03/08/2017

the song of love (rozdział 21)

                Knajpa rozbrzmiewała wszelkimi odgłosami codziennego życia, obok zwykłych towarzyskich rozmów, prowadzono tu różnego typu interesy, niekoniecznie uczciwe. W całym lokalu, wyłożonym drewnem, unosił się dym tytoniowy, panował gwar i gorąco. Przy jednym ze stolików siedzieli Dahee i Jungshin, ona zajadała się zupą z wołowych ozorków i popijała piwo, on się jej przyglądał. Nie był zadowolony z tego, w jakich ilościach spożywała ostatnio alkohol. Zazwyczaj po wieczornym posiłku wychodziła z knajpy na chwiejnych nogach, z rumieńcem na policzkach, z dziwnie błyszczącymi oczami. Wydawała się wtedy weselsza i taka spokojna, a potem pogrążała się tylko w większej rozpaczy i znowu piła. Jedynym plusem było to, że przestała się ciąć, tak jakby zastąpiła poprzedni zły nawyk innym. Po prostu potrzebowała czegoś, co przypomni jej o cierpieniu, które musiała znieść i podsyci pragnienie zemsty. I chociaż Jungshin nie pochwalał tego wiecznego rozpamiętywania traumatycznych chwil, wolał, by zamiast po nóż, sięgała po alkohol. Rozmyślał o tym wszystkim podczas bezsennych wrześniowych nocy, przytulając ją do siebie i uspokajając zapewnieniami, że nigdy więcej nic złego się nie wydarzy. Dahee stawała się dla Jungshina ważna, ważniejsza niż sam by sobie życzył. Oszukiwał się, że to tylko przyzwyczajenie. Przez ostatni czas byli na siebie skazani, nie rozstawali się choćby na moment. Wiedzieli o sobie wzajemnie zbyt wiele, by pozostał początkowy dystans i obojętność. Dahee sprawiała wrażenie silnej i niezależnej, odgradzała się od wszystkich, lecz tak naprawdę potrzebowała czyjejś bliskości. A Jungshin był jedynym, kto mógł jej tę bliskość ofiarować i sam znajdował w tym pocieszenie. To tego dnia wieczorem, w półmroku lokalu, uzmysłowił sobie, że ją po prostu pokochał. Przechylała miskę i głośno siorbała, popijając zupę, a potem ich dłonie zetknęły się na jej kuflu piwa. Szarpnęła, lecz Jungshin nie zamierzał ustąpić i w efekcie sporo się rozlało.
- Co ty wyprawiasz?! - zawołała Dahee - nie mamy pieniędzy na marnowanie piwa!
- Mielibyśmy, jakbyś nie piła codziennie. Wystarczy - zarządził.
Zaskoczyła ją ta nagła stanowczość. Nie zaprotestowała, kiedy zabrał jej kufel i wypił naraz jego zawartość. Potem chwycił dziewczynę za rękę i wyprowadził z knajpy. Ruszył w kierunku motelu. Nie puszczał jej, ciągnął lekko, a ona wydawała się zupełnie opanowana. Dopiero w pokoju wybuchła:
- Jeżeli coś ci nie odpowiada to odejdź! Zostaw mi moją część pieniędzy i odejdź! Jesteś tylko zwykłym tchórzem! Wmawiasz sobie, że chcesz robić wielkie rzeczy, a nie robisz nic! Myślisz, że nie ryzykując, dowiesz się czegokolwiek o swojej rodzinie? Przeszkadza ci, że codziennie piję, a nie zastanowisz się nigdy, co innego mi pozostało. Ja chcę walczyć z wrogiem, a nie siedzieć tu bezczynnie, bo to bezpieczne. Mam dość ukrywania się, tego motelu i ciebie! - po tym przemówieniu zamilkła.
Zwykle w takich chwilach Jungshin tłumaczył jej, że szuka ich przecież imperialna policja, powinni zachowywać ostrożność, a nie rozgłaszać dookoła, narażając przy tym siebie i swoich bliskich, że chcieliby dołączyć do ruchu oporu. Zwykle, nie dziś. W milczeniu spakował się, przekazał Dahee jej część pieniędzy i wyszedł. Nie zatrzymała go. Była zbyt dumna i zbyt zszokowana, by zareagować. Więc jedynie przyglądała się, a gdy została sama, rzuciła się na łóżko i rozpłakała. Żałowała swojego wcześniejszego wybuchu. Cały czas oskarżała i winiła o wszystko Jungshina, a kiedy odszedł, poczuła się taka zagubiona. Mogła wreszcie robić, co chciała, wyjść z tego znienawidzonego motelu i pozabijać, kogo chciała. Nie musiała z nikim konsultować swoich decyzji. Nie potrzebowała niczyjego pozwolenia. Była panią swojego losu, a zamiast cieszyć się tymi perspektywami, leżała i płakała za kimś, kogo sama przegnała... Do rana nie zmrużyła oka. Otulała się kocami i nadal drżała z zimna. Brakowało jej objęć Jungshina, tylko wtulona w niego zasypiała spokojna i nie bała się kolejnego koszmaru. Chociaż zgłodniała, wstała jedynie, by popić wody i ignorowała bolesne skurcze żołądka, domagającego się pokarmu. Zdrzemnęła się i śniło jej się, że jest znowu z Jungshinem w lesie, że idą, idą i idą i wpadają w ręce policji. Z przerażeniem otworzyła oczy, usłyszała kroki. Ktoś przekręcił klucz w drzwiach. Odruchowo cała przykryła się kocem. Gdzie jest jej pistolet?! Usłyszała szczęk zawiasów i wyczuła czyjąś obecność w pokoju. Było ich dwóch. Czy to możliwe, że jej nie widzieli? I wtedy rozległ się głos:
- Dahee?
Niepewnie zrzuciła z siebie koc, nie przejmowała się swoimi rozczochranymi kosmykami, czy oczami opuchniętymi przez płacz.
- Jungshin? - zapytała z niedowierzaniem.
Chciała go przywitać i znowu nie zrobiła nic. Może to przez obecność tego drugiego mężczyzny. Był starszy, odziany w surdut, w kapeluszu, który zdjął, kłaniając się.
- To profesor Choi Donghyun, lider koreańskiego klubu książki - wytłumaczył Jungshin.
- Nazywamy się klubem książki, rzeczywiście służymy jako oddział ruchu oporu - dodał gość.
- Kim Dahee - przedstawiła się bez wahania.
Skoro Jungshin ufał temu człowiekowi, też powinna, mimo że niezbyt rozumiała, co tu się dzieje. Przez moment wystraszyła się, że może cały czas śni. A potem pomyślała, że jeżeli to sen, to wyjątkowo dobry.
- Profesor znalazł dla nas miejsce i stara się dowiedzieć czegoś o mojej rodzinie - opowiadał Jungshin z przejęciem.
- W porządku - przyznała Dahee, a w myślach bez ustanku powtarzała sobie: wrócił, wrócił, wrócił!
- Jak mógłbym tak po prostu odejść? Wreszcie dotarło do mnie, że masz sporo racji, dość bezczynnego siedzenia, i poszedłem poszukać pomocy.
- Wiesz, jak sprytnie mnie podszedł? - zaśmiał się Choi Donghyun - udawał Japończyka! Usłyszał o spotkaniu klubu i zawitał tam w japońskim mundurze. Byliśmy pewni, że chce nas wszystkich zaaresztować.
- Więc postanowili dyskretnie mnie usunąć - wtrącił Jungshin.
- Jeszcze moment, a jeden z moich towarzyszy wbiłby mu nóż w plecy - ciągnął profesor - wtedy Jungshin zawołał: to tylko mistyfikacja, ja jestem jednym z was!
Obaj wybuchli śmiechem. Tylko Dahee pozostała poważna. Nie podobało jej się, że Jungshin tak się narażał. Wykorzystał ich sprzeczkę, by myślała, że po prostu odszedł, gdyby istotnie nie przeżył...
- Po co to udawanie? - zapytała.
- Po to, by zobaczyć jak zareagują i ocenić, czy możemy im zaufać. Wszystko dobrze się skończyło - podsumował.
Nie uspokoił jej. Podczas gdy leżała tu i płakała, Jungshin narażał życie! Posłała mu piorunujące spojrzenie. Nie wiedziała, że tym tylko pokazała, że się martwiła. A jej troska radowała jego serce. Szybko się spakowali i opuścili motel, mimo że mieli opłacony jeszcze jeden nocleg. Profesor Choi zaprowadził ich do swoich towarzyszy, uroczej małżeńskiej pary w starszym wieku. Państwo Kim zamieszkiwali piętrowy dom, gdzie  znajdowała się też prowadzona przez nich pralnia. W ramach podzięki za udzielenie im pomocy, Dahee i Jungshin szorowali na wielkich tarach ubrania klientów, prasowali i składali. To była wyczerpująca praca, lecz pozwalała zająć czymkolwiek czas do kolejnego spotkania klubu książki, którego celem był rozkwit rodzimej kultury. Nie ograniczano się tylko do czytania patriotycznych dzieł, tworzono też nowe. Pomagano tu uciekinierom, dodawano sobie wzajemnie wsparcia, a przez sekretne radioodbiorniki, komunikowano się z oddziałami na innych terenach okupowanych przez Cesarza. Dahee przełamała w sobie jakąś barierę. Bez oporów opowiadała o wszystkim, czego doświadczyła w Nankin i podburzała swoich towarzyszy do zabijania wrogów. Stawała pośrodku sali, podpierała się pod boki i opowiadała o planach okradania magazynów z amunicją, podkładania bomb w japońskich instytucjach, rzucania granatami i strzelania do wszystkich, służących Imperium. Wieczorem, kiedy zasypiała wtulona w Jungshina wyobrażała sobie przerażenie w oczach konających wrogów. Odnalazła sens w życiu. Już nie potrzebowała cięć na swoim ciele i krążącego we krwi alkoholu. Wystarczały wizje cierpienia tych, którzy zadawali je jej i innym. Z triumfem słuchała o przechwyconych japońskich komunikatach, psuciu szyków wrogom, czy wysadzaniu ich w powietrze przy pomocy prymitywnie skonstruowanych bomb. Chociaż nie robiła tych rzeczy osobiście, często podsuwała pomysły odpowiadającym za to oddziałom. Jungshin, po kilku miesiącach przymusowej służby w wojsku, unikał drastycznych widoków. Wolał uczyć przebywające na uchodźstwie koreańskie dzieci. A jego myśli pochłaniało jedynie odnalezienie rodziny. Wypytywał o swoich bliskich innych towarzyszy, niestety nikt nic nie słyszał. Aż pewnego dnia do domu państwa Kim przyszła młodziutka Koreanka i poprosiła o rozmowę z Jungshinem. Zawiadomiony o jej wizycie stanął na ganku, a zaraz za nim Dahee, która nie odstępowała go o krok.
- Kto to? - pytała, przyglądając się Koreance w skromnym, wiejskim stroju i z wyjątkowo szerokim uśmiechem.
Zamiast odpowiedzieć, Jungshin zawołał:
- Yuna! - podbiegł i uściskał ją, jak od dawna nie widzianą ukochaną.
W tym momencie Dahee wycofała się do domu, nie wracając do prania. Udała się do pokoju dzielonego z Jungshinem i tam na niego czekała, niepewna jego powrotu. Bała się, że ta wieśniaczka Yuna odbierze jej go. Rozdzieli ich. A potem pomyślała: nie ma, nigdy nie było żadnych "nas". Powtarzała sobie, że Jungshin nie opuścił jej jeszcze tylko z poczucia obowiązku. Przecież nie z sympatii. Czemu miałby ją lubić? Nie dała mu powodów, wręcz przeciwnie. Nie traktowała go dobrze, nie była miła i nie zaspokajała jego męskich potrzeb. Czemu miałby dzielić z taką osobą życie? Siedziała z podkurczonymi kolanami i obgryzała skórki przy paznokciach, kiedy wreszcie się go doczekała. Był rozpromieniony. Złapał ją za ramiona i zawołał:
- Yuna to dawna sąsiadka, ona... ona wie, gdzie zamieszkała moja rodzina! To tylko kilkanaście kilometrów stąd, przechodziliśmy przez tamtą wieś w drodze do Szanghaju! Byliśmy tak blisko!
- Och, to wspaniale. Tak się cieszę, naprawdę... - powtarzała.
Nie kłamała. Ale odczuwała też smutek. Istotnie, Yuna odebrała jej Jungshina. On odejdzie, do swojej rodziny. Już więcej się nie zobaczą...
- Idę tam! - postanowił, pakując się w pośpiechu, a później popatrzył na nią i zaproponował - ty też chodź!
- Chyba oszalałeś.
- Czemu nie?
- Bo to twoja rodzina, ja jestem dla nich obca. Potrzebujecie się wzajemnie, musicie sobie wiele opowiedzieć, tylko bym tam przeszkadzała. I czułabym się niezręcznie.
- A ja czuję się niezręcznie, że cię tu zostawiam...
- Niepotrzebnie - powiedziała, ledwie powstrzymując łzy - każdy z nas powinien żyć swoim życiem. A mi tu naprawdę dobrze.
- Skoro tak... Odezwę się wkrótce. Trzymaj się.
Przerywając pakowanie, podszedł i objął ją. Nie odpowiedziała tym samym. Nie otoczyła go ramionami. Już nic nie powiedziała, nie zrobiła. Wyszedł z pokoju, a żegnając się z gospodarzami, poprosił ich, by dbali o Dahee. Odchodził, przepełniony sprzecznymi uczuciami. Ból rozstania przyćmił nieco radość i euforię po uzyskaniu informacji o rodzinie. Dopiero gdy po kilkugodzinnym marszu dotarł do wymienionej przez Yunę wsi, opanowało go wzruszenie. Biegł w kierunku domu, który opisała mu dawna sąsiadka. Aż wreszcie zobaczył pracujących w polu rodziców.
- Mamo! Tato! - zawołał i głos mu się załamał.
Usłyszeli. Odwrócili się i oślepieni przez ostre, słoneczne promienie, pomyśleli, że tylko im się przywidziało. Zastygli w bezruchu. A Jungshin rzucił na ziemię tobołek ze swoim dobytkiem i popędził prosto do rodziców. Wszyscy płakali i śmiali się jednocześnie, ściskali, odsuwali od siebie, by spojrzeć sobie wzajemnie w twarz. Powitania zdawały się trwać wieczność. Potem rodzice zaprowadzili Jungshina do domu, dali mu jeść oraz pić i pomogli rozpakować rzeczy. Zamieszkiwali z jeszcze innym małżeństwem z dzieckiem. Każda z rodzin zajmowała jeden z pokoi. Był jeszcze strych, gdzie składowano zboże. To tam ulokował się Jungshin, chociaż przez większość czasu i tak pracował w polu lub przesiadywał ze swoimi bliskimi w ogrodzie. Opowiadali sobie o wszystkim, co przeżyli, gdy się nie widzieli. Niejednokrotnie opłakiwali los, jaki przyszło im wieść, lecz cieszyli się, że mimo tylu trudów, ponownie się spotykają. Brakowało tu tylko brata bliźniaka Jungshina. Nikt nic o nim nie słyszał. Czy w ogóle żył? Jungshin wierzył, że tak. Wieczorem siadał na strychu i wypatrywał go przez okno, z którego rozciągał się widok na okolicę. Tęsknił jeszcze za kimś. Rodzice wiedzieli za kim. Jungshin opowiedział im o Dahee. I wreszcie zaproponowali, by ściągnął ją tu. Wyżywienie jednej osoby więcej nie powinno być problemem, a wszyscy domownicy zgodnie stwierdzili, że przyda się dodatkowa para rąk do pomocy. Tak więc Jungshin wyruszył z powrotem do Szanghaju, a droga dłużyła mu się niemiłosiernie. Dziwił się sobie, że wytrzymał ostatnich kilka tygodni bez Dahee. Stęsknił się za wszystkim, co jej dotyczyło, za tym co dobre i, co złe. Kiedy dotarł do domu państwa Kim, wszedł prosto do pralni. Ale była tam tylko gospodyni. Wyściskała go, zapytała o rodzinę i poczęstowała zapasami ze swojej spiżarki. Wyjaśniła, że Dahee powinna zaraz przyjść ze spotkania klubu książki, w którym nadal z zapałem działała. Rzeczywiście, zjawiła się po pół godzinie. Stanęła w drzwiach pokoju, w którym siedziała gospodyni z Jungshinem i znieruchomiała.
- Co ty tu robisz? - zapytała, starając się o zwykły, naturalny ton.
Nie chciała pokazać, jaka poczuła się wewnętrznie rozedrgana. Czemu tu był? Wreszcie pogodziła się, że odszedł i chociaż to nadal bolało, ból malał stopniowo, do dziś. W tym momencie powrócił, silniejszy.
- Porozmawiajcie - powiedziała gospodyni i zostawiła ich samych. Dahee nie miała zamiaru podarowywać Jungshinowi choćby chwili. Odwracając się na pięcie, ruszyła do pokoju, który przedtem dzielili. Zatrzasnęła drzwi i zaklęła. Jungshin się nie poddał, wtargnął bez pukania. Krzyczała:
- Czego chcesz?! Wyjdź! Wyjdź, bo...
- Bo co? Bo sięgniesz pistolet i strzelisz?
Spoliczkowała go. A potem rozpłakała się i wpadła w jego ramiona.
- Przepraszam, nie chciałam...
- Ja też tęskniłem - rzucił w odpowiedzi - nie rycz, mała, nic się nie dzieje.
- Jak to? Przyszedłeś tu. Byłam przekonana, że więcej się nie zobaczymy. Pogodziłam się z tym. Jak to nic się nie dzieje?!
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Nie, nie cieszę się. Znowu odejdziesz. Znowu zostawisz mnie samą... - wiedziała, że swoimi wyznaniami zdradza o wiele więcej niż by chciała.
Odsłaniała te zakamarki swojej duszy, o których istnieniu nie pamiętała. Przez kilka chwil znowu była taka, jak kiedyś... kiedy jeszcze żyła innym życiem, wrażliwa i kochająca...
- Co? Nie! Ja przyszedłem po ciebie. Moi rodzice i ich współlokatorzy chętnie cię przyjmą. Żyjemy skromnie, uprawiamy pole, hodujemy krowy, świnie. Mamy i kury! Codziennie świeże jajka. Lubisz jajka, prawda? - nadawał, odsuwając ją lekko od siebie - potrzebuję tylko twojej zgody.
Była zszokowana. Wyłapywała pojedyncze zdania i usiłowała zrozumieć ich sens. Czy aby się nie przesłyszała? Jungshin proponował jej, żeby poszła z nim... I pójdzie! Oczywiście, że pójdzie. Chociażby na koniec na świata. Byleby nigdy ponownie go nie stracić.
- Zgadzam się - powiedziała, chwytając się za policzki i chichocząc cicho.
Zabrała się za pakowanie. Jungshin zaoferował się nieść część jej rzeczy. Nie niecierpliwił się, gdy żegnała się z gospodarzami. Przecież od dziś i tak mieli dużo czasu dla siebie. Po drodze rozmawiali o wszystkim, co tylko przeszło im przez myśl. Czasami zatrzymywali się, leżeli w wysokich trawach, karmili się ryżowymi kulkami, przekomarzali się i żartowali. Dopiero w pobliżu wsi, gdzie mieszkali rodzice Jungshina, Dahee poczuła się skrępowana.
- A jeżeli mnie nie polubią? - pytała, zatroskana.
- Spokojnie, polubią, polubią, tylko proszę, nie groź im pistoletem, jak ty to masz w zwyczaju!
Bała się, zupełnie jakby przedstawiał ją jako swoją dziewczynę. A przecież nią nie była. Nigdy tak o sobie nie myślała. Ale kiedy spotkała wreszcie jego rodziców, wszystkie obawy zniknęły. Przygotowali jej ciepłe przyjęcie, pokazali okolicę. W domu najadła się i napiła, a potem poszła na strych i rozpakowała się. Czuła się tu dobrze. W dzień pomagała w polu, przy zwierzętach i przy pracach domowych. Polubiła się z rodzicami Jungshina. Wiedziała, że znają jej historię i doceniała, że nigdy o to nie pytają. Często rozmawiała ze współlokatorami, bawiła się z ich dzieckiem, rozbrykaną trzylatką - Nayoung. Nie żałowała, że zrezygnowała z działania w ruchu oporu, że zostawiła wszystko i znalazła się tu. Niczego jej nie brakowało. W nocy wtulała się w Jungshina z poczuciem, że odzyskała to, co odebrała jej wojna. Rodzinę. Przyjaźń. Miłość. Znowu kochała i była kochana.

OD AUTORKI:

Przepraszam wszystkich czekających niecierpliwie, co z Jonghyunem. Wiem, wiem, nie dość że późno rozdział, to jeszcze zmiana wątku xD 

Ale w kolejnym wracam znowu do Keijo i póki co długo, długo nie pojawią się rozdziały o Dahee i Jungshinie. 

4 komentarze:

  1. <3
    Jest takie boskie, że aż mnie zatkało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i zapraszam też do poprzednich rozdziałów

      Usuń
  2. POPŁAKAŁAM SIĘ. Miłość Dahee i Jungshina jest tu najpiękniejszą. Raduje mi się serce na myśl,że po tylu przejściach wreszcie znaleźli szczęście. Bałam się, że ona z nim nie pójdzie, bo będzie chciała działać a tu proszę. Ona już nie potrafi bez niego żyć. Cieszę się ogromnie z tego jak toczą się ich losy. <3 Mam nadzieję, że nikt już nie zrani biednej Dahee i nie odbierze jej Jungshina. Ona go potrzebuje. <3
    Zaskoczyłam się, że robisz taki polsat, że nic o Jonghyunie. Mimo to, cieszę się, że napisałaś taki rozdział. ^^ Poczekamy grzecznie na to co się stanie z Jonghyunem... Mam nadzieję, że nie za wiele złego. :(
    Weny dużo życzę i lecę do Eyes Wide Open. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, chciałam żeby wreszcie spotkało ich coś dobrego:) Ale chociaż robię sobie potem z nimi przerwę, to jeszcze nie koniec ich przygód. A jak wrócę z wakacji to grzecznie wezmę się za rozdział dotyczący Jonghyuna:) Dość zabawy w polsat^^

      Usuń