21/12/2015

apeiron (rozdział 21)

Not strong enough to stay away


TAEIL

                - Szybciej, szybciej, szybciej! - dopingował mi Zico i sam zapierdzielał na bieżni, jakby startował w zawodach z przewidzianą, niemałą nagrodą. A ja już zwyczajnie padałem na ryj. Biegi to zdecydowanie nie sport dla mnie. Tak naprawdę w ogóle sport to nie dla mnie. Mam za krótkie nogi, żeby szybko biec, za krótkie ręce, żeby grać w cokolwiek, jednym słowem, jestem za niski. Nie, wcale nie szukam wymówki! 
Pojechałem na siłownię tylko dlatego, by pogadać z Zico. Ostatnio często odwiedzał to miejsce. Taką sobie wyrobił kondycję, że pozazdrościć. Nie zazdrościłem, ledwo się powstrzymywałem, by go nie walnąć. Przyspieszyłem na chwilę, bo akurat przełaziły obok 2 sexy laski, wystrojone w obcisłe, sportowe ciuszki.
- Halo, halo, odbiór! Na mnie się gapiły, nie na ciebie - zaśmiał się Zico.
Bezczelny! Popchnąłem go. Zamiast zrąbać się z bieżni (tego mu życzyłem!), złapał mnie rękę, powalił na ziemię i przycisnął stopą do podłogi.
- Aaaa! Ałaaa! - jęczałem - złaź ze mnie, idioto!
Wlazł na bieżnię z głupkowatym śmiechem i oczywiście nie powstrzymał się od komentarza:
- To się nazywa kondycja! Bierz ze mnie przykład.
Uciekłem.
- Spadam stąd. A ty rób, co chcesz.
- Chcę ścigać przestępców, yeah - odpowiedział Zico.
Pojechałem z powrotem do Sabuk.


***

                Wszedłem do bloku, śpiewając usłyszaną w radiu piosenkę, ale zagłuszyła mnie wiązanka przekleństw. Od razu rozpoznałem, że te wszystkie niecenzuralne słówka padają z ust, o których nadal jeszcze skrycie marzyłem. Dodatkowo Oh Hayoung kopała w drzwi do piwnicy, jakby winne były jej największych nieszczęść. A chyba powinna się czuć szczęśliwa, nie? Niedługo wychodzi za mąż. Podobno czasami przed ślubem dziewczyny wariują. Może to właśnie spotkało Hayoung?
- Mam zadzwonić po policję i zgłosić akt wandalizmu? - zastanawiałem się głośno.
Odwróciła się i popatrzyła na mnie nienawistnie. Za co?! Co ja jej zrobiłem? Jeszcze nic...
- Akt wandalizmu? Przecież nie popsułam tych głupich drzwi...
- Niewiele brakowało. Czemu nie pokopiesz sobie własnych, zamiast niszczyć dobro publiczne? - zasugerowałem.
Podeszła do mnie i szarpnęła za koszulkę.
- Ty! Musisz zawsze zjawiać się w najmniej odpowiednim momencie?! Nie możesz po prostu mnie ignorować tak, jak ja ciebie?! Powiedziałam ci: mam narzeczonego! Czy to nie oznacza "spadaj"?!
Nie spodziewałem się takiego wybuchu. Stała na przeciwko mnie i wydzierała się. Po schodach potoczyła się piłka. Kilkuletni syn sąsiadów zbiegł po nią, popatrzył na nas i wyszedł z bloku. Miałem nadzieję, że przez tę chwilę Hayoung trochę się opanowała. Tylko dlatego odważyłem się zapytać:
- Kochasz go? Hayoung, tak naprawdę... czy ty go kochasz?
Pewnie wyglądałem śmiesznie, kiedy zadawałem te idiotyczne pytania. Na sekundę popatrzyliśmy sobie w oczy i wydawało mi się, że dostrzegłem prawdziwą Hayoung, wystraszoną, szukającą pomocy. Później wstąpiła w nią złość. I poczułem bolesne kopnięcie w piszczel, aż złapałem się za łydkę. Hayoung wsiadła do windy i odjechała. Doszedłem do siebie po tym niespodziewanym ataku i wkurzony na maxa wróciłem do mieszkania. W takich sytuacjach odechciewało mi się wszystkiego. Siedziałem przed telewizorem i popijałem piwo. Wreszcie poszedłem się wykąpać po siłowni. Lodowaty prysznic troszkę złagodził moje nadszarpnięte nerwy. To, że uganiałem się za Hayoung, jak jakiś prześladowca, nie dawało jej prawa poniżania mnie. Wciągnąłem czyste gatki na tyłek i wziąłem z lodówki kolejne piwo. Ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłem bez zastanowienia. Tym "kimś" okazała się Hayoung. Otaksowała mnie wzrokiem, zatrzymała się na moich czerwonych gatkach, jedynym elemencie mojego ubrania.
- Teraz sama zjawiam się w nieodpowiednim momencie... -zaczęła, speszona.
- Nie. Jestem czysty, pachnący i wyluzowany. Nie trafiłabyś lepiej - opowiedziałem z uśmiechem i zapomniałem o wszystkim, co złe, że na mnie nakrzyczała i że mnie skopała. Cieszyłem się, że tu jest i chciałem jej tak wiele powiedzieć. Niestety, właściwe słowa zatrzymywały się jeszcze w gardle.
- Przepraszam... czasami jestem okropna. Nie miałam powodu denerwować się na ciebie... Przepraszam. 
Już zamierzała odejść, odwróciła się.
- Hayoung!.. nie idź...
- Czemu chcesz, żebym została?
Wiedziałem, że się waha. Ale nie wiedziałem jak ją namówić, by nie odchodziła. W jej obecności czułem, jakbym był ważniejszy, niż w rzeczywistości jestem. Nawet jeżeli mieszała mnie z błotem, poniżała, ośmieszała, odrzucała...
- Zjedzmy coś - zaproponowałem.
- Ok. Możemy coś zjeść... Tylko ubierz się... rozpraszasz mnie.
Podobam jej się, myślałem. Ale wciągnąłem spodnie i koszulkę. Ugotowaliśmy ryż oraz zupę z wodorostów. Milczeliśmy. Jedyne zdania, które wymieniliśmy, to: "Ile ma się gotować?" - H "Piętnaście minut" - JA "Piętnaście minut? Ok".- H. Zjedliśmy, dyskutując sobie o pogodzie. "Padało dziś" - H "Tak, wczoraj też" - JA "Jutro nie ma padać"- H "Nie?" - JA "Jutro będzie słońce" - H. Usiedliśmy na parapecie w szeroko otwartym oknie. Na niebie były chmury i zapadał zmrok.
- Zaraz będzie ciemno -stwierdziłem.
- Yhmm... - przytaknęła Hayoung.
Siedziała u mnie od dwóch godzin i chyba wcale nie miała ochoty sobie iść. Czuła się dobrze. Była po prostu spokojna.
- Gdybym ci powiedziała, czemu się zaręczyłam... zrozumiałbyś to?
- Gdybyś mi powiedziała...
- Dongjun to syn właścicieli pewnej firmy, największej konkurencji moich rodziców. Zakochał się we mnie. Ignorowałam go, bo był wrogiem. Niestety... mój ojciec źle zainwestował pieniądze... stracił wszystko i zadłużył firmę. Jesteśmy biedakami... żyjemy tak od dwóch lat. A Dongjun... zaproponował, że jeśli za niego wyjdę, połączymy rodzinne interesy...
- Co ty mówisz?! - przerwałem jej - małżeństwo dla pieniędzy?
- Nie! Nie dla pieniędzy. Mój ojciec po tym wszystkim zupełnie się załamał. Moi bracia chcieliby iść na studia. Jestem odpowiedzialna za przyszłość rodziny. Wiedziałam, że tego nie zrozumiesz. Czy poświęciłbyś się tak dla swojej?
- Nie.
- To dlatego jesteś samotny.
- Nie jestem samotny.
- Kogo próbujesz okłamać?
Złapałem jej rękę. Była spocona.
- Teraz... kiedy jesteś tu, mam wszystko, co mi potrzebne...
- Szukasz w hazardzie tego, czego nie znajdujesz w ludziach: emocji, ekscytacji, chcesz wygrywać. Możesz wygrać mnóstwo pieniędzy w najlepszych kasynach świata, ale nie możesz wygrać miłości. Ludzie nie dadzą ci nic, jeżeli i ty nie dasz czegoś od siebie.
- A co tobie, oprócz pieniędzy, da ten... Dongjun? Nie kochasz go. Oh Hayoung, nie kochasz go! Sama to powiedziałaś! Nie kochasz go!!! - powtarzałem, aż oberwałem w twarz.
- Lee Taeil! Przestań... Miłość pojawia się z czasem.
- Nie, miłość pojawia się pierwsza!
- Co ty wiesz o miłości?
- Nic nie czułaś? Naprawdę nic nie czułaś, kiedy leżałem pobity z głową na twoich kolanach? Kiedy patrzyłem ci w oczy, jak jedynej osobie, której zaufałem?
- Proszę, przestań.
- Nie odpowiedziałaś mi - nalegałem i trzymałem się za obolały policzek.
- A co miałabym czuć?! Było mi ciebie żal. Nie codziennie pobity sąsiad mdleje mi w drzwiach. Chciałam ci pomóc, uspokoić cię. Kim ty jesteś... - zamilkła na chwilę, a gdy znów się odezwała, miała łzy w oczach - kim ty jesteś, że czułam jakbym znała cię od zawsze?
- Ja... jestem tym, co poświęciłby się dla ciebie...
- Jak?
- Rzuciłbym hazard...
- Nie.
- Tak.
- Taeil...
- Ja... jestem tym, co... I can't...help... falling in love... with... you... - dokończyłem, śpiewając i również powstrzymując łzy. 
Za oknem z hukiem przeleciał samolot. Hayoung zlazła z parapetu i chciała tak po prostu odejść. Zawołałem jej imię. Zatrzymała się, ale na mnie nie spojrzała. Wolała nie pokazywać mi swojej twarzy. Dlaczego?
- Nie ułatwiasz mi tego - przyznała.
- Jeszcze możesz wszystko odkręcić.
- Nie.
- Hayoung. Nie jestem wystarczająco silny, by być z dala od ciebie. Pozwól mi się postarać. Chcę ci pokazać, co mam do zaoferowania. Sama zdecydujesz, czy to przyjmiesz, czy nie. A jeśli mnie nie wybierzesz, będę cię ignorować, jak chciałaś. Tylko pozwól mi spróbować...
Wreszcie się odwróciła. Wyglądała na zupełnie spokojną.
- Ja nie zmienię zdania - oznajmiła - po wszystkim będziesz tylko jeszcze więcej cierpieć, ale jeżeli tak chcesz...
- Chcę cię uratować! - podniosłem głos - czy ty tego nie widzisz, naprawdę? Nie ważne, ile mam cierpieć. Chcę cię uratować.
Bez wahania podszedłem i pocałowałem Hayoung. Nie odwzajemniła, ale i nie odepchnęła mnie. Płakała, gdy po niezdarnym i szybkim pocałunku odskoczyliśmy od siebie.
- Jak możesz uratować mnie przede mną samą? - zapytała.

2 komentarze:

  1. Ta cała sytuacja na siłowni była przekomiczna;) A między Taeil'em a Hayoung zrobiło się tak słodko:) Kto wie... Może zostawi dla niego swojego narzeczonego? (Na to liczę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnej serii rozdziałów (tak je dzielę po 7) ta sprawa się wyjaśni;)

      Usuń