07/07/2017

the song of love (rozdział 19)

                Jungshin niepewnie zbliżył się do dziewczyny.
- Jeżeli dam ci jeść, powiesz mi wreszcie, jak masz na imię? - zapytał.
- Dahee - odpowiedziała.
Nie wspomniała, że w fałszywym dowodzie jej tożsamość brzmiała Sasaki Michiko. Nie czuła potrzeby zwierzania się z czegokolwiek chłopakowi, na którego przypadkowo się natknęła.
- Jak się tu znalazłaś? - sprawiał wrażenie wyjątkowo tym zainteresowanego, a skoro nie odpowiedziała, sam to wywnioskował i zrozumiał jej milczenie - mam kilka batatów.
Zaproponował upieczenie ich przy ognisku. Chociaż propozycja była kusząca, Dahee nie wydawała się przekonana, bała się, że unoszący się dym naprowadzi na nich pościgi.
- Czy to nie zbyt ryzykowne? - pytała.
- Rozpalimy ognisko w dolinie, dym nie wzniesie się tak wysoko - uspokajał Jungshin.
Może gdyby Dahee nie była taka głodna, nadal by protestowała, lecz czując jak ją ściska w środku, posłusznie ruszyła za Jungshinem do doliny. Stawiał wielkie i pewne kroki, a ona ledwie nadążała. Nie skarżyła się. Nie chciała, by odkrył, że była od niego słabsza. Miała dość siebie, zniewolonej i bezbronnej. Wreszcie sama decydowała o sobie. To dodawało jej woli życia i przetrwania. A jakby ktoś zapytał ją, o czym marzy, powiedziałaby: o tym, żeby zabić wszystkich japońskich drani.
- Dahee, ile masz lat? - zagadnął Jungshin, a ona posłała mu nieufne spojrzenie.
- Piętnaście. To znaczy... Szesnaście, za dwa dni.
- Ja dwadzieścia. Powinnaś nazywać mnie "oppa" - zbyła tę sugestię milczeniem - chyba nie lubisz o sobie opowiadać.
- Bo nie mam nic do opowiedzenia.
- To chociaż zbierz gałęzie na ognisko.
Nie spodobał jej się jego rozkazujący ton. Ale skoro poprosiła go o jedzenie, a on dzielił się swoimi cennymi zapasami, powinna mu pomóc i tak też zrobiła. Przez cały czas nie spuszczała wzroku z Jungshina. Wystraszyła się, gdy w pewnym momencie wyciągnął pistolet, chociaż to oczywiste, że go posiadał, skoro był żołnierzem... Wyjaśnił, że postara się coś upolować. Niestety, nie zdołał. Musieli zadowolić się batatami. Zapadał zmierzch, kiedy rozpalili ognisko i posilili się. Las kołysał się w lekkich podmuchach wiatru. Poza tym było cicho i spokojnie. Co prawda dym szczypał w oczy, lecz dawał przyjemnie ciepło, bo noce stawały się zimniejsze i suszył ich zmoczone deszczem ubrania.
- Dziękuję - powiedziała Dahee, jak już zaspokoiła głód.
Chociaż Jungshin ostrzegł, by tak nie robiła, zjadła wyjątkowo szybko i bała się, że rozboli ją brzuch.
- Idziesz do Sznghaju? - zapytał Jungshin, podnosząc patyk i rysując po ziemi nieokreślone wzory
- Tak.
- Ja też. Chętnie bym ci potowarzyszył, jeżeli nie miałabyś nic przeciwko...
- No nie wiem.
Powoli zaczynała ufać Jungshinowi, mimo to zdążyła polubić samotność, a tak bliska obecność mężczyzny, choćby Koreańczyka, wywoływała lęk.
- Dawałbym ci jeść, rozpalał ognisko i zabawiał rozmową. W nocy ustalalibyśmy warty, by każdy godziwie się wysypiał.
- Którędy chcesz iść? - zainteresowała się Dahee.
Jungshin pokazał swoje mapy i objaśnił, jak przebiega jego trasa. Wydawała się o wiele korzystniej opracowana niż jej. Przede wszystkim, prowadziła nad rzekę, co oznaczało dostęp do wody. I odbijała też od linii frontu.
- W porządku - powiedziała Dahee po przeanalizowaniu wszelkich "za" i "przeciw" - spróbujmy... a jakby co, po prostu się rozdzielimy.
Jeszcze przez pewien czas ustalali wszelkie szczegóły, ocenili ile mają zapasów i ile kilometrów powinni codziennie pokonać. Rozmawiali o czysto praktycznych sprawach. Ognisko dogasało, a Dahee ziewała i powoli przestawała słuchać.
- Pośpij sobie - zaproponował Jungshin - czuwam. Potem mnie zmienisz.
Poszukała w torbie koc, rozłożyła go na ziemi, a w rękę chwyciła pistolet. Jungshin posłał jej zdziwione spojrzenie, jakby chciał przypomnieć "przecież czuwam". Nie przypuszczał, że to jego się obawiała. Nie dał jej powodów do lęku...
- Jeśli mnie tkniesz, rozstrzelę ci łeb - powiedziała wystarczająco stanowczo, by był pewien, że nie blefowała.
- Spokojnie, nie mam takich zamiarów - zapewniał.
Od tego momentu zachowywał się, jakby jej tu w ogóle nie było. Nie patrzył na nią, chcąc, by wreszcie poczuła się bezpiecznie. Mimo to, zasypiając, nie puszczała pistoletu. Trzymała go kurczowo przez kilka godzin snu, a gdy wyszły pierwsze promienie słońca, otworzyła oczy. Podniosła się lekko i zatrzymała wzrok na Jungshinie. Ułożony na boku wpatrywał się w popiół pozostały po ognisku. O czymkolwiek myślał, sądząc po jego minie, nie było to nic dobrego. Sprawiał wrażenie przygnębionego i zrezygnowanego. Głos Dahee przywołał go do rzeczywistości.
- Czemu mnie nie obudziłeś?! - zawołała - ustaliliśmy, że cię zmienię! Zaspałam, a ty nic nie zrobiłeś.
- Nie byłem pewien, czy nie wycelujesz we mnie tego swojego cacka - zażartował i dodał - mimo to na przyszłość nie licz na pobłażliwość.
- Dziś też nie liczyłam... A ty, nie jesteś zmęczony?
- Zdrzemnę się i wyruszymy.
Dahee zauważyła, że zapadł w sen, ledwie zamykając oczy. Początkowo przyglądała mu się z zaciekawieniem. Skoro nie był świadomy, że go obserwuje, nie krępowała się. Kiedy spał wydawał się taki bezbronny. Lecz czy nie wszyscy wówczas tak wyglądają? Nie powinna pozwolić zwieść się pozorom. Nie powinna być zbyt ufna i czuć do kogokolwiek przywiązania. Tego nauczyły ją miesiące w Nankin. Potem wstała i nazbierała jagód. Rozdzielała owoce po równo, gdy zauważyła, że Jungshin przygląda jej się z uśmiechem.
- Wyspany? - zapytała.
- Yhm. Widzę, że zadbałaś o śniadanie.
- Tak, to twoja porcja, a to moja - podała mu jego owoce i sama zabrała się za jedzenie swoich.
Potem wreszcie wyruszyli. Po drodze Dahee nie odzywała się wiele. Uważała, że przez mówienie jedynie traci energię, za to chętnie słuchała Jungshina. Opowiadał jej o wszystkim, o swoim dzieciństwie, o rodzinie i o skutkach wojny. Pochodził ze wsi na południu półwyspu. Był wychowany w patriotycznym duchu i chciał walczyć w obronie ojczyzny. Niestety, zaszantażowano go i jego brata bliźniaka, że jeżeli nie dołączą do japońskich jednostek, wydadzą wyrok na swoich rodziców. Władza groziła im konfiskatą dóbr i więzieniem. Kilka miesięcy później wieś i tak została spalona. Jungshin dowiadując się o tym, doszedł do wniosku, że jeżeli jego rodzice przeżyli, pewnie uciekli do Szanghaju i postanowił ich tam poszukać. Niezmiennie drżał o to, że trafi w ręce policji, a za dezercję czekała go kara śmierci. Starał się zagłuszyć strach swoimi żartami i wrodzonym poczuciem humoru.
                Codziennie pokonywali odległość około kilkunastu kilometrów, w nocy ustalali dwugodzinne warty i pilnowali siebie wzajemnie. Byli zgodni, tylko jeden, jedyny raz się pokłócili. Dahee akurat szukała krzaczków jagodowych, czy innych owoców nadających się do zjedzenia, kiedy usłyszała w pobliskich zaroślach szelest. Oczywiście zaraz odbezpieczyła i podniosła pistolet, gotowa pozbyć się intruza. Tym intruzem okazała się sarna. Dahee bez wahania nacisnęła spust i spudłowała. Spłoszone zwierzę po prostu uciekło, za to przybiegł Jungshin. Kiedy upewnił się, że  to nie Dahee była celem, zawołał:
- Ty strzelałaś?!
- Ja. A kto? Gdyby ta przeklęta sarna nie była taka szybka, mielibyśmy wyżerkę.
- Przecież ty nie umiesz... Czemu mnie nie zawołałaś? Ja bym nie spudłował!
- Sugerujesz, że nie umiem się TYM posługiwać?! - wybuchła i wycelowała w Jungshina pistolet.
- Nie ty służyłaś w wojsku i nie ty przechodziłaś szkolenie.
W jednej chwili w oczach Dahee pojawiła się dzikość.
- Ja... zabiłam tym kogoś. Lepiej nie każ mi udowadniać, co umiem, a czego nie.
- Przepraszam...
Już zupełnie spokojna, schowała z powrotem pistolet. Nie wracali później do tego incydentu. Jungshin znowu opowiadał historie ze swojego życia, a Dahee słuchała. Tak dotarli do rzeki. Poziom wody był niski, a nurt niewielki. Spokojna, olbrzymia tafla błyszczała w popołudniowym słońcu.
- Chciałabym się wykąpać - powiedziała Dahee - cała.
- Ja też - stwierdził Jungshin, zrzucając buty i rozpinając mundur.
- Nie rozumiesz mnie. Chciałabym być sama.
- Eh, no dobrze, dziewczyny mają pierwszeństwo.
Założył z powrotem buty i wszedł w las. Dahee z westchnieniem ulgi zrzuciła z siebie spocone ubrania i bieliznę. Unikała widoku swojego gołego ciała. Zanurzyła się w rzece, nie zważając na to, że woda wydawała się wręcz lodowata. Pluskała się, pływała, nurkowała i nie miała dość. Obawiała się tylko, by Jungshin jej tak nie zastał. Wreszcie wysuszyła się, ubrała i położyła na piasku. Poczuła senność. Poddała się jej. Potem niespodziewanie usłyszała głos Jungshina.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. A oto prezent - podał jej upolowanego zająca - chciałaś wyżerkę, masz wyżerkę.
- Dziękuję - odpowiedziała, przecierając oczy, zaspana i zaskoczona.
Pamiętał o jej urodzinach.
- To może zbierzesz gałęzie na ognisko? A ja bym się wreszcie wykąpał, sam!
Chodząc po lesie, słyszała jego wesołe okrzyki. W pewnym momencie ucichły i po tym poznała, że pewnie jest już wykąpany. Zastała go w samych majtkach. I chociaż nie miała ochoty widzieć go gołego, musiała przyznać, że prezentował się nieźle... Obserwowała jego wysiłki, gdy golił się przy pomocy noża. Jeden nieostrożny ruch i po policzku popłynęła mu krew. Zaklął.
- Zostaw to, pomogę ci - zaproponowała i poprosiła, by dał jej nóż.
- Nie potniesz mnie? - zapytał pełen obaw.
- TYM też umiem się posługiwać, możesz mi zaufać - zapewniała - ojciec lubił, jak go goliłam.
Po raz pierwszy wspomniała cokolwiek o swojej rodzinie i Jungshin widział, że to sprawiało jej ból.
- Jak mam ci zaufać, skoro cały czas grozisz mi rozstrzelaniem?
- Cicho.
Ale jej zaufał. Pozwolił, by go ogoliła. Zrobiła to fachowo i bez większych emocji, obojętnie. Nie trzęsły jej się ręce i wyglądała, jakby przez cały czas w ogóle nie mrugała. Chciał wyczytać cokolwiek z tych zimnych oczu. Lecz nie zauważył w nich nic oprócz swojego odbicia. Skończyła go golić, a on nadal na nią patrzył. Wstała i wreszcie się opamiętał. Przejechał dłońmi po swoich policzkach, zamruczał z zadowoleniem i stwierdził:
- Ymmm, tak o wiele lepiej!
Potem rozpalili ognisko i upiekli zająca. Zajadali się mięsem, którego nie mieli w ustach od tygodnia. To była miła odmiana po codziennym zapychaniu się owocami i batatami. Niestety, dziś rzeczywiście od szybkiego jedzenia Dahee rozbolał brzuch. Leżała przy ognisku, odganiała się od komarów, których wieczorem przy rzece było mnóstwo i pojękiwała. Jungshin troskliwie podawał jej wodę. To pomogło. Powoli zaczynała mu ufać. Już nie obawiała się go i polubiła jego towarzystwo. Tylko z przyzwyczajenia sypiała jeszcze z pistoletem w ręce. Wiedziała, że Jungshin nie zrobiłby jej krzywdy. Wiedziała też, w jakim był szoku, kiedy odkrył, że sama sobie ją zrobiła... Podczas warty sięgnęła nóż i wykonała cięcie w poprzek swojego odsłoniętego uda, a potem jeszcze jedno i jeszcze. Aż poczuła, że ktoś ściska jej rękę, powstrzymując kolejny ruch.
- Oszalałaś?! Co ty wyprawiasz? Postradałaś zmysły?! - krzyczał Jungshin.
- Puść - zażądała - puść, bo... nie ręczę za siebie.
W jednej chwili złagodniał. Nie, żeby się wystraszył. Po prosu w jej obojętnej dotąd twarzy dostrzegł bezmierne cierpienie. Nie wyobrażał sobie, przez co musiała przejść i czego doświadczyła.
- Dahee, tak nie wolno.
- Jak?
- Opowiedz mi wszystko. Jeżeli jesteś zraniona i zła, wykrzycz to zamiast wyładowywać te emocje na sobie. Tak się od tego nie uwolnisz i nie nauczysz się z tym żyć.
- Niczego ci nie opowiem, ty i tak nie zrozumiesz.
Schował nóż. Później wstał i zamoczył w rzece chusteczkę.
- Wytrzyj się - polecił.
Dahee wolała usiąść przy brzegu i tam zatamować krwawienie. Wypłukała chusteczkę i, zwracając ją Jungshinowi, powtarzała ciche "dziękuję". Odtąd w nocy pilnował swojego i jej noża.
                Po kilku dniach doszli na przedmieście Szanghaju. Nie czuli się zbyt komfortowo na odkrytym terenie. Obok szeroko rozciągających się pól znajdowały się pojedyncze gospodarstwa. Dahee i Jungshin bali się zapukać do kogokolwiek, poprosić o schronienie, czy zapytać, dokąd powinni iść. Wyglądali na uciekinierów i nie chcieli tak pokazywać się w centrum miasta, by nie narażać się na aresztowanie. Musieli zadbać o zwykły wizerunek. To Jungshin zaproponował, by zatrzymali się w motelu i ustalili plan działania, a Dahee nie miała nic przeciwko. Wybrali niezbyt luksusowe miejsce, które słynęło z wynajmowania pokoi na godziny w celu przeżywania cielesnych rozkoszy, za to nie wymagało okazywania dokumentów. Recepcjonisty nie interesowała tożsamość klientów, byle tylko zapłacili. A Dahee i Jungshin zapłacili za najbliższych sześć dni. Pokój okazał się niewielki i skromnie wyposażony: łóżko, szafa i dwa zniszczone fotele. W jedynej na całym piętrze łazience nie było lepiej, kilka natrysków oddzielonych prowizorycznymi zasłonkami, sedes i umywalka. Dahee nie spodobał się brak podziału na część dla kobiet i część dla mężczyzn. Kąpała się z położonym obok pistoletem i nie zawahałaby się strzelić, gdyby tylko jakiś zboczeniec się zbliżył. Przebrała się, wyprała swoje rzeczy i zaproponowała, że wypierze też rzeczy Jungshina. Uparł się, że zrobi to sam, a ona poczuła się zawstydzona i milczała przez resztę dnia. Wieczorem wyszli do pobliskiej karczmy, zjedli pożywny posiłek i napili się piwa. Tak uczcili sukces swojej ucieczki. Dahee pozwoliła Jungshinowi spać obok siebie w łóżku, ostrzegając, że jak tylko ją tknie, zapłaci za to życiem. Naprawdę się starał, by ich ciała choćby przypadkowo się nie stykały. Co nie było tak proste, bo jak tylko Dahee zapadała w prawdziwy sen, miała koszmary i rzucała się okropnie. Powtarzał wtedy jej imię, a ona otwierała oczy i do rana wpatrywała się tępo w sufit.
                Pewnego dnia po bezskutecznych próbach dotarcia do kogoś z ruchu oporu i dowiedzenia się czegoś o rodzicach Jungshina, oboje załamali się lekko. Nie mogli cały czas siedzieć w ukryciu, poza tym pieniądze powoli się kończyły. Pokłócili się o to. Dahee uważała, że powinni wreszcie wyjść do ludzi i zadając odpowiednie pytania, dotrzeć do tych, których szukali. Jungshin twierdził, że tak tylko narazi swoich rodziców, jeżeli istotnie tu byli i stanowczo sprzeciwił się jej pomysłom. Zdenerwowana, wyszła i trzasnęła drzwiami. Jungshin zaraz potem usłyszał szum wody i zgadł, że się kąpała. Liczył, że może ochłonie. I nie zdecyduje, że to czas, by wreszcie się rozdzielili... Nie chciał tego. Nie chciał pożegnania z Dahee. Niepokoił się, że nie wraca. Gdyby nie zostawiła w pokoju rzeczy, obawiałby się, czy po prostu nie zniknęła. Lecz mimo to postanowił poszukać jej w łazience, starając się zachowywać ostrożność, bo przecież miała pistolet.
- Dahee? - zawołał.
Cisza. Wtedy zauważył, że jedno z luster jest rozbite, a wszędzie walają się opiłki szkła. Zemdliło go, gdy za, zerwaną bez zastanowienia zasłonką, zastał Dahee siedzącą nago na podłodze w kałuży krwi i tnącą się, gdzie popadło.
- Wynoś się! Wynoś się! Wynocha! - krzyczała, wymierzając w niego ściskany w ręce opiłek, a potem wyrzuciła go i sięgnęła po pistolet.
Nie wystraszył się. Nie myślał o konsekwencjach. Wyrwał jej go i schował sobie za pas. Dahee nie przestawała krzyczeć, gdy Jungshin podniósł ją i po prostu zabrał do pokoju. Pozostali klienci wyszli na korytarz i ze zdziwieniem przyglądali się scenie, nikt nie interweniował, choć wszyscy widzieli kapiącą krew. Ale dramat nastąpił dopiero za drzwiami. Dahee w przypływie furii zaatakowała Jungshina, gryzła go, biła, kopała. Aż wreszcie złapał ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Jeszcze przez pewien czas walczyła ostatkami sił i wreszcie się poddała. Rozpłakała się, osuwając się w jego ramiona i pozwalając, by ją objął. 
- Dahee, już dobrze, już dobrze - powtarzał.
Tak, była naga, lecz nie patrzył na nią jak na nagą kobietę, tylko jak na bezbronne dziecko potrzebujące pomocy. Podszedł do łóżka, posadził ją sobie na kolanach i pogłaskał po włosach. Płacząc, opowiedziała mu wszystko przez co musiała przejść przez ostatnich kilka miesięcy. Potem była kompletnie wyczerpana. Nie protestowała, kiedy Jungshin pożyczył z recepcji apteczkę, przemył i poopatrywał jej rany. Blizny, które miała ciele były dowodem, że okaleczała się od dawna. Jungshin, odkąd tylko ją poznał, podejrzewał, że należała do "pocieszycielek", lecz nigdy, przenigdy nie przeszło mu przez myśl, ile wycierpiała...  Dahee, o Boże, Dahee... Zrzucił z siebie zachlapane jej krwią ubrania, położył się obok i tulił ją, tulił ją do rana, chcąc uleczyć swoim ciepłem.

OD AUTORKI:

Często ostatnio te rozdziały xD Jak obiecałam ten był znowu o Dahee i Jungshinie. Nie mam niestety ich fotki, za to mam Dahee i Aikę, więc dzielę się:



PS. Jak uważacie: dziewczyny się jeszcze spotkają?


2 komentarze:

  1. W końcu mogę skomentować to dzieło. Piękny rozdział. Jungshin tak cudownie traktuję Dahee. On coś się boję, że się w niej zakochuje. Oby no nie cierpiał przez to. Ona zaś jest z jednej strony silna, z drugiej przechodzi co chwile załamania i chwile słabości. Biedna. Tyle przeszła i nawet zabiła kogoś. Nie mogę sobie wyobrazić, jak ona może się czuć. Matulu. Kocham ten rozdział. Bo pokazał ich początek znajomości w tak piękny sposób. Jestem też ciekawa, jak potoczy się dalej ich los. Czy dotrą w końcu tam gdzie chcieli i się nie poddadzą. Ah nie mogę się doczekać, więc posyłam duuuużo weny. <3 Powodzenia w dalszym pisaniu tego dzieła. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że lubię pisać o Dahee i Jungshinie:) I rzeczywiście, miłość w ich przypadku byłaby trudna, choć przecież serce nie sługa:) Dahee niestety sama jest pogubiona w swoich uczuciach, z jednej strony nie chce pamiętać o tym wszystkim, co ją spotkało, a z drugiej chce, żeby kiedyś o tym okrucieństwie usłyszał świat i żeby wszyscy źli ludzie zostali ukarani.
      O ich dalszych losach jeszcze będzie sporo w przyszłych rozdziałach, a póki co wracam z akcją do Keijo i tam się też wiele wydarzy...

      Usuń