12/08/2015

blue lagoon (rozdział 32)

                Ubrana na czarno Azjatka, w wieku kilkunastu lat, idzie hotelowym korytarzem, gdy wpada na nią, zapatrzony w ekran nowoczesnego telefonu, mężczyzna.
- A może tak „przepraszam”? – zwraca mu uwagę, zirytowana.
Mężczyzna posyła jej gniewne spojrzenie i odpowiada:
- Uważaj, jak łazisz.
- Ty uważaj, jak łazisz!
Nastolatka w zemście wytrąca mu z ręki telefon, który rozbija się w części o podłogę.
- Idiotko!
Mężczyzna bez chwili wahania przypiera dziewczynę do ściany. W jej oczach pojawia się przerażenie.
Jiyong, który przygląda się scenie, zostawia Hayi i wtrąca się w kłótnię nieznajomych, w momencie, gdy nastolatka krzyczy do napastnika:
- Zostaw mnie, ty kutasie! Jestem córką kierowniczki tego hotelu!
Mężczyzna ignoruje jej słowa. Podnosi rękę, żeby ją uderzyć.
- Co chcesz zrobić? – wtrąca się Jiyong – opuść tę rękę, natychmiast.
Stoi obok, jego głos jest spokojny, ale nieznoszący sprzeciwu, można by powiedzieć, że nawet groźny. Mężczyzna puszcza nastolatkę. Jiyong patrzy na nią i uświadamia sobie, dlaczego tak chętnie jej pomógł – Azjatka.
- Gówniara rzuciła moim telefonem – emocjonuje się mężczyzna, ale składa go z porozbijanych części i odchodzi.
- Co się mówi? – Jiyong zwraca się do dziewczyny.
- Ehm. No. Dziękuję. Poradziłabym sobie sama.
- No tak, wyzywając go od kutasów. Jak na taką młodą osobę, to język masz cięty. Jestem Kwon Jiyong, a ty?
- Ji… co???
- Jiyong. „Ji” to „ji”, a „yong” to „smok”.
- Nie lepiej po prostu: Smok?
- Może być Smok. A ty, dowiem się wreszcie jak się nazywasz, czy to tajemnica państwowa?
- Delilah Black – przedstawia się nastolatka.
Jiyong myśli o tym, że to imię i nazwisko pasuje do jej buntowniczego stylu.
- Dee… co? – przedrzeźnia ją.
- Delilah.
- Nie lepiej po prostu: Dee?
- Dee? Podoba mi się!
Oboje się uśmiechają.
- Skąd pochodzisz? – Jiyong zagaduje dziewczynę, wciąż pośrodku hotelowego korytarza.
- Z Ameryki.
- No, ale…
- Co „ale”? Myślisz, że mało jest skośnookich w Ameryce?
Dee rozmawia z nim tak, jakby go atakowała. Ale to go nie zniechęca.
- Nie, myślę, że nie – odpowiada – ja jestem Koreańczykiem.
- Aha.
Delilah wygląda na trochę milszą, gdy się uśmiecha, ale na pewno nie na zainteresowaną czyimkolwiek pochodzeniem.
- Ten hotel należy do twojej matki? – nie ustępuje Jiyong.
Głupio się czuje, że wypytuje dziewczynę o wszystko, jakby przeprowadzał przesłuchanie, ale jej słowa „jestem córką kierowniczki tego hotelu” nie pozwalają mu zachowywać się inaczej. Czy to możliwe, że rozmawia ze swoją przyrodnią siostrą?
- Nieee – zaprzecza Delilah – tak tylko palnęłam, by ostrzec tego kutasa, że lepiej nie robić mi krzywdy.
- Ok. Następnym razem nie bądź taka agresywna, jak ktoś na ciebie wpadnie i nie okaże się na tyle kulturalny, żeby przeprosić. To się może źle skończyć.
- Dla mnie, czy dla niego?
- Dla wszystkich – śmieje się Jiyong i odchodzi, wciąż pełen wątpliwości.
Zauważa, że Hayi nigdzie nie ma. Wraca do pokoju i zastaje ją zajętą malowaniem paznokci u stóp.
- Wiesz co… - zaczyna.
- Nie przeszkadzaj mi, bo krzywo pomaluję  - przerywa mu ona ostro.
- Hayi…
- Co?
- Ty mi powiedz „co”!
- Znowu to robisz! Flirtujesz z innymi dziewczynami!
- Dziewczynami? Wydawało mi się, że rozmawiam z jedną… Hayi, widzisz podwójnie? – żartuje Jiyong, ale nie udaje mu się jej rozbawić.
Pochwycony w pośpiechu pierwszy-lepszy przedmiot (krem do opalania) leci w kierunku chłopaka. On się odsuwa i unika uderzenia. 
- Przestań! Jeśli masz zamiar się ze mnie nabijać, to najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj!
- Hayi – Jiyong wymawia jej imię z powagą i patrzy jej prosto w oczy – tamta dziewczyna może być moją siostrą.
Hayi natychmiast odkłada lakier do paznokci. Mija jej cała wcześniejsza złość.
- Jak to?!
Jiyong opowiada o rozmowie z Delilah. Hayi słucha z uwagą, aż wreszcie stwierdza:
- Dowiesz się wszystkiego, kiedy pogadasz z matką.
- Zrobię to – postanawia Jiyong – dziś. Zaraz! Teraz!
Zjeżdża do recepcji. Chętnie zabrałby ze sobą Hayi, lecz wie, że musi porozmawiać z matką bez świadków. Tylko ich dwoje i cała koszmarna przeszłość. Denerwuje się, choć o wiele mniej, niż podczas przypadkowego spotkania w windzie i jeszcze długo, długo później. Teraz czuje się podekscytowany.
- Czy mogę w czymś pomóc? – pyta z uśmiechem recepcjonistka.
Jiyong stara się, aby jego głos brzmiał jak najbardziej naturalnie:
- Tak. Chcę rozmawiać z Jane Kwon.
- W jakiej sprawie?
A co cię to, kur…, interesuje?
- Prywatnej.
Recepcjonistka odpowiada skinieniem głowy i odchodzi. Po chwili za ladą zjawia się, jak zwykle elegancka, pewna siebie, Jane Kwon. Jej twarz ma obojętny wyraz. Jiyong nie wie, czego się spodziewał, ale to, co się dzieje, trochę go przeraża. Chętnie uciekłby, jak wtedy w windzie i trudno mu się powstrzymać, żeby tego nie zrobić.
- Dzień dobry – odzywa się wreszcie – poznaje mnie pani?
Jane pytająco unosi brwi. Nie poznaje go, albo wyćwiczyła się w sztuce aktorskiej od czasów „Dirty cash”.
- A powinnam?
Tak, matka powinna poznawać swoje dziecko.
Jiyong postanawia wziąć z niej przykład i odpowiedzieć pytaniem na pytanie:
- Moglibyśmy porozmawiać w spokojniejszym miejscu?
- Dlaczego? O co chodzi?
- O panią. Chcę pani coś powiedzieć. Czemu pani się tak denerwuje?…
- Ja się nie denerwuję! Jestem po prostu zajęta… mam na głowie prowadzenie hotelu, jakby pan zapomniał, ale dobrze, możemy porozmawiać u mnie w biurze.
Po chwili znajdują się w skromnie urządzonym pomieszczeniu. Oprócz podstawowego umeblowania, kilku plakatów filmowych na ścianach (łącznie z plakatem promocyjnym „Dirty cash”), nic tu nie ma. Nic ciekawego, co pozwoliłoby chłopakowi stwierdzić: tak, to biuro mojej matki. Ton jej głosu przypomina mu dzieciństwo, gdy uczyła go liczyć, gdy wołała go na obiad, pochłoniętego zabawą w konstruowanie budowli z klocków lego. Wcześniej nie miał tych wspomnień, teraz nagle pojawiają się wszystkie. Jane i Jiyong siadają na kanapie przy niewielkim, szklanym stoliku, na którym stoi wazon z czerwoną różą, a obok leży, okładką do góry, czasopismo o modzie.
- Co chce mi pan powiedzieć?
Jane nie spuszcza z niego czujnego wzroku, niecierpliwie wyczekuje odpowiedzi. To go onieśmiela.
- Nazywam się… Kwon Jiyong. A pani… powinna mnie rozpoznawać, bo pani jest moją matką.
- Ahahaha! Naprawdę, świetny żart! Co za zbieżność nazwisk!
Jiyong czuje, że ogarnia go panika, gdy Jane się śmieje.
- Nie, to nie żart.
- Przykro mi… - Jane nagle poważnieje – mam tylko córkę.
- Delilah…
- Tak, Delilah. Pan ją zna?
- Yhm…
- Nie da się jej nie znać.
- A Woonwoo Kwon? To nie pani mąż?
- Tak, ale...
- Nie jest pani Koreanką? Nie wyprowadziła się pani z Seulu do Los Angeles dwadzieścia lat temu? Nie zagrała pani w „Dirty cash”? Nie?! To po co ten pieprzony plakat tu wisi?!
- Tak! Ależ tak… to wszystko prawda, ale... nigdy nie miałam syna. Mam tylko córkę Delilah...
- To niemożliwe!
- Rozumiem pana emocje, ale proszę na mnie nie krzyczeć.
- Przepraszam… Detektyw zapewniał, że to pani… dał mi pani zdjęcia...
- Pan wynajął detektywa, żeby znaleźć matkę?
Jiyong potakująco kiwa głową, nie jest w stanie już nic więcej powiedzieć. Czuje się bezsilny i wygłupiony. Jane pocieszająco kładzie dłoń na jego ramieniu.
- Przykro mi… to musi być dla pana okropne… Ale nie mnie pan szuka. Nie ja jestem pana matką – powtarza.
Jiyong bierze kilka głębszych oddechów.
- Jestem do pani podobny…
- Przykro mi, przykro mi…
Jane przepraszająco rozkłada ręce. Jiyong wybiega z jej biura i trzaska za sobą drzwiami.
                Hayi siedzi na łóżku i niecierpliwie przełącza kanały w telewizji, kiedy Jiyong wpada do pokoju. Jest wściekły, wykrzykuje wulgaryzmy, chwyta leżące na stoliku mapy i rzuca nimi, to samo robi z kubkiem z kawą, który rozbija się o podłogę, a brązowy płyn zalewa ściany. Hayi zastanawia się, czy takie napady histerii miała na myśli Kim Yoona.
- Jiyong!
Nagle on patrzy Hayi prosto w oczy i mówi:
- Niezrównoważony, niestabilny emocjonalnie… dlaczego ode mnie nie odejdziesz?
- Przestań! Nie chcę więcej słyszeć czegoś tak głupiego!
Hayi boi się, że Jiyong zrobi sobie krzywdę. Jednocześnie sama czuje się bezpiecznie. Wie, że nie skrzywdziłby jej. Podchodzi do niego i mocno go przytula. A on natychmiast się uspokaja i sprawia wrażenie przerażonego dziecka.
- Lee Hayi, nie odchodź…
- No przecież nigdzie nie odchodzę! Opowiesz wreszcie, co się stało?
- Jane mi wmawia, że nie jest moją matką.
- I ty jej wierzysz?
- Nie… chyba jej nie wierzę. Ale co miałem zrobić? Pytałem ją… o wszystko, a ona zaprzeczała. Była taka przekonywująca… Miałem się z nią kłócić?
- No nie.
Siadają objęci na łóżku, odwróceni w stronę okna. Widok oceanu chyba nigdy im się nie znudzi.
- A jeśli ona rzeczywiście nie jest moją matką? – zastanawia się Jiyong – to kto nią jest? I przede wszystkim, jak ja się tego dowiem?
Hayi obejmuje go z czułością i cmoka w policzek.
- Mam pewien pomysł.


OD AUTORKI:

Delilah Black:

2 komentarze:

  1. Zatkało mnie, jak się okazało, że Jiyong może mieć przyrodnią siostrę. Ciekawe czy ta kobieta naprawdę jest jego matką...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnym rozdziale wszystko się wyjaśnia :)

      Usuń