17/01/2016

apeiron (rozdział 23)

I don't know how to explain it


B-BOMB

               
                   Nigdy nie lubiłem opowiadać o sobie, jak byłem dzieckiem, nastolatkiem i jak wreszcie jestem… kim? Wariatem? Nie ja jedyny. Tu, w ośrodku leczenia zaburzeń psychicznych, otaczali mnie podobni ludzie. Wszyscy mieli do opowiedzenia jakąś historię. Ja opowiedziałem własną po dwóch miesiącach wysłuchiwania cudzych. Jak co dzień siedzieliśmy w kole, pośrodku nasza animatorka i dyskutowaliśmy o różnych, życiowych sprawach. Odzywali się ci, co chcieli. Ja nie chciałem, do dziś. Wyrzuciłem z siebie wszystkie bolesne wspomnienia, popłynęły, jak wartka rzeka. Kiedy zaczął się ten ciąg nieprzewidzianych katastrof? Chyba, gdy ojciec odszedł. Bo mnie to zabolało. Serio. Byłem przepełniony nienawiścią do całego świata, a najbardziej do siebie. Wtedy zacząłem mieć koszmary. Przerażały mnie, aż nie wiedziałem, co dzieje się we śnie, a co naprawdę. Naeun dawała mi poczucie rzeczywistości. Była osobą, choć tak delikatną, silnie stąpającą po ziemi. I jedyne, czego potrzebowałem, to nie stracić jej. A ostatecznie i tak ją straciłem. Chciałem się zabić, bo nie wyobrażałem sobie żyć bez Naeun. Na pewno nie chciałem zabić jej. Więc zdecydowałem się na ogień. Wiedziałem, że się go bała i wierzyłem, że ucieknie, gdy tylko zauważy płomienie. Została. Była gotowa umrzeć ze mną, umrzeć dla mnie! Kochała mnie najbardziej na świecie! „Bo nie ma większej miłości, niż ta, gdy ktoś oddaje za kogoś życie” Czemu wcześniej tego nie zauważałem? Potrzebowałem takich dowodów?! Chciałem dać jej szczęście, a dałem jej tylko kolejne blizny na nadgarstkach. Moja własna nienawiść niemal nas nie zabiła. I wreszcie jestem tu, żywy i pełen pokory. Nowy ja, ale niezupełnie. Coś mnie poruszyło, kiedy przyszedł Jungwoo. Opowiedział mi o pobitym U-Kwonie, podle przeze mnie wrobionym. Już nie myślałem o nim, jak o rywalu, a jak o tym, który może uszczęśliwić Naeun. Ja byłem jej winien zadośćuczynienie, dziewczynie jaką pokochałem do szaleństwa, siostrze… kimkolwiek bym ją nazywał (przyjaciółką?), byle została przy mnie… Zażądałem widzieć się z policją. Odwołałem wszystkie zarzuty przeciwko U-Kwonowi, przyznałem się do podłożenia prochów, wskazałem nawet dilerów. I nie miałem więcej koszmarów. Lekarze powtarzali, że jestem już zdrowy. Mama obiecała zabrać mnie do domu i przywozić tu tylko na wizyty. Nie myślałem o niczym innym. Chciałem iść na rower, do klubu, wrócić do gangu. Choć nie wiedziałem, czy to jeszcze możliwe. Raz odwiedził mnie Zico. Było ryzyko, że ktoś podsłuchuje, więc nie gadaliśmy o Apeiron. I ofc, kiedy opowiadałem dziś o sobie, zataiłem istnienie gangu. Po prostu wyrzuciłem z mojej historii wszystko, co z tym związane. Nie wiedziałem, czego oczekuję i jaka reakcja by mnie zadowoliła. Nikt niczego nie skomentował. To chyba ok, nie?
Po południu siedziałem przy biurku i czytałem komiks. Mój kumpel z pokoju po raz 100 opowiadał mi, jak próbował udusić swojego brata za to, że przeszkadzał mu w grze w jego ulubioną strzelankę. Nie miałem ochoty tego wysłuchiwać, ale pozwoliłem kolesiowi się wygadać. On też pozwalał mi kiedyś wykrzykiwać nocami imię Naeun…
Drzwi się otworzyły i weszła pielęgniarka, moja ulubiona, naprawdę ładniutka. I chyba niewiele starsza ode mnie, albo tak młodo wyglądała. Jak się uśmiechała, to miała te urocze dołeczki.
- Minhyuk, goście do ciebie – powiedziała.
Co? Przeważnie odwiedzała mnie tylko mama. I wtedy ta urocza pielęgniarka informowała po prostu, że mama przyszła. Więc nie ona przyszła…
- Kto? -  zapytałem. Odłożyłem komiks, okładką do góry, by później nie szukać, gdzie skończyłem czytać. Pielęgniarka się uśmiechnęła. I były dołeczki.
- To Son Naeun i Kim Yukwon. Mam im powiedzieć, że nie chcesz ich widzieć?
- Nie! Chcę z nimi pogadać… naprawdę.
- No to czekają w pokoju odwiedzin.
Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, ciągnąłem je po podłodze, jakby nie były moje. Choć do pokoju odwiedzin miałem kilka kroków, szedłem tam chyba z 10 minut. I wreszcie ich zobaczyłem za uchylonymi drzwiami. U-Kwon wyciągał taki biały, latający pyłek (od topoli?) z włosów Naeun. Oglądali coś w telefonie i chichrali się. Idealna para, tak myślałem w tym momencie. Czemu w ogóle próbowałem rozdzielić tych dwoje, którzy byli stworzeni dla siebie? To jak walka z wiatrakami, jestem żałosnym Don Kichotem. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju. Zamilkli, patrzyli na mnie z powagą. Popsułem im ich intymną chwilę. Popsułem wszystko.
- Hej – powiedziałem z uśmiechem, takim zupełnie obojętnym, ani nie miłym, ani nie ironicznym.
Zająłem miejsce naprzeciwko nich i tak sobie siedzieliśmy. Milczeliśmy. Naeun nie miała frotek na nadgarstkach. Wyglądała inaczej… doroślej, weselej. Nigdy nie wydawała mi się piękniejsza i szczęśliwsza. Tylko to nie przeze mnie… Miałem ochotę płakać. I czułem się im coś winien. Wyjaśnienie? Niestety, nie wiedziałem w tej chwili nic, jakbym postradał zmysły. A oni nie odzywali się, czekali, aż sam się odezwę, czy po prostu też zastanawiali się, co powiedzieć? Wolałbym, gdyby mnie oskarżali. Wiedziałbym, czemu, a tak nie wiedziałem czemu zamilkli.
- Próbowałem cię nienawidzić -  zaczął wreszcie U-Kwon – ale nigdy nie mógłbym nienawidzić cię tak naprawdę. Nie wiem, co mnie zaskoczyło najbardziej, że wsadziłeś mnie do kicia, czy, że mnie stamtąd wyciągnąłeś? To wszystko jest popieprzone.
- Minhyuk… Yukwon chce powiedzieć, że ci wybacza – wtrąciła Naeun.
O Boże, jej głos! Słyszałem jej głos. Postanowiłem sobie, że się nie rozbeczę, ale ledwo się powstrzymywałem. Powtarzałem w myślach: musisz się ogarnąć, Minhyuk, musisz coś wreszcie powiedzieć.
- E… yhm… nie wiem jak ja mam to wytłumaczyć… - odpowiedziałem i spuściłem wzrok z całą winą, wstydem, skruchą, jakbym przepraszał. Już nie dodałem nic więcej. Nie wydobyłbym z siebie głosu, żeby się nie rozpłakać. Więc to były moje jedyne słowa. Na szczęście wystarczyły. Naeun złapała mnie za rękę i zapewniała, że wszyscy czekają, aż wyzdrowieję i mam wracać do nich jak najszybciej. Potwierdziłem skinieniem głowy. Wstawali i mówili, że niedługo znów się zobaczymy. Nie chciałem, żeby odchodzili i nie chciałem, żeby zostawali. U-Kwon na pożegnanie poklepał mnie po plecach.
- Ciesz się, i tak ciebie kocha najbardziej na świecie – dodał, gdy wychodzili.
A Naeun się do mnie uśmiechnęła. I odpowiedziałem jej tym samym. Tylko, kiedy wróciłem do czytania, na komiks kapały łzy.


NAEUN


                Zobaczyłam Minhyuka i uświadomiłam sobie, jak mi go brakowało. To Yukwon zaproponował, żebym do niego pojechała. Odpowiedziałam:
- Jeżeli też pojedziesz i mu wybaczysz…
- Ok… ja już dawno mu wybaczyłem.
Zobaczyłam go i zrozumiałam, jak ciężkie były dla niego te miesiące. Chciałam powiedzieć, by się zbytnio nie zamartwiał, bo wszystko da się naprawić. Ma nas i innych, którzy go kochają, nigdy więcej nie powinien czuć się sam. Pomożemy mu, bo jest naszym przyjacielem i nie odejdziemy od niego przecież. Chciałam mu powiedzieć tak wiele, a powiedziałam, co powiedziałam. Gdy wyszliśmy z budynku, Yukwon przytulił mnie mocno.
- Jesteś spokojniejsza? – zapytał.
Pokiwałam głową, że tak.
- Dziś chyba wszyscy wszystko sobie wybaczyliśmy – przyznałam -  i czuję ulgę.
Yukwon zabrał mnie na bubble tea. Piliśmy i spacerowaliśmy po parku. Wieczorem trafiliśmy do Sabuk. Poszliśmy do mieszkania Yukwona. Ostatnio często go odwiedzałam. Czasami zostawałam na noc. Zasypialiśmy przytuleni, pieściliśmy się wzajemnie. Nic więcej. Chciałam wcześniej wyrzucić z głowy wspomnienie Minhyuka. I wreszcie byłam gotowa to zrobić… Planowałam powiedzieć o tym Yukwonowi w mieszkaniu, ale gdy weszliśmy, usłyszeliśmy dziwne, przerażające jęki.
- Zico?... – zastanawiał się Yukwon.
Brak odpowiedzi. Jiho zamieszkał tu, w drugim pokoju, tego dnia, gdy włamali się do niego w poszukiwaniu skradzionych pieniędzy. Yukwon poprosił, bym nie ruszała się na krok, ale nie umiałam tak bezczynnie stać. Poszłam za nim w kierunku, skąd rozchodziły się te jęki. Zatrzymałam się w drzwiach łazienki, zamarłam z przerażenia. Na podłodze, w kałuży krwi, leżał, goły od pasa w górę, Jiho. Przykładał do brzucha zakrwawiony ręcznik.
- Strzelali… - powtarzał.
Był ledwie przytomny. Stracił naprawdę sporo krwi. Na chwilę zamknął oczy i zaraz znów z wysiłkiem je otworzył.
- Naeun, dzwoń po karetkę – polecił mi Yukwon.
Już wyjmowałam telefon, gdy Jiho zawołał z jękiem umierającego zwierzęcia:
- Nie! Ja też strzelałem… Zabiłem… U-Kwon... wyjmij mi kulę i zszyj mnie… proszę.
Zrobiło mi się niedobrze. Yukwon wahał się przez moment. I się zgodził. Zaprowadził Jiho na kanapę w jego pokoju. Poprosił, bym przygotowała igłę i nitkę, koniecznie zdezynfekowała je wcześniej. Posłuchałam go. Kazał mi iść do drugiego pokoju. Nie protestowałam. I choć miałam na uszach słuchawki z muzyką, słyszałam okropne krzyki Jiho. Aż wreszcie zapadła cisza. Yukwon wyszedł z pokoju, cały we krwi. Patrzyliśmy na siebie, bez słów, dopóki nie wydusiłam z siebie:
- C… co… z nim?
- Żyje… ale nie wiem, czy wytrzyma do rana.
Yukwon poszedł się kąpać, a ja zajrzałam do Jiho. Był nieprzytomny, przykryty kocem, a obok walały się zakrwawione bandaże. Chwyciłam go za rękę.
- Ej… trzymaj się… jesteś przyjacielem mojego chłopaka. Nie możesz go tak zostawiać… No i musisz ogarnąć gang… Minhyuk niedługo wraca… - gadałam do niego, co tylko sobie pomyślałam.
Nie wiedziałam w ogóle, czy mnie słyszy. Zrobiło mi się go okropnie żal. Później czuwałam przy nim wspólnie z Yukwonem. Jiho spał, aż wreszcie przebudził się na moment. Znów złapałam go za rękę, zupełnie odruchowo.
- Nie odchodź… - zaskomlał.
Spojrzałam pytająco na Yukwona.
- Gorączka, chyba wysoka – odpowiedział.
Dał mu pić przez słomkę. Jiho zacisnął rękę na mojej.
- Nie odchodź -  poprosił jeszcze raz – Angie…

4 komentarze:

  1. O Jezu O.O
    On chyba nie umrze , prawda? 😢

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki co jeszcze żyje, nie chcę zdradzać więcej;D

      Usuń
  2. Ojej! Naprawdę trochę krwawy ten scenariusz, ale dużo się dzieję;) Też mam nadzieję, że z Jiho będzie wszystko w porządku;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze trochę krwawych akcji zaplanowałam, no ale Zico przeżyje:)

      Usuń