11/07/2015

apeiron (rozdział 4)

Teacher


P.O

                Po zajęciach w laboratorium, wizycie w szpitalu u wciąż pogrążonego w śpiączce Jaehyo, postanowiłem wziąć się do pracy. Stałem przed drzwiami wypasionej willi na rogu ulicy i zastanawiałem się: kim będę tym razem? Sprawdzającym wodomierze? Nie, nie mogę ryzykować, by policja odkryła, że we wszystkich domach, do których się włamano, był wcześniej sprawdzający wodomierze. Trzeba zmienić taktykę. Nacisnąłem dzwonek. Gdyby ci ludzie wiedzieli, czym to grozi, nigdy nie wpuściliby mnie do środka. Drzwi otworzyła elegancka kobieta o blond włosach. Pewnie żona bogatego biznesmena, która całymi dniami siedzi w domu, chyba że ma akurat wizytę u fryzjera, kosmetyczki lub przyjaciółka wyciąga ją na zakupy.
- Dzień dobry – przestawiłem się – jestem z elektrowni. Sprawdzam gniazdka.
Blondynka otaksowała mnie wzrokiem i powtórzyła:
- Gniazdka?
- Gniazdka elektryczne – takie coś, w co się wkłada wtyczkę, miałem ochotę jej wyjaśnić jak kilkuletniemu dziecku – w jednym z domów w dzielnicy obok było wyrwane gniazdko. Gdy kobieta podłączyła do niego żelazko, śmiertelnie poraził ją prąd – wymyśliłem.
- O Boże, to okropne! – blondynka z przerażeniem zakryła usta dłonią i dodała – ale tu nie ma żadnych wyrwanych gniazdek.
- Pozwoli pani, że to sprawdzę?
- Tak, oczywiście.
Właśnie dlatego lubię żony bogatych biznesmenów, które myślą wyłącznie o swojej urodzie. Są tak głupie, że gdy ktoś chce je wykorzystać, nie stawiają najmniejszego oporu. Kobieta wpuściła mnie do środka, przyglądała mi się, kiedy po kolei sprawdzałem gniazdka. Musiałem jakoś się jej pozbyć, przynajmniej na chwilę.
- Czy byłaby pani tak miła i poczęstowała mnie szklanką wody? – zapytałem.
Uśmiechnęła się – typowa słodka idiotka.
- Oczywiście!
Zniknęła w kuchni. Wykorzystałem jej nieobecność, aby w nowocześnie urządzonym, ogromnym salonie, w stojącej na regale doniczce z paprocią, umieścić małą kamerę. Drugą, taką samą, zainstalowałem na karniszu w sypialni.
- Ale dziś gorąco! – zawołałem, by po głosie blondynki ocenić jej odległość ode mnie.
- Tak, tak, strasznie gorąco! – odpowiedziała.
Zorientowałem się, że jest już blisko. Pochyliłem się nad gniazdkiem przy szerokim, małżeńskim łóżku. Kobieta podała mi szklankę wody. Wypiłem i podziękowałem. Aby nie wzbudzić podejrzeń, sprawdziłem wszystkie gniazdka, we wszystkich pomieszczeniach, a było ich niemało.
- Miała pani rację. Nie znalazłem żadnych uszkodzeń.
Znów się uśmiechnęła.
- Oczywiście.
Pomyślałem, że to jej ulubione słowo. Aż zazdrościłem kobiecie, że wszystko jest dla niej takie oczywiste. Kompletny brak wątpliwości, bo i po co komu one? Lepiej uznać czarne za czarne, białe za białe, nie zastanawiać się, co istnieje pomiędzy. Jednak czegoś się nauczyłem od tej blond laluni.
- Więc nikogo nie porazi prąd? – dopytywała – ja i mój mąż jesteśmy bezpieczni?
Zmusiłem się do uśmiechu i odpowiedziałem:
- Oczywiście!
Po tej drobnej manipulacji wiedziałem, że cokolwiek złego spotka kobietę i jej faceta, nie będę o to podejrzewany. Wyszedłem dumny z udanej misji i od razu wysłałem wiadomość do Zico:
„Załatwione”
„Dobra robota :)”, odpisał mi.

***

                 Nie wróciłem do Sabuk, zostałem w Seulu i zjadłem obiad w dzielnicy bogaczy. Siedziałem w restauracji przy stoliku przy oknie. Obserwowałem ludzi przez szybę i uczyłem się do zbliżającego się egzaminu. Studiowanie medycyny to nie taka łatwa sprawa. Czytałem notatki o dziedziczeniu genów, gdy w restauracji pojawili się interesujący klienci: siwiejący biznesmen w garniturze (ach, mam dziś „szczęście” do tego typu ludzi, pomyślałem) ze swoją dorastającą córką. Kłócili się o jej kiepskie oceny, jak wywnioskowałem. Usiedli przy stoliku za mną, ale nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. A szkoda, bo dziewczyna była całkiem ładna. Chociaż trochę za młoda. Zdecydowanie wolę starsze od siebie, najlepiej już po studiach, pracujące, świadome, czego chcą w życiu. Ale na takie podlotki z kiepskimi ocenami zawsze miło popatrzeć. Do ich stolika podszedł kelner i uspokoili się na chwilę. W milczeniu czekali na jedzenie, a kiedy pojawiły się przed nimi pełne talerze, znów się zaczęło:
- Tato! Ile razy mam ci tłumaczyć, że baba się na mnie uwzięła?! – krzyczała uczennica, wpychając sobie do ust kawałek kurczaka.
- Uwzięła, czy nie! Jeśli przez miesiąc nie poprawisz oceny, nie zdasz do następnej klasy!
- I co z tego?!
- Wstyd mi, że mam tak nieambitną córkę.
Dziewczyna odłożyła pałeczki i zaczęła płakać. Podejrzewałem, że słowa ojca niewiele ją obchodziły, po prostu chciała wzbudzić w nim poczucie winy. Obserwowałem ich. Już nawet nie udawałem, że czytam notatki. I nagle przyszedł mi do głowy świetny pomysł. A to dlatego, że pilnie potrzebowałem kasy. Zdecydowanym krokiem podszedłem do zaryczanej dziewczyny i jej ojca.
- Dzień dobry, nazywam się Pyo Jihoon  - przedstawiłem się – przyznam się, że słyszałem większość pana rozmowy z córką. Może byłby pan zainteresowany wykupieniem dla niej kilku dodatkowych lekcji?
Poczułem na sobie podejrzliwy wzrok biznesmena. Jego córka też spojrzała na mnie załzawionymi, lekko czerwonymi oczami. I… uśmiechnęła się. O tak, naprawdę chciałem ją uczyć!
- Tato, dodatkowe lekcje to super pomysł! – zapiszczała.
- Udziela pan korepetycji z matematyki? – zapytał mnie jej ojciec, a ja odpowiedziałem:
- Z wszystkiego.
I tak zostałem nauczycielem osiemnastoletniej Yoon Bomi. Usiadłem przy stoliku z nią i jej ojcem. Wypiliśmy, każdy po kieliszku czerwonego wina. Pan Yoon wielokrotnie wspominał, że Bomi ma na poprawienie ocen tylko miesiąc i musi zacząć korepetycje jak najszybciej. Powiedziałem, że ja jestem gotowy choćby teraz. Pojechałem z panem Yoon oraz Bomi do ich domu. Znalazłem się w wypasionej willi, podobnej do tej, gdzie wcześniej zainstalowałem kamery. I myślałem wyłącznie o tym, czego dowiedziałem się po drodze: Pan Yoon nie był biznesmenem. Był policjantem. Przeraziłem się. Ale zaraz doszedłem do wniosku: dlaczego miałby podejrzewać mnie, studenta medycyny, dającego korki z matmy jego nieambitnej córce, o jakąkolwiek z tych nielegalnych rzeczy, które robię? Nie dawałem mu ku temu żadnych powodów. Dopóki działałem ostrożnie, byłem bezpieczny.
Bomi zaciągnęła mnie do swojego pokoju, z różowymi ścianami i dodatkami w tym kolorze. Na parapecie stała spora kolekcja lalek z porcelany. Moja uczennica poinformowała mnie, że zbiera je od dziecka (chciałem jej powiedzieć, że nadal jest prawie dzieckiem) i zapytała, czy napiję się czegoś. Zdecydowałem się na czarną kawę bez cukru. Bomi zadzwoniła po służącą. Gdy młoda, zawstydzona dziewczyna zjawiła się w pokoju, kazała jej zaparzyć dwie czarne kawy bez cukru. Usiadłem z Bomi przy biurku i poprosiłem, żeby podała mi książki. Podała „Anię z Zielonego Wzgórza”.
- Książki do MATEMATYKI – zaakcentowałem.
Nie wiedziałem, czy była aż tak głupia, czy robiła tak nieśmieszne żarty. Wreszcie podała mi podręcznik i zbiór zadań. Weszła służąca, zostawiła kawę i wyszła. Przeglądałem książki i spytałem Bomi:
- Gdzie ostatnio skończyliście?
- Nie wiem, nie było mnie ostatnio na matmie, bo mnie głowa bolała – Bomi gryzła długopis, cholernie mnie to irytowało.
- A może wiesz który dział omawiacie?
- Plonimetrię.
- Planimetrię – poprawiłem ją – wiesz co to planimetria?
Pokręciła głową, że nie.
- To dział geometrii, w którym zajmujemy się własnościami figur płaskich. Czyli na przykład?
- Trójkątów?
- Tak.
Wytłumaczyłem jakimi sposobami można wyliczyć pole trójkąta w zależności od znanych danych. Dałem jej do wyliczenia nieskomplikowane zadanie. Popijałem kawę i nagle zorientowałem się, że Bomi zamiast zastanawiać się nad rozwiązaniem, przegląda komiks. Zabrałem jej go i lekko trzepnąłem ją nim po głowie. Spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.
- Nie rób tak więcej, bo naskarżę tacie, że mnie bijesz – ostrzegła.
Zrozumiałem, że lekcje z Bomi nie będą łatwe.

***

                Siedzieliśmy wszyscy w mieszkaniu Zico: on, ja, U-Kwon, B-Bomb, Kyung i Taeil. Nie, nie wszyscy. Nie było z nami Jaehyo. Leżał od tygodnia w śpiączce w szpitalu. Chorong spędzała przy nim każdą chwilę. Jego stan nie poprawiał się, ani nie pogarszał, po prostu się nie zmieniał. Rozmawialiśmy z chłopakami o Jaehyo. Zastanawialiśmy się: kto? Dlaczego chciał go pozbawić życia strzałem w głowę? Jaki to ma związek z nami wszystkimi – z gangiem Apeiron? Nie doszliśmy do żadnych wniosków. Byliśmy beznadziejni, tak jak prowadząca śledztwo policja.
- Na następną akcję jedziemy bez Jaehyo – podsumował Zico.
I zaczął opowiadać o tej akcji. Zaprowadził nas przed monitor, na którym wyświetlał się obraz z kamery zainstalowanej dziś przeze mnie w sypialni bogatego małżeństwa. Obserwowaliśmy ich, mówiąc cenzuralnie, w sytuacji intymnej, a niecenzuralnie, pieprzących się.
- Zico, wyłącz to – zażądał U-Kwon.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
- Dlaczego? – zapytał Woo Jiho.
U-Kwon mu odpowiedział:
- Bo to niesmaczne. Jakbyśmy naruszali ich prywatność.
- A okradanie tych ludzi, to nie naruszanie ich prywatności? – wtrącił B-Bomb.
U-Kwon milczał. Kyung klepnął go w ramię i zawołał:
- Ciesz się darmowym porno!
- Nie będę tego oglądać. Jak się wam znudzi, to dajcie znać – oznajmił U-Kwon i wyszedł do sąsiedniego pokoju.
- Co on? Zakochał się, że taki nerwowy? – skomentował Taeil.
B-Bomb posłał mu gniewne spojrzenie. Nie wiedziałem co, ale wiedziałem, że coś się dzieje. A bogate małżeństwo skończyło łóżkowe harce i objęci, zaczęli szeptać do siebie czułe słówka.
- E, nudy – stwierdził Zico i wyłączył obraz.
Przeszliśmy do pokoju, gdzie siedział U-Kwon.
- A więc plan jest taki – zaczął Zico – to urocze małżeństwo wyjeżdża jutro na urlop. Wykorzystamy ich nieobecność, następnej nocy włamiemy się i wyniesiemy trochę bogactwa. Czy ktoś ma jakieś uwagi? – spytał nasz lider.
Nikt się nie odezwał. Pozostało czekać na następną noc.

2 komentarze:

  1. Ale sobie P.O załatwił uczennicę:) Zaczynam go lubić.
    Boże co za zboczeńcy! Ale jestem ciekawa co wyniknie z tego ich napadu;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że go lubisz :D to będzie raczej zabawna postać:)

    OdpowiedzUsuń