18/04/2016

apeiron (rozdział 29)

I hate that sadness in your eyes


ANGIE

                Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Przez okno wpadało do pokoju świeże, orzeźwiające powietrze. Biała firanka lekko powiewała. Oprócz brzęczenia komarów, obijających się o moskitierę, nie słyszałam nic. Nie czułam nic. Mojego ciała też, jakbym przestała być żywym człowiekiem. Czy ja umarłam? Tylko dlaczego jestem w Niebie? W pokoju znajdowała się duża, stara szafa, stolik ze zniszczonym krzesłem, niewielki telewizor. Ze ścian odpadał tynk. Prześcieradło zaszeleściło, kiedy obok mnie usiadł Jiho. Żyłam, czy nie żyłam, rozpoznałam go. Tak, to był Jiho. Miał koszulkę z krótkimi rękawami i zabandażowane lewe ramię. Złapał mnie za rękę. Poczułam rozchodzące się po moim ciele ciepło. Odzyskałam materię.
- Eunji – Jiho wymówił moje imię z uśmiechem – wreszcie do mnie wracasz.
Chyba też się uśmiechnęłam. Przynajmniej próbowałam. Chciałam być miła, a może ukryć zażenowanie, że niewiele sobie przypominałam. Wiedziałam tylko, że ja jestem Eunji, a on jest Jiho. Moje ostatnie wspomnienie to to, jak wysiadamy z samolotu na lotnisku w Kambodży.
- Gdzie… byłam? – zapytałam niepewnie.
Jiho pocałował mnie w czoło. Zastanawiałam się przez chwilę, co ten gest oznaczał.
- Gorączka spadła, to najważniejsze. Byłaś naprawdę chora, Eunji, ale już wszystko dobrze.
- Ch... chora?
- Ciii… po prostu odpocznij i postaraj sobie przypomnieć...



10 DNI WCZEŚNIEJ

ZICO

                Za długo byliśmy w wodzie, niesieni przez rzekę. Wyszliśmy na brzeg na kompletnym zadupiu, zmarznięci i przemoczeni. Przez chwilę walczyliśmy o każdy oddech, starając się wypluć wodę z płuc. Ale żyliśmy. Jeszcze żyliśmy! Złapałem się za postrzelone ramię. Rana mnie napieprzała. Żeby zatamować krwawienie, Eunji obwiązała ją kawałkiem swojej sukienki. Zauważyłem, że była boso i miała pokaleczone stopy. Nie wyglądała, jakby się tym przejęła. Zimno okazało się większym problemem. Nie przestawaliśmy się trząść. Przytuliłem Eunji, by ochronić nas od przeszywających zimnem podmuchów. Nie byliśmy uratowani, my w dalszym ciągu musieliśmy się ratować. Dookoła rozciągał się las. Przedzieraliśmy się przez gęste gałęzie, aż do drogi. Zatrzymywaliśmy przejeżdżające samochody. Jeden się wreszcie zatrzymał. Wskoczyliśmy na tylne siedzenie, rozkoszując się ciepłem. Trzymając się za ręce, wymieniliśmy się swoimi prawdziwymi imionami. Eunji i Jiho, to zabrzmiało przyjemniej, niż Angie i Zico. Wreszcie byliśmy ludźmi, których ktoś powołał do życia i nazwał, nie dziwką i gangsterem, ukrywającymi się za pseudonimami, przypadkowo (?) tak podobnymi do naszych prawdziwych imion, jakbyśmy nie chcieli rozstawać się tą cząstką siebie. Okłamaliśmy kierowcę, typka po czterdziestce w sportowym stroju, pewnie wracającego z siłki, pola golfowego, czy squasha. Powiedzieliśmy, że ratowałem topiącą się Eunji i przy okazji skaleczyłem się w rękę. Chciał odwieźć nas do szpitala. Zaprotestowaliśmy oboje. Po godzinie byliśmy już w Sabuk. Zbliżała się północ, kiedy zapukaliśmy do mieszkania U-Kwona. Otworzył z taką miną, jakby planował mnie walnąć, ale obecność Eunji go powstrzymała.
- Czy ciebie porąbało?! – wybuchnął.
Zaraz zjawiła się Naeun.
- Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy? Yukwon poszedł na garaże, nie zastał cię tam. Nie wiedzieliśmy, jak ci pomóc, gdybyś znalazł się w niebezpieczeństwie – dodała i, aż nie zapaliła światła, nie wiedziała, że rzeczywiście znalazłem w niebezpieczeństwie i jakby nie pomoc Eunji, pewnie nie żyłbym już.
- Ejjj… co to ma znaczyć? - zdziwił się U-Kwon, zauważając, że jesteśmy ranni i przemoczeni.
Owinięci w koce, ja w swoich czystych i suchych ciuchach, Eunji w ciuchach Naeun, siedzieliśmy w kuchni i popijając gorącą herbatą, opowiedzieliśmy o wszystkim.
- Co za nieodpowiedzialność… pozwolić się postrzelić dwa razy w ciągu jednego miesiąca… - odezwała się Naeun, odwijając kawałek sukienki Eunji z mojej rany. Starałem się wytrzymać ból i nie wrzeszczeć. Jeszcze nie.
- Jak to… dwa razy? – spytała Eunji.
Do tego momentu niewiele się odzywała i sprawiała wrażenie… zakłopotanej?
- Jiho ma jeszcze ranę na brzuchu – odpowiedziała Naeun i, jak gdyby nigdy nic, podniosła mi koszulkę.
- Hey! Ty, pozwalasz swojej dziewczynie obmacywać innych kolesi? – oburzyłem się i próbowałem walnąć w łeb U-Kwona, niestety, od wysiłku najnowsza rana znowu zaczęła krwawić.
- W tym momencie jesteś pacjentem – odparła Naeun.
Kiedy tak się nauczyła ripostować? Postanowiłem nie dawać za wygraną:
- Aish, naprawdę nie widzisz we mnie mężczyzny?        
- Zico, nie powinieneś w tej chwili żartować. Nikogo nie śmieszy twoja nieodpowiedzialność – rzucił U-Kwon.
Nie kłóciłem się już, bo potrzebowałem jeszcze tego sztywniaka, by zajął się moim ramieniem.
- Powinieneś iść do lekarza – namawiała mnie przestraszona Eunji.
Poprosiłem ją, by została w kuchni z Naeun. Posłuchała.
- U-Kwon ma doświadczenie w wyciąganiu kul – zapewniłem z uśmiechem, mimo że sytuacja była poważna.
- Taaa… - przyznał, niechętnie przyjmując na siebie ten obowiązek.
Poszliśmy do pokoju. U-Kwon chyba rzeczywiście nabrał wprawy, bo choć bolało w cholerę, wyciągnął kulę o wiele szybciej, niż poprzednio. Kazał mi poleżeć i odpocząć. Nie protestowałem. Byłem wykończony. Po chwili przysiadła się do mnie Eunji. Dopiero co walczyliśmy o życie z jakimiś pieprzonymi gangsterami, a ona zapytała tylko:
- Boli cię?
- Wytrzymam – odpowiedziałem i się rozpłakała – ej, mnie boli, czemu to ty ryczysz?
Milczała. Po prostu siedziała i płakała, a ja jej opowiadałem o gangu. Czułem, że tak powinienem. Eunji chyba się nie zdziwiła, od dawna podejrzewała, że jestem „niebezpieczny”. Mimo wszystko ryzykowała dla mnie życie. Musiała wiedzieć, co to oznacza. Już nie miała dokąd wracać. Pomagając mi, też stała się celem gangsterów. Była zdana na mnie, jak ja wcześniej na nią. Powtarzałem jej, żeby się nie poddawała. I zaplanowaliśmy dalszą ucieczkę. Polecieliśmy pierwszym rannym samolotem do Kambodży, zabierając niewiele. Naeun oddała Eunji trochę swoich ciuchów. Wydawało mi się, że mamy wystarczająco kasy, by przeżyć spokojnie kilka miesięcy. W samolocie zastanawiałem się, czy jestem w Korei ostatni raz i, czy gdyby nie Eunji, zostałbym tu i wykończył tych skurwysynów, jeżeli oni wcześniej nie wykończyliby mnie. Porzuciłem gang, żeby ją ratować. Porzuciłem sześć osób, by ratować jedną, jedyną. W którym momencie  zwariowałem? Nie żałowałem. Jedynie trochę się za siebie wstydziłem, chociaż U-Kwon powtarzał, że poradzą sobie beze mnie – po prostu oddadzą pieniądze i rozwiążą gang. Ostatecznie, poddawaliśmy się. Załamany psychicznie, fizycznie czułem się lepiej. W przeciwieństwie do Eunji. Kaszlała i drżała z zimna, mimo że w samolocie i po wylądowaniu, było gorąco. Majaczyła. Przecierałem jej spocone czoło przez całą drogę ciasnym, dusznym, rozpadającym się busem, podskakującym na dziurawych ulicach. O dziwo, bez większym kłopotów wysiedliśmy w wiosce. Wynajmowaliśmy pokój u jednego z miejscowych. Wszystko układało się dobrze. Tylko gorączka Eunji nie spadała. Codziennie ściągałem okolicznego lekarza. Stwierdził, że to zapalenie płuc. Podawał jej leki, zastrzyki, kroplówki. A ja opłacałem leczenie i nie przejmowałem się w ogóle wydatkami. Bez Eunji byłbym zupełnie sam. Pragnąłem jedynie, żeby wyzdrowiała. No i moje pragnienie się spełniło.



TERAŹNIEJSZOŚĆ
ANGIE

                - Jiho… Jiho, masz piękne imię – powtarzałam – i ty też jesteś piękny, o tutaj – położyłam rękę tam, gdzie miałam serce.
Nie umiałam w inny sposób powiedzieć mu, jak go kochałam. Gdybym powiedziała, czy zabrzmiałoby to lepiej, niż kłamstwa, jakimi zasypywałam klientów, za co płacili? Jiho zaśmiał się i odpowiedział z powagą:
- Jestem kryminalistą.
Był wieczór. Już zrobiło się ciemno. Siedzieliśmy przy uchylonym oknie, słuchając odgłosów chrząszczy w zaroślach i jedliśmy to, co Jiho kupił ostatnio na targu i ugotował – ryż z warzywami. Po kilku dniach odżywiania się tylko przez kroplówkę, to była prawdziwa uczta. Właściciel chatki przyniósł nam jeszcze na deser orzechy i suszone figi. Pomyślałam, że dobrze mi tutaj. Nikt mnie tu nie zna, nie osądza, nie posiada mojego ciała za pieniądze. Z jednej strony odzyskałam wolność, z drugiej, tak jakby zostałam wygnana.
- Co zrobimy? – spytałam, patrząc przez okno na pozostałe chatki, ubogie i niszczejące, na tle wysokich wzgórz, porośniętych herbatą.
- Jutro pójdziemy na targ, kupimy więcej jedzenia. Może wreszcie zwiedzimy okolicę – opowiadał Jiho, spokojnie, jak opowiadał mi wcześniej o mojej chorobie.
- Nie – przerwałam mu – co my… w ogóle… zrobimy? Jak mamy to wszystko wytrzymać, wiecznie się ukrywając?
- Tu nas nie znajdą. Możemy zatrudnić się na plantacjach, zarabiać. Po co wracać do Korei? Po co i do kogo?
Tak, nie mieliśmy nikogo, tylko siebie wzajemnie. I nikogo więcej nie potrzebowaliśmy. Jiho włączył telewizor. Niestety, żadna stacja dobrze nie odbierała. Tylko śnieżenie. Jiho wymyślił coś lepszego. Włączył z telefonu piosenkę The Rolling Stones – „Angie” i opowiadał jej historię:
- Podobno jest o żonie Davida Bowie, ale ja wiem, że jest o tobie – podsumował i chociaż było ciemno, wiedziałam doskonale, że płakał. Nie zapytałam o powód, powody wydawały mi się oczywiste. Ktoś, kto latami dusi w sobie emocje, pewnego dnia nie wytrzyma. Oboje musieliśmy wreszcie zrzucić z siebie napięcie. Płakaliśmy i kochaliśmy się, ostrożnie i powoli, jak jeszcze nigdy. Być może w ten sposób chcieliśmy przekazać sobie wszystko, czego nie umieliśmy zrobić za pomocą słów. Za wiele razy się okłamywaliśmy. Kochałam Jiho i czułam, że też mnie kocha, jak parodiował piosenkę, patrząc mi prosto w oczy. 
- Angie. Don't you weep, all your kisses still taste sweet... - pocałował mnie.
Ja pozostałam poważna.
- Proszę… - jęknęłam – nie zabijaj nikogo więcej…
Nie chciałam, by dotykały mnie ręce ubrudzone krwią. Nie spodziewałam się, że to tak proste. Jiho przytulił mnie, odpowiadając:
- Ok. I hate that sadness in your eyes...

2 komentarze:

  1. Och, jak romantycznie:) Wiele strasznych rzeczy się wydarzyło, ale przez nie ta dwójka zbliżyła się do siebie jak nigdy wcześniej;) Niech już tam zostaną i kochają się aż do śmierci bez większych zmartwień;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już z nimi nie mam w planach większych zawirowań :)

      Usuń