Mei stała
pochylona nad kuchennym stołem, zajęta wyrabianiem ciasta. Spod misternie
splecionego koka wydostało się mimo wszystko kilka niesfornych kosmyków i
opadało na jej lekko spocone czoło. Policzki miała zaczerwienione z wysiłku.
Taka rumiana!
- A może zaprosilibyśmy na jutro znajomych? -
zaproponowała, po czym przypomniała sobie - ach, Yonghwa i Gyesoon jadą
przecież na wakacje z dzieciakami, to może chociaż Minhyuk z Hayun i Baekhee
przyszliby do nas?
- Yhm - Jonghyun wydobył z siebie ledwie leniwy pomruk.
- Nie słuchasz mnie.
- Słucham.
- Nie słuchasz.
- A co to ma być za ciasto?
No i tak jej słuchał. Mei posłała mu pełne politowania
spojrzenie.
- Nie udawaj, że cię to interesuje. Nie udawaj, że
cokolwiek cię interesuje poza gapieniem mi się w piersi.
Jonghyun nie krył się z tym, że nie odrywał wzroku od jej
biustu, widocznego zza sporego dekoltu bluzki.
- Są cudowne - przyznał.
A potem podszedł do żony, objął ją i wpił się ustami w jej
szyję. Mei natychmiast oblała się falą gorąca. Nieważne, że przeżyli wspólnie tyle
lat. Jonghyun nadal tak na nią działał... sprawiał, że wszystko dokoła znikało
i pozostawali tylko oni, zakochani w sobie bez opamiętania. Nigdy nie miała go
dość, w sypialni, na kanapie w pokoju, w kuchni. Ale nie w tym momencie!
- M... muszę wyrabiać ciasto - wydyszała pomiędzy jednym
jękiem, a kolejnym.
- Nie musisz.
Silne ręce Jonghyuna na jej ciele i ciepło, ciepło, ciepło,
w jakim po prostu się rozpływała.
- Minori zaraz przyjdzie z pracy.
- Nie przyjdzie, pewnie szlaja się jeszcze z tym fagasem.
Junsu.
- Jinsu. Naprawdę nie pamiętasz jak ma imię chłopak twojej
córki? Może go nie lubisz, mimo to...
Niespodziewanie urwała. Ruch w korytarzu. Minori wpadła do
domu, trzasnęła drzwiami.
- Nigdy jej tego nie oduczysz - przyznał z westchnieniem
Jonghyun.
- Minori! Masz nie trzaskać drzwiami, słyszysz?! - zawołała
Mei i wychyliła się z kuchni.
Zero reakcji. Minori kompletnie ją zignorowała, przecisnęła
się obok, zamknęła się w pokoju, przy czym znowu trzasnęła drzwiami.
- Minori! - zawołali jednocześnie jej rodzice.
I nic. Aż po chwili z pokoju dziewczyny rozległ się
rozpaczliwy krzyk. Na pewno coś się stało, coś niedobrego, tylko co?
- Ja z nią porozmawiam - zaoferował się Jonghyun.
- Nie. Ja z nią porozmawiam, matka to matka.
Mei zapukała do pokoju i nie czekając na pozwolenie
otworzyła drzwi. Wtedy, przy akompaniamencie kolejnych krzyków posypała się w
jej kierunku lawina poduszek i pluszowych misiów. Natychmiast się wycofała.
- I co? - zapytał Jonghyun.
- Lepiej ty z nią porozmawiaj...
Niepewnie udał się do pokoju dziewczyny. Minori stała
pośrodku, zupełnie zagubiona. Z jej twarzy emanowała rozpacz.
- No? - zapytał - chodzi o Jinsu?
- Taaato! - zawyła Minori, wpadła mu w ramiona i zalała się
łzami.
Jonghyun głaskał ją po głowie, swoją córkę, swoją
przyszywaną córkę, córkę kuzynki swojej żony, córkę swojej kochanki, córkę jej
i innego.
- Nie płacz, mała. Ja wiedziałem, po prostu wiedziałem, że
to nie chłopak dla ciebie...
- Tak, pewnie, brakowało mi tylko twojego „a nie mówiłem?”!!!
- wybuchła Minori, odsuwając się od ojca i wyrzucając go z pokoju.
- Tak nie wolno, musimy ją pocieszyć, a nie dodatkowo dobić
stwierdzeniem „a nie mówiłem?” - strofowała go Mei.
- Bo przecież mówiłem.
- I co z tego.
- Bez nerwów… chociaż… wiesz, że seksownie wyglądasz, kiedy
się wkurzasz?
- Jonghyun, nasza córka cierpi, a tobie tylko głupoty w
głowie - powiedziała Mei i oddaliła się od niego.
- Więc co robimy?
- Nic, zaczekamy, aż trochę się uspokoi, a potem oboje z
nią porozmawiamy.
Minori nie tak szybko wyszła z pokoju, a w przypływie furii
porozwalała wszystko dokoła, jak gdyby zrzucona na podłogę pościel, ubrania,
czy paprotka były winne jej losowi. Nie poczuła się przez to lepiej,
przeciwnie, poczuła się po prostu słaba, bo wyżywała się na otoczeniu zamiast
przenieść złość na tego, co naprawdę zawinił. Jinsu. Niech tylko go spotka...
Zdenerwowana postanowiła złożyć mu wizytę i urządzić awanturę. Matka wyrabiała
ciasto. Ojciec towarzyszył jej w kuchni. Minori wypadła z domu, trzaskając
drzwiami, a potem rzuciła się pędem w kierunku dzielnicy, gdzie zamieszkiwał
zdrajca winny wszystkich nieszczęść. Nie zatrzymywała się po drodze, przebiegła
przez kilka ulic z eleganckimi willami po obu stronach, starannie przyciętymi
żywopłotami i zadbanymi ogrodami. Życie toczyło się tu spokojnym tempem, ludzie
rodzili się i odchodzili z tego świata w dostatku, nosili modne fryzury i
zachodnioeuropejskie stroje. Lecz zaraz za obrazami luksusu, pojawiał się
kontrast, domostwa stawały się biedniejsze, a ich właściciele zmęczeni trudem i
niezmienną monotonią swojej egzystencji. Na zniszczonych placach zabaw
gromadziły się dzieci, goniły się i grały w klasy. Na porozwieszanych wzdłuż
podwórza sznurkach suszyły się rzędy prania. Wokoło krążyły bezpańskie psy.
Minori czasami przychodziła tu je dokarmiać i pogłaskać. Oczywiście nie
dzisiaj. Wyczerpana dotarła do dzielnicy z rozpadającymi się i zagrażającymi
zawaleniem kamienicami. Skrajna brzydota, która wydawała jej się przedtem
romantyczna. Z elewacji odpadał tynk, uliczne latarnie nigdy nie świeciły, a w
mieszkaniach unosił się wiecznie zapach stęchlizny, mimo to, tu spędzała z
Jinsu wszystkie rozkoszne chwile. Ale w tym momencie ledwie powstrzymywała
wymioty. Kiedy wspinała się na poddasze, drewniane schody skrzypiały
złowieszczo. Minori pukała w odrapane drzwi. I nic.
- Jinsu! - wołała - wyjdź, do cholery!
Nie wyszedł. Nie ma go tu. Nie ma go. Nigdzie. Nie szukaj
mnie, tak jej napisał, odszedł, nigdy nie kochał. Minori usiadła na progu, zbyt
zrezygnowana, by płakać. A potem powolnym krokiem ruszyła z powrotem do domu.
***
W piecu
piekło się ciasto. Matka doglądała go co pewien czas. Ojciec przesadzał
paprotkę.
- Tak, zostawił mnie, pewnie się cieszycie, nigdy go nie
lubiliście - powiedziała Minori zaraz po powrocie do domu.
Rodzice otoczyli ją i zaprowadzili do pokoju dziwnego,
posadzili na kanapie, pomiędzy nimi.
- Jak to się stało? - zapytała troskliwie Mei.
Minori podała jej liścik.
Matka przeczytała, raz i jeszcze raz i jeszcze. A potem
przekazała go Jonghyunowi. Ojciec podarł karteczkę w kawałki.
- Co za gnojek.
- On nie był ciebie wart, poznasz kogoś lepszego, kto
pokocha cię całym sercem - powtarzała Mei.
- Ja go kochałam...
- Rozumiem, córeczko, czujesz się zraniona, mimo to nie
możesz się poddawać, musisz z tym żyć i iść do przodu, a jestem przekonana, że
wszystko się poukłada.
- Nie umiem mu wybaczyć, że przez cały czas mnie oszukiwał
i, że nigdy nie odda mi tych pieniędzy.
- Och, wybaczenie nie przychodzi od razu - przyznała Mei,
przytulając ją i głaskając po głowie.
A Jonghyun zapytał:
- Niby jakich pieniędzy?
Ona milczała.
- Nie męcz jej.
- Nie męczę jej, tylko pytam, jakich pieniędzy, Minori? A
może moich, tych, co pożyczyłaś rzekomo koleżance? Hm?
- Yyy, no tato...
- Nie… chcesz mi powiedzieć, że połowa mojej wypłaty poszła
tak naprawdę na Jinsu?!
- On nie miał z czego zapłacić za mieszkanie...
- A nie za narkotyki?
- Nie! Nie brał narkotyków, to był tylko raz.
- I o ten raz za dużo. Czemu dałaś mu te pieniądze? Czemu
nas okłamałaś?! - zirytował się Jonghyun.
- No bo jemu byś nie pożyczył.
- Na pewnie, że bym nie pożyczył! Jak mogłaś? Jak
mogłaś być taka głupia? - krzyczał Jonghyun - przecież to oczywiste, zabrał
pieniądze i zwiał!
- Ja mu ufałam!
- I zobacz, do czego to doprowadziło!
- Jonghyun! - zawołała Mei i poprosiła, żeby się opanował.
Minori zaczęła płakać. A potem znowu zamknęła się w pokoju.
I zatrzasnęła drzwi.
***
Mei leżała
w łóżku, wpatrywała się w noc za sypialnianym oknem i zastanawiała się nad
dzisiejszymi wydarzeniami: ciasto się przypaliło, paprotka nie została
przesadzona. Minori.
- Nie powinienem tak się unieść - stwierdził Jonghyun,
kiedy wszedł umyty do sypialni, tylko w ręczniku na biodrach.
- No nic, stało się.
- Nigdy przedtem nas nie okłamywała.
- Nigdy jej nie przyłapaliśmy, to nie znaczy, że nas nie
okłamywała. Ona naprawdę kochała tego Jinsu. Nie wiedziała, co robi.
- Pewnie obraziła się na mnie za to, co jej nagadałem.
- Pewnie tak.
- I jak ja mam ją udobruchać?
- Nie wiem, pomyśl, wierzę w ciebie - zachichotała Mei i
poklepała miejsce obok.
Jonghyun położył się przy żonie, objął ją ramionami, była
naga i rozkosznie pachniała.
- Ktoś jutro do nas wpada? - zapytał.
Mei zrzuciła z niego ręcznik, całowała go i głaskała po
pokrytym bliznami ciele.
- Może... za to teeeraz... jesteśmy zupełnie sami.
- No i co? - udawał, że nie wie, o czym myślała.
Mei czuła, jak narasta w nim podniecenie. Nie przerywała
pieszczot i też cicho przy tym pojękiwała. A potem wdrapała się na niego,
pochyliła się i złączyła ich usta w pocałunku. Smakował czymś intensywnym. Może
papierosem wypalonym pospiesznie po myciu. Jonghyun tak wiele razy postanawiał
rzucić i wiecznie na nowo wracał do nałogu. Ale w tym momencie Mei to nie
przeszkadzało.
- Nie wiesz, o co mi chodzi? - pytała.
- Nie... powiedz mi - przygryzł jej wargi - powiedz mi,
czego chcesz.
- Kochać się - wydyszała mu prosto w usta.
Kochali się więc zapamiętale.
Kiedy po
wszystkim leżeli objęci, Minori znowu trzasnęła drzwiami do pokoju, a im
zabrakło sił na zwrócenie jej uwagi.
- Czemu tak bardzo nie lubisz tego nawyku? - zapytała Mei,
odpoczywając i uspokajając oddech.
- On też tak trzaskał drzwiami - rzucił Jonghyun oschle ze
wzrokiem wbitym w sufit.
- On?
- Mishima, ten pieprzony skurwiel, który mnie torturował.
***
Nikt nie
wspominał przy Minori o tym, co ją spotkało, pozostało to tematem tabu, celowo unikanym.
Lecz kiedy tylko wyszła z domu dyskutowano o Jinsu nieustannie, chociażby nazajutrz
popołudniu z zaproszonymi znajomymi. Minhyuk z żoną Hayun i ich
czternastoletnia córka Baekhee siedzieli obok siebie przy stole na wprost Mei i
Jonghyuna. Wszyscy poza nastolatką powtarzali bez ustanku, że żal im Minori i,
że nie zasłużyła na tak okropny los. Nikt nie zauważył, że od kilku minut stała
w korytarzu po powrocie z pracy, przysłuchując się i ledwie powstrzymując łzy.
W normalnych okolicznościach naskoczyłaby na nich, że plotkują i obmawiają ją.
Lecz dziś nie miała na to sił i nie zależało jej, by poczuli się zakłopotani. W
spokoju odczekała, aż rozmowa zejdzie na inne tory i przyszła się przywitać.
Minhyuk - był przyjacielem ojca z okresu okupacji, walczyli w tych samych
oddziałach o niepodległość od Japonii. Yonghwa, który służył wówczas jako ich
lider, odpoczywał obecnie na wakacjach z żoną Gyesoon i piątką ich wyjątkowo
hałaśliwych dzieci. Minori lubiłaby bawić się z tą gromadką, gdyby nie fakt, że
po godzinie po prostu padała z wyczerpania, najstarszy z nich miał dwanaście
lat, a najmłodsza, dwa. Istne zamieszanie. Wspólnie dzieci potrafiły roznieść
dom i pewnie przekrzyczeć odrzutowiec. Ale nie były niegrzeczne, były po prostu
pełne energii. Mei i Jonghyun często pytali przyjaciół, jak sobie z nimi radzą,
na co oni odpowiadali wprost, że sobie nie radzą.
Minori przywitała
się z Minhyukiem, Hayun i Baekhee, dziwnie dziś milczącą. Nie przyznała się, że
przysłuchiwała się ich rozmowie. Oni natomiast nie zapytali jej, jak się ma, co
zwykle czynili, nie zapytali, bo dobrze wiedzieli, żeby nie pytać. Wszyscy
zachowywali się jak gdyby nigdy nic, mimo to, czuła, że pilnowali się, by
przypadkowo jej nie urazić. W kuchni zjadła zupę, a potem dosiadła się do
gości. I miała nieprzyjemne wrażenie, że od tego momentu rozmowa się nie klei.
- Baekhee, a ty czemu dziś taka zadumana? - zapytała
niespodziewanie Mei, na co nastolatka tylko wzruszyła ramionami i przez cały
czas grzebała widelczykiem w kawałku zbyt przypieczonego ciasta.
- Nie tylko dziś - przyznała jej matka, Hayun - jest już
taka od kilku tygodni.
- Dorasta - tłumaczył jej ojciec.
- No, a może ona się zakochała? - rzucił bez zastanowienia
Jonghyun i zaraz tego pożałował.
Niepewnie popatrzył na Minori.
- Obyś nigdy nie ufała chłopakowi, Baek, wykorzysta cię i
porzuci - przestrzegła.
Baekhee podniosła wreszcie znad talerza okrągłą twarz i
posłała pozostałym zdziwione spojrzenie.
- Nie mam chłopaka - powiedziała i znowu zabrała się za
grzebanie w kawałku ciasta.
***
Głos z
radia wypełnił ciszę, jaka zapadła w pokoju zaraz po wypowiedzi Baekhee.
Speaker: Serdecznie witamy, w naszym studiu taśma z nagrania wywiadu
z autorką książki „Pocieszycielka”.
Dziennikarka: Kim Dahee, autorka autobiografii o niewoli
w japońskim domu publicznym w latach, gdy trwała okupacja, witam.
Kim Dahee: Ja też witam wszystkich ciepło.
Dziennikarka: O czym jest „Pocieszycielka”? Może opowie
pani o tym w kilku zdaniach? O czym jest i czemu powstała?
Kim Dahee: To… moja historia… moja i setek innych dziewczyn,
zapomnianych, żywych i martwych, przeniesiona na kartki. Nie powstała z
konkretnego powodu, a z wielu, bardzo wielu, może i egoistycznych. Nie ukrywam,
że przez przelanie na papier swoich wspomnień, chciałam wyrzucić z siebie
negatywne uczucia, poukładać sobie wszystko w głowie, zrozumieć. Nie
zrozumiałam. Nie rozumiem nadal, czemu, czym sobie zasłużyłyśmy, czym
zawiniłyśmy, że tak nas skrzywdzono. I chociaż to cały czas boli, chciałabym,
by pamiętano o naszym cierpieniu. A ci, nierozliczeni ze swoich win, by nigdy
nie zaznali spokoju.
Dziennikarka: Więc pani książka jest w pewnym sensie
przekleństwem tych odpowiadających za cały proceder i wysyłających
dziewczyny wbrew ich woli do japońskich domów publicznych?
Kim Dahee: I tych wykorzystujących nas.
Dziennikarka: Czy wszyscy japońscy żołnierze byli
jednakowo okrutni?
Kim Dahee: Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, dla mnie byli
okrutni, po prostu byli okrutni i tyle, nieważne w jakim stopniu, wszyscy, co
przychodzili do domu publicznego w Nankin, byli jednakowo winni.
Dziennikarka: Nikt wam nie pomagał?
Kim Dahee: Nikt. Niektórzy traktowali nas lepiej, żeby zagłuszyć
sumienie i rozgrzeszyć się tym sposobem. Ja tylko nimi gardziłam.
Dziennikarka: Dzięki pomocy pewnego, mimo wszystko,
Japończyka, zdołała pani uciec.
Kim Dahee: Yhm, po latach zrozumiałam, że okazał mi serce. Nie wiem
czemu, może z tego powodu, że był spokrewniony z moimi przyjaciółkami. Lecz
wtedy jawił mi się tylko niczym kolejny oprawca...
Dziennikarka: I pisze pani, że go zabiła, by zyskać
wolność. Czy ją pani zyskała? A skoro tak, jak ta wolność wyglądała?
Kim Dahee: Nie. Nie czuję się wolna. Aby tak się stało, musiałabym
zachorować na demencję i pozbyć się z ciała blizn. Wszystko dookoła przypomina
mi, co przeżywałam.
Dziennikarka: Czy po ucieczcie z domu publicznego i
osiedleniu się w Szanghaju, bywała pani w Korei?
Kim Dahee: Nigdy tam nie byłam po tamtych wydarzeniach, sprowadziłam
do siebie członków mojej rodziny, tu wyszłam za mąż, tu urodziłam dzieci.
Dziennikarka: Czy pani mąż jest Koreańczykiem?
Kim Dahee: Tak, poznałam go zaraz po ucieczce i sporo o nim
wspominam w „Pocieszycielce”.
Dziennikarka: A Japończycy? Jaki ma pani do nich
stosunek? A do Japonii?
Kim Dahee: Chyba dość... obojętny? Nie mam żalu do nikogo poza tymi,
którzy mnie skrzywdzili, poza tymi, którzy wpadli na pomysł wysyłania
koreańskich dziewczyn do japońskich domów publicznych i poza tymi, którzy przyczynili
się do tego, jak to pani nazwała, procederu. Wszyscy pozostali niczym mi nie
zawinili.
Dziennikarka: Często na kartkach książki pojawia się
wzmianka o Aice Takahashi. Nie zmieniała pani jej danych jak w przypadku innych
bohaterów. Czemu?
Kim Dahee: To była moja bardzo bliska przyjaciółka.
Dzięki temu jej wujek rozpoznał mnie w Nankin i uratował. Nie wybaczyła mi, że
go zabiłam... Tak przypuszczam... Nie odpowiedziała na listy, a wysłałam ich
kilka. Nie zmieniając danych osobowych chyba chciałam ją sprowokować, chciałam
ją skłonić do reakcji.
Dziennikarka: Nie odezwała się?
Kim Dahee: Nie.
Dziennikarka: Może nie słyszała jeszcze o
„Pocieszycielce”.
Kim Dahee: Może... jeżeli mnie słyszysz, przyjaciółko,
proszę o kontakt.
Dziennikarka: Ach... może zapytam o serię pani spotkań autorskich.
Jak czytelnicy przyjmują „Pocieszycielkę”? Czy zdarzają się wyznania kobiet, że
przeszły przez to, co pani?
Kim Dahee: Nie. Nigdy. Niestety, wiele z tych dziewczyn zmarło,
odebrało sobie życie, czy po prostu zostało zamordowanych. A te, co dotrwały do
dziś, wybierają zwykle milczenie, powstrzymuje je wstyd.
Dziennikarka: To nie one powinny się wstydzić.
Kim Dahee: Owszem. Ja o tym wiem i pani o tym wie. Ale nie wszyscy
ludzie uważają podobnie, sama słyszałam wielokrotnie, że opowiadam rzeczy, o
jakich się nie opowiada.
Dziennikarka: To przykre… Może zapytam na koniec o plany kolejnych
spotkań autorskich. Czy to prawda, że odbywają się w Japonii?
Kim Dahee: Tak, w Tokio, Kobe i Fukuoce. Zapraszam, kolejno: 14-go,
16-go i 18-go lipca.
Dziennikarka: Dziękuję za wywiad i życzę powodzenia.
Kim Dahee: Dziękuję.
Minori wpatrywała się w odbiornik radiowy i zastanawiała
się: czy to nie jest po prostu okropne, że nazywano te wszystkie dziewczyny
pocieszycielkami i czy ich cierpienie dawało komukolwiek pociechę? Jeżeli tak,
nie były to osoby o zdrowych zmysłach.
- Ona znała mamę. Ta Kim Dahee - powtarzała.
W pokoju nadal panowała cisza. Jonghyun złapał żonę za
rękę. Minhyuk tłumaczył coś swojej. Baekhee zjadła wreszcie nałożony kawałek
ciasta. Nikt nie odpowiadał. Minori zapytała rodziców, czy ich też znała.
- Tak, matka Dahee była kiedyś u nas pomocą domową -
przyznała po chwili Mei.
- Czemu nie powiedzieliście jej o śmierci Aiki? - zdziwiła
się Minori - nie wiedzieliście o listach?
- Przez cały czas nie mieliśmy z nią kontaktu, a jeżeli
cokolwiek, co wysłała, doszło, przekazaliśmy to babci Kanako - rzekł Jonghyun
ze wzrokiem wbitym w pusty punkt.
Nie chciał o tym rozmawiać.
- No więc, musimy jej powiedzieć, że mama nie żyje -
upierała się Minori.
Mei poczuła się niezręcznie, mama... przywykła, że sama
była tak nazywana. Aika zmarła w japońskim obozie… To nadal za bardzo bolało.
Dla obojgu była zbyt bliska. Dla Mei. Dla Jonghyuna. Minori czasami o nią
pytała. Nie pamiętała swojej biologicznej matki, miała zaledwie kilka miesięcy,
gdy ostatni raz zasypiała otoczona jej ramionami. Lecz nikt nie chciał o tym rozmawiać.
Dopiero biologiczny ojciec, winny aresztowania Aiki, wyznał córce, podczas ich
jedynego w życiu spotkania, pewne rodzinne sekrety.
- Lepiej nie, Dahee niepotrzebnie rozgrzebuje przeszłość -
stwierdził stanowczo Jonghyun, zaczynając nucić piosenkę z radia i sygnalizując
tym samym, że koniec rozmowy.
- No i sama przyznała, że to przynosi jej ulgę.
- Minori, nie wszystkim rozgrzebywanie ran pomaga,
niektórym zupełnie przeciwnie - wstawił się za przyjacielem Minhyuk.
- Ale to nie rozgrzebywanie ran, że chcę powiadomić kogoś,
kto ma prawo o tym wiedzieć, o śmierci mojej mamy!
- No... niby nie... tylko, że... to pewnie sprowokuje
szereg innych pytań z twojej strony.
- Taaa, a odpowiedź na wszystkie jest taka sama.
- „U nas nie rozmawia się o wojnie”? - zacytowała
niespodziewanie wyrwana z zadumy Baekhee.
Minori o tę konkretnie odpowiedź chodziło.
***
Niebo
pokrywały ciemne chmury. Pogoda nie sprzyjała spacerowiczom. Minori mimo
wszystko szła powolnym krokiem do szpitala, gdzie pracował ojciec. Jonghyun
zaproponował, by w ramach pojednania po kłótni o pożyczone pieniądze poszli
wieczorem do kina i zaoferował, że załatwi bilety. Ostatecznie dała się
przekupić, chociaż zamierzała jeszcze trochę się poobrażać. A tak poza tym kilka
jej koleżanek już widziało ten film i szczerze go polecało. Minori nie chciała
zmarnować okazji. Kiedy dotarła do celu, przechadzała się po przyszpitalnym
skwerku i czekała. Ale ojciec się nie pojawiał. Minori poczuła
zniecierpliwienie. Czemu wszyscy ją wystawiają?! A niech ich szlag. Chłopaków.
Już ruszała z powrotem w kierunku domu, gdy niespodziewanie usłyszała klakson,
rozejrzała się i utkwiła wzrok w kierowcy samochodu. Taehyun, stażysta z
chirurgii machał jej zza szyby, a potem, opuszczając ją całą, zawołał:
- Minori!
- Hej. Nie wiesz może, co z moim tatą?
- Yhmmm... wiem, poprosił, żebym ci przekazał, że coś mu
wypadło i... żebym ci potowarzyszył... w tym kinie.
Taehyun wydawał się onieśmielony, unikał jej wzroku i
poczerwieniał na twarzy. Minori w pewnym sensie imponowało, że tak na niego
działa. I chociaż w tym momencie nie była zadowolona, że wkręcił się w intrygę
Jonghyuna, pohamowała złość, by dodatkowo się nie zestresował. Lepiej po prostu
powie potem ojcu, że nie życzy sobie swatania jej z kimkolwiek, zaś przy
Taehyunie postara się być miła. A poza tym, naprawdę bardzo chciała obejrzeć
ten film. Więc, gdy pokazał przekazane
mu przez Jonghyuna bilety, bez zastanowienia wsiadła do samochodu.
- No to tempo, bo wolałabym się nie spóźnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz