Falling in love
KYUNG
Wracałem
z pracy, zadowolony, że znów udało mi się za wygórowaną cenę sprzedać kilku
naiwnym babciom zdrowotne materace oraz kołdry z owczej wełny i myślałem o tym,
że może dostanę podwyżkę, pojadę wreszcie na wakacje i będę pić drinki z
parasolkami na plażach Honolulu, no dobra nie, ale chociaż na naszych,
koreańskich plażach, gdy zauważyłem pomiędzy blokami sylwetkę P.O. Chciałem go
zawołać, ale nagle zdałem sobie sprawę, że nie jest sam… Laska wyglądała jakby
nie skończyła jeszcze liceum. Miała na szyi apaszkę i pomyślałem, że chyba
tylko dlatego, żeby zakryć malinki. Bo przecież było gorąco. P.O obejmował tę
małolatę ramieniem. A co tam, i tak go zawołałem. Podbiegłem do niego i
zasłoniłem mu oczy.
- Policja!
- Kurwa, Kyung, nie strasz mnie w ten sposób –
odpowiedział bez większych emocji i ściągnął moje łapy ze swoich oczu.
Laska się zaśmiała.
- Hoonnie nie lubi policji – skomentowała – pewnie
dlatego, że mój tata to policjant, główny komendant.
- Yoon Bomi, Park Kyung – P.O nas przedstawił.
I podaliśmy sobie ręce.
- Ej, to nie ta laska, której udzielałeś korki z matmy? –
zapytałem.
- Ta, właśnie ta.
- No, ale teraz są wakacje…
P.O zamilkł. Za to Bomi uśmiechnęła się tajemniczo.
- Teraz Hoonnie udziela mi korki z francuskiego…
I pocałowała go bez żadnego skrępowania.
- Fu, to obrzydliwie! – nabijałem się z nich.
- Pewnie chcecie zostać teraz sami i pogadać na męskie
tematy – zasugerowała Bomi – więc zmykam na moment.
Wyjęła z torebki ciastka i poszła karmić gołębie.
Poklepałem P.O po plecach.
- No no no, nie mówiłeś, że to coś więcej, niż korki…
- A co ty jesteś ksiądz spowiednik?
- Nie, nie mam ochoty znać twoich grzechów z tą laską, haha.
- Spadaj. Lepiej gadaj, co u twojej.
- Mojej?
- No tej od
kamerki.
- Ta kamerka to był porąbany pomysł.
- Dopiero teraz dochodzisz do takich wniosków?
Nie wiem po co, ale opowiedziałem P.O, jak podglądałem
nagą Namjoo, a potem zobaczyłem, że płacze, wyłączyłem obraz i coś nie
pozwalało mi go włączyć nigdy więcej.
- Zabujałeś się – śmiał się ze mnie.
- Sam się zabujałeś, koleś.
- Podobało ci się widzieć Namjoo nago, ale nie mogłeś
patrzeć, kiedy była smutna. Chciałbyś się zająć jej pocieszeniem, no nie?
- Nie. Nie wiem. Nieważne! Kim Namjoo to przeszłość.
- Ok, oddawaj mój sprzęt.
- Co?
- Kamerkę, idioto.
- Nie. Nie będę tam znowu łazić!
- Pogięło cię?! Nie możesz tak tego zostawić!
- To co mam zrobić?!
- Iść do Kim Namjoo i zabrać tę kamerkę.
Nie zdążyłem zaprotestować, bo wróciła Bomi, przytuliła
się do P.O i poczułem, że za dużo nas tu o kogoś, konkretnie o mnie.
- To bawcie się dobrze – życzyłem im.
- Ty też – odpowiedział P.O i jeszcze wyszeptał mi na
ucho, jakby szeptał sprośności kochance – wiesz, co masz robić.
NAMJOO
Malowałam
całą noc, bo gdy zaczynałam obraz, lubiłam go skończyć, bez przerw, które tylko
mnie rozpraszały. Położyłam się rano i zaraz obudził mnie telefon. Odebrałam,
nie wiem po co. Chyba byłam zaspana. I nie zdziwiłam się, kiedy usłyszałam głos
Sangwoo. Zdziwiło mnie natomiast, co powiedział. Bo to nietypowe uczucie
dowiedzieć się, że były facet, który niszczył mi życie przez prawie rok… siedzi
teraz w więzieniu. Starałam się rozmawiać z nim normalnie, tak jakby w ostatnim
czasie wcale nie nękał mnie niemoralnymi propozycjami, niezapowiedzianymi
wizytami, telefonami, wiadomościami, samym swoim istnieniem obok. Chciałam
dowiedzieć się szczegółów. Zwykła ciekawość, ot co. I ulga, że więcej nie muszę
się ukrywać. Zdziwiłam się, bo wyznał mi wszystko. Policja znalazła u niego
kolekcję amatorskich taśm porno, wyjątkowo wyuzdanych, i dowody, że handlował
nimi na terenie Korei, Japonii, Chin. No nieźle. Zawsze groźny i pewny siebie,
teraz był załamany. Błagał, żebym zapłaciła kaucję i go uwolniła. Ach, po to
teraz mnie potrzebował! Skłamałam, że firma rodziców ma poważne problemy
finansowe i zostałam bez kasy. Wtedy powiedział mi coś, co mnie zdziwiło
naprawdę.
- W lesie… przy naszym drzewie… My baby, tylko tobie mogę
zaufać.
Sangwoo prosił, bym go uratowała. Ale nie chciałam mu
pomóc. Przeprosiłam, choć nie miałam powodów, aby czuć się winna i rozłączyłam
się. Serce mi waliło i nic nie pozwalało mu się uspokoić. Usiadłam przed TV i
włączyłam nudny film. Zadzwonił domofon. Ponieważ wiedziałam, że to nie
Sangwoo, bo przecież siedzi w kiciu, nawet się ucieszyłam. Podniosłam słuchawkę
z zaciekawieniem.
- Tak?
- Kyung… Park Kyung.
Usłyszałam znajomy głos i roześmiałam się.
- Kyung! Park Kyung! Co ty tu robisz? – spytałam, gdy
otworzyłam mu drzwi mieszkania.
Wyglądał… jakoś niepewnie. I zachowywał się co najmniej
podejrzanie.
- Taaa, nie chciałaś mnie więcej widzieć, ale… nie
zostawiłem u ciebie bransoletki?
- Bransoletki…? Nie.
- Zwykła, czarna, z nici. Gdzieś mi się zgubiła. Bawiłem
się tą bransoletką, kiedy byłem u ciebie ostatnio.
- Nie, nie zostawiłeś jej u mnie – powtórzyłam.
Gdyby w tym momencie wyszedł, może bym mu uwierzyła, ale
stał nadal w korytarzu, myślał nad czymś intensywnie i wiedziałam, że coś
kręci. Wreszcie się odezwał:
- A może poczęstowałabyś mnie kawałkiem ciasta? Ja w tym
czasie trochę się rozejrzę tu i tam…
- Nie mam ciasta.
- To… czymkolwiek. Umieram z głodu!
Znowu się roześmiałam i wycofałam się do kuchni. Gdy
Kyung uratował mnie przed Sangwoo w pubie, wydawał mi się bardzo odważny… a
teraz? Naprawdę tak go onieśmielałam? Był spięty i rozkojarzony. I rozpaczliwie szukał pretekstu, by spędzić u
mnie parę chwil. Pomyślałam, że skoro Sangwoo przestał nam zagrażać, mogę dać
szansę nowym uczuciom… Przygotowałam dwie zupki błyskawiczne i zaniosłam do
pokoju. Kyung grzebał w swojej torbie i oczywiście wpatrywał się w moje obrazy.
A miał szukać bransoletki, nie?
- Znalazłeś?
Pokiwał przecząco głową.
- Chyba rzeczywiście nie tu ją zgubiłem.
Podałam mu zupę i spytałam, czy może być. Dla odmiany
pokiwał głową twierdząco. Usiadłam obok niego i jedliśmy w milczeniu. Kyung
przylazł do mnie z własnej, nieprzymuszonej woli i nie rozumiałam, czemu
zachowywał się, jakby tu był za karę. Postanowiłam przerwać tę ciszę. I coś
sobie przypomniałam.
- Kyung, oppa…
- Hm?
- Kiedy ostatnio u mnie byłeś, nie miałeś bransoletki.
Prawie się zakrztusił. I nic nie odpowiedział. Dopiero,
gdy się pożegnał, znów się odezwałam:
- Już mnie znudziła ta samotność…
Kyung zatrzymał się w drzwiach. Przyglądał mi się
pytająco, ja się uśmiechałam. I zastanawiałam się, czy on coś kiedyś raczy
odpowiedzieć, czy zamilkł na wieki. Odpowiedział:
- To co, pozwolisz się zaprosić na kawę?
Przypomniałam sobie scenę z serialu „Iris”, gdy Hyunjun
zaprosił na kawę Seunghee i zacytowałam jej słowa:
- Nie lubię rozmów przy kawie. Wolę alkohol.
KYUNG
Nigdy
nie chciałem być natrętem. Szczerze nimi gardzę. A teraz taki właśnie się
stałem. Life sucks! Wszystko przez P.O. Mogłem to sobie wmawiać, ale
wiedziałem, ze ja jestem jedynym winnym. Zachciało mi się podglądać Namjoo i
nie słuchałem dobrych rad, że montowanie kamerki w jej mieszkaniu to czysty
idiotyzm. Oraz nie myślałem o konsekwencjach, że będę zmuszony tam wrócić i
zabrać sprzęt. Wymyśliłem prosty plan – zgubiona bransoletka (czarna, z nici,
nigdy czegoś w tym stylu nie miałem), poprosić o jedzenie, czy coś, i gotowe!
Serio, łatwizna. Gdy Namjoo będzie w kuchni, wezmę kamerkę, posiedzę chwilę i
goodbye. Miałem zbłaźnić się tylko trochę. A wyszedłem na desperata i idiotę.
Namjoo okazała się mądrzejsza, niż podejrzewałem. Nie dość, że pamiętała „nie
miałeś bransoletki”, to jeszcze uznała, że wymyślam to wszystko, bo nie
umiem zaakceptować odrzucenia. Nie no, ucieszyłem się na jej widok, to była
wielka korzyść tej wizyty. Namjoo mi się podobała i naprawdę mnie
podniecała. Ale skoro od początku
postawiła sprawę jasno, nie zamierzałem się narzucać, ani rozpaczać, tylko
zadowolić się jednorazowymi przygodami z przypadkowymi laskami (i się
zadowoliłem), może kiedyś w przyszłości, z kimś… właściwym… spróbować czegoś na
poważnie. Ponoć tego kwiata to pół świata… Nie odzywałem się, gdy jedliśmy zupę,
bo nie wiedziałem o czym gadać, myślałem jedynie o tym, by zmyć się szybko,
zapomnieć , że tak się zbłaźniłem, potem oddać P.O tę pieprzoną kamerkę, z
czystym sumieniem powiedzieć „Namjoo to przeszłość”. I przekonałem się, że
czasem warto być natrętem. Cokolwiek spowodowało, że w końcu zechciała dać mi
szansę, bez wahania zareagowałem na zachętę.
- Ile czasu potrzebujesz, żeby się przygotować? –
zapytałem.
- W ogóle. Jestem gotowa. A co, źle wyglądam?
Miała na sobie luźną, czarną tunikę, lekki makijaż,
rozpuszczone włosy i zero biżuterii.
- Nie, zajebiście – przyznałem szczerze.
Namjoo była taka naturalna. Miała wrodzony urok i nie
potrzebowała nawet chwili, by wyszykować się na imprezę. Chyba właśnie to mnie
w tej dziewczynie pociągało. Poszliśmy na autobus i pojechaliśmy do Seulu. Jak
zwykle w stolicy, wszędzie były tłumy, kolorowe neony, reklamy. Tu tętniło
życie. I my, zmęczeni szarym i nudnym Sabuk, potrafiliśmy się tym cieszyć.
Wstąpiliśmy do klubu. Siedzieliśmy przy barze i piliśmy na mój koszt (I’m…
mother father gentleman!) i nie gadaliśmy, bo muza za głośno grała. Po kilku
drinkach Namjoo wstała i wydarła mi się do ucha, że chce potańczyć.
Przepchnęliśmy się przez dzikie tłumy i zatrzymaliśmy się na parkiecie.
Wiedziałem, że Namjoo jest wstawiona, choć wcale na taką nie wyglądała. Stała
się poważna, a jednocześnie tajemnicza i uwodzicielska. Przypomniałem sobie,
jak zobaczyłem ją po raz pierwszy, gdy tańczyła w pubie. Teraz identycznie się
kołysała, a włosy opadały jej na twarz. Stanąłem za Namjoo. Objąłem ją w talii,
a ona zaczęła ocierać się o mnie i chyba wyczuła moje podniecenie. Przesuwałem
ustami po jej szyi i pojękiwała cicho. Potem gwałtownie się odwróciła i mnie
pocałowała. Czy tylko mi się wydawało, że nagle rozbłysły wszystkie dyskotekowe
światła? Przyciągnąłem Namjoo do siebie i wpiłem się mocno w jej usta. Od tej
chwili nie tańczyliśmy, całowaliśmy się i pieściliśmy wzajemne, w granicach
przyzwoitości, bo w końcu byliśmy w klubie, wśród tłumu ludzi. Po północy
wsiedliśmy w nocny autobus i wróciliśmy do Sabuk. Odprowadziłem Namjoo do drzwi
jej mieszkania. Ani odrapana klatka schodowa, ani dziwne dźwięki od sąsiadów
nas nie obchodziły. Wymieniliśmy się numerami telefonów, co chyba oznaczało
obietnicę następnego spotkania. Długo się żegnaliśmy. Wreszcie zbiegłem po
schodach i uświadomiłem sobie, że chcę znów zobaczyć Namjoo. W ogóle nie powinienem
zostawiać jej teraz samej! Cofnąłem się i bez wahania zapukałem do drzwi. A gdy
otworzyła, dotarło do mnie, co znaczy: rozumieć się bez słów. Ubrana tylko w
bieliznę Namjoo, a dokładnie w zwykły sportowy stanik i gatki… w marchewki!, jednym,
gwałtownym szarpnięciem zdołała wciągnąć mnie do mieszkania. Całowaliśmy się
przez całą drogę na kanapę. Po cudownym seksie zasnęliśmy w jakimś dziwnym
uścisku, że trudno się było połapać, gdzie czyja ręka, gdzie noga. Rano
obudziliśmy się po przeciwnych stronach starej, trzeszczącej kapany. Promienie
słoneczne wpadały przez okno i świeciły mi prosto w ryj.
- Nie masz, kurde, rolet, żaluzji, zasłon chociaż? –
zapytałem.
- A po co? – szepnęła sennie Namjoo i wzruszyła ramionami
– lubię malować przy słonecznym świetle.
Wstała. Rozłożyła sztalugi. Usiadła przed nimi zupełnie
naga i zaczęła malować płonące szczyty wieżowców. Chciałem spytać, czym się
inspiruje w swoich obrazach, ale przez to, że patrzyłem na jej zgrabne ciało, w
ogóle przestałem myśleć. I znowu uprawiałem z Namjoo zarąbisty seks, na
podłodze. Stwierdziłem potem, że jestem głodny. Przyniosła z lodówki jogurt
naturalny oraz dwie łyżeczki. Usiedliśmy przed sztalugami, nadal nago. Słońce
nas grzało, było naprawdę przyjemnie. Jedliśmy jogurt na spółę i nie gadaliśmy
o niczym szczególnym, trochę o tym, czy na innych planetach może istnieć życie.
Upierałem się, że nie, ona upierała się, że tak, aż doszliśmy wspólnie do
wniosku, że co nas to obchodzi. Roześmialiśmy się i wyznałem Namjoo, że mi się
podoba. Odpowiedziała mi, że ja jej też.
***
Oczywiście
u P.O zastałem Bomi. Grała na konsoli i nawet nieźle jej szło.
- Mam coś dla ciebie – powiedziałem, gdy P.O otworzył mi
drzwi – niewielkie, czarne, do nagrywania…
- Ok., dawaj tę kamerkę.
- Ale… to mikrofon!
- Co?!
Mina P.O w tym momencie – bezcenne.
- Żartowałem.
- Dowcipniś. Szczerzysz się, jakbyś właśnie zaliczył
jakąś dupę.
- Nie mów tak o mojej dziewczynie.
- Twojej dziewczynie?! Hyung… nigdy cię nie interesowały
stałe związki.
- Ciebie też nie.
- Cicho. Niech to będzie nasz sekret, co? Przed naszymi
dziewczynami.
- Ok.
- Giń, ty zdziro! – rozległ się wściekły głos Bomi –
pieprzona gra.
Świetny rozdział ;-)
OdpowiedzUsuńWeny życzę☆
Dzięki :)
Usuń