23/11/2022

blue lagoon (rozdział 92)

    Jiyong wie, że Rose go nie widzi, a mimo wszystko nie zamierza przyznawać się, że ją obserwuje. Czuje się przez to trochę jak podglądacz. Ruchy dziewczyny są płynne i pełne gracji. W Rose jest coś przyciągającego, a jednocześnie widać, że kieruje nią desperacja. Muzyka gra tylko w jej słuchawkach. Jiyong ma przez to wrażenie, jakby poruszała się w ciszy, jedynie jej buty szurają o podłogę. W pewnym momencie Rose się obraca i go zauważa. Nieruchomieje. Natychmiast wyjmuje z uszu słuchawki i pyta jakby z przerażeniem:

  - Od dawna tu jesteś?

  - Od kilku minut.

  - Ups.

  - To było super, Rose. Nie masz się czego wstydzić. 

  - Ale kilka razy się pomyliłam.

  - Nie zauważyłem.

  - A wiesz, co zrobiliby mi w wytwórni, gdybym pomyliła się chociaż raz?

  - Nie.

  - Pokazać ci?

  - Pokaż.

Rose podchodzi do Jiyonga, bez ostrzeżenia chwyta go mocno za szyję, a drugą dłonią zasłania mu usta i krzyczy:

  - Nie możesz zapamiętać tak prostego układu? To wypierdalaj! A za każdy błąd masz zostać godzinę dłużej i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć!

Gdy Rose puszcza jego szyję, on krztusi się i szybko nabiera do płuc powietrze.

  - Jesus, chciałaś mnie udusić? 

  - Wybacz, to była tylko demonstracja.

  - Naprawdę tak cię traktowali w wytwórni?

  - Hmm, nie było dnia, żebym nie usłyszała, jaka jestem beznadziejna albo żebym chociaż nie dostała w twarz.

Rose mówi o tym bez żadnych emocji, jakby dawno pogodziła się, że tak po prostu było. Jiyong jest w o wiele większym szoku. Potrzebuje chwili, by dotarło do niego, o czym ona w zasadzie opowiada. Z trudem powstrzymuje się, by nie wziąć dziewczyny w ramiona i nie pocieszyć jej za wszystkie krzywdy, których niesprawiedliwie doznała. Czym sobie na to zasłużyła?

  - Przecież to czysty mobbing. Poza tym zakładam, że kiedy należałaś do wytwórni, byłaś jeszcze bardzo młoda, nadal jesteś. Nie rozumiem, jak można traktować tak kogokolwiek, a szczególnie dziecko.

  - Nie rozumiesz, bo ty jesteś dobry. Nie zaślepiają cię pieniądze. Nie kosztem zdrowia innych. Od początku to wiedziałam... wiedziałam, że albo będę pracować dla ciebie, albo porzucę śpiewanie.

Jiyong siada przy jednym z pustych stolików w klubie. Czuje się tym wszystkim przytłoczony. Rose po raz kolejny obarczyła go zbyt wielkim ciężarem. Nie wyobraża sobie, co ona przeżywała, kiedy musiała przez to przechodzić, skoro on ledwo może o tym słuchać.

  - Czemu nigdy nigdzie tego nie zgłosiłaś? Odegrałabyś się na nich. Uzsykałabyś wysokie odszkodowanie.

Rose wzrusza ramionami.

  - Moi rodzice skutecznie pozbyli się wszelkich dowodów.

  - Jak to???

  - Ci ludzie tak ich zmanipulowali, że kiedy przychodziłam z próby z siniakami, wierzyli im, że jestem po prostu niezdarna i znowu się potknęłam. Nie miałam odwagi o tym opowiadać. A kiedy wreszcie ją w sobie znalazłam, nie mam już dowodów. Nie dziw się więc, że to wszystko skończyło się anoreksją i cięciem się.

No i się wygadała. Nie miała zamiaru mu o tym wspominać. Nie. Ani słowa o cięciu. Ale było już za późno... Jiyong zaraz ją oceni. Albo na nią nakrzyczy, jak wszyscy, którzy dowiadywali się o ukrytej w jej torebce żyletce. Rose wie, że się czerwieni. Gdyby nie ten rumieniec, mogłaby jeszcze liczyć, że Jiyong nie zwrócił uwagi na tę część jej wyznania. Co ona narobiła?

  - Rose... dziwię się, że tylko tak się to skończyło - odpowiada on, po czym podnosi się od stolika i... tak, wreszcie bierze w ramiona jej szczupłe, delikatne ciało. 

Ale nie ma w tym niczego romantycznego, tuli ją jakby była dzieckiem, samotnym, nieszczęśliwym i skrzywdzonym, co nie mija się z prawdą. Ona wie, że w tym momencie nie mógłby podarować jej niczego lepszego. Czuje się bezpiecznie w jego uścisku i najchętniej pozostałaby w nim o wiele, wiele dłużej. Niestety to trwa jedynie chwilę. Kiedy on wreszcie odsuwa ją ostrożnie od siebie, w jej oczach lśnią łzy. Ale te łzy nie bolą.

  - Dziękuję ci, Jiyong.

  - Ja nic nie zrobiłem.

  - O nie, nieprawda, ty cały czas coś robisz, a przede wszystkim mi wierzysz.

  - Oczywiście, że ci wierzę, Rose. I wierzę, że uda ci się pokonać swoje problemy. Czy skontaktowałaś się już może z moją psychoterapeutką?

  - ... jeszcze nie.

  - No to zrób to, proszę. 

Na sobotni występ Jiyong przynosi do klubu czarną gumkę do włosów, którą "pożyczył" od Sarang i zakłada ją Rose na rękę. Tłumaczy jej, że skoro już musi zadać sobie ból, niech strzeli  wówczas gumką. Poczuje go, a jednocześnie nie wyrządzi sobie krzywdy. Może to robić tak często, jak tylko chce, niech tylko więcej się nie tnie. 

***

    "A może pouczymy się dziś matmy w innym miejscu?", Sarang długo się zastanawia, czy wysłać tego SMS-a do osoby, którą wybrała w kontaktach. Aż wreszcie przełamuje się i przekazuje tę treść Sawoo. Chłopak odpowiada natychmiast:

"A w jakim?😄" 

"Na przykład w kawiarni?"

"OK, tylko co z Yongim?"

"Podwiozę go do dziadków", czyli jego rodziców, nawiasem mówiąc. 

"Sarang. Czy to randka?😏"

"Jak zwał tak zwał." 

"Chętnie to tak nazwę😘♥️". 

Umawiają się więc w kawiarni. Po drodze Sarang zastanawia się, co w związku z tym czuje i dochodzi do wniosku, że nic. Inne dziewczyny są przecież podekscytowane, kiedy chodzą na randki z chłopakami. A ona? Cóż, ona jedynie się obawia. Co zrobi, gdy on zechce ją pocałować? Lubi go przecież. Ale nie tak... Gdy wchodzi do kawiarni, Sawoo już tam jest. Pije colę przy jednym ze stolików i macha do Sarang. Kiedy ona się zbliża, on podnosi się, by cmoknąć ją w policzek. To jeszcze jest OK.

  - Pięknie wyglądasz - mówi Sawoo, a ona odpowiada uśmiechem, który może znaczyć i wszystko i nic. 

  - Dziękuję, ty też wyglądasz świetnie - komplementuje go wreszcie, zgodnie z prawdą.

Gdyby kiedykolwiek chciała mieć chłopaka, życzyłaby sobie, by był taki jak Sawoo, brat Hayi. Problem w tym, że ona nie chce i wie, że nigdy nie będzie chciała. Dziś robi to wbrew sobie. Kiedy nie ma co do tego już żadnych wątpliwości, czuje, że ogarnia ją ogromna panika.

  - W porządku? - pyta Sawoo. - Zbladłaś.

Jak to możliwe, że nic mu nie umknie?

  - Wszystko dobrze. Gdzie masz podręcznik?

  - Jaki podręcznik?

  - No do matmy.

  - Sarang, randka to randka! Nie będziemy jej tracić, ucząc się matmy.

  - Ale ja mam pojutrze sprawdzian.

  - A ja mam dziś przy sobie super dziewczynę i chcę się tym po prostu cieszyć. - Sawoo obejmuje ją ramieniem, a ona cała sztywnieje. 

Na szczęście z opresji wybawia ją kelnerka. Sawoo zamawia po jeszcze jednej coli dla siebie i jednej dla swojej towarzyszki.

  - Mogę cię o coś zapytać? Tak w zasadzie... co ci się we mnie podoba? - odzywa się wreszcie Sarang.

  - Nie wiem, wszystko. Masz dobre serce i jesteś... taka inna niż dziewczyny, które znam. No i cały czas jesteś smutna, a ja chciałbym, żebyś się uśmiechała, choć ostatnio sprawiasz wrażenie weselszej.

  - Cóż...

  - Jeśli to moja zasługa, to bardzo się cieszę.

Nie. Nie twoja zasługa... Niestety.

  - Ja się nie nadaję na czyjąś dziewczynę. 

  - Czemu tak twierdzisz?

  - Nie wytrzymałbyś ze mną dnia.

  - A założysz się?

Sarang wreszcie wyswobadza się z jego uścisku. Odtrąca też jego rękę, która usiłuje złapać jej dłoń. Sawoo jest chyba urażony tym gestem.

  - Ja się nie nadaję na twoją dziewczynę - mówi Sarang, dobitniej.

  - A więc zaprosiłaś mnie do kawiarni, by mi o tym powiedzieć?

  - Nie... tak po prostu wyszło.

  - Ja też odniosłem wrażenie, że przyszłaś tu z innym nastawieniem. Więc co się stało podczas tego spotkania? Wybacz, jeżeli coś, co powiedziałem czy zrobiłem, cię uraziło.

  - Nie. Problem jest we mnie.

  - Jaki?

  - Ja... Ja... Dla mnie jesteś jak rodzina. Nie umiem traktować cię w inny sposób, przepraszam.

  - Ale tak naprawdę nie jesteśmy spokrewnieni. To znaczy... No, kurdę, znowu palnąłem bezmyślnie.

  - Nie przejmuj się, oboje przecież wiemy, że jestem adoptowana. Ale znam cię, odkąd skończyłam siedem lat. Nie umiem traktować cię jak mojego... potencjalnego... chłopaka... przepraszam - te słowa ledwie wydobywają się z jej ust.

Sarang spuszcza wzrok. I po co jej to było? Jedynie niepotrzebnie zrobiła mu nadzieję tą "randką". Tak bardzo chciała udowodnić sobie, że może być jak inni... Ale nie może. 

  - Sarang...

  - Głupia jestem, przepraszam.

  - Nie jesteś. Nie przepraszaj. Ale przemyśl to jeszcze, dobra? Sarang, dam ci czas, ile tylko potrzebujesz.

  - Tu nie chodzi o czas.

  - A o co?

  - Już ci powiedziałam.

  - Myślę, że chodzi o coś innego.

  - Muszę iść.

  - Nie. Nie idź, proszę, zapomnijmy o tej rozmowę.

  - Nie umiem.

  - No to pouczymy się matmy, OK?

  - Nie pouczymy się matmy, przepraszam, oppa. Nie pouczymy się ani dziś, ani za tydzień, ani za dwa tygodnie. Nigdy więcej.

Sawoo patrzy na nią szeroko otwartymi oczami, nic z tego nie rozumie. Sarang ma kłopoty, wie to, czuje to, chce jej pomóc, lecz ona sobie tego nie życzy. Nie dopija coli, po prostu wychodzi. Nie może powstrzymać łez. Przez cały wieczór snuje się ulicami i szlocha. Aż wreszcie, kiedy jest już późno, puka do drzwi mieszkania Hyeny.

  - Boże, Sarang? Co się stało?! - pyta przyjaciółka, przerażona widokiem jej zapłakanej twarzy.

Sarang znowu zalewa się łzami i wpada Hyenie w objęcia.

  - Nie mogę już dłużej udawać, jestem taka jak ty, jestem taka sama! - powtarza i w tym momencie uświadamia sobie, do czego przed nią i jednocześnie przed samą sobą się przyznała. A siła tych emocji niemalże ją powala.

 

A tak wyobrażam sobie Sawoo:

zdjęcie pochodzi z LINK

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz