It’s a little bit funny this feeling inside me
ZICO
Oderwaliśmy
od siebie nasze spocone ciała. Angie z jękiem opadła na poduszki. Przez chwilę,
dosłownie pieprzony ułamek sekundy, patrzyłem jej w oczy. Były wściekłe i gdyby
miały taką moc, zabiłyby mnie, ciskając pioruny. Zaraz potem Angie odwróciła
wzrok. Dziwka. Nienawidziłem jej za to, że ode mnie uciekała. Nie miała
powodów. Nie ograniczałem się tylko do cielesnych doznań, czasami zaczynałem
gadkę o wszystkim i o niczym, albo żartowałem sobie z nas. Angie i Zico. A i Z.
Zachowywaliśmy do siebie spory dystans i to mi odpowiadało. Nie oczekiwałem
zwierzeń, też się jej nie zwierzałem. Ale nie uciekałem przed Angie, nigdy.
Po godzinie może zbyt intensywnego bzykania, jej ciało
pozostało rozgrzane, a oczy zimne. I to naprawdę dobijało. Powinna chociaż
udawać, że mnie uwielbia, ubóstwia. Dać mi to, czego potrzebowałem, a teraz
potrzebowałem patrzeć w te cholernie zimne oczy. Byłem jej klientem i za coś
jej płaciłem, nie? Ciasno oplotłem nogi Angie swoimi i wsparłem się łapami o
poduszki. Zawisłem nad nią i odwróciła twarz w bok.
- Patrz na mnie – powiedziałem stanowczo.
- Płacisz za ciało, nie za duszę – odpowiedziała w
buntowniczy sposób.
I na mnie nie popatrzyła. To był waśnie mój problem,
pragnąłem jej w całości, jej ciała i duszy. Szalałem za Angie. Opętała mnie,
odczuwałem to coraz intensywniej. Oderwałem rękę od poduszki, złapałem
nadgarstki mojej dziwki i przytrzymałem za jej głową. Prawie dotykaliśmy się
ustami, kiedy cała zesztywniała.
- Co chcesz zrobić?! – zawołała.
Bała się czegoś.
- Czy kiedyś cię skrzywdziłem? – zapytałem, poważny i
lekko zirytowany.
W przeciwieństwie do niektórych klientów, zawsze dobrze
traktowałem Angie. Ale ona nie odpowiedziała… No normalnie cios w serce.
- Chcę ci dać buziaka na pożegnanie – wyjaśniłem.
- Wymęczyłeś mnie, nawet nie mam siły się całować.
- Gdybyś była milsza, zapytałbym, co cię gnębi, ale skoro
tak, to spadam.
Wstałem i się ubrałem. Angie leżała naga na pościeli i
chyba nic jej nie obchodziło. Dziwka ignorantka. Jednak gdy wychodziłem,
uśmiechnęła się.
- Nienawidzę cię, Zico – zachichotała.
Chociaż wiedziałem, że to tylko przekomarzanki, które
akurat lubiła, w ogóle nie było mi do śmiechu.
- Ja ciebie też – odpowiedziałem i wyszedłem.
Angie i Zico… A i Z, nawet nasze „imiona” zaczynały się
na najbardziej oddalone od siebie litery w alfabecie.
„Czy kiedyś cię skrzywdziłem?”
Jej milczenie zaprzątało mi myśli, kiedy wracałem do
Sabuk.
***
Po
tygodniu stan pamięci Jaehyo nie poprawił się. Lekarze byli bezradni. „Proszę
mieć nadzieję.” Nadzieję! Przestałem z nimi gadać. To bez sensu. Dziś też
wszedłem do szpitala i skierowałem się od razu do sali Jaehyo. Siedziała przy
nim Chorong i naklejała na papier jakieś koraliki, kokardy i inne gówno.
- Jadłaś coś od rana? – zapytałem.
Zaprzeczyła kiwnięciem głowy. A już był wieczór.
- To idź coś zjeść – poleciłem.
Nie odezwała się, wstała, wyszła. Była na mnie obrażona
od czasu, kiedy nie chciałem jej powiedzieć, kogo podejrzewam o postrzelenie
Jaehyo. Nie kumała, że tylko staram się chronić ich wszystkich? Nie ona
dostawała listy z pogróżkami, nie ona musiała coraz częściej wpadać do burdelu,
żeby rozładować napięcie. Nie wiedziała co to za uczucie, być odpowiedzialnym
za życie tylu bliskich osób. Usiadłem na krześle przy Jaehyo. Spojrzałem na
skrzynkę z ozdobami, które zostawiła Chorong i spytałem:
- Co to?
- Zaproszenia. Chorong zaczęła robić na zamówienie
zaproszenia na różne okazje. Ładne, nie?
- Taaa, ładne – nawet na nie nie patrzyłem – co tam?
- Jesteś moim przyjacielem, prawda? Możesz mi pomóc?
- Pewka.
- Chcę wiedzieć, kto mi to zrobił. Przez kogo nic nie
pamiętam… Przez kogo… taki jestem.
- Ej, tylko bez użalania się. Trzeba mieć nadzieję,
no nie?
Trzeba mieć, kurwa, nadzieję.
- Jestem dla was wszystkich problemem… Chcę się zemścić
na tym, kto mi to zrobił.
- Pomogę ci. Zemsta będzie słodka – obiecałem – i nie jesteś
dla nikogo problemem. Nie chcę tego więcej słyszeć, bo chyba ci przywalę i
dostanę zakaz wstępu do szpitala za znęcanie się nad pacjentem.
- Przywal mi w łeb, może coś sobie przypomnę.
Zaśmialiśmy się, mimo że to wcale nie było śmieszne.
- Jesteś z Apeiron, Jaehyo.
Opowiedziałem mu jak chciał dołączyć do gangu, a ja nie
wierzyłem, że może się na coś przydać i wystawiałem go na okrutne próby. Nie
wydawał się tym zbyt zainteresowany. Tylko co pewien czas pytał „serio?”, aż
wreszcie mi przerwał:
- Wiesz, że za tydzień wracam do domu?
- Super.
Pożegnałem się z nim. Wyszedłem bardziej zdołowany, niż
tu wszedłem. I mogła mnie pocieszyć jedynie Angie.
***
Burdel
znajdował się na obrzeżach Seulu. Taki sobie budyneczek, który lata świetności
miał dawno za sobą. Kiedyś to był hotel, pięciogwiazdkowy, zatrzymywali się w
nim sami ważni goście, biznesmeni, gangsterzy, vipy. Do czasu, aż właściciel
zawisł na krawacie we własnym apartamencie. I nigdy się nie wyjaśniło, czy ktoś
mu w tym pomagał. A co jeszcze ciekawsze, owdowiała żona sprzedała hotel
gangsterowi. Może typ wcześniej wszystko sobie ukartował. Doprowadził to
miejsce do ruiny, zanim otworzył burdel. W całym Seulu zawrzały plotki, nazwano
ten budynek „przeklętym”. Pomalowany był na wyblakły róż, tynk odpadał ze
ścian, a okna wyglądały, jakby miały się rozlecieć przy pierwszych podmuchach
wiatru. Dookoła totalne zadupie. Stary, zardzewiały most łączący brzegi rzeki
Han chyba w najszerszym punkcie też sprawiał wrażenie niezbyt stabilnego. Za
nim droga prowadziła prosto w las, który ze względu na historię budynku nazwano
dla odmiany nie „przeklętym”, tylko „nawiedzonym”. Wrrr w nocy, czyli wtedy,
kiedy panował tu największy ruch, było tu… dość upiornie. Przelazłem przez
podziemne przejście, pozostałość po stacji. W latach świetności hotelu
dojeżdżało tu metro z lotniska i dworca kolejowego. Teraz to miejsce
śmierdziało szczynami i służyło za noclegownię dla meneli oraz nastolatków, co
uciekli z domów. Oni wszyscy nie powstrzymywali się przed zostawianiem tu
pustych butelek, kartonów, brudnych łachów, czy napisów na ścianach. „miłość
nie jest kochana”, „żyć szybko, umierać młodo”, „śmierć konfidentom. Zdechniesz
skurwysynie”. Takie miłe rzeczy czytałem za każdym razem, gdy tędy przełaziłem.
Na jednej ze ścian narysowany był wagon i podpisany „pociąg widmo”. Gdyby
nakręcono tu horror, byłby nawet straszny. Opuściłem ten piekielny przedsionek.
Po chwili dzwoniłem do drzwi burdelu i zastanawiałem się, jak Angie może żyć w
tym prawdziwym piekle. Wpuszczono mnie. Burdelmama się uśmiechała, no serio,
rozchichana od ucha do ucha. Sprzedałem jej kilka kłamstw, że wygląda kwitnąco
i takie tam bzdety, jakie babki
wkraczające w okres menopauzy i powolnego starzenia się uwielbiają słuchać.
Ucieszyła się i zadzwoniła powiadomić Angie, że przyszedł Zico. Rzuciłem się
pędem na trzecie piętro drewnianymi schodami, a z portretów na ścianach gapili
się na mnie kochankowie w dziwnych, seksualnych pozach. Bez pukania wszedłem do
apartamentu mojej ulubionej dziwki. Czekała, zwarta i gotowa. Stała naga przy
łóżku, odwrócona tyłem do mnie. Czy to jakaś aluzja? Zbliżyłem się. Położyłem
dłonie na biodrach Angie, zatopiłem usta w jej włosach. Oddychała szybko. Była
podniecona, tak samo, jak ja.
- Na łóżko, na czworaka, Angie – poleciłem jej i mnie
posłuchała.
W pośpiechu zrzuciłem spodnie. Moje dłonie znalazły się
znów na biodrach Angie, trzymały mocno, gdy wbiłem się w jej wnętrze. Jęknęła.
Jeszcze raz. I jeszcze, za każdym moim pchnięciem. Aż doszedłem i wydarłem się
przy tym:
- Angie!
Rzuciłem się na łóżko i przytuliłem dziewczynę. Jej włosy
opadły na poduszkę i odsłoniły szyję, gdzie… o fuck, były paskudne siniaki.
Pomyślałem, że się ich wstydziła i dlatego stała tyłem do mnie. Wyrwała się z
moich objęć i zwinęła się w kłębek. Nie pozwoliłem jej zostać w tej pozycji.
- Kto ci to zrobił? – zapytałem, naprawdę poważnie.
Ułożyłem Angie na plecach i przytrzymałem, by przyjrzeć
się dokładnie jej szyi, choć mi na to nie pozwalała, szarpała się i krzyczała:
- Puść!
- Chcę ci tylko pomóc, Ang.
- Ale nie pomagasz.
- Kto ci to zrobił? Dam mu nauczkę.
- Nie. Ktoś… wpływowy i bogaty. Wszystkich obchodzi to,
ze ma kupę kasy, a nie jakaś podduszana dziwka.
- Ale nie mnie!
- Zico!
- Kto ci to zrobił, powiedz!
- Nie krzycz na mnie.
- Powiedz…
- Nie. Nigdy. Nie chcę mieć przez ciebie jeszcze
większych problemów… Boję się.
Angie się rozbeczała i wtuliła się we mnie. Pocałowałem
każdy siniak na jej szyi. Już o nic nie pytałem. Nie chciałem się kłócić i
wymuszać informacji. I nie chciałem też, żeby ktoś bezkarnie robił jej krzywdę.
Uspokoiła się.
- Po co tu przyłazisz? – spytała – jesteś młody i
przystojny, czasami nawet miły. Każda normalna dziewczyna by na ciebie
poleciała.
- I co z tego. Wolę Angie, co sprzedaje się pieprzonym
gnojkom.
- Przez pewien czas to ci wystarcza. Potem się
ustatkujesz, założysz rodzinę i o mnie zapomnisz. Będę tylko kłopotliwym i
wstydliwym wspomnieniem – westchnęła.
- Nie. Gówno o mnie wiesz. Nigdy nie założę rodziny. Nie chcę
być za nikogo więcej odpowiedzialny. To, co sprawia, że mogę pomóc tobie, na
innych sprowadziłoby niebezpieczeństwo.
- Nie rozumiem. Jesteś niebezpiecznym kolesiem?
- Nie wiem kto jest bardziej niebezpieczny: ja, czy te
gnojki, których muszę pokonać.
- Po co?
- Ymm… chodzi o… sprawiedliwość.
- A potem?
- Pytasz jakie mam plany na przyszłość?
- Tak.
- Zdobędę hajs, kupię ci dom i będę twoim ulubionym…
- Klientem?
- Gościem.
- Yhm.
- Zadbam o ciebie, nie będziesz musiała robić tego
nigdy więcej.
- Czego?
- Sprzedawać się.
- Może to lubię.
- Wiem, że nie.
- Bo?
- Boisz się. Nie chcę, żebyś czegokolwiek się bała.
Zadzwonił telefon. Angie wyswobodziła się z moich objęć i
odebrała.
- Czas się skończył – poinformowała mnie.
Wciągnąłem spodnie i podałem Angie kilka banknotów,
zdziwiony, że nie upomniała się o zapłatę przed seksem.
- Burdelmama nie byłaby zachwycona, gdybyś to przeoczyła
– zwróciłem jej uwagę.
Wyglądała jakby się zawstydziła (zawstydzona dziwka,
serio?) i dodała na pożegnanie:
- Nienawidzę cię, Zico.
- Ja ciebie też.
***
Zostałem w burdelu, kręciłem się po
korytarzach, aż coś wymyśliłem. Podszedłem do Jinsuk, burdelmamy i zapytałem
wprost:
- Kto to zrobił Angie?
Podniosła na mnie zdziwione spojrzenie zza kontuaru i
przestała na chwilę malować paznokcie.
- Co?
- Te siniaki.
- Nie wiem.
- Siedzisz tu, kurwa, nic nie robisz i widzisz kto włazi.
- Nie wiem, co się dzieje w pokojach.
Spuściła wzrok. Aha, kłamała. Wygrzebałem z torby złoty
pierścionek, oczywiście, kradziony.
- Kim Jinsuk, podoba ci się?
Oczy jej się zaświeciły z podniety.
- To złoto???
- Osiemnastokaratowe. Będziesz go miała, musisz tylko
udzielić mi jednej informacji…
- Jung Dangsoo… rok temu startował w wyborach do rady
miasta. Chciwy typ, zażyczył sobie mieć Daphne tylko dla siebie. To była
śliczna dziewczyna i taka młoda… przynosiła wielkie zyski. Dlatego alfons nie
zgodził się odsprzedać jej na własność. W zemście Jung Dangsoo… udusił ją.
Teraz spodobała mu się Angie…
Już nie słuchałem. To było okropne, obrzydliwe. Tyle mi
wystarczało. Wracałem do Sabuk kompletnie rozpieprzony, przez ten płacz Angie i
wszystko, czego się dowiedziałem. Zemsta? Chciałem pokazać cholernemu Jung
Dangsoo, co to słowo oznacza. I śmiałem się z siebie, że tak się w tę sprawę
zaangażowałem. To mnie nie powinno obchodzić. Ale obchodziło. Wymyślałem zemstę
za duszenie dziwki. Nie mogłem tak tego zostawić. Chciałem, by Jung Dangsoo
zapłacił za wszystko, co zrobił i poczuć ulgę. A może to nadal będzie mnie
męczyć? Przez trzy dni układałem plan, kolejne dwa się przygotowywałem,
czekałem tydzień, by przeprowadzić akcję. Zabrałem kanister pełen benzyny i
zapałki. Zaczaiłem się na Jung Dangsoo przy drodze do burdelu. Wysadziłem mu
auto w powietrze. Razem z nim.
ANGIE
Wiedziałam,
że już dziś nie będę miała klientów, dlatego mogłam przespać się trochę.
Włączyłam telewizję, by nie czuć się taka samotna. Leciało ostatnie wydanie
wiadomości. „pijana matka zostawiła niemowlę samo w domu, afera podatkowa,
nielegalni imigranci”. Prawie zasypiałam, gdy usłyszałam: „brutalne morderstwo
na obrzeżach Seulu”. I nazwisko Jung Dangsoo… Cała drżałam. Podobno morderca
nie zostawił po sobie śladów, więc trudno będzie go znaleźć i ustalić motywy. Zależy
dla kogo. Dla mnie "imię" i motywy mordercy były oczywiste. Poczułam
ulgę, a jednocześnie wściekałam się na Zico. Zabić dla kogoś – to oznacza tego
kogoś kochać, ale zabić… - to oznacza być naprawdę niebezpiecznym.
Genialny rozdział :-)
OdpowiedzUsuń