Living like a dream
TAEIL
Nie
wiedziałem co, ale coś dziwnego działo się z Zico. Chyba z tydzień do nikogo
się nie odzywał. Nikt też go nie widział. Wreszcie wpadłem na niego w szpitalu,
gdy odwiedzałem Jaehyo. Zawsze opanowany, wtedy wydawał mi się strasznie
niespokojny. Pogadaliśmy trochę. Powiedziałem mu , że dostałem pracę w
supermarkecie Hankook. Gratulował mi i w ogóle, ale jakoś bez entuzjazmu.
- Hello! Dostałem pracę! Dotarło? Może byśmy to oblali?
- Taaa.
Trudno się domyślić, co miała znaczyć taka odpowiedź…
„wporzo”? „nie chce mi się, ale wporzo”? „spierdalaj”? Ale ostatecznie
poszliśmy na piwo. Zico rozwalił się na krześle i chlał w zawrotnym tempie, ja
straciłem sporo kasy na automatach, więc też postanowiłem się nawalić.
- Nie masz dość tego pubu po ostatnim? – zagadał do mnie
Zico i przypomniał mi, jak mnie napadły te typy.
- A jest tu jakiś inny? – odpowiedziałem i wzruszyłem
ramionami.
Zaśmialiśmy się. Ślady po pobiciu dawno zniknęły. Nie,
żebym chciał mieć kolejne, ale z Zico czułem się bezpiecznie. Wiedziałem, że on
by mnie nie zostawił w potrzebie. A z nim pokonałbym całe zło tego świata! Poza
tym te typy, co mnie napadły, podobno przestały pokazywać się w pubie. Dodatkowo,
słyszałem plotki, że ten w kolczykach i tatuażach siedzi od niedawna w pierdlu. Nie zastanawiałem się ile w tym
prawdy, opowiedziałem o wszystkim Zico.
- No ale za co?
O! Wreszcie wykazał choć minimalne zainteresowanie.
- Nielegalny handel porno.
Zico zagwizdał. Założyłbym się, że chętnie zobaczyłby te
pornosy.
- Ostro.
- Podejrzewasz, że ma coś wspólnego z postrzeleniem
Jaehyo?
- Nie. To, że handlował porno nie oznacza, że strzelał w
łeb przypadkowym ludziom.
- Przypadkowym?
- Gdyby ktoś z nas zadarł z tym człowiekiem, to bym
wiedział. Nikt nie wszedł mu w drogę. On nie miał nic wspólnego z postrzeleniem
Jaehyo.
- A z tym morderstwem na obrzeżach Seulu? Wpływowy
biznesmen, podpalony we własnym wozie. Od czasu historii z hotelem, gdzie teraz
znajduje się twój ulubiony burdel, okolice Seulu były dość spokojne. I nagle
dzieje się tyle strasznych rzeczy. Kto za tym wszystkim stoi?
Zico jakby się czegoś wystraszył. Miałem wrażenie, że
przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Odwrócił wzrok, ale zaraz znów popijał piwo
i gapił się na mnie.
- Nie wiem, czy ja duch święty jestem?
- Do świętości to ci akurat daleko… hehe. Nie obrzydza
cię pieprzenie tych dziweczek? Przecież kto tylko chce, robi to z nimi.
- O, serio? – zapytał z sarkazmem – Taeil zna się na
dziwkach.
- Apropo.. ten burdel… chyba gdzieś obok było to
morderstwo.
Zico wypił na raz resztę piwa i głośno odstawił kufel.
Zastanawiałem się, co go tak wkurzyło. Nigdy nie krył się ze swoimi wizytami u
dziwek. W ogóle z niczym się nie krył. Zawsze gadaliśmy o wszystkim i nie
mieliśmy sekretów.
- Nie wiem nic o tym morderstwie – odpowiedział wreszcie
i zapytał, czy chcę kasę na automaty.
No normalnie szok! Oczywiście, że chciałem. I przegrałem.
Wkurzony, miałem zamiar wycyganić od Zico jeszcze kilka groszy, ale nigdzie go
nie znalazłem. Polazł sobie bez pożegnania. I może to nie było dziwne
zachowanie?!
***
Zachowanie
Zico nie zapowiadało niczego dobrego. W sumie martwiłem się, że to może źle wpływać
na nasz gang. Już odczuwałem tego skutki. Kilka tygodni temu ze względów
bezpieczeństwa zrobiliśmy przerwę w działalności, ale spotykaliśmy się i
obgadywaliśmy aktualne sprawy. To dawało poczucie, że nie jesteśmy bezczynni. Teraz
wszyscy sami radzili sobie, albo i nie, ze swoimi kłopotami. B-Bomb i U-Kwon
uganiali się za Naeun. Jaehyo dochodził do siebie, wypisany ze szpitala i
próbował pogodzić się z utraceniem pamięci. P.O i Kyung latali na skrzydłach
miłości. Zico zdziwaczał. Ja nudziłem się, jak jeszcze nigdy. Moje życie stało
się zbyt spokojne. Poza tym brakowało mi pieniędzy, bo przecież nasz gang od
dawna nikogo nie okradał. Z tych powodów znalazłem sobie pracę. Stanowisko:
kasjer/sprzedawca nie wymagało żadnych skomplikowanych umiejętności. Obawiałem
się jedynie obsługi kasy. Jeśli będzie brakować chociaż kilku groszy, dokładam
ze swojej kieszeni. W pierwszych dniach przekonałem się, że nawet wśród
pracowników supermarketu panowała hierarchia. Ci zatrudnieni najwcześniej byli
ważni. Z nowymi, takimi jak ja, nikt się nie liczył. W mojej trzymiesięcznej
umowie – zleceniu nie powinienem mieć napisane: kasjer/sprzedawca, a: przynieś,
wynieś, pozamiataj. Zajmowałem się wszystkim, czym ci ważni nie chcieli się
zajmować. Rozpakowywałem towary w magazynie, układałem na regałach sklepowych. Ogłaszałem
promocje przez megafon. Zamiatałem, szorowałem podłogi. Raz jakaś babka stłukła
słoik czegoś… nie wiem dokładnie czego, ale okropnie cuchnęło i oczywiście kto
to musiał powycierać?! Ja. Po tym incydencie chciałem rzucić tę robotę w
cholerę, lecz akurat jeden z ważnych się rozchorował i zasiadłem przy kasie. Obsługa
jej nie okazała się nawet taka zła, więc postanowiłem pomęczyć się chociaż
przez te trzy miechy. Wreszcie byłem prawdziwym kasjerem. Zdarzały się czasami
małe wpadki. Pewnego dnia zgubiłem kartkę z kodami na owoce i warzywa.
Zawołałem więc do kasjerki obok:
- Możesz mi sprawdzić kod na paprykę?
- 78343!
I po problemie. Jeszcze nie wbiłem cyferek na kasę, gdy odezwała
się klientka:
- Ale ja nie kupuję papryki.
Aż mi szczena opadła. Głos brzmiał znajomo, kojarzył mi
się z czymś miłym i przyjemnym. Podniosłem wzrok i… dlaczego jej wcześniej nie
zauważyłem?!
- Oh Hayoung!
- Tak, to ja. I nie kupuję papryki, tylko bakłażana!
Otworzyłem worek. I głośno się roześmiałem.
- Serio! Bakłażan! Ale masz naklejkę, że to papryka…
- Nieźle wyglądasz – powiedziała niespodziewanie Hayoung
ze słodkim, niewinnym uśmiechem.
A ludzie w kolejce się przysłuchiwali.
- Dzięki. Szybko się zagoiło.
Ludzie w kolejce zaczęli się niecierpliwić.
- Może umówicie się w kawiarni? – zaproponowała jakaś
podstarzała babka, co kupowała… no proszę, wibrator. Samotna stara panna?
Takich lepiej nie denerwować. Poprosiłem kasjerkę obok o kod na bakłażana i
zeskanowałem zakupy Hayoung. Przez cały czas się do mnie uśmiechała. Gdy
odchodziła z pełnymi siatkami, zawołałem:
- Oh Hayoung! Dziś wieczorem kawiarnia.
***
Nagle
to sobie uświadomiłem - zaprosiłem Hayoung na randkę! I podszedłem do tego
poważnie. Po powrocie z pracy wskoczyłem pod prysznic. Niby to tylko
supermarket, ale czułem się jakbym przez osiem godzin przewalał gnój, a nie
układał towary i kasował zakupy. Może dlatego, że było cholernie upalne lato.
Nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu wystarczyło lekko się zmęczyć i od razu
lepić się od potu, ohyda. Gdzieś słyszałem, że pot pomaga w zwabianiu
przeciwnej płci, lecz osobiście nie wydawało mi się to w ogóle seksowne i
wolałem inne zapachy. Długo stałem pod prysznicem w strugach wody, nie za
ciepłej, nie za zimnej, w sam raz. Przebrałem się w czyste ciuchy i zapukałem
do Hayoung. Udawała zdziwienie. Powiedziała, że się mnie nie spodziewała, ale
miała na sobie ekstra kieckę (tak jej opinała to i owo, że na niczym innym nie
mogłem się skupić) i dyskretny makijaż. Dziewczyny! Nie pytałem, gdzie chce
iść. W naszym pubie też można wypić kawę, ale zdecydowałem, że jedziemy do
Seulu. Autobus spóźnił się o kilka minut, to też pewnie przez upał. Rzuciliśmy
się na siedzenia z tyłu. Hayoung otworzyła okno i śmiała się, kiedy wiatr
zwiewał jej włosy na twarz. Potem oszukała kanarów, że jedzie na gapę.
Dostałabym mandat, gdyby nie wyjęła pogniecionego biletu z kieszeni i nie
oznajmiła ze śmiechem, że jednak go ma! Zachowywała się jak dziecko
pozostawione bez opieki rodziców, które wie, że teraz może sobie pozwolić na wszystko. Nie, żeby mi
to przeszkadzało... Hayoung podobała mi się taka, jaka była. Tylko, że… właśnie
taka nie była! W jej głośnym, trochę szpanerskim zachowaniu wyczuwałem coś
sztucznego, ale nie wiedziałem co i dlaczego. Przed kim udawała? Poszliśmy do
kawiarni, gdzie… zamówiliśmy piwo. Hayoung siedziała naprzeciwko mnie. Nagle
wysunęła ręce i zaczęła dotykać mojej twarzy tam, gdzie została mała blizna po
pobiciu. Nic nie powiedziała. Też nic nie mówiłem. Miałem ochotę wstać i wpić
się w jej usta. Ale nie chciałem tego robić przy świadkach. Jednocześnie
czułem, że zaraz eksploduję, więc zaproponowałem, żebyśmy przeszli się gdzieś i
się zgodziła. Spacerowaliśmy po parku, odwiedziliśmy wesołe miasteczko i
zaliczyliśmy wszystkie karuzele. Miałem odwagę, żeby przejechać się na
rollercoasterze, na wiele rzeczy zawsze miałem odwagę, w końcu byłem członkiem
gangu, a teraz zabrakło mi jej, by pocałować dziewczynę! Żałosne. Skończyliśmy
w salonie gier. Hayoung spodobało się to miejsce. Wygraliśmy trochę, trochę
przegraliśmy. Za to wzbogaciliśmy się na zdrapkach. Przy Hayoung dopisywało mi
szczęście. Postanowiłem, że będę się jej trzymać. Gdy zrobiło się ciemno,
siedzieliśmy w barze przy stoliku na
dworze i, mała odmiana, popijaliśmy soju. Opowiadałem o tym, że chcę kiedyś
zagrać w prawdziwym kasynie w Las Vegas, to moje marzenie. Zapytałem jakie jest
jej.
- Przestałam mieć marzenia – odpowiedziała smutno i
wpatrywała się w alkohol – bo się nie spełniają.
Podniosła kieliszek do ust i wypiła wszystko. Próbowałem
powiedzieć jej coś na pocieszenie. Niestety… uważałem tak samo. Hayoung chyba
zczaiła, o co chodzi, dlaczego zamilkłem i chciała rozładować atmosferę.
- Opowiedz mi kawał - poprosiła.
I znów napełniła kieliszki. Zastanawiałem się, czy
powinna jeszcze pić. Zaczynała bełkotać, śmiała się ze wszystkiego. Przypadkowo
rozlała alkohol na stół. To też nie pasowało mi do Hayoung i wydawało się „sztuczne”.
No, ale była dorosła, chciała zalać się w trzy dupy, to się zalewała. I nie
miałem nic przeciwko niesieniu jej do domu, jeśli będzie zbyt pijana, by
utrzymać się na nogach. Opowiedziałem pierwszy-lepszy kawał. Co mnie nie
zdziwiło, śmiała się.
- Jeszcze?
- Yhm… opowiedz mi kawał… taki… taki zboczony!
- Zboczony?
- Yhm…
Opowiedziałem. Wybrałem dość łagodny, bo byłem niepewny
reakcji. Ale Hayoung się śmiała. No i opowiedziałem kilka naprawdę
nieprzyzwoitych. Ludzie ze stolików obok rzucali mi zażenowane spojrzenia. A
Hayoung nadal się śmiała. Wypiła jeszcze jeden kieliszek. I przestała mnie
słuchać. Kołysała się na krześle w rytm piosenki. Miała półprzymknięte oczy,
rozbiegane, nieobecne. Elvis Presley śpiewał „I can’t help falling in love”. Hayoung
nuciła bełkotliwie. Też poczułem, że sporo wypiłem. To wszystko przypominało
sen. A w snach nie ma rzeczy niemożliwych. Próbowałem zdobyć się na odwagę.
Przechyliłem się przez stolik i prawie sięgałem ustami ust Hayoung…
- Nie! – zawołała i w tym momencie przekonała mnie, że
też nie powinienem mieć marzeń – za sześć tygodni wychodzę za mąż.
Pod koniec miałam nadzieję, że Taeil jednak pocałuje Hayoung, ale tu się okazuje, że wychodzi za mąż. No cóż, serce nie sługa:)
OdpowiedzUsuńGratuluję takiej liczby wyświetleń:) Teraz może być już tylko więcej;)
Dzięki :)
UsuńMistrz spijlerowania zdradza, że Hayoung nie wychodzi za mąż z miłości...
Czyli jest nadzieja dla tych dwojga:)
Usuń