02/04/2017

the song of love (rozdział 12)

                Gyesoon i Misuk podawały herbatę, zgromadzonym w jednym z większych namiotów: dowódcy oddziału - Yongjunowi, kilku jego najbliższym doradcom, w tym Minhyukowi, i liderowi Yonghwie, który po raz pierwszy od kilku tygodni złożył wizytę w obozowisku. Wszyscy siedzieli przy prowizorycznym stole, pochyleni nad rozłożoną mapą terenów podbitych przez japońską potęgę. Wyglądali na zatrwożonych i bezsilnych. Zamilkli, gdy tylko zobaczyli dziewczyny i kontynuowali rozmowę, jak już wyszły, oddalając się na tyle, że na pewno nic nie słyszały. Misuk tęsknie spoglądała w kierunku namiotu, gdzie toczyły się dyskusje mężczyzn. Obok zjawiła się Jisoo, ciągnąc do spiżarki worek warzyw, który dostarczył dzisiaj Yonghwa.
- Hey, pomożecie mi przy obiedzie? - zapytała.
- Gyesoon unni ci pomoże, ja... mam jeszcze coś do roboty - wymyśliła pospiesznie Misuk.
Nie była w swoich kłamstwach przekonująca, lecz siła charakteru dziewczyny sprawiała, że rzadko kto ośmielił się jej sprzeciwić. Gyesoon poszła z Jisoo do spiżarni, odłożyły worek, zabierając tylko tyle warzyw, by żołnierze nie musieli jeść dziś znowu suchego ryżu. W prowizorycznej kuchni czekała Suyeon. We trzy zabrały się za przygotowywanie posiłku. Nieobecność Misuk ich nie dziwiła, zwykle gdy zjawiał się Yonghwa, koleżanka nie odstępowała go o krok. Tym większe było zaskoczenie dziewczyn, gdy ten wszedł do namiotu, w którym gotowały.
- Kang Gyesoon, pozwolisz na moment? - zagadnął.
Oblała się rumieńcem, czego zupełnie nie rozumiała. Nie powinien wzywać mnie na osobistą rozmowę przy pozostałych, bo zaczną o nas plotkować. A jeżeli te plotki dojdą do Misuk...  znielubi mnie, pomyślała Gyesoon. Ale wyszła z namiotu. Przeszli się kawałek w milczeniu, oślepieni wiosennym słońcem. Przed nimi rozciągał się wspaniały widok gór, jeszcze pokrytych śniegiem i powoli zieleniejących łąk na niższych partiach. Przyroda rodziła się do życia. Czemu i Gyesoon nie czuła, jakby się odradzała?
- Jak się czujesz? - zapytał w pewnym momencie Yonghwa.
Gyesoon posłała mu obojętne spojrzenie.
- A jak mam się czuć? - zamilkła i dodała po chwili - przepraszam, liderze. Nie chciałam być niegrzeczna. Nie zrozumiałam po prostu, o co konkretnie pytasz. Jeśli o moje zdrowie, to mam się dobrze.
- Ja... - przeczesał sobie palcami włosy - pytam o twoje serce. Czy czuje się lepiej, po tym wszystkim przez co musiałaś przejść. Pewne rzeczy, które ostatnio powiedziałaś, nie dawały mi spokoju. Niestety, moje nieszczere obietnice, że jeszcze zobaczysz Jaesika, złożone, żeby cię chronić, ostatecznie zadały ci dodatkowy ból.
- Czemu tak się tym przejmujesz? Jest wiele kobiet, które pochowały swoich mężczyzn. I wiele mężczyzn, którzy porzucili swoje kobiety, by walczyć o ojczyznę, choćby w armii twojego brata. Czy ja jestem jakaś wyjątkowa?
- Jesteś. I każda ofiara ponoszona w wojnie jest wyjątkowa. Kiedyś odzyskamy ten kraj, lecz ci wszyscy, którzy polegli... nigdy nie podziękujemy im osobiście.
- Więc dziękujesz Jaesikowi troszczeniem się o mnie?
- Być może - stwierdził Yonghwa i zatrzymał się - nie umiem tego wytłumaczyć sobie, a co dopiero tobie... czuję potrzebę troszczyć się o ciebie.
Patrzył na nią. Wiedziała, że nie powinna odwracać wzroku, żeby nie pokazywać mu swojego zakłopotania. Promienie słoneczne tworzyły cienie na jego twarzy. Ale w oczach pozostawał ich naturalny, szczery blask.
- Liderze... - zaczęła niepewnie Gyesoon - czy ty wiesz... że Misuk cię kocha?
Zmarszczył czoło. A potem zaśmiał się, głośno i melodyjnie.
- Misuk? - powtórzył - Misuk to dobra towarzyszka. Jest odważna, zdeterminowana, oddana ojczyźnie. Wie, że ją za to cenię. Darzymy się sympatią. I nic więcej.
- Mylisz się! - zawołała Gyesoon - jest oddana tobie. Tak się troszczysz o moje uczucia, że nie zauważasz uczuć nikogo innego. Przejrzyj na oczy!
Po tym wybuchu pognała z powrotem do dziewczyn. Drżała na całym ciele, kiedy kroiła warzywa. Nie zorientowała się w ogóle, że się przecięła, dopóki nie popłynęła krew. Urwała kawałek swojej halki do owinięcia palca. Wmawiała sobie, że dobrze postąpiła, zdradzając Yonghwie uczucia Misuk. 
Jeżeli mnie tego nie wolno, to nie oznacza, że i inna nie może go kochać..., pomyślała.

***

                Dzieci otoczyły Jonghyuna, jak zwykle, kiedy tylko pojawiał się w sierocińcu. Podskakiwały, szukały w jego kieszeniach cukierków i usiłowały wyrwać mu torbę. Zupełnie ignorowały kroczącą obok Mei, w lekkim, wiosennym płaszczu i kapeluszu z niewielkim rondkiem. Jonghyun dyskretnie dał dzieciom słodycze, a potem objął dziewczynę, przedstawiając ją.
- Możecie nazywać mnie ciocią - dodała Mei, starając się wyjść na otwartą i sympatyczną osobę.
Nadpobudliwy Changsik, ruszył naprzód, informując z przejęciem:
- Doktor Lee przywiózł swoją dziewczynę!
Wtedy na dziedzińcu pojawiła się siostra Jonghyuna - Yuri, a zaraz potem jego matka z koszem pełnym prania. Poprosiła towarzyszące jej dwie dziewczynki, żeby je rozwiesiły, a sama zbliżyła się do syna.
- Jonghyunnie! Mei! - rozpoznała ją natychmiast - tyle o tobie słyszałam.
- Niezmiernie mi miło panią poznać - odpowiedziała Mei, kłaniając się i zaproponowała - skoro przyjechałam, chętnie pomogę w codziennych obowiązkach. Przywiozłam też ciastka, upieczone przeze mnie i moją kuzynkę.
Naprawdę się stara, pomyślał Jonghyun. Po drodze uspokajał ją historyjkami o swojej rodzinie, lecz Mei i tak nie opuszczała niepewność. Czy jego matka i siostra też wspierają Imperium? Czy może przeszkadza im jej japońska narodowość?
- Dziękuję. Skoro chcesz pomóc, chodź, przygotujemy prawdziwą ucztę - oznajmiła pani Lee i zabrała Mei do jadalni.
Yuri wykorzystała moment, że Jonghyun został sam i wyszeptała z lekkim niepokojem.
- Kilka dni temu byli tu oficerowie policji...
- Jak to? Czego chcieli?
- Pytali o Gyesoon. Ktoś doniósł, że widział cię kiedyś z Minhyukiem.
- Czemu przyszli z tym do was?
- Może to ich sposób działania. Wiedzieli, że sam z siebie nic nie powiesz, a jeżeli zastraszą nas...
- Co im powiedziałyście?
- Żeby zapytali ciebie. I, że nie sądzimy, by Gyesoon i Minhyuk zwierzyli się komukolwiek ze znajomych ze swojego planu ucieczki. Zwłaszcza komuś, kto jest przecież pro-japoński.
- To dobrze.
- Nie przejmuj się, Jonghyunnie.
- Może powinienem przełożyć odwiedziny u taty?
- Nie. Czemu?
- Mój wyjazd w tych okolicznościach może wydawać się policji dziwny. Zwłaszcza, jeżeli planują przyjść i zadać mi kilka pytań... - zamilkł, kiedy obok stanął 6-letni Taehyun, uwieszając się jego rękawa.
- Doktorze Lee, wyleczymy misia Yulhee? - dopytywał i wołał dziewczynkę.
- Misiu ma biegunkę - powiedziała z powagą i oddała Jonghyunowi zabawkę.
Wtedy pani Lee wychyliła się zza drzwi, zapraszając wszystkich na ciastka i herbatę. Yuri pocieszająco złapała brata za rękę.
- Nie przejmuj się - powtórzyła - ach i Mei jest przepiękna.
Ucieszony komplementem, odłożył misia, zapominając, że Yulhee i Taehyun czekają niecierpliwie, aż go "wyleczy". Przy stole siedziała zakłopotana Mei i wpatrywała się w skorupy potłuczonej miski. Pani Lee zapewniała, że to nic nie szkodzi.
- Jestem przyzwyczajona. Średnio co kilka dni coś się tu tłucze - zapewniała.
- Naprawdę przepraszam, odkupię... - powtarzała Mei - taka ze mnie niezdara...
- Jak moja mama mówi, że nic nie szkodzi, to nic nie szkodzi - dodał Jonghyun ze śmiechem, siadając obok dziewczyny - zapomnij o tym. Aaam - karmił ją ciastkami.
Pani Lee pochwaliła wypiek Mei, pytała też o jej rodzinę i karierę. Yuri za to zagadywała ją o modne stroje, fryzury i żartowała o Jonghyunie. Czasami dzieci przychodziły po ciastka, a potem znowu wracały do zabawy. Tylko Yulhee w ogóle się nie pojawiła. Taehyun przybiegł sam, wskoczył Jonghyunowi na kolana i przysłuchiwał się dorosłym. Popołudnie upłynęło w przyjemnej atmosferze. Aż przyszła pora pożegnania. Słońce zachodziło i większość dzieci bawiła się swoich pokojach, lecz wyszły wszystkie, by pomachać odjeżdżającym. Jonghyun, zza kierownicy samochodu Yonghwy, zauważył Yulhee. Przypatrywała mu się pełnym smutku wzrokiem i wtedy przypomniał sobie o misiu, którego nie "wyleczył". Poczuł się winny. A później Mei znowu rozpaczała nad zbiciem miski i musiał ją jakoś pocieszyć.
- Nie dręcz się tym. Moja mama cię polubiła. I mój ojciec też by cię polubił - stwierdził.
Był tego pewien. A mimo wszystko celowo zaplanował wyjazd w takim terminie, kiedy Mei miała występy. Chciałby, żeby mu towarzyszyła w podróży, obawiał się tylko, że w środowisku aktywnych działaczy ruchu oporu w Szanghaju, szybko zorientowałaby się w sytuacji. A przecież Aika ostrzegała go, by w żadnym wypadu nie mówił Mei, kim naprawdę był. Aika... jak tylko zaparkował przy domu dziewczyn, wyszła i udała się do stajni. Idealne wyczucie czasu?
- Wejdziesz? - zapytała Mei.
- Nie dziś. Spieszę się do szpitala - nie skłamał, bo została mu godzina do rozpoczęcia dyżuru.
- Zobaczymy się jeszcze, zanim pojedziesz do Szanghaju?
- Oczywiście.
Jonghyun połączył ich usta w pocałunku. Potem wyskoczył z samochodu i otworzył drzwi Mei. Wymienili czuły uścisk na pożegnanie.
- Jonghyun! Pomożesz mi osiodłać konia? Jest dziś jakiś niespokojny... - poprosiła go Aika,wychylając się ze stajni.
Przytaknął. Domyślił się, że jej wyjście z domu w tym konkretnym momencie było zaplanowane. Widocznie miała mu coś do powiedzenia. Co potwierdził fakt, że koń stał osiodłany i gotowy do drogi.
- Masz wieści o Dahee? - zapytała.
- Nic nowego. Za to dziewczyny z oddziałów Yongjuna roznoszą ulotki, ostrzegające Koreanki.
- Rozumiem - Aika spuściła wzrok.
Tylko z Jonghyunem o tym rozmawiała. Kanako, Hikari, Mei nie wspominały o prawdopodobnym losie Dahee. Obawiały się też, by te pogłoski nie dotarły do Kim Yejin. Chyba by tego nie wytrzymała...
- W przyszłym tygodniu odwiedzę mojego ojca w Szanghaju. Zapytam go o Hoona - oznajmił Jonghyun, co ożywiło Aikę i przyprawiło jej serce o szybsze bicie.
- Obiecujesz, że czegokolwiek się dowiesz, przekażesz mi to? - dopytywała.
- Obiecuję.
- Dziękuję. Wracaj bezpiecznie, Lee Jonghyun.
Posłała mu lekki uśmiech. A następnie wyprowadziła konia ze stajni, dosiadła go i pognała w kierunku torów kolejowych. Straciła sporo czasu, kiedy czekała, aż odwiezie Mei i porozmawiają. Przez to spóźniła się na wieczorny pociąg. A docierając do nasypu, zauważyła tylko jego zarys w zapadającym zmroku. Zrezygnowana zsiadła z konia i zapatrzyła się w dal. Odkąd dowiedziała się, kim był jej ojciec, a później usłyszała o tysiącach koreańskich dziewczyn wywiezionych do domów publicznych, odwiedzała tory codziennie i obserwowała pociągi. Czekała na nich oboje. Szukała w oknach twarzy swojej przyjaciółki i swojego ojca. Coraz boleśniej uświadamiała sobie, że straciła ich bezpowrotnie. Wtedy łzy cisnęły jej się do oczu, lecz nie chciały popłynąć. Czasami w tych wyprawach na tory towarzyszył Aice Akiharu albo Takuya. Rozmawiała z nimi o swoich obawach - nie wszystkich, bo w niektórych sprawach obiecała dotrzymywać sekretu - lub po prostu milczała, a oni znosili cierpliwie to milczenie. A im więcej przejeżdżających pociągów widziała, tym silniejsze ogarniało ją uczucie niepewności i bezsilności. Lecz dziś Jonghyun dał jej nadzieję. "Obiecujesz, że czegokolwiek się dowiesz, przekażesz mi to?" zapytała. "Obiecuję" przyrzekł. Wiedziała, że nigdy, przenigdy by jej nie okłamał. Stała na szczycie nasypu i oddychała rześkim powietrzem. Uśmiechała się, przekonana, że tym samym powietrzem oddycha jej przyjaciółka i... ojciec. Koń zarżał. Tato, czy ty też myślisz o mnie?, zastanawiała się niezmiennie. Nie podejrzewała, jak wstrząsająca może być prawda.

***

                W pierwszych dniach maja Jung Yongjun, dowódca oddziału, zażądał rozbicia obozowiska w wyższych partiach gór. Przeniesienie namiotów, zapasów broni i przedmiotów codziennego użytku zabrało żołnierzom kilka dni. Było to pracochłonne zadanie, lecz konieczne ze względów bezpieczeństwa. Dowódca uważał, że tylko dzięki częstym zmianom miejsc obozowania, policja japońska nie natrafiła jeszcze na jego oddział opozycyjnej, koreańskiej armii. Po ciężkim wspinaniu się z całym dobytkiem na jeden ze szczytów, by następnie zejść do skrytej między górami doliny, wszyscy byli wykończeni. Jako wynagrodzenie Yongjun pozwolił żołnierzom na dzień bez morderczych treningów, zorganizował za to przyjęcie, na które przybył Yonghwa i kilku innych towarzyszy, dostarczając zapasy jedzenia i, co okazało się prawdziwą atrakcją, alkohol. Rozpalono niewielkie ogniska, tak by unoszący się dym nie był widoczny zza gór, pieczono mięso z ziemniakami, dojadano przekąski. Gdy nastał zmierzch zabrzmiały pierwsze niepodległościowe pieśni. Zapanowało wzruszenie. Niektórzy płakali, inni rozluźniali atmosferę, niekoniecznie przyzwoitymi, żartami. Misuk biegała za Yonghwą. Gyesoon trzymała się z Jisoo i Suyeon, lecz kiedy żołnierze ośmielili się w stosunku do nich na lekkie zaloty, oddaliła się. Usiadła za namiotami, na wystającym kawałku skały, zostawiając w tyle gwar. Na niebie wisiał półokrągły księżyc, a wiatr poruszał koronami drzew, wywołując w dziewczynie uczucie tęsknoty za wszystkim, co utraciła: miłość, wolność, ojczyzna. Piękno gór nie współgrało z mrokiem jej duszy. Stanowiło kontrast, który przytłaczał ją. Gyesoon przeszedł dreszcz zimna. Choć dnie były ciepłe, noce nadal zaskakiwały niskimi temperaturami. Wtedy poczuła, jak ktoś okrył jej plecy kocem, odwróciła wzrok od gór i ujrzała swojego brata.
- Minhyukkie, nie bawisz się? - zapytała.
- Chyba odwykłem od picia. Muszę troszeczkę ochłonąć - rzeczywiście, wydawał się lekko pijany, gdy siadał obok Gyesoon - a ty?
- Kiedyś śmiałam się, kiedy było mi wesoło i płakałam, kiedy było mi smutno. Dziś jest jakby na odwrót. Czy ja już oszalałam, czy jeszcze nie? - odpowiedziała rzewnie.
- Wojna ze wszystkich robi wariatów - stwierdził Minhyuk - chodź, porozmawiamy z Yonghwą, tak rzadko go widzimy.
- Idź. Ja zaraz dojdę - obiecała.
Minhyuk ruszył do namiotu, gdzie przenieśli się z zapasami alkoholu: dowódca oddziału, kilku ludzi, odpowiadających za szkolenie armii i Yonghwa. Snuli utopijne wizje powstania, odzyskania utraconych ziem, gdyby tylko połączyć siły z opozycjonistami na wygnaniu, w Sznaghaju, w Stanach Zjednoczonych, na całym świecie. Yongjun przekazał Yonghwie kopertę.
- To list do towarzysza Lee, poproś Jonghyuna, by mu to dał, gdy pojedzie go odwiedzić - polecił.
- Oczywiście, hyung - rzekł Yonghwa, chowając list do kieszeni.
Wtedy do namiotu zajrzała Misuk i poprosiła niepewnie:
- Liderze Jung, ktoś cię wzywa.
Yonghwa podniósł się i wyszedł do dziewczyny. Bez wahania złapała go za rękę i milczała, ciągnąc w kierunku swojego namiotu. Zimne powietrze owiało Yonghwę i trochę otrzeźwiło.
- Kto mnie wzywał? - pytał, a jednocześnie podążał za Misuk na oczach ucztujących żołnierzy.
- Ja. Ja cię wzywałam - wyznała, kiedy wreszcie weszli do jej namiotu.
Zarzuciła mu ręce na szyję i zbliżyła usta do pocałunku. Zupełnie go tym zaskoczyła. Dopiero, gdy dotykała wargami jego warg, złapał ją za nadgarstki i, odsuwając od siebie, zawołał:
- Park Misuk!
- Kocham cię... - wyszeptała.
Jakiś czas temu o uczuciach Misuk poinformowała go Gyesoon. Nie wierzył jej. Nie chciał w to wierzyć. Powtarzał sobie, że Gyesoon skłamała, bo wyczuła, że nie jest mu obojętna, a nie umiała wprost go odrzucić. Że potrzebowała wymówki i wykorzystała dość nachalne zachowanie Misuk, wmawiając mu, że to miłość. Ale w tym momencie był zmuszony pogodzić się z uczuciami towarzyszki Park, które nie były czyimś wymysłem, były realne.
- Przepraszam... - zaczął.
Uwolnił z uścisku jej nadgarstki i chciał wyjść, lecz zatrzymała go, chwytając za poły kurtki.
- Kochajmy się! Wiem, że tego chcesz! Wy wszyscy tego chcecie! To, że nic do mnie nie czujesz nie oznacza, że mnie nie pożądasz, prawda? - pytała, zbliżając dłoń do rozporka chłopaka. Chociaż nie chciał, poczuł jak jego penis sztywnieje.
- Jesteś pijana - zauważył.
- To, że jestem pijana ośmieliło mnie jedynie, by wreszcie wyznać ci uczucia. Kocham cię tak samo, pijana, czy nie - przekonywała go - jaki ty jesteś tam sztywny...
- Park Misuk! - po raz kolejny złapał jej nadgarstki, szarpała się, a Yonghwa przytrzymywał mocniej i mocniej, był pewien, że pozostaną siniaki - opamiętaj się! Jak jutro wytrzeźwiejesz, możesz tego żałować.
- Nie! Nie będę! Nigdy nie będę tego żałowała! Weź mnie, szybko!
- Nie ułatwiasz mi...
Powoli uwolniła rękę i znowu położyła ją na jego rozporku.
- Jeżeli mnie odrzucisz, tylko mnie upokorzysz. 
Nie chciał jej upokorzyć. W dodatku to, jak go dotykała, wydobywało z jego ust jęki podniecenia. Poddał się. Rozpiął spodnie, zsuwając je w pośpiechu i ułożył Misuk na jej posłaniu. Był świadom, że w każdym momencie ktoś może wejść i ich przyłapać. Poza tym spora ilość alkoholu krążyła w jego żyłach. Podciągnął Misuk falbany spódnicy i zauważył, że nie miała halki. Jednym ruchem zdjął dziewczynie majtki i bez przygotowania wbił się w jej wnętrze. Jęknęła, zaciskając ręce w piąstki i ciągnąc go tym samym za włosy. Potem zamilkła. Okazał się jej pierwszym. Zdziwiło go to, lecz nie sprawiło, że zwolnił tempo. Wręcz przeciwnie, w jednej chwili pożałował tego i postanowił szybko doprowadzić do końca. Kilka pchnięć i po wszystkim. Wstał, podciągnął spodnie i rzucił Misuk pełne współczucia spojrzenie:
- Po co ci to było? - zapytał, opuszczając namiot i nie słyszał już, jak wtuliła twarz w koc i się rozpłakała.
Na dworze przyłożył dłonie do swoich rozpalonych policzków. Zimna noc wydała mu się niespodziewanie dziwnie gorąca. A może to złość, nie na Misuk, lecz na siebie, wywoływała to uczucie. Żołnierze nadal siedzieli przy ogniskach, zjadali resztki, raczyli się alkoholem, śpiewając coraz rzewniejsze pieśni. Wówczas Yonghwa dostrzegł Minhyuka, którego prowadziła Gyesoon i jeden z doradców Yongjuna. Podbiegł i zaproponował pomoc. Cokolwiek, by czymś zająć myśli i nie wspominać prymitywnego seksu z Misuk. Podziękował doradcy i sam przytrzymał Minhyuka, który zataczał się i coś mamrotał.
- Tak mi wstyd, liderze... jak go znalazłam, był już pijany - tłumaczyła Gyesoon.
- Wszyscy dziś wypiliśmy o kieliszek za dużo. Nie przejmuj się - stwierdził Yonghwa.
Zaprowadził Minhyuka do jego namiotu, zastając tam jednego z żołnierzy, którego wysłał nad strumień po odrobinę wody. Gyesoon zdejmowała bratu buty, a ten nie przestawał mamrotać, przeklinając Imperium Japonii.
- Skurwysyny. Założyli tajną jednostkę, szwadron 701. Przeprowadzają tam eksperymenty medyczne na koreańskich więźniach. Wycinają im na żywca narządy, symulują rany wojenne, wykorzystują do testowania broni chemicznej i biologicznej. Jak my mamy być normalni, skoro świat oszalał? - powtarzał, dostając czkawki.
- Minhyuk, wystarczy - uspokajał go Yonghwa i posłał przepełnione niepokojem spojrzenie Gyesoon.
Stała blada, z wytrzeszczonymi oczami.
- O... o czym on opowiada? - spytała.
- Jest pijany, plecie co mu ślina na język przyniesie - wolał powiedzieć Yonghwa, niż potwierdzić tę opowieść. Niestety, osobiście przekazał ją dowódcy i kilku doradcom oraz Minhyukowi przy swojej poprzedniej wizycie. Wszyscy wówczas stwierdzili, że tak okropnych rzeczy lepiej nie powtarzać dziewczynom. Przeżyłyby wstrząs. I Gyesoon akurat go przeżywała.
- Co z tego, że jestem pijany! - krzyknął Minhyuk - jak mam to znieść na trzeźwo? Nie da się, po prostu się nie da - wymamrotał jeszcze i zasnął.
- Gyesoon, on przesadza - Yonghwa ciągnął kłamstwa, bo bał się reakcji dziewczyny.
Lecz Gyesoon, ta Gyesoon, która nie poddała się po śmierci narzeczonego, która sama, bez niczyjej pomocy, rozprawiła się z jego oprawcą, nie dawała się oszukać.
- To niemożliwe - przyznała - nie wierzę, że ludzie ludziom... to przechodzi wszelkie pojęcie, ja...
Zamknął jej usta w pocałunku. Krótkim i niepewnym. Potem oddalił się i popatrzył dziewczynie w oczy. Nie spoliczkowała go, nie oskarżała, milczała. I jej milczenie spowodowało, że zrobił to jeszcze raz. Chwytając Gyesoon za policzki, całował ją. Całował długo i z pasją.

6 komentarzy:

  1. Zakończenie takie słodko-romantyczne :) Super! Gyesoon dała po prostu czadu. Jeszcze jak była pijana i jak czytałam ten moment kiedy ona tak można powiedzieć prowokowała Misuka, to miałam wrażenie jakby Gyesoon mówiła jak jakaś osoba z depresją taka...zdesperowana. No trochę się nie spodziewałam tego. Najpierw myślałam że Misuk pójdzie za żywiołem, ale jednak było inaczej nie był do tego chętny. No co za odmiana mężczyzny? Przeważnie jest odwrotnie :) Ten Jongyun ma taką dobrą duszę , zwłaszcza jak przybył do sierocińca! Lubię jego postać, jest taki sympatyczny :) Pozdrawiam i życzę Weny i częściej tych rozdziałów:) Przynajmniej u ciebie coś poczytam bo u mnie obecnie zastój z blogowaniem bo przygotowuję się do egzaminów i tak jakoś to pochłania mój czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co mam powiedzieć? Może tyle, że to naprawdę widać, że ktoś czyta lub nie.
      Misuk jest 1 z dziewczyn mieszkających w obozowisku, pojawiała się już wiele razy i choćby w pierwszym zdaniu tutaj pojawia się w zaimku żeńskim.
      To, że czytam u ciebie, bo ta historia mnie zainteresowała, nie zobowiązuje cię do czytania u mnie,jeżeli cię nie interesuje. Ja nikogo do czytania nie zmuszam i nie chcę, by ktoś zaglądał na mojego bloga z obowiązku, bo to nie o to chodzi.
      Powodzenia z egzaminami i pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Nie no przepraszam, ja czytam naprawdę, możesz wierzyć lub nie, tylko tą część przyznaje się bez bicia że nie przeczytałam dokładnie i mi się postacie pomyliły i wgl ostatnio sama nawet nwm co jest co, ale nie będę się tłumaczyła. Mi się na prawdę podoba to co piszesz zwłaszcza school of hard knocks bo jest co tydzień pisana regularnie i tak bardziej ją czytam a The song of love no to nie jest za często i czytam też inne blogi i to też z tego wynika całe moje poplątanie. Jeszcze raz przepraszam i bo tym małym zamieszaniu jednak czekam na dalsze części i w wolnym czasie od świeżę sobie the song of love :) Mam nadzieje że nie masz mi tego za złe :)

      Usuń
  2. O matulu. Tak się dziś wciągłam w to opo i jestem aż tu. Nie komentowałam, bo nie chciałam podpaść w pracy, że stukam w klawiaturę na okrągło. PODZIWIAM CIĘ NORMALNIE. *_*
    Zakochałam się w tym opowiadaniu i teraz będę je czytać na bieżąco. Powiem tak.
    CNBlue bardzo dobrze pasuje mi w te klimaty i czuję, jakby oni naprawdę w tym brali udział.
    Wojenne klimaty to bardzo ciężki temat, a ty sobie radzisz z nim nieziemsko. Tak ciężkie sprawy jak gwałty, desperackie miłości, zabójstwa, spiski... A ty to prowadzisz tak bez zarzutów. Kocham cię za to. <3 To twoje najlepsze opo jakie czytałam. Tak uważam. Robi ogromne wrażenie.
    Co do postaci. Kocham Aikę. Do Mei nie jestem do końca przekonana. Żal mi wielu tu osób. Pragnę więcej Akiego. Zakochałam się w tym Jonghyunie. Minhyuk i jego siostra też są cudowni... Mogę tak pisać i pisać. Dodatkowo jestem ciekawa co się dowiemy jeszcze o ojcu Aiki. Z kim będzie Yonghwa... Mimo wszystko widzę go z Misuk.
    Najbardziej uderzyło we mnie to co dzieje się Dahee. Niby staram się nie przywiązywać do bohaterów, bo wiem, że w wojennym opo każdy może zginąć, ale jest już kilka postaci, których strata by mnie dobiła.
    Czekam grzecznie na next, choć szczerze nosi mnie straszie i chciałabym znać dalszy ciąg już teraz zaraz. <3 PODZIWIAM, WENY ŻYCZĘ, KOCHAM <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też pasowali w te klimaty:) I tak przewiduję, że za kilka rozdziałów pojawi się wreszcie Jungshin, bo mam z nim plany od dawna, tylko niestety nie mogłam go wcześniej wprowadzić.
      Lubię czytać historie z czasów wojny i pewnie to ułatwia mi wczucie się w te klimaty i mimo tylu okropności jakoś lubię pisać to opo, bo zżyłam się też z bohaterami.
      Jeśli chodzi o postaci, to mam wrażenie, że każdy prędzej czy później wewnętrznie bardzo się zmieni, jedynie chyba Mei pozostanie taka sama:) Nie wiem czy to jej atut czy wada :D
      Dziękuję za tyle motywujących słów i sugestii!:)

      Usuń