10/08/2015

apeiron (rozdział 7)

Take it easy


TAEIL


                Co ten Kyung odpierdziela?, pomyślałem, kiedy oblał piwem kolesia, po którym na pierwszy rzut oka widać, że lepiej z nim nie zadzierać i wybiegł za rękę z jakąś laską. Tamten w towarzystwie kumpli zaczął ich gonić i nawet chciałem pospieszyć Kyungowi z pomocą, ale właśnie wtedy zwróciłem uwagę na wyjątkowo rzadki układ na ekranie automatu. Wygrałem! Niewiele, ale zawsze coś. Wierzyłem, że to początek mojej dobrej passy. Postanowiłem zagrać jeszcze raz. I jeszcze jeden.  I jeszcze ostatni. Przegrałem wszystko, co wcześniej wygrałem, podwójnie. Oto moja dobra passa. Załamany usiadłem przy stoliku, podparłem się na łokciach i tak czekałem, sam nie wiem na co. Na szczęście chyba. Na nic nie miałem siły. Do pubu wrócili kolesie, którzy gonili Kyunga. Byli wyraźnie wkurzeni. Odetchnąłem z ulgą, a więc go nie dopadli. Za to dopadli mnie – przekonałem się jak to jest znaleźć się w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu. Chciałem wyjść, położyć się do łóżka i śnić niewinne sny. No może nie takie niewinne. Podniosłem tyłek z krzesła, gdy zaczepił mnie barman i powiedział, że  mój kumpel wybiegł i nie zapłacił za swoje piwo, w związku z tym ja mam uregulować rachunek. Tylko, że zostałem bez grosza. Wydarłem się, że chyba sobie kpi. I niestety zwróciłem na siebie uwagę tych, co gonili Kyunga. Ten „Groźny” z tatuażami i kolczykami, zbliżył się do nas i wsunął barmanowi w kieszeń banknot.
- Reszty nie trzeba – burknął.
Potem otoczył mnie ramieniem i pociągnął do wyjścia, a ja już wiedziałem, że mam przerąbane. Za pubem znalazłem się w silnym uścisku jego kumpli. On natomiast stał naprzeciwko i zadawał mi pytania:
- Jak się nazywa?
Udawałem, że nie wiem, o kogo mu chodzi.
- Kto?
I dostałem z pięści w ryj, aż zawyłem. Okulary mi spadły, a któryś z tych kolesi je rozdeptał. No świetnie.
- Gdzie mieszka? – wypytywał „Groźny”.
- Nie wiem, kurrrwa, nie wiem – skłamałem i znów oberwałem.
Krew popłynęła mi z rozciętej wargi, ale to tylko utwierdziło mnie w postanowieniu – niech się dzieje, co chce, nie wydam Kyunga!
- Pytam po raz ostatni! Gdzie znajdę tego frajera?!
- Nie wiem! Nie wiem… Nie wiem!
Darłem się, ile miałem sił (niewiele), ale nikt z pubu nie wyszedł, nie sprawdził, co się dzieje, nie pomógł mi. Tamtych dwóch trzymało mnie, a Sangwoo (dowiedziałem się, że tak mu na imię), bił mnie po gębie. Nie tylko rozcięta warga krwawiła, nos i brew też. Krew zalewała mi oczy, nic nie widziałem! Wreszcie pozwolili mi się osunąć na ziemię. Wyłem z bólu i nie spodziewałem się, że najgorsze dopiero się zaczyna. Kopali mnie, leżącego na brudnym betonie za pubem. Już dawno przestałem krzyczeć, bo każdy dźwięk, który wydobywał się z moich ust oznaczał jedynie dodatkowy ból. Więc tylko skamlałem jak ranne zwierzę. Pomyślałem, że to koniec. Napluli na mnie i odeszli.

***

              Wyluzuj, Taeil, wyluzuj, wszystko będzie dobrze. A jeśli nie?, tak sobie rozmyślałem. Pokonywałem kolejne schodki, wsparty o barierkę. Bolało mnie całe ciało. Nie wiem jak udało mi się dojść do domu. Zapamiętałem, że po drodze kilka razy musiałem się zatrzymać, bo jeśli tego nie zrobiłem, po prostu zaliczałem glebę. Ktoś nawet chciał wzywać dla mnie karetkę, ale go powstrzymałem. Nie, nie, żadnych karetek! Nienawidzę szpitali. Znalazłem się wreszcie przed drzwiami mieszkania i wziąłem parę głębszych oddechów (a każdy sprawiał mi okropny ból), znalazłem klucze i wszedłem do środka. Pomyślałem, że zadzwonię do Kyunga, aby mu powiedzieć, że dostałem zamiast niego niezły wpierdol, że zadzwonię do kogokolwiek i poproszę, by pomógł mi opatrzyć rany, ale niestety mój telefon był rozbity. Musiałem radzić sobie sam, jak zawsze. W czymś, czego nie nazwałbym apteczką, znalazłem jedynie dwa małe plastry ze Shrek’iem i witaminę C. Lepsze to, niż nic? No chyba nie. Postanowiłem zapukać do sąsiadki. Byłem tak zdesperowany, że nawet nie pomyślałem, że może się wystraszyć, kiedy zobaczy mnie w tym stanie. Oh Hayoung otworzyła drzwi ubrana w nocną koszulę, mokre włosy opadały jej na ramiona i wyglądała… o kurde, cholernie seksownie. Na mój widok (nędzy i rozpaczy), krzyknęła i zakryła usta z przerażenia.
- Cześć, masz... – zacząłem i musiałem oprzeć się o futrynę, bo nagle strasznie zakręciło mi się w głowie – bandaż, czy coś może?
Nie słyszałem, co odpowiedziała, wyrżnąłem przed nią na podłogę.

***

                Otworzyłem oczy i poczułem się jakoś dziwnie. Nic mnie nie bolało.
- Taeil! Taeil oppa! – usłyszałem delikatny, dziewczęcy głos.
Jeżeli tak wygląda Niebo, to chcę nie żyć!
Leżałem w korytarzu, w mieszkaniu Hayoung, z głową na jej kolanach, na czole miałem zimny okład. I co najdziwniejsze, nie wiedziałem dlaczego. Ona musiała widzieć moje zmieszanie, bo wyjaśniła:
- Zemdlałeś.
No tak! Dostałem wpierdol, straciłem okulary, telefon, przyszedłem do Hayoung po bandaż. I zemdlałem! W momencie, kiedy sobie to wszystko uświadomiłem, chciałem wstać, ale ból mnie sparaliżował i nie ruszyłem się.
- Osz fuck – zakląłem – jeszcze przed chwilą nie bolało….
- Zaraz będzie tu karetka – odpowiedziała Hayoung.
- Co?! – aż mi adrenalina podskoczyła, udało mi się podnieść, ale szybko znów opadłem na kolana sexy sąsiadki – żadnych karetek! Nienawidzę szpitali!
- A ja nienawidzę, jak ktoś mi mdleje w drzwiach. Obchodzi cię to? Czy w ogóle kogokolwiek choć trochę obchodzi, co czuję?!
Zaczęła krzyczeć, wpadła w jakąś niezrozumiałą histerię i bałem się, że się popłacze, a tego nie chciałem. Więc przestałem protestować z tą karetką.
- Pomóż mi, Oh Hayoung… - chwyciłem jej dłoń i położyłem sobie na czole (oh God, jak dobrze!) – jesteś lepsza, niż wszyscy lekarze, najlepsza.
- Boi się szpitali – kpiła ze mnie.
Jednak nie zabrała dłoni.
- Ty sobie wyobrażasz, że gdy miałem dziewięć lat złamałem sobie nogę i o tym nie wiedziałem? Cały czas bolała, więc rodzice zabrali mnie do szpitala. A głupi lekarze mi tę nogę na nowo złamali, rozumiesz ty to?!
- Jeśli krzywo się zrosła… Nie martw się, dziś na pewno niczego nie będą ci łamać
- Już chyba mam wszystko złamane.
- Co ci się w ogóle stało?
Nie wdawałem się w szczegóły. Powiedziałem, że oberwałem zamiast kogoś i że mnie wszystko boli. Wyglądała na zmartwioną. Powtarzała, że nie rozumie, co się ostatnio dzieje w Sabuk, że strach wyjść w nocy na ulicę. Mówiła do mnie do czasu przyjazdu karetki. To były dziwne minuty. Chociaż czułem się okropnie, chciałem, żeby się nie kończyły, żebym zawsze leżał z głową na kolanach Hayoung, a ona trzymała dłoń na moim czole. I chciałem jednocześnie, aby wreszcie ci znienawidzeni lekarze mi pomogli. Przyjechał jeden, podejrzanie młody, i dwóch sanitariuszy. Zabrali mnie na nosze i zanieśli do karetki. Hayoung zawołała na pożegnanie, że życzy mi powodzenia. Dzięki, na pewno się przyda! Myślałem tylko o niej i jej delikatnym, dziewczęcym głosie, przez całą drogę do szpitala i gdy robili mi badania, opatrywali rany i gdy zasypiałem, przytłoczony wszechobecną bielą, w szpitalnym łóżku, dwa piętra pod Jaehyo.

***

                - Pan nie może tego zrobić – poinformowała mnie pielęgniarka, siostra oddziałowa.
Nie dość, że mnie obudziła niemal od razu, kiedy zasnąłem, stała przy moim łóżku i dzwoniła tacą pełną leków, to jeszcze była stara i brzydka.
- A właśnie, że mogę! Znam swoje prawa! – odpowiedziałem.
Pielęgniarka westchnęła.
- Czy mam zawołać lekarza?
- A niech siostra woła nawet dziesięciu!
Ale przeszedł tylko jeden, ten młody, co po mnie przyjechał, badał i opatrywał. Stanął przy moim łóżku i zapytał, w czym problem. Milczałem. Jak dla mnie, to w niczym.
- Ten pan chce się wypisać ze szpitala! – wyjaśniła, oburzona tym faktem, jakbym popełnił jakąś zbrodnię, pielęgniarka.
- Kolego… - zaczął lekarz, ale przerwałem mu gwałtownie:
- Nie jestem pana kolegą! Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na „ty”.
- Proszę pana, z pana obrażeniami – i tu wymienił wszystkie – wypisanie się ze szpitala jest bardzo ryzykowne. Może dojść do różnych powikłań, omdleń, krwotoków wewnętrznych…
- No to znów się spotkamy. Może wtedy przejdziemy na „ty”? A jak nie na tym, to na tamtym świecie. Wierzy pan w życie po śmierci? Ja wierzę. Co myśli na ten temat lekarz, który na co dzień widzi umierających ludzi, panie Byun? – przeczytałem na plakietce jego nazwisko, którego jakoś nie mogłem zapamiętać.
- No, nie tak często – odpowiedział – na szczęście jeszcze nie miałem przypadków śmiertelnych.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Więc może będę pierwszy. A skoro wypiszę się na własne żądanie, nie będzie się pan czuć winny.
Popatrzył na mnie jak na wariata, co tak nisko ceni sobie życie, że nie obchodzi go, czy ma przed sobą następny dzień. I się nie mylił. Jestem właśnie taki. Nie mam nikogo, kto płakałby po mojej śmierci. Pewnie rodzicom i chłopakom zrobiłoby się trochę żal, ale szybko zapomnieliby, że żył wśród nich wariat Taeil. Lekarz polecił pielęgniarce przygotować wypis, na którym złożyłem autograf i byłem wolny! Z telefonu na korytarzu zadzwoniłem do Zico. Odebrał P.O:
- Zico naprawia mi wóz.
- A co się stało?
- Jeszcze niewiadomo. Zgasł nam na środku ulicy i dupa. Najgorzej, że mamy ze sobą Hanę.
- A po co?
- Ze wszystkich możliwych opcji, wybraliśmy, że najlepiej będzie odwieźć ją do szpitala, powiedzieć, że przyjechaliśmy odwiedzić Jaehyo, usłyszeliśmy jej płacz w krzakach i przynieśliśmy.
- Czy to nie zbyt ryzykowne?
- Nieee, psy nie wpadną na to, że porywacze osobiście oddają dzieciaka.
- No dobra.
- A ty gdzie jesteś?
- Właśnie tam, gdzie się wybieracie.
P.O nie zapytał, co tu robię, pewnie pomyślał, że odwiedzam Jaehyo.
- Jak naprawimy wóz, to przyjedziemy.
- Ok. Czekam.
P.O się rozłączył. Skoro miałem trochę czasu, to faktycznie poszedłem odwiedzić Jaehyo. Stałem za szybą przed salą i patrzyłem sobie na biedaka. Ciekawe czy w śpiączce coś się słyszy, czuje… Po trzech godzinach zjawił się P.O.
- A ty co?! – zawołał, gdy mnie tylko zobaczył.
- Ćwiczę rolę do „Mumia powraca”.
- A tak serio?
- Zostałem napadnięty. Z moim szczęściem… chyba nie powinno cię to dziwić.
Opowiedziałem mu wszystko. Na koniec kilka łez popłynęło po moich policzkach i miałem nadzieję, że P.O tego nie zauważy, ale niestety. Na szczęście nic nie powiedział, tylko poklepał mnie po plecach i kazał na przyszłość uważać. Świetna rada, naprawdę!
- Głupi Kyung – odezwał się wreszcie – a ja mu jeszcze pomogłem podglądać tę dziewczynę!
- Co?!
- No pożyczył ode mnie kamerkę, skurczybyk.
- Popierdoliło go.
- Tak mu właśnie powiedziałem.
- I dobrze.
- Idiota.
- Kretyn.
- Debil.
- Taeil-ah, jak ty się w ogóle czujesz?
- Lekki wstrząs mózgu, dwa złamane żebra, stłuczony nos, ale czuję się nawet nieźle.
- O kur… ty nie powinieneś leżeć na intensywnej terapii?!
- No wiesz… nie lubię szpitali…
- Wypisałeś się na własne żądanie.
- Wypisałem. I wracam do domu.
- Ok… Skoro nie czujesz się tak źle… Jest taka sprawa… Ja i Zico możemy wydawać się policji podejrzani. Co prawda byliśmy w kominiarkach, ale na przykład nasze sylwetki…
- Dobra.
Parę minut później z dodatkowym ciężarem na rękach, zapukałem do dyżurki lekarza. Siedział przy biurku, tyłem do mnie.
- Panie Byun…
Rozpoznał głos, bo bez odwracania się, zapytał:
- O, jeszcze pan tu jest. Zmądrzał pan?
- Nie, znalazłem dziecko.

***


                Spotkaliśmy się w szóstkę w mieszkaniu Zico i oglądaliśmy telewizję. Mówili o włamaniu do willi, kradzieży auta z małą Haną i odnalezieniu dziewczynki przy szpitalu. Nawet mnie pokazali i puścili moją wypowiedź: „Leżała w krzakach i płakała. Wziąłem ją na ręce i przyniosłem do szpitala”. Zastanawiali się, dlaczego nigdzie nie znaleźli odcisków palców należących do zorganizowanej grupy przestępczej (tak nas nazwali!). Nie wpadli na to, że właściwie nigdy nie ściągamy lateksowych rękawiczek w kolorze skóry.
- Mimo wszystko, musimy być ostrożni – mówił Zico – dziś szukamy w naszych domach kamerek, podsłuchów i innych gówien, sprawdzamy laptopy, telefony. Tak na wszelki wypadek. Na pewien czas nie będzie też żadnych akcji. Nie chcemy więcej ofiar – Zico poparzył na mnie znacząco.
- Nie jestem ofiarą tych, co postrzelili Jaehyo i nasłali na nas psy, jestem ofiarą Kyunga – przypomniałem.
- Sorry, naprawdę nie wiedziałem, że to się tak skończy… - przepraszał mnie Kyung.
Milczący dotąd U-Kwon, nagle zapytał:
- Czy to znaczy, że…
- Nie – Zico zaprzeczył gwałtownie  – to znaczy, że jesteśmy ostrożni, ale się nie wycofujemy.

3 komentarze:

  1. Taeil to ma naprawdę szczęście w życiu:) Ale jego wymiana zdań z P.O była po prostu mistrzowska! I co do sexownej sąsiadki, myślę, że pomiędzy nią a Taeil'em będzie coś więcej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam co do nich pewne plany :) Właściwie to do każdego z chłopaków mam jakiś tam wątek miłosny :)

      Usuń
    2. Wow! Wszyscy? Pogłębiłaś jeszcze bardziej moją ciekawość;)

      Usuń