01/02/2016

apeiron (rozdział 24)

Shadowplay


CHORONG


                   Porozpinałam guziki bluzki i zrzuciłam ją z siebie, jak wąż, zrzucający skórę. Chciałabym, żeby to było możliwe. A najbardziej chciałabym teraz po prostu zniknąć. Nie chciałam tylko jednego, by Jaehyo oglądał mnie nagą. Niestety, gdybym mu to powiedziała, zacząłby coś podejrzewać. Nie byłam jeszcze gotowa przyznawać, jak jest naprawdę... Stałam się mistrzynią udawania. Ale nie wszystko da się udawać. 
Jaehyo związał mi włosy w koka i ostrożnie, jakby bał się mnie skrzywdzić, smarował moje plecy specjalnym olejkiem. Choć skaleczenia po szklanych odłamkach szybko się zagoiły, pozostała siateczka cienkich, białych linii. Nie obwiniałam nikogo. Przyjmowałam ostatnio wszystko ze stoickim spokojem. Chyba lepiej mi było zrozumieć cierpienie Jaehyo, skoro sama cierpiałam.
Położył podbródek w zagłębieniu między moim ramieniem, a szyją. Ustami wessał mi się w skórę, pewnie zostawiając ślad. Oh, serio, czy ja już nie byłam wystarczająco naznaczona?! Zadrżałam.
- Zimno ci? - zapytał. 
- Nie...
Przytulił się do moich pleców, a ja nie przestawałam się trząść.
- Chorong... to boli?
- Nie...
Bolało mnie serce. Czułam dłonie Jaehyo wszędzie. Pieścił moje piersi i wiedziałam, że chce więcej. Całą mnie. Też tego chciałam. Tylko, że to byłoby zbyt niebezpieczne. Już raz się o tym przekonałam... Wstałam i zwiałam do łazienki. Oglądałam w lustrze odbicie swojego w połowie gołego ciała. Nic nie widać. Jeszcze naprawdę nie widać, że jestem w ciąży. W ogóle. Dowiedziałam się o tym przypadkowo. Nie dostałam okresu, właściwie, zaczęłam niespodziewanie krwawić, później, niż powinnam. Zaniepokojona, umówiłam się na wizytę do lekarza. I dowiedziałam się, że to ciąża, w dodatku zagrożona. Dostałam leki i polecenie, że mam na siebie uważać. Tak więc na siebie uważałam. Nie kochałam się z Jaehyo. Udawałam, że to przez te plecy, a jak się wszystko zagoiło, szukałam innych wymówek. Czasami kłóciłam się z nim tylko dlatego, żeby szedł spać obrażony. Chciałam, żebyśmy byli wreszcie szczęśliwi, z naszym dzieckiem... ale nie wiedziałam, jak ja mam to powiedzieć Jaehyo. Przechodził ciężkie chwile, wizyty u lekarzy, próby odzyskania pamięci, medytacja, hipnoza... Zdarzało się, że coś mu się przypominało. Jakiś szczegół, błahostka, przeważnie coś zupełnie nieistotnego. Jak to, że rzucałam w niego, czym popadło, kiedy się denerwowałam. Albo, że poparzyłam się kawą, gdy miałam dziesięć lat. Przychodził do mnie z dziecięcym uśmiechem i oznajmiał: "Chorong! Coś mi się przypomniało! Słuchałam go i zastanawiałam się: naprawdę nie opowiadałam mu o tym po postrzeleniu? Już sama nie wiedziałam. I kto tu więcej pamięta?!
Spłukałam wodę w toalecie, by przynajmniej stwarzać pozory, że po coś się tu zamknęłam. Zabrałam sobie z suszarki koszulkę Jaehyo i założyłam na siebie. Lepiej nie paradować przy nim z gołymi cyckami, skoro mam go nie prowokować. Wyszłam z łazienki i zaczęłam rozglądać się dookoła. Nigdzie nie znalazłam Jaehyo. Wołałam go, ale mi nie odpowiadał. Gdzie sobie polazł?! I czemu tak po prostu wyszedł bez pożegnania? Może rzeczywiście był obrażony, że go odtrącałam... Jeszcze raz powtórzyłam, ze znużeniem i rezygnacją:
- Oppa...?
Zaskrzypiały drzwi balkonowe. Jaehyo wszedł do pokoju powolnym krokiem, wyglądał, jakby się czegoś wystraszył. Zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, wyjąkał, oszołomiony, ściskając w ręce telefon:
- Ktoś postrzelił Zico. U-Kwon do mnie dzwonił.



JAEHYO


                   Przeczytałem chyba wszystko, co znalazłem w internecie o wczorajszej strzelaninie w Sabuk. Pojedynczy świadkowie zgodnie zeznawali, że słyszeli dwa strzały i widzieli uciekającego mężczyznę. A między garażami odnaleziono zwłoki z jedną, jedyną raną postrzałową - prosto w serce. Zico ma cel..., stwierdziłem. W telewizji na lokalnym kanale podawali właściwie identyczne wiadomości. Wyobrażałem sobie rannego Zico, z wysiłkiem czołgającego się do mieszkania, usiłującego samodzielnie wyjąć kulę, wreszcie tracącego przytomność na podłodze w łazience U-Kwona, wytrzymującego ten ból i cierpienie. Przez kogo? Przeze mnie. Ja go poprosiłem, żeby znalazł tego, co do mnie strzelał. Wydawało mi się, że jak? Zico jest nieśmiertelny? Przez całą noc zmagał się gorączką, obolały i wykończony. Wyłączyłem telewizor, spieszyłem się, żeby wyjść. Chorong zmierzyła mnie pytającym spojrzeniem.
- Gdzie idziesz?
- Odwiedzić Zico.
- Też chcę iść.
Powiedziała to tak odruchowo, że gdybym podejrzewał ją jeszcze o romansowanie z Zico, chyba wybuchłbym z zazdrości. Na szczęście wiedziałem, że chodzi jej o mnie. Nie chciała, żebym był z tym wszystkim sam. Pewnie miała świadomość, że czuję się winny. A może też mnie obwiniała. Kiedyś, jak się kłóciliśmy, krzyczała "gdyby nie zachciało ci się należeć do tego pieprzonego gangu, nie wydarzyłoby się to wszystko!". 
Zgodziłem się iść z Chorong. Przed wyjściem westchnęła głośno i powiedziała;
- O Boże, chciałabym, żeby to się kiedyś skończyło...
Nie rozmawialiśmy po drodze. Co tu było do powiedzenia? Właściwie to nieustannie z niepokojem oglądaliśmy się za siebie, czy ktoś nas nie śledzi, nie stoi gdzieś z pistoletem. Czy kiedykolwiek wcześniej pomyślałem, że wstąpienie do osiedlowego gangu tak bardzo zmieni moje życie, a zamiast przygód, niecodziennych przeżyć, da mi jedynie strach, odbierze wszystkie wspomnienia i narazi na niebezpieczeństwo Chorong? Doszliśmy na miejsce, cali, zdrowi, co najważniejsze - żywi. Do mieszkania U-Kwona wpuściła nas Naeun. Wyglądała jakby na zmartwioną, albo po prostu niewyspaną. Przeczesała palcami długie, rozpuszczone włosy, powiedziała, że Yukwon i Jiho od godziny wydzierają się na siebie. Poprosiła, żebym spróbował ich uspokoić. Zniknęła z Chorong w kuchni i zaproponowała jej coś do picia. Ja wszedłem do pokoju, skąd dobiegały krzyki.
- Chyba cię popierdoliło! Całą noc walczyłeś o życie, a dziś wycieczek ci się zachciało?! Mam cię, kurwa, skuć kajdankami? Nigdzie nie idziesz! - wrzeszczał U-Kwon, chodził po pokoju i przeklinał. 
Zico siedział na kanapie i wyglądał, jakby chciał kogoś walnąć.
- Dzięki za pomoc. Prawdopodobnie uratowałeś mi życie, ale to nie znaczy, że możesz mi matkować. Chyba zapomniałeś, że ja jestem liderem. I tak się zastanawiam... naprawdę masz kajdanki? Czyżby Naeun lubiła zabawiać się w ten sposób?
- Spierdalaj, Zico. To poważna sprawa, a ty się jeszcze głupkowato śmiejesz. I nie, nie mam kajdanek, jeśli cię to interesuje. 
Zastukałem w drzwi. 
- Hej, co się dzieje?
U-Kwon jakby trochę się uspokoił. Chyba pomyślał, że przyszdłem mu pomóc. A ja właściwie nie wiedziałem, po co przyszedłem. Zico zaśmiał się bez powodu, albo z powodów mi nieznanych.
- Podziurawili mnie.
- Podziurawili?! - wybuchnął U-Kwon -  to było ich więcej?! 
- Jak ty się w ogóle czujesz? - zapytałem, siadając obok poszkodowanego.
- Tak, jakby mi zrobili dziurę w brzuchu. Niezbyt przyjemne uczucie, ale idzie się do tego przyzwyczaić.
- Powinien obejrzeć cię lekarz. Możesz mieć krwotok wewnętrzny, czy coś - zasugerowałem.
Mimo wszystko, niewiele wiedziałem o postrzałach, ale wydawało mi się, że potrafią się okazać naprawdę niebezpieczne, zwłaszcza te z pozoru niegroźne.
- Jak pójdę do szpitala, powiążą mnie z tą całą strzelaniną. Chyba nie dla funu Yukownnie sam wyciągał mi kulę.
- Jak to było? Z tą strzelaniną? - wypytywałem.
Zico głośno wypuścił z płuc powietrze i skrzywił się z bólu, przeklinając. Głębokie oddychanie chyba nie było w jego sytuacji dobrym sposobem na uspokojenie się.
- Wracałem z przystanku autobusowego. Zauważyłem, że ktoś mnie śledzi. Było ich dwóch, a ja jeden, więc zacząłem spierdalać. Rozdzielili się tak, by zajść mi drogę z przeciwnych stron. Wyciągnąłem spluwę i wymierzyłem w tego, co próbował mnie dogonić. Wiedziałem, że muszę go sprzątnąć, zanim przybiegnie ten drugi. Ale gnojek też był uzbrojony. Mierzyliśmy do siebie i wystrzeliliśmy w tym samym momencie. Wpakowałem mu kulkę prosto w serce, sam oberwałem tylko w brzuch. Spierdoliłem, zanim zdążył mnie dogonić ten drugi. Byłem ranny i nie zdołałbym go dopaść, ale postanowiłem sobie, że zaraz jak dojdę do siebie...
- Wiesz kto to był? - przerwałem mu opowieść.
- Nie. Nie ściągnąłby przecież kominiarki, żeby pokazać mi swoją twarz.
- To jak chcesz go złapać?
- To się nazywa prowokacja. Chcę pozwolić mu zbliżyć się do mnie i go zabić. Wrócę tam. Wrócę na miejsce strzelaniny, jak przestępca wraca na miejsce przestępstwa. Ten gnojek zna tę zasadę, wie, że wrócę.
- Słyszysz go? Zupełnie zwariował, wystawiać się na przynętę, gdy to pewne, że zginie - ironizował U-Kwon. 
Zgadzałem się z nim, a jednocześnie uważałem, że plan Zico nie jest tak zły, jak się z pozoru może wydawać... choć cholernie niebezpieczny.
- Moglibyśmy iść tam wszyscy - zaproponowałem.
- Nie, jeżeli przyjdziemy wszyscy, zwieje.
- Skąd wiesz, że sam kogoś nie zabierze?
- Wiem, jak działają. Śledzi mnie jeden, czy dwóch, mają nadzieję, że naprowadzę ich na tą skradzioną forsę. Jeśli tego nie zrobię, złapią mnie i zastosują najokropniejsze tortury, żeby dowiedzieć się wszystkiego. Tylko, że nie mam zamiaru nic im powiedzieć. Co więcej, wcześniej zabiję ich co do jednego. Możecie mi pomóc... wtedy, kiedy was o to poproszę.
- Sorry, ale nie jesteś superbohaterem - żartował z niego U-Kwon - powinieneś dojść do siebie, zamiast fantazjować.
- To prawda. Nie możesz dać się ponieść emocjom. Lepiej zabić, niż być zabitym, nie? A ty i tak jesteś ledwo żywy -  powiedziałem mu.
- Dzięki - warknął Zico, ale chyba pogodził się z tym, że następne dni spędzi odpoczywając, bo zrezygnowany położył się na kanapie. Zawołaliśmy dziewczyny. Nie wiedzieliśmy, ile słyszały, ale nie wyglądały na zadowolone. O nic nie wypytywały. Po prostu w ogóle się nie odzywały. My też się nie odzywaliśmy. Aż wreszcie U-Kwon wymyślił, żeby zamówić pizzę i to trochę rozładowało atmosferę. Lecz i tak za wszystkich stron otaczały nas cienie.

1 komentarz:

  1. Masakra z tą strzelaniną. Ale rozmowy między chłopakami jak zawsze pomimo beznadziejnej sytuacji, potrafią rozbawić;)

    OdpowiedzUsuń