10/10/2018

the song of true (rozdział 5)


            Każdy ma inny uścisk, uścisk mamy jest ostrożny, uścisk taty trochę zbyt zaborczy, a uścisk Dahee - idealny, pomyślała Minori, gdy nieoczekiwanie znalazła się w jej ramionach. Ich ciała zetknęły się i wypełniły uczuciem błogiego spokoju. Na kilka chwil zastygły tak splecione, lecz nie odbierając sobie nawzajem oddechu, aż wreszcie odsunęły się powoli i wymieniły ciepłe spojrzenie.
- Co z Aiką? - zapytała z przejęciem Dahee, jak gdyby w najgorszych snach nie podejrzewała, że przyjaciółki nie ma pomiędzy żywymi.
A Minori po prostu nie potrafiła jej tego w tym momencie powiedzieć. W kolejce nadal ustawiali się ludzie po książki z autografami. W sali zabrakło przestrzeni na osobiste zwierzenia.
- Może porozmawiamy potem? - zaproponowała dyskretnie Minori.
Już zamierzała odejść, lecz niespodziewanie Dahee złapała ją za rękę i tym samym zatrzymała:
- To córka mojej przyjaciółki Aiki! – zawołała, a fotoreporter zrobił im wspólne zdjęcie.
Obie były szeroko uśmiechnięte - radość, która zaraz zmieni się w smutek.
Minori wydostała się wreszcie z tłumu. Dahee poprosiła ją, by zaczekała do końca spotkania, a potem poszukają spokojnego zakątka i porozmawiają. Na tarczy powieszonego wysoko zegara wskazówki posuwały się szybko do przodu, lecz ludzi nie ubywało. Wokoło kręcili się dziennikarze, nie wiadomo skąd wyjmowali niespodziewanie aparat fotograficzny, czy mikrofon. Dahee odpowiadała na pytania krótko i rzeczowo, a przez to dla wszystkich zainteresowanych znalazła czas. Po chwili znowu kontrolowała emocje, mimo czego nie sprawiała wrażenia nieczułej i cynicznej, zmęczenie też nie zostawiało na jej twarzy śladu. Aż wreszcie raz jeszcze pożegnała się, podziękowała i ukłoniła się. Pewnym krokiem ruszyła w kierunku drzwi, gdzie czekała lekko zniecierpliwiona Minori. Nie chciała dać po sobie poznać, jak denerwuje się zaplanowaną rozmową. Nie potrafiła mimo to uspokoić oddechu i zapanować nad poceniem się rąk, w których trzymała egzemplarz książki. W milczeniu ruszyła za autorką, jej asystentką i szoferem. Kiedy wyszli z budynku jeszcze kilkoro zainteresowanych podeszło zadać pytania. Minori stała przez cały czas obok i przysłuchiwała się. A potem po prostu wsiadła do samochodu, zajmując z autorką tylne siedzenie. Dahee postanowiła, że pojadą do jej hotelu i porozmawiają w restauracji. Po drodze mijali kilka bogatych dzielnic, pełnych teatrów, kin, eleganckich lokali. O szyby bębnił drobny deszcz. Kiedy się rozpadało? Minori zupełnie nie zakodowała tego momentu, zbyt zaaferowana swoimi szalonymi myślami. Niedługo potem zaparkowali przy hotelu, gdzie przywitał ich lokaj. Dahee podziękowała asystentce i szoferowi, po czym odesłała ich do pokoi. Z Minori udała się do sali restauracyjnej, ozdobionej wielkimi, doniczkowymi kwiatami i purpurowymi zasłonami. Ciszę wypełniała muzyka klasyczna. Przez pewien czas obie dyskutowały o tym, co chciałyby zjeść, aż wreszcie wybrały kilka tradycyjnych potraw i butelkę wina. Dahee zarzekała, że mają dziś do woli jeść i pić na jej koszt.
- Podobno kiedyś zabijano tych, co przynosili złe nowiny - wyznała Minori ze wzrokiem wbitym w miseczkę zupy miso.
- A masz dla mnie złe nowiny? O swojej mamie, tak? Pewnie mi nie wybaczyła.
Dahee złapała pałeczkami kawałek tofu i włożyła sobie do ust.
- Mama nie żyje - powiedziała Minori i powoli podniosła wzrok.
Dahee przeżuwała kawałek tofu, po czym popijała łykiem wina, powtarzała tę czynność kilka razy, coraz szybciej i szybciej, podczas gdy po jej policzkach spływały łzy. Aż wreszcie rzuciła pałeczkami i tylko płakała. Minori czuła się winna, że doprowadziła tę kobietę do tego stanu, sprawiła jej radość swoim pojawieniem się, a potem wbiła sztylet w serce. Może takich rzeczy nie przekazuje się w restauracji, przy stoliku zastawionym pysznymi daniami? Czy sama powinna się rozpłakać? Nie potrafiła, mimo że było jej bardzo przykro. Nie potrafiła, chociaż widok cudzych łez zazwyczaj powodował, że wybuchała własnymi. Czemu więc w tym momencie jedynie siedziała zakłopotana?
- Nie wiedziałam, że to tak złe nowiny - przyznała po chwili Dahee i wytarła nos w chusteczkę.
Z rozmazanym makijażem i zaczerwienioną twarzą mimo wszystko nadal wyglądała pięknie.
- Ja... przepraszam... może nie powinnam... pojawiać się tu i pani o tym informować.
- Dobrze zrobiłaś. Dziękuję. Wiele myślałam o Aice. Jak... umarła?
- Mama zakochała się w Jonghyunie, chłopaku Mei, przez niego dołączyła do ruchu oporu, porzuciła Akiharu i nie powiedziała mu, że nosi jego dziecko.
- Jonghyun działał w ruchu oporu?!
- Yhm.
- A to niespodzianka.
- W 1938 roku został aresztowany, przyjaciele pomogli mu w ucieczce podczas transportu, ukrywał się. Wtedy rozstał się z Mei, by nie narażać jej na niebezpieczeństwo, poza tym okazało się, że po wszystkim, przez co przeszedł, nie może mieć dzieci... i znalazł pocieszenie w ramionach mojej mamy. A  zdradzony Akiharu wydał ją policji.
- O Boże!
- Mama trafiła do obozu przeprowadzającego eksperymenty na ludziach.
- Kto cię wychował?
- Mei i Jonghyun, po wojnie zeszli się z powrotem.
- A Aika, jak została zabita, co jej zrobili?
- Nie wiem, lecz zamierzam się tego dowiedzieć. Kiedy po wojnie pojawili się Amerykanie, zatuszowali tę zbrodnię, by zatrzymać wyniki eksperymentów dla swoich potrzeb, podobno "w imię medycyny". Nie obchodziła ich tragedia tych wszystkich, co tam zginęli, czy zostali zastrzeleni podczas likwidacji jednostki.
Obie przez pewien czas milczały, już wystarczająco zostało powiedziane.
Dahee wspominała twarz swojej przyjaciółki. Nie było to trudne, skoro jej córka wyglądała niemalże identycznie, miała w sobie tylko jakąś surowość, szorstkość i sceptycyzm, czego brakowało Aice. A może w swoich ostatnich chwilach i ona taka się stała?
- Ja ci pomogę - zaproponowała niespodziewanie Dahee.
Minori spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Jak?
- Nie wiem, a ty masz może pomysł, co chcesz zrobić, gdzie chcesz szukać?
- Nie mam, chciałam porozmawiać z panią i potem zaplanować resztę.
- Ja ci pomogę to zaplanować - uparła się Dahee, znowu silna i znowu z tą samą determinacją - chcę cię zaprosić do siebie.
- W sensie, że do Szanghaju?
- Tak. Jutro wracam do domu. A chciałabym, byśmy w spokoju porozmawiały i zaplanowały wszystko.
- Och, zupełnie mnie pani zaskoczyła.
Dahee odpowiedziała lekkim, lecz pełnym wdzięku uśmiechem.
- Chętnie poopowiadam ci o twojej mamie, poznasz się też z moim mężem i bliźniakami.
- A w jakim są wieku?
- No niestety, nie w twoim, dwunastolatkowie, bardzo żywi i energiczni, zobaczysz, nie można się przy nich nudzić.
- Nie po to pytałam, byłam po prostu ciekawa, poza tym... mam kogoś w Seulu.
Minori poczuła, że się rumieni. Czemu tak powiedziała, skoro postanowiła, że po prostu zapomni o Taehyunie? Czemu nieustannie pojawiał się na nowo w jej myślach?
- Zapraszam cię serdecznie, chociaż na kilka dni, pokryję wszystkie koszty - namawiała uporczywie Dahee.
Minori nadal była lekko zdziwiona takim obrotem spraw. Fukuoka - tak. Harbin - tak. Ale... Szanghaj?
- Zastanowię się jeszcze - obiecała.

***

            Minori skorzystała z telefonu, ledwie znalazła się z powrotem w swoim hoteliku. By tylko połączenie nie zostało przerwane, w szalonym tempie wrzucała monety do automatu. Zniecierpliwiona czekała i czekała, aż wreszcie dodzwoniła się do szpitala.
- Takahashi Minori, witam, chciałabym rozmawiać z...
- Tak, stażysta Park jest akurat obok.
- Ale... ja chciałabym rozmawiać z moim tatą - dodała Minori, lecz recepcjonistka jej nie słyszała.
A po chwili rozległ się głos Taehyuna:
- Cześć, obawiałem się, że nie zadzwonisz. Ale rozmawiałem z twoim tatą i podobno masz się dobrze. No więc trochę się uspokoiłem.
Minori analizowała w głowie tę wypowiedź. Taehyun obawiał się, że mogłaby nie zadzwonić, a jednocześnie zarzucił jej, że zwlekała i, że, jak widać, miała możliwość skorzystania z telefonu, skoro rozmawiała z rodzicami. Co robić? Nie przyznawać się, że przedtem po prostu nie zastała go w szpitalu. Jak więc się wytłumaczyć? Nie tłumaczyć się. Co powiedzieć? Minori po raz pierwszy w życiu zabrakło słów.
- No wiesz... rozmowy zagraniczne... są bardzo drogie - wydukała.
- Ach. Tak? To może rozłączymy się i ja ci oddzwonię?
- Nie. Ty już wystarczająco pomogłeś mi finansowo. Te pieniądze... To naprawdę nie było potrzebne, poczułam się nieco niezręcznie, kiedy znalazłam je w notesie.
- Na pewno ci się przydadzą.
- Na pewno kiedyś wszystko oddam.
- Jak idą poszukiwania?
- Nie wiem sama, spotkałam się z Dahee i powiedziałam jej o śmierci mamy.
- Jak zareagowała?
- Na początku się rozpłakała, potem mi podziękowała, a jeszcze potem zaprosiła mnie do siebie.
- I co?
- Jutro popłynę do Szanghaju.
- Na ile?
- Na tyle, aż uda mi się wysłuchać wszystkich historii o mamie i ustalić kolejny cel mojej wyprawy.
- Życzę ci powodzenia.
- Jak tylko znowu będę miała możliwość, odezwę się do ciebie - obiecała kierowana swoim niespokojnym sumieniem.
- No to trzymaj się.
- I ty też!
Minori przez pewien czas stała nieruchomo. O niczym nie zapomniała?, zastanawiała się natarczywie. Ach tak, nie zapytała, co u niego... niemiło z jej strony, bardzo niemiło z jej strony. Może powinna zadzwonić jeszcze raz? A kiedy ponownie wybierała numer szpitala, przypomniała sobie, że przecież chciała rozmawiać z tatą.

***

            Nazajutrz wsiadła z Dahee i jej asystentką na prom do Szanghaju. Większość czasu, jak i podczas poprzedniego rejsu, nie odchodziła od burty, oddychała świeżym powietrzem i z zaciekawieniem, mimo monotonii krajobrazu, patrzyła przed siebie. Niewiele zjadła kolacji, jakby nasycona przez grzejące w twarz promienie i pryskające kropelki wody. A kiedy zapadł zmierzch, udała się do swojej kajuty i zaczęła spisywać w notesie wydarzenia ostatnich dni. Niestety, znowu dopadła ją choroba morska. Minori położyła się w ubraniu i bezskutecznie czekała na sen. Nie poczuła się lepiej, w głowie nadal jej się kręciło, ledwie powstrzymywała wymioty. Nigdy więcej nie będę pływała promem!, zastrzegała się i w tym momencie przestraszyła się, że może to znak, że może niepotrzebnie się zgadzała na wizytę w Szanghaju, że może nie powinna tu być... Niespodziewanie ktoś zastukał w drzwi, a ona miała wrażenia, jak gdyby walił w nie młotkiem.
- Proszę! - zawołała.
Nie chciała być sama. Nieważnie, kto to. Niech towarzyszy jej w cierpieniu. Powoli klamka opadła, lecz drzwi się nie otworzyły. Ach, tak, przecież zamknęła się na haczyk. Ledwie wstała i doczłapała się do zamka.  Za drzwiami stała Dahee.
- Nie wiem, czy widziałaś gazetę... - powiedziała, pokazując jej magazyn kulturalny, a na pierwszej stronie artykuł i zdjęcie ich obu na spotkaniu autorskim, po czym zorientowała się, co jest dziewczynie.
 Minori była okropnie blada, słaniała się na nogach i czoło miała spocone. O mało co by upadła, gdyby Dahee jej nie przytrzymała i nie położyła z powrotem na pryczy.
- Nigdy więcej nie będę pływała promem...
- Nie martw się, zaraz poczujesz się lepiej.
- Nie wiem... Na promie do Fukuoki też tak miałam. I nic mi nie pomagało.
- Ja ci pomogę, podaj mi, proszę, rękę.
Minori nie protestowała. Dahee złapała jej przegub i masowała energicznie. Ile to trwało?
- Kiedy pani przestanie? - pytała Minori, zaskoczona jej zaangażowaniem.
- Kiedy wreszcie pomoże.
I naprawdę pomogło.
- Czy to sprawdzony sposób? Czy to siła pani woli? - pytała Minori, zafascynowana.
- Hahaha, tak, to sprawdzony sposób, jeżeli uciskasz konkretny punkt, zwalczysz skutki choroby.
Dahee zachichotała, a w jej policzkach utworzyły się urocze dołeczki. Na pewno jest dobrą matką. A moja matka, jaka by była? Też czuwałaby przy mnie w chorobie? I czy ja spełniałabym jej oczekiwania? Czy spełniałam je wobec swoich obecnych rodziców?
- Czyli to nie żadna magiczna sztuczka, tylko zwykła akupresura. A w zasadzie nie taka zwykła! Dziękuję.
- Nie ma za co, gdybyś czegokolwiek potrzebowała, po prostu zapukaj do mojej kajuty.
Minori jeszcze przez pewien czas leżała i wpatrywała się w rozkołysany sufit, zanim zapadła sen. Cały rejs okazał się spokojny, prom bezpiecznie przybił do portu, gdzie z dala machali wesoło najbliżsi Dahee. Jungshin - mąż i ich synowie, bliźniacy: Domi i Komi, podobni do siebie, lecz nie zupełnie identyczni. Minori nie rozumiała, czemu wszyscy patrzyli na nią z takim zdziwieniem, skoro rzekomo wiedzieli o jej wizycie.  A może sama też tak na nich patrzyła? Jungshin był bardzo wysoki. Kiedy tulił do siebie żonę, niemalże nikła mu w ramionach. Domi opowiadał coś bratu na ucho. Komi cicho zachichotał. Nie spuszczali przy tym wzroku z Minori. Czy stała się obiektem ich kpin? Jeżeli tak, zamierzała udzielić riposty, lecz w tym momencie wbili oczy w ziemię. Minori zgadła, że pewnie po prostu nie powstrzymali się od skomentowania jej urody. A skoro tak, może chyba im wybaczyć, zdawali się być sympatycznymi dzieciakami.
- To Takahashi Minori, córka Aiki - przedstawiła ją Dahee.
- Witam, miło mi i mam nadzieję nie sprawić kłopotu.
- Witamy cię serdecznie i naprawdę chętnie ugościmy - zapewniał Jungshin i obojętny na sprzeciwy, zabrał jej walizki.
Dahee przekazała swoje bagaże synom i poprosiła ich o przedstawienie się.
- Domi.
- Komi.
- Ej, chłopaki, bez wygłupów - upomniał ich Jungshin, po czym wytłumaczył - często tak oszukują i zamieniają się imionami.
Minori też postanowiła zażartować, by ich czymś rozbawić.
- A ja nazywam się Gadzina Pierdzielina! - zawołała.
Domi i Komi wybuchli histerycznym śmiechem. Dahee pożegnała się z asystentką i szoferem. A potem ruszyła ze swoimi bliskimi w kierunku zaparkowanego samochodu i zajęła miejsce z przodu koło Jungshina. Minori i bliźniaki usadowili się na tylnych siedzeniach. Krajobraz przeludnionego miasta z wysokimi budynkami, tramwajami zatłoczonymi po brzegi, pełnego pośpiechu i gwaru, powoli przekształcał się w tereny rolnicze. Dahee tłumaczyła, że tak naprawdę mieszkają na wsi za Szanghajem, w pobliżu swoich licznych krewnych, a jej rodzice zapraszają dziś ich wszystkich na obiad. Minori zmartwiła się, że nie ma dla nich upominku, lecz zapewniano ją, że to nic nie szkodzi i uspokoiła się trochę, jednakże przez cały czas czuła lekkie podekscytowanie. Gdy dotarli do wsi, dokoła samochodu zgromadziła się zgraja szczekającymi, machającymi ogonami psów. Domi i Komi przedrzeźniali je z rozbawieniem. Przy drodze wznosiły się kilkurodzinne domy, gdzie zamieszkiwali rodzice Jungshina i brat bliźniak ze swoją żoną.
- A więc bliźniacy to u was rodzinne - zauważyła Minori.
- Kiedyś cisnęliśmy się wszyscy w jednym domu, lecz rodzina się powiększała i tylko my zostaliśmy na starym, rodzice kupili mieszkanie, a brat wprowadził się do swojej żony - tłumaczył Jungshin.
- A moi rodzice mieszkają na wprost nas, sami, bo bracia i siostry przenieśli się do Szanghaju - opowiadała Dahee.
Minori nie nadążała za tymi rodzinnymi koligacjami, lecz udawała zainteresowanie. A potem zaparkowali przy jednopoziomowym domku ze strychem położonym na skraju ogromnego pola kukurydzy, otoczonego niewielkim, warzywnym ogródkiem. I chociaż Minori lubiła zgiełk miasta, spodobała jej się ta idylliczna atmosfera. Domi i Komi rozbiegli się po okolicy. Jungshin wypakowywał bagaże. Dahee odebrała od niego klucze do domu i zaprosiła gościa. Minori dostała pokoik na strychu. Już wyobrażała sobie, że siedzi wieczorem przy okienku i opisuje w notesie widok skąpanych w zachodzącym słońcu, falujących w podmuchach lekkiego wiatru hektarach złocistego zboża. Jungshin przytaszczył jej walizki.
- Co ty tam nosisz, dziewczyno? - żartował - kamienie?
Niedługo potem wszyscy siedzieli przy obiedzie u rodziców Dahee, po przeciwnej stronie ulicy.
- Niemożliwe, to córka Aiki! – wykrzykiwali oboje, jak tylko zobaczyli Minori.
Podczas jedzenia wypytywali o wszystkich jej bliskich. Ze smutkiem przyjęli wiadomość, że Aika nie żyje. Minori opowiadała o swoich planach odkrycia prawdy o śmierci matki. Dahee za to nieustannie wyrażała chęć pomocy.
Kiedy wieczorem, po powrocie do domu dzieci poszły spać, obie usiadły z kieliszkiem wina przy kuchennym stole i podzieliły się swoimi pomysłami.
- Skoro mama zmarła w obozie, powinnam udać się do Harbinu i przejrzeć archiwa - przyznała Minori po chwili zastanowienia.
- Nie wiem czy cokolwiek pozostało w naszych archiwach, pewnie większość dowodów tych zbrodni przepadła w amerykańskich.
- Co więc mam zrobić?
- Może powinnaś porozmawiać z ludźmi, popytać o nazwiska zbrodniarzy, którzy nigdy nie zostali ukarani, dotrzeć do nich... choć to bardzo niebezpieczne.
- Czyli i tak muszę się udać do Harbinu.
- Ja i Jungshin postaramy się załatwić ci bilety na samolot.
- Jak to: samolot?
- Nie tolerujesz pływania promem, więc tak byłoby lepiej.
- Ja nigdy nie latałam...
- No to przy okazji przeżyjesz coś nowego.
- Dziękuję, że tak mi pani pomaga - powiedziała Minori ze szczerym wzruszeniem.
Dahee odpowiedziała jej z uśmiechem:
- Niestety, tylko tyle mogę zrobić dla Aiki.
- Niech mi pani opowie o mamie.
I Dahee opowiedziała, o tym, jak bawiły się wspólnie, jak dorastały, jak dzieliły się sekretami.
- Często śni mi się Ryu, którego zabiłam, dziewczyny z domu publicznego w Nankin, które to piekło pochłonęło, lecz twoja mama... nigdy, nigdy mi się nie przyśniła.
W odpowiedzi Minori podała jej plik listów.
- Naprawdę mi przykro, mama po prostu nigdy ich nie dostała.
Dahee z westchnieniem zabrała plik. Co z nimi zrobi? Nie wiedziała jeszcze. Kiedy wysyłała listy, nie przypuszczała, że po latach otrzyma je z powrotem, nieotwarte, nieprzeczytane. Aż wreszcie wstała, poszła po butelkę wina i dolała do kieliszków. Przez resztę wieczoru rozmawiały o historii Korei, od niedawna znowu podzielonej, na północ, gdzie zostało tak wielu walczących o wyzwolenie w czasach okupacji towarzyszy, którzy poparli potem idee komunizmu, i na południe, gdzie zostało ich tak niewielu, wolnych... poranionych, lecz wolnych.

***

Harbin, Chiny, Rok 1956

            Kaito stał przy barierce balkonu na ostatnim, czyli dwunastym piętrze apartamentowca i palił papierosa. Na wprost rozciągała się panorama miasta, zabytki, parki, fontanny, otulone bezchmurnym niebem, ptaki przysiadające na dachach wysokich budynków przedsiębiorstw. Wolność. Przestrzeń. Wolność. A potem z mieszkania dobiegł donośny huk. Kaito pobiegł do pokoju i zastał ojca leżącego na podłodze, trzymającego się za serce.
- O Boże, tato! - zawołał z przerażeniem i rzucił się do telefonu, lecz nogawka jego spodni pozostała w silnym uścisku pokrytej starczymi plamami ręki.
Kaito zatrzymał się i utkwił wzrok w twarzy ojca. Czy kiedykolwiek wyrażała tak wiele emocji naraz? Tuż przy nim leżała gazeta. Kaito przyjrzał się jej, nic specjalnego, magazyn kulturalny, prenumerata z Japonii. I wtedy zobaczył zdjęcie z pierwszej strony, zrobione na spotkaniu autorskim Kim Dahee. Czy to ono tak wzburzyło ojca? Z niedowierzaniem wpatrywał się w nie. Bez wczytywania się w artykuł rozpoznał dziewczynę stojącą obok autorki, a tytuł nagłówku tylko potwierdził przerażające podejrzenie: niespodziewana wizyta córki przyjaciółki z dawnych lat.
- Nie wiedziałem, że miała córkę... - przyznał po chwili skonsternowany i z wrażenia sam siadł na podłodze.
Obaj trwali w tej niezręcznej ciszy przez dobrych kilka minut. Aż ojciec wstał wreszcie i chwiejnym krokiem podszedł do biurka po papierosa. Kaito obserwował go, wyjmującego jednego z pogniecionej paczki i wsuwającego sobie do ust. Nie był to zaskakujący widok, przeciwnie, typowy, co nieco uspokoiło syna. A ojciec z papierosem zwisającym mu niedbale z ust zapytał:
- Kati, masz może ogień?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz