28/09/2015

apeiron (rozdział 13)

It’s a little bit funny this feeling inside me


ZICO

                Oderwaliśmy od siebie nasze spocone ciała. Angie z jękiem opadła na poduszki. Przez chwilę, dosłownie pieprzony ułamek sekundy, patrzyłem jej w oczy. Były wściekłe i gdyby miały taką moc, zabiłyby mnie, ciskając pioruny. Zaraz potem Angie odwróciła wzrok. Dziwka. Nienawidziłem jej za to, że ode mnie uciekała. Nie miała powodów. Nie ograniczałem się tylko do cielesnych doznań, czasami zaczynałem gadkę o wszystkim i o niczym, albo żartowałem sobie z nas. Angie i Zico. A i Z. Zachowywaliśmy do siebie spory dystans i to mi odpowiadało. Nie oczekiwałem zwierzeń, też się jej nie zwierzałem. Ale nie uciekałem przed Angie, nigdy.
Po godzinie może zbyt intensywnego bzykania, jej ciało pozostało rozgrzane, a oczy zimne. I to naprawdę dobijało. Powinna chociaż udawać, że mnie uwielbia, ubóstwia. Dać mi to, czego potrzebowałem, a teraz potrzebowałem patrzeć w te cholernie zimne oczy. Byłem jej klientem i za coś jej płaciłem, nie? Ciasno oplotłem nogi Angie swoimi i wsparłem się łapami o poduszki. Zawisłem nad nią i odwróciła twarz w bok.
- Patrz na mnie – powiedziałem stanowczo.
- Płacisz za ciało, nie za duszę – odpowiedziała w buntowniczy sposób.
I na mnie nie popatrzyła. To był waśnie mój problem, pragnąłem jej w całości, jej ciała i duszy. Szalałem za Angie. Opętała mnie, odczuwałem to coraz intensywniej. Oderwałem rękę od poduszki, złapałem nadgarstki mojej dziwki i przytrzymałem za jej głową. Prawie dotykaliśmy się ustami, kiedy cała zesztywniała.
- Co chcesz zrobić?! – zawołała.
Bała się czegoś.
- Czy kiedyś cię skrzywdziłem? – zapytałem, poważny i lekko zirytowany.
W przeciwieństwie do niektórych klientów, zawsze dobrze traktowałem Angie. Ale ona nie odpowiedziała… No normalnie cios w serce.
- Chcę ci dać buziaka na pożegnanie – wyjaśniłem.
- Wymęczyłeś mnie, nawet nie mam siły się całować.
- Gdybyś była milsza, zapytałbym, co cię gnębi, ale skoro tak, to spadam.
Wstałem i się ubrałem. Angie leżała naga na pościeli i chyba nic jej nie obchodziło. Dziwka ignorantka. Jednak gdy wychodziłem, uśmiechnęła się.
- Nienawidzę cię, Zico – zachichotała.
Chociaż wiedziałem, że to tylko przekomarzanki, które akurat lubiła, w ogóle nie było mi do śmiechu.
- Ja ciebie też – odpowiedziałem i wyszedłem.
Angie i Zico… A i Z, nawet nasze „imiona” zaczynały się na najbardziej oddalone od siebie litery w alfabecie.
„Czy kiedyś cię skrzywdziłem?”
Jej milczenie zaprzątało mi myśli, kiedy wracałem do Sabuk.

***

                Po tygodniu stan pamięci Jaehyo nie poprawił się. Lekarze byli bezradni. „Proszę mieć nadzieję.” Nadzieję! Przestałem z nimi gadać. To bez sensu. Dziś też wszedłem do szpitala i skierowałem się od razu do sali Jaehyo. Siedziała przy nim Chorong i naklejała na papier jakieś koraliki, kokardy i inne gówno.
- Jadłaś coś od rana? – zapytałem.
Zaprzeczyła kiwnięciem głowy. A już był wieczór.
- To idź coś zjeść – poleciłem.
Nie odezwała się, wstała, wyszła. Była na mnie obrażona od czasu, kiedy nie chciałem jej powiedzieć, kogo podejrzewam o postrzelenie Jaehyo. Nie kumała, że tylko staram się chronić ich wszystkich? Nie ona dostawała listy z pogróżkami, nie ona musiała coraz częściej wpadać do burdelu, żeby rozładować napięcie. Nie wiedziała co to za uczucie, być odpowiedzialnym za życie tylu bliskich osób. Usiadłem na krześle przy Jaehyo. Spojrzałem na skrzynkę z ozdobami, które zostawiła Chorong i spytałem:
- Co to?
- Zaproszenia. Chorong zaczęła robić na zamówienie zaproszenia na różne okazje. Ładne, nie?
- Taaa, ładne – nawet na nie nie patrzyłem – co tam?
- Jesteś moim przyjacielem, prawda? Możesz mi pomóc?
- Pewka.
- Chcę wiedzieć, kto mi to zrobił. Przez kogo nic nie pamiętam… Przez kogo… taki jestem.
- Ej, tylko bez użalania się. Trzeba mieć nadzieję, no  nie?
Trzeba mieć, kurwa, nadzieję.
- Jestem dla was wszystkich problemem… Chcę się zemścić na tym, kto mi to zrobił.
- Pomogę ci. Zemsta będzie słodka – obiecałem – i nie jesteś dla nikogo problemem. Nie chcę tego więcej słyszeć, bo chyba ci przywalę i dostanę zakaz wstępu do szpitala za znęcanie się nad pacjentem.
- Przywal mi w łeb, może coś sobie przypomnę.
Zaśmialiśmy się, mimo że to wcale nie było śmieszne.
- Jesteś z Apeiron, Jaehyo.
Opowiedziałem mu jak chciał dołączyć do gangu, a ja nie wierzyłem, że może się na coś przydać i wystawiałem go na okrutne próby. Nie wydawał się tym zbyt zainteresowany. Tylko co pewien czas pytał „serio?”, aż wreszcie mi przerwał:
- Wiesz, że za tydzień wracam do domu?
- Super.
Pożegnałem się z nim. Wyszedłem bardziej zdołowany, niż tu wszedłem. I mogła mnie pocieszyć jedynie Angie.

***

                Burdel znajdował się na obrzeżach Seulu. Taki sobie budyneczek, który lata świetności miał dawno za sobą. Kiedyś to był hotel, pięciogwiazdkowy, zatrzymywali się w nim sami ważni goście, biznesmeni, gangsterzy, vipy. Do czasu, aż właściciel zawisł na krawacie we własnym apartamencie. I nigdy się nie wyjaśniło, czy ktoś mu w tym pomagał. A co jeszcze ciekawsze, owdowiała żona sprzedała hotel gangsterowi. Może typ wcześniej wszystko sobie ukartował. Doprowadził to miejsce do ruiny, zanim otworzył burdel. W całym Seulu zawrzały plotki, nazwano ten budynek „przeklętym”. Pomalowany był na wyblakły róż, tynk odpadał ze ścian, a okna wyglądały, jakby miały się rozlecieć przy pierwszych podmuchach wiatru. Dookoła totalne zadupie. Stary, zardzewiały most łączący brzegi rzeki Han chyba w najszerszym punkcie też sprawiał wrażenie niezbyt stabilnego. Za nim droga prowadziła prosto w las, który ze względu na historię budynku nazwano dla odmiany nie „przeklętym”, tylko „nawiedzonym”. Wrrr w nocy, czyli wtedy, kiedy panował tu największy ruch, było tu… dość upiornie. Przelazłem przez podziemne przejście, pozostałość po stacji. W latach świetności hotelu dojeżdżało tu metro z lotniska i dworca kolejowego. Teraz to miejsce śmierdziało szczynami i służyło za noclegownię dla meneli oraz nastolatków, co uciekli z domów. Oni wszyscy nie powstrzymywali się przed zostawianiem tu pustych butelek, kartonów, brudnych łachów, czy napisów na ścianach. „miłość nie jest kochana”, „żyć szybko, umierać młodo”, „śmierć konfidentom. Zdechniesz skurwysynie”. Takie miłe rzeczy czytałem za każdym razem, gdy tędy przełaziłem. Na jednej ze ścian narysowany był wagon i podpisany „pociąg widmo”. Gdyby nakręcono tu horror, byłby nawet straszny. Opuściłem ten piekielny przedsionek. Po chwili dzwoniłem do drzwi burdelu i zastanawiałem się, jak Angie może żyć w tym prawdziwym piekle. Wpuszczono mnie. Burdelmama się uśmiechała, no serio, rozchichana od ucha do ucha. Sprzedałem jej kilka kłamstw, że wygląda kwitnąco i takie tam bzdety, jakie babki  wkraczające w okres menopauzy i powolnego starzenia się uwielbiają słuchać. Ucieszyła się i zadzwoniła powiadomić Angie, że przyszedł Zico. Rzuciłem się pędem na trzecie piętro drewnianymi schodami, a z portretów na ścianach gapili się na mnie kochankowie w dziwnych, seksualnych pozach. Bez pukania wszedłem do apartamentu mojej ulubionej dziwki. Czekała, zwarta i gotowa. Stała naga przy łóżku, odwrócona tyłem do mnie. Czy to jakaś aluzja? Zbliżyłem się. Położyłem dłonie na biodrach Angie, zatopiłem usta w jej włosach. Oddychała szybko. Była podniecona, tak samo, jak ja.
- Na łóżko, na czworaka, Angie – poleciłem jej i mnie posłuchała.
W pośpiechu zrzuciłem spodnie. Moje dłonie znalazły się znów na biodrach Angie, trzymały mocno, gdy wbiłem się w jej wnętrze. Jęknęła. Jeszcze raz. I jeszcze, za każdym moim pchnięciem. Aż doszedłem i wydarłem się przy tym:
- Angie!
Rzuciłem się na łóżko i przytuliłem dziewczynę. Jej włosy opadły na poduszkę i odsłoniły szyję, gdzie… o fuck, były paskudne siniaki. Pomyślałem, że się ich wstydziła i dlatego stała tyłem do mnie. Wyrwała się z moich objęć i zwinęła się w kłębek. Nie pozwoliłem jej zostać w tej pozycji.
- Kto ci to zrobił? – zapytałem, naprawdę poważnie.
Ułożyłem Angie na plecach i przytrzymałem, by przyjrzeć się dokładnie jej szyi, choć mi na to nie pozwalała, szarpała się i krzyczała:
- Puść!
- Chcę ci tylko pomóc, Ang.
- Ale nie pomagasz.
- Kto ci to zrobił? Dam mu nauczkę.
- Nie. Ktoś… wpływowy i bogaty. Wszystkich obchodzi to, ze ma kupę kasy, a nie jakaś podduszana dziwka.
- Ale nie mnie!
- Zico!
- Kto ci to zrobił, powiedz!
- Nie krzycz na mnie.
- Powiedz…
- Nie. Nigdy. Nie chcę mieć przez ciebie jeszcze większych problemów… Boję się.
Angie się rozbeczała i wtuliła się we mnie. Pocałowałem każdy siniak na jej szyi. Już o nic nie pytałem. Nie chciałem się kłócić i wymuszać informacji. I nie chciałem też, żeby ktoś bezkarnie robił jej krzywdę. Uspokoiła się.
- Po co tu przyłazisz? – spytała – jesteś młody i przystojny, czasami nawet miły. Każda normalna dziewczyna by na ciebie poleciała.
- I co z tego. Wolę Angie, co sprzedaje się pieprzonym gnojkom.
- Przez pewien czas to ci wystarcza. Potem się ustatkujesz, założysz rodzinę i o mnie zapomnisz. Będę tylko kłopotliwym i wstydliwym wspomnieniem – westchnęła.
- Nie. Gówno o mnie wiesz. Nigdy nie założę rodziny. Nie chcę być za nikogo więcej odpowiedzialny. To, co sprawia, że mogę pomóc tobie, na innych sprowadziłoby niebezpieczeństwo.
- Nie rozumiem. Jesteś niebezpiecznym kolesiem?
- Nie wiem kto jest bardziej niebezpieczny: ja, czy te gnojki, których muszę pokonać.
- Po co?
- Ymm… chodzi o… sprawiedliwość.
- A potem?
- Pytasz jakie mam plany na przyszłość?
- Tak.
- Zdobędę hajs, kupię ci dom i będę twoim ulubionym…
- Klientem?
- Gościem.
- Yhm.
- Zadbam o ciebie, nie będziesz musiała robić tego nigdy więcej.
- Czego?
- Sprzedawać się.
- Może to lubię.
- Wiem, że nie.
- Bo?
- Boisz się. Nie chcę, żebyś czegokolwiek się bała.
Zadzwonił telefon. Angie wyswobodziła się z moich objęć i odebrała.
- Czas się skończył – poinformowała mnie.
Wciągnąłem spodnie i podałem Angie kilka banknotów, zdziwiony, że nie upomniała się o zapłatę przed seksem.
- Burdelmama nie byłaby zachwycona, gdybyś to przeoczyła – zwróciłem jej uwagę.
Wyglądała jakby się zawstydziła (zawstydzona dziwka, serio?) i dodała na pożegnanie:
- Nienawidzę cię, Zico.
- Ja ciebie też.

***

                 Zostałem w burdelu, kręciłem się po korytarzach, aż coś wymyśliłem. Podszedłem do Jinsuk, burdelmamy i zapytałem wprost:
- Kto to zrobił Angie?
Podniosła na mnie zdziwione spojrzenie zza kontuaru i przestała na chwilę malować paznokcie.
- Co?
- Te siniaki.
- Nie wiem.
- Siedzisz tu, kurwa, nic nie robisz i widzisz kto włazi.
- Nie wiem, co się dzieje w pokojach.
Spuściła wzrok. Aha, kłamała. Wygrzebałem z torby złoty pierścionek, oczywiście, kradziony.
- Kim Jinsuk, podoba ci się?
Oczy jej się zaświeciły z podniety.
- To złoto???
- Osiemnastokaratowe. Będziesz go miała, musisz tylko udzielić mi jednej informacji…
- Jung Dangsoo… rok temu startował w wyborach do rady miasta. Chciwy typ, zażyczył sobie mieć Daphne tylko dla siebie. To była śliczna dziewczyna i taka młoda… przynosiła wielkie zyski. Dlatego alfons nie zgodził się odsprzedać jej na własność. W zemście Jung Dangsoo… udusił ją. Teraz spodobała mu się Angie…
Już nie słuchałem. To było okropne, obrzydliwe. Tyle mi wystarczało. Wracałem do Sabuk kompletnie rozpieprzony, przez ten płacz Angie i wszystko, czego się dowiedziałem. Zemsta? Chciałem pokazać cholernemu Jung Dangsoo, co to słowo oznacza. I śmiałem się z siebie, że tak się w tę sprawę zaangażowałem. To mnie nie powinno obchodzić. Ale obchodziło. Wymyślałem zemstę za duszenie dziwki. Nie mogłem tak tego zostawić. Chciałem, by Jung Dangsoo zapłacił za wszystko, co zrobił i poczuć ulgę. A może to nadal będzie mnie męczyć? Przez trzy dni układałem plan, kolejne dwa się przygotowywałem, czekałem tydzień, by przeprowadzić akcję. Zabrałem kanister pełen benzyny i zapałki. Zaczaiłem się na Jung Dangsoo przy drodze do burdelu. Wysadziłem mu auto w powietrze. Razem z nim.


ANGIE


                Wiedziałam, że już dziś nie będę miała klientów, dlatego mogłam przespać się trochę. Włączyłam telewizję, by nie czuć się taka samotna. Leciało ostatnie wydanie wiadomości. „pijana matka zostawiła niemowlę samo w domu, afera podatkowa, nielegalni imigranci”. Prawie zasypiałam, gdy usłyszałam: „brutalne morderstwo na obrzeżach Seulu”. I nazwisko Jung Dangsoo… Cała drżałam. Podobno morderca nie zostawił po sobie śladów, więc trudno będzie go znaleźć i ustalić motywy. Zależy dla kogo. Dla mnie "imię" i motywy mordercy były oczywiste. Poczułam ulgę, a jednocześnie wściekałam się na Zico. Zabić dla kogoś – to oznacza tego kogoś kochać, ale zabić… - to oznacza być naprawdę niebezpiecznym.


OD AUTORKI:

Angie (Jung Eunji):


1 komentarz: