a inne dziewczyny odprowadzały ją zazdrosnym
wzrokiem. Aż w pewnym momencie, sporo po zmroku, usłyszała obok siebie głos Dechenga.
Z podekscytowaniem popatrzyła na niego i
wreszcie odpowiedziała:
- Dobrze, zatańczmy.
Ledwie ich dłonie się zetknęły, przeszedł ją
dreszcz. Oby tylko Decheng niczego nie zauważył... lecz nie pozostawał ślepy na
sygnały jej ciała. A to sprawiało, że znowu poczuła się skrępowana i unikała
wzroku mężczyzny. O nic nie pytał. Czy wie kim ja jestem?, zastanawiała się. A
wtedy, jakby w odpowiedzi, rzekł:
- Ty naprawiłaś sukienkę mojej żony.
- Tak.
- Naprawdę się spisałaś.
- Dziękuję.
Decheng przyciągnął ją do siebie trochę zbyt
blisko, z powodu spożytego alkoholu powoli tracił wyczucie. Minori zakasłała
znacząco, odsuwając się lekko od niego i uspokajając oszalałe z emocji serce.
- Minori? Tak masz na imię. Prawda?
- Yhm.
- Nie widziałaś pewnie przystani.
- Nie, widziałam, byłam tam raz na spacerze.
- A w nocy?
- Co?
- Nie widziałaś jej w nocy?
- Nie.
- To musisz zobaczyć - ciągnął Decheng - w nocy
jest tam jeszcze piękniej.
- Nie wiem, czy mi się uda, jutro wyruszam w
dalszą drogę.
- Rozumiem. A więc chodźmy. To ostatnia okazja.
- Teraz?
- Teraz.
Minori rozejrzała się dokoła. Nikt zdawał się
nie zwracać na nich uwagi. Nayoon jadła tort. Dahee z mężem kołysali się w rytm
spokojniejszego utworu zagranego przez orkiestrę. Decheng powtarzał z uporem,
że to niedaleko, że zmyją się niespostrzeżenie i zaraz przyjdą z powrotem.
Minori sama nie wiedziała, czemu się zgodziła. I czy w ogóle się zgodziła. A
może po prostu ruszyła za Dechengiem w ciemność. Po obu stronach ścieżki
szumiał las. Minori ogarniał niepokój. Przecież nie znała tego mężczyzny, nie
wiedziała czy może mu ufać, nie powinna była ulec namowom... A mimo wszystko
nadal szła za nim, szła za nim w nieznane, szła za nim, choć nie czuła się
bezpiecznie. Niby nie bała się Dechenga, lecz cały czas myślała o tym, że nikt
nie wie, gdzie są, natomiast pijanym czasami po prostu odbija. Gdyby zamierzał
ją skrzywdzić, nie miałaby żadnych szans. A mimo wszystko szła za nim... Aż
wreszcie dotarli do przystani z niewielkim pomostem, z zapalonymi lampionami i
kilkoma przycumowanymi łódkami.
- Och, jak tu pięknie! – zawołała z pełnym
zachwytu westchnieniem.
- A nie mówiłem?
Minori mimowolnie się uśmiechnęła. I wtedy
poczuła oplatające ją od tyłu silne ramiona Dechenga. W tym momencie
znieruchomiała i zrozumiała z przerażeniem, że to siebie bała się przez cały
czas i swoich nieodpowiednich reakcji. Niespodziewana bliskość tego mężczyzny
sprawiała, że cała drżała z pożądania... Zbyt długo nikt jej nie dotykał. Zbyt
długo z nikim się nie kochała. I przez to każda cząstka jej ciała wołała o
miłość.
- Decheng... nie możemy... - wyszeptała.
A potem poczuła jego dłoń na swoim udzie,
przesuwającą się coraz wyżej i wyżej. O niczym nie marzyła poza tym, by ją
wypełnił, by wbił się szybko w jej wnętrze i, by pozbyła się tego nieznośnego pulsowania
w dole brzucha. Lecz przecież im nie wolno!
- Ciii, nikt się nie dowie... a potem o
wszystkim zapomnimy... cały czas tak na mnie patrzyłaś...
Decheng włożył rękę w jej majtki. Nie
zaprotestowała. Nie myślała o niczym. A potem poczuła, że wbił się palcami w
jej wilgotne wnętrze, jęknęła i w tym samym oprzytomniała.
- Decheng, my nie możemy! - zawołała niezwykle
stanowczo i wyrwała mu się.
Natomiast w twarzy mężczyzny zobaczyła
rozczarowanie. Na co liczył? I co sobie, do cholery, wyobrażał?! Na kogo w
zasadzie była zła? Na niego? Na siebie?
- Nie wiem co we mnie wstąpiło - wyznał Decheng,
a ona zrozumiała, że to nie rozczarowanie, tylko przerażenie malowało mu się na
twarzy...
- Proszę - zaczęła - żebyś był dobrym mężem dla
Nayoon.
Decheng pospiesznie ruszył z powrotem przez las.
Minori upadła na kolana i zalała się łzami, a po uczuciu pożądania pozostał
tylko wstyd. Czy to samo przeżywała jej biologiczna matka, gdy wdała się w
romans z Jonghyunem? Czy zapominała wtedy o wszystkim i o wszystkich? Czy
nienawidziła siebie za to, że poddawała się tym pierwotnym instynktom? Minori
nie wiedziała ile czasu płakała przy przystani. W pewnym momencie ogłuszył ją
huk fajerwerków, podniosła wzrok i ujrzała na niebie kolorowe rozbłyski.
Natychmiast wstała i rzuciła się pędem przez ciemny las. Na podwórzu
nieprzerwanie trwała zabawa. Minori sięgnęła ze stołu pierwszy lepszy kieliszek,
nalała sobie wódki i wychyliła do dna, a potem wmieszała się w tłum zgromadzony
dokoła pana młodego, który puszczał fajerwerki. To wtedy zaczepiła ją Nayoon.
- Ojej, kochana, nie pij już więcej -
powiedziała i zatroskana przyłożyła dłonie do jej czerwonych, spuchniętych z
powodu wylanych łez policzków.
***
Następnego
dnia Minori zadzwoniła do domu. Po kilku sygnałach odebrała uradowana Mei. Na
początku spytała:
- I jak wesele, bawiłaś się dobrze?
- Nayoon pięknie wyglądała. I wszyscy podziwiali
jej sukienkę. A ja bawiłam się do rana.
Nie skłamała, odpowiedziała tylko trochę zbyt
wesołym tonem w porównaniu do jej samopoczucia.
- No to się cieszę, a poza tym, wszystko w
porządku, dobrze jesz i sypiasz?
- Tak, mamo. Nie martw się. Za dwie godziny lecę
do Harbinu.
- Życzę ci bezpiecznego lotu i odezwij się jak
już dojedziesz do hotelu, nie zapomnij.
- Oczywiście.
- I powiedz Dahee, że serdecznie ją pozdrawiamy.
- Sama możesz jej to powiedzieć.
- Minori, zaczekaj, podam ci jeszcze tatę.
Mei jak zwykle zrobiła unik. A po chwili rozległ
się głos Jonghyuna:
- Minori, po co ty tak w ogóle lecisz do
Harbinu?
- Ach, miło, że pytasz co u mnie...
- Na pewno mama cię pytała.
- A do Harbinu lecę z polecenia Dahee, to
podobno piękne miasto, poza tym związane z naszą historią.
Jonghyun chyba podejrzewał, że zamierzała
zwiedzić obozy, a czy podejrzewał, że zamierzała też dowiedzieć się czegoś o
śmierci swojej matki? Jeżeli tak, zachował resztę pytań dla siebie. Na koniec
poprosił tylko:
- Minori, odezwij się jak już dojedziesz do hotelu.
- No naprawdę, gadasz jak mama!
- Dopiero co miałaś pretensje, że nie pytam co u
ciebie, chociaż mama już o to zapytała.
- Nieważne.
- Trzymaj się, córka.
- Tato!
- Tak?
- Jeżeli możesz... powiedz Taehyunowi, że nie
wiem, kiedy będę mogła do niego zadzwonić, rozmowy są drogie.
- A co, skończyły ci się pieniądze?
- Nie, po prostu wolę oszczędzać. To papa. Na
pewno odezwę się z hotelu.
Minori szybko przerwała połączenie. Po
wczorajszym wieczorze nadal czuła się zawstydzona i winna. Nie chciała, by
ktokolwiek odkrył, że coś się wtedy wydarzyło. Ale wszyscy uważali, że jest
smutna z powodu wyjazdu. Minori nie wyprowadzała ich z błędu, zwłaszcza, że
było w tym sporo prawdy, z ciężkim sercem żegnała się z Dahee i z bliźniakami.
Jungshin odwoził ją na lotnisko wojskowe, skąd miała lecieć z jego
przyjacielem. Zaniepokojona patrzyła przez cały czas w niebo. Horyzont
przykrywały ciemne chmury. Nie była to pogoda sprzyjająca lataniu. Minori nie
czuła się pewnie, gdy wreszcie wsiadła do niewielkiego wojskowego samolotu i
zajęła miejsce obok pilota, mężczyzny w średnim wieku o, jak uznała, miłym
usposobieniu. Gdy startowali zaciskała kurczowo pięści. Uszy jej się zatykały i
miała wrażenie, że wzbija się w sam kosmos. A potem chmury się rozstąpiły. Minori
nie odrywała wzroku od rozciągających się w dole, rozległych stepów, a pilot
opowiadał jej o tych terenach, chociaż wolała, by pozostał skupiony na
sterowaniu maszyną. Harbin przywitał ich lekkim chłodem wieczoru, jednakże
Minori nie przejmowała się, że marzła, myślała tylko o tym, że doleciała
bezpiecznie. I chociaż lot jej się podobał, czuła ulgę, kiedy wysiadła z
samolotu. Nie dowierzała, że ledwie co tam była, wysoko w chmurach, i nie
upadła z hukiem na ziemię, jak pełen pychy Ikar. Serdecznie podziękowała
pilotowi za lot i za wezwanie taksówki. Po kilkunastu minutach była w motelu
oddalonym nieco od centrum miasta. Z wysiłkiem wniosła bagaże na piętro, lecz
kiedy otworzyła drzwi przydzielonego jej pokoju, uśmiechnęła się szeroko.
Podłoga lekko skrzypiała, kiedy Minori podchodziła do okna, a na jej twarz
padały promienie zachodzącego słońca i otulały swoim ciepłem. Przez moment
stała tak i wpatrywała się w okalający budynek sad pełen dojrzałych, czerwonych
wiśni. Już wiedziała, że polubi tę okolicę. Jak obiecała, zadzwoniła do
rodziców i opowiedziała im o swoich ostatnich wrażeniach, potem poszła coś
zjeść i pospacerować. A kiedy wreszcie leżała w miękkim łóżku, planowała
kolejne dni. Nazajutrz pojechała do centrum, kupiła kilka mapy i egzemplarzy
tutejszej prasy. Nie żałowała pieniędzy i porozsyłała ogłoszenie do niemalże
wszystkich z nich, gdzie opisała pokrótce historię swojej biologicznej matki,
podała numer telefonu motelu i poprosiła o pomoc w poszukiwaniach prawdy. A
potem pozostało jej tylko czekanie. Ale nic się nie wydarzyło. Minori powoli
traciła nadzieję, kiedy codziennie pytała recepcjonistkę, czy nikt nie zostawił
jej żadnych informacji i słyszała w odpowiedzi „nie”. Entuzjazm powoli opadał i
z coraz większym zrezygnowaniem snuła się po ulicach Harbinu, zwiedzała,
fotografowała zabytki. Nie czuła tu tego klimatu, co w pełnym życia, sprzeczności
i skrajności Szanghaju. Nie, w tym mieście wszystko zdawało się być idealnie
zorganizowane. A jedynie w jej sercu panował chaos.
***
Kaito
wykorzystał wolny czas na porządki. Ojciec bardzo nie lubił bałaganu, chociaż
od niedawna zaniedbywał tę kwestię jak i wiele, wiele innych. Czyżby zapadał na
demencję? Kaito słyszał o ludziach znikających z domu, zapominających jak się
nazywają i błąkających się bez celu po okolicy. To go przerażało, starość,
zniedołężnienie, ciała i umysłu, zwłaszcza umysłu... Co wówczas pozostaje?
Bezowocna wegetacja. Kaito wytarł półki, pozamiatał podłogi i zabrał się za ich
pastowanie. To wtedy dostrzegł gazetę we wnęce pomiędzy szafkami w pokoju ojca.
Początkowo odłożył ją na biurko bez zastanowienia. Ale coś nie dawało mu
spokoju. Niemożliwe, by gazeta sama tam wpadła. Ojciec ją ukrył. Czemu? Kaito
szybko przewertował strony i nic nie znalazł. Rozkojarzony dokończył pastowanie
podłogi. A potem siadł z gazetą w fotelu ojca i trafił na ogłoszenie tej młodej
dziewczyny. Minori... szukała swojej matki, Aiki Takahashi.
- Kati, już jestem! - od progu rozległ się głos
ojca.
- Czemu mi nie powiedziałeś, tato?
- Czego?
Kaito pokazał ojcu ogłoszenie. W tym momencie
Hideki pobladł. A co jeżeli nic o tym nie wie? A co jeżeli gazeta istotnie sama
wpadła we wnękę, jeżeli nie została ukryta? Ale odpowiedź była jednoznaczna:
- Ona jej szuka.
Ojciec wie więc o wszystkim, pomyślał Kaito.
- Tak.
Cisza. Obaj patrzyli na siebie z zupełnym
zrozumieniem. Aż wreszcie Hideki zdobył się na wypowiedzenie na głos tego, co
im ciążyło.
- Ona jej szuka. A kiedy o wszystkim się
dowie... To po nas.
- Czemu niby miałaby się dowiedzieć?
- Ludzie dużo gadają.
- Nie o nas - uspokajał go syn - o nas nikt nie
wie.
- Ona jej szuka.
- Nie martw się, tato, powstrzymam ją, obiecuję.
- W jaki sposób?
Ojciec nie wyglądał na przekonanego. Kaito za to
jak gdyby nigdy nic poszedł po papierosy i zapytał:
- Nie zapalisz?
- Nie, rzucam palenie.
***
Minori
siedziała na murku obok fontanny, w której pluskały się miejscowe dzieci. Ten
widok przypominał jej o swoim własnym dzieciństwie, beztroskim i pełnym zabawy
pomimo wojny. Nie przejmowała się, że odpoczywa już od godziny. Nie miała niczego
lepszego do roboty. A potem sięgnęła z torebki aparat fotograficzny i poprosiła
pilnującą dzieci kobietę, by zrobiła jej zdjęcie. Minori uśmiechała się
szeroko, może trochę zbyt ostentacyjnie, przez co może i trochę zbyt sztucznie,
lecz przecież to pamiątka z wakacji do pokazania znajomym i rodzinie. Wreszcie
podniosła się i spacerem ruszyła z powrotem. Nie chciała korzystać z transportu
miejskiego, kiedy znała drogę, a ponadto pogoda dopisywała. Minori dotarła do
motelu w porze kolacji. Ledwie się zjawiła, recepcjonistka zawołała w jej
kierunku:
- Ktoś do pani dzwonił!
- Kto? – zapytała z przejęciem.
Mama? Tata? Taehyun…? Oby to tylko nie był
Taehyun… Minori nadał czuła się w stosunku do niego okropnie winna.
- Nie wiem. Jakiś pan. Nie podał nazwiska…
zostawił za to numer telefonu i prosił, żeby pani do niego oddzwoniła.
- Nie wspomniał, o co chodzi?
- Podobno o coś w związku z ogłoszeniem.
Minori miała wrażenie, że serce bije jej
stanowczo za szybko. Przez moment stała nieruchomo niczym sparaliżowana. A
kiedy nieco się uspokoiła, natychmiast wystukała zostawiony numer telefonu. Z
przerażeniem pomyślała: co jeżeli to żart i niepotrzebnie zrobiła sobie
nadzieję…? Niecierpliwie liczyła sygnały. Aż usłyszała głos… mężczyzny, młodego
mężczyzny, mimo to brzmiący bardzo pewnie.
- Tak, słucham?
- Takahashi Minori, rzekomo dzwonił pan do mnie.
- To prawda, dzwoniłem.
I tylko tyle?
- W związku z ogłoszeniem w gazecie?
- Tak.
- Ojej, wie pan coś, co dotyczy mojej matki?
- O tym wolałbym porozmawiać, kiedy się
spotkamy, jeżeli nie ma pani nic przeciwko.
- Nie… w porządku… więc… co pan proponuje?
- Zapraszam panią do kawiarni, jutro po południu.
Minori się zgodziła, a potem ustalili czas i
konkretne miejsce spotkania.
- Jak pana rozpoznam?
- Ach, z tego wszystkiego nie przedstawiłem się,
Kudo Kaito. I proszę się nie martwić. Ja rozpoznam panią.