16/11/2015

apeiron (rozdział 18)

Drop the gun!


ZICO

                Wydawało mi się, że spadamy w przepaść, ale wylądowaliśmy tylko na miękkich poduszkach. Angie narzekała, że jestem ciężki, ale nie pozwoliła mi wstać, zamknęła oczy, przywarła do mnie całym ciałem i pocałowała w usta.
- Zico... - wyszeptała.
Złapałem wargami jej wargi i gryzłem bez opamiętania.
- Zico...
- Cii...
Pocałowaliśmy się. To trwało cholernie krótko, bo Angie nie wiadomo skąd znalazła w sobie nagle tyle siły, zrzuciła mnie z siebie i oplotła udami. Stwierdziłem, że to czas na 2 rundę...
- Nie wiedziałem, że lubisz być na górze - skomentowałem.
Położyła mi rękę na ustach, żebym milczał. Może jeszcze zaraz mnie zaknebluje!
- Czemu zabiłeś Jung Dangsoo? - spytała z powagą - ok, uważam, że zasłużył, nie żal mi go, cieszę się, że wreszcie mi nie zagraża, ale ty nie jesteś od wymierzania sprawiedliwości. A może bawisz się w Pana Boga? Zico, zabiłeś dla mnie i choć bez mojej woli, czuję się zamieszana w to morderstwo równie silnie, jakbym sama je popełniła. Czegoś takiego... nie umiem ci wybaczyć.
W jej głosie słyszałem złość i wyrzuty. To prawda, nie chciała mojej pomocy. Na co liczyłem? Że zarzuci mi ramiona na szyję i podziękuje? Że będę bohaterem? Ale przecież nie chciała też, by ten skurwiel jej zagrażał! I ja... potrzebowałem Angie żywej. Tak naprawdę pozbyłem się Jung Dangsoo z czysto egoistycznych powodów. Bo gdy dotarło do mnie, że właśnie przez to straciłem Angie, żałowałem, że zabiłem...
- Nie powinnaś czuć się winna - odpowiedziałem, by ratować sytuację nie do uratowania - jedynym winnym jestem ja.
- Chcesz mi pomóc, tak? - spytała, zirytowana.
- Tak, kurwa, a nie widzisz?!
- Nie krzycz. Jeśli chcesz mi pomóc, to nie przychodź do mnie więcej.
- Co?
- Nie przychodź do mnie więcej. Proszę... Tak mi najbardziej pomożesz.
- Wow. Odkąd to wybierasz sobie klientów? Wolno ci decydować: tego chcę, a tego odeślę do diabła? Przykro mi, kicia, tu może cię pieprzyć każdy, kto ma pieniądze.
- A co? Zgwałcisz mnie?
- Naskarżę na ciebie burdelmamie.
- Alfons się na mnie wścieknie. Tego chcesz?
Zrzuciłem Angie z siebie. Patrzyła na mnie bez emocji, kiedy w pośpiechu się ubierałem. Roześmiałem jej się w twarz. Wydawała się obojętna na wszystko. Rzuciłem na łóżko kilka banknotów.
- Płacę mojej dziwce - powiedziałem, żeby podkreślić, kim dla mnie była w tym momencie, a kiedy wychodziłem, dodałem - nienawidzę cię, Angie.
Nie odpowiedziała.



ANGIE

                Zrobiłam coś, co okazało się trudniejsze, niż przypuszczałam. Zrobiłam to zupełnie świadomie, po niezliczonych, przepłakanych nocach rozważania wszystkich "za i przeciw". Poprosiłam Zico, by więcej do mnie nie przychodził. Czy tego chciałam? Oczywiście, że nie. Ale wiedziałam, że to byłoby dla mnie najlepsze. I zagryzałam wargi, aż do krwi, by się nie rozpłakać, kiedy stwierdził "nienawidzę cię, Angie". Tym razem nie były to tylko słowne przekomarzanki. Znienawidził mnie naprawdę i tym samym miałam pewność, że więcej nie przyjdzie. Dopiero, gdy wyszedł i ucichły kroki, zapłakałam. Głośno i rozpaczliwie. Ale nie popłynęły łzy. Zico zapytał kiedyś, czy kiedykolwiek mnie skrzywdził. Milczałam. To jakbym odpowiedziała "tak", prawda? Zico pozwolił, bym się w nim zakochała. Tym mnie skrzywdził najbardziej.



ZICO

                Czemu nie powiedziałem jej "Angie, zakochałem się w tobie, nie zostawiaj mnie"? Siedziałem w pubie i piłem. Po północy wróciłem do chaty, kompletnie zalany, z pustym portfelem. Rzuciłem się w ciuchach na łóżko i spałem do rana. Łeb mnie napierdzielał i nie miałem ochoty wstawać. Właściwie nie musiałem, dopóki nie zachciało mi się sikać. Prawie się wywaliłem o krzesło. Rzuciłem nim w kąt. I to przyniosło mi uczucie ulgi. Poprzewracałem wszystko, co było do przewrócenia w pokoju i wykończony padłem z powrotem na łóżko. Niespodziewanie rozległ się dzwonek do drzwi, potem walenie. Byłem pewien, że to ktoś z tych gości, którzy mi grozili i postanowiłem udawać, że mnie nie ma. Nie czułem się na siłach, by z kimkolwiek walczyć w takich okolicznościach, zdołowany i skacowany. Przykryłem się kocem. Ktoś wlazł do mieszkania. Kurwa, wczoraj byłem na tyle nawalony, że zapomniałem zamknąć drzwi na klucz. Świetnie, zaraz mnie zabiją. W mojej własnej chacie! I usłyszałem niepewny, dziewczęcy głos:
- Jiho?
Zrzuciłem z siebie koc.
- Yyy... Chorong?
Prawie jej nie poznałem, przerażona i zaryczana wyrzucała z siebie słowa jak pociski z karabinu maszynowego. Zrozumiałem jedynie, że Jaehyo podejrzewa nas o romans i ubzdurał sobie, że do niego strzelałem. No nie, to już było za wiele... ale jeszcze nie wszystko... Drzwi się otworzyły i do mieszkania wpadł Jaehyo.
- Wiedziałem, że cię tu zastanę, suko! - darł się na wystraszoną Chorong i zwrócił się do mnie, spocony, cały czerwony na ryju - odebrałeś mi kobietę. Prawie odebrałeś życie... Ja odbiorę ci twoje...
Nie zdołałem nic powiedzieć. Jaehyo wymierzył we mnie broń. Z odległości kilku metrów celował prosto w moje czoło. Zachciało mi się rzygać. Jak strzeli to po mnie... Wyobrażałem sobie swój mózg rozpryskujący się na ścianie za łóżkiem. Nie, za nic w świecie do tego nie dopuszczę (do tego, że Jaehyo mnie zabije i do porzygania się). Próbowałem nie panikować, choć ledwo utrzymywałem się na nogach. Ja pierdolę!, powtarzałem w myślach, jestem gangsterem! Nie powinienem panikować, że ktoś ma mnie na muszce. Ale coś takiego dzieje się po raz pierwszy w moim życiu. A ten, co trzyma pistolet, to członek Apeiron!
- Rzuć broń! - zawołałem - to nie prośba, to rozkaz! Rzuć broń!
Ale Jaehyo nie obchodziły moje słowa. Może ich nawet nie słyszał. Ogarnęła go jakaś dzika wściekłość. I chyba nawet kubeł zimnej wody na łeb by mu nie pomógł. Starałem się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, żeby nie prowokować Jaehyo.
- Zastrzelę! Jak psa. Rozstrzelę na milion kawałków! - powtarzał.
Nie wahał się, po prostu odkładał tę chwilę, by upajać się moim lękiem. Wiedziałem, że strzeli. I nie mogłem nic zrobić, tylko wołać:
- Rzuć broń! Jaehyo! Jestem twoim przyjacielem! Nigdy nic mnie nie łączyło z Chorong! I nigdy do ciebie nie strzelałem, idioto!
- Zamknij ryj! - wszedł mi w słowo. Nie chciał mnie słuchać, chciał mnie zabić.
- Jaehyo... błagam... Ktoś wmówił ci te wszystkie kłamstwa, a ty w nie ślepo uwierzyłeś! Uspokój się, porozmawiajmy... - odezwała się Chorong.
W tym stresie zapomniałem, że także tu była.
- Nie odzywaj się do mnie, suko - wysyczał Jaehyo, trząsł się z wściekłości - ale to dobrze, że tu jesteś. Zico zdechnie na twoich oczach.
Spodziewałem się, że wreszcie strzeli. I pewnie zrobiłby to, gdyby nie Chorong. Zasłoniła mnie własnym ciałem. Zgłupiała?! Ok, byłem bezpieczny, przez chwilę. Bo czy swoim idiotycznym zachowaniem nie dawała dowodów na to, że coś mimo wszystko nas łączy?! Super, najpierw Jaehyo zabije Chorong, następnie mnie.
- Laska, odbiło ci? - zapytałem.
Szepnęła:
- Do mnie nie strzeli...
I nie strzelił. Wszystko działo się strasznie szybko. Jaehyo przyłożył sobie pistolet do głowy. Chorong krzyknęła i rzuciła się ratować chłopaka. Zakryłem uszy łapami, ale i tak słyszałem strzał. I coś jeszcze... dźwięk tłuczonego szkła, jęki Chorong. Aż wreszcie zapadła cisza. I zdałem sobie sprawę, co się właściwie wydarzyło. Chorong rzuciła się na Jaehyo w momencie, kiedy strzelił. Zbłąkana kula trafiła w szklane drzwiczki szafki. Chorong wylądowała na Jaehyo i ostre opiłki powbijały jej się w plecy. Aj, pewnie cholernie bolało. Biała bluzka nasiąkała krwią. Pomogłem Chorong wstać, położyłem na brzuchu, na kanapie.
- Co zrobiłeś, idioto?! - wydzierałem się na Jaehyo - uratowała ci życie! Zrobiłaby to, gdyby kiedykolwiek chciała się ciebie pozbyć?! A ja? Gdybym chciał, to bym cię teraz zastrzelił.
W odpowiedzi Jaehyo się rozryczał. Poklepałem go po plecach.
- Już dobrze. Przyniosę ci apteczkę i opatrzysz Chorong.
Tak zrobiliśmy. Wyszedłem do kuchni. Nie chciałem widzieć jak Jaehyo opatruje jej rany, bo wyglądały okropnie. Ale Chorong była dzielna. Już nie jęczała, nie skarżyła się na ból. Poprosiła tylko o kieliszek soju, gdy przyszła do mnie do kuchni, a zaraz za nią Jaehyo. Wszyscy się napiliśmy. I milczeliśmy.
- Nie masz nic do powiedzenia? - zapytałem Jaehyo.
- Przepraszam...
- Chyba powinieneś zawieźć Chorong do szpitala.
- Nie. Mam się dobrze - zapewniła - Jaehyo... oppa! Tak strasznie się o ciebie bałam...
- Przepraszam, Chorong...
Złapali się za ręce. Gapiłem się na te ich czułości, aż znowu mnie zemdliło.
- Jaehyo, jak jeszcze raz wpadniesz na pomysł zabicia kogokolwiek, trafisz do psychiatryka razem z Minkyukiem - ostrzegłem go z uśmiechem, choć sytuacja Minhyuka wcale nie była zabawna, wręcz przeciwnie - a to cacko zostawisz u mnie.
Zabezpieczyłem broń i położyłem w szafie.
- Ten człowiek... co mnie okłamał... znajdź go, proszę - Jaeyho popatrzył na mnie błagalnie.
- Musisz coś o nim opowiedzieć.
To, czego się dowiedziałem, niewiele pomogło. Ale obiecałem zacząć poszukiwania. Przecież i tak nie miałem nic lepszego do roboty, skoro Angie mnie rzuciła. O ile w ogóle dziwka może kogoś rzucić...

2 komentarze:

  1. Ale akcja! Przez chwilę myślałam, że Jaehyo naprawdę zabije Zico, a potem pomyślałam, że na pewno sam siebie. Tak mi żal Chorong. Może w końcu między nią a Jaehyo się wszystko ułoży i Zico dorwie tego gościa;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałam ofiar śmiertelnych :D a Zico to zaszaleje jeszcze :)

      Usuń