23/02/2019

the song of true (rozdział 12)


Pingfang, Harbin, Chiny, rok 1944

            Hideki ułożył w pościeli pijaną żonę. Rina mamrotała coś sennie, pojękiwała i pociła się obficie. Kiedyś była naprawdę wytworna. Kiedyś, w innym życiu. Co wpędziło tę, kiedyś wytworną, elegancką i zasadniczą, kobietę w tak żałosny stan? Hideki tego nie rozumiał. W bladym świetle lampy wydawała się martwa. A jej strute od ilości spożywanego codziennie alkoholu ciało istotnie powoli obumierało.
- Hideki... czy wiesz czemu się upiłam? - spytała w pewnym momencie.
- Nie. Nie wiem. I nie interesuje mnie to - odpowiedział stanowczo, nie mając ochoty na rozmowę, na jej wymówki i nic niewarte usprawiedliwianie się.
Z westchnieniem przygotował się do spania, położył się obok żony, a wtedy ona obruszyła się niespodziewanie:
- Wynoś się. Wynoś się z mojej sypialni. Natychmiast!
- Ależ to też moja sypialnia.
- Nie. Nie jest już twoja. O wszystkim wiem, pieprzysz tę więźniarkę.
Czas zatrzymał się w miejscu. Cisza zawisła pomiędzy ścianami sypialni. Hideki zamarł z przerażenia, ile wyrzutu usłyszał w głosie swojej żony, lecz szybko się opanował.
- Rino, jesteś pijana.
- Czy tylko tyle masz mi do powiedzenia?! - wybuchła, siadając na poduszkach, a po jej bladych policzkach potoczyły się łzy - jestem zdradzona, samotna i nieszczęśliwa. Czy ty tego nie widzisz? Czy tak bardzo mnie nienawidzisz?!
- O Boże, nie, nie nienawidzę cię...
- Więc czemu mi to robisz?! - krzyczała, doprowadzona do skraju rozpaczy.
- Jak się dowiedziałaś?
- Czy to istotne? Och, przecież wszyscy o tym gadają. Nie wstyd ci? Nie tylko eksperymentujesz na tych biednych ludziach, a jeszcze... Nie! Nie przejdzie mi to przez usta. Nie upijałabym się, gdybyś nie był po prostu podłym człowiekiem. Nie wytrzymam tego wszystkiego. Hideki, to... to nie do zniesienia!
Rina płakała, okładając ciosami poduszki i starając się tym sposobem ulżyć sobie w cierpieniu. Nie widziała, że i on cierpi? Niespodziewanie poczuł potrzebę zwierzenia się jej. W końcu jest pijana, do jutra pewnie i tak o wszystkim zapomni, tłumaczył sobie. A mimo to czuł się jak zwykły hipokryta. Nie chciał jej słuchać, podczas gdy sam wymawiał się i usprawiedliwiał.
- Nie rozumiesz, że ja ją kocham? - zapytał - wiem, to podłe wobec ciebie, lecz wobec Aiki... Nie chcę jej skrzywdzić. Nie mogę jej stamtąd wydostać, mimo wszystko mogę pomagać jej przeżyć.
- Och, nie wiesz, jak bardzo jesteś naiwny, jeżeli w to wierzysz. Hideki, nikt, nikt przy zdrowych zmysłach nie zakochałby się w swoim ciemiężycielu! Ona po prostu cię wykorzystuje, a tak naprawdę pogardza wami wszystkimi, pozostającymi przy władzy.
- Nieprawda, wmawiasz mi to, bo chcesz mnie ukarać, lecz co ty możesz wiedzieć, skoro jesteś tylko zapijaczoną ignorantką?
- Wynoś się, powiedziałam!
- Wyniosę się, bardzo chętnie i pamiętaj, że wszystko, co było między nami, to ty popsułaś.
- Niech cię piekło pochłonie! - wołała Rina zza drzwi sypialni, kiedy on już wyszedł - nie jestem żadną ignorantką, piję, bo to jedyne, co mi pozostało, bo nie mogę już tego wszystkiego znieść i nie zniosę, po prostu nie zniosę!
Przy drzwiach stał Kaito i wpatrywał się w ojca wystraszonym wzrokiem.
- Co się stało mamusi? - pytał.
- Nic, śpijmy już - odpowiedział Hideki i położył się z synkiem.

***

            Wieczorem teren obozu pochłaniała cisza, przejmująca i niepokojąca, jakby odkrywała ogrom zła, którym spowite było to miejsce. W zapadającym zmroku sylwetki poruszały się powoli, niczym cienie umarłych. Hideki nucił piosenkę, lecz to zamiast poprawić atmosferę dodatkowo ją sposępniało. Z przygnębieniem przechadzał się po obozowym placu, a potem wszedł do baraku, gdzie mieściły się pojedyncze cele, w tym i ta należąca do Aiki. Natychmiast rozpoznał jej płacz, niosący się echem przez korytarz. Nie był to pełen rozpaczy, histeryczny szloch, podobny zdawał się do zrezygnowanego łkania. Lecz kiedy kroki Hidekiego stały się głośniejsze, płacz ustał. Czemu płakała? Nie. Nie to go dziwiło. Czemu nie chciała pokazać mu swoich łez, skoro sam dzielił z nią wszystkie smutki? Niepewnie wszedł do jej celi.
- Czemu płakałaś? - zapytał.
Ciemno. Zimno. Brudno. Czy to nie wystarczający powód?
- Bo miałam zły sen - przyznała, nie wstając z niewygodnego posłania i nie odwracając twarzy od ściany.
- A co ci się śniło?
-  Że tu umarłam. Że... - zawahała się przez moment - oboje tu umarliśmy.
- Och, to był tylko sen.
Aika podniosła się niespodziewanie i wbiła w podłogę smutne spojrzenie.
- Czy kiedykolwiek opuszczę to miejsce? Czy umrę tu? Bo jeżeli mam umrzeć, wolałabym tego nie odkładać.
- Nie umrzesz.
- Nie?
- Coś wymyślę, zobaczysz.
- Co?
- Coś, żeby nas stąd wyciągnąć.
Nie ominęło to jej uwagi, "nas"... tak, powiedział "nas", jak gdyby też tkwił w potrzasku. Czasami myślała, że go rozumie. Czasami myślała, że go rozumie i zła była na siebie. On nie zasługiwał przecież na zrozumienie, nie zasługiwał na nic prócz pogardy. Czasami jednakże przestawała nim pogardzać. Na przykład w tym momencie, kiedy ujął ją za ręce i przyrzekł ich stąd wyciągnąć.
- Naprawdę wiele razy to sobie wyobrażałam. Ale stąd nie ma ucieczki. Ani dla mnie. Ani dla ciebie.
- Nie wierzysz mi?
- Wierzę! Wierzę, tylko...
- Ciii, proszę, popatrz mi w oczy i powiedz, że mnie kochasz.
Aika zrobiła, jak sobie życzył.
- Hideki, kocham cię całym swoim sercem, jesteś wszystkim, co mam.
Czy możliwe, by patrzyła mu prosto w oczy i kłamała? Nie. Nie kłamała, to prawda: był wszystkim, co miała.

***

            Hideki niechętnie wracał tego dnia do domu, a atmosfera tam panująca była równie przytłaczająca, co w obozie. Wspomnienie kłótni z poprzedniego wieczoru też nie ułatwiało powrotu. Hideki wolałby zostać tu, w ciemnej, zimnej celi. Z Aiką. Z jej smutkiem i obawami. Nie chciał jednakże prowokować plotek. I tak zbyt wiele opowiadano o nich w obozie. Hideki stracił resztki szacunku  w oczach pozostałych pracowników. Nie dbał o to. Lecz, skoro chciał pomagać Aice nie powinien ryzykować ograniczeniem swojej władzy, czy usunięciem z pełnionej funkcji. O tym myślał podczas drogi do domu. W progu przywitał go zapłakany Kaito. Hideki poczuł w sobie narastającą złość. To pewnie wina Riny. Nie pierwszy raz wolała się upić niż opiekować ich synkiem. Zbyt często ignorował jej ekscesy. Dość tego. Dziś odpowiednio sobie z nią porozmawia. Z tym postanowieniem przytulił Kaito i spytał, co się stało.
- Czy mama znowu... - nie chciało mu przejść przez usta "znowu jest pijana".
- Mama.... mama... mama sobie poszła! - wykrzyczał wreszcie Kaito i po raz kolejny zalał się łzami.
- Jak to? Jak sobie poszła? O czym ty mówisz? Gdzie sobie poszła?
- Nie wiem! - powtarzał zrozpaczony chłopiec - krzyczała, że nie może tego znieść, że idzie sobie i nigdy nie wróci.
- I zostawiła cię tu?
- Nie, mnie też chciała zabrać, a ja zapytałem, co z tatą i powiedziałem, że nie mogę bez ciebie iść.
- Och, Kati...
- No i wtedy mnie zostawiła i krzyczała, że jesteśmy siebie warci i, że jej nie kochamy... a przecież kochamy, prawda?
- Tak...
- Czy mama naprawdę nigdy nie wróci?
Hideki nie potrafił odpowiedzieć, nie potrafił też uspokoić synka, kiedy sam słuchał tego wszystkiego z przerażeniem. Rina ich zostawiła, zabrała wszystkie rzeczy i znikła. Co to dla nich oznaczało? Kiedy Kaito po wielu godzinach rozpaczliwego płaczu dał się wreszcie utulić do snu, była już noc. Hideki wyszedł z domu, przysiadł na ganku, ukrywając twarz w dłoniach i dopiero wtedy też pozwolił sobie na łzy. Stopniowo pojmował, jak ogromna odpowiedzialność na nim ciążyła. Rina była mimo wszystko podporą. Kiedy znikła, został sam, zupełnie sam ze swoim małym synkiem. Musi go pocieszyć. Musi mu gotować, prać ubrania i robić tyle innych rzeczy. Musi poszukać dla niego opiekunki. O tym pomyśli jutro, jak już wyleje wszystkie łzy.

***

            Dni mijały. Hideki coraz częściej to słyszał: ona cię nie kocha, szuka jedynie sposobu na przeżycie. Może z początku tak było. Nie wierzył sam w miłość od pierwszego wejrzenia. Ale potem przecież go pokochała. Nie wątpił. Czy na pewno? Czasami Aika stawała się jakby zupełnie nieobecna, popadała w dziwne otępienie i nikt i nic nie mogło jej z niego wyrwać. Czasami godzinami wpatrywała się jakiś punkt i nie reagowała na to, co dzieje się dokoła. W oczach miała mrok. Gdzie krążyły wtedy jej myśli? Hideki wiele by dał, by się tego dowiedzieć. Po odejściu Riny było mu ciężko. Nie radził sobie z opiekowaniem się Kaito, chociaż zatrudnił opiekunkę, obowiązki domowe też go przerastały. Aika i wiara w jej miłość to wszystko, czego się trzymał. Lecz i ta wiara została zachwiania wiecznymi obawami. Gdyby tak istniał sposób na dowiedzenie się prawdy... Ależ istniał! Hideki długo odrzucał od siebie tę myśl, brzydził się swoim pomysłem i  perspektywą wykorzystania metody, jaką szczerze gardził. Stopniowo to przerodziło się w obsesję. Hideki nie skupiał się na niczym innym i wreszcie zrozumiał, że był na przegranej pozycji. W sekrecie zlecił, by do posiłków Aiki regularnie dodawano narkotyk. Z lękiem oczekiwał skutków. Czasami skarżyła się na pogorszenie samopoczucia. Oczywiście, zauważała, że dzieje się z nią coś niepokojącego. Nie tak szybko mimo wszystko zrozumiała, że za tym może kryć się Hideki. A kiedy to sobie uzmysłowiła, z uporem odmawiała przyjmowania pokarmów. Wtedy po raz pierwszy podał jej zastrzyk i zapytał, czy go kocha. Aika leżała na kozetce, wijąc się niczym w śmiertelnych konwulsjach i powtarzając bez ustanku: Jonghyun, Lee Jonghyun...
- On przecież nie żyje! - zawołał z przerażeniem.
- On żyje... On żyje, żyje w moim sercu...
To mu wystarczyło. W przypływie impulsu postanowił, że przestanie chronić Aikę, że jest gotowy skazać ją na najgorszy los. A potem się opamiętał. Kiedy oprzytomniała i powoli uświadomiła sobie, co się wydarzyło, wyglądała jakby już zapadł na nią wyrok. Nadal ją kochał. To było błogosławieństwem, czy przekleństwem? Nie chciał jej skrzywdzić. Nie zrobi tego, jeżeli ona też obdarzy go uczuciem. To wtedy postanowił, że poruszy niebo i ziemię, by ona go pokochała.

***

Keijo, opukowana Korea, rok 1945

            Za oknem padał deszcz, wielkie krople rozbijały się o szyby i stukały o parapety. Yuri starała się zainteresować dzieci zabawą, lecz co miała poradzić na to, że wszystkie były smutne z powodu kolejnego spędzonego w domu dnia lata. Z utęsknieniem wpatrywali się w niebo, czekając aż wiatr przegoni chmury i wreszcie wyjdzie słońce. Yuri daremnie tłumaczyła im, że spragniona przyroda potrzebuje deszczu.
- Nudy! Nudy! Nudy! - powtarzała obrażona na cały świat Minori i buntowała pozostałe dzieci.
- Może porobimy samoloty z papieru? - zaproponował Taehyun, mimo że kilka lat starszy, to wierny towarzysz jej zabaw.
- A po co?
- Hm, możemy na przykład napisać i wysłać list do słońca, żeby wreszcie wyszło.
- Taaak! - zawołała Minori i zaraz zabrali się do pracy, a swoim optymizmem zarazili i inne dzieci.
W spokoju robili papierowe samoloty, kiedy niespodziewanie rozległ się zza okna dobrze znany głos. Jonghyun biegł przez podwórze, przemoczony, zdyszany i dziwnie przejęty. Ręce uniósł wysoko i wymachiwał nimi, jakby chciał, by wszyscy go widzieli. Czy on oszalał?, pomyślała Yuri, oszalał albo jest pijany...
- Mamo! Mamo, siostro! Wiecie już co się stało? - powtarzał.
Yuri i pani Lee natychmiast wypadły na podwórze.
- Cicho! Ktoś jeszcze usłyszy! Nie możesz... - upominała go matka.
Co on wyprawiał?! Nie powinien zjawiać się tu w jawny sposób i robić dokoła siebie tyle hałasu. Nie był już poszukiwany, lecz mimo to, oszalał chyba, by tak się narażać!
- Och, więc nie wiecie! - zawołał - wojna się skończyła! Japonia skapitulowała!
Łzy płynęły mu po twarzy, upadł na kolana w błoto i płakał, płakał, płakał w uwielbieniu.
- Co...? - ledwie wydusiła z siebie pani Lee.
- Naprawdę? - zapytała Yuri, zszokowana przykładając rękę do ust.
To zbyt piękne, by nie było jedynie snem...
- Naprawdę! Tak! Te pieprzone gnojki skapitulowały! - powtarzał z prawdziwą satysfakcją.
Obie kobiety rzuciły się sobie w ramiona, a potem też padły na kolana i ze łzami w oczach ściskały Jonghyuna.
Z domu wybiegły dzieci, nic nie pojmując z tego zamieszania, lecz po chwili i do nich dotarły nowiny. Koniec wojny! Jesteśmy wolni, wyzwoleni! Minori stanęła w progu ze swoimi papierowymi samolotami.
- Co się stało, tatusiu? - zapytała.
Wtedy przytulił ją mocno, za mocno, podniósł i okręcił się dookoła.
- Nie musimy się już ukrywać! - wołał.
I choć Minori nie bardzo to rozumiała, choć nigdy nie przeszkadzała jej konieczność ukrywania się, płakała i śmiała się z nim. Tego dnia wszyscy byli szczęśliwi. Ludzie wychodzili na ulice, wiwatowali i jednoczyli się w swoim zwycięstwie. Wszędzie zrywano imperialistyczne flagi i przejmowano placówki. Z przepełnionych ulgą serc wyrywały się słowa patriotycznych pieśni. I choć nadal padał deszcz, wszyscy wiedzieli, że po latach cierpień, wreszcie znowu wychodzi słońce.

***

Seul, Korea, rok 1946

            Na dworze zapadł już zmierzch, kiedy Mei wychodziła z filharmonii po próbie do zbliżającego się występu. Nie towarzyszył jej dobry humor, była zrezygnowana i zasmucona. W pierwszych miesiącach po wyzwoleniu ludzie, pochłonięci praktycznymi sprawami związanymi z odbudową kraju, nie mieli czasu interesować się sztuką. Na widowni pełno pozostawało pustych miejsc. W dodatku zagorzali patrioci wytykali Mei jej narodowość. To wszystko pozbawiało ją motywacji. Czasami rozważała porzucenie sceny na rzecz udzielania lekcji śpiewu. A propozycji nie brakowało.
- Mei - zawołał ją niespodziewanie dyrektor filharmonii - pozwól, że odwiozę cię do domu. Nie chciałbym, by znowu wydarzyło się to, co wczoraj... Niebezpiecznie tu dla ciebie ostatnio.
- Nie, dziękuję, proszę nie robić sobie kłopotu.
Gdy pan Daishi powtarzał z uporem, że to nie kłopot, powiedziała, że poradzi sobie. Nie wiedziała, kiedy stała się taka odważna. A może... wszystko jej zobojętniało i czuła, że nie ma nic do stracenia? I chociaż bezpodstawne obelgi bolały ją, nie wywoływały strachu. Mei wbiła wzrok w ziemię i ruszyła powolnym krokiem w kierunku domu.
- Hej, głowa do góry! - usłyszała w pewnym momencie.
Z niedowierzaniem obejrzała się za siebie.
- Jonghyun?
- Co taka zdziwiona?
- Nie spodziewałam się ciebie tu zastać.
- Możesz odmawiać, ile chcesz, panu Daishi, ja natomiast nie przyjmuję twojej odmowy i zamierzam odprowadzić cię do domu.
- Jonghyun. Nie potrzebuję ochroniarza. Naprawdę.
- Nie?
- No dobrze, wczoraj spotkało mnie coś przykrego. Ktoś podszedł i wykrzyczał mi prosto w twarz: wracaj do Japonii ty brudna, imperialistyczna... wiesz.
- Jak tylko go dorwę, spuszczę mu taki łomot, że popamięta.
- Nie rozumiem, czemu ludzie nienawidzą mnie tylko z tego powodu, że jestem Japonką, a mój ojciec zajmował ważną pozycję w wojsku.
- Ja ciebie nie nienawidzę.
- Och, nie tak sobie to wszystko wyobrażałam - przyznała Mei z westchnieniem - nie zrozum mnie źle, cieszę się, że wojna się skończyła, że wreszcie jesteśmy wolni, tylko... po prostu myślałam, że to zburzy wszelkie podziały pomiędzy ludźmi, że szybko się po tym wszystkim podniesiemy i, że Aika... nieważne, wiem, powinnam porzucić nadzieję.
- A ja wiem, jak bardzo ją kochasz.
- I ty też - odpowiedziała mu Mei - ty też ją kochasz.
Oczami pełnymi łez popatrzyła na Jonghyuna. Tego dnia było jej wyjątkowo ciężko na sercu. Gdyby ktoś umiał ją pocieszyć, utulić w ramionach i uspokoić. Tak bardzo chciała się wypłakać, podczas kiedy przy innych musiała grać opanowaną i silną. A potem wyznała, zatrzymując się i kucając na drodze:
- Nie dam rady.
- Ależ dasz, Mei, dasz.
- Nie...
Jonghyun złapał ją ostrożnie za łokcie i postawił z powrotem, a kiedy już miała zalać się łzami, zdobył się na dotknięcie jej ust swoimi. I sam zdawał się być wystraszony tym gestem. Przez moment oboje wpatrywali się w siebie, czekając na wzajemne reakcje, lecz nic się nie wydarzyło, a wtedy ponownie połączyli się w pocałunku, pełnym pasji i desperacji. Mei obejmowała go za szyję, on natomiast zatapiał dłonie w jej włosach. To było szaleństwem. Tak, czystym szaleństwem. Gdy wreszcie odsunęli się od ciebie, ledwie oddychali, a ich policzki pokrywały rumieńce.
- Aika mnie kochała, lecz nigdy, przenigdy nie zrobiłaby nic przeciwko tobie, gdybym nie porzucił cię wtedy - wydyszał prosto w jej usta.
- Nie rozumiem, chcesz powiedzieć, że ty i Aika, że dopiero po tym, jak postanowiłeś mnie porzucić...?
- Oczywiście, przedtem nic pomiędzy nami nie było. A potem... nie chcę nas usprawiedliwiać, po prostu oboje czuliśmy się bardzo samotni, oczerniłem Aikę swoimi kłamstwami i sam nie wierzyłem, że kiedyś powróci pokój i będę mógł to wszystko odwołać. W pewnym sensie, staliśmy się dla siebie jedynym pocieszeniem. I... nie powiem, że była mi obojętna, lecz, zrozum, to ciebie i tylko ciebie pokochałem ponad życie.
Jonghyun mówił szybko, słowa płynęły mu z ust wartkim strumieniem, słowa tak pocieszające i tak szokujące zarazem.
- Jakimi kłamstwami? Nie... Niemożliwe.... wmawiałeś mi, że jesteś z Aiką, chociaż wtedy jeszcze pozostawałeś mi wierny? Jak? Czemu?
- Nie wiesz? Nie wiedziałaś przez te wszystkie lata? Naprawdę?
- Nie.
- Mei, żeby cię chronić. To był jedyny sposób... Ja nie mogłem pozwolić ci trwać przy mnie i się narażać. Gdyby nie te kłamstwa, nigdy byś mnie nie zostawiła, prawda?
- O Boże...
Mei poczuła, że jest jej słabo.
- Aika o tym wiedziała.
- Jak mogłeś, Jonghyun?!
- Nie złość się, zrobiłem to dla ciebie. Kiedy byłem w więzieniu, dotarło do mnie na co cię narażam. Nie mogłem pozwolić, byś trafiła w ręce tych zwyrodnialców, tylko myśl, by cię chronić pomagała mi przeżyć.
- Ale ja... ja... tak bardzo cierpiałam! I ty o tym wiedziałeś! I nie zrobiłeś nic!
- Nieprawda, zapewniłem ci bezpieczeństwo, to mi wystarczało.
- Nienawidziłam cię! Nienawidziłam Aiki! I siebie... myślałam, że już mnie nie kochasz!
Mei wydzierała się w przypływie furii. Nie płakała, była na to zbyt wzburzona. Lecz głos jej brzmiał bardzo słabo.
- Nie uważam, bym popełnił błąd. Gdybym musiał, zrobiłbym to znowu, zrobiłbym to nieskończoną ilość razy.
- Nie wiesz, co mówisz! Nie wiesz, że ja wolałabym umrzeć w więzieniu niż żyć bez ciebie! Ty przebrzydły egoisto!
- Mei... sama nie wiesz, co mówisz.
- Nie chcę cię więcej widzieć! - zawołała i rzuciła się pędem przed siebie.
Jonghyun zrozumiał, chciała by pożałował swojej decyzji sprzed lat, lecz nie żałował, naprawdę nie żałował, kiedy widział ją taką żywą, jak podczas tego wybuchu sprzed chwili. Mei mimo wszystko potraktowała go zbyt ostro i przez pewien czas starał się jej nie naprzykrzać. To niestety wiązało się z nieodwiedzaniem Minori, która po wyzwoleniu zamieszkała u babci i czasami sama dzwoniła, by mu powiedzieć, że tęskni. Z tego powodu Jonghyun czuł się winny. A zwłaszcza, kiedy został zaproszony na ósme urodziny dziewczynki.
- Nie mogę przyjść... dam jej prezent przy okazji, jak się spotkamy - wymawiał się, na co matka Aiki odpowiedziała mu;
- Nie może cię zabraknąć, sprawisz Minori przykrość.
Następnie do telefonu odezwała się Mei:
- I mi też.
A więc przyszedł, przywitał się serdecznie ze wszystkimi i wręczył dziewczynce wspaniałą, piękne ubraną lalkę.
- Dziękuję - powiedziała Minori bez typowego sobie optymizmu i odłożyła ją na stertę innych prezentów.
Kanako i Hikari przyznały, że od kilku dni jest jakaś markotna.
- Co się dzieje, moja kochana kruszynko? - zapytał Jonghyun, zmartwiony.
Minori złożyła usta w linijkę, wyglądała, jakby miała się rozpłakać, mimo to trzymała się dzielnie. Przez moment zastanawiała się nad doborem słów. Potem łamiącym się głosikiem zaczęła tłumaczyć:
- No bo tata tak rzadko do nas przychodzi. Ja chciałabym, żeby z nami zamieszkał. I chciałabym mieć mamę.
Przy stole zapanowała niezręczna cisza. Jonghyun zakaszlał nerwowo. A potem poczuł, jak Mei dyskretnie złapała jego rękę, po czym zwróciła się do dziewczynki:
- A więc poproś go o to - zaproponowała, a potem dodała, niepewnie i jakby z lekkim skrępowaniem - i jeżeli chcesz... jeżeli chcesz, byłoby mi bardzo miło... gdybyś... nazywała mnie mamą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz