24/07/2015

apeiron (rozdział 5)

Fuck this shit!


ZICO

                Siedzieliśmy w aucie P.O, on za kierownicą, obok Kyung, z tyłu B-Bomb i Taeil, a pomiędzy nimi ja. Przed nami śmigał na motorze U-Kwon. Byliśmy trochę zdenerwowani, ale przede wszystkim podjarani, no po prostu rozpierały nas emocje. „Be brave, this is the anthem”, Kyung śpiewał refren piosenki, która leciała w radiu. Inni milczeli. Nie gadaliśmy o zbliżającej się akcji. To, co było do ustalenia, ustaliliśmy wcześniej. A wszystkiego nie da się przewidzieć, jeżeli niespodziewanie pojawiają się komplikacje, nie ma czasu na myślenie zgodnie z planem, trzeba działać szybko, zaufać intuicji. Lubię ryzykować, przez ryzyko czuję, że żyję.
                Zaparkowaliśmy na rogu ulic, przy willi, która była naszym celem, założyliśmy kominiarki, by nikt nie zobaczył naszych twarzy i wysiedliśmy. U-Kwon podjechał motorem od drugiej strony. Miał udawać, że go naprawia, a tak serio, obserwować, czy nikt się nie zbliża. To było jego zadanie, które dałem mu ja. Specjalną funkcję przydzieliłem też Taeilowi. Miał schować się w krzakach w ogrodzie i obserwować teren. Pechowy Taeil nie zauważył w ciemności, że wchodzi w krzaki róż i cały się pokłuł. P.O zasłonił mu gębę łapą, bo głupek zaczął jęczeć z bólu. Wreszcie schował się w żywopłocie. Narzekał,  że zawsze ma najgorsze zadania. Nikt nie wytłumaczył, że nawet gdyby miał siedzieć i nic nie robić, skończyłoby się tragedią. Bo to Taeil. Odpowiedziałem, że jest z nas najmniejszy i najłatwiej mu się schować.
Cholernie mnie kusiło, żeby włączyć latarkę. W ogrodzie było tak ciemno, że nawet nie wiedziałem kto kręci się obok. B-Bomb? Chyba tak, bo rozpoznałem zapach perfum, którymi zaczął się ostatnio w nadmiernych ilościach spryskiwać. P.O i Kyung stali przy drzwiach. W świetle księżyca zarysowywały się ich sylwetki. P.O, chodząca encyklopedia! Gdyby coś mi się stało, liderem byłby on. Z opanowaną do perfekcji metodą lockpickingu, otworzył drzwi za pomocą odpowiednio dobranych narzędzi. To był najbardziej stresujący moment. Jihoon miał 20 sekund, by do klawiatury sterującej podłączyć specjalny program, który spowoduje awarię alarmu i w efekcie wyłączy go z trybu czuwania. 1,2,3… 17, liczyłem w myślach, z sercem walącym tak, jakby szykowało się, by wyskoczyć z piersi. 20 - żadnego wyjącego alarmu. Udało się! Co za ulga.
Kyung przywołał mnie gestem ręki. Wszedłem do willi za nim i P.O, B-Bomb za to polazł do garażu i zabrał kluczyki do auta Jihoona, by sprawdzić, czy przypadkowo nie pasują do auta właścicieli posiadłości. Moje oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności. Zobaczyłem bogate wnętrze willi, które znałem już z ekranów, znajdujących się u mnie w domu, monitorów. Dzięki temu, że przez kilka dni podglądałem mieszkające tu małżeństwo, wiedziałem, gdzie trzymają cenne rzeczy.  Zdążyliśmy spakować trochę biżuterii i dwa złote zegarki do torby, którą niósł na ramieniu Kyung,  gdy telefon zaczął mi wibrować w kieszeni. Wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Odebrałem.
- Spierdalajcie! Spierdalajcie! – usłyszałem głos Yukwona, a w tle przytłumiony sygnał – pewnie policyjny. Nogi zrobiły mi się miękkie niczym z waty. Po twarzach P.O i Kyunga wywnioskowałem, że wszystko słyszeli.
- Muszę zostać i pościągać te pieprzone kamerki – odezwał się Jihoon.
Chwyciłem go za ramiona i zacząłem nim potrząsać.
- Pogięło cię?! Nie ma na to czasu, za chwilę tu będą psy! – wykrzyczałem.
- Jak odkryją kamerki, zaczną szukać kogoś, kto je zainstalował. A ta blond lala widziała moją twarz! – P.O odepchnął mnie i nagle się uspokoił – uciekajcie, dam sobie radę.
Kyung go posłuchał. Wybiegł przez drzwi ogrodowe. Ja zostałem z P.O. Byłem liderem, byłem odpowiedzialny za swoich ludzi. Jeden z nich leżał w szpitalu z raną postrzałową, drugi pakował się w niebezpieczeństwo, nie mogłem, no nie mogłem go opuścić. Rozdzieliliśmy się. P.O zdjął kamerkę z karnisza w sypialni, ja zabrałem tą z salonu. Uciekliśmy przez drzwi ogrodowe, jak wcześniej Kyung, przeskoczyliśmy przez płot (rozdarłem sobie przy tym spodnie, a niech to szlag) i znaleźliśmy się na ulicy. Nie było auta P.O, motoru Yukwona, nie było chłopaków. Nic nie było, tylko rażące w oczy światła policyjnego radiowozu kilkanaście metrów od naszych twarzy. Rzuciliśmy się do ucieczki, choć nie mieliśmy żadnych szans. I zdarzył się cud, z naprzeciwka nadjechał samochód. Wybiegłem na środek ulicy, żeby go zatrzymać. Otworzyłem drzwi i wypchnąłem kierowcę, młodą, przerażoną kobietę, na zewnątrz. Krzyczała coś, ale przez te emocje nic do mnie nie docierało. Usiadłem za kierownicą, P.O zajął miejsce obok i ruszyliśmy, spychając na pobocze wóz policyjny, który akurat zajeżdżał nam drogę. To na niewiele się zdało, zaraz znów usłyszeliśmy syreny. Byłem spocony z nerwów. Ręce zostawiały mokre ślady na kierownicy, wiedziałem, że w każdym momencie mogę stracić nad nią panowanie, ale ciągle przyspieszałem. Czas nie istniał, pościg trwał dziesięć minut, albo kilka godzin. Przed nami rozciągała się prosta droga, za nami wył sygnał policyjny. Gdy tylko udawało nam się ich zgubić, po chwili znów zjawiali się z tyłu. Aż wreszcie gdzieś za Seulem wszystko ucichło. Nie, nie wszystko.
- Powiedz mi, że tego nie słyszysz – zwróciłem się do P.O.
Z kpiącą miną odpowiedział:
- Sorry, hyung… słyszę.
Był to płacz niemowlaka. W jednej sekundzie odwróciliśmy się. Na tylnym siedzeniu w przenośnym nosidełku leżało dziecko i darło się, jakby je ktoś ze skóry obdzierał.
- O chuj – zakląłem.
- Nie, nie chuj – zaprzeczył Jihoon – to chyba dziewczynka, zobacz, ma różowe śpioszki.
Nie zareagowałem, zwolniłem trochę, ale jechałem wciąć drogą na Pusan. P.O kazał mi zawrócić.
- Zawrócić?!
- Psy obstawią wszystkie drogi na południe, nie wpadną na to, że wróciliśmy, skąd uciekliśmy.
Posłuchałem go. Zawróciliśmy, lecz nie tą samą drogą, tylko równoległą. Zdjęliśmy kominiarki. Wiedziałem, że nie mogę wracać kradzioną bryką do Sabuk. Zaparkowałem w lesie i zadzwoniłem do Minhyuka. Dowiedziałem się, że ich nikt nie gonił i poprosiłem, by ktoś przyjechał po nas mercedesem P.O. Niestety nie umiałem dokładnie wytłumaczyć, gdzie jesteśmy, bo tego nie wiedziałem. W dodatku bachor ciągle ryczał. Wysiadłem z auta, żeby ochłonąć. Obejrzałem rozdarte na dupie spodnie i stwierdziłem, że nic z nich nie będzie. Oparłem łapy o maskę samochodu, usiłowałem zebrać myśli.
- Czy ten bachor się w końcu zamknie?! – nie wytrzymałem.
P.O też wysiadł z auta. Też nie wytrzymał.
- Nie zamknie się – poinformował mnie – dzieciak jest głodny, osrany, wystraszony, albo wszystko na raz. To pewne: nie zamknie się.
Zmierzyłem go zabójczym wzrokiem.
- No super hiper zajebiście.
Miałem ochotę zapalić, ale skończyły mi się fajki. Co za dzień. Czyżby pech Taeila przeszedł na mnie? Nie mogłem znieść tego płaczu. Wziąłem dziecko na ręce i zacząłem kołysać, żeby się uspokoiło. O dziwo, zadziałało. Niemowlę płakało coraz ciszej, aż wreszcie zasnęło. No super, na moich rękach.
- Masz podejście do dzieci – kpił P.O.
Gdybym nie miał zajętych rąk, to bym go walnął.

***

                B-Bomb, U-Kwon i Taeil przyjechali po jakiejś godzinie. Na mój widok z dzieckiem na rękach i na widok P.O lejącego pod drzewo, Minhyuk zapytał:
- Co się stało?
Nie wytrzymałem i wydarłem się na niego:
- No co się stało?! I gdzie Kyung?
Bachor znów zaczął ryczeć. Jeszcze tego mi brakowało. Śpiewałem „ śpij bachorze, jak mnie wkurwisz będziesz spać na dworze”. No i bachor zasnął.
- Zico porwał dzieciaka – oznajmił wszem i wobec P.O.
- Obaj go porwaliśmy – przypomniałem.
- Ale to ty zwinąłeś auto.
- Wolałeś dać się złapać?
- Naprawdę was ścigali? – wypytywał Taeil.
Opowiedzieliśmy wszystko. Nie dowierzali, że udało nam się zwiać. Ja też nie dowierzałem.
Zapytałem ponownie:
- Gdzie Kyung?
- Na „nocy w muzeum” – odpowiedział B-Bomb.
Ja i P.O wykrzyknęliśmy jednocześnie:
- Co?!
- Jak wybiegł z willi, nas już nie było – wyjaśniał U-Kwon – zwiał na najbliższy przystanek i wsiadł w nocny autobus do centrum. Zadzwonił, żebyśmy po niego przyjechali, ale byliśmy już w drodze po was. Obiecaliśmy go zgarnąć, wracając, i wymyślił, że w tym czasie weźmie udział w „nocy w muzeum”.
No tak, typowy Kyung. My uciekamy przed psiarnią, a ten muzeum zwiedza.
Czekałem, aż zacznie robić się jasno, bo las w ciemności wyglądał upiornie. Gałęzie drzew zwieszały się nad nami niczym paszcze gotowych nas pożreć potworów. I te dziwne dźwięki dookoła. Obok przeleciała sowa. Pomyślałem o „Miasteczku Twin Peaks”, gdzie sowy były uosobieniem zła i przeszedł mnie dreszcz. Inni chyba czuli podobnie, bo Taeil zapytał:
- Opuścimy kiedyś ten nawiedzony las?
Wsiedliśmy do auta P.O i oczy wszystkich skierowały się na dzieciaka śpiącego spokojnie w moich ramionach.
- Zico, chyba nie chcesz… - zaczął Minhyuk.
- Nie, nie chcę! – przerwałem mu – ale nie mam wyjścia. Jak zostawię dzieciaka w tym skradzionym wozie, nie wiem kiedy ktoś go znajdzie i czy nie okaże się dla niego za późno. Mogę być złodziejem, ale nie mordercą.
Zapanowała chwila ciszy, a potem Minhyuk zapytał:
- Więc co chcesz z nim zrobić?
- Z nią – wtrącił P.O – ma różowe śpioszki, nie widzicie, że to dziewczynka?
- Zabiorę na noc do siebie… a rano zastanowię się co z nim? Z nią? Z tym dzieckiem, zrobię.
Ruszyliśmy, a B-Bomb, U-Kwon i Taeil opowiedzieli o tym, jak usłyszeli sygnał policyjny, rozlegający się z daleka i ewakuowali się. U-Kwon odjechał motorem, Taeil był w ogrodzie, więc zdążył uciec do auta, a zaraz za nim Minhyuk z kluczykami.
- Kto zawiadomił psy? – zastanawiałem się.
- Może… alarm zdążył wysłać sygnał do centrali, zanim wywołaliśmy zwarcie… - podsunął Yukwon.
- Nie zdążył – zapewniał P.O – ktoś działał z premedytacją, znał nasz plan, zawiadomił psy. Ktoś chciał się nas pozbyć. A skoro mu się to nie udało, będzie próbować znowu.
W milczeniu zgarnęliśmy Kyunga z jednego z seulskich muzeów.

***

                Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do otwartego całą dobę supermarketu, gdzie kupiłem mleko w proszku i butelkę ze smoczkiem.
- A pampersy? – nabijał się P.O.
Kapnąłem go w dupę. Nie kupiłem pampersów. Nie będę przewijać dzieciaka, a od smrodu nikt chyba nie umarł.
W domu go nakarmiłem i położyłem spać w swoim łóżku, bo nie miałem gdzie. Patrzyłem na niego – tak naprawdę na nią – w telewizji mówili o porwaniu trzymiesięcznej Hany. „Cześć Hana, nazywam się Woo Jiho. I generalnie nie lubię dzieci” przedstawiłem jej się. Nie wyglądała na zainteresowaną, ale chociaż nie płakała. Myślałem o tym wszystkim, co się wydarzyło. P.O miał rację. Ktoś wie, nie tylko o istnieniu gangu Apeiron, ale również zna nasze plany i chce nas zniszczyć. A ja, lider, muszę bronić swoich ludzi. Jak mam to zrobić, skoro nawet nie wiem przed kim? Muszę walczyć z wrogiem, którego nie znam. To niełatwe, ale nie poddam się. Przy równym oddechu śpiącej Hany, przy cichych dźwiękach telewizji, prawie zasnąłem. Z otępienia wyrwało mnie walenie do drzwi. Kogo tu niesie o 5 rano?!, pomyślałem. Wstałem i spojrzałem przez wizjer. Nikogo. Zapytałem: kto tam? Nikt nie odpowiedział. Już miałem odejść, gdy zauważyłem wsuniętą pod drzwi kartkę, a na niej wydrukowane litery:  SKOŃCZYSZ Z KULKĄ W GŁOWIE JEŚLI NIE WYCOFASZ GANGU.
Nie poddam się. Podarłem kartkę na kawałki.
- Fuck this shit!
I nie dam się zabić, dopóki nie znajdę tych, co postrzelili Jaehyo.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz