I don't know how to explain it
B-BOMB
Nigdy nie lubiłem
opowiadać o sobie, jak byłem dzieckiem, nastolatkiem i jak wreszcie jestem…
kim? Wariatem? Nie ja jedyny. Tu, w ośrodku leczenia zaburzeń psychicznych,
otaczali mnie podobni ludzie. Wszyscy mieli do opowiedzenia jakąś historię. Ja
opowiedziałem własną po dwóch miesiącach wysłuchiwania cudzych. Jak co dzień
siedzieliśmy w kole, pośrodku nasza animatorka i dyskutowaliśmy o różnych,
życiowych sprawach. Odzywali się ci, co chcieli. Ja nie chciałem, do dziś.
Wyrzuciłem z siebie wszystkie bolesne wspomnienia, popłynęły, jak wartka rzeka.
Kiedy zaczął się ten ciąg nieprzewidzianych katastrof? Chyba, gdy ojciec
odszedł. Bo mnie to zabolało. Serio. Byłem przepełniony nienawiścią do całego
świata, a najbardziej do siebie. Wtedy zacząłem mieć koszmary. Przerażały mnie, aż nie wiedziałem, co dzieje się we śnie, a co naprawdę. Naeun dawała mi
poczucie rzeczywistości. Była osobą, choć tak delikatną, silnie stąpającą po
ziemi. I jedyne, czego potrzebowałem, to nie stracić jej. A ostatecznie i tak
ją straciłem. Chciałem się zabić, bo nie wyobrażałem sobie żyć bez Naeun. Na
pewno nie chciałem zabić jej. Więc zdecydowałem się na ogień. Wiedziałem, że
się go bała i wierzyłem, że ucieknie, gdy tylko zauważy płomienie. Została.
Była gotowa umrzeć ze mną, umrzeć dla mnie! Kochała mnie najbardziej na świecie!
„Bo nie ma większej miłości, niż ta, gdy ktoś oddaje za kogoś życie” Czemu
wcześniej tego nie zauważałem? Potrzebowałem takich dowodów?! Chciałem dać jej
szczęście, a dałem jej tylko kolejne blizny na nadgarstkach. Moja własna
nienawiść niemal nas nie zabiła. I wreszcie jestem tu, żywy i pełen pokory.
Nowy ja, ale niezupełnie. Coś mnie poruszyło, kiedy przyszedł Jungwoo.
Opowiedział mi o pobitym U-Kwonie, podle przeze mnie wrobionym. Już nie
myślałem o nim, jak o rywalu, a jak o tym, który może uszczęśliwić Naeun. Ja byłem jej winien zadośćuczynienie, dziewczynie jaką pokochałem do szaleństwa,
siostrze… kimkolwiek bym ją nazywał (przyjaciółką?), byle została przy mnie…
Zażądałem widzieć się z policją. Odwołałem wszystkie zarzuty przeciwko
U-Kwonowi, przyznałem się do podłożenia prochów, wskazałem nawet dilerów. I nie
miałem więcej koszmarów. Lekarze powtarzali, że jestem już zdrowy. Mama
obiecała zabrać mnie do domu i przywozić tu tylko na wizyty. Nie myślałem o
niczym innym. Chciałem iść na rower, do klubu, wrócić do gangu. Choć nie
wiedziałem, czy to jeszcze możliwe. Raz odwiedził mnie Zico. Było ryzyko, że
ktoś podsłuchuje, więc nie gadaliśmy o Apeiron. I ofc, kiedy opowiadałem dziś o
sobie, zataiłem istnienie gangu. Po prostu wyrzuciłem z mojej historii
wszystko, co z tym związane. Nie wiedziałem, czego oczekuję i jaka reakcja by
mnie zadowoliła. Nikt niczego nie skomentował. To chyba ok, nie?
Po południu siedziałem
przy biurku i czytałem komiks. Mój kumpel z pokoju po raz 100 opowiadał mi, jak
próbował udusić swojego brata za to, że przeszkadzał mu w grze w jego ulubioną
strzelankę. Nie miałem ochoty tego wysłuchiwać, ale pozwoliłem kolesiowi się
wygadać. On też pozwalał mi kiedyś wykrzykiwać nocami imię Naeun…
Drzwi się otworzyły i
weszła pielęgniarka, moja ulubiona, naprawdę ładniutka. I chyba niewiele
starsza ode mnie, albo tak młodo wyglądała. Jak się uśmiechała, to miała te
urocze dołeczki.
- Minhyuk, goście do
ciebie – powiedziała.
Co? Przeważnie odwiedzała
mnie tylko mama. I wtedy ta urocza pielęgniarka informowała po prostu, że mama
przyszła. Więc nie ona przyszła…
- Kto? - zapytałem. Odłożyłem komiks, okładką do góry,
by później nie szukać, gdzie skończyłem czytać. Pielęgniarka się uśmiechnęła. I
były dołeczki.
- To Son Naeun i Kim Yukwon.
Mam im powiedzieć, że nie chcesz ich widzieć?
- Nie! Chcę z nimi pogadać…
naprawdę.
- No to czekają w pokoju
odwiedzin.
Nogi odmawiały mi
posłuszeństwa, ciągnąłem je po podłodze, jakby nie były moje. Choć do pokoju
odwiedzin miałem kilka kroków, szedłem tam chyba z 10 minut. I wreszcie ich
zobaczyłem za uchylonymi drzwiami. U-Kwon wyciągał taki biały, latający pyłek (od
topoli?) z włosów Naeun. Oglądali coś w telefonie i chichrali się. Idealna
para, tak myślałem w tym momencie. Czemu w ogóle próbowałem rozdzielić tych
dwoje, którzy byli stworzeni dla siebie? To jak walka z wiatrakami, jestem
żałosnym Don Kichotem. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju. Zamilkli, patrzyli
na mnie z powagą. Popsułem im ich intymną chwilę. Popsułem wszystko.
- Hej – powiedziałem z
uśmiechem, takim zupełnie obojętnym, ani nie miłym, ani nie ironicznym.
Zająłem miejsce naprzeciwko
nich i tak sobie siedzieliśmy. Milczeliśmy. Naeun nie miała frotek na
nadgarstkach. Wyglądała inaczej… doroślej, weselej. Nigdy nie wydawała mi się
piękniejsza i szczęśliwsza. Tylko to nie przeze mnie… Miałem ochotę płakać. I
czułem się im coś winien. Wyjaśnienie? Niestety, nie wiedziałem w tej chwili
nic, jakbym postradał zmysły. A oni nie odzywali się, czekali, aż sam się
odezwę, czy po prostu też zastanawiali się, co powiedzieć? Wolałbym, gdyby mnie
oskarżali. Wiedziałbym, czemu, a tak nie wiedziałem czemu zamilkli.
- Próbowałem cię
nienawidzić - zaczął wreszcie U-Kwon –
ale nigdy nie mógłbym nienawidzić cię tak naprawdę. Nie wiem, co mnie
zaskoczyło najbardziej, że wsadziłeś mnie do kicia, czy, że mnie stamtąd
wyciągnąłeś? To wszystko jest popieprzone.
- Minhyuk… Yukwon chce
powiedzieć, że ci wybacza – wtrąciła Naeun.
O Boże, jej głos!
Słyszałem jej głos. Postanowiłem sobie, że się nie rozbeczę, ale ledwo się
powstrzymywałem. Powtarzałem w myślach: musisz się ogarnąć, Minhyuk, musisz coś
wreszcie powiedzieć.
- E… yhm… nie wiem jak ja
mam to wytłumaczyć… - odpowiedziałem i spuściłem wzrok z całą winą, wstydem,
skruchą, jakbym przepraszał. Już nie dodałem nic więcej. Nie wydobyłbym z
siebie głosu, żeby się nie rozpłakać. Więc to były moje jedyne słowa. Na
szczęście wystarczyły. Naeun złapała mnie za rękę i zapewniała, że wszyscy
czekają, aż wyzdrowieję i mam wracać do nich jak najszybciej. Potwierdziłem
skinieniem głowy. Wstawali i mówili, że niedługo znów się zobaczymy. Nie
chciałem, żeby odchodzili i nie chciałem, żeby zostawali. U-Kwon na pożegnanie
poklepał mnie po plecach.
- Ciesz się, i tak ciebie
kocha najbardziej na świecie – dodał, gdy wychodzili.
A Naeun się do mnie
uśmiechnęła. I odpowiedziałem jej tym samym. Tylko, kiedy wróciłem do czytania,
na komiks kapały łzy.
NAEUN
Zobaczyłam Minhyuka i
uświadomiłam sobie, jak mi go brakowało. To Yukwon zaproponował, żebym do niego
pojechała. Odpowiedziałam:
- Jeżeli też pojedziesz i
mu wybaczysz…
- Ok… ja już dawno mu
wybaczyłem.
Zobaczyłam go i
zrozumiałam, jak ciężkie były dla niego te miesiące. Chciałam powiedzieć, by
się zbytnio nie zamartwiał, bo wszystko da się naprawić. Ma nas i innych,
którzy go kochają, nigdy więcej nie powinien czuć się sam. Pomożemy mu, bo jest
naszym przyjacielem i nie odejdziemy od
niego przecież. Chciałam mu powiedzieć tak wiele, a powiedziałam, co
powiedziałam. Gdy wyszliśmy z budynku, Yukwon przytulił mnie mocno.
- Jesteś spokojniejsza? –
zapytał.
Pokiwałam głową, że tak.
- Dziś chyba wszyscy
wszystko sobie wybaczyliśmy – przyznałam -
i czuję ulgę.
Yukwon zabrał mnie na
bubble tea. Piliśmy i spacerowaliśmy po parku. Wieczorem trafiliśmy do Sabuk.
Poszliśmy do mieszkania Yukwona. Ostatnio często go odwiedzałam. Czasami
zostawałam na noc. Zasypialiśmy przytuleni, pieściliśmy się wzajemnie. Nic
więcej. Chciałam wcześniej wyrzucić z głowy wspomnienie Minhyuka. I wreszcie
byłam gotowa to zrobić… Planowałam powiedzieć o tym Yukwonowi w mieszkaniu, ale
gdy weszliśmy, usłyszeliśmy dziwne, przerażające jęki.
- Zico?... – zastanawiał się
Yukwon.
Brak odpowiedzi. Jiho zamieszkał
tu, w drugim pokoju, tego dnia, gdy włamali się do niego w poszukiwaniu
skradzionych pieniędzy. Yukwon poprosił, bym nie ruszała się na krok, ale nie
umiałam tak bezczynnie stać. Poszłam za nim w kierunku, skąd rozchodziły się te
jęki. Zatrzymałam się w drzwiach łazienki, zamarłam z przerażenia. Na podłodze,
w kałuży krwi, leżał, goły od pasa w górę, Jiho. Przykładał do brzucha
zakrwawiony ręcznik.
- Strzelali… - powtarzał.
Był ledwie przytomny.
Stracił naprawdę sporo krwi. Na chwilę zamknął oczy i zaraz znów z wysiłkiem je
otworzył.
- Naeun, dzwoń po karetkę –
polecił mi Yukwon.
Już wyjmowałam telefon,
gdy Jiho zawołał z jękiem umierającego zwierzęcia:
- Nie! Ja też strzelałem…
Zabiłem… U-Kwon... wyjmij mi kulę i zszyj mnie… proszę.
Zrobiło mi się niedobrze.
Yukwon wahał się przez moment. I się zgodził. Zaprowadził Jiho na kanapę w jego
pokoju. Poprosił, bym przygotowała igłę i nitkę, koniecznie zdezynfekowała je wcześniej.
Posłuchałam go. Kazał mi iść do drugiego pokoju. Nie protestowałam. I choć
miałam na uszach słuchawki z muzyką, słyszałam okropne krzyki Jiho. Aż wreszcie
zapadła cisza. Yukwon wyszedł z pokoju, cały we krwi. Patrzyliśmy na siebie,
bez słów, dopóki nie wydusiłam z siebie:
- C… co… z nim?
- Żyje… ale nie wiem, czy
wytrzyma do rana.
Yukwon poszedł się kąpać,
a ja zajrzałam do Jiho. Był nieprzytomny, przykryty kocem, a obok walały się
zakrwawione bandaże. Chwyciłam go za rękę.
- Ej… trzymaj się… jesteś
przyjacielem mojego chłopaka. Nie możesz go tak zostawiać… No i musisz ogarnąć
gang… Minhyuk niedługo wraca… - gadałam do niego, co tylko sobie pomyślałam.
Nie wiedziałam w ogóle, czy
mnie słyszy. Zrobiło mi się go okropnie żal. Później czuwałam przy nim wspólnie
z Yukwonem. Jiho spał, aż wreszcie przebudził się na moment. Znów złapałam go
za rękę, zupełnie odruchowo.
- Nie odchodź… -
zaskomlał.
Spojrzałam pytająco na
Yukwona.
- Gorączka, chyba wysoka –
odpowiedział.
Dał mu pić przez słomkę.
Jiho zacisnął rękę na mojej.
- Nie odchodź - poprosił jeszcze raz – Angie…
O Jezu O.O
OdpowiedzUsuńOn chyba nie umrze , prawda? 😢
Póki co jeszcze żyje, nie chcę zdradzać więcej;D
UsuńOjej! Naprawdę trochę krwawy ten scenariusz, ale dużo się dzieję;) Też mam nadzieję, że z Jiho będzie wszystko w porządku;)
OdpowiedzUsuńJeszcze trochę krwawych akcji zaplanowałam, no ale Zico przeżyje:)
Usuń