23/08/2017

the song of love (rozdział 23)

                Gyesoon wspominała pewne popołudnie: Siedziała w domu Yonghwy, był też Minhyuk. Po chwili przyszedł Jonghyun i sprawiał wrażenie kogoś w wyjątkowo dobrym humorze. Z przejęciem opowiadał o bankiecie w filharmonii, na który zaprosiła go Sakamoto Mei i o tym, co robili później. Jednocześnie nastawiał wiecznie psujący się gramofon i klął, lecz nie w gniewie, a z lekkim, spontanicznym rozbawieniem. Wtedy Gyesoon niezbyt skupiała się na jego słowach, myślała o zaręczynach z Jaesikiem i wyobrażała sobie ich przyszłe, wspaniałe życie. Chcieli mieć dzieci, dużo dzieci. I często żałowała, że zginął, nie zostawiając jej w ciąży. W ten sposób zatrzymałaby jego część. A dziś wiedziała, że nigdy, z nikim innym nie zechce mieć dzieci. Wtedy Jonghyun zauważył, że go nie słuchała, pociągnął ją na stół i kilka razy zakołysali się w takt muzyki. A potem... potem straciła Jaesika i to było tak, jakby jej życie się skończyło. Jeżeli Jonghyun zginie, życie jego dziewczyny też się skończy.
                Z jednego z namiotów wyszedł Yongjun, Yonghwa i kilkoro żołnierzy. To od nich wszystko zależało. Jutro napadną na furgonetkę, transportującą Jonghyuna, jak tylko wyjedzie z miasta i dotrze do okalających je lasów. Gyesoon pochwyciła spojrzenie Yonghwy. I tyle, nie zatrzymał się i nie zaszczycił jej choćby pozdrowieniem. Nie znała przyczyny, lecz wiedziała, że stał się taki po zniknięciu Misuk, milczący. Nie zaczynał pierwszy rozmowy, Gyesoon też tego nie robiła. Aż do dziś.
- Liderze! - zawołała i była przekonana, że tylko w myślach.
Obejrzeli się wszyscy: Yongjun, Yonghwa, żołnierze. Gyesoon poczuła, że na jej policzki wstępuje rumieniec.
- Tak? - zapytał Yonghwa, podchodząc do dziewczyny, trochę zbyt blisko.
- To niebezpieczne... - powiedziała - odbicie Jonghyuna.
- Tak, żyjemy w niebezpiecznych czasach. To, co robimy jest niebezpieczne - potwierdził.
Nic odkrywczego, pomyślała, lecz i jej słowa nie były odkrywcze.
- Jak to przeprowadzicie? - zapytała.
- Jeden z naszych towarzyszy podszyje się pod policjanta potrzebującego pomocy. Tego, co wyjdzie mu jej udzielić, wykorzysta jako zakładnika, a pozostali, w tym ja, napadną na furgonetkę i odbiją Jonghyuna - z powagą opowiadał w wielkim skrócie o przebiegu akcji.
Gyesoon słuchała i wydawało jej się, że to wszystko brzmi tak prosto... zbyt prosto i pewnie wydarzy się coś nieprzewidzianego. Ze strachu, a może z zimna, zadrżała.
- To musi się udać, wierzę, że ci się uda, liderze - powiedziała - powodzenia.
Odchodząc, rzucił w jej kierunku "dziękuję", a ona dodała, żeby uważał, na swoich towarzyszy żołnierzy, i na siebie.

***

                Nastał dzień odbicia Jonghyuna. Późnym popołudniem do domu Hikari i Kanako zapukał policjant. Ta druga otworzyła drzwi i zamarła, przyglądając się oficerowi. Wydawał się jej przystojny, w młodym wieku. Pomimo tego, wystraszyła się go. Wystarczył policyjny mundur, by zaczęła się bać. Już raz, kiedyś, dawno, bardzo dawno temu przyjmowała podobną wizytę, za jaką jej ukochany i siedmioro jego towarzyszy zapłacili życiem. W tym momencie to wszystko wróciło. Poczuła, że cała się trzęsie. Zmiękły jej kolana. Myślała, że osunie się na podłogę, lecz zaraz zjawiła się Hikari, przywitała się z oficerem i zapytała:
- A pan do kogo?
- Mishima Kenichi, z posterunku w Yongsan, przychodzę do panny Sakamoto Mei - tłumaczył, przedstawiając się, po czym złożył kondolencje z powodu śmierci pułkownika.
- Jestem jej matką. O co chodzi? - pytała Hikari, dumna, opanowana.
- O jej narzeczonego, podejrzewanego o działalność w organizacji terrorystycznej, Lee Jonghyuna - wyjaśnił Mishima z lekkim zniecierpliwieniem, nadal nie przekraczając progu.
- Z tego, co mi wiadomo, nie byli narzeczeństwem - odparła Hikari, chętnie by się uparła, że byli jedynie znajomymi, lecz wiedziała, że pewnie zbyt często widywano ich we dwoje.
- Pozwoli pani, że porozmawiam z nią osobiście?
- Tak, dobrze - wtedy wpuściła go do domu i poprosiła Kanako, by zawołała Mei.
Hikari nie była zaskoczona, spodziewała się wizyty policji odkąd tylko dowiedziała się o aresztowaniu Jonghyuna. Chociaż nie sądziła, żeby jej córce cokolwiek groziło, ta sytuacja lekko ją stresowała. Przez cały czas starała się tego nie okazywać. Wreszcie zjawiła się Mei. Niepewnym krokiem schodziła po schodach. Chyba zapomniała o ostatnim stopniu, zachwiała się i została podtrzymana przez policjanta. Odruchowo mu podziękowała, a potem pomyślała, że może ten oficer torturował Jonghyuna i pospiesznie odsunęła się od niego. Później przyszła też Aika. Wszyscy usiedli przy stole. Pomoc domowa rozstawiła filiżanki, każdy dostał imbryczek z herbatą. Mishima sączył ją powoli, przyglądając się stołowej zastawie i zadając pytania Mei. Chciał wiedzieć, jak poznała Jonghyuna, czy widywała się czasami z jego znajomymi, czy kiedykolwiek podejrzewała go o działalność w ruchu oporu. Nie odwracał wzroku od jej twarzy, chociaż milczała i to matka za nią odpowiadała.
- Ten zdrajca oszukał ją, jak was wszystkich! Wmawiał jej, że wielbi Cesarza. Pracował w japońskim szpitalu. Chyba nikt go nie podejrzewał... - powtarzała bez ustanku Hikari.
- A więc czemu panna Mei jest taka roztrzęsiona? - zainteresował się Mishima.
Zapadła cisza. Hikari nie chciała po raz kolejny tłumaczyć tych samych oczywistych rzeczy. Kanako nic jeszcze nie powiedziała odkąd otworzyła drzwi oficerowi i nie wiedziała, czy w ogóle wydobyłaby z siebie głos. A Aika z niepokojem patrzyła na kuzynkę i obawiała się, żeby ta przypadkowo nie zdradziła rzeczywistego powodu swojego roztrzęsienia.
- A jak miałabym nie być? - rzuciła z irytacją Mei, przerywając ciszę - kochałam Jonghyuna i ufałam mu, a on... on tyle czasu okłamywał mnie i narażał na niebezpieczeństwo! Pewnie dobrze się przy tym bawił, chwalił się swoim znajomym towarzyszom, których, ku mojej wielkiej uciesze, nigdy nie poznałam, że wykorzystał samą Sakamoto Mei. Z takimi walczył tata. Gdyby tylko nadal żył... zabiłby go bez wahania. Czy wy też to zrobicie?
Mei spojrzała na wskazówki zegara, wzdrygając się. Aika aż uchyliła usta z podziwu dla kuzynki. Zaraz rozpocznie się akcja odbicia Jonghyuna... A Mei opowiadała o jego śmierci, jakby istotnie jej pragnęła, grała niczym profesjonalna aktorka.
- Och, rozumiem, została panna tak perfidnie wykorzystana... Ale... osobiście przyłożyłem się do tego, by ukarać winnego i wysłać go w miejsce, gdzie pewnie nie pożyje długo... - ciągnął Mishima, lubieżnie oblizując wargi, nadal wpatrzony w Mei.
Nie myliła się, ten oficer torturował Jonghyuna! I to był moment, w którym straciła kontrolę. Wstała, przewracając przy tym imbryk z herbatą. Pognała po schodach na piętro, ku przerażeniu matki, ciotki i kuzynki, ku zdziwieniu policjanta. Lecz... w połowie drogi opamiętała się. Popatrzyła na nich wszystkich, odwracając się nieznacznie, po jej policzkach płynęły łzy. Powiedziała:
- Przepraszam, po prostu... wszyscy, których kocham mnie opuszczają... tata tak niesprawiedliwie zginął... Jonghyun kłamał. To dla mnie za wiele.
Pozwolili jej odejść. Aika wyobrażała sobie, że bierze nóż i wbija w serce policjanta. W myślach przeklinała go i obrzucała wyzwiskami. To powstrzymało ją, by nie uciec, jak kuzynka.
- Jest taka wrażliwa, okropnie ostatnio cierpi - opowiadała Hikari o Mei.
- Przykro mi, może lepiej, jak już sobie pójdę? - zaproponował oficer.
Tak, idź, idź stąd, idź do diabła, myślała Aika.
Wtedy po raz pierwszy odezwała się Kanako:
- Nie, nie wypuścimy pana przecież bez kolacji - powiedziała i miała zwykły, naturalny głos.
To był element taktyki. Jeżeli istotnie miałyby coś do ukrycia, czy starałyby się o przedłużenie jego wizyty? Hikari poparła ten pomysł. Aika spanikowała. Akurat rozpoczynała się akcja odbicia Jonghyuna. Po wszystkim powinien przyjść tu Yonghwa i poinformować o jej przebiegu... Czy gdyby matka i ciotka miały o tym wszystkim pojęcie, też by tak zaryzykowały? Mishima przyjął zaproszenie. Pomoc domowa zabrała się za przygotowania do kolacji i włączyła muzykę, co tylko teoretycznie rozładowało atmosferę. Przy stole toczyły się obojętne rozmowy, o hotelu prowadzonym przez obie kobiety, o zatrzymujących się tam gościach, o działaniach policji. Trochę żartowano, komentowano przynoszone przez gosposię smakołyki. Aika zaproponowała, że pójdzie po Mei. Kuzynka płakała w swoim pokoju. Miała rozmazany makijaż, opuchnięte oczy. Upierała się, że nie chce jeść, nie z "tym potworem". Ostatecznie Aika ją przekonała, pomogła jej na nowo się pomalować i przyszły do salonu. Kolacja była gotowa. Mishima zażyczył sobie, by Mei usiadła obok niego. I zrobiła to, choć cała zesztywniała i zagryzała usta. Nikt się nie dziwił, że nic nie zjadła. Aika nie miała wymówki i z wysiłkiem przełykała każdy kęs. Obie kuzynki nie odrywały wzroku od zegara i liczyły, że oficer wyjdzie, zanim do drzwi zakołata Yonghwa. Niestety, po kolacji Kanako zaproponowała alkohol. Pomoc domowa przyniosła wino i kieliszki. Hikari przez blisko dwie godziny opowiadała o muzycznej karierze Mei, bo widziała, że to zafascynowało policjanta. Z błyszczącymi podnieceniem oczami, nie szczędził diwie komplementów. W pewnym momencie niby przypadkowo musnął jej dłonie. Szybko schowała je między swoje kolana i tak siedziała, milcząc. Skończyły się piosenki z kolejnej już płyty. Wtedy Mishima spojrzał w kąt pokoju i zawołał:
- Cóż za piękne pianino! Może panna Mei zagra?
Był podpity. I coraz śmielszy. Aika popatrzyła na kuzynkę. "Już po wszystkim? Czy go odbili? Jest bezpieczny?", wyczytała w jej twarzy te wszystkie pytania. Mei myślała tylko o Jonghyunie. Aika to wiedziała.
- Ja zagram - zaproponowała.
I usiadła do pianina. Jeszcze nigdy nie grała w taki sposób, nie uderzała klawiszy z podobnie wielkim wzburzeniem i gniewem. Wkładała w to wszystkie emocje. Nienawiść. Lęk. Nadzieję. Sprawiała, że spokojne utwory stawały się agresywne i dzikie. Aż wreszcie poczuła, że choćby nie wiadomo jak się starała, nie zagra ani jednej, jedynej nuty więcej. I tu nie chodziło o ból w palcach, to serce się zablokowało. Aika przerwała, w środku utworu. Klapa pianina opadła z hukiem, rozległy się brawa.
- Cudownie! To prawdziwa pasja! - wołał zachwycony Mishima.
A Aice przeszło wtedy przez myśl: jeżeli nie uratują Jonghyuna, ja już nigdy nic nie zagram! Potem wydawało jej się, że się pomyliła, aż usłyszała głos Mei:
- Ktoś kołata do drzwi!
- Otworzę! - zakomunikowała Aika.
I chociaż wiedziała, że nie może liczyć na zbyt wiele, wyobrażała sobie, co by było, gdyby to nie Yonghwa stanął w drzwiach, a Jonghyun... Nie zastała ani tego, ani tego.
- Cześć - powiedziała towarzyszka Shin.
Aika ją znała, to też była łączniczka. Szybka wyszła z nią na podwórze i zapytała:
- Czy ty wiesz, co z Jonghyunem?
- Tak, odbili go - informowała towarzyszka, a Aika czuła, że ogarnia ją jakaś wspaniała lekkość - chociaż akcja niezupełnie się powiodła, stracili kogoś...
- O nie... Yonghwa...
- Nie. Nie lider. Choć niestety też jest ranny, postrzał w rękę.
Aika chciała wiedzieć jedynie:
- Gdzie zabrali Jonghyuna? Kiedy mogę go zobaczyć?
- Nie wiem, lider poprosił mnie tylko, żebym przekazała ci tę wiadomość.
- Nieprawda, wiesz, po prostu nie chcesz mi powiedzieć!
- Nie wiem! Nie brałam udziału w akcji. Rozmawiałam po wszystkim z liderem, nie czuł się zbyt dobrze. Dowiedziałam się tylko tyle, że przewieźli Jonghyuna w bezpieczne miejsce i sprowadzili lekarza.
- A... jaki jest jego stan?
- Nie wiem.
To co wiesz?!, chciała wykrzyknąć Aika. Powstrzymała się. Podsumowała wszystkie fakty. Yonghwa odbił Jonghyuna, stracił przy tym jednego z towarzyszy, sam był ranny, a mimo wszystko wysłał tu kogoś z informacjami. Zrozumiała, że zamiast pretensji o nie przekazanie jej szczegółów, powinna czuć wdzięczność. Jonghyun żył. I był bezpieczny. To wystarczy. Jeszcze przyjdzie czas, by go zobaczyć. Podziękowała i pożegnała się z towarzyszką Shin. Wpadła do domu i pomyślała, że nie było jej podejrzanie długo.
- Wszystko w porządku - powiedziała, posyłając porozumiewawcze spojrzenie Mei i dodała, okłamując resztę - to żebraczka, wyjątkowo natrętna.
Mishima wyszedł niedługo potem, po wylewnych pożegnaniach z każdą z pań, zataczając się w skutek spożytego alkoholu. Hikari i Kanako rozmawiały o tym, że Mei chyba mu się spodobała, a ona wymownie milczała. Aika natomiast powiedziała tylko: a niech go piekło pochłonie! I to był koniec tego wieczoru. Obie kuzynki pobiegły na piętro, tam wyściskały się wzajemnie, wreszcie opowiadając sobie o swoich obawach w związku z akcją i wielkim uczuciu ulgi.
                Następnego dnia z rana Aika udała się do domu Yonghwy, lecz go nie zastała. Jego matka słyszała tylko tyle, co towarzyszka Shin. Sama nie widziała syna od wczoraj, podobno nie wrócił na noc. Aika poszła do szkoły i po raz pierwszy od tygodni słuchała w skupieniu tego, co mówili nauczyciele. Sumiennie robiła notatki i rozwiązywała zadania z matematyki, przekonana, że skoro Jonghyun wreszcie był bezpieczny i ona na nowo może osiągnąć spokój. Pomyliła się. Bo chociaż wyzbyła się wiecznie paraliżującego ją strachu, pojawiła się niecierpliwość. Aika miała potrzebę po prostu być blisko Jonghyuna. I nie myślała o niczym innym, mimo że pozostawała skupiona na tym, co dzieje się dookoła.
                Po szkole zauważyła czekającego na nią Yonghwę. Przy pomocy lewej ręki, pomachał jej, prawa była w opatrunkach.
- Towarzyszko Oh, wiem, że tego potrzebujesz - stwierdził i pokazał jej gestem, by się w niego wtuliła, a jak już to zrobiła, dodał - mama wspominała, że mnie szukałaś.
Aika odczekała moment, aż minie wzruszenie tym okazanym jej zrozumieniem, a potem powiedziała:
- Dziękuję, przykro mi z powodu tego towarzysza...
- Tak, mi też. Ale ci, którzy uczestniczyli w akcji, liczyli się z ryzykiem...
- I przykro mi z powodu twojej ręki.
- To nic, kula nie była głęboko, nasi lekarze szybko ją wyjęli i mnie pozszywali.
- A co z Jonghyunem? - zapytała Aika, odsuwając się od Yonghwy.
- Pytał, czy możesz go odwiedzić. Tak naprawdę to po to tu jestem. Jeżeli masz czas...
- Pewnie, że mam! - przerwała mu, zbyt podekscytowana, by zaproponować zabranie Mei.
To o mnie pytał, powtarzała sobie, nie o nią... Czuła z tego powodu radość i niestety też winę, jakby znowu okłamywała kuzynkę i okazywała jej nieszczerość. Wszystkie te wyrzuty zniknęły, gdy wsiadła do samochodu Yonghwy, prowadzonego przez innego towarzysza, i zrozumiała, że zaraz... zaraz zobaczy Jonghyuna! Po drodze dowiedziała się, że był w jednej z tajnych kryjówek oddziału ruchu oporu, w domu prywatnym poza terenem miasta. Wychwyciła też sugestię, by nie zajmowała mu zbyt wiele czasu. Jego stan był stabilny, lecz dość poważny. Yonghwa starał się przygotować Aikę na to, co zobaczy. Nie odwracając się w jej kierunku (zajmował miejsce koło kierowcy, a ona siedziała z tyłu), opowiadał o obrażeniach Jonghyuna, o ranach na całym ciele, przypaleniach, wyrwanych paznokciach. I jeszcze lekki wstrząs mózgu, kilka pękniętych żeber, obite obie nerki. Poza tym, niedożywienie i odwodnienie.
 - Lekarze powiedzieli, że wyjdzie z tego, potrzebuje tylko spokoju i wypoczynku - zakończył Yonghwa.
Aika milczała, obojętnie patrzyła w szybę, nie reagowała, jak samochód podskakiwał na wiejskich, dziurawych drogach. Po kilkunastu minutach zatrzymali się obok niewielkiego, porośniętego bluszczem domu. Yonghwa szedł pierwszy, potem Aika, potem, prowadzący samochód, towarzysz. Lider zapukał do drzwi, zgodnie z szyfrem. Po chwili zostali wpuszczeni przez pomarszczonego staruszka. W środku dostrzegli też kobietę. Z przygnębieniem wpatrywała się w zawartość swojej filiżanki.
- To matka Jonghyuna - poinformował Yonghwa i dodał, przedstawiając jej Aikę - a to towarzyszka Oh.
Ukłoniły się sobie.
- Jestem kuzynką Mei, miło mi - powiedziała Aika.
- Wiem, że pomogłyście w zorganizowaniu akcji. Dziękuję. Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby... - głos jej się załamał.
- I o to chodzi, po prostu proszę sobie tego nie wyobrażać - polecił pospiesznie Yonghwa.
- Gdzie Jonghyun? - zapytała niecierpliwie, może nieco niegrzecznie Aika.
Wtedy gospodarz złożył dywan, wyjął kilka podłogowych desek i odsłonił właz.
- Zejdź do spiżarki. Jest tam taka duża szafa, jak ją otworzysz, zauważysz drzwi - poinstruował.
Aika odłożyła tornister. Przez cały czas dygotała i nie umiała tego powstrzymać. Nie potrafiła oszacować rozmiaru spiżarki, panowała tu całkowita ciemność, a kontury szafy ledwie się wyłaniały. Lecz po jej otworzeniu, istotnie zauważyła drzwi. Jonghyun, jestem tu, idę do ciebie... Klamka ustąpiła. Zawiasy skrzypnęły. W pokoju paliły się dwie świece, stały na nocnym stoliku obok szklanki. Aika zobaczyła Jonghyuna leżącego w łóżku. A w zasadzie jedynie jego włosy, wystające zza opatrunków, bo był przykryty po szyję kocem. Pomyślała: jak ja go kocham! Podejrzewała, że może spał. Nie odwracał twarzy od ściany. Aż niespodziewanie cichym, przytłumionym głosem wymówił jej imię:
- Aika...
- Tak. To ja - odpowiedziała - jak się czujesz, bardzo boli?
- Nie. Nie bardzo. Przepraszam, jestem trochę otępiony przez leki.
- To nic - zapewniała Aika, siadając obok - byle tylko cię nie bolało...
Czekała, by na nią popatrzył. Nie zrobił tego. Nie widział łez w jej oczach.
- Co z twoim dzieckiem? - zapytał.
Pamiętał..  Pamiętał, mimo że sama zupełnie zapomniała o swojej ciąży. Zapragnęła pogłaskać go po tych wystających zza opatrunków włosach i zasinionym policzku, lecz wiedziała, że pewnie by sobie tego nie życzył. Przyznała:
- Nic. Nic nie zrobiłam. Przez cały czas myślałam o tobie.
- To dobrze. Nie rób tego. Akiharu by was ochronił.
-  Jonghyun...
- Aika! - wszedł jej w słowo - chcę cię poprosić o coś jeszcze.
- Tak?
- Wolałbym, by Mei mnie nie widziała, aż nie dojdę do siebie.
- Yhm, skoro tak chcesz...
- Wolałbym, by nikt mnie takim nie widział - dodał - proszę... Te wizyty... To wszystko mnie męczy.
Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Nie umiała pokonać dystansu, jaki stwarzał. Nie obwiniała go, rozumiała że był w szoku po tym, przez co przeszedł, poraniony i obolały. Lecz to łamało jej serce.
- Ja wiem, że robili ci okropne rzeczy. Może myślisz sobie, że nie jesteś już tym, kim byłeś. Może czujesz się tak, jakby zabrali twoje "ja", twoją godność, twoje... wszystko. Ale to minie. Bo ty wciąż żyjesz i wciąż jesteś tym samym Jonghyunem, którego kochamy... - jeszcze raz, ostatni, postarała się do niego dotrzeć.
- Ja... - zaczął - jestem zmęczony, chciałbym pospać.
- Oczywiście - odpowiedziała, a zanim wyszła, zrobiła to, pochyliła się i pocałowała go w policzek.

2 komentarze:

  1. Usunął mi komentarz. :(
    No więc jeszcze raz.
    Cieszę się ogromnie, że Jonghyun wrócił. Smuci mnie miłość Aiki do niego. On prawie na pewno kocha Mei i to ją będzie ranić. Chyba, że teraz się coś zmieni. Tylko, że wtedy szkoda by mi było Mei. Ona tak się martwiła. No i pewnie doszłoby do kłótni jej i Aiki. Policjant mnie wkurzał. Miałam te same myśli do niego co Aika. I tęsknię za Akim i mi go szkoda. :(((
    Weny życzę i czekam na next. Jestem strasznie ciekawa co tu się jeszcze wydarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, rozumiem ten ból, też mi się tak kilka razy zdarzyło, jak już miałam cały napisany:P
      Aż nie wiem, co powiedzieć, by nic nie zdradzić... Sporo się zmieni, chociaż niekoniecznie w uczuciach bohaterów, a w ich relacjach...
      No i Aki jeszcze w tym opowiadaniu zaistnieje, jeszcze się przyczyni do czegoś...:P
      Zostało 5 rozdziałów tego opowiadania. Ale obiecuję, że się jeszcze podzieje:)
      Dzięki!

      Usuń