Take it easy
TAEIL
Co
ten Kyung odpierdziela?, pomyślałem, kiedy oblał piwem kolesia, po którym na pierwszy
rzut oka widać, że lepiej z nim nie zadzierać i wybiegł za rękę z jakąś laską.
Tamten w towarzystwie kumpli zaczął ich gonić i nawet chciałem pospieszyć
Kyungowi z pomocą, ale właśnie wtedy zwróciłem uwagę na wyjątkowo rzadki układ
na ekranie automatu. Wygrałem! Niewiele, ale zawsze coś. Wierzyłem, że to
początek mojej dobrej passy. Postanowiłem zagrać jeszcze raz. I jeszcze
jeden. I jeszcze ostatni. Przegrałem
wszystko, co wcześniej wygrałem, podwójnie. Oto moja dobra passa. Załamany
usiadłem przy stoliku, podparłem się na łokciach i tak czekałem, sam nie wiem
na co. Na szczęście chyba. Na nic nie miałem siły. Do pubu wrócili kolesie,
którzy gonili Kyunga. Byli wyraźnie wkurzeni. Odetchnąłem z ulgą, a więc go nie
dopadli. Za to dopadli mnie – przekonałem się jak to jest znaleźć się w
nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu. Chciałem wyjść, położyć się do
łóżka i śnić niewinne sny. No może nie takie niewinne. Podniosłem tyłek z
krzesła, gdy zaczepił mnie barman i powiedział, że mój kumpel wybiegł i nie zapłacił za swoje
piwo, w związku z tym ja mam uregulować rachunek. Tylko, że zostałem bez
grosza. Wydarłem się, że chyba sobie kpi. I niestety zwróciłem na siebie uwagę
tych, co gonili Kyunga. Ten „Groźny” z tatuażami i kolczykami, zbliżył się do
nas i wsunął barmanowi w kieszeń banknot.
- Reszty nie trzeba – burknął.
Potem otoczył mnie ramieniem i pociągnął do wyjścia, a ja
już wiedziałem, że mam przerąbane. Za pubem znalazłem się w silnym uścisku jego
kumpli. On natomiast stał naprzeciwko i zadawał mi pytania:
- Jak się nazywa?
Udawałem, że nie wiem, o kogo mu chodzi.
- Kto?
I dostałem z pięści w ryj, aż zawyłem. Okulary mi spadły,
a któryś z tych kolesi je rozdeptał. No świetnie.
- Gdzie mieszka? – wypytywał „Groźny”.
- Nie wiem, kurrrwa, nie wiem – skłamałem i znów
oberwałem.
Krew popłynęła mi z rozciętej wargi, ale to tylko
utwierdziło mnie w postanowieniu – niech się dzieje, co chce, nie wydam Kyunga!
- Pytam po raz ostatni! Gdzie znajdę tego frajera?!
- Nie wiem! Nie wiem… Nie wiem!
Darłem się, ile miałem sił (niewiele), ale nikt z pubu
nie wyszedł, nie sprawdził, co się dzieje, nie pomógł mi. Tamtych dwóch
trzymało mnie, a Sangwoo (dowiedziałem się, że tak mu na imię), bił mnie po
gębie. Nie tylko rozcięta warga krwawiła, nos i brew też. Krew zalewała mi
oczy, nic nie widziałem! Wreszcie pozwolili mi się osunąć na ziemię. Wyłem z
bólu i nie spodziewałem się, że najgorsze dopiero się zaczyna. Kopali mnie,
leżącego na brudnym betonie za pubem. Już dawno przestałem krzyczeć, bo każdy
dźwięk, który wydobywał się z moich ust oznaczał jedynie dodatkowy ból. Więc
tylko skamlałem jak ranne zwierzę. Pomyślałem, że to koniec. Napluli na mnie i
odeszli.
***
Wyluzuj,
Taeil, wyluzuj, wszystko będzie dobrze. A jeśli nie?, tak sobie rozmyślałem.
Pokonywałem kolejne schodki, wsparty o barierkę. Bolało mnie całe ciało. Nie
wiem jak udało mi się dojść do domu. Zapamiętałem, że po drodze kilka razy
musiałem się zatrzymać, bo jeśli tego nie zrobiłem, po prostu zaliczałem glebę.
Ktoś nawet chciał wzywać dla mnie karetkę, ale go powstrzymałem. Nie, nie,
żadnych karetek! Nienawidzę szpitali. Znalazłem się wreszcie przed drzwiami
mieszkania i wziąłem parę głębszych oddechów (a każdy sprawiał mi okropny ból),
znalazłem klucze i wszedłem do środka. Pomyślałem, że zadzwonię do Kyunga, aby
mu powiedzieć, że dostałem zamiast niego niezły wpierdol, że zadzwonię do
kogokolwiek i poproszę, by pomógł mi opatrzyć rany, ale niestety mój telefon
był rozbity. Musiałem radzić sobie sam, jak zawsze. W czymś, czego nie
nazwałbym apteczką, znalazłem jedynie dwa małe plastry ze Shrek’iem i witaminę
C. Lepsze to, niż nic? No chyba nie. Postanowiłem zapukać do sąsiadki. Byłem
tak zdesperowany, że nawet nie pomyślałem, że może się wystraszyć, kiedy
zobaczy mnie w tym stanie. Oh Hayoung otworzyła drzwi ubrana w nocną koszulę,
mokre włosy opadały jej na ramiona i wyglądała… o kurde, cholernie seksownie.
Na mój widok (nędzy i rozpaczy), krzyknęła i zakryła usta z przerażenia.
- Cześć, masz... – zacząłem i musiałem oprzeć się o
futrynę, bo nagle strasznie zakręciło mi się w głowie – bandaż, czy coś może?
Nie słyszałem, co odpowiedziała, wyrżnąłem przed nią na
podłogę.
***
Otworzyłem
oczy i poczułem się jakoś dziwnie. Nic mnie nie bolało.
- Taeil! Taeil oppa! – usłyszałem delikatny, dziewczęcy
głos.
Jeżeli tak wygląda Niebo, to chcę nie żyć!
Leżałem w korytarzu, w mieszkaniu Hayoung, z głową na jej
kolanach, na czole miałem zimny okład. I co najdziwniejsze, nie wiedziałem dlaczego.
Ona musiała widzieć moje zmieszanie, bo wyjaśniła:
- Zemdlałeś.
No tak! Dostałem wpierdol, straciłem okulary, telefon,
przyszedłem do Hayoung po bandaż. I zemdlałem! W momencie, kiedy sobie to
wszystko uświadomiłem, chciałem wstać, ale ból mnie sparaliżował i nie ruszyłem
się.
- Osz fuck – zakląłem – jeszcze przed chwilą nie bolało….
- Zaraz będzie tu karetka – odpowiedziała Hayoung.
- Co?! – aż mi adrenalina podskoczyła, udało mi się
podnieść, ale szybko znów opadłem na kolana sexy sąsiadki – żadnych karetek!
Nienawidzę szpitali!
- A ja nienawidzę, jak ktoś mi mdleje w drzwiach.
Obchodzi cię to? Czy w ogóle kogokolwiek choć trochę obchodzi, co czuję?!
Zaczęła krzyczeć, wpadła w jakąś niezrozumiałą histerię i
bałem się, że się popłacze, a tego nie chciałem. Więc przestałem protestować z
tą karetką.
- Pomóż mi, Oh Hayoung… - chwyciłem jej dłoń i położyłem
sobie na czole (oh God, jak dobrze!) – jesteś lepsza, niż wszyscy lekarze,
najlepsza.
- Boi się szpitali – kpiła ze mnie.
Jednak nie zabrała dłoni.
- Ty sobie wyobrażasz, że gdy miałem dziewięć lat
złamałem sobie nogę i o tym nie wiedziałem? Cały czas bolała, więc rodzice
zabrali mnie do szpitala. A głupi lekarze mi tę nogę na nowo złamali, rozumiesz
ty to?!
- Jeśli krzywo się zrosła… Nie martw się, dziś na pewno
niczego nie będą ci łamać
- Już chyba mam wszystko złamane.
- Co ci się w ogóle stało?
Nie wdawałem się w szczegóły. Powiedziałem, że oberwałem
zamiast kogoś i że mnie wszystko boli. Wyglądała na zmartwioną. Powtarzała, że
nie rozumie, co się ostatnio dzieje w Sabuk, że strach wyjść w nocy na ulicę.
Mówiła do mnie do czasu przyjazdu karetki. To były dziwne minuty. Chociaż
czułem się okropnie, chciałem, żeby się nie kończyły, żebym zawsze leżał z
głową na kolanach Hayoung, a ona trzymała dłoń na moim czole. I chciałem
jednocześnie, aby wreszcie ci znienawidzeni lekarze mi pomogli. Przyjechał
jeden, podejrzanie młody, i dwóch sanitariuszy. Zabrali mnie na nosze i
zanieśli do karetki. Hayoung zawołała na pożegnanie, że życzy mi powodzenia.
Dzięki, na pewno się przyda! Myślałem tylko o niej i jej delikatnym,
dziewczęcym głosie, przez całą drogę do szpitala i gdy robili mi badania,
opatrywali rany i gdy zasypiałem, przytłoczony wszechobecną bielą, w szpitalnym
łóżku, dwa piętra pod Jaehyo.
***
-
Pan nie może tego zrobić – poinformowała mnie pielęgniarka, siostra oddziałowa.
Nie dość, że mnie obudziła niemal od razu, kiedy
zasnąłem, stała przy moim łóżku i dzwoniła tacą pełną leków, to jeszcze była
stara i brzydka.
- A właśnie, że mogę! Znam swoje prawa! – odpowiedziałem.
Pielęgniarka westchnęła.
- Czy mam zawołać lekarza?
- A niech siostra woła nawet dziesięciu!
Ale przeszedł tylko jeden, ten młody, co po mnie
przyjechał, badał i opatrywał. Stanął przy moim łóżku i zapytał, w czym
problem. Milczałem. Jak dla mnie, to w niczym.
- Ten pan chce się wypisać ze szpitala! – wyjaśniła,
oburzona tym faktem, jakbym popełnił jakąś zbrodnię, pielęgniarka.
- Kolego… - zaczął lekarz, ale przerwałem mu gwałtownie:
- Nie jestem pana kolegą! Nie przypominam sobie, żebyśmy
przeszli na „ty”.
- Proszę pana, z pana obrażeniami – i tu wymienił
wszystkie – wypisanie się ze szpitala jest bardzo ryzykowne. Może dojść do
różnych powikłań, omdleń, krwotoków wewnętrznych…
- No to znów się spotkamy. Może wtedy przejdziemy na
„ty”? A jak nie na tym, to na tamtym świecie. Wierzy pan w życie po śmierci? Ja
wierzę. Co myśli na ten temat lekarz, który na co dzień widzi umierających
ludzi, panie Byun? – przeczytałem na plakietce jego nazwisko, którego jakoś nie
mogłem zapamiętać.
- No, nie tak często – odpowiedział – na szczęście
jeszcze nie miałem przypadków śmiertelnych.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Więc może będę pierwszy. A skoro wypiszę się na własne
żądanie, nie będzie się pan czuć winny.
Popatrzył na mnie jak na wariata, co tak nisko ceni sobie
życie, że nie obchodzi go, czy ma przed sobą następny dzień. I się nie mylił.
Jestem właśnie taki. Nie mam nikogo, kto płakałby po mojej śmierci. Pewnie
rodzicom i chłopakom zrobiłoby się trochę żal, ale szybko zapomnieliby, że żył
wśród nich wariat Taeil. Lekarz polecił pielęgniarce przygotować wypis, na
którym złożyłem autograf i byłem wolny! Z telefonu na korytarzu zadzwoniłem do
Zico. Odebrał P.O:
- Zico naprawia mi wóz.
- A co się stało?
- Jeszcze niewiadomo. Zgasł nam na środku ulicy i dupa.
Najgorzej, że mamy ze sobą Hanę.
- A po co?
- Ze wszystkich możliwych opcji, wybraliśmy, że najlepiej
będzie odwieźć ją do szpitala, powiedzieć, że przyjechaliśmy odwiedzić Jaehyo,
usłyszeliśmy jej płacz w krzakach i przynieśliśmy.
- Czy to nie zbyt ryzykowne?
- Nieee, psy nie wpadną na to, że porywacze osobiście
oddają dzieciaka.
- No dobra.
- A ty gdzie jesteś?
- Właśnie tam, gdzie się wybieracie.
P.O nie zapytał, co tu robię, pewnie pomyślał, że odwiedzam
Jaehyo.
- Jak naprawimy wóz, to przyjedziemy.
- Ok. Czekam.
P.O się rozłączył. Skoro miałem trochę czasu, to
faktycznie poszedłem odwiedzić Jaehyo. Stałem za szybą przed salą i patrzyłem
sobie na biedaka. Ciekawe czy w śpiączce coś się słyszy, czuje… Po trzech
godzinach zjawił się P.O.
- A ty co?! – zawołał, gdy mnie tylko zobaczył.
- Ćwiczę rolę do „Mumia powraca”.
- A tak serio?
- Zostałem napadnięty. Z moim szczęściem… chyba nie
powinno cię to dziwić.
Opowiedziałem mu wszystko. Na koniec kilka łez popłynęło
po moich policzkach i miałem nadzieję, że P.O tego nie zauważy, ale niestety.
Na szczęście nic nie powiedział, tylko poklepał mnie po plecach i kazał na
przyszłość uważać. Świetna rada, naprawdę!
- Głupi Kyung – odezwał się wreszcie – a ja mu jeszcze
pomogłem podglądać tę dziewczynę!
- Co?!
- No pożyczył ode mnie kamerkę, skurczybyk.
- Popierdoliło go.
- Tak mu właśnie powiedziałem.
- I dobrze.
- Idiota.
- Kretyn.
- Debil.
- Taeil-ah, jak ty się w ogóle czujesz?
- Lekki wstrząs mózgu, dwa złamane żebra, stłuczony nos,
ale czuję się nawet nieźle.
- O kur… ty nie powinieneś leżeć na intensywnej terapii?!
- No wiesz… nie lubię szpitali…
- Wypisałeś się na własne żądanie.
- Wypisałem. I wracam do domu.
- Ok… Skoro nie czujesz się tak źle… Jest taka sprawa… Ja
i Zico możemy wydawać się policji podejrzani. Co prawda byliśmy w kominiarkach,
ale na przykład nasze sylwetki…
- Dobra.
Parę minut później z dodatkowym ciężarem na rękach,
zapukałem do dyżurki lekarza. Siedział przy biurku, tyłem do mnie.
- Panie Byun…
Rozpoznał głos, bo bez odwracania się, zapytał:
- O, jeszcze pan tu jest. Zmądrzał pan?
- Nie, znalazłem dziecko.
***
Spotkaliśmy
się w szóstkę w mieszkaniu Zico i oglądaliśmy telewizję. Mówili o włamaniu do
willi, kradzieży auta z małą Haną i odnalezieniu dziewczynki przy szpitalu.
Nawet mnie pokazali i puścili moją wypowiedź: „Leżała w krzakach i płakała.
Wziąłem ją na ręce i przyniosłem do szpitala”. Zastanawiali się, dlaczego
nigdzie nie znaleźli odcisków palców należących do zorganizowanej grupy
przestępczej (tak nas nazwali!). Nie wpadli na to, że właściwie nigdy nie ściągamy
lateksowych rękawiczek w kolorze skóry.
- Mimo wszystko, musimy być ostrożni – mówił Zico – dziś szukamy
w naszych domach kamerek, podsłuchów i innych gówien, sprawdzamy laptopy,
telefony. Tak na wszelki wypadek. Na pewien czas nie będzie też żadnych akcji. Nie
chcemy więcej ofiar – Zico poparzył na mnie znacząco.
- Nie jestem ofiarą tych, co postrzelili Jaehyo i nasłali
na nas psy, jestem ofiarą Kyunga – przypomniałem.
- Sorry, naprawdę nie wiedziałem, że to się tak skończy…
- przepraszał mnie Kyung.
Milczący dotąd U-Kwon, nagle zapytał:
- Czy to znaczy, że…
- Nie – Zico zaprzeczył gwałtownie – to znaczy, że jesteśmy ostrożni, ale się nie
wycofujemy.
Taeil to ma naprawdę szczęście w życiu:) Ale jego wymiana zdań z P.O była po prostu mistrzowska! I co do sexownej sąsiadki, myślę, że pomiędzy nią a Taeil'em będzie coś więcej:)
OdpowiedzUsuńMam co do nich pewne plany :) Właściwie to do każdego z chłopaków mam jakiś tam wątek miłosny :)
UsuńWow! Wszyscy? Pogłębiłaś jeszcze bardziej moją ciekawość;)
Usuń