23/10/2018

the song of true (rozdział 6)

            Minori przyjemnie spędzała czas na wsi. Z prawdziwym podekscytowaniem pomagała Dahee w codziennych obowiązkach, a przy tym rozmawiały o wszystkim, żartowały i bez przerwy wybuchały serdecznym śmiechem. Jungshin często organizował wycieczki do miasta. Szanghaj zrobił na Minori ogromne wrażenia, za dnia imponował licznymi zabytkami, architekturą i atmosferą, w nocy zachwycał światłami zapalającymi się wszędzie i tworzącymi niepowtarzalny urok. Minori starała się uwiecznić ten widok na zdjęciu zrobionym zaraz po zmroku z wagonika wielkiego diabelskiego młyna w jednym z parków rozrywki. A potem spacerowała wzdłuż rzeki Huangpu i obserwowała odbijający się w wodzie księżyc. Na targach kupowała prezenty dla swoich bliskich, kolorowe tkaniny, przyprawy, ozdoby. Nie zapomniała o Taehyunie, kupiła mu herbatę. Dahee przez cały czas służyła jej radą. Jungshin za to umiał się targować. W tradycyjnych knajpach zajadali chińskie przysmaki. Minori polubiła się też z bliźniakami. Kiedy bracia wracali ze szkoły, tłumaczyła im zadania domowe, grała z nimi w piłkę, czy w chowanego. Niekiedy czuła się, jakby byli jej rodzeństwem. A wieczorem, po zwykle przeciągającej się kolacji, siadywała przy okienku w swoim pokoju na poddaszu, zapalała świeczkę i opisywała w notesie kolejne dni oraz poznanych ludzi. Dom stał otworem, więc wielu znajomych wpadało w odwiedziny, zapowiedzianych lub nie. Na przykład Nayoon, sąsiadka. Podczas wojny, rodzina Jungshina dała schronienie jej rodzinie, a ona była wtedy jeszcze bardzo mała. Natomiast ostatnio, poinformowała ich o swoim ślubie i przekazała zaproszenie. Kiedy przychodziła, opowiadała dużo o przygotowaniach, o swoim wybranku - Chińczyku i ich planach. Nayoon wpadła też zaraz po tym, gdy odebrała sukienkę. Krawcowa uszyła jej istne cudo ze skrawków białych koronek i satyny.
- Koniecznie musisz ją przymierzyć - namawiała zaaferowana Dahee.
I Nayoon posłusznie przebrała się w sukienkę. Kiedy uradowana, z rumianymi policzkami, obracała się dokoła, dygała i kłaniała się pośrodku zagraconej i zabałaganionej kuchni, wyglądała przezabawnie. Każdy jej ruch jednakże emanował szczęściem. Przez cały czas śmiała się sama do siebie.
- Och, wyglądasz przepięknie! - zawołała szczerze Minori.
Dahee przytakiwała i nie odrywała wzroku od sąsiadki. A zza szyby dochodziły podniesione głosy chłopców. Domi wykrzykiwał wyzwiska na brata. Komi groził, że naskarży na niego rodzicom. Niespodziewanie rozległo się szczekanie psa.
- Co oni tam wyprawiają? - zastanawiała się Dahee i wyjrzała przez okno.
Domi i Komi szarpali się, po ogrodzie skakał uwolniony z łańcucha, umorusany pies.
- Maaamo, Komi spuścił Mochi, a ona wskoczyła do obornika! - wołał obruszony brat.
Nayoon mimowolnie zachichotała. Minori zawtórowała jej zaraz. Dahee jęknęła tylko.
- Mamo, to nieprawda, Domi ją spuścił i zrzuca na mnie! - rozległ się z dworu głos drugiego z braci.
Minori poszła po aparat fotograficzny, żeby sfotografować przyszłą pannę młodą.
- Nie obchodzi mnie, kto to zrobił, wspólnie umyjecie Mochi! - odpowiedziała zdenerwowana Dahee i zamknęła okno, by nie słyszeć dalszych pretensji dzieci.
- Jak mam zapozować? - pytała Nayoon, to podpierając się pod bok, to krzyżując ramiona na piersi.
Minori zrobiła jej zdjęcie. W tym momencie drzwi się otworzyły i do domu wpadli rozkrzyczani chłopcy, a za nimi Mochi. I zanim ktokolwiek zareagował, pies skoczył prosto na sukienkę Nayoon, wczepił się pazurami i rozdarł materiał. W kuchni rozległ się rozpaczliwy pisk przyszłej panny młodej. A potem zapadła cisza. Domi i Komi popatrzyli na siebie z przerażeniem, po czym uciekli w porę.
- Do cholery, kto wam pozwolił ją tu wpuszczać?! - zawołała za nimi Dahee, po czym przypomniała sobie, że sama przecież wydała im polecenie, by umyli psa. Minori odłożyła aparat. Nie było już nic do fotografowania... Nayoon w brudnej i postrzępionej sukience usiadła, zalana łzami. O czym myślała? O tym, że krawcowa nie zdąży naprawić szkody? O tym, co innego założy na ślub?
- Nie przejmuj się - powiedziała jej Minori - ja to naprawię, chodziłam na kurs krawiectwa.
Czemu obie kobiety popatrzyły na nią z niedowierzaniem?
- Jak zamierzasz to zrobić? - wreszcie wydusiła z siebie zapłakana Nayoon.
- Na targu kupiłam trochę białych koronek, by uszyć firanki, wystarczy maszyna do szycia, a coś uda mi się wykombinować - zapewniała.
- Nayoon-ah, zaufaj jej, to bardzo... zdeterminowana osoba - powiedziała Dahee, po czym posłała Minori porozumiewawczy uśmiech.
I tak też się stało. Nayoon jej zaufała. Minori przez kilka kolejnych wieczorów nie odchodziła od maszyny do szycia, pracowała z prawdziwym zaangażowaniem. Nic w tym więc dziwnego, że efekt był dobry. A uradowana Nayoon zaprosiła ją na wesele i nie chciała słyszeć o odmowie.

***

            Minori zadzwoniła wieczorem do Taehyuna i zastała go w szpitalu.
- Nie uwierzysz, co się stało! - zawołała z wielkim przejęciem i wszyscy domownicy spojrzeli na nią w tym momencie.
- Yhm, dowiedziałaś się czegoś o mamie? - zapytał, przypominając jej o prawdziwym celu wyjazdu i wprawiając ją nieświadomie w lekkie poczucie winy, że bawiła się tu zbyt dobrze, a prawda pozostawała nieujawniona.
Minori odpowiedziała po chwili trochę spokojniej:
- Nie, idę na wesele.
- Do kogo?
- Do sąsiadki Dahee.
- No to super! - przyznał wreszcie tak, jakby przez pewien czas zastanawiał się, co powiedzieć i nie wpadł na nic lepszego.
Minori za to odzyskała poprzedni zapał. Nie dopuszczając chłopaka do głosu, opowiedziała historię Nayoon i jej sukienki. A przy tym czuła się jak prawdziwa bohaterka. Na koniec obiecała Taehyunowi zrobić zdjęcie efektowi swojej pracy, by pokazać mu po powrocie.
- I mam dla ciebie prezent!
- Nie musiałaś, naprawdę...
- Nie musiałam, chciałam.
- No dobrze, a co to jest?
- Niespodzianka!
- Ale chyba tak szybko nie dowiem się, jaka, skoro chcesz przedłużyć wyjazd.
- Już się niecierpliwisz.
- Ach, nie... po prostu... tak mi się powiedziało.
Taehyun sprawiał wrażenie smutnego i przygnębionego. Minori nie od razu to odkryła, lecz w pewnym momencie, zatroskana, zapytała:
- Coś się dzieje?
- Ciężki dyżur. Ale jak tylko zadzwoniłaś, zaraz mi lepiej - zapewniał.
W jej sercu rozlało się ciepło.
- Cieszę się - powiedziała - po weselu postaram się znowu zadzwonić, trzymaj się.
- I ty też, baw się dobrze, Minori.
A potem jeszcze przez pewien czas stała i uśmiechała się do telefonu.
- Czy to twój ukochany? - zapytała Dahee, przypatrując jej się od dawna i rozpoznając ten stan.
- Yhyyy - wybąkała Minori - tak, to mój... ukochany.

***

            Nayoon prezentowała się zjawiskowo podczas ceremonii zaślubin. Kiedy przyglądała się przyszłemu mężowi, z jej twarzy nie znikał uśmiech, cała promieniała. A jej serce przepełniała miłość. Decheng, pan młody, ze stoickim spokojem wypowiadał przysięgę, sprawiał wrażenie nieco sztywnego, lecz było w nim coś pociągającego, co spowodowało, że Minori nie odrywała od niego wzroku. Niespodziewanie pomyślała, że nigdy nie widziała przystojniejszego mężczyzny. I sama przestraszyła się tych myśli. W tym momencie Decheng złapał jej spojrzenie, a ona tłumaczyła sobie, że pewnie zastanawiał się, kim była i, co tu robiła, mimo wszystko poczuła się przez to trochę nieswojo. W dodatku obawiała się, czy nie ubrała się zbyt posępnie, założyła zupełnie zwyczajną, czarną sukienkę i buty na niewielkich obcasach. Włosy, krótkie ledwie do ramion, pozostawiła rozpuszczone, podpięte jedynie wsuwkami.
Minori poddała się wreszcie i spuściła wzrok. A kiedy znowu go podniosła, Decheng z powrotem patrzył na żonę. Nayoon była tak wzruszona, że w oczach miała łzy. Goście bili brawa, potem stłoczyli się przy drzwiach i ruszyli w kierunku domu panny młodej na przyjęcie weselne. Niemalże cała wioska została zaproszona. Z tego powodu stoły poustawiano na podwórzu, w szeregu, a tuż obok ulokowano orkiestrę grającą skoczne melodie. Ojciec Nayoon zabrał się za rozlewanie alkoholu w kieliszki. Uczta się zaczęła. Muzykę zagłuszały rozmowy, wesołe okrzyki, brzęk szkła i pałeczek. A potem wszyscy ruszyli do tańca, w parach lub w wielkim kole. Dzieci ganiały się po podwórzu. Minori dołączyła do grupki samotnych dziewczyn, które opowiadały sobie zabawne historie, chichotały i wdzięczyły się, wpasowała się w ich towarzystwo. Przez cały czas zerkała w kierunku młodych małżonków. Nayoon stała otoczona swoimi koleżankami, kuzynkami, ciotkami i sąsiadkami, wysłuchiwała od nich porad i czerwieniła się raz po raz. Decheng obtańcowywał kolejno wszystkie kobiety. Minori wiedziała, że i na nią przyjdzie pora, lecz nie myślała o tym zbyt wiele, po prostu rzuciła się w wir zabawy. Do utraty tchu podskakiwała, wyrzucała wysoko ramiona i obracała się w koło, a kiedy czuła zmęczenie, siadała, by coś zjeść i zasycić pragnienie. Nie przesadzała z piciem alkoholu, oszukiwała, wychylała po połowie lub napełniała kieliszek wodą. Nie zamierzała przynieść wstydu innym i sobie. Ale ku wieczorowi wiele gości sprawiało wrażenie pijanych. A zwłaszcza Decheng, każdy chciał z nim wypić, a on nikomu nie odmawiał. Nayoon udawała, że tego nie widzi, by nie psuć tak cudownego dnia i nie prowokować sprzeczek. Minori kilka razy została poproszona do tańca przez obcych jej mężczyzn, lecz nie czuła się niezręcznie, przeciwnie, czuła pewien rodzaj satysfakcji, gdy podawała im rękę, a inne dziewczyny odprowadzały ją zazdrosnym wzrokiem. Aż w pewnym momencie, sporo po zmroku, usłyszała obok siebie głos Dechenga. Z  podekscytowaniem popatrzyła na niego i wreszcie odpowiedziała:
- Dobrze, zatańczmy.
Ledwie ich dłonie się zetknęły, przeszedł ją dreszcz. Oby tylko Decheng niczego nie zauważył... lecz nie pozostawał ślepy na sygnały jej ciała. A to sprawiało, że znowu poczuła się skrępowana i unikała wzroku mężczyzny. O nic nie pytał. Czy wie kim ja jestem?, zastanawiała się. A wtedy, jakby w odpowiedzi, rzekł:
- Ty naprawiłaś sukienkę mojej żony.
- Tak.
- Naprawdę się spisałaś.
- Dziękuję.
Decheng przyciągnął ją do siebie trochę zbyt blisko, z powodu spożytego alkoholu powoli tracił wyczucie. Minori zakasłała znacząco, odsuwając się lekko od niego i uspokajając oszalałe z emocji serce.
- Minori? Tak masz na imię. Prawda?
- Yhm.
- Nie widziałaś pewnie przystani.
- Nie, widziałam, byłam tam raz na spacerze.
- A w nocy?
- Co?
- Nie widziałaś jej w nocy?
- Nie.
- To musisz zobaczyć - ciągnął Decheng - w nocy jest tam jeszcze piękniej.
- Nie wiem, czy mi się uda, jutro wyruszam w dalszą drogę.
- Rozumiem. A więc chodźmy. To ostatnia okazja.
- Teraz?
- Teraz.
Minori rozejrzała się dokoła. Nikt zdawał się nie zwracać na nich uwagi. Nayoon jadła tort. Dahee z mężem kołysali się w rytm spokojniejszego utworu zagranego przez orkiestrę. Decheng powtarzał z uporem, że to niedaleko, że zmyją się niespostrzeżenie i zaraz przyjdą z powrotem. Minori sama nie wiedziała, czemu się zgodziła. I czy w ogóle się zgodziła. A może po prostu ruszyła za Dechengiem w ciemność. Po obu stronach ścieżki szumiał las. Minori ogarniał niepokój. Przecież nie znała tego mężczyzny, nie wiedziała czy może mu ufać, nie powinna była ulec namowom... A mimo wszystko nadal szła za nim, szła za nim w nieznane, szła za nim, choć nie czuła się bezpiecznie. Niby nie bała się Dechenga, lecz cały czas myślała o tym, że nikt nie wie, gdzie są, natomiast pijanym czasami po prostu odbija. Gdyby zamierzał ją skrzywdzić, nie miałaby żadnych szans. A mimo wszystko szła za nim... Aż wreszcie dotarli do przystani z niewielkim pomostem, z zapalonymi lampionami i kilkoma przycumowanymi łódkami.
- Och, jak tu pięknie! – zawołała z pełnym zachwytu westchnieniem.
- A nie mówiłem?
Minori mimowolnie się uśmiechnęła. I wtedy poczuła oplatające ją od tyłu silne ramiona Dechenga. W tym momencie znieruchomiała i zrozumiała z przerażeniem, że to siebie bała się przez cały czas i swoich nieodpowiednich reakcji. Niespodziewana bliskość tego mężczyzny sprawiała, że cała drżała z pożądania... Zbyt długo nikt jej nie dotykał. Zbyt długo z nikim się nie kochała. I przez to każda cząstka jej ciała wołała o miłość.
- Decheng... nie możemy... - wyszeptała.
A potem poczuła jego dłoń na swoim udzie, przesuwającą się coraz wyżej i wyżej. O niczym nie marzyła poza tym, by ją wypełnił, by wbił się szybko w jej wnętrze i, by pozbyła się tego nieznośnego pulsowania w dole brzucha. Lecz przecież im nie wolno!
- Ciii, nikt się nie dowie... a potem o wszystkim zapomnimy... cały czas tak na mnie patrzyłaś...
Decheng włożył rękę w jej majtki. Nie zaprotestowała. Nie myślała o niczym. A potem poczuła, że wbił się palcami w jej wilgotne wnętrze, jęknęła i w tym samym oprzytomniała.
- Decheng, my nie możemy! - zawołała niezwykle stanowczo i wyrwała mu się.
Natomiast w twarzy mężczyzny zobaczyła rozczarowanie. Na co liczył? I co sobie, do cholery, wyobrażał?! Na kogo w zasadzie była zła? Na niego? Na siebie?
- Nie wiem co we mnie wstąpiło - wyznał Decheng, a ona zrozumiała, że to nie rozczarowanie, tylko przerażenie malowało mu się na twarzy...
- Proszę - zaczęła - żebyś był dobrym mężem dla Nayoon.
Decheng pospiesznie ruszył z powrotem przez las. Minori upadła na kolana i zalała się łzami, a po uczuciu pożądania pozostał tylko wstyd. Czy to samo przeżywała jej biologiczna matka, gdy wdała się w romans z Jonghyunem? Czy zapominała wtedy o wszystkim i o wszystkich? Czy nienawidziła siebie za to, że poddawała się tym pierwotnym instynktom? Minori nie wiedziała ile czasu płakała przy przystani. W pewnym momencie ogłuszył ją huk fajerwerków, podniosła wzrok i ujrzała na niebie kolorowe rozbłyski. Natychmiast wstała i rzuciła się pędem przez ciemny las. Na podwórzu nieprzerwanie trwała zabawa. Minori sięgnęła ze stołu pierwszy lepszy kieliszek, nalała sobie wódki i wychyliła do dna, a potem wmieszała się w tłum zgromadzony dokoła pana młodego, który puszczał fajerwerki. To wtedy zaczepiła ją Nayoon.
- Ojej, kochana, nie pij już więcej - powiedziała i zatroskana przyłożyła dłonie do jej czerwonych, spuchniętych z powodu wylanych łez policzków.

***

            Następnego dnia Minori zadzwoniła do domu. Po kilku sygnałach odebrała uradowana Mei. Na początku spytała:
- I jak wesele, bawiłaś się dobrze?
- Nayoon pięknie wyglądała. I wszyscy podziwiali jej sukienkę. A ja bawiłam się do rana.
Nie skłamała, odpowiedziała tylko trochę zbyt wesołym tonem w porównaniu do jej samopoczucia.
- No to się cieszę, a poza tym, wszystko w porządku, dobrze jesz i sypiasz?
- Tak, mamo. Nie martw się. Za dwie godziny lecę do Harbinu.
- Życzę ci bezpiecznego lotu i odezwij się jak już dojedziesz do hotelu, nie zapomnij.
- Oczywiście.
- I powiedz Dahee, że serdecznie ją pozdrawiamy.
- Sama możesz jej to powiedzieć.
- Minori, zaczekaj, podam ci jeszcze tatę.
Mei jak zwykle zrobiła unik. A po chwili rozległ się głos Jonghyuna:
- Minori, po co ty tak w ogóle lecisz do Harbinu?
- Ach, miło, że pytasz co u mnie...
- Na pewno mama cię pytała.
- A do Harbinu lecę z polecenia Dahee, to podobno piękne miasto, poza tym związane z naszą historią.
Jonghyun chyba podejrzewał, że zamierzała zwiedzić obozy, a czy podejrzewał, że zamierzała też dowiedzieć się czegoś o śmierci swojej matki? Jeżeli tak, zachował resztę pytań dla siebie. Na koniec poprosił tylko:
- Minori, odezwij się jak już dojedziesz do hotelu.
- No naprawdę, gadasz jak mama!
- Dopiero co miałaś pretensje, że nie pytam co u ciebie, chociaż mama już o to zapytała.
- Nieważne.
- Trzymaj się, córka.
- Tato!
- Tak?
- Jeżeli możesz... powiedz Taehyunowi, że nie wiem, kiedy będę mogła do niego zadzwonić, rozmowy są drogie.
- A co, skończyły ci się pieniądze?
- Nie, po prostu wolę oszczędzać. To papa. Na pewno odezwę się z hotelu.
Minori szybko przerwała połączenie. Po wczorajszym wieczorze nadal czuła się zawstydzona i winna. Nie chciała, by ktokolwiek odkrył, że coś się wtedy wydarzyło. Ale wszyscy uważali, że jest smutna z powodu wyjazdu. Minori nie wyprowadzała ich z błędu, zwłaszcza, że było w tym sporo prawdy, z ciężkim sercem żegnała się z Dahee i z bliźniakami. Jungshin odwoził ją na lotnisko wojskowe, skąd miała lecieć z jego przyjacielem. Zaniepokojona patrzyła przez cały czas w niebo. Horyzont przykrywały ciemne chmury. Nie była to pogoda sprzyjająca lataniu. Minori nie czuła się pewnie, gdy wreszcie wsiadła do niewielkiego wojskowego samolotu i zajęła miejsce obok pilota, mężczyzny w średnim wieku o, jak uznała, miłym usposobieniu. Gdy startowali zaciskała kurczowo pięści. Uszy jej się zatykały i miała wrażenie, że wzbija się w sam kosmos. A potem chmury się rozstąpiły. Minori nie odrywała wzroku od rozciągających się w dole, rozległych stepów, a pilot opowiadał jej o tych terenach, chociaż wolała, by pozostał skupiony na sterowaniu maszyną. Harbin przywitał ich lekkim chłodem wieczoru, jednakże Minori nie przejmowała się, że marzła, myślała tylko o tym, że doleciała bezpiecznie. I chociaż lot jej się podobał, czuła ulgę, kiedy wysiadła z samolotu. Nie dowierzała, że ledwie co tam była, wysoko w chmurach, i nie upadła z hukiem na ziemię, jak pełen pychy Ikar. Serdecznie podziękowała pilotowi za lot i za wezwanie taksówki. Po kilkunastu minutach była w motelu oddalonym nieco od centrum miasta. Z wysiłkiem wniosła bagaże na piętro, lecz kiedy otworzyła drzwi przydzielonego jej pokoju, uśmiechnęła się szeroko. Podłoga lekko skrzypiała, kiedy Minori podchodziła do okna, a na jej twarz padały promienie zachodzącego słońca i otulały swoim ciepłem. Przez moment stała tak i wpatrywała się w okalający budynek sad pełen dojrzałych, czerwonych wiśni. Już wiedziała, że polubi tę okolicę. Jak obiecała, zadzwoniła do rodziców i opowiedziała im o swoich ostatnich wrażeniach, potem poszła coś zjeść i pospacerować. A kiedy wreszcie leżała w miękkim łóżku, planowała kolejne dni. Nazajutrz pojechała do centrum, kupiła kilka mapy i egzemplarzy tutejszej prasy. Nie żałowała pieniędzy i porozsyłała ogłoszenie do niemalże wszystkich z nich, gdzie opisała pokrótce historię swojej biologicznej matki, podała numer telefonu motelu i poprosiła o pomoc w poszukiwaniach prawdy. A potem pozostało jej tylko czekanie. Ale nic się nie wydarzyło. Minori powoli traciła nadzieję, kiedy codziennie pytała recepcjonistkę, czy nikt nie zostawił jej żadnych informacji i słyszała w odpowiedzi „nie”. Entuzjazm powoli opadał i z coraz większym zrezygnowaniem snuła się po ulicach Harbinu, zwiedzała, fotografowała zabytki. Nie czuła tu tego klimatu, co w pełnym życia, sprzeczności i skrajności Szanghaju. Nie, w tym mieście wszystko zdawało się być idealnie zorganizowane. A jedynie w jej sercu panował chaos.

***

            Kaito wykorzystał wolny czas na porządki. Ojciec bardzo nie lubił bałaganu, chociaż od niedawna zaniedbywał tę kwestię jak i wiele, wiele innych. Czyżby zapadał na demencję? Kaito słyszał o ludziach znikających z domu, zapominających jak się nazywają i błąkających się bez celu po okolicy. To go przerażało, starość, zniedołężnienie, ciała i umysłu, zwłaszcza umysłu... Co wówczas pozostaje? Bezowocna wegetacja. Kaito wytarł półki, pozamiatał podłogi i zabrał się za ich pastowanie. To wtedy dostrzegł gazetę we wnęce pomiędzy szafkami w pokoju ojca. Początkowo odłożył ją na biurko bez zastanowienia. Ale coś nie dawało mu spokoju. Niemożliwe, by gazeta sama tam wpadła. Ojciec ją ukrył. Czemu? Kaito szybko przewertował strony i nic nie znalazł. Rozkojarzony dokończył pastowanie podłogi. A potem siadł z gazetą w fotelu ojca i trafił na ogłoszenie tej młodej dziewczyny. Minori... szukała swojej matki, Aiki Takahashi.
- Kati, już jestem! - od progu rozległ się głos ojca.
- Czemu mi nie powiedziałeś, tato?
- Czego?
Kaito pokazał ojcu ogłoszenie. W tym momencie Hideki pobladł. A co jeżeli nic o tym nie wie? A co jeżeli gazeta istotnie sama wpadła we wnękę, jeżeli nie została ukryta? Ale odpowiedź była jednoznaczna:
- Ona jej szuka.
Ojciec wie więc o wszystkim, pomyślał Kaito.
- Tak.
Cisza. Obaj patrzyli na siebie z zupełnym zrozumieniem. Aż wreszcie Hideki zdobył się na wypowiedzenie na głos tego, co im ciążyło.
- Ona jej szuka. A kiedy o wszystkim się dowie... To po nas.
- Czemu niby miałaby się dowiedzieć?
- Ludzie dużo gadają.
- Nie o nas - uspokajał go syn - o nas nikt nie wie.
- Ona jej szuka.
- Nie martw się, tato, powstrzymam ją, obiecuję.
- W jaki sposób?
Ojciec nie wyglądał na przekonanego. Kaito za to jak gdyby nigdy nic poszedł po papierosy i zapytał:
- Nie zapalisz?
- Nie, rzucam palenie.

***

            Minori siedziała na murku obok fontanny, w której pluskały się miejscowe dzieci. Ten widok przypominał jej o swoim własnym dzieciństwie, beztroskim i pełnym zabawy pomimo wojny. Nie przejmowała się, że odpoczywa już od godziny. Nie miała niczego lepszego do roboty. A potem sięgnęła z torebki aparat fotograficzny i poprosiła pilnującą dzieci kobietę, by zrobiła jej zdjęcie.  Minori uśmiechała się szeroko, może trochę zbyt ostentacyjnie, przez co może i trochę zbyt sztucznie, lecz przecież to pamiątka z wakacji do pokazania znajomym i rodzinie. Wreszcie podniosła się i spacerem ruszyła z powrotem. Nie chciała korzystać z transportu miejskiego, kiedy znała drogę, a ponadto pogoda dopisywała. Minori dotarła do motelu w porze kolacji. Ledwie się zjawiła, recepcjonistka zawołała w jej kierunku:
- Ktoś do pani dzwonił!
- Kto? – zapytała z przejęciem.
Mama? Tata? Taehyun…? Oby to tylko nie był Taehyun… Minori nadał czuła się w stosunku do niego okropnie winna.
- Nie wiem. Jakiś pan. Nie podał nazwiska… zostawił za to numer telefonu i prosił, żeby pani do niego oddzwoniła.
- Nie wspomniał, o co chodzi?
- Podobno o coś w związku z ogłoszeniem.
Minori miała wrażenie, że serce bije jej stanowczo za szybko. Przez moment stała nieruchomo niczym sparaliżowana. A kiedy nieco się uspokoiła, natychmiast wystukała zostawiony numer telefonu. Z przerażeniem pomyślała: co jeżeli to żart i niepotrzebnie zrobiła sobie nadzieję…? Niecierpliwie liczyła sygnały. Aż usłyszała głos… mężczyzny, młodego mężczyzny, mimo to brzmiący bardzo pewnie.
- Tak, słucham?
- Takahashi Minori, rzekomo dzwonił pan do mnie.
- To prawda, dzwoniłem.
I tylko tyle?
- W związku z ogłoszeniem w gazecie?
- Tak.
- Ojej, wie pan coś, co dotyczy mojej matki?
- O tym wolałbym porozmawiać, kiedy się spotkamy, jeżeli nie ma pani nic przeciwko.
- Nie… w porządku… więc… co pan proponuje?
- Zapraszam panią do kawiarni, jutro po południu.
Minori się zgodziła, a potem ustalili czas i konkretne miejsce spotkania.
- Jak pana rozpoznam?
- Ach, z tego wszystkiego nie przedstawiłem się, Kudo Kaito. I proszę się nie martwić. Ja rozpoznam panią.

10/10/2018

the song of true (rozdział 5)


            Każdy ma inny uścisk, uścisk mamy jest ostrożny, uścisk taty trochę zbyt zaborczy, a uścisk Dahee - idealny, pomyślała Minori, gdy nieoczekiwanie znalazła się w jej ramionach. Ich ciała zetknęły się i wypełniły uczuciem błogiego spokoju. Na kilka chwil zastygły tak splecione, lecz nie odbierając sobie nawzajem oddechu, aż wreszcie odsunęły się powoli i wymieniły ciepłe spojrzenie.
- Co z Aiką? - zapytała z przejęciem Dahee, jak gdyby w najgorszych snach nie podejrzewała, że przyjaciółki nie ma pomiędzy żywymi.
A Minori po prostu nie potrafiła jej tego w tym momencie powiedzieć. W kolejce nadal ustawiali się ludzie po książki z autografami. W sali zabrakło przestrzeni na osobiste zwierzenia.
- Może porozmawiamy potem? - zaproponowała dyskretnie Minori.
Już zamierzała odejść, lecz niespodziewanie Dahee złapała ją za rękę i tym samym zatrzymała:
- To córka mojej przyjaciółki Aiki! – zawołała, a fotoreporter zrobił im wspólne zdjęcie.
Obie były szeroko uśmiechnięte - radość, która zaraz zmieni się w smutek.
Minori wydostała się wreszcie z tłumu. Dahee poprosiła ją, by zaczekała do końca spotkania, a potem poszukają spokojnego zakątka i porozmawiają. Na tarczy powieszonego wysoko zegara wskazówki posuwały się szybko do przodu, lecz ludzi nie ubywało. Wokoło kręcili się dziennikarze, nie wiadomo skąd wyjmowali niespodziewanie aparat fotograficzny, czy mikrofon. Dahee odpowiadała na pytania krótko i rzeczowo, a przez to dla wszystkich zainteresowanych znalazła czas. Po chwili znowu kontrolowała emocje, mimo czego nie sprawiała wrażenia nieczułej i cynicznej, zmęczenie też nie zostawiało na jej twarzy śladu. Aż wreszcie raz jeszcze pożegnała się, podziękowała i ukłoniła się. Pewnym krokiem ruszyła w kierunku drzwi, gdzie czekała lekko zniecierpliwiona Minori. Nie chciała dać po sobie poznać, jak denerwuje się zaplanowaną rozmową. Nie potrafiła mimo to uspokoić oddechu i zapanować nad poceniem się rąk, w których trzymała egzemplarz książki. W milczeniu ruszyła za autorką, jej asystentką i szoferem. Kiedy wyszli z budynku jeszcze kilkoro zainteresowanych podeszło zadać pytania. Minori stała przez cały czas obok i przysłuchiwała się. A potem po prostu wsiadła do samochodu, zajmując z autorką tylne siedzenie. Dahee postanowiła, że pojadą do jej hotelu i porozmawiają w restauracji. Po drodze mijali kilka bogatych dzielnic, pełnych teatrów, kin, eleganckich lokali. O szyby bębnił drobny deszcz. Kiedy się rozpadało? Minori zupełnie nie zakodowała tego momentu, zbyt zaaferowana swoimi szalonymi myślami. Niedługo potem zaparkowali przy hotelu, gdzie przywitał ich lokaj. Dahee podziękowała asystentce i szoferowi, po czym odesłała ich do pokoi. Z Minori udała się do sali restauracyjnej, ozdobionej wielkimi, doniczkowymi kwiatami i purpurowymi zasłonami. Ciszę wypełniała muzyka klasyczna. Przez pewien czas obie dyskutowały o tym, co chciałyby zjeść, aż wreszcie wybrały kilka tradycyjnych potraw i butelkę wina. Dahee zarzekała, że mają dziś do woli jeść i pić na jej koszt.
- Podobno kiedyś zabijano tych, co przynosili złe nowiny - wyznała Minori ze wzrokiem wbitym w miseczkę zupy miso.
- A masz dla mnie złe nowiny? O swojej mamie, tak? Pewnie mi nie wybaczyła.
Dahee złapała pałeczkami kawałek tofu i włożyła sobie do ust.
- Mama nie żyje - powiedziała Minori i powoli podniosła wzrok.
Dahee przeżuwała kawałek tofu, po czym popijała łykiem wina, powtarzała tę czynność kilka razy, coraz szybciej i szybciej, podczas gdy po jej policzkach spływały łzy. Aż wreszcie rzuciła pałeczkami i tylko płakała. Minori czuła się winna, że doprowadziła tę kobietę do tego stanu, sprawiła jej radość swoim pojawieniem się, a potem wbiła sztylet w serce. Może takich rzeczy nie przekazuje się w restauracji, przy stoliku zastawionym pysznymi daniami? Czy sama powinna się rozpłakać? Nie potrafiła, mimo że było jej bardzo przykro. Nie potrafiła, chociaż widok cudzych łez zazwyczaj powodował, że wybuchała własnymi. Czemu więc w tym momencie jedynie siedziała zakłopotana?
- Nie wiedziałam, że to tak złe nowiny - przyznała po chwili Dahee i wytarła nos w chusteczkę.
Z rozmazanym makijażem i zaczerwienioną twarzą mimo wszystko nadal wyglądała pięknie.
- Ja... przepraszam... może nie powinnam... pojawiać się tu i pani o tym informować.
- Dobrze zrobiłaś. Dziękuję. Wiele myślałam o Aice. Jak... umarła?
- Mama zakochała się w Jonghyunie, chłopaku Mei, przez niego dołączyła do ruchu oporu, porzuciła Akiharu i nie powiedziała mu, że nosi jego dziecko.
- Jonghyun działał w ruchu oporu?!
- Yhm.
- A to niespodzianka.
- W 1938 roku został aresztowany, przyjaciele pomogli mu w ucieczce podczas transportu, ukrywał się. Wtedy rozstał się z Mei, by nie narażać jej na niebezpieczeństwo, poza tym okazało się, że po wszystkim, przez co przeszedł, nie może mieć dzieci... i znalazł pocieszenie w ramionach mojej mamy. A  zdradzony Akiharu wydał ją policji.
- O Boże!
- Mama trafiła do obozu przeprowadzającego eksperymenty na ludziach.
- Kto cię wychował?
- Mei i Jonghyun, po wojnie zeszli się z powrotem.
- A Aika, jak została zabita, co jej zrobili?
- Nie wiem, lecz zamierzam się tego dowiedzieć. Kiedy po wojnie pojawili się Amerykanie, zatuszowali tę zbrodnię, by zatrzymać wyniki eksperymentów dla swoich potrzeb, podobno "w imię medycyny". Nie obchodziła ich tragedia tych wszystkich, co tam zginęli, czy zostali zastrzeleni podczas likwidacji jednostki.
Obie przez pewien czas milczały, już wystarczająco zostało powiedziane.
Dahee wspominała twarz swojej przyjaciółki. Nie było to trudne, skoro jej córka wyglądała niemalże identycznie, miała w sobie tylko jakąś surowość, szorstkość i sceptycyzm, czego brakowało Aice. A może w swoich ostatnich chwilach i ona taka się stała?
- Ja ci pomogę - zaproponowała niespodziewanie Dahee.
Minori spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Jak?
- Nie wiem, a ty masz może pomysł, co chcesz zrobić, gdzie chcesz szukać?
- Nie mam, chciałam porozmawiać z panią i potem zaplanować resztę.
- Ja ci pomogę to zaplanować - uparła się Dahee, znowu silna i znowu z tą samą determinacją - chcę cię zaprosić do siebie.
- W sensie, że do Szanghaju?
- Tak. Jutro wracam do domu. A chciałabym, byśmy w spokoju porozmawiały i zaplanowały wszystko.
- Och, zupełnie mnie pani zaskoczyła.
Dahee odpowiedziała lekkim, lecz pełnym wdzięku uśmiechem.
- Chętnie poopowiadam ci o twojej mamie, poznasz się też z moim mężem i bliźniakami.
- A w jakim są wieku?
- No niestety, nie w twoim, dwunastolatkowie, bardzo żywi i energiczni, zobaczysz, nie można się przy nich nudzić.
- Nie po to pytałam, byłam po prostu ciekawa, poza tym... mam kogoś w Seulu.
Minori poczuła, że się rumieni. Czemu tak powiedziała, skoro postanowiła, że po prostu zapomni o Taehyunie? Czemu nieustannie pojawiał się na nowo w jej myślach?
- Zapraszam cię serdecznie, chociaż na kilka dni, pokryję wszystkie koszty - namawiała uporczywie Dahee.
Minori nadal była lekko zdziwiona takim obrotem spraw. Fukuoka - tak. Harbin - tak. Ale... Szanghaj?
- Zastanowię się jeszcze - obiecała.

***

            Minori skorzystała z telefonu, ledwie znalazła się z powrotem w swoim hoteliku. By tylko połączenie nie zostało przerwane, w szalonym tempie wrzucała monety do automatu. Zniecierpliwiona czekała i czekała, aż wreszcie dodzwoniła się do szpitala.
- Takahashi Minori, witam, chciałabym rozmawiać z...
- Tak, stażysta Park jest akurat obok.
- Ale... ja chciałabym rozmawiać z moim tatą - dodała Minori, lecz recepcjonistka jej nie słyszała.
A po chwili rozległ się głos Taehyuna:
- Cześć, obawiałem się, że nie zadzwonisz. Ale rozmawiałem z twoim tatą i podobno masz się dobrze. No więc trochę się uspokoiłem.
Minori analizowała w głowie tę wypowiedź. Taehyun obawiał się, że mogłaby nie zadzwonić, a jednocześnie zarzucił jej, że zwlekała i, że, jak widać, miała możliwość skorzystania z telefonu, skoro rozmawiała z rodzicami. Co robić? Nie przyznawać się, że przedtem po prostu nie zastała go w szpitalu. Jak więc się wytłumaczyć? Nie tłumaczyć się. Co powiedzieć? Minori po raz pierwszy w życiu zabrakło słów.
- No wiesz... rozmowy zagraniczne... są bardzo drogie - wydukała.
- Ach. Tak? To może rozłączymy się i ja ci oddzwonię?
- Nie. Ty już wystarczająco pomogłeś mi finansowo. Te pieniądze... To naprawdę nie było potrzebne, poczułam się nieco niezręcznie, kiedy znalazłam je w notesie.
- Na pewno ci się przydadzą.
- Na pewno kiedyś wszystko oddam.
- Jak idą poszukiwania?
- Nie wiem sama, spotkałam się z Dahee i powiedziałam jej o śmierci mamy.
- Jak zareagowała?
- Na początku się rozpłakała, potem mi podziękowała, a jeszcze potem zaprosiła mnie do siebie.
- I co?
- Jutro popłynę do Szanghaju.
- Na ile?
- Na tyle, aż uda mi się wysłuchać wszystkich historii o mamie i ustalić kolejny cel mojej wyprawy.
- Życzę ci powodzenia.
- Jak tylko znowu będę miała możliwość, odezwę się do ciebie - obiecała kierowana swoim niespokojnym sumieniem.
- No to trzymaj się.
- I ty też!
Minori przez pewien czas stała nieruchomo. O niczym nie zapomniała?, zastanawiała się natarczywie. Ach tak, nie zapytała, co u niego... niemiło z jej strony, bardzo niemiło z jej strony. Może powinna zadzwonić jeszcze raz? A kiedy ponownie wybierała numer szpitala, przypomniała sobie, że przecież chciała rozmawiać z tatą.

***

            Nazajutrz wsiadła z Dahee i jej asystentką na prom do Szanghaju. Większość czasu, jak i podczas poprzedniego rejsu, nie odchodziła od burty, oddychała świeżym powietrzem i z zaciekawieniem, mimo monotonii krajobrazu, patrzyła przed siebie. Niewiele zjadła kolacji, jakby nasycona przez grzejące w twarz promienie i pryskające kropelki wody. A kiedy zapadł zmierzch, udała się do swojej kajuty i zaczęła spisywać w notesie wydarzenia ostatnich dni. Niestety, znowu dopadła ją choroba morska. Minori położyła się w ubraniu i bezskutecznie czekała na sen. Nie poczuła się lepiej, w głowie nadal jej się kręciło, ledwie powstrzymywała wymioty. Nigdy więcej nie będę pływała promem!, zastrzegała się i w tym momencie przestraszyła się, że może to znak, że może niepotrzebnie się zgadzała na wizytę w Szanghaju, że może nie powinna tu być... Niespodziewanie ktoś zastukał w drzwi, a ona miała wrażenia, jak gdyby walił w nie młotkiem.
- Proszę! - zawołała.
Nie chciała być sama. Nieważnie, kto to. Niech towarzyszy jej w cierpieniu. Powoli klamka opadła, lecz drzwi się nie otworzyły. Ach, tak, przecież zamknęła się na haczyk. Ledwie wstała i doczłapała się do zamka.  Za drzwiami stała Dahee.
- Nie wiem, czy widziałaś gazetę... - powiedziała, pokazując jej magazyn kulturalny, a na pierwszej stronie artykuł i zdjęcie ich obu na spotkaniu autorskim, po czym zorientowała się, co jest dziewczynie.
 Minori była okropnie blada, słaniała się na nogach i czoło miała spocone. O mało co by upadła, gdyby Dahee jej nie przytrzymała i nie położyła z powrotem na pryczy.
- Nigdy więcej nie będę pływała promem...
- Nie martw się, zaraz poczujesz się lepiej.
- Nie wiem... Na promie do Fukuoki też tak miałam. I nic mi nie pomagało.
- Ja ci pomogę, podaj mi, proszę, rękę.
Minori nie protestowała. Dahee złapała jej przegub i masowała energicznie. Ile to trwało?
- Kiedy pani przestanie? - pytała Minori, zaskoczona jej zaangażowaniem.
- Kiedy wreszcie pomoże.
I naprawdę pomogło.
- Czy to sprawdzony sposób? Czy to siła pani woli? - pytała Minori, zafascynowana.
- Hahaha, tak, to sprawdzony sposób, jeżeli uciskasz konkretny punkt, zwalczysz skutki choroby.
Dahee zachichotała, a w jej policzkach utworzyły się urocze dołeczki. Na pewno jest dobrą matką. A moja matka, jaka by była? Też czuwałaby przy mnie w chorobie? I czy ja spełniałabym jej oczekiwania? Czy spełniałam je wobec swoich obecnych rodziców?
- Czyli to nie żadna magiczna sztuczka, tylko zwykła akupresura. A w zasadzie nie taka zwykła! Dziękuję.
- Nie ma za co, gdybyś czegokolwiek potrzebowała, po prostu zapukaj do mojej kajuty.
Minori jeszcze przez pewien czas leżała i wpatrywała się w rozkołysany sufit, zanim zapadła sen. Cały rejs okazał się spokojny, prom bezpiecznie przybił do portu, gdzie z dala machali wesoło najbliżsi Dahee. Jungshin - mąż i ich synowie, bliźniacy: Domi i Komi, podobni do siebie, lecz nie zupełnie identyczni. Minori nie rozumiała, czemu wszyscy patrzyli na nią z takim zdziwieniem, skoro rzekomo wiedzieli o jej wizycie.  A może sama też tak na nich patrzyła? Jungshin był bardzo wysoki. Kiedy tulił do siebie żonę, niemalże nikła mu w ramionach. Domi opowiadał coś bratu na ucho. Komi cicho zachichotał. Nie spuszczali przy tym wzroku z Minori. Czy stała się obiektem ich kpin? Jeżeli tak, zamierzała udzielić riposty, lecz w tym momencie wbili oczy w ziemię. Minori zgadła, że pewnie po prostu nie powstrzymali się od skomentowania jej urody. A skoro tak, może chyba im wybaczyć, zdawali się być sympatycznymi dzieciakami.
- To Takahashi Minori, córka Aiki - przedstawiła ją Dahee.
- Witam, miło mi i mam nadzieję nie sprawić kłopotu.
- Witamy cię serdecznie i naprawdę chętnie ugościmy - zapewniał Jungshin i obojętny na sprzeciwy, zabrał jej walizki.
Dahee przekazała swoje bagaże synom i poprosiła ich o przedstawienie się.
- Domi.
- Komi.
- Ej, chłopaki, bez wygłupów - upomniał ich Jungshin, po czym wytłumaczył - często tak oszukują i zamieniają się imionami.
Minori też postanowiła zażartować, by ich czymś rozbawić.
- A ja nazywam się Gadzina Pierdzielina! - zawołała.
Domi i Komi wybuchli histerycznym śmiechem. Dahee pożegnała się z asystentką i szoferem. A potem ruszyła ze swoimi bliskimi w kierunku zaparkowanego samochodu i zajęła miejsce z przodu koło Jungshina. Minori i bliźniaki usadowili się na tylnych siedzeniach. Krajobraz przeludnionego miasta z wysokimi budynkami, tramwajami zatłoczonymi po brzegi, pełnego pośpiechu i gwaru, powoli przekształcał się w tereny rolnicze. Dahee tłumaczyła, że tak naprawdę mieszkają na wsi za Szanghajem, w pobliżu swoich licznych krewnych, a jej rodzice zapraszają dziś ich wszystkich na obiad. Minori zmartwiła się, że nie ma dla nich upominku, lecz zapewniano ją, że to nic nie szkodzi i uspokoiła się trochę, jednakże przez cały czas czuła lekkie podekscytowanie. Gdy dotarli do wsi, dokoła samochodu zgromadziła się zgraja szczekającymi, machającymi ogonami psów. Domi i Komi przedrzeźniali je z rozbawieniem. Przy drodze wznosiły się kilkurodzinne domy, gdzie zamieszkiwali rodzice Jungshina i brat bliźniak ze swoją żoną.
- A więc bliźniacy to u was rodzinne - zauważyła Minori.
- Kiedyś cisnęliśmy się wszyscy w jednym domu, lecz rodzina się powiększała i tylko my zostaliśmy na starym, rodzice kupili mieszkanie, a brat wprowadził się do swojej żony - tłumaczył Jungshin.
- A moi rodzice mieszkają na wprost nas, sami, bo bracia i siostry przenieśli się do Szanghaju - opowiadała Dahee.
Minori nie nadążała za tymi rodzinnymi koligacjami, lecz udawała zainteresowanie. A potem zaparkowali przy jednopoziomowym domku ze strychem położonym na skraju ogromnego pola kukurydzy, otoczonego niewielkim, warzywnym ogródkiem. I chociaż Minori lubiła zgiełk miasta, spodobała jej się ta idylliczna atmosfera. Domi i Komi rozbiegli się po okolicy. Jungshin wypakowywał bagaże. Dahee odebrała od niego klucze do domu i zaprosiła gościa. Minori dostała pokoik na strychu. Już wyobrażała sobie, że siedzi wieczorem przy okienku i opisuje w notesie widok skąpanych w zachodzącym słońcu, falujących w podmuchach lekkiego wiatru hektarach złocistego zboża. Jungshin przytaszczył jej walizki.
- Co ty tam nosisz, dziewczyno? - żartował - kamienie?
Niedługo potem wszyscy siedzieli przy obiedzie u rodziców Dahee, po przeciwnej stronie ulicy.
- Niemożliwe, to córka Aiki! – wykrzykiwali oboje, jak tylko zobaczyli Minori.
Podczas jedzenia wypytywali o wszystkich jej bliskich. Ze smutkiem przyjęli wiadomość, że Aika nie żyje. Minori opowiadała o swoich planach odkrycia prawdy o śmierci matki. Dahee za to nieustannie wyrażała chęć pomocy.
Kiedy wieczorem, po powrocie do domu dzieci poszły spać, obie usiadły z kieliszkiem wina przy kuchennym stole i podzieliły się swoimi pomysłami.
- Skoro mama zmarła w obozie, powinnam udać się do Harbinu i przejrzeć archiwa - przyznała Minori po chwili zastanowienia.
- Nie wiem czy cokolwiek pozostało w naszych archiwach, pewnie większość dowodów tych zbrodni przepadła w amerykańskich.
- Co więc mam zrobić?
- Może powinnaś porozmawiać z ludźmi, popytać o nazwiska zbrodniarzy, którzy nigdy nie zostali ukarani, dotrzeć do nich... choć to bardzo niebezpieczne.
- Czyli i tak muszę się udać do Harbinu.
- Ja i Jungshin postaramy się załatwić ci bilety na samolot.
- Jak to: samolot?
- Nie tolerujesz pływania promem, więc tak byłoby lepiej.
- Ja nigdy nie latałam...
- No to przy okazji przeżyjesz coś nowego.
- Dziękuję, że tak mi pani pomaga - powiedziała Minori ze szczerym wzruszeniem.
Dahee odpowiedziała jej z uśmiechem:
- Niestety, tylko tyle mogę zrobić dla Aiki.
- Niech mi pani opowie o mamie.
I Dahee opowiedziała, o tym, jak bawiły się wspólnie, jak dorastały, jak dzieliły się sekretami.
- Często śni mi się Ryu, którego zabiłam, dziewczyny z domu publicznego w Nankin, które to piekło pochłonęło, lecz twoja mama... nigdy, nigdy mi się nie przyśniła.
W odpowiedzi Minori podała jej plik listów.
- Naprawdę mi przykro, mama po prostu nigdy ich nie dostała.
Dahee z westchnieniem zabrała plik. Co z nimi zrobi? Nie wiedziała jeszcze. Kiedy wysyłała listy, nie przypuszczała, że po latach otrzyma je z powrotem, nieotwarte, nieprzeczytane. Aż wreszcie wstała, poszła po butelkę wina i dolała do kieliszków. Przez resztę wieczoru rozmawiały o historii Korei, od niedawna znowu podzielonej, na północ, gdzie zostało tak wielu walczących o wyzwolenie w czasach okupacji towarzyszy, którzy poparli potem idee komunizmu, i na południe, gdzie zostało ich tak niewielu, wolnych... poranionych, lecz wolnych.

***

Harbin, Chiny, Rok 1956

            Kaito stał przy barierce balkonu na ostatnim, czyli dwunastym piętrze apartamentowca i palił papierosa. Na wprost rozciągała się panorama miasta, zabytki, parki, fontanny, otulone bezchmurnym niebem, ptaki przysiadające na dachach wysokich budynków przedsiębiorstw. Wolność. Przestrzeń. Wolność. A potem z mieszkania dobiegł donośny huk. Kaito pobiegł do pokoju i zastał ojca leżącego na podłodze, trzymającego się za serce.
- O Boże, tato! - zawołał z przerażeniem i rzucił się do telefonu, lecz nogawka jego spodni pozostała w silnym uścisku pokrytej starczymi plamami ręki.
Kaito zatrzymał się i utkwił wzrok w twarzy ojca. Czy kiedykolwiek wyrażała tak wiele emocji naraz? Tuż przy nim leżała gazeta. Kaito przyjrzał się jej, nic specjalnego, magazyn kulturalny, prenumerata z Japonii. I wtedy zobaczył zdjęcie z pierwszej strony, zrobione na spotkaniu autorskim Kim Dahee. Czy to ono tak wzburzyło ojca? Z niedowierzaniem wpatrywał się w nie. Bez wczytywania się w artykuł rozpoznał dziewczynę stojącą obok autorki, a tytuł nagłówku tylko potwierdził przerażające podejrzenie: niespodziewana wizyta córki przyjaciółki z dawnych lat.
- Nie wiedziałem, że miała córkę... - przyznał po chwili skonsternowany i z wrażenia sam siadł na podłodze.
Obaj trwali w tej niezręcznej ciszy przez dobrych kilka minut. Aż ojciec wstał wreszcie i chwiejnym krokiem podszedł do biurka po papierosa. Kaito obserwował go, wyjmującego jednego z pogniecionej paczki i wsuwającego sobie do ust. Nie był to zaskakujący widok, przeciwnie, typowy, co nieco uspokoiło syna. A ojciec z papierosem zwisającym mu niedbale z ust zapytał:
- Kati, masz może ogień?