01/09/2017

the song of love (rozdział 24)

                W pokoju panował półmrok, lecz nigdy nie zapadała całkowita ciemność. Przez cały czas paliły się świece, powietrze było przesycone dymem. Niezmąconą dotąd ciszę zakłóciło skrzypnięcie drzwi, wyrywając Jonghyuna z drzemki, w jaką niezmiennie popadał. Nie odwracając twarzy od ściany, rozpoznawał po krokach, kto przychodził. Tę umiejętność wypracował u siebie jeszcze podczas aresztowania, nasłuchując zbliżających się oficerów. 
Czasami mylił się tylko w przypadku swojej matki i siostry. Obie poruszały się podobnie, lekko, a pewnie. Lecz w tym momencie rozpoznał kroki Yonghwy. Lider siadł z brzegu łóżka, trzymał miskę owsianki.
- Hej, przyszedłem ci trochę poprzeszkadzać - przywitał się - odwracaj się, przyniosłem twój ulubiony przysmak.
Jonghyun nie lubił owsianki. A zwłaszcza, nie lubił być karmiony. Lecz z powodu połamanych kciuków nie mógł jeść sam.
- To żenujące - stwierdził, kiedy odwrócił się w kierunku Yonghwy, a ten podawał mu porcję owsianki.
- Gdybym był tobą, też robiłbyś to dla mnie.
- Gdybyś był mną, też byłbyś tym zażenowany.
Jonghyun ponownie zamilkł. A Yonghwa, karmiąc go, opowiadał o aktualnych działaniach ruchu oporu, zaplanowanych misjach i zadaniach. To stwarzało pozorną normalność, w sytuacji, która normalna nie była. Jonghyun nadal nie doszedł do siebie, i fizycznie i psychicznie. Wszystko, przez co przeszedł, wydawało mu się nieautentyczne i nierealne. Jakby nie wydarzyło się naprawdę. Jakby był to tylko senny koszmar. A jednocześnie odczuwał wszystkie jego skutki. Rzeczywistość zbytnio go przerażała, by ją zaakceptować, lecz nie potrafił też zupełnie jej zanegować. Więc bez ustanku rozmyślał, zwinięty w kłębek, niczym wylęknione dziecko, szukając rozwiązania i starając się odpowiedzieć sobie na nachodzące go pytania. Możliwe, że żyje jeszcze, skoro to wszystko była jawa?
- Już nie chcesz? No dobra, dobra, nie zmuszam - stwierdził Yonghwa, kiedy Jonghyun po raz kolejny nie otworzył ust po porcję owsianki, za to posłał mu przepraszające spojrzenie.
- Liderze...
- Tak?
- Muszę ci o czymś opowiedzieć.
- Mam mnóstwo czasu - przyznał Yonghwa, pewien, że opowieść Jonghyuna dotyczy pobytu w areszcie i częściowo tak było.
Wsłuchiwał się, w przeciągającej się ciszy, w jego przyspieszony oddech. Nie ponaglał go. Uzbroił się w cierpliwość.
- Misuk tam była... w więzieniu - wreszcie wyrzucił z siebie Jonghyun.
Yonghwa poczuł się, jak niespodziewanie uderzony w brzuch, oszołomiony i obolały.
- C... co?
Patrzyli na siebie, Jonghyun przekrwionymi, zmęczonymi oczami, Yonghwa szeroko otwartymi.
- Nie wiem, czemu się tam znalazła... udawaliśmy, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Ale... i tak kazali mi się przyglądać, jak ją torturują i jej, jak mnie... Po kilku dniach zaczęła majaczyć. Już doprowadzało ich to do szału. Wiecznie płakała i powtarzała: powiedz mu, że był dla mnie wszystkim. Ja... podejrzewam, że chodziło jej o ciebie. Potem umarła - Jonghyun zakończył opowieść, która kosztowała go o wiele więcej wysiłków niż przypuszczał.
Z powrotem odwrócił się od Yonghwy, usłyszał jedynie jego kroki, kierujące się ku wyjściu.

***

                Aika, przez okno w swoim pokoju, obserwowała  Mei, wracającą z lekcji śpiewu. Ze smutkiem po raz kolejny uświadamiała sobie, że kuzynka z każdym dniem po prostu marniała. Czy kiedyś zupełnie zniknie? Podczas, gdy Aika zaokrągliła się z powodu ciąży, Mei cały czas chudła i chudła. Kosztowne ubrania, kimona i sukienki wisiały na jej ciele jak worki, twarz straciła kolory, policzki zapadły się. Niezbyt się tym przejmowała, nie malowała się i nie układała sobie włosów. To moja wina, myślała Aika, znowu okłamywała kuzynkę. Nie powiedziała jej, że widziała się z Jonghyunem, udawała, że jedynie rozmawiała z liderem, który przekazał jego wiadomość: póki co nie życzy sobie żadnych wizyt. Mei tego nie rozumiała. Nie tęskni? Nie życzy sobie MOICH wizyt? Niemożliwe...
- Przypuszczam, że nie chce, byś widziała go cierpiącego.
- To lepsze niż nie widzenie go w ogóle.
- Mei, musimy... musisz zaakceptować jego wolę - powiedziała Aika - jak tylko poczuje się lepiej, pewnie zechce cię zobaczyć.
Nie wspomniała, że sama, mimo jego protestów, widywała go. Czasami czekała na Yonghwę i towarzysza, który służył mu, po postrzeleniu w rękę, za kierowcę. Czasami, po szkole, szła sama, pieszo. Spędzała sporo czasu przy łóżku Jonghyuna. Przynosiła mu owoce. Opowiadała wymyślone przez siebie historie. Podśpiewywała piosenki. Robiła wszystko, by tylko wyrwać go z tego mrocznego świata, w jakim nieustannie tkwił. Nic nie przynosiło efektów. Zazwyczaj wreszcie mówił jej, że jest już zmęczony i tym samym prosił, by sobie poszła. To minie, pocieszała się w duchu, Jonghyun odzyska dawną energię, chęci do życia i do... kochania. Kiedy rozmawiała z jego matką, siostrą, Yonghwą, czy pytała lekarza, wszyscy odpowiadali: Jonghyun potrzebuje odpoczynku. I pozwalali mu odpoczywać.
                Pewnego jesiennego popołudnia, po przekroczeniu progu chaty, gdzie się ukrywał, Aika usłyszała jego przerażające, nieustające wrzaski.
- Co się stało?! - spytała, posyłając wylęknione spojrzenie gospodarzowi i liderowi.
Obaj byli pochłonięci myślami, milczący i przygnębieni. Przez otwarty właz wyszła ze spiżarki matka Jonghyuna.
- Wyrzucił mnie - powiedziała lodowato, jakby bała się okazania swoich prawdziwych emocji.
Wszyscy patrzyli na nią, jak nalała sobie kieliszek wódki i wypiła naraz.
- Co z Jonghyunem? - powtarzała Aika, a jego wrzaski nie ustawały.
- Był u niego Kangshin. Chciał przeprosić za to, że go zdradził... - tłumaczył Yonghwa - Jonghyun wpadł w szał.
- Idę do niego - postanowiła Aika.
- To bez sensu - ostrzegł ją Yonghwa, dyskretnie wskazując dla przykładu panią Lee.
Aiki nic nie mogło zrazić. Po chwili znajdowała się w półmroku pokoju Jonghyuna. Zatrzymała się przy drzwiach, zaskoczona gniewem w jego oczach. Zastała go siedzącego na łóżku, z zaczerwienioną twarzą, zaciskającego pięści i wrzeszczącego.
Tylko na kilka sekund zamilkł, popatrzył na nią i krzyknął:
- Wyjdź!
- Nie - odpowiedziała.
- Czy ty musisz być taka natrętna? Nie rozumiesz, że mam cię dość? Idź. Idź sobie!
- Nie - pozostawała stanowcza, choć łamał jej serce.
Chwycił świecę z nocnego stolika. Zamachnął się w kierunku Aiki tak, jakby był naprawdę gotowy do rzutu. Nie wystraszyła się, przeciwnie, zamiast się wycofać, zbliżyła się powoli.
- Wynocha! - zawołał.
- Lee Jonghyun - powiedziała z powagą - nie mam zamiaru wyjść, musisz to zrozumieć.
Bez wahania zabrała mu świecę i odłożyła na miejsce. Potem przysiadła obok chłopaka, niepewnie, bo nie umiała przewidzieć jego reakcji, lecz nie bała się. Co więcej, było jej zupełnie obojętnie, jak Jonghyun zareaguje. I tak nie zamierzała go zostawiać. Cokolwiek by zrobił, czy wykrzyczał. Niespodziewanie przytulił twarz do jej piersi i rozpłakał się.
- Dlaczego?... - powtarzał, szlochając głośno i histerycznie.
Aika zrozumiała niewypowiedziane pytania. Dlaczego Kangshin go zdradził? Dlaczego przez to musiał przejść przez piekło? Dlaczego, dlaczego, dlaczego... Aika tuliła go do siebie, głaskała po włosach, zaskoczona, lecz nie zażenowana, czy skrępowana, tym, że ktoś, kogo miała za tak silnego i niepokonanego wypłakiwał się na jej piersi.
- Och, Jonghyun... możesz mi powiedzieć, gdzie i jak cię zranili - szepnęła.
Chciała to usłyszeć. Chciała przyjąć na siebie chociaż część jego bólu. Jonghyun dławił się swoimi łzami i opowiadał:
- Bili mnie. Podtapiali. Przypalali... wiesz gdzie... jestem pewien, że ja już nie mogę mieć dzieci. Skakali po mnie. Połamali mi kciuki. Wyrwali sześć paznokci. Kazali siadać na kołku, który wbijał się w tyłek. Kłamali, że moja matka i siostra są przesłuchiwane. Torturowali Misuk. Jak, jak ja mam z tym żyć?! - pytał.
Aika też płakała.
- Już dobrze. To wszystko się skończyło - powtarzała, pocieszająco.
Nie przestawała go tulić, z przerażeniem, a jednocześnie, z pewnym poczuciem ulgi, że wreszcie zdołała przedrzeć się przez mur, którym tak szczelnie się otoczył i pozwolił, by dołączyła do niego w tym mrocznym świecie.
                Tej nocy Kangshin popełnił samobójstwo, powiesił się w swoim rodzinnym domu, zostawiając list:

Skoro inni nie potrafią mi wybaczyć, jak mam wybaczyć sam sobie? Powinienem był zginąć w więzieniu, a nie tak niegodnie...

Przepraszam.
Mamo, Tato, kocham Was. Wasz Kangshin

***

                Yonghwa zjawił się w obozowisku na wezwanie swojego brata. Yongjun proponował mu dowodzenie akcją napadu na japoński magazyn z amunicją. Wojsko potrzebowało zapasów broni, zwłaszcza po przybyciu z Szanghaju profesorów opracowujących plan powstania.
- Niestety, nie mogę. Chwilowo nie mogę się na niczym skupić - przyznał przepraszająco Yonghwa i wyszedł z namiotu.
Zaraz owiało go zimne, wieczorne powietrze, niebo pokrywały gęste chmury, słońce nie chowało się za szczyty, po prostu zapadał mrok. Obok przeszło kilkoro żołnierzy, pewnie wracali spod prowizorycznych pryszniców, bo na ich włosach błyszczały jeszcze kropelki wody. Pozdrowili Yonghwę. Nucili patriotyczną pieśń. Pełni byli zapału. Tego im zazdrościł. Potem poczuł czyjeś ręce na swoich barkach.
- Liderze - usłyszał i rozpoznał głos Minhyuka.
- Tak?
- Chyba ci ciężko...
- Czasami... ogarnia mnie zwątpienie, we wszystko.
- To nic, wolno wątpić, nie wolno poddawać się wrogowi, pamiętaj.
- Czuję się winny śmierci tylu ludzi.
- Dzięki im wszystkim nasi potomkowie przyjdą na świat w wolnym kraju.
- Wierzysz w to?
- Wierzę.
- Życzę ci, byś nigdy nie stracił swojej wiary - rzekł Yonghwa, a kiedy chciał odejść, Minhyuk zawołał:
- Liderze, noona przygotowała ci prezent!
Yonghwa bez trudu znalazł Gyesoon. Poszedł do namiotu kobiet. Zastał tam wszystkie trzy. Jisoo i Suyeon wyszły po przywitaniu się.
- Witaj, liderze - odezwała się wtedy Gyesoon, kucając przy swoim posłaniu i szukając czegoś.
Ubrana była w tunikę z wełny, w której pewnie sypiała. Yonghwa po raz pierwszy zobaczył ją w rozpuszczonych włosach, opadających miękkimi falami na ramiona i plecy.
- Cześć - odpowiadając, przysiadł przy Gyesoon - podobno masz dla mnie prezent, tylko... nie wiem, czy zasłużony.
- Ach, sama go zrobiłam - powiedziała, podając mu szary sweter - zasłużony po stokroć.
- Dziękuję. Jest naprawdę bardzo, bardzo ładny. Zaraz go przymierzę.
- Pomóc ci? - spytała i przybliżyła się tak, że jej włosy dotykały jego twarzy.
- Nie... rana szybko się goi - przyznał, wskazując swoją rękę.
- Skoro tak, cieszę się - powiedziała Gyesoon.
Już odsuwała się od Yonghwy, kiedy zauważyła, że jego oczy wypełniły się łzami.
- Dziękuję ci jeszcze raz - dodał, wciągnął sweter i postanowił pospiesznie wyjść, ukrywając swoją słabość.
Nie zdążył.
- Liderze! - zawołała Gyesoon i spojrzała na niego pytająco.
- To tylko wzruszenie - uspokajał ją.
Nie pozwolił łzom wypłynąć. Tego byłoby za wiele. Gyesoon poklepała miejsce obok siebie i poprosiła:
- Czy możesz... tu usiąść i mnie wysłuchać?
- Dobrze - zrobił to, co chciała i poczuł, że jego serce przyspieszyło.
Przez pewien czas panowała cisza. Oboje patrzyli na siebie wzajemnie. W świetle świec na ich twarzach tańczyły cienie. Pomimo zimna, byli rozgrzani.
- Ja... mam ci coś do powiedzenia - zaczęła niepewnie Gyesoon.
- Nie krępuj się, powiedz.
- Wiesz, sporo ostatnio myślałam. To nie tak, że nie widziałam twoich uczuć, widziałam, tylko odwracałam się i udawałam, że ich nie widzę. Po śmierci Jaesika byłam przekonana, że nikogo nie potrzebuję. Potem zrozumiałam, że może ktoś potrzebuje mnie. Wiele razy powtarzałam sobie: Jeszcze nie. To zbyt szybko. Lecz przecież w tych czasach wszystko dzieje się zbyt szybko, żyjemy i odchodzimy zbyt szybko. Czekanie nie ma sensu...
- Gyesoon -  w najczulszy sposób wymawiając jej imię, objął ją.
- Obiecuję - szepnęła, wtulając się w niego i oplatając go swoimi ramionami - nigdy więcej nie odwracać się od ciebie.

OD AUTORKI:

Rozdział krótki, bo przejściowy między poprzednim, a kolejnym, gdzie się dzieje...:)

 Informuję też, że zostały jeszcze tylko 4 rozdziały tego opowiadania + epilog. Kibicujecie Mei i Jonghyunowi, czy Aice i Jonghyunowi?

2 komentarze:

  1. Pisałam długi komentarz i niechcący go anulowałam. Ah ten pech.
    Więc tak. Nie chce mi się wierzyć, że to się kończy. Trzymam kciuki, by już nikt nie umarł, ale czuje, że to niemożliwe.
    To co przeszedł Jonghyun przechodzi ludzkie pojęcie. Nie dziwię się, że nie wybacza Kangshinowi. Cieszę się,że otworzył się przed Aiką. Gdyby nie Aki pewnie byłabym za ich shipem. Chociaż jeszcze nie potrafię wyzbyć się tego, że Aika jest mu bliska jak siostra prędzej niż kobietą.. Ale może mam jakieś urojenia. Żal mi będzie Akiego jak ona zbliży się do Jonghyuna. Jak tak jednak będzie to to zaakceptuje. Mei też będzie mi żal. Już mi jest, bo tak pragnie go zobaczyć, a nie może.
    Co do zaś Yonghwy. Współczuję mu, bo pewnie bardzo się obwinia. Jestem ciekawa czy pozwoli sobie na szczęście u boku Gyesoon.
    Weny życzę i czekam na next.
    Uff udało mi się nadrobić zaległości. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj:(
      Jeszcze sporo się wydarzy w tych czterech rozdziałach, spokojnie^^
      Kangshin chyba przyszedł za szybko po wybaczenie i tak to się skończyło:(
      A Jonghyunowi opowiedzenie o wszystkim Aice na pewno pomogło. To prawda, ja celowo nie napisałam nic, co by oznaczało, że poczuł coś do Aiki, a to też nie oznacza, że nie poczuł :D Po prostu nie chciałam za wiele zdradzać. W next wkraczają do akcji i Aki i Mei, to trochę się rozjaśni, mam nadzieję!
      Tak, Yonghwie też ciężko. Ale ma Gyesoon:)
      Dzięki!

      Usuń