09/10/2015

apeiron (rozdział 14)

Living like a dream


TAEIL

                Nie wiedziałem co, ale coś dziwnego działo się z Zico. Chyba z tydzień do nikogo się nie odzywał. Nikt też go nie widział. Wreszcie wpadłem na niego w szpitalu, gdy odwiedzałem Jaehyo. Zawsze opanowany, wtedy wydawał mi się strasznie niespokojny. Pogadaliśmy trochę. Powiedziałem mu , że dostałem pracę w supermarkecie Hankook. Gratulował mi i w ogóle, ale jakoś bez entuzjazmu.
- Hello! Dostałem pracę! Dotarło? Może byśmy to oblali?
- Taaa.
Trudno się domyślić, co miała znaczyć taka odpowiedź… „wporzo”? „nie chce mi się, ale wporzo”? „spierdalaj”? Ale ostatecznie poszliśmy na piwo. Zico rozwalił się na krześle i chlał w zawrotnym tempie, ja straciłem sporo kasy na automatach, więc też postanowiłem się nawalić.
- Nie masz dość tego pubu po ostatnim? – zagadał do mnie Zico i przypomniał mi, jak mnie napadły te typy.
- A jest tu jakiś inny? – odpowiedziałem i wzruszyłem ramionami.
Zaśmialiśmy się. Ślady po pobiciu dawno zniknęły. Nie, żebym chciał mieć kolejne, ale z Zico czułem się bezpiecznie. Wiedziałem, że on by mnie nie zostawił w potrzebie. A z nim pokonałbym całe zło tego świata! Poza tym te typy, co mnie napadły, podobno przestały pokazywać się w pubie. Dodatkowo, słyszałem plotki, że ten w kolczykach i tatuażach siedzi od niedawna w  pierdlu. Nie zastanawiałem się ile w tym prawdy, opowiedziałem o wszystkim Zico.
- No ale za co?
O! Wreszcie wykazał choć minimalne zainteresowanie.
- Nielegalny handel porno.
Zico zagwizdał. Założyłbym się, że chętnie zobaczyłby te pornosy.
- Ostro.
- Podejrzewasz, że ma coś wspólnego z postrzeleniem Jaehyo?
- Nie. To, że handlował porno nie oznacza, że strzelał w łeb przypadkowym ludziom.
- Przypadkowym?
- Gdyby ktoś z nas zadarł z tym człowiekiem, to bym wiedział. Nikt nie wszedł mu w drogę. On nie miał nic wspólnego z postrzeleniem Jaehyo.
- A z tym morderstwem na obrzeżach Seulu? Wpływowy biznesmen, podpalony we własnym wozie. Od czasu historii z hotelem, gdzie teraz znajduje się twój ulubiony burdel, okolice Seulu były dość spokojne. I nagle dzieje się tyle strasznych rzeczy. Kto za tym wszystkim stoi?
Zico jakby się czegoś wystraszył. Miałem wrażenie, że przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Odwrócił wzrok, ale zaraz znów popijał piwo i gapił się na mnie.
- Nie wiem, czy ja duch święty jestem?
- Do świętości to ci akurat daleko… hehe. Nie obrzydza cię pieprzenie tych dziweczek? Przecież kto tylko chce, robi to z nimi.
- O, serio? – zapytał z sarkazmem – Taeil zna się na dziwkach.
- Apropo.. ten burdel… chyba gdzieś obok było to morderstwo.
Zico wypił na raz resztę piwa i głośno odstawił kufel. Zastanawiałem się, co go tak wkurzyło. Nigdy nie krył się ze swoimi wizytami u dziwek. W ogóle z niczym się nie krył. Zawsze gadaliśmy o wszystkim i nie mieliśmy sekretów.
- Nie wiem nic o tym morderstwie – odpowiedział wreszcie i zapytał, czy chcę kasę na automaty.
No normalnie szok! Oczywiście, że chciałem. I przegrałem. Wkurzony, miałem zamiar wycyganić od Zico jeszcze kilka groszy, ale nigdzie go nie znalazłem. Polazł sobie bez pożegnania. I może to nie było dziwne zachowanie?!

***

                Zachowanie Zico nie zapowiadało niczego dobrego. W sumie martwiłem się, że to może źle wpływać na nasz gang. Już odczuwałem tego skutki. Kilka tygodni temu ze względów bezpieczeństwa zrobiliśmy przerwę w działalności, ale spotykaliśmy się i obgadywaliśmy aktualne sprawy. To dawało poczucie, że nie jesteśmy bezczynni. Teraz wszyscy sami radzili sobie, albo i nie, ze swoimi kłopotami. B-Bomb i U-Kwon uganiali się za Naeun. Jaehyo dochodził do siebie, wypisany ze szpitala i próbował pogodzić się z utraceniem pamięci. P.O i Kyung latali na skrzydłach miłości. Zico zdziwaczał. Ja nudziłem się, jak jeszcze nigdy. Moje życie stało się zbyt spokojne. Poza tym brakowało mi pieniędzy, bo przecież nasz gang od dawna nikogo nie okradał. Z tych powodów znalazłem sobie pracę. Stanowisko: kasjer/sprzedawca nie wymagało żadnych skomplikowanych umiejętności. Obawiałem się jedynie obsługi kasy. Jeśli będzie brakować chociaż kilku groszy, dokładam ze swojej kieszeni. W pierwszych dniach przekonałem się, że nawet wśród pracowników supermarketu panowała hierarchia. Ci zatrudnieni najwcześniej byli ważni. Z nowymi, takimi jak ja, nikt się nie liczył. W mojej trzymiesięcznej umowie – zleceniu nie powinienem mieć napisane: kasjer/sprzedawca, a: przynieś, wynieś, pozamiataj. Zajmowałem się wszystkim, czym ci ważni nie chcieli się zajmować. Rozpakowywałem towary w magazynie, układałem na regałach sklepowych. Ogłaszałem promocje przez megafon. Zamiatałem, szorowałem podłogi. Raz jakaś babka stłukła słoik czegoś… nie wiem dokładnie czego, ale okropnie cuchnęło i oczywiście kto to musiał powycierać?! Ja. Po tym incydencie chciałem rzucić tę robotę w cholerę, lecz akurat jeden z ważnych się rozchorował i zasiadłem przy kasie. Obsługa jej nie okazała się nawet taka zła, więc postanowiłem pomęczyć się chociaż przez te trzy miechy. Wreszcie byłem prawdziwym kasjerem. Zdarzały się czasami małe wpadki. Pewnego dnia zgubiłem kartkę z kodami na owoce i warzywa. Zawołałem więc do kasjerki obok:
- Możesz mi sprawdzić kod na paprykę?
- 78343!
I po problemie. Jeszcze nie wbiłem cyferek na kasę, gdy odezwała się klientka:
- Ale ja nie kupuję papryki.
Aż mi szczena opadła. Głos brzmiał znajomo, kojarzył mi się z czymś miłym i przyjemnym. Podniosłem wzrok i… dlaczego jej wcześniej nie zauważyłem?!
- Oh Hayoung!
- Tak, to ja. I nie kupuję papryki, tylko bakłażana!
Otworzyłem worek. I głośno się roześmiałem.
- Serio! Bakłażan! Ale masz naklejkę, że to papryka…
- Nieźle wyglądasz – powiedziała niespodziewanie Hayoung ze słodkim, niewinnym uśmiechem.
A ludzie w kolejce się przysłuchiwali.
- Dzięki. Szybko się zagoiło.
Ludzie w kolejce zaczęli się niecierpliwić.
- Może umówicie się w kawiarni? – zaproponowała jakaś podstarzała babka, co kupowała… no proszę, wibrator. Samotna stara panna? Takich lepiej nie denerwować. Poprosiłem kasjerkę obok o kod na bakłażana i zeskanowałem zakupy Hayoung. Przez cały czas się do mnie uśmiechała. Gdy odchodziła z pełnymi siatkami, zawołałem:
- Oh Hayoung! Dziś wieczorem kawiarnia.

***

                Nagle to sobie uświadomiłem - zaprosiłem Hayoung na randkę! I podszedłem do tego poważnie. Po powrocie z pracy wskoczyłem pod prysznic. Niby to tylko supermarket, ale czułem się jakbym przez osiem godzin przewalał gnój, a nie układał towary i kasował zakupy. Może dlatego, że było cholernie upalne lato. Nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu wystarczyło lekko się zmęczyć i od razu lepić się od potu, ohyda. Gdzieś słyszałem, że pot pomaga w zwabianiu przeciwnej płci, lecz osobiście nie wydawało mi się to w ogóle seksowne i wolałem inne zapachy. Długo stałem pod prysznicem w strugach wody, nie za ciepłej, nie za zimnej, w sam raz. Przebrałem się w czyste ciuchy i zapukałem do Hayoung. Udawała zdziwienie. Powiedziała, że się mnie nie spodziewała, ale miała na sobie ekstra kieckę (tak jej opinała to i owo, że na niczym innym nie mogłem się skupić) i dyskretny makijaż. Dziewczyny! Nie pytałem, gdzie chce iść. W naszym pubie też można wypić kawę, ale zdecydowałem, że jedziemy do Seulu. Autobus spóźnił się o kilka minut, to też pewnie przez upał. Rzuciliśmy się na siedzenia z tyłu. Hayoung otworzyła okno i śmiała się, kiedy wiatr zwiewał jej włosy na twarz. Potem oszukała kanarów, że jedzie na gapę. Dostałabym mandat, gdyby nie wyjęła pogniecionego biletu z kieszeni i nie oznajmiła ze śmiechem, że jednak go ma! Zachowywała się jak dziecko pozostawione bez opieki rodziców, które wie, że teraz  może sobie pozwolić na wszystko. Nie, żeby mi to przeszkadzało... Hayoung podobała mi się taka, jaka była. Tylko, że… właśnie taka nie była! W jej głośnym, trochę szpanerskim zachowaniu wyczuwałem coś sztucznego, ale nie wiedziałem co i dlaczego. Przed kim udawała? Poszliśmy do kawiarni, gdzie… zamówiliśmy piwo. Hayoung siedziała naprzeciwko mnie. Nagle wysunęła ręce i zaczęła dotykać mojej twarzy tam, gdzie została mała blizna po pobiciu. Nic nie powiedziała. Też nic nie mówiłem. Miałem ochotę wstać i wpić się w jej usta. Ale nie chciałem tego robić przy świadkach. Jednocześnie czułem, że zaraz eksploduję, więc zaproponowałem, żebyśmy przeszli się gdzieś i się zgodziła. Spacerowaliśmy po parku, odwiedziliśmy wesołe miasteczko i zaliczyliśmy wszystkie karuzele. Miałem odwagę, żeby przejechać się na rollercoasterze, na wiele rzeczy zawsze miałem odwagę, w końcu byłem członkiem gangu, a teraz zabrakło mi jej, by pocałować dziewczynę! Żałosne. Skończyliśmy w salonie gier. Hayoung spodobało się to miejsce. Wygraliśmy trochę, trochę przegraliśmy. Za to wzbogaciliśmy się na zdrapkach. Przy Hayoung dopisywało mi szczęście. Postanowiłem, że będę się jej trzymać. Gdy zrobiło się ciemno, siedzieliśmy  w barze przy stoliku na dworze i, mała odmiana, popijaliśmy soju. Opowiadałem o tym, że chcę kiedyś zagrać w prawdziwym kasynie w Las Vegas, to moje marzenie. Zapytałem jakie jest jej.
- Przestałam mieć marzenia – odpowiedziała smutno i wpatrywała się w alkohol – bo się nie spełniają.
Podniosła kieliszek do ust i wypiła wszystko. Próbowałem powiedzieć jej coś na pocieszenie. Niestety… uważałem tak samo. Hayoung chyba zczaiła, o co chodzi, dlaczego zamilkłem i chciała rozładować atmosferę.
- Opowiedz mi kawał - poprosiła.
I znów napełniła kieliszki. Zastanawiałem się, czy powinna jeszcze pić. Zaczynała bełkotać, śmiała się ze wszystkiego. Przypadkowo rozlała alkohol na stół. To też nie pasowało mi do Hayoung i wydawało się „sztuczne”. No, ale była dorosła, chciała zalać się w trzy dupy, to się zalewała. I nie miałem nic przeciwko niesieniu jej do domu, jeśli będzie zbyt pijana, by utrzymać się na nogach. Opowiedziałem pierwszy-lepszy kawał. Co mnie nie zdziwiło, śmiała się.
- Jeszcze?
- Yhm… opowiedz mi kawał… taki… taki zboczony!
- Zboczony?
- Yhm…
Opowiedziałem. Wybrałem dość łagodny, bo byłem niepewny reakcji. Ale Hayoung się śmiała. No i opowiedziałem kilka naprawdę nieprzyzwoitych. Ludzie ze stolików obok rzucali mi zażenowane spojrzenia. A Hayoung nadal się śmiała. Wypiła jeszcze jeden kieliszek. I przestała mnie słuchać. Kołysała się na krześle w rytm piosenki. Miała półprzymknięte oczy, rozbiegane, nieobecne. Elvis Presley śpiewał „I can’t help falling in love”. Hayoung nuciła bełkotliwie. Też poczułem, że sporo wypiłem. To wszystko przypominało sen. A w snach nie ma rzeczy niemożliwych. Próbowałem zdobyć się na odwagę. Przechyliłem się przez stolik i prawie sięgałem ustami ust Hayoung…
- Nie! – zawołała i w tym momencie przekonała mnie, że też nie powinienem mieć marzeń – za sześć tygodni wychodzę za mąż.


OD AUTORKI:

10.000 wyświetleń :) Nie spodziewałam się, że kiedyś będzie ich tyle;') Dziękuję za nie i za wszystkie komentarze! 

3 komentarze:

  1. Pod koniec miałam nadzieję, że Taeil jednak pocałuje Hayoung, ale tu się okazuje, że wychodzi za mąż. No cóż, serce nie sługa:)
    Gratuluję takiej liczby wyświetleń:) Teraz może być już tylko więcej;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Mistrz spijlerowania zdradza, że Hayoung nie wychodzi za mąż z miłości...

      Usuń
    2. Czyli jest nadzieja dla tych dwojga:)

      Usuń