Ubrana
na czarno Azjatka, w wieku kilkunastu lat, idzie hotelowym korytarzem, gdy
wpada na nią, zapatrzony w ekran nowoczesnego telefonu, mężczyzna.
- A może tak „przepraszam”? – zwraca mu uwagę,
zirytowana.
Mężczyzna posyła jej gniewne spojrzenie i odpowiada:
- Uważaj, jak łazisz.
- Ty uważaj, jak łazisz!
Nastolatka w zemście wytrąca mu z ręki telefon, który
rozbija się w części o podłogę.
- Idiotko!
Mężczyzna bez chwili wahania przypiera dziewczynę do
ściany. W jej oczach pojawia się przerażenie.
Jiyong, który przygląda się scenie, zostawia Hayi i
wtrąca się w kłótnię nieznajomych, w momencie, gdy nastolatka krzyczy do
napastnika:
- Zostaw mnie, ty kutasie! Jestem córką kierowniczki tego
hotelu!
Mężczyzna ignoruje jej słowa. Podnosi rękę, żeby ją
uderzyć.
- Co chcesz zrobić? – wtrąca się Jiyong – opuść tę rękę,
natychmiast.
Stoi obok, jego głos jest spokojny, ale nieznoszący
sprzeciwu, można by powiedzieć, że nawet groźny. Mężczyzna puszcza nastolatkę.
Jiyong patrzy na nią i uświadamia sobie, dlaczego tak chętnie jej pomógł –
Azjatka.
- Gówniara rzuciła moim telefonem – emocjonuje się
mężczyzna, ale składa go z porozbijanych części i odchodzi.
- Co się mówi? – Jiyong zwraca się do dziewczyny.
- Ehm. No. Dziękuję. Poradziłabym sobie sama.
- No tak, wyzywając go od kutasów. Jak na taką młodą
osobę, to język masz cięty. Jestem Kwon Jiyong, a ty?
- Ji… co???
- Jiyong. „Ji” to „ji”, a „yong” to „smok”.
- Nie lepiej po prostu: Smok?
- Może być Smok. A ty, dowiem się wreszcie jak się nazywasz, czy to tajemnica państwowa?
- Delilah Black – przedstawia się nastolatka.
Jiyong myśli o tym, że to imię i nazwisko pasuje do jej
buntowniczego stylu.
- Dee… co? – przedrzeźnia ją.
- Delilah.
- Nie lepiej po prostu: Dee?
- Dee? Podoba mi się!
Oboje się uśmiechają.
- Skąd pochodzisz? – Jiyong zagaduje dziewczynę, wciąż
pośrodku hotelowego korytarza.
- Z Ameryki.
- No, ale…
- Co „ale”? Myślisz, że mało jest skośnookich w Ameryce?
Dee rozmawia z nim tak, jakby go atakowała. Ale to go nie
zniechęca.
- Nie, myślę, że nie – odpowiada – ja jestem
Koreańczykiem.
- Aha.
Delilah wygląda na trochę milszą, gdy się uśmiecha, ale
na pewno nie na zainteresowaną czyimkolwiek pochodzeniem.
- Ten hotel należy do twojej matki? – nie ustępuje
Jiyong.
Głupio się czuje, że wypytuje dziewczynę o wszystko,
jakby przeprowadzał przesłuchanie, ale jej słowa „jestem córką kierowniczki
tego hotelu” nie pozwalają mu zachowywać się inaczej. Czy to możliwe, że
rozmawia ze swoją przyrodnią siostrą?
- Nieee – zaprzecza Delilah – tak tylko palnęłam, by
ostrzec tego kutasa, że lepiej nie robić mi krzywdy.
- Ok. Następnym razem nie bądź taka agresywna, jak ktoś
na ciebie wpadnie i nie okaże się na tyle kulturalny, żeby przeprosić. To się
może źle skończyć.
- Dla mnie, czy dla niego?
- Dla wszystkich – śmieje się Jiyong i odchodzi, wciąż
pełen wątpliwości.
Zauważa, że Hayi nigdzie nie ma. Wraca do pokoju i
zastaje ją zajętą malowaniem paznokci u stóp.
- Wiesz co… - zaczyna.
- Nie przeszkadzaj mi, bo krzywo pomaluję - przerywa mu ona ostro.
- Hayi…
- Co?
- Ty mi powiedz „co”!
- Znowu to robisz! Flirtujesz z innymi dziewczynami!
- Dziewczynami? Wydawało mi się, że rozmawiam z jedną…
Hayi, widzisz podwójnie? – żartuje Jiyong, ale nie udaje mu się jej rozbawić.
Pochwycony w pośpiechu pierwszy-lepszy przedmiot (krem do
opalania) leci w kierunku chłopaka. On się odsuwa i unika uderzenia.
- Przestań! Jeśli masz zamiar się ze mnie nabijać, to
najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj!
- Hayi – Jiyong wymawia jej imię z powagą i patrzy jej
prosto w oczy – tamta dziewczyna może być moją siostrą.
Hayi natychmiast odkłada lakier do paznokci. Mija jej
cała wcześniejsza złość.
- Jak to?!
Jiyong opowiada o rozmowie z Delilah. Hayi słucha z
uwagą, aż wreszcie stwierdza:
- Dowiesz się wszystkiego, kiedy pogadasz z matką.
- Zrobię to – postanawia Jiyong – dziś. Zaraz! Teraz!
Zjeżdża do recepcji. Chętnie zabrałby ze sobą Hayi, lecz
wie, że musi porozmawiać z matką bez świadków. Tylko ich dwoje i cała koszmarna
przeszłość. Denerwuje się, choć o wiele mniej, niż podczas przypadkowego
spotkania w windzie i jeszcze długo, długo później. Teraz czuje się
podekscytowany.
- Czy mogę w czymś pomóc? – pyta z uśmiechem
recepcjonistka.
Jiyong stara się, aby jego głos brzmiał jak najbardziej
naturalnie:
- Tak. Chcę rozmawiać z Jane Kwon.
- W jakiej sprawie?
A co cię to, kur…,
interesuje?
- Prywatnej.
Recepcjonistka odpowiada skinieniem głowy i odchodzi. Po
chwili za ladą zjawia się, jak zwykle elegancka, pewna siebie, Jane Kwon. Jej
twarz ma obojętny wyraz. Jiyong nie wie, czego się spodziewał, ale to, co się
dzieje, trochę go przeraża. Chętnie uciekłby, jak wtedy w windzie i trudno mu
się powstrzymać, żeby tego nie zrobić.
- Dzień dobry – odzywa się wreszcie – poznaje mnie pani?
Jane pytająco unosi brwi. Nie poznaje go, albo wyćwiczyła
się w sztuce aktorskiej od czasów „Dirty cash”.
- A powinnam?
Tak, matka powinna
poznawać swoje dziecko.
Jiyong postanawia wziąć z niej przykład i odpowiedzieć
pytaniem na pytanie:
- Moglibyśmy porozmawiać w spokojniejszym miejscu?
- Dlaczego? O co chodzi?
- O panią. Chcę pani coś powiedzieć. Czemu pani się tak denerwuje?…
- Ja się nie denerwuję! Jestem po prostu zajęta… mam na
głowie prowadzenie hotelu, jakby pan zapomniał, ale dobrze, możemy porozmawiać
u mnie w biurze.
Po chwili znajdują się w skromnie urządzonym
pomieszczeniu. Oprócz podstawowego umeblowania, kilku plakatów filmowych na
ścianach (łącznie z plakatem promocyjnym „Dirty cash”), nic tu nie ma. Nic
ciekawego, co pozwoliłoby chłopakowi stwierdzić: tak, to biuro mojej matki. Ton
jej głosu przypomina mu dzieciństwo, gdy uczyła go liczyć, gdy wołała go na
obiad, pochłoniętego zabawą w konstruowanie budowli z klocków lego. Wcześniej
nie miał tych wspomnień, teraz nagle pojawiają się wszystkie. Jane i Jiyong
siadają na kanapie przy niewielkim, szklanym stoliku, na którym stoi wazon z czerwoną
różą, a obok leży, okładką do góry, czasopismo o modzie.
- Co chce mi pan powiedzieć?
Jane nie spuszcza z niego czujnego wzroku, niecierpliwie
wyczekuje odpowiedzi. To go onieśmiela.
- Nazywam się… Kwon Jiyong. A pani… powinna mnie
rozpoznawać, bo pani jest moją matką.
- Ahahaha! Naprawdę, świetny żart! Co za zbieżność
nazwisk!
Jiyong czuje, że ogarnia go panika, gdy Jane się śmieje.
- Nie, to nie żart.
- Przykro mi… - Jane nagle poważnieje – mam tylko córkę.
- Delilah…
- Tak, Delilah. Pan ją zna?
- Yhm…
- Nie da się jej nie znać.
- A Woonwoo Kwon? To nie pani mąż?
- Tak, ale...
- A Woonwoo Kwon? To nie pani mąż?
- Tak, ale...
- Nie jest pani Koreanką? Nie wyprowadziła się pani z
Seulu do Los Angeles dwadzieścia lat temu? Nie zagrała pani w „Dirty cash”?
Nie?! To po co ten pieprzony plakat tu wisi?!
- Tak! Ależ tak… to wszystko prawda, ale... nigdy nie miałam syna. Mam tylko córkę Delilah...
- To niemożliwe!
- Rozumiem pana emocje, ale proszę na mnie nie krzyczeć.
- Rozumiem pana emocje, ale proszę na mnie nie krzyczeć.
- Przepraszam… Detektyw zapewniał, że to pani… dał mi
pani zdjęcia...
- Pan wynajął detektywa, żeby znaleźć matkę?
Jiyong potakująco kiwa głową, nie jest w stanie już nic
więcej powiedzieć. Czuje się bezsilny i wygłupiony. Jane pocieszająco kładzie
dłoń na jego ramieniu.
- Przykro mi… to musi być dla pana okropne… Ale nie mnie
pan szuka. Nie ja jestem pana matką – powtarza.
Jiyong bierze kilka głębszych oddechów.
- Jestem do pani podobny…
- Przykro mi, przykro mi…
Jane przepraszająco rozkłada ręce. Jiyong wybiega z jej
biura i trzaska za sobą drzwiami.
Hayi
siedzi na łóżku i niecierpliwie przełącza kanały w telewizji, kiedy Jiyong
wpada do pokoju. Jest wściekły, wykrzykuje wulgaryzmy, chwyta leżące na stoliku
mapy i rzuca nimi, to samo robi z kubkiem z kawą, który rozbija się o podłogę,
a brązowy płyn zalewa ściany. Hayi zastanawia się, czy takie napady histerii
miała na myśli Kim Yoona.
- Jiyong!
Nagle on patrzy Hayi prosto w oczy i mówi:
- Niezrównoważony, niestabilny emocjonalnie… dlaczego ode
mnie nie odejdziesz?
- Przestań! Nie chcę więcej słyszeć czegoś tak głupiego!
Hayi boi się, że Jiyong zrobi sobie krzywdę. Jednocześnie sama
czuje się bezpiecznie. Wie, że nie skrzywdziłby jej. Podchodzi do niego i mocno
go przytula. A on natychmiast się uspokaja i sprawia wrażenie przerażonego
dziecka.
- Lee Hayi, nie odchodź…
- No przecież nigdzie nie odchodzę! Opowiesz wreszcie, co
się stało?
- Jane mi wmawia, że nie jest moją matką.
- I ty jej wierzysz?
- Nie… chyba jej nie wierzę. Ale co miałem zrobić?
Pytałem ją… o wszystko, a ona zaprzeczała. Była taka przekonywująca… Miałem się
z nią kłócić?
- No nie.
Siadają objęci na łóżku, odwróceni w stronę okna. Widok
oceanu chyba nigdy im się nie znudzi.
- A jeśli ona rzeczywiście nie jest moją matką? –
zastanawia się Jiyong – to kto nią jest? I przede wszystkim, jak ja się tego
dowiem?
Hayi obejmuje go z czułością i cmoka w policzek.
- Mam pewien pomysł.
Zatkało mnie, jak się okazało, że Jiyong może mieć przyrodnią siostrę. Ciekawe czy ta kobieta naprawdę jest jego matką...
OdpowiedzUsuńW następnym rozdziale wszystko się wyjaśnia :)
Usuń