20/05/2017

the song of love (rozdział 15)

                Na posterunku w Yongsan panowało poruszenie, odkąd odbywały się przesłuchania grupy koreańskich bojowników aresztowanych podczas próby włamania do jednego z japońskich magazynów z amunicją. Akiharu postanowił to wykorzystać, by wedrzeć się do archiwum i poszukać akt dotyczących procesu Oh Hoona. Niestety, nie pozostał niezauważony. Jak tylko znalazł się na posterunku, pracujący przy biurkach oficerowie wstali i pozdrowili go. Wiedzieli, że syn komendanta pewnego dnia do nich dołączy. A sądząc po ambicjach ojca, swoimi awansami szybko rozwinie karierę. W główniej sali obracały się zamontowane przy suficie wiatraki. Ochładzały letnie powietrze. Akiharu ukłonił się i skręcił w korytarz, gdzie znajdowały się biura wyższych rangą oficerów, w tym i biuro komendanta Tsukiyama. Chłopak zapukał kilka razy. Wszedł, jak tylko usłyszał zdecydowane "proszę".
- Cześć, tato - przywitał się i usiadł w fotelu przy niewielkim stoliku, podczas gdy ojciec pracował przy biurku, nad którym też obracał się wiatrak.
Twarz komendanta nie wyrażała żadnych emocji, jedynie pełne skupienie. Nie odrywał wzroku od sterty dokumentów.
- Cześć, synu - jego odpowiedź była bardzo szorstka i oficjalna - co cię tu sprowadza? Nie masz dziś treningu kendo? Musisz się dobrze przygotować do testów sprawnościowych, jak oblejesz, stracisz możliwość dostania się do szkoły oficerskiej.
- Nie, dziś nie mam treningu. I nie obleję testów - odparł Akiharu, głośno przełykając ślinę - tato, przyniosłem ci kanapki ryżowe. Pani Choi je przygotowała.
Poproszenie kucharki o pomoc było dobrym pomysłem, bo przyniesione jedzenie posłużyło jako pretekst wizyty na posterunku. Akiharu podał ojcu owinięty w kuchenny ręcznik pojemnik.
- O, dziękuję, rzeczywiście, jestem już głodny - stwierdził ten, usiadł w fotelu na wprost syna i, rozpakowując jedzenie, polecił mu - częstuj się.
- Nie... ja jestem po obiedzie, poza tym nie chcę ci przeszkadzać, widzę, że masz sporo pracy.
- Tak, moi oficerowie wszelkimi sposobami starają się cokolwiek wyciągnąć z tych niedoszłych złodziei amunicji, a oni jakby się zmówili, nie wydają ani swoich towarzyszy, ani dowódcy.
- I co zrobicie?
- Jak to "co"? Każdy ma jakąś wytrzymałość na ból. Jeżeli ją przekraczamy, większość po prostu traci zmysły i zdradza wszystko, o co tylko zapytamy - tłumaczył ojciec, zajadając się kanapką.
Akiharu poczuł, że przebiegł go dreszcz. Wstał, żegnając się:
- Miłego dnia, tato.
Opuszczając biuro komendanta, usłyszał jeden, jedyny przerażający krzyk, odbijający się echem w korytarzu, prowadzącym do sali tortur. Akiharu zawrócił i pospieszył do archiwum. To był dobry moment na przejrzenie tajnych dokumentów. Oficerowie zajmowali się swoimi sprawami, a ojciec jedzeniem. Akiharu bez trudu dostał się między rzędy teczek. Były ułożone rocznikami, pokryte warstwą kurzu. Tak, jakby nikt nie wracał do skrywanych w nich historii. Tak, jakby los tysięcy istnień ludzkich pozostał po prostu zapomniany. Chłopak zatrzymał się przy półce z podpisem: rok 1920. To wtedy aresztowano Oh Hoona. Lecz żadna z teczek nie zawierała jego nazwiska.
- W czym pomóc? - niespodziewanie rozległ się głos i Akiharu aż podskoczył.
Obok stał oficer w średnim wieku, z powagą wypisaną na twarzy.
- Ja... - Akiharu rozważał, czy skłamać, lecz ostatecznie postanowił zagrać otwartymi kartami - szukam akt Oh Hoona, jednego z przywódców zamieszek z tysiąc dziewięćset dziewiętnastego, aresztowanego w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku w Szanghaju - wyjaśnił, a przy tym oblał go nieprzyjemny pot.
Może to nie z powodu nerwów, tylko gorąca. Tu nikt nie włączył wiatraków.
- Hmm... w Szanghaju? - powtórzył oficer, Ishihara Eizo, jak głosiła naszywka na jego mundurze - skoro przesłuchiwania nie odbywały się na naszym posterunku, akta powinny być w tajnych archiwach gubernatorstwa.
- No tak... dziękuję - Akiharu ukłonił się i wyszedł.
Sprawa okazała się nie taka prosta, jak przypuszczał, a mimo to bez wahania zatrzymał rikszę i kazał się odwieźć do wspomnianych przez Ishihara Eizo archiwów. Po drodze myślał nad taktyką. Czy wystarczy być synem komendanta, żeby tam wejść i przejrzeć akta? Jeżeli nie, co powinien powiedzieć? Lepiej ukryć prawdziwy powód swojej wizyty, a może zapytać bezpośrednio, jak na posterunku? Nic nie postanowił. Zapłacił rikszarzowi i stał w blasku popołudniowego słońca przy drzwiach archiwum gubernatorstwa. Przypomniał sobie twarz Aiki w momencie, kiedy poprosiła go o znalezienie akt z procesu jej ojca. Zaufała mu, powierzając sekrety, które mogłyby kosztować ją życie. Liczyła na niego. To go zmotywowało, by mimo ryzyka, pokonać lęk i przekroczyć próg. W archiwum panował przyjemny chłód i półmrok. Okna osłonięte były żaluzjami. Wszędzie kręcili się strażnicy i jeden z nich podszedł zaraz do zestresowanego chłopaka.
- Tsukiyama Akiharu? - zapytał - jest pan synem komendanta posterunku i wielokrotnym zwycięzcom zawodów w kendo, prawda?
- Tak.
- Bardzo mi miło pana poznać. Byłem na kilku z pana walk i wszystkie wywarły na mnie wielkie wrażenie. Kłaniam się z wyrazami szacunku - tak też zrobił - jestem do pana usług.
- Dziękuję - Akiharu zamilkł na moment, bo choć przywykł do tego typu komplementów, czasami nadal go zawstydzały - ojciec poprosił mnie o sprawdzenie czegoś w aktach.
- Co to za akta? - zapytał strażnik.
- Z procesu Oh Hoona, przywódcy zamieszek z tysiąc dziewięćset dziewiętnastego, aresztowanego w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku w Szanghaju.
- 1920 rok... zapraszam pana na piętro.
Weszli po jasnych, marmurowych schodach. Oprócz chłodu i mroku panowała tu złowroga cisza. Strażnik zaprowadził Akiharu do przestronnej sali i przekazał go koledze wraz z uzyskanymi przedtem informacjami, kto, kogo i czemu szuka. Sytuacja stawała się powoli zbyt jawna. Niemożliwe wydawało się załatwienie tego dyskretnie. A to nie podobało się Akiharu. Co więcej, czuł, że ten strażnik cały czas podejrzliwie mu się przygląda. Zaprowadził chłopaka do odpowiedniej półki i podał teczkę podpisaną "Oh Hoon/1920". Nie odszedł, gdy Akiharu ją otworzył, jakby interesowała go jego reakcja. A potem odłożył teczkę i odprowadził chłopaka do drzwi. Ostrożność i kontrola, oto czym wyróżniały się archiwa gubernatorstwa. Akiharu poczuł ulgę, kiedy wreszcie znalazł się na dworze. Lecz ta ulga trwała krótko. Przytłoczony tym, co wyczytał w aktach, chodził po mieście bez konkretnego celu. Przeszedł przez park, krążył po rynku, mijając obojętnie stragany. Wieczorem dotarł do torów. Zastał tam Aikę, lecz nie była sama, towarzyszył jej Takuya. Oboje siedzieli na szczycie nasypu, w milczeniu. Akiharu zastanawiał się, gdzie się podziała ta radość życia, jaką do niedawna miała w sobie Aika. Brutalność wojny jej ją odebrała. Spojrzał na nią ostatni raz i uciekł. To nie tak, że postanowił zatrzymać dla siebie, co wyczytał w aktach. Powie jej, tylko nie dziś, dziś chciał, by  jeszcze obserwowała przejeżdżający pociąg.

***

                Było późne popołudnie, kiedy Yonghwa i Jonghyun dotarli do obozowiska oddziału Yongjuna, dostarczając zapasy produktów żywnościowych i przedmiotów codziennego użytku. Zastali dziewczyny sprzątające po obiedzie, a zza wzgórza rozchodziło się echo okrzyków koreańskich żołnierzy i wydawanych im przez dowódcę rozkazów.
- Mają trening - poinformował Yonghwa swojego towarzysza. 
W tym momencie dziewczyny ich zauważyły. Misuk zanosiła do spiżarki resztki jedzenia. Jisoo i Suyeon myły naczynia. Gyesoon ustawiała talerze i miski tak, by słońce szybko je wysuszyło. Udawała, że nie widzi chłopaków, póki nie podeszli naprawdę blisko. Wtedy zawołała:
- Towarzysz Lee!
Jonghyun bez wahania objął ją, uniósł lekko i obrócił dookoła. A Jisoo i Suyeon słyszały, jak Misuk szepnęła z odrazą "dziwka" i wycofała się. Yonghwa ruszył za nią, wymawiając się:
- Ja poszukam Minhyuka.
Ledwie oddalili się o tyle, by nikt nie słyszał ich rozmowy, Misuk powiedziała z uśmiechem:
- Cześć. Wszyscy się stęskniliśmy za twoimi wizytami, dowódca, żołnierze i... ja.
Celowo nie wspomniała o Gyesoon. Przy Yonghwie wolała udawać, że jej rywalka po prostu nie istniała, chciała, by zauważał tylko ją samą - dziewczynę, która oddała mu się, gdy oboje nie byli trzeźwi, w potem w ogóle tego nie żałowała.
- Cześć. Towarzyszko Park... - zaczął w sposób dziwnie oficjalny - przepraszam za ostatni raz. Tamto... nie powinno się wydarzyć.
- Nie przesadzaj, oboje tego chcieliśmy - przypomniała.
- Tu nie chodzi o chęci.
- A o co?
- Ty chciałaś czegoś więcej. Ja tylko tego jednego razu. Przepraszam, jeżeli już robiłaś sobie nadzieje... - tłumaczył Yonghwa, a Misuk zbyła to przepełnionym pogardą prychnięciem.
- Nie mów mi, że wymagam za wiele! - powiedziała, lekko zirytowana - nie wymagam, byś poprosił mnie o rękę i wziął za żonę, nie wymagam od ciebie częstszych wizyt, czy lepszego życia. Ja chcę tylko tego, żebyś mnie kochał.
- Och, Misuk, ty nic nie rozumiesz - przyznał, wzdychając, zatrzymał się i położył ręce na jej ramionach - ślub, częstsze wizyty, lepsze życie, nie rozumiesz, że bym ci to wszystko dał, gdybym rzeczywiście tylko cię kochał?
Patrzył jej prosto w oczy, wypowiadając te okropne słowa. Nie kochał jej. Nie pokocha. Nigdy. Wreszcie to sobie uświadamiała.
- A więc... Kim ja jestem? Kim ja dla ciebie jestem? - spytała.
- Jesteś bojowniczką o wolność, należącą do oddziału mojego brata, towarzyszką Park Misuk.
- A ty... - zaczęła spokojnie, by zaraz niespodziewanie podnieść głos - jesteś dla mnie nikim!
- Przepraszam - powtórzył jeszcze raz i, zostawiając ją na szczycie, zaczął schodzić po przeciwnej stronie wzgórza, gdzie mieli trening żołnierze. Już się nie zatrzymywał i nie obracał za siebie. Później wielokrotnie tego żałował. Może gdyby nie był tak boleśnie bezpośredni, gdyby dodał choć jedno cieplejsze słowo... nie tak by się wszystko potoczyło. Lecz wówczas myślał, że postąpił słusznie i chociaż rozmowa z Misuk kosztowała go wiele wysiłków, z lekkim sercem wracał do obozu z zabranym z treningu Minhyukiem. Jisoo i Suyeon nadal myły naczynia. A Gyesoon i Jonghyun siedzieli na ziemi, rozmawiając.
- Hyung! - zawołał Minhyuk i po chwili ściskał się serdecznie z od dawna nie widzianym przyjacielem.
- Minhyukkie, jak ty się zmieniłeś! Przyznaj się, trenujesz, tylko po to, żeby dziewczyny mdlały na widok twojego wyrobionego ciała - żartował Jonghyun.
- Głupek - wyzwał go Minhyuk i rzucił wyrwaną trawą.
- O ty... giń, cwelu, giń! - krzyczał Jonghyun i chwytając garść ziemi, popędził za uciekającym przyjacielem.
Gyesoon i Yonghwa skwitowali to krótkim, przytłumionym śmiechem.
- Zaraz przyjdzie Yongjun, chce porozmawiać z Jonghyunem i przekazać mu instrukcje co do przyjazdu profesorów oddelegowanych przez jego ojca. Przygotujmy może coś do picia - zaproponował lider.
Ruszył za Gyesoon do namiotu, który pełnił funkcje kuchni. Zabrał jej z rąk czajnik, nalał wody i wstawił na palnik.
- Nie musisz mi pomagać. Ja umiem to zrobić sama - powiedziała.
- Jesteś na mnie zła.
- Nie. Niby o co?
- Nie wiem, ty mi powiedz - poprosił - może o to, że od czasu tego pocałunku mnie tu nie było?
- Liderze, mam tyle roboty, że nie zastanawiam się codziennie, czy dziś nas odwiedzisz, czy nie. Niecierpliwię się, kiedy zaczyna brakować ryżu. Poza tym, to, jak często się tu zjawiasz, jest mi zupełnie obojętne - odparła, w ogóle na niego nie patrząc - i nie wspominaj więcej, proszę, o tym pocałunku.
- Skoro sobie poradzisz, to idę do namiotu Yongjuna.
- W porządku.
Dowódca, Jonghyun i jeden z żołnierzy, dwudziestoczteroletni Kangshin, siedzieli na podłodze i dyskutowali. Jak tylko Yonghwa wszedł do namiotu, zawołali go i zapoznali z zaplanowaną misją. Profesorowie Kwon Hyunjoon i Kim Soowon wyruszą z Szanghaju, używając fałszywych dokumentów i wysiądą z pociągu w Keijo. Ze stacji kolejowej odbierze ich wyznaczony do tego zadania Kangshin i odwiezie w bezpieczne miejsce, gdzie opracują wstępny plan powstania. Misja wydawała się prosta, choć Jonghyun i jego ojciec włożyli wiele trudu w ustalenie wszystkich szczegółów listownie, przy użyciu obcego cenzorom szyfru. Wciąż trwała ożywiona dyskusja, kiedy pojawiła się Gyesoon z herbatą i, jak tylko im ją podała, wyszła. Na zakończenie wszyscy Yongjun, Yonghwa, Jonghyun i Kangshin wymienili uściski dłoni. 
Pozostali żołnierze, zwolnieni dziś wcześnie z treningu, całą gromadą szli wykąpać się w strumieniu. Dziewczyny powoli zabrały się za robienie kolacji. Yonghwa nie był zbyt zadowolony z perspektywy zjedzenia wspólnego posiłku z Misuk, lecz jak się okazało, nie było jej w obozie, co nie ucieszyło Jisoo, Suyeon i Gyesoon. Tu liczyła się każda para rąk do pomocy. Słońce zachodziło, chowając się za wierzchołki gór, a przy kolacji toczyły się rozmowy. Yonghwa i Jonghyun postanowili wracać po posiłku. Uściskali dowódcę oraz Gyesoon, a Minhyuk odprowadził ich kawałek. Szli przez las, opowiadając sobie żarty i wygłupiając się.
- Muszę się wysikać, bo zaraz nie wytrzymam - stwierdził w pewnym momencie Jonghyun i stanął za drzewem - wiecie, jak Mei nazywa mojego kutasa? - wołał
- Głupek - podsumował po raz kolejny Minhyuk i dodał - nie i nie chcemy wiedzieć!
- Głupek, w dodatku zakochany po uszy - przyznał z westchnieniem Yonghwa.
- Wiem, cały czas opowiadał mi i noonie o swojej dziewczynie. A apropo Gyesoon... nie przejmuj się, że cię odtrąca, to minie - poradził Minhyuk w odpowiedzi na to wcześniejsze westchnienie.
Yonghwa stanął, jak wryty i wbił wzrok w swojego towarzysza.
- O czym ty...
- O waszym pocałunku. Nie byłem tak pijany, by tego nie zauważyć. No dobra, byłem, po prostu dotarło do mnie, że zrobiło się dziwnie cicho, otworzyłem oczy i co... lider z moją siostrą!
- My też nie byliśmy trzeźwi.
- Wiem, że ją lubisz. I noona cię lubi, tylko... jest tym kompletnie oszołomiona. Dopiero co straciła Jaesika. Nie może uwierzyć, że zakochała się w innym. Daj jej czas, jeszcze otworzy się na nowe uczucia.
- Oby tak było...
- Ej, a włożyliście kiedyś dziewczynie w tyłek? - wołał wesoło Jonghyun, doganiając ich.
- Liderze, zrób mu coś, bo jak nie, to ja mu zrobię - ostrzegł Minhyuk.
- Towarzyszu Lee, w tyłek to zaraz ci kopa zasadzę. Stwierdziliśmy, że jesteś głupi i zakochany, a ty jesteś po prostu głupi i niewyżyty - wygarnął mu Yonghwa.
Jonghyun pokazał zęby w szerokim uśmiechu. Spoważniał, gdy pozostali wreszcie we dwóch i w zapadającym zmroku dochodzili do polany, gdzie mieli zaparkowany samochód. Las szumiał w podmuchach lekkiego wiatru. Gdzieś w oddali wył wilk. Złowieszczo.
- Liderze, mam wrażenie... że niedługo wydarzy się coś niedobrego -  żalił się Jonghyun.
- A ja mam wrażenie, że niedługo wydarzy się wiele niedobrych rzeczy - zwierzył się ze swoich obaw Yonghwa.

***

                Wieczorem Aika usiadła do pianina i zakładała się z Mei po ilu nutach ta rozpozna tytuł utworu. Kuzynki wygłupiały się przy tym i chichotały, tak, że nie usłyszały kołatania do drzwi. Dopiero po chwili Seonri, nowa gosposia, przerwała im zabawę i poinformowała o wizycie Akiharu, dodając, że niestety nie chciał wejść. Aika zastała go w drzwiach i zobaczyła w jego oczach bezkres smutku.
- Aki, co się dzieje? - zapytała.
Ujmując w dłonie jego policzki, pocałowała go w usta.
- Możemy wyjść, porozmawiać?
- Tak.
Ubrała buty. Złapała chłopaka za rękę i poprowadziła w kierunku pobliskiego parku. Przez cały czas Akiharu milczał. Zacisnął usta w linijkę i zdawał się ignorować wszystko dookoła.
- Chodzi o akta z procesu twojego taty - wyznał wreszcie.
Aika zatrzymała się pośrodku drogi i zadrżała. Z oczu Akiharu wyczytała wiele. A mimo to poprosiła:
- Opowiedz mi... wszystko.
- Oh Hoon... on... powiesili go. W grudniu tysiąc dziewięćset dwudziestego roku. Z pozostałymi towarzyszami, których wydała twoja mama.
Przytulił Aikę w momencie, w którym się rozpłakała. Trzymał ją w ramionach i sam nie powstrzymywał łez. Odkrył to, o co go poprosiła. I tym zadał jej ból. Płakał, bo było mu źle z tym, że ogarnęła go ulga, jak tylko zrzucił z siebie poczucie przykrego obowiązku poinformowania Aiki o śmierci ojca. Mógł to zataić. Mógł skłamać, że nie dotarł do akt. Nie był pewien, czy dobrze zrobił, opowiadając jej, co w nich wyczytał. Ale w jednej kwestii się nie pomylił -  odtąd Aika nigdy więcej nie obserwowała przejeżdżających pociągów.

***

                Powietrze było duszne i pachniało skoszoną trawą. Obok latały muchy, zainteresowane ogryzkiem jabłka. Aika siedziała w ogrodzie i odganiała owady. Przez kilka dni żyła w zawieszeniu. Miała wrażenie, że to, co dzieje się wokół, w ogóle jej nie dotyczy. Chciała uczestniczyć w codziennych sprawach, lecz czuła się wykluczona, pochłonięta przez nawał myśli. Zastanawiała się, czy to kiedykolwiek przeminie, czy uda jej się jeszcze odzyskać normalność. Dni dłużyły się, powoli nie odróżniała ich od siebie. Nie opuszczała jej melancholia i poczucie winy. To tak, jakby miała na sumieniu 8 istnień. Myślała o ojcu i jego towarzyszach, a kiedy spała, widziała ich w snach. Szukała sposobu, by się od tego wszystkiego uwolnić. I wreszcie znalazła. Już wiedziała, co powinna zrobić. Zostawiła ogryzek jabłka muchom, wstała i pognała przed siebie. Zdyszana waliła w drzwi domu Jonghyuna, dopóki jej nie otworzył. Miała przyspieszony oddech i wypieki na policzkach.
- Chcę dołączyć do ruchu oporu - powiedziała, nim zdążył zapytać ją o cokolwiek - wreszcie to zrozumiałam. Chcę walczyć o wolność Korei. Chcę być taka, jak ty.


OD AUTORKI:


To taki punkt zwrotny w tym opowiadaniu i cieszę się, że wspólnie doszliśmy do tego momentu:) 


I mam nadzieję odtąd już tylko zaskakiwać rozwojem akcji...:D


A tym się inspirowałam przy wymyślaniu owego "punktu zwrotnego":




2 komentarze:

  1. Przeczytałam to już wczoraj, jednak nie było czasu na komentarz ;-;
    Aki mi tak strasznie zaimponował tym całym śledztwem. Nie wiedziałam, że tak będzie się narażał. Widać, że kocha Aikę <3 Boziu jest tu cudowny. Tylko nie wiem kto lepszy, on czy Jonghyun. :D
    Smutne to co się stało z ojcem Aiki.. Jednak cieszę się, że jej to powiedział. Powinna była znać prawdę i ta prawda popchnęła ją do działania. Boję się teraz o nią, a mimo to cieszę się, że chce dołączyć. <3
    Za to Yonghwa troszkę mnie irytuje. Ja rozumiem, że zakochał się w Gyesoon... Niestety to Misuk mi strasznie w tym wszystkim żal. Została bardzo źle potraktowana. A ona chyba zrobiłaby dla niego wszystko. ;-; Biedna...
    Jejciu jak piszesz, że ma się teraz dziać to aż nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. <3 Życzę ci dużo weny i czasu, by powstał szybko. Kocham to opowiadanie. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, ja też tak często mam:)
      To prawda, Aki kocha Aikę, tylko do czego go ta miłość doprowadzi...
      No i do czego doprowadzą Aikę jej decyzje... Chciałabym coś zdradzić, niestety nie mogę:(
      Prawda, Yonghwa dość ostro odrzucił Misuk, choć nigdy też nie składał jej żadnych obietnic, po prostu raz uległ jej pokusom:p Ale to prawda, że gdyby przypuszczał jak się potoczą jej losy, to by jej tak bezwzględnie nie potraktował:(
      Tak, mam wrażenie że do tego momentu nie było aż takich niespodzianek, jak szykuję:)
      Postaram się dość szybko napisać ten kolejny rozdział^^
      Dzięki<3

      Usuń